Ekranizacje komiksów stają się coraz bardziej ponętne. Uwiodły nawet specjalistę od niebezpiecznych związków, Stephena Frearsa. Brytyjski reżyser zainteresował się publikowaną na łamach „The Guardian” opowieścią w obrazkach „Tamara Drewe” Posy Simmonds. Efekt wyróżnia się na tle hollywoodzkich adaptacji komiksowych, ale wypada blado w porównaniu z dotychczasowym dorobkiem Frearsa.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ponad dwadzieścia lat temu Stephen Frears odział Glenn Close i Johna Malkovicha w XVIII-wieczne stroje, w usta włożył kwestie z pozbawionej dialogów powieści de Lacloise′a, a listową fabułę zamienił w narracyjny ciąg intryg. W efekcie jego „Niebezpieczne związki” stały się na tyle uniwersalne, by zachwycić wielbicieli pierwowzoru, jak i szukających w filmie komentarza do czasów współczesnych. Od tamtej pory Frears zręcznie żongluje tematyką historyczną, satysfakcjonując fanów jego twórczości z epoki („Pani Henderson”, „Chéri”) i tych zaangażowanych we współczesność i trapiące ją problemy („Królowa”). „Tamara i mężczyźni” ma ambicje zadowolenia jednych i drugich. Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego – ostrzegała mnie przed laty pewna reklama. Chociaż ta życiowa mądrość do Frearsa nie dotarła, to udało mu się w dużej mierze uniknąć wybrzmiewającej z niej konsekwencji. Niby reżyser korzysta ze sprawdzonej przy „Niebezpiecznych związkach” taktyki – promiskuityzm bohaterki literackiego pierwowzoru przeciwstawia uczuciom wypływającym od innych postaci, zaś płynące z konfrontacji konsekwencje obrazuje w formie uniwersalnego morału, ale przedstawia je w zupełnie różnej formie: duszny, zaciśnięty gorset Michelle Pfeifer zastępują przykrótkie szorty Tamary, śmierć nie przychodzi zadana ostrzem szpady, tylko kopytami pędzących krów, a włamania do sekretarzyka z listami znajdują uwspółcześnienie w penetracji poczty mailowej. Do tego wszystkiego dokłada wyraźne postaci drugoplanowe – opętane myślą seksu z umalowanym perkusistą nastoletnie fanki, zdradzającego wierną żonę pisarza poczytnych kryminałów i niezrealizowanego biografa Tomasza Hardy′ego. Angielski pisarz patronuje zresztą filmowi, w którym pobrzmiewają echa „Z dala od zgiełku”. Duch powieści unosi się tu na oparach absurdu, który niczym górska mgła pokrywa tereny brytyjskiej prowincji, szczypiąc w oczy bohaterów. Niestety momentami ekran wydaje się nieszczelny, przez co widzom udziela się drażnienie spojówek. Najgorzej jest w połowie filmu, kiedy wydłużający się portret okolicznych mieszkańców zaczyna nużyć, tytułowa bohaterka nie opuszcza łóżka, a piszczące nastolatki (choć aktorsko na wysokim poziomie) irytują mądrościami z kolorowych magazynów. Kto zmruży oczy, ziewnie trzy razy i usadowi się wygodniej w kinowym fotelu, nie pożałuje, bowiem akcja nagle wrzuca piąty bieg – Tomasza Hardy′ego zastępują bracia Coen i Dobry Wujek Allen, a pozornie poskładany światek brytyjskiej mikrospołeczności pęka w szwach. Wypływające wnętrzności degustują i bawią. Groteska tańczy na prowincjonalnej łące. O ile dwadzieścia lat temu pękający balon konwenansów XVIII-wiecznej Francji, niczym puszka Pandory wyrzucił z siebie ospę, którą poskromił i napiętnował niegodziwą intrygantkę – markizę de Merteuil, o tyle w tegorocznej produkcji zbrodnia i kara sprowadzają się do norm wytyczonych przez popkulturę. Ich definicja jest płytka jak cały film. Współcześni libertyni śpią z kim chcą, robiąc ze swoich romansów wiele hałasu dookoła. Frears świadomy takiego stanu rzeczy nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Rezygnuje z moralizowania czy krytyki. Na tym poziomie pozostaje wierny komiksowemu pierwowzorowi, co powoduje, że film staje się pozbawiony odautorskiego komentarza i nie stać go na bycie czymś więcej niż tylko rozrywką. Określenie „film rozrywkowy” nie powinno budzić skojarzeń z tanimi intelektualnie produkcjami, których komizm oparty jest na kloacznym dowcipie. Jak już wspomniałem Stephen Frears podejmuje świadomą grę z tą estetyką. Przekomarzając się z piewcą prowincji – przywoływanym już Tomaszem Hardym – pokazuje ją jako piekło dla wylansowanych, spragnionych wrażeń mieszczuchów oraz zarażonych wielkim światem (sczytanym z kolorowych magazynów plotkarskich) miejscowych. Oczywiście zakończenie przypomni nam wyświechtane wnioski: w świecie, gdzie czas się zatrzymał, dobry jest miejscowy sąsiad sprzed lat, zaś zło przybywa z miasta. Taki morał nie jest w stanie wywołać we mnie bardziej żywiołowej reakcji niż pobłażliwy uśmiech. Frearsowi w nowej dekadzie pozostaje życzyć powrotu ambicji.
Tytuł: Tamara i mężczyźni Tytuł oryginalny: Tamara Drewe Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Wielka Brytania Data premiery: 5 stycznia 2011 Czas projekcji: 111 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 60% |