powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CIV)
marzec 2011

Zerogród
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Jaki masz w tym interes, żeby sprzedawać taniej, niż kupiłeś? – uśmiechnąłem się. – Czyżby używana? Taśmę odklejasz i znów na ladę, co, Marat?
– Słuchaj, po co ty mi takie rzeczy tu mówisz? – obraził się Marat i schował czerwonogłowy sznurek do terrarium. – Wiesz, jakich ludzi gryzła? Wiceministra informatyki ugryzła, sztangistę Gorkoduba ugryzła, jego żonę ugryzła. Aktora Wiedniczego ugryzła! Wszyscy do Zerogrodu przeprowadzili się gładko, jak po maśle, nikt nie przychodził i się nie skarżył!
– A co, inni przychodzą? – zmarszczyłem się.
– Bywa – poważnie kiwnął głową Marat. – Różni ludzie się trafiają. W poniedziałek przyszła kobieta, kupiła bób kalaboryjski, trzy opakowania. Pytam się: potrzebujesz wszystkich trzech? A ona jak się na mnie nie wydrze: już od dawna nie jestem dziewczynką! Dobra, myślę, sobie, dla męża, ojca bierze… Mówię na wszelki wypadek: jak używać, wiesz? A ona: lepiej niż ty, nauczyciel się znalazł! Obróciła się i wyszła. No, myślę sobie, wie, a jeśli nie, to instrukcja po rosyjsku jest w opakowaniu… Rozumiem, denerwuje się człowiek, sprawa poważna, wszyscy się denerwują, krzyczą, wyzywają…
– I co? – zainteresowałem się.
– Co… – Marat uśmiechnął się. – Przybiegła dziś rano, wrzeszczała. Do sądu pójdę, do sądu pójdę… Wszystkie trzy opakowania zjadła, myślała, że będzie pewniej. A teraz sąd. A to jest kalaboryjski bób! Sąd używał go w Afryce.
– Jak to? – zdziwiłem się.
– Zwyczajnie. Wszystkich podejrzanych nakarmili dawką, do różnych chat odprowadzali i jeszcze jedną dawkę każdemu przynosili, żeby zjadł w samotności. Kto ma czyste sumienie, ten zje, tak jak szaman nakazał. A jeśli ktoś jest winny, to duchów się boi i po cichu wyrzuca.
– Jaki w tym sens?
– Sens jest taki, że normalna dawka jest śmiertelna, od dużej wymiotuje się i dostaje się rozwolnienia, wszystko idzie na zewnątrz. Teraz chce pieniędzy ode mnie za zarzygane krzesło, za obsrany terminal… Do sądu pójdzie. – Marat uśmiechnął się. – Sądów już nie ma, wszystkie sądy są w Zerogrodzie.
– Tak – powiedziałem, w zamyśleniu oglądając akwarium, w którym duża ryba łypała tępymi ślepiami i wypychała ogromne usta jakby do pocałunku. – Czemu wybrała ten bób?
– A kto ją tam wie, cipę… – Marat machnął ręką. – Słyszała gdzieś albo koleżanka poleciła. A tak, trucizna to trucizna, nic ciekawego. – Nagle wskazał na akwarium z rybą. – I na rybę rozdymkowatą też nie patrz, nie radzę.
– Dlaczego?
– To japońskie fugu, droga, beznadziejna – może ukłuje, a może i nie, jak wypadnie. Biorą ją, żeby zaszpanować przed znajomymi… Jeśli brać, to coś sprawdzonego.
– Cyjanek potasu? – spytałem.
Marat teatralnie złożył dłonie, jakby brał niebiosa za świadka.
– Jak się do ciebie zwracać, mój drogi?
– Konstantin. Można Kostia.
– Posłuchaj Kostia, jesteś mądrym człowiekiem, tak?
– No, tak… – wymamrotałem.
– Sam pomyśl: cyjanek to szybka trucizna, tak? Do terminalu nie zdążysz usiąść! W ogóle nie zdążysz, rozumiesz? Nigdy go nie używaj! A do mnie przychodzą, książek starych się naczytali, cyjanek chcą, arszenik, strychninę…
– A strychnina też jest zła?
– Kostia, mój drogi! Strychnina, co to za trucizna? Od tego się mięśnie kurczą, doping dla sportowców. Zjesz śmiertelną dawkę i prędzej trzęsącymi się rękami rozwalisz terminal, niż wyemigrujesz.
– A to… – wytężyłem pamięć, próbując przypomnieć sobie, jakie znam trucizny. – A jeśli wziąłbym za dużo środków nasennych?
– To niedobre dla głowy – zmarszczył się Marat. – Po takim przejściu mogą być problemy w Zerogrodzie.
– Rozumiem. A co normalnie się używa?
– Zależy – zamyślił się Marat. – Od sezonu, mody… Kupują amerykański „Quick” – Zręcznie zdjął z półki żarówiastoniebieskie opakowanie i podał mi. – Poprzedniego lata wszyscy o „Czaszę Sokratesa” prosili.
– A co jest lepsze? – Mechanicznie obróciłem w dłoni pudełko i położyłem na ladę.
– Quick jest prosty, bez smaku i ma antidotum w komplecie, jeśli by się nie udało albo zmieniłbyś zdanie. Klienci często żądają antidotum, tylko po co? Nikt nigdy go nie używa. Mówiąc krótko, to głównie dla kobiet. A „Czasza Sokratesa” – Marat praktycznie z powietrza wyjął fiolkę z ciemną cieczą – to jest dla mężczyzn. Modne, skuteczne. Tanie, bo produkowane w Rosji… Widzisz? – potrząsnął fiolką i podniósł do światła. – Z miąższem! Wszystko jak trzeba. Tegoroczny. Chociaż, jeśli masz pieniądze, to lepiej wziąć coś skuteczniejszego.
– A „Czasza” nie jest skuteczna?
– Oczywiście, że skuteczna… – Sprzedawca zmarszczył brew. – Porobisz to co ja, staniesz się pesymistą. Przychodzili ludzie, skarżyli się. Mieliśmy wybrakowaną partię – lato było chłodne, nie naciągnęło, nie nabrało cykuty…
– Wysłaliście do fabryki?
– Nie… – Marat spochmurniał. – Właściciel przecenił i sprzedawał po dwie fiolki. Wymyślił promocję dla studentów: „przyjdź z kolegą, dostaniesz dwa w cenie jednej”. A to, że trzeba wypić dwie, to już musiałem ja wyjaśniać, po tym jak dwie kupili. Właściciela to nie obchodziło, sam w Zerogrodzie mieszka, a ja mam sumienie, jak ja ludziom w oczy mam patrzeć? I tak brali…
– A właściciel próbował? – zainteresowałem się.
– Nie używał trucizny, w Szwajcarii zatrzymali mu serce ultradźwiękami. Tylko to tak między nami – zreflektował się Marat i znów machnął opakowaniem. – Albo też się trafią – miesiąc temu przyszedł jeden dziad: smak, mówi, cykuta ma obrzydliwy, więc wypił ją z gorącą herbatą… A cykuta temperatury nie lubi… Musiałem mu dać nową fiolkę, więcej nie przychodził.
– To co to za przyjemność brać cykutę, jeśli ma smak obrzydliwy? – zdziwiłem się.
– A co to za radość, jeśli nie ma smaku? – Sprzedawca zmarszczył brew. – To po co trucizna? Idź do centrum emigracji, pod prąd się podłącz.…
– Żona i syn tak odeszli… – przypomniałem sobie.
– Jak jakieś biedaki? – zdziwił się Marat.
– A co to za różnica? – rozzłościłem się. – Spieszyli się. Syn był chory. Rak płuc. Trzeba było jak najszybciej…
– A jak jest teraz? – ze współczuciem zapytał Marat.
– Teraz jest wspaniale. Witka skacze, do szkoły poszedł niedawno. Żona skończyła kurs, jest designerem… Chociaż nie muszą tam pracować, sam wiesz.
Marat obrócił w rękach pudełko, pomilczał, a następnie ciągnął jak gdyby nigdy nic:
– Cykuta jest surowa w smaku, za to będzie co wspominać. To nie chemia, to produkt naturalny, ekologiczny.
– Dobre sobie! – furknąłem. – Też się masz czym chwalić. Im więcej chemii w truciźnie, tym lepiej.
– Ej, Kostia, kochany! – uśmiechnął się Marat. – Posłuchaj i zapamiętaj, co ci powiem: chemia przyrody nigdy nie dogoni w kwestii trucizn! W naturze są miliony trucizn! Gdzie nie pójdziesz, na pole, do lasu, w góry, nad morze, obejrzysz się wokół siebie – wszędzie zioła, grzyby, trująca żaba, do wyboru, do koloru! A siła? Budujesz sobie fabrykę, kolby, piece, centryfugi, chemikalia tu, chemikalia tam, bierzesz i gotujesz… A tutaj na przykład – Marat złożył przed moim nosem palce w szczyptę. – O taki mikrob w puszce od duchoty się wysrał i dla ciebie jad kiełbasiany to najsilniejsza trucizna na świecie!
– A masz jad kiełbasiany?
– Nie… – Marat zmarszczył się. – Traktor też jest mocny, ale człowiekowi wygodniej jeździć samochodem. Jad kiełbasiany jest zły, długi… Nie mam go. Ale mogę zamówić. Ale tylko jeśli weźmiesz dziesięć sztuk, tani jest, nie ma sensu męczyć tym żywego człowieka z magazynu.
– W sumie to nie chcę nic brać… – nagle oprzytomniałem.
I od razu stało się dla mnie jasne, że Marat stracił na mnie tyle czasu, a ja nic u niego nie kupię. Ale sprzedawca zareagował spokojnie:
– Oczywiście, mój drogi! Pomyśl, pochodź, dam ci katalog, przejrzysz w domu… To ważny zakup, raz na całe życie!
– Jasne – powiedziałem. – Póki co nie mam zamiaru. Nie mam tego w planach. Nie chcę!
– Najważniejsze – Marat podniósł palec – nie kupuj trucizny byle gdzie, wepchną ci chińską podróbkę, tylko pieniądze stracisz… Oni to nawet tłuczone szkło i metanol, co pod w ręce wpadnie zmieszają i nakleją niemiecką etykietkę, nie do odróżnienia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.