Dotarł do tego poziomu niezliczoną ilość razy podczas prac projektowych, ale tylko kilkakrotnie udało mu się go przejść, bo zaprogramował najtrudniejsze wyzwania. Gra wymagała sporych umiejętności, wyczucia czasu, zręczności w pokonywaniu przeciwnika, uchylania się przed błyskami kopii i strzałami, odpierania cięć miecza – w przeciwnym razie jaki miałoby to sens? Każde trafienie powodowało zmniejszenie liczby punktów i potencjalnie groziło upokarzającym odwrotem lub bohaterską śmiercią. Tym razem nie tylko zamierzał przejść ten poziom, ale ustanowić nowy rekord. Jego koń rżał, zmuszony do galopu przez duszący dym i przeskakiwania ciał poległych. Bart zaparł się nogami i przywarł do wierzchowca, gdy ten stanął dęba, ale jeździec i tak omal nie wyleciał z siodła. Za każdym razem, kiedy spadał z konia, walczył z Manxem pieszo, a za każdym razem, kiedy potykał się z nim pieszo, tracił Juno, a także swoją ukochaną i przegrywał. Nie tym razem, przysiągł sobie, i wydał kolejny głośny okrzyk, przedzierając się przez dym. A oto mury zamku, gdzie dzielni wojownicy walczyli z wrogami, którzy próbowali go zburzyć. I ciemna, budząca lęk postać lorda Manxa, unoszącego miecz czerwony od krwi niewinnych ofiar. Bart poczuł, jak serce mu się ściska na wspomnienie tego, co stracił, i szczęśliwych czasów dzieciństwa, nim skalały je mord i zdrada. – Tym razem nie dałem ci się złapać w pułapkę! – krzyknął. – Rozczarowałbym się, gdyby było inaczej. – Manx wyszczerzył zęby w uśmiechu, czarne oczy błyszczały mu złowrogo. – Zawsze było moim marzeniem spotkać się z tobą tutaj, położyć kres twojemu żywotowi i twojemu rodowi tu, na tym polu bitwy. – To ja położę kres twojemu żywotowi! Natarli na siebie i skrzyżowali broń. Rozległ się szczęk oręża, posypały się skry, które dodał Bart dla pogłębienia dramatyzmu akcji. Poczuł szarpnięcie w ramieniu i ostre ukłucie bólu, zanotował więc sobie w pamięci, żeby zmniejszyć poziom wartości domyślnej. Realizm to ważna rzecz, ale nie chciał, by gracze narzekali, że program jest zbyt realistyczny. Odwrócił się, żeby przypuścić kolejny atak, zablokować uderzenie przeciwnika. Poczuł trzask w ramieniu i przeszywający ból. Niemal poprosił o chwilę przerwy, ale był zbyt zaabsorbowany staraniami, by uchylić się przed kolejnym ciosem przeciwnika. Do diabła, pomyślał, nacierając na Manxa, i niemal zmylił jego czujność. Zwycięstwo jest niewiele warte, jeśli się na nie nie zasłuży. – Przed zapadnięciem nocy twoja ukochana będzie należała do mnie – warknął Manx. – Zatańczy na twoim… Ej! – Wypuścił miecz z dłoni, kiedy przeciwnik wbił mu ostrze w ramię. Lecz zamiast lekkiego szarpnięcia, oznaczającego, że został trafiony, poczuł piekący ból. – Co, do diabła? Przerwa… Jednak dla Barta gra się skończyła. Porucznik Eve Dallas machnęła odznaką zaszokowanemu portierowi, mijając go szybko. Słońce i parne, gorące powietrze po nocnych burzach poprawiły jej humor. Idąca obok niej Delia Peabody, jej partnerka, ledwo trzymała się na nogach. – Dwa miesiące temu przeszkadzało ci zimno. Teraz narzekasz na upał. Nigdy ci nie można dogodzić. Peabody, z ciemnymi włosami ściągniętymi w krótki kucyk, nie przestawała się uskarżać. – Dlaczego nie mogą regulować temperatury? – Znaczy się kto? – Ludzie od pogody. Z pewnością znamy potrzebne do tego techniki. Dlaczego nie możemy mieć przynajmniej paru tygodni z temperaturą dwudziestu kilku stopni? Nie wymagam zbyt wiele. Mogłabyś poprosić Roarke’a, żeby się tym zainteresował. – O, tak, powiem mu, żeby się tym zainteresował, jak tylko wykupi ostatnie dziesięć procent wszechświata. – Kiedy jechały windą na górę, Eve pomyślała o swoim mężu, którego poślubiła prawie dwa lata temu. Prawdę mówiąc przypuszczalnie mógłby coś na to poradzić. – Jeśli chcesz regulowanej temperatury, zatrudnij się tam, gdzie będziesz mogła pracować w klimatyzowanym pomieszczeniu. – W czerwcu powinny kwitnąć stokrotki i wiać lekkie wietrzyki. – Partnerka machnęła ręką w powietrzu. – Zamiast tego mamy huk piorunów i zabójczą duchotę. – Lubię pioruny. Peabody zmrużyła swoje ciemne oczy, przyglądając się szczupłej twarzy Eve. – Ostatniej nocy chyba dużo się bzykałaś. Jesteś niezwykle rześka. – Zamknij się. Nigdy nie jestem rześka. – Wprost rozpiera cię energia. – Rzeczywiście, mało brakuje, żebyś dostała kopniaka w tyłek. – Już wolę to. Eve, rozbawiona wbrew samej sobie, wyprostowała się i wymaszerowała z windy, gdy tylko rozsunęły się drzwi. Mundurowi w holu wyprężyli się na baczność. – Pani porucznik! – Meldujcie, co my tu mamy. – Ofiarą jest Bart Minnock, facet od U-Play. – U-Play? – Firmy, produkującej gry komputerowe i hologramowe. Dziś rano znalazła go jego przyjaciółka. Twierdzi, że wczoraj wieczorem wystawił ją do wiatru, więc przyszła, żeby go podregulować. Wpuściła ją służąca-android. Kiedy się okazało, że zamknął się w pokoju hologramowym, kazała służącej otworzyć pomieszczenie. – Mundurowy umilkł. – Chyba zechce pani sama to zobaczyć, pani porucznik. – Gdzie ta przyjaciółka? – To niejaka CeeCee Rove. Jest tutaj, pilnuje jej funkcjonariuszka policji. Zatrzymaliśmy też androida. – Najpierw obejrzę miejsce zdarzenia. Weszła do środka, rozejrzała się po mieszkaniu. Pomieszczenia na pierwszym poziomie przypominały klub dla bardzo bogatego, bardzo rozpieszczonego nastolatka. Żywe barwy podstawowe, więcej poduszek niż mebli, ekrany na całe ściany, wszędzie tylko gry i gry oraz zabawki – masa gadżetów militarnych. Był to nie tyle salon, ile duża sala zabaw. Jeśli uwzględnić zawód ofiary, to wnętrze pasowało do niego. – Trzecia kondygnacja, pani porucznik. Jest tu winda. – Skorzystamy ze schodów. – To jak prywatny salon gier – zauważyła Peabody, kiedy zaczęły wchodzić na górę. – McNab popłakałby się ze szczęścia i zazdrości – dodała, mając na myśli swojego faceta. – Muszę przyznać, że jest tu całkiem zajefajnie. – Może mieszkanie urządził jak dzieciak, ale w drzwiach ma zdecydowanie dorosłe zabezpieczenia. Na drugim poziomie przekonały się, że sypialnia gospodarza była kolejnym placem zabaw, a pokoje gościnne wyposażono w liczne konsole do gier. Gabinet przypominał Eve domową pracownię komputerową Roarke’a; wprawdzie był mniejszy, ale za to urządzony z większą fantazją. – Poważnie traktował swoją pracę – mruknęła. – Żył nią. Wróciła na schody i wszedłszy piętro wyżej, zwróciła się do policjanta, stojącego obok drzwi do pokoju holograficznego. – Te drzwi były zamknięte? – Przyjaciółka twierdzi, że tak. Wszystkie urządzenia telekomunikacyjne wyłączone, android to potwierdza. Można się dostać do środka, korzystając z awaryjnego obejścia. Z rejestru wynika, że ofiara weszła do pokoju o szesnastej trzydzieści trzy i zamknęła się w nim sama. Nikt inny tam nie wszedł ani nie próbował wejść do dziewiątej osiemnaście dziś rano. – Rozumiem. Obie otworzyły swoje zestawy podręczne, zabezpieczyły dłonie i buty. – Włączyć nagrywanie – poleciła Eve i stanęła na progu. Rzadko coś ją zaskakiwało. Od prawie dwunastu lat służyła w policji i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że nie widziała wszystkiego – to niemożliwe – oglądała już dość dużo. Ale jej podłużne, brązowe oczy na chwilę stały się okrągłe, kiedy obrzuciła spojrzeniem wnętrze pokoju. – Nie co dzień można zobaczyć coś takiego. – Rany. O, rany. – Peabody głośno wciągnęła powietrze. – Nawet nie myśl o puszczeniu pawia. – Muszę o tym pomyśleć. – Jej partnerka z trudem przełknęła ślinę. – Ale się nie wyrzygam. Leżał na podłodze. Ręce miał rozrzucone, nogi w kałuży krwi. Głowa znajdowała się kilka metrów dalej; szeroko otwarte oczy były zamglone, rozdziawione usta tworzyły literę O. – Trzeba powiedzieć, że ofiara straciła głowę, co jest bardzo prawdopodobną przyczyną śmierci. Sam w zamkniętym pokoju holograficznym, żadnej broni. Ciekawe. No cóż, rozejrzyjmy się. Usłyszała, jak Peabody znów przełknęła ślinę. |