Z racji moich zainteresowań nie śledziłem uważnie najnowszych publikacji rodzimych autorów. Jakże się ucieszyłem, kiedy okazało się, że przynajmniej na polu grafomanii polska literatura trzyma poziom. Ostatnie jej dokonanie to „Horyzont zdarzeń” Jacka Brzozowskiego. Prawdziwa perełka!  |  | ‹Horyzont zdarzeń›
|
Bohaterem powieści jest – wybitny, a jakże – młody fizyk, Aleksander Zoll. W wolnych chwilach pisze felietony do gazet i tęskni za utraconą miłością: Francuzką, której „lazurowe oczy były częścią tamtego wybrzeża, gdy poznał ją jak Afrodytę wychodzącą z morskiej piany”. Niestety, toruński profesor mimo sławy i fanów, którzy „potrafili wyrecytować całe akapity” jego książek, cierpi na brak pieniędzy. Gdyby nie oferta Nowickiego, tajemniczego dżentelmena, który pojawia się na wykładzie Zolla, miałby kłopoty. Nowicki ni mniej, ni więcej, tylko oferuje fizykowi zajęcie się tematem… UFO. Chodzi o kręgi w zbożu, które rokrocznie pojawiają się latem na polskiej wsi. Idiotyzm tego pomysłu aż bije w oczy, ale jak wiadomo z polską nauką nie jest w ostatnim czasie najlepiej. Zoll przystaje na propozycję wariata, co więcej – posługując się najwyraźniej metodą badawczą, stwierdza, iż „gdyby nie ubiór i emanujące z niego dostojeństwo, sądziłby, że ma do czynienia z kimś niezrównoważonym”. No pewnie, każdy dobrze ubrany facet, nawet jeśli gada o kręgach w zbożu i starożytnych piktogramach zakopanych na polu, powinien być brany za trzeźwego na umyśle. Szanowni państwo, to dopiero początek! Później mamy wysyp mniejszych i większych bzdur. Zoll biega po polach z wykrywaczem metali, nawiązuje romans z utalentowaną skrzypaczką spotkaną w Stonehenge (uwaga dla pań, jak się ubierać – „Makijaż i odsłaniająca ramiona czerwona sukienka w białe grochy czyniły z niej kwiat kobiecości”), pije wódkę z ufologami, a przede wszystkim wyprawia głupoty, o jakich, drogi czytelniku, nigdy się tobie nie śniło. O fabule nie ma sensu szerzej opowiadać, nie trzyma się ona bowiem kupy. Niby chodzi o kosmitów, ale niczego się o nich nie dowiadujemy, niby są jakieś sekretne informacje i badania, które mogą wywołać rewelacje i przynieść ogromne zyski, ale w sumie to zbiór frazesów znanych każdemu, kto ogląda amerykańskie blockbustery. Co Brzozowskiemu naprawdę się udaje, to bon moty, zdania, które można wypisać sobie w kajeciku. Na „Horyzont zdarzeń” nie warto wydawać dwudziestu paru złotych, z drugiej jednak strony śmiechu podczas czytania książki jest co niemiara. Specjalnie dla czytelników „Esensji” przygotowaliśmy mały przegląd powiedzonek Brzozowskiego. Ot, na przykład takie proste, a głębokie – „Stare przyjaźnie rzadko trwają latami” czy bardziej rozbudowane: „Nozdrza mężczyzny rozszerzyły się, wychwyciwszy zapach perfum o świeżości płytkich wód grzanych zwrotnikowym słońcem i barwnych owoców, dzikich jak nieposkromiona kobiecość”. Albo coś dla melomanów: „Filharmonia zawsze robiła na Aleksandrze ogromne wrażenie, choć sam do końca nie wiedział dlaczego”. Dowiadujemy się też, że można skrywać się „w eremie swej bardzo prywatnej samotności”, zaś na temat „istnienia Jezusa jako postaci historycznej: poza Biblią nie ma żadnych dokumentów” (bo Józef Flawiusz, Plutarch czy Tacyt to przecież bajkopisarze). Powieść Brzozowskiego to zdarzenie, które w pełni zasługuje, aby wyrzucić je poza najdalszy horyzont. Tak skondensowanej dawki głupoty od dawna nie miałem w rękach. Jedyną zaletą powieści jest jej rozmiar – to zaledwie 100 stroniczek skrzących się humorem i wyobraźnią, której nie powstydziliby się bohaterowie „Książek najgorszych” Barańczaka. Przyjemność gwarantowana. Bo jak stwierdza sam bohater, „te wszystkie absurdalne elementy, gdy je połączyć, tworzą niezaprzeczalną jedność”. Ja bym zamienił „jedność” na „śmieszność”.
Tytuł: Horyzont zdarzeń Wydawca: Walkowska ISBN: 978-83-61805-21-2 Format: 110s. 125×195mm Cena: 25,90 Data wydania: 15 listopada 2010 Ekstrakt: 10% |