Twórcy cyklu „Torpedo” wyraźnie bawili się przy tworzeniu jego czwartej już części. Nie to, żebym sądził, że nie bawili się przy poprzednich – ale teraz jakby bardziej.  |  | ‹Torpedo #4›
|
Skończyła się na szczęście pewna monotonia poprzednich części, w których Torpedo z reguły na końcu każdej historyjki albo zabijał, albo gwałcił, albo gwałcił i zabijał, albo zabijał i gwałcił. Tom czwarty wprowadza więcej różnorodności (co oczywiście nie znaczy, że zabójstw i gwałtów już nie będzie), znajdziemy nieco zabawy formą, a sam Torpedo – o co apelowałem w jednej z poprzednich recenzji – dostaje coraz częściej w skórę. A nawet, hmmm, sam bywa gwałcony. Widać jednak chęci urozmaicenia konwencji. Mamy więc tu epizod oniryczny, mamy historyjkę całkowicie pozbawioną dymków, mamy zabawne (o ile to właściwe słowo) nawiązanie do masakry w dniu św. Walentego, mamy dla odmiany epizod z dzieciństwa głupawego pomocnika Torpedo Rascala (w którym okazuje się, że jest on polskiego pochodzenia!), wreszcie mamy epizod demolowania baru okraszony…komentarzem bejsbolowego meczu. Nie zmienia to oczywiście faktu, że dostajemy garść starych elementów serii – wspomniane (niejednokrotnie) zabójstwa i gwałty, dialogi demonstrujące niezbyt wysoki poziom intelektualny pary głównych bohaterów, zabawne przekręcanie trudniejszych słów, przewrotne nawiązania do klasyki czarnego kryminału, nagie, bezpruderyjne kobiety, dużo przemocy i seksu – czyli wszystko na co liczą miłośnicy serii. Dodajmy jeszcze, że czarny humor właściwy dla „Torpedo” jest tu jakby nieco mnie smolisty niż w poprzednich dwóch częściach, co sprawia, że zeszyt wchłania się całkiem lekko. Miłośnicy cyklu nie powinni być rozczarowani. A sam Torpedo – jak wspominałem – dużo więcej niż zwykle dostaje w łeb. Trzeba jednak pewnego kunsztu, by czytelnika bawić przykrościami głównego bohatera. Bo każdy taki przypadek witamy z niemałą satysfakcją.
Tytuł: Torpedo #4 Data wydania: luty 2011 Ekstrakt: 60% |