Ona – kobieta zmęczona życiem, pełna żalu. On – młodzieniec nadwrażliwy, pełen gniewu i buntu. Jako matka i syn tworzą wysoce niedobraną parę. „Zabiłem swoją matkę” to ciekawa, bardzo osobista wypowiedź debiutującego utalentowanego Kanadyjczyka Xaviera Dolana.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Xavier Dolan dał się poznać polskiemu widzowi swymi „Wyśnionymi miłościami”, pokazanymi najpierw na zeszłorocznych Nowych Horyzontach i później wprowadzonych do kin. Mówienie, że film na festiwalu otrzymał owację na stojąco nie będzie wielką przesadą – żaden inny tytuł nie był chyba tak fetowany po seansie (na pewno z tych, które sam widziałem), a zainteresowanie było tym większe, że reżyser okazał się być 20-letnim młodzieńcem. Zachęciło to zapewne Gutek Film, by zapewnić „Miłościom” normalną dystrybucję, ale też zainteresowało widzów debiutanckim filmem młodego twórcy. Skorzystało z tego Tongariro i wprowadziło do kin „Zabiłem moją matkę” – pierwszy film Xaviera Dolana. Nie należy jednak oczekiwać wcześniejszej wersji „Wyśnionych miłości” – to dwa inne filmy. „Miłości”, dzieło zapewne oparte o własne doświadczenia, zahaczające o tematy poważne, jest jednak przede wszystkim komedią – w „Zabiłem moją matkę” jednak humoru nie ma w ogóle, a osobisty manifest jest jednak dużo silniejszy. Nie znaczy to jednak, że film jest dokumentem. Chociaż w roli głównej występuje sam reżyser (pod imieniem Hubert), choć niektóre wypowiedzi kieruje do kamery, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że mówi o samym sobie i swoich rodzinnych stosunkach, mamy do czynienia z filmem fabularnym. Nie sugerujcie się też tytułem – film Xaviera Dolana nie ma nic wspólnego z Herzogowskim „Synu, mój synu, cóżeś ty uczynił”, czy naszą rodzimą „Matką Teresą od kotów”. Tytułowe zabójstwo dokonuje się w nim całkowicie werbalnie – Hubert w szkole informuje nauczycielkę, że jego matka nie żyje, by mógł nie pisać o niej pracy zaliczeniowej. Ale oczywiście owo zabójstwo ma pewien symboliczny charakter – chłopak próbuje w ten sposób zniszczyć związek, który postrzega jako toksyczny i ograniczający. Film jest w dużej serią scen burzliwych awantur między matką, a 17-letnim, dojrzewającym synem. Chłopak jest homoseksualistą (o czym matka z początku nie wie), ale w gruncie rzeczy nie jest to sprawa najistotniejsza. Gdy fakt ten wyjdzie na jaw, nie będzie spodziewanej reakcji odrzucenia, raczej smutek i przykrość, że matka dowiaduje się tego z drugiej ręki. Bo matka, niepozbawiona wad, wydaje się jednak lepiej rozumieć własnego syna niż on ją. Tym niemniej porozumienie nie jest możliwe. Pojawiają się jego przebłyski, pojawiają się szanse, ale w prosty sposób wszystko wraca do normy – krzyków, agresji i pretensji. Wiele w tym efektów młodzieńczego buntu wrażliwego chłopaka, wiele też żalów matki za życie, które nie potoczyło się tak, jak trzeba. Wydaje się, że dla obydwojga kłótnie są formą odreagowywania własnej traumy, obydwoje czerpią z nich pewną przyjemność. Ale też obydwoje nie potrafią zrozumieć drugiej strony, często nie próbują tego zrobić. Łatwiej jest założyć działanie wynikające z chęci sprawienia przykrości. Z nienawiści. Do której – jak wiadomo – od miłości tylko jeden krok. Pisałem, że matka rozumie lepiej syna, niż on ją, ale to nie do końca tak. Raczej Xavier Dolan dużo lepiej rozumie swoją matkę, niż jego bohater, alter ego. Zakładając, że film jest bardzo silnie autobiograficzny, rzec można, że Dolanowi udała się wielka sztuka – po dość krótkim czasie (w końcu film robił dziewiętnastolatek) potrafił spojrzeć na swoje życie z dystansu, obiektywniej ocenić czas kłótni i awantur. Świadczy o tym choćby znakomita scena, gdy matka przez telefon wykrzykuje cały swój życiowy żal i miesza z błotem dyrektora szkoły, gdy ten zarzucił jej niewłaściwe wychowanie syna. Osobisty wydźwięk filmu jest zaletą gdy chodzi o fabułę, wadą, gdy mowa o formie. Pewna chropawość film, brak płynności, nasilenie scen polegających na wzajemnych wyzwiskach świadczą o szczerości, ale nie do końca sprawdzają się w fabule. Na szczęście jest w tym wystarczająca ilość emocji, by te młodzieńcze niedoskonałości filmowe wybaczyć. Zwłaszcza, że już tutaj – a potem i w „Wyśnionych miłościach” – Dolan zdradza niemały talent narracyjny. „Zabiłem moją matkę” jest jednym z tych dzieł, w których emocjonalny i osobisty ton jest głównym atutem. Dochodzi do tego jeszcze jedna kwestia – w gruncie rzeczy, w jaskrawej formie, formułuje on problemy nieobce każdemu, kto przechodził okres dojrzewania i sprzeciwu wobec rodziców, każdemu, kto zastanawiał się nad swoimi relacjami z najbliższymi. Trudno podczas seansu nie pomyśleć o własnej matce, zwłaszcza w poruszającej finałowej scenie. Nawet gdy własne doświadczenia życiowe były zupełnie inne.
Tytuł: Zabiłem moją matkę Tytuł oryginalny: J'ai tué ma mère Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: Kanada Dystrybutor (kino): Tongariro Data premiery: 14 stycznia 2011 Czas projekcji: 96 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 60% |