 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Szostak: W myśleniu biblijnym pierwszą winą jest pycha: będziecie jak Bóg. Drzewo poznania kusi perspektywą boskości: niczym Bóg będziecie stanowić, co dobre, a co złe. Dukaj: Dlaczego Pycha mi tu nie pasuje? Po pierwsze, to okrutny banał – trudno chyba o bardziej wyświechtany motyw w SF niż straszenie konsekwencjami uzurpowania sobie przez człowieka wiedzy i mocy boskiej. Ciągnie się to od „Frankensteina” do in vitro i tak naprawdę stanowi formę krytyki postępu jako dzieła rozumu człowieka. A Huberatha postęp jako przedmiot SF w ogóle nie obchodzi, nie przypominam sobie ani jednego jego tekstu wychylonego futurologicznie w przód – on jest zupełnie spoza tej tradycji (więc także całkowicie „obok” Lema). Z kolei przyznaje się do tradycji antyoświeceniowej. Czy jednak można przypisywać tym zapomnianym prawodawcom Dolany jakiekolwiek ambicje rewolucyjne? Tam szła gra o przetrwanie ludzkiej społeczności kosztem możliwie najmniejszych zmian; raz przyuczeni, mieszkańcy Dolany zapadają w nowy status quo, urodzeni konserwatyści. Szostak: Ośmielę się tylko wtrącić, że banalizacja wizji pychy jako grzechu pierworodnego wynika z niezrozumienia istoty pychy. W tym groteskowym ujęciu, które przedstawiłeś, jest krytyką postępu jako takiego i wiedzy jako takiej. A przecież sens opowieści biblijnej jest inny: nie chodzi o wiedzę jako taką, ale o poznanie dobra i zła – co bibliści tłumaczą jako stanowienie, co dobre i co złe. Więc istnieje tu subtelna, acz istotna różnica. Dukaj: Próbuję wydobyć z pamięci przykłady rozegrania tego rozróżnienia w kontekście nauki. To raczej idzie tak: człowiek zdobywa wiedzę – wiedza stawia go wobec nieuniknionych nowych wyborów – człowiek wybiera – zmienia obraz świata i obraz człowieka – stanowi nowe kryteria dobra i zła. Istnieje tu bezpośredni ciąg od wiedzy jako takiej do konieczności stanowienia, co dobre, co złe. Odnoszę zresztą wrażenie, że z wieku na wiek ten związek staje się coraz bardziej sztywny, aż do wynikania wprost. Szostak: Opowieść o grzechu powstała nie jako reportaż z ogrodu Eden, to nie wspomnienia z młodości Adama i Ewy, to próba poradzenia sobie z tym, co faktyczne: rzeczywistością życia tu, na świecie. Doświadczenie, że świat nie jest doskonały, że ja nie jestem doskonały, że „prawdziwe życie jest nieobecne”, mówiąc językiem Hegla, skłania do konstatacji: dlaczego? Gdzie jest prawdziwe życie? I powstaje opowieść – choć, jak wierzy chrześcijaństwo, natchniona co do istotnych kwestii przez Ducha Świętego, a więc w tym sensie prawdziwie opisująca Upadek. Orbitowski: Dorzucam argument z psychologii ewangelizującego Huberatha. Jeśli największym grzechem współczesnego świata jest pycha (będziemy jak bogowie!), to o czym innym pisarz chrześcijanin ma pisać? Z pewnością nie jest to dla niego banał. W gruncie rzeczy sam tego problemu za banalny nie uważam, gdyż, choć nie jestem chrześcijaninem, uważam, że rozmowa o granicach nieprzekraczalnych bez względu na korzyść jest zwyczajnie konieczna. A jeśli masz rację, że to banał, co z tego? Może Marek banał napisał w Twoim, Jacku, rozumieniu. Dukaj: No właśnie nie sądzę, żeby to go w ogóle interesowało. Konieczność stanowienia przez człowieka nowych kryteriów człowieczeństwa na skutek postępu naukowego jest dla mnie taką oczywistością, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś jeszcze na serio próbował z tego wykrzesać ogień. To, co ciekawe, zaczyna się krok dalej: gdy wiemy, że musimy wybierać, wiemy, że nie jest możliwe zachowanie biblijnej niewinności. I to mi bardzo pasuje do świata przedstawionego Huberatha. Pycha człowieka wchodzącego w rolę Boga musi zaczynać się od świadomej decyzji człowieka: ja zmienię świat, ja zmienię człowieczeństwo. Tymczasem w świecie Huberatha ludzie są ofiarami. Niczego nie wybierają; wszechświat rzuca nimi jak wiatr porwanymi ziarnami – gdzie je ciśnie, tam i w takiej postaci wyrastają. Trudno o bardziej dosłowny przykład niż lot podróżników kosmicznych w „Vatran Auraio”: to kompletne odwrócenie archetypu kosmonautów z „SF potęgi człowieka”, w której istotnie można było się doszukiwać pychy. A tutaj? Ledwo wypełzli z cyvuta, nie wiedzą, gdzie są, nie wiedzą, co się dzieje, niektórzy od razu giną, inni chcą lecieć dalej, ale to znowu loteria, gdzie ich cyvut rzuci. Orbitowski: Jasne. Ale żeby wyleźć z cyvuta, trzeba najpierw doń wleźć. Szostak: Znów na prawie – albo bezprawiu – wtrącenia: grzech pierworodny nie jest zawiniony przez jednostkowego człowieka. To opis – wykorzystujący pewną fabularną sytuację – kondycji ludzkiej. W tym sensie pojedynczy człowiek w naszym świecie jest ofiarą grzechu. I może zaprotestować: to nie ja byłam Ewą, jak to zrobił Jacek Cygan ustami Edyty Górniak. Dukaj: Zgoda, ale rozważamy tu właśnie odczytanie „VA” na poziomie tego opisu, gdzie mamy Adama (Ajfrida), węża (poroka), Litith (Liljkę) itd. Zresztą tak wygląda cała ta Huberathowa „kolonizacja” kosmosu. Zrekonstruowaliście jej historię? W tych trzech tekstach jest wystarczająco dużo wskazówek, żeby przynajmniej próbować zbudować w miarę kompletny obraz. Zaryzykuję i przedstawię swoją wersję. Poszło to moim zdaniem tak: w jakimś miejscu we wszechświecie wyeowoluowały organizmy zdolne do podróży międzygwiezdnych (cyvuty). Gdy taki organizm po raz pierwszy wszedł w kontakt z biologią innej planety (nowego miejsca lęgowego), „zaraził” ją swoją biologią, tj. replikatorami, białkami. Równocześnie sam został „zarażony” biologią tej planety. W skończonym czasie – liczbie cyklów lęgowych cyvutów obejmujących te kompatybilne planety – owe różne biologie zostały sprowadzone do „najmniejszego wspólnego mianownika”. Inteligentne gatunki, jakie się na nich rozwinęły, mogły być zatem zestrojone podwójnie: pierwotnie, czyli przez zarażenie – gdzieś u paleozoicznych podstaw – wspólną, pankosmiczną biologią roznoszoną przez cyvuty; i wtórnie, albowiem mogą być efektem lokalnej dywergencji od wspólnego przodka, który dawno, dawno temu podróżował tak w cyvutach i kolonizował planety, jak teraz kolonizują ludzie, i też popadł w prymityw i stracił kontakt, pamięć, ciągłość rasy. (W Ekumenie Le Guin Ziemianie są potomkami sprymitywiałych kolonizatorów skądinąd). Ludzie nie są tutaj demiurgami; nie było uzurpacji. Ktoś pierwszy „wsiadł” do cyvuta, zabrał się na loteryjną jazdę na gapę i wyrzuciło go na tej czy innej planecie, gdzie pozostało mu tylko radzić sobie najlepiej, jak potrafił, żeby w ogóle przeżyć. Biologia cyvutów nie pozwala też bowiem na wielkoskalową kolonizację podpartą technologią; od początku skazani są na prymityw i biedowanie. Orbitowski: Właśnie, wsiadł. Pojawił się element wolnej woli. Ewa też nie miała pojęcia, czym jest Drzewo, kiedy zrywała owoc. Czy Wam to nie pasuje? Przylatuje sobie cyvut i kusi: „Teraz sobie pofruwamy. Zabiorę was do gwiazd”. Tymczasem tam, w gwiazdach, nic na nas miłego nie czeka. Dukaj: Adam i Ewa wiedzieli jednak wprost od Boga, że zjedzenie owocu z tego drzewa spowoduje utratę nieśmiertelności. Tutaj loteryjna podróż cyvutem na nieznaną planetę stanowiłaby metaforę podróży w nieznane na grzbiecie nauki, gdzie cały dramat polega na tym, że wykonując pierwszy z ciągu eksperymentów. nie masz żadnego sposobu, żeby przewidzieć, czy nie zaprowadzisz tym całej ludzkości w horror jakiejś Matcinaj Dolany. A przecież nie usłyszysz od Boga: tego eksperymentu nie rób, do tego cyvuta nie wsiadaj, z tego drzewa nie jedz. Albo więc podążamy za rozumem, uprawiamy naukę, podróżując na ślepo w przyszłość nieznanego człowieczeństwa, albo odrzucamy władzę rozumu, od każdego cyvuta uciekamy z zasłoniętymi oczyma, zamrażamy się w jakimś arbitralnym status quo. Orbitowski: Ale słyszę to na każdym kroku! Wystarczy zagłębić się w aktualną naukę Kościoła, który, przypominam, interpretuje prawdy zawarte w Biblii na rzecz współczesności, zgodnie z tradycją takiego nauczania! Teraz to brzmi szczególnie mocno, żeby przywołać tylko spór o in vitro. Dukaj: Właśnie spory o in vitro i podobne kontrowersje dobitnie pokazują tę różnicę: płynność kryteriów, przytłoczenie przez postęp realizujący się w świecie. Ale otworzylibyśmy tu nowy potężny wątek… Orbitowski: „Wina pierwsza” w mojej interpretacji łączy się z dedykacją dla Lema, czyli ateisty piszącego o kosmicznych podróżach. Co jest winą założycielską? Wylot. Opuszczenie Ziemi. Bóg dał nam planetę we władanie. Konkretną planetę, a żeby nas zniechęcić do odwiedzania innych światów, wprowadził ogromne kosmiczne odległości. A człowiek się uparł, poleciał i tak, kierując się wynikłą z pychy nadzieją podboju czy też potrzebą poszukania zakazanej wiedzy, dla niego nie przeznaczonej. Chcieliśmy, to mamy: zimno, wszędzie potwory, a przyjemności znane wszystkim żywym stworzeniom są dla nas niedostępne. Trzeba było siedzieć na czterech literach, ot co. Huberath zwraca się tutaj przeciwko nauce jako nowemu bóstwu, przeciw hurraoptymizmowi związanemu z tym kultem. Dukaj: Ale cała rzecz w tym, że kolonizacja kosmosu w wersji Huberatha jest tak ostentacyjnie pozarozumowa! Że nie wynika z postępu technicznego – ona się ludzkości po prostu przydarza. Orbitowski: Tak, no i co z tego? Ewie w Raju przydarzył się wąż. I trzeba cierpieć. Do siódmego pokolenia albo i dalej. Grzeszyć można pozarozumowo. Dukaj: Diabła tam przydarzył. Wiedziała baba, co robi. Ale, jak mówię, można to odczytać jako szeroką alegorię. Czy krytykujący oświeceniowy przewrót, Huberath podpisałby się pod takim widzeniem postępu naukowego? Że oto coś, co przychodzi spoza historii człowieka („Postęp technologiczny jest zmienną niezależną”, mawiał Lem), porywa go, rzuca przemocą w nowe warunki i każe się do nich przystosować pod groźbą zupełnego wytracenia? Każda nieodwracalna rewolucja technologiczna na Ziemi jest przecież taką cyvutową podróżą w nieznane. Szostak: Ja bym rozróżnił dwa postępy. Jeden to realny rozwój nauk i technologii, drugi to ideologia postępu, właściwa dla projektu oświeceniowego. Ona zakłada coś więcej: że dzięki postepowi pierwszego rodzaju, dzięki edukacji, dzięki oświecaniu mas właśnie świat stanie się lepszy. Nie tylko w utylitarnym sensie: bo na pranie będziemy tracili mnie czasu i wysiłku, kiedy powstaną pralki – a więc będzie żyło się fajniej – ale przede wszystkim w sensie etycznym: w tym myśleniu tkwi przekonanie, że człowiek czyni zło z niewiedzy, ze swej niecywilizowanej natury. Jak się go do końca ucywilizuje, to zło zniknie. W sensie historycznym rozwój nauk i technologii rozpoczął się, zanim pojawiła się „ideologia postępu”. Nie jest więc tak, że dopiero ta ideologia umożliwiła powstanie pralek i komputerów. Którego zatem postępu Huberath miałby być według Ciebie krytykiem/zwolennikiem? Dukaj: Na pewno krytykuje tę ideologię postępu. Czy krytykuje postęp w pierwszym sensie – cóż, to możliwe. „Wsiądziecie ślepo do cyvuta nauki – zobaczcie, gdzie możecie trafić”. Dylematy niebanalne zaczynają się w chwili, gdy widzimy, że do jakiegoś cyvuta wsiąść musimy, że nie ma opcji „zastopowania” nauki, odmowy podróży w ogóle. |