Opadam na fotel. Faktycznie kupiła mi kolejnego drinka. – Przepraszam za to – mówię machinalnie. – Przyzwyczaisz się. – To brzmi filozoficznie. – Lepiej się czujesz? – Wiesz, ja… – Nie kończę. Przez moment jestem z powrotem na tej zapylonej betonowej pustyni, z nogą płonącą bólem i czystą nienawiścią napędzającą cios mieczem w szyję Gwyn. – Przeszło – mówię. Gapię się na szklankę, a potem chwytam ją i jednym haustem wypijam połowę. – Co przeszło? – Obserwuje mnie. – Jeśli tylko masz ochotę o tym mówić – dodaje pośpiesznie. Teraz uświadamiam sobie, że jest przestraszona, ale i przejęta. Moja obrączka warunkowa cały czas pulsuje ciepłem. – Mam – odpowiadam i uśmiecham się, zapewne ze zmęczeniem. Odstawiam szklankę. – Zdaje się, że ciągle jestem w fazie dysocjacyjnej. Zanim wyszedłem na miasto dziś wieczorem, siedziałem sam w pokoju i rysowałem sobie skalpelem śliczne kreski na rękach. Zastanawiałem się, czy nie poderżnąć sobie żył i nie skończyć z tym wszystkim. Zły byłem. Sam na siebie. Ale to przeszło. – To się zdarza. A co się zmieniło? Marszczę czoło. Wiedza, że to częsty efekt reintegracji, niewiele mi pomaga. – Zachowałem się jak kretyn. Jak tylko wrócę do domu, muszę zrobić backup. – Backup? – Kay wytrzeszcza oczy. – Cały wieczór łazisz sobie z mieczem i opaską duelisty i nie masz backupu? – Jej głos podnosi się do pisku. – Co ty chcesz sobie zrobić? – Świadomość, że masz backup, cię stępia. Zresztą, byłem wściekły sam na siebie. – Zerkając na nią, przestaję marszczyć czoło. – Ale nie da się być takim wściekłym w nieskończoność. A konkretniej, to nagle zaczęła potwornie, dojmująco przerażać mnie perspektywa odkrycia, kim jestem lub kim byłem. I co to ma znaczyć, że nagle zacząłem odczuwać emocje innych ludzi, zaraz po tym, gdy przebiłem kogoś mieczem? W mrokach średniowiecza byłaby to tragedia, ale nawet tutaj śmierć to nie jest coś, co ludzie traktują beztrosko. Przez jedną straszną chwilę czuję chęć wybiegnięcia na miasto, znalezienia Gwyn i przeproszenia jej – tylko że to nonsens, ona nie będzie nic pamiętać, będzie w tym samym stanie umysłu co przedtem. Zapewne wyzwałaby mnie na kolejny pojedynek i dzięki swojej niezmienionej, bezsensownej furii, przerobiła na hamburger. – Chyba powoli zbieram się do kupy – mówię. – Znasz tu jakieś miejsce, gdzie jest bezpieczniej? No wiesz, żeby nie zwracać na siebie uwagi tych berserkerów? – Hm. – Patrzy na mnie krytycznie. – Jeśli pozbędziesz się miecza i opaski, to nie będziesz się specjalnie rzucać w oczy na jakimś skwerze w rejonie dla pacjentów w drugiej fazie. To parę kroków stąd. Znam miejsce, gdzie dają naprawdę dobry stek z kangura. Jesteś głodny? Po pojedynku nabrałem apetytu na jedzenie, tracąc go jednocześnie na przemoc. Kay zabiera mnie na śliczną niskograwitacyjną piazzę z diamentowego włókna, obsadzoną sekwojami bonsai, gdzie staroświeckie parowe roboty pieką na węglowych grillach soczyste szynki. Gadamy sobie i jest dla mnie jasne, że niezmiernie ją intryguje, że na jej oczach ustępują mi emocjonalne skutki operacji pamięci. Próbuję wydobyć z niej szczegóły życia wśród lodowych ghuli, ona przepytuje mnie z akademii szermierczych Niewidzialnej Republiki. Ma zakręcone poczucie humoru, a pod koniec posiłku sugeruje, że zna tu jakąś imprezę, gdzie można zażyć na trochę rozrywki. Impreza okazuje się dość luzacką orgią o zmiennym składzie, w jednym z mieszkań dla pacjentów dochodzących. Kiedy przychodzimy, jest tam tylko jakieś sześć osób, większość z nich leży na wielkim, okrągłym łożu, podaje sobie fajkę wodną i delikatnie masturbuje się nawzajem. Kay opiera mnie o ścianę tuż obok wejścia, całuje i trzema rękami robi coś elektryzującego z moim kroczem i jądrami. Potem znika w łazience, by użyć asemblera. Ja czekam i dyszę. Gdy wraca, ledwo ją poznaję – włosy nabrały niebieskiego koloru, brakuje dwóch rąk, a skóra jest barwy kawy z mlekiem. Idzie prosto do mnie, znów mnie całuje i poznaję ją po smaku ust. Niosę ją na łoże i po pierwszym szybkim numerku dołączamy do kręgu z fają – nabitą opium i lotnymi inhibitorami fosfodiesterazy – potem badamy nawzajem własne ciała i ciała sąsiadów, aż w końcu zachciewa nam się spać. Leżę tuż obok niej, prawie twarzą w twarz, gdy szepcze: – Fajnie było. – Fajnie – powtarzam. – Trzeba mi było… – Obraz mi się rozmazuje. – Za długo. – Ja przychodzę tu regularnie – odpowiada. – A ty? – Ja nie miałem… – Co? – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się pieprzyłem. Kładzie mi jedną dłoń między udami. – Naprawdę? – No, nie pamiętam. – Marszczę czoło. – Chyba to zapomniałem. – Zapomniałeś, naprawdę? – Wygląda na zaskoczoną. – Może miałeś nieudany związek albo coś w tym stylu? Może dlatego poszedłeś na operację? – Nie, ja… – Urywam, zanim wymknie mi się coś jeszcze. Gdyby o to chodziło, list od mojej poprzedniej osobowości wspomniałby o tym, tego akurat jestem pewien. – To po prostu znikło. Chyba normalnie tak się nie dzieje, prawda? – Nie. – Przytula się do mnie i gładzi mnie po karku. Czuję zdziwienie, gdy znów zaczynam twardnieć pod jej dotykiem, po czym zaczynam wodzić palcami po brzegach jej sutków, a jej oddech staje się urywany. To pewnie te środki, myślę; niemożliwe, żebym bez jakichś zewnętrznych wpływów był podniecony przez tyle czasu, prawda? – Świetnie byś się nadawał do eksperymentu Yourdona. – Do Your-czego? Naciska moją pierś, a ja posłusznie przewracam się na plecy, żeby mnie dosiadła. Wokół łoża leży pełno zabawek, pomiaukujących, dopraszających się, by z nich skorzystać, ona jednak chyba woli styl tradycyjny, naga skóra przy nagiej skórze, zapewne widzi w tym coś w rodzaju powrotu do naturalnego człowieczeństwa. Mam świszczący oddech, kiedy łapię ją za pośladki i przyciągam do siebie. – Do takiego eksperymentu. Szuka ciężkich przypadków amnezji i oferuje nagrodę tym, co je znajdą. Później ci powiem. Przestajemy mówić, bo mowa po prostu przeszkadza w komunikacji. Tu i teraz, Kay jest wszystkim, czego pragnę. Po wszystkim wracam do domu alejami wyściełanymi miękką, żywą trawą, zakorzenioną w bryłach zielonego marmuru wyciętego z litosfery planety odległej o setki terakilosów. Jestem sam z własnymi myślami, netlink wyciszony poza mapą trasy obiecującej mi pięciokilometrowy spacer omijający wszystkich innych ludzi. Choć zabrałem miecz, nie mam ochoty na to, żeby ktoś rzucał mi wyzwania. Potrzebuję czasu do namysłu – kiedy wrócę do domu, będzie czekał na mnie mój terapeuta, a zanim zacznę z nim gadać, muszę sam dojść ze sobą do ładu, sam wiedzieć, kim jestem. Oto jestem, żywy i przytomny – kimkolwiek jestem. Jestem Robin, prawda? Mam kupę mętnych wspomnień, śladów po płukaniu pamięci, rozmazujących moje poprzednie życie w impresjonistyczną mgiełkę. Zaraz po obudzeniu musiałem sprawdzić własny wiek. Okazało się, że liczę sobie prawie siedem miliardów sekund, choć mam stabilność emocjonalną młodzieńca liczącego sobie jedną dziesiątą tego. Kiedyś ludzie starzeli się już po dwóch gigasekundach. Jak to możliwe, że jestem taki stary, a czuję się taki młody i niedoświadczony? W moim życiu zieją wielkie i tajemnicze dziury. Na pewno musiałem już kiedyś uprawiać seks, choć nic nie pamiętam. Na pewno się biłem – odruchy i wbite w podświadomość umiejętności szybko rozprawiły się z Gwyn – nie pamiętam jednak, żebym trenował albo zabijał, chyba że w tajemniczych przebłyskach, które równie dobrze mogą być resztkami wspomnień z jakichś programów rozrywkowych. List od poprzedniego ja mówił, że byłem naukowcem, wojskowym historykiem specjalizującym się w maniach religijnych, uśpionych sektach oraz samoistnych wiekach ciemnych. Jeśli tak jest, nie pamiętam z tego nic a nic. Może siedzi to gdzieś głęboko i w razie potrzeby wypłynie – a może przepadło na dobre. Stopień resekcji pamięci, jakiego zażyczyło sobie moje poprzednie ja, musiał być niebezpiecznie bliski całkowitemu kasowaniu. Co zatem zostało? |