 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
RW: Zaznaczę tylko, że nie jestem żadnym specjalistą od historii alternatywnych czy w ogóle od historii, więc moje zdanie to wypowiedź edukowanego hobbysty. Moim zdaniem Parowski trochę się nad samym przebiegiem alternatywnej historii prześlizguje – można toczyć spór czy zamierzenie, czy nie – po prostu wiedząc, że to jednak była sprawa niemożliwa i opisanie tej alternatywnej historii nie wytrzyma próby czytelnika. No chyba że poszedłby rzeczywiście w użycie elementu okultystyczno-nadprzyrodzonego, interwencji Bogów Prasłowiańskich, którzy stoczyli bitwę w chmurach z Bogami Germańskimi. Tak ten zabieg odebrałem, chociaż mam do zarzucenia Maciejowi Parowskiemu nadmierną ekstrapolację dzisiejszej wiedzy o postaciach, które może zabawnie wyglądałyby gdyby je zestawić, ale nie miały szans się spotkać w 1939 r., a co więcej ich spotkanie niewiele by znaczyło. Stauffenberg – moim zdaniem nadużyty w powieści i w ogóle nie rozumiem po co użyty – stał się kimś ważnym spory kawałek czasu i pustyni później, po 1939. Masowe użycie wojsk spadochronowych to wynalazek także dużo późniejszy Sosabowski zaś w 1939 dowodził pułkiem zwykłej piechoty, fakt – dobrze i sprawnie, ale nie był to ten Sosabowski, jakiego znamy z filmu „O jeden most za daleko”. Myślę sobie poniewczasie i z dystansu, że w zasadzie najciekawszy wątek to wątek Ossowieckiego i Antka Powstańca, i to by wystarczyło do dobrej powieści. Całej alternatywności można by się domyślać po wtrąceniach z tła, a wówczas nie musielibyśmy pewnie analizować sensowności użycia dziesiątków postaci, które czasem pojawiają się żeby wygłosić trzy zdania albo nawet i żadnego – jak Karol Wojtyła. MC: O „Burzy” już się parę razy wypowiadałem, nie chciałbym się powtarzać, bo i tak, nie wiedzieć czemu, zarzuca mi się gadulstwo… Dużo na ten temat powiedzieli też już Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski i Wit Szostak w swojej rozmowie w SOD-zie. Zaprotokołujmy tylko, że – mimo niedociągnięć literackich – wciąż broniłbym tego tekstu: to, na jakimś poziomie, w moim odczuciu ciągle jest „dobra książka”. Zastanawiam się natomiast, czy jest coś, co łączy „Wrońca”, „Chochoły”, „Burzę”, „Wieczny Grunwald”, „Nadchodzi”, „Eremantę”? I wychodzi mi, że są te teksty ładnie przekładają na język współczesności starą walkę między Sienkiewiczem i Gombrowiczem i ich myśleniem o polskości, charakterze narodowym, historii. Z tych tekstów, ze względu na ich wydźwięk, da się moim zdanie wydzielić dwa podzbiory: w jednym będą pesymistyczne teksty „autorów młodych”, w drugim – zostanie tylko „Burza”. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to oczywiście różnica w wieku autorów. Parowski, choć jest metrykalnie najstarszy, wydaje się najmłodszy duchem, najbardziej śmiały, z sienkiewiczowska bezkrytyczny, optymistyczny aż do przesady, czasem infantylny, ale z jaką energią! Jako jedyny z wymienionych pozwala sobie na dumę z polskości, idzie wbrew współczesnym kosmopolitycznym trendom, a robi to jednak nie z pozycji „straszenia Unią”, co byłoby przecież banalne, ale właśnie pokazując, czego się wstydzić nie musimy, co jest nasze i co nasze być powinno, jak także możemy o sobie myśleć. Obraz współczesności w tekstach pozostałych autorów nie jest już taki hurraoptymistyczny, bezkrytyczny; bez szkody dla prawdy z rzeczywistości nie da się odsączyć gombrowiczowskiego jadu mądrości. „Wroniec” zestawiany z „Burzą” to jest w moim odbiorze książka straszliwa – a niby „bajka dla dzieci”. Nie chodzi oczywiście o tych wszystkich – malowniczych z perspektywy lat i przepuszczonych przez literacki filtr – milipantów czy maszynę-szarzynę, ale o to antybajkowe zakończenie. Nie chodzi mi o końcowy uścisk dłoni, bo mam wrażenie, że moment kulminacyjny tekstu, nadający mu ton, znajduje się kilka stron wcześniej, w scenie, kiedy Adaś godzi się na zatrucie jadem Wrońca – w wieku, kiedy rodzą się ideały, wybiera marazm i rezygnację z niewinności. To tu kończy się bajka – a zaczyna wybór między „prawdą” a „dostatkiem i szczęściem”, bardzo mało bajkowy, wyciągnięty spod operacji zerojedynkowych, w którym trudno o jasne deklaracje. „Wrońca” zatem – podobnie jak „Zniewolony umysł” – odczytuję jako opowieść o tym, jak ludzie zatruwali się zgorzknieniem, uczyli przełykać wszystkie kompromisy. I właśnie dlatego nie byłaby to „bajka”, co raczej krzyk przerażenia, tym dobitniejszy, im ciszej wypowiedziany, artykułowany szarym językiem przez szare, pozbawione złudzeń – już nie wierzące w bajki – gardło. Adaś to Polska współczesna, z całymi pokoleniami zatrutymi jadem Wrońca, statutowo rozdwojona między przeszłością, w „której wszyscy są umoczeni”, a poczuciem, że jednak tak nie można, że nie da się wychowywać dzieci, ucząc ich, że zło może nie zostać ukarane, że za niegodziwość jest największa kasa, a nie kara, a rację ma ten, kto najgłośniej kłamie. Nasuwa się tu zresztą taka ryzykowna (i jednak redukcjonistyczna) nadinterpretacja – czy Adaś nieprzypadkowo jest imiennikiem Adama Michnika? Już wiemy, że to odczytywanie wbrew intencjom autora (JD zaprzecza temu w ostatnim wywiadzie w Esensji), no ale tak w moim uczuciu też da się tę książkę czytać. „Nadchodzi” z kolei jest o ubeku, którego prześladuje przeszłość, i o jego synu, który musi się zmierzyć ze swoimi demonami. Cały dramat rozgrywa się tu poza historią, to, że ojciec był funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa i mordował przyjaciół, nie ma znaczenia dla synowskiej miłości. A jednak utworzona na takim fundamencie współczesność – nawet ta w mikroskali, obserwowana na przestrzeni jednej rodziny, nie całego kraju – jest skażona, zagrożona nieubłaganą inwazją przeszłości. Piętno Kaina – znamię historii – przechodzi z ojca na dzieci, przed sobą sprzed lat nie można uciec. To gorzki tekst, który nie proponuje żadnego „rozwiązania”, jasnej recepty na przyszłości – raczej marker stanu, w którym się znajdujemy, a nie analiza na jutro, od której można się odbić, projektując przyszłość. Podobnie narodowe mity dekonstruuje i obnaża „Wieczny Grunwald”, nie tylko mocna powieść antynacjonalistyczna, ale też w moim odczuciu przepełniony goryczą znak rozczarowania życiem zaangażowanym w spory ideowe w ogóle (tu autor wychodzi mi spoza fikcji i mówi „swoim głosem”; też nie wiem, czy słusznie). Podobnie „Eremanta”, pokazująca Polskę współczesną jako krainę przeklętą, pod klątwą niemożności, braku zdecydowania, jako ziemię półprawd nieostatecznych, za przewiny, które już dziś nawet trudno wyartykułować, objętą karą milczenia. Podobnie „Chochoły”, które w ogóle zdają się rezygnować z perspektywy historycznej w opisie współczesności, dla Szostaka cały wszechświat to tylko Rodzina, Dom; jedyna historia, która ma znaczenie, to dzieje prywatne, mierzone w latach życia jednostki, wszystko inne to nasze wyobrażenie na temat tego, czego nie przeżyliśmy. Oko cyklonu dziejów znajduje się w sferze, którą możemy bezpośrednio objąć uczuciem i wzrokiem, reszta to tylko coraz słabsze kręgi na wodzie fantazji. Co z tego wszystkiego wynika? Że przynajmniej pokolenie dzisiejszych pisarzy-trzydziestolatków żyje w „czasach Gombrowicza”, patrzy na rzeczywistość przez jego okulary. Z takiej perspektywy płynie zapewne dojrzalsza ocena współczesności, która rzadko kiedy służy „ku pokrzepianiu serc”. Ale też – odwróćmy na chwilę perspektywę – czy to „najlepszy” sposób patrzenia na współczesność? Czy gombrowiczowskie szyderstwo – w sanacyjnym międzywojniu dowód sporej odwagi intelektualnej – jest dziś objawem siły, czy takim objawem byłby na przykład raczej brak strachu przed narodowym patosem u Parowskiego, zwłaszcza dziś, kiedy nadużywane w dyskusji publicznej słowa „Polska”, „Polacy”, „ojczyzna”, „patriotyzm”, już się mocno zdewaluowały? A Parowski chyba pokazuje, jak można wyjść temu naprzeciw, przełamywać wstyd wielkich słów i marazm. RW: No ale z tego by wynikało, że w zasadzie młodzi autorzy nie maja nam nic ciekawego do zaproponowania, cynizm bowiem, ironię, gębę – przerabiamy od wielu lat. MF: Tu zgodzę się z Radkiem. Chociaż, Michale, chyba przesadzasz z tak ostrym podziałem. Dukaj, jasne – w jego twórczości wpływ autora „Transatlantyku” widać od dłuższego czasu. Trudno natomiast wypowiadać mi się na temat ostatnich książek Szostaka czy Twardocha. Jeśli jednak rozejrzymy się nieco szerzej, widać bardziej zróżnicowane podejścia do historii, czy w ogóle polskości. Od przywoływanego tutaj Rymkiewicza z jednej strony, po Parowskiego z drugiej. Gdzieś pomiędzy, choć bardziej na prawo, znalazłby się jeszcze Marcin Wolski czy Pacyński. To są dość mocne głosy, przesiąknięte politycznym spojrzeniem na historię. |