Przedstawiamy fragment powieści Sarah Prineas „Zagubiony”. Książka będąca drugim tomem cyklu „Złodziej magii” ukaże się nakładem wydawnictwa Jaguar.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mrugałem oczami, oślepiony światłem. Podłoga w mojej pracowni była zasłana strzępami wydartych z księgi kartek oraz potłuczonym szkłem. Stół leżał do góry nogami niczym martwy karaluch. W rogach pokoju kłębiły się tumany dymu i kurzu. Kawałek nadpalonej stronicy sfrunął spod sufitu i opadł na ziemię tuż obok mnie. Sięgnąłem po niego. Był to fragment pracy Prattshawa opisujący efekty kontrafuzji. Pirotechnika zadziałała. Magia przemówiła do mnie znowu i to bez locusa magicalicusa! Ale co powiedziała? Usłyszałem spieszne kroki Nevery’ego na schodach. Gwałtownie otworzył drzwi. – Do licha, chłopcze! – wrzasnął. – Co ty wyprawiasz? Zakaszlałem, wytrząsnąłem z włosów odpryski szkła i wstałem z podłogi. – Tylko malutki eksperyment pirotechniczny – mruknąłem. Przyjrzałem się swojej uczniowskiej szacie. Miała trochę więcej śladów przypalenia niż poprzednio. Nevery skrzywił się. – Eksperyment pirotechniczny. Myślałem, że masz więcej rozumu. – Opuścił swoje krzaczaste brwi na oczy. – A skąd wziąłeś wolne srebro, hm? Wzruszyłem ramionami. Znowu rozległy się kroki i w progu, za plecami Nevery’ego, stanął Benet, jego służący i ochroniarz w jednej osobie. Na czerwonej, zrobionej na drutach kamizelce Beneta, na jego koszuli i rozpłaszczonym od ciosu pięścią nosie widniały smugi mąki. Najwyraźniej oderwał się od zagniatania ciasta. – Nic mu się nie stało? – zapytał. – Nic – zapewniłem. – Nevery, magia znów przemówiła do mnie. – Przemówiła? A więc pirotechnika zadziałała… Miałeś rację. Ciekawe. Co powiedziała? – Brzmiało to tak… – Czy wydawało mi się, że magia była przerażona? Ale dlaczego? Wyrecytowałem Nevery’emu to, co magia powiedziała: Damrodellodesseldeshellarhionvarliardenliesh. – Czy znasz takie zaklęcie? – Nie, chłopcze. Nigdy go nie słyszałem – powiedział Nevery. – Hm. Powtórz to jeszcze raz. Powtórzyłem, tym razem wolniej. Szarpnął koniec brody i zmarszczył brwi, chociaż tym razem nie dlatego, że był na mnie zły. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem. – Kolacja gotowa – oznajmił Benet i ruszył w stronę schodów. – Chodźmy, chłopcze – rzekł Nevery. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy przez dziedziniec przed Heartsease. Laska Nevery’ego postukiwała głośno o kocie łby. Heartsease błyszczało w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Dwór został wzniesiony z piaskowca, miejscami przyczernionego sadzą. Znaczna część domu była jednak w ruinie, jakby ktoś cisnął weń ogromnym głazem i zrobił gigantyczną wyrwę na samym środku. Dach został zmieciony, a kamienne bloki i kolumny rozsypały się. Po latach na gruzach wyrosły krzewy róż i bluszcz. W jednej z ocalałych części domu znajdowała się moja pracownia, natomiast gabinet Nevery’ego, kuchnia, spiżarnia, pokój Beneta i moje lokum na poddaszu mieściły się w drugim skrzydle. – Nevery, skąd się wzięła ta dziura na środku Heartsease? – zapytałem. Nevery rzucił mi jedno ze swoich przenikliwych spojrzeń. – Pytanie bardzo a’propos, chłopcze. Kiwnąłem głową. Zatrzymał się i wsparł się na lasce. – Posłuchaj, chłopcze. Przyznaję, że ja również swego czasu eksperymentowałem z pirotechniką. Ale ostrzegam cię. Moje doświadczenia zakończyły się dwudziestoletnim wygnaniem z Wellmet. I takie próby – tu wskazał laską na moją pracownię – mogą cię wpędzić w poważne tarapaty, jeśli nie będziesz bardziej ostrożny. – Odwrócił się i ruszył przez dziedziniec. Wygnanie. Nie chciałem podejmować takiego ryzyka. Ale mój locus magicalicus rozsypał się w błyszczący pył. To pozbawiło mnie szansy rozmowy z magią, chociaż czułem, że ona przez cały czas mnie obserwuje. Nie miałem więc wyboru: musiałem zajmować się pirotechniką, przynajmniej do czasu znalezienia drugiego locusa. Ruszyłem za Neverym, ale nagle kątem oka dostrzegłem coś czarnego. Od zeszłej zimy, odkąd zniszczyliśmy wraz z Neverym urządzenie Pana Podziemi i uwolniliśmy magię z niewoli, na dużym drzewie rosnącym na samym środku dziedzińca nie pojawiały się czarne ptaki. Teraz jednak coś się zmieniło. Na samym czubku drzewa, na najwyższej gałęzi przysiadł jeden mroczny cień i zerkał na mnie błyszczącymi, żółtymi ślepiami. – Witaj, ty tam na górze – zawołałem. Ptak poruszył się na gałęzi, zakrakał i popatrzył w inną stronę. Tylko jeden ptak. Może magia przysłała go znowu, żeby miał na wszystko oko? Może przyciągnęła go eksplozja? Czy pozostałe ptaki również wkrótce nadlecą? Nevery stał w łukowato zwieńczonych drzwiach domu. – Chodź, chłopcze – przywołał mnie. – Patrz, Nevery – krzyknąłem, pokazując mu czubek drzewa. Nevery wyszedł, kulejąc, na dziedziniec i zadarł głowę, żeby spojrzeć na górne gałęzie drzewa. – Na co mam patrzeć? – zapytał. Zapadła już noc i czarny ptak w ciemnościach stał się niewidoczny. Trudno. Mistrz mruknął coś i wrócił do domu. Wszedłem za nim wąskimi schodami do kuchni. Benet nakrył już do kolacji. Pociągnąłem nosem w nadziei, że wyczuję zapach biszkoptów i bekonu. Ryba i… – rzuciłem okiem na stół – …duszone jarzyny, pikle i chleb. Mniam! Zdjąłem szarą szatę, jaką nosili uczniowie czarodziejów, powiesiłem ją na haczyku przy drzwiach i usiadłem przy stole obok Nevery’ego. Benet postawił na stole słoik. – Dżem – powiedział i wrócił do kuchenki. Zdjął patelnię z ognia i położył na każdym talerzu parującą, ościstą rybę. Potem odstawił patelnię, usiadł przy stole i zabraliśmy się do jedzenia. – Będziesz jeszcze to robił? – zapytał mnie Benet i wskazał brodą moją pracownię. Kiwnąłem głową i wyjąłem ość z ryby. Poczułem na sobie karcące spojrzenie Nevery’ego. I nagle zrobiłem się jakby mniej głodny. Nevery skrzywił się i pociągnął długi łyk piwa. – Nie, nie będzie już tego robił. – Wycelował we mnie widelec. – Jeżeli mistrzowie dowiedzą się, że przeprowadzasz eksperymenty pirotechniczne, chłopcze, to wyrzucą cię z miasta, zanim się obejrzysz. W tej chwili mają na głowie poważniejsze sprawy i nie będą się patyczkować z jakimś krnąbrnym uczniem. Racja. Powinienem po prostu zachować większą ostrożność. W milczeniu grzebałem widelcem w jarzynach na talerzu. Rozmyślałem o zaklęciach, jakie usłyszałem od magii. Damrodellodesseldeshellarhionvarliardenliesh. Może to ostrzeżenie? Ale przed czym? Powinienem nauczyć się języka magii. Muszę poszukać tego słowa w księgach zaklęć przechowywanych w academicosie. A może części tego słowa. Damrodell… Odesseldesh… Ellarhion… Varliarden… Liesh. Ugryzłem kromkę chleba z dżemem, popiłem wodą. Lady zwinęła się w kłębek przy moich stopach. Wsunąłem rękę pod stół i nakarmiłem ją kawałeczkami ryby. – Woda – powiedział Benet po zakończeniu obiadu. Złapałem wiadro i pobiegłem na dziedziniec do studni. Potem pomogłem mu pozmywać talerze. Nevery poszedł na górę do swojego gabinetu. Wziąłem jabłko i wszedłem po szerokich, kręconych schodach. Znałem Nevery’ego i wiedziałem, że ma ochotę jeszcze na mnie pokrzyczeć za eksperyment pirotechniczny. Siedział przy stole i pisał list. Pokój wydawał się bardzo przytulny w różowawym blasku magicznych latarni, które płonęły w kinkietach na ścianach. Wysoki sufit zdobiły bogate sztukaterie, a ściany – wypłowiała, kwiecista tapeta. Podłogę przykrywał wyblakły i zakurzony dywan, a ustawiony pośrodku pokoju stół zarzucony był książkami i papierami. – Nevery? – rzuciłem pytająco. – Chwileczkę – mruknął, nie podnosząc głowy. Ugryzłem jabłko i podszedłem do jednego z wysokich okien. Wychodziło na Zmierzch, czyli tę część miasta, w której się wychowałem. Niebo nad Zmierzchem miało odcień ciemnego fioletu, przechodzącego u góry w czerń. W stłoczonych wzdłuż wąskich, stromych uliczek domach paliło się zaledwie kilka świateł. Za moimi plecami Nevery przewrócił kartkę na drugą stronę i pisał dalej, metalowa stalówka poskrzypywała o papier. Zjadłem cały miąższ jabłka, potem pochłonąłem ogryzek, a ogonek wyrzuciłem przez okno. Nevery odłożył pióro i podniósł kartkę do góry, żeby atrament szybciej wysechł. – Od ubiegłej zimy, od tamtej historii z Panem Podziemi nie chodzisz do szkoły. |