powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CIV)
marzec 2011

Wschodzący księżyc
Keri Arthur
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brzęczenie przybrało na sile. Uśmiechnęłam się. Próbował zablokować moje myśli, by wymusić odpowiedź – czyli zrobić coś, co zwykle robią wampiry, gdy wiedzą, że nie uzyskają odpowiedzi dobrowolnie. Oczywiście takie blokady zostały uznane za nielegalne kilka lat temu w ustawie o prawach człowieka, dokładnie precyzującej, co jest, a co nie jest akceptowalnym zachowaniem innych ras w stosunku do ludzi. Lub w stosunku do innych gatunków, jak w naszym przypadku. Problem w tym, iż wymogi prawa dla umarłych znaczą tyle co nic.
Tylko że ze mną i tak nie miał szans, bo byłam czymś, co nie miało racji bytu – dzieckiem wilkołaka i wampira. To mieszane dziedzictwo dało mi odporność na wampirze zdolności do kontrolowania myśli. Zresztą, tylko dlatego pracowałam w sektorze oficerów łącznikowych departamentu. Gautier powinien zauważyć moją odporność, nawet jeśli nie znał jej przyczyny.
– Przykro mi to mówić, ale twój zapach pozostawia wiele do życzenia.
– Szedłem pod wiatr.
Cholera. Rzeczywiście.
– Dla wilka niektóre zapachy są silniejsze od wiatru. – Zawahałam się, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie dodać: – Wiesz, może i jesteś jednym z nieumarłych, ale z pewnością nie musisz cuchnąć jak oni.
Zmrużył oczy i zamarł w bezruchu, przypominając węża gotującego się do ataku.
– Dobrze by było, gdybyś zapamiętała, czym jestem.
– A ty mógłbyś nie zapominać, że jestem wyszkolona w obronie przed takimi, jak ty.
Parsknął śmiechem.
– Przeceniasz swoje umiejętności. Tak jak wszyscy łącznicy.
Może i tak, ale za cholerę bym się do tego nie przyznała, bo było to dokładnie to, czego chciał. Gautier nie tylko uwielbiał drażnić rękę, która go karmiła, ale także często ją kąsał. I to dotkliwie. Ci na górze pozwalali, by uchodziło mu to na sucho, bo był piekielnie dobrym strażnikiem.
– Mimo że naprawdę fajnie mi się tu z tobą stoi i wymienia obelgi, to chciałabym wiedzieć, co się dzieje w tym klubie.
Rzucił spojrzenie w stronę budynku, a we mnie coś się uspokoiło. Ale tylko odrobinę. Przy Gautierze lepiej się zbytnio nie relaksować.
–W tym klubie jest wampir – powiedział.
– Tyle to sama wiem.
Obrzucił mnie stanowczym spojrzeniem morderczych, brązowych oczu.
– Niby skąd? Jeśli chodzi o wyczuwanie wampirów, wilkołak nie jest lepszy od człowieka.
Wilkołak może i tak, ale ja nie byłam nim w pełni. To moje wampirze zmysły zlokalizowały wampira w tym budynku.
– Zaczynam myśleć, że wampirza populacja powinna zmienić nazwę na „wielkie brudasy”. Tamten cuchnie niemal tak samo, jak ty.
Jego oczy znów się zwęziły i poczułam, że robi się niebezpiecznie.
– Któregoś dnia posuniesz się o krok za daleko.
Być może. Jednak przy odrobinie szczęścia nastąpi to po tym, jak ktoś pozbawi go tej całej jego arogancji. Machnęłam ręką w stronę klubu Vinniego.
– Czy są tam jacyś żywi ludzie?
– Tak.
– A masz zamiar coś z tym zrobić?
Jego uśmiech był zdecydowanie paskudny.
– Nie.
Zamrugałam. Spodziewałam się po nim wielu rzeczy, ale z pewnością nie tego.
– Dlaczego, do cholery, nie?!
– Bo dziś wieczorem poluję na coś znacznie większego.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się po moim ciele, aż przeszły mnie dreszcze. Nie żeby miało to jakiś seksualny podtekst – Gautier nie był mną zainteresowany, tak samo jak ja nim. Chodziło raczej o spojrzenie drapieżnika mierzącego wzrokiem swój następny posiłek.
Podniósł wzrok i wyzywająco spojrzał mi w oczy.
– Jeśli uważasz, że jesteś tak cholernie dobra, to sama możesz się tym zająć.
– Nie jestem strażnikiem. Nie mogę…
– Możesz – wtrącił – bo jesteś łącznikiem i zgodnie z prawem możesz interweniować, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Ale…
– W klubie jest pięć żywych osób – powiedział. – Jeśli chcesz utrzymać je przy życiu, musisz sama je uratować. Jeśli nie, zadzwoń do departamentu i czekaj. Tak czy inaczej, ja stąd spadam.
Okrył się nocą i zniknął mi sprzed oczu. Moje wampirze i wilkołacze zmysły namierzyły jego ukrytą postać, gdy zmierzał na południe. Naprawdę sobie poszedł.
Kurwa.
Ponownie spojrzałam na klub. Nie słyszałam bicia serc i nie miałam pojęcia, czy Gautier mówił prawdę o żywych ludziach w środku. Mogłam być w połowie wampirem, ale nie piłam krwi, a moje zmysły nie dostroiły się do tego rytmu życia. Mimo to wyczuwałam zapach strachu, a z pewnością nie czułabym go, gdyby w klubie nie znajdowała się żywa osoba.
Nawet gdybym zadzwoniła do departamentu, nie zjawiliby się tu na czas. Musiałam wejść do środka. Nie miałam wyboru.
Wyjęłam komórkę z torby i szybko wcisnęłam numer awaryjny departamentu. Gdy odezwała się centrala, podałam szczegóły i opowiedziałam, co się dzieje. Pomoc miała pojawić się za dziesięć minut.
Za dziesięć minut ci w klubie mogą już nie żyć.
Wepchnęłam telefon do torby i ruszyłam przez ulicę. Wprawdzie odziedziczyłam wampirzą zdolność do zmieniania się w cień, jednak nie zawracałam sobie głowy, by jej teraz użyć. Wampir w środku wiedział, że nadchodziłam – słyszał przyspieszone bicie mojego serca.
Czy biło tak ze strachu? O, tak… Jaka zdrowa na umyśle, normalna osoba nie czułaby strachu przed wejściem do wampirzego gniazda? Tak się jednak składało, że strach i ja przeżyliśmy razem wiele przygód. Nie udało mu się mnie wcześniej powstrzymać, więc i teraz tego nie zrobi.
Gdy dotarłam do chodnika, zatrzymałam się i uważnie obejrzałam metalowe drzwi. Choć czułam narastającą potrzebę pośpiechu, wiedziałam, że nie mogę jej ulec. Nie, jeśli chcę uratować komuś życie.
Drzwi były zabezpieczone zwykłymi kłódkami. Normalnie, gdy zamykano klub, chroniła je jeszcze antywłamaniowa krata podobna do tych na oknach. A więc Vinnie z częścią personelu byli w środku.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Z lewej strony napływały trzy różne zapachy. Zapach wampira i pozostałej dwójki z prawej.
Wypuściłam powietrze z płuc, a potem zrzuciłam buty. Dziesięciocentymetrowe obcasy były w sam raz na imprezę, ale cholernie zawadzały w walce. Przynajmniej na nogach, bo tak naprawdę stanowiły całkiem niezłą broń, zwłaszcza obcasy wykonane z drewna, jak moje. Nie tylko mogłam ich użyć jako śmiercionośnych małych kołków, gdy miałam do czynienia z wampirem, ale stanowiły dość przydatną broń w starciu z kimkolwiek innym. Niewielu ludzi uznałoby but za niebezpieczne narzędzie. A jednak moje buty takie były. Lata pakowania się w kłopoty w niespodziewanych miejscach nauczyły mnie przynajmniej jednej rzeczy – zawsze miej broń w zasięgu ręki. Czasami zęby wilkołaka po prostu nie wystarczają.
Podwinęłam nogawki dżinsów, żeby nie poślizgnąć się na przydługim materiale, a potem rzuciłam torbę w prawy róg wejścia, by nie przeszkadzała. Wyciągnęłam ręce, rozstawiając nieco palce, podeszłam bliżej i kopnęłam w drzwi. Zatrzęsły się pod wpływem siły uderzenia, ale pozostały zamknięte. Przeklinając pod nosem, wyprowadziłam kolejnego kopniaka. Tym razem odskoczyły z siłą wystarczającą, by roztrzaskać pobliskie okno.
– Departament ds. Innych Ras – powiedziałam, stając w przejściu i próbując omieść wzrokiem pomieszczenie. Nie potrafiłam dostrzec wampira czającego się w ciemnościach, ale zdecydowanie mogłam go wyczuć. Czemu większość tych przeklętych stworzeń nigdy się nie myła? – Pokaż się albo poniesiesz konsekwencje.
Nie była to dokładna formuła prawna, ale przebywałam w towarzystwie strażników wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie przejmowali się zbytnio regułami.
– Nie jesteś strażnikiem – powiedział miękki, niemal dziecinny głos.
Wyprostowałam ramiona, starając się pozbyć napięcia w mięśniach. Głos dobiegał z lewej, jednak zapach niemytego ciała dochodził z prawej. Czy mogło tu być dwóch wampirów? Gautier by mi o tym powiedział… Przypomniałam sobie jego paskudny uśmiech. Drań wiedział.
– Nie powiedziałam, że nim jestem. Powiedziałam, że jestem z departamentu. A cała reszta mojego oświadczenia ciągle jest ważna.
Wampir parsknął śmiechem.
– Zmuś mnie.
Mnie, nie nas. Zakładał, że nie miałam pojęcia o tym, iż było ich dwóch.
– Ostatnia szansa, wampirze.
– Wyczuwam twój strach, wilczku.
Sama go czułam. Przeszedł mnie dreszcz. Lecz zapach strachu był niczym w porównaniu z tym, co czułam od ludzi siedzących tam dalej. Dla ich dobra musiałam zająć się tymi dwoma.
Weszłam do pomieszczenia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

39
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.