Statystyki pokazują, że Polacy robią to rzadko. Zdecydowanie zbyt rzadko. Tymczasem rozwój nowych technik pokazuje nam, że trzeba robić to częściej. I to nie tylko w tradycyjny sposób, wieczorem, w łóżku przed snem. Również w wielu innych, także publicznych miejscach. W każdej pozycji. Przy każdym oświetleniu. O każdej porze. Co prawda robienie tego podczas kąpieli może być niebezpieczne, ale i tutaj wszystko zależy od odpowiedniej techniki.  | Kindle 3
|
O czym mowa? O czytaniu oczywiście. Czytaniu, które niedawne wynalazki pod postacią Amazon Kindle’a wspierają jak mało co. Po raz pierwszy odkryłem, że jadąc na święta do domu nie muszę już zabierać ze sobą całej walizki pełnej książek – wystarcza mi połowa. Resztę mieszczę na przenośnym, trzygigabajtowym dysku Kindle’a. Mówią, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Moim było nieskrywane zaskoczenie. Otworzyłem paczkę i znalazłem w niej Kindle’a, krótki, podręczny opis jego najważniejszych funkcji i kabel-ładowarkę. Ze zdumieniem zakrzyknąłem „A gdzie instrukcja?!”, obawiając się, że zapomniano ją dołączyć do przesyłki. Stare nawyki kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z e-czytnikiem. Instrukcja była, choć w formie, do jakiej musiałem się dopiero przyzwyczaić. Czyli na samym czytniku. Wygląd Kindle możecie podziwiać na załączonym obrazku. Ekran, niewielka klawiatura, przyciski służące do przewracania stron oraz kilka dodatkowych funkcji. To praktycznie wszystko, czego potrzeba. U dołu znajdziemy włącznik, wyjście na słuchawki (dla tych, którzy chcieliby przetestować eksperymentalną opcję text-to-speech lub równie eksperymentalny odtwarzacz muzyki) oraz wyjście na kabel USB, służący zarówno do ładowania baterii, jak i zgrywania dokumentów z komputera. Nie da się ukryć, że zasady funkcjonowania Kindle’a są banalnie proste, przynajmniej w przypadku wykorzystywania podstawowego formatu e-booka. Wystarczy nam wiedza o tym, że przyciski po obu stronach ekranu służą do przeskakiwania na kolejne strony, a jeden z przycisków funkcyjnych pozwala na kontrolę wielkości liter, ich gęstości i czcionki. Z taką wiedzą możemy przystąpić do poznawania lektur, które można ściągnąć bezpośrednio ze strony Amazona. I prawdopodobnie na tym moglibyśmy zakończyć ten tekst, gdyby nie dociekliwość oraz rozmaite dodatkowe funkcje, które to skromne urządzenie w sobie kryje. Niewielka klawiatura oraz wskaźniki umożliwiają nam pozostawianie własnych uwag i notatek w wybranych tekstach, zaznaczanie cytatów i interesujących nas stron. Możliwość podłączenia do internetu (czy to przy użyciu sieci bezprzewodowej, czy technologii 3G) daje nam szansę na automatyczne wrzucanie ciekawych fragmentów na Facebooka albo sprawdzanie, co też inni czytelnicy uznali za warte uwagi. Nie sposób nie dołożyć łyżki dziegciu do beczki miodu. Po pierwsze, e-booki sprzedawane na Amazonie podlegają podatkowi VAT. Co czyni je, paradoksalnie, tańszymi od wydań w cenach oryginalnych, ale o niebo droższymi od tych oferowanych przez różnych Amazonowych sprzedawców (u których często koszty przesyłki są wyższe od kosztów samych książek). W efekcie Kindle nie zapewnia zbyt wielkiej oszczędności przy zakupach książek (chyba że chcemy zaoszczędzić na kosztach przesyłki). Drugim problemem, jaki niedawno uświadomiła mi koleżanka (dzięki, Maeve!), jest to, że przedzierając się przez jakąkolwiek e-bookową pozycję naukową z zamiarem wykorzystania jej w pracy licencjackiej, magisterskiej lub po prostu polecenia jakiegoś fragmentu osobie trzeciej, nie sposób w jakikolwiek sposób odnieść się do niej. Mając zbity blok tekstu, który możemy rozmaicie i dowolnie powiększać i pomniejszać, nie wiemy, na której stronie jesteśmy (możemy co najwyżej wiedzieć, ile procent książki już za nami lub które wersy mamy na ekranie). Oczywiście taki problem to nie problem, gdy wykorzystujemy Kindle’a jedynie do czytania luźniejszych pozycji. Lub innych formatów plików. 1) | Kindle DX
|
E-booki to nie wszystko Obsługa e-bookowych formatów to niejedyna możliwość najnowszego Kindle’a. Gdy zastanawiałem się nad jego zakupem, o wiele większe znaczenie miało dla mnie to, w jaki sposób jest on w stanie radzić sobie z PDF-ami i innymi formatami plików, z których korzystam o wiele częściej. Recenzje i opisy (gwarantujące praktycznie takie same możliwości, co w przypadku właściwych e-booków) okazały się wystarczająco zachęcające. Nic nie okazało się tak kolorowe, jak przypuszczałem. Owszem, możemy dodawać przypisy także w PDF-ach. Jednak kiedy do nich wracamy, okazuje się, że znajdują się one w całkowicie losowych miejscach (co prawda na tej samej stronie, na której być powinny) i musimy sami odszukać, o co też mogło nam w tym fragmencie chodzić. Zaznaczenia zazwyczaj zupełnie nie działają, rozjeżdżając się gdzieś między wierszami. Jako ktoś, kto non stop ma do czynienia z rozmaicie sformatowanymi PDF-ami (od artykułów naukowych po podręczniki do RPG), znajduję tę ułomność Kindle’a wyjątkowo drażniącą. Nawet jeżeli z czasem można się do niej przyzwyczaić i znaleźć sposoby na obejście tych kłopotliwych niedogodności (chociażby przy pomocy bardziej ogólnych, ale niezawodnych zaznaczek [ang. bookmarks]). Innym problemem, jaki sprawiają PDF-y, jest ich wielkość. Nie stworzono ich z myślą o małym (w porównaniu do ekranu komputera) wyświetlaczu Kindle’a. Jedynie nieliczne nadają się do czytania bez zabawy w powiększanie ekranu. Nie jest to jednak prosta zabawa, a przeskakiwanie między kolumnami tekstu potrafi się niemiłosiernie dłużyć (szczególnie w przypadku większych i bardziej złożonych dokumentów 2)).  | Kindle 3 – wersje kolorystyczne
|
Wrażeń moc Odstawmy jednak techniczne właściwości Kindle’a i skupmy się na tym, jakie odczucia wywołuje ten niewielki, przenośny czytnik. A wrażenia te, mimo technicznych niedogodności, są jak najbardziej pozytywne. Szczególnie dla maniaków książkowych, dla których dzień bez lektury kilkudziesięciu stron jest dniem straconym. Niezależnie od formatu dokumentu, z jakim się zmagamy przy pomocy Kindle’a, lektura jest czystą przyjemnością, którą możemy podjąć praktycznie wszędzie i w każdych okolicznościach. Co ważniejsze, zasobny dysk tego urządzenia sprawia, że nie jesteśmy w żadnym wypadku skazani na jedną pozycję (przyznajcie się, ile razy wychodziliście gdzieś z książką w plecaku, by później stwierdzić, że macie ochotę poczytać coś zupełnie innego?). Możliwość pogrupowania dokumentów na poszczególne kolekcje (odmiana folderów) zapewnia łatwość w dostępie do konkretnych książek. Podłączenie do Internetu (przez wi-fi lub 3G) pozwala nabywać nowe e-booki bezpośrednio z Amazona, które później z łatwością lądują na naszym Kindle’u. Dostęp do innych stron internetowych, choć z pewnością pozostający w tyle za możliwościami najnowszych telefonów komórkowych, jest w zupełności satysfakcjonujący. Jeśli dołożyć do tego takie drobiazgi jak darmowe słowniki angielskiego (aż dwa!), w których z łatwością możemy wyszukać interesujące nas wyrażenia i zwroty, automatyczne uaktualnienia oprogramowania oraz, last but not least, kompetentną obsługę techniczną, służącą pomocą w każdej sytuacji, otrzymujemy produkt wart swojej ceny. Jeśli przed zakupem Kindle’a miałem wątpliwości, czy aby to z pewnością jest coś, co okaże się przydatne, teraz mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że, jak na nowoczesny gadżet, jest on jednym z niezbędników prawdziwego maniaka książkowego. Popularność Kindle’a i innych e-papierowych czytników nieustannie wzbudza zaniepokojenie o przyszłość drukowanych książek. Faktem jest, że możemy zaobserwować znaczący wzrost ilości i jakości e-booków, jak również sklepów oraz wydawnictw oferujących taką formę publikacji. Czy to jednak musi być czynnikiem zwiastującym koniec ery papieru? Wątpię. Ceny e-booków nie zawsze są na tyle atrakcyjne, by ich zakup był o wiele bardziej opłacalny od zwykłej książki, ograniczona oferta dostępnych publikacji może zaspokoić gusta tylko niektórych fanów literatury, a przyjemność posiadania papierowej książki, z którą możemy zrobić o wiele więcej niż z elektronicznym e-bookiem, nadal stanowi (dla mnie i moich znajomych „kindle’owców”) coś, z czego niechętnie rezygnujemy. Kindle i jemu pochodne wynalazki są o wiele bardziej ewolucją niż rewolucją czytelnictwa. 1) Najnowszy dodatek do Kindla przygotowany przez Amazon likwiduje tę niedogodność, wprowadzając tzw. prawdziwe numery stron (ang. real page numbers) wraz z kilkoma innymi udogodnieniami. Niestety, implementowanie tej opcji w pozycjach sprzedawanych przez Amazon postępuje bardzo wolno. 2) Plusem jest tutaj czarno-biały wyświetlacz, który nie musi męczyć się z kolorami. Mogę sobie jedynie wyobrazić czas, jaki zajmowałoby mu przetworzenie kolorowych stron. |