Pearl Jam i Soundgarden to czołowi przedstawiciele sceny Seattle początku lat 90. O ich wielkości świadczą nie tylko świetne płyty, ale także rewelacyjne, żywiołowe koncerty. Można się o tym przekonać, sięgając po kolejny album live tych pierwszych i pierwszy w karierze tych drugich.  |  | ‹Live on Ten Legs›
|
Pearl Jam „Live on Ten Legs” Na pewno nie jest to najlepszy koncertowy album Pearl Jam. W bogatej ofercie oficjalnych bootlegów mają o wiele ciekawsze dokonania, chociażby rejestrację występu z katowickiego Spodka z 16 czerwca 2000 roku. Nie jest to również zapis jednego show, a zbiór nagrań z lat 2003-2010, połączonych tak, by sprawiały wrażenie spójnego materiału. Płytę należy więc traktować jako swojego rodzaju zestaw „the best of” w wersjach koncertowych, który stanowi uzupełnienie pierwszego albumu zespołu nagranego na żywo „Live on Two Legs” z 1998 roku. Z tego też powodu repertuar składający się na „Live on Ten Legs” to głównie kawałki powstałe w obecnym tysiącleciu, a jeśli trafiają się rzeczy starsze, to takie, których nie uświadczyliśmy na poprzednim wydawnictwie. Na tym albumie obcujemy już z innym zespołem niż w przypadku „Live on Two Legs”. Mniej tu grunge’owego brudu, a utworom bliżej do tradycyjnego rocka, nawet w przypadku starszych rzeczy, jak „Animal” czy „Spin the Black Circle”. Nie musi to wcale oznaczać, że Pearl Jam zaczęli grać same pościelówy. Wręcz przeciwnie, mamy tu kilka prawdziwych torped, jak „World Wide Suicide”, „The Fixer” czy „Got Some”, choć trafiają się też bardziej spokojne momenty („Just Breathe”, „I Am Mine”). Wrażenie robią zwłaszcza dwa kawałki – wielowątkowy „Rearviewmirror”, który po mocnym i szybkim początku wycisza się w środkowej części, w której Eddie Vedder perfekcyjnie nawiązuje kontakt z publiką, by doprowadzić całość do szaleńczego, jazgotliwego finału. Drugim wbijającym w fotel momentem jest „Nothing As It Seems”, ale to po prostu siła samej kompozycji. Co ciekawe, najsłabiej wypadają „Jeremy” i „Alive”, które nie porywają i wydają się być odklepane jako koncertowe standardy, których domaga się publika. W przeszłości zdarzały się o wiele lepsze wykonania. „Live on Ten Legs” to ciekawa propozycja dla tych, którzy nie chcą się bawić w kolekcjonowanie bootlegów, tylko wolą mieć zwarty zestaw swoich ulubionych kawałków w wersjach live. Pod tym względem płyta sprawdza się znakomicie.  |  | ‹Live on I5›
|
Trudno w to uwierzyć, ale „Live on I5” jest pierwszą koncertówką Soundgarden. Są co najmniej dwa powody, dla których już dawno powinno się wypełnić tę lukę – po pierwsze, zespół obrósł legendą, a sukces albumu „Superunknown” wywindował go na pozycję megagwiazdy, a po drugie, w jego szeregach znajduje się Chris Cornell – wokalista o niesamowitym głosie, którego aż chce się posłuchać na żywo. Taką okazję daje nam album ze zbiorem utworów zarejestrowanych na żywo na jesieni 1996 roku, a więc tuż przed rozpadem formacji. Spoglądając na setlistę, nie sposób się nie uśmiechnąć – widnieją na niej wszystkie najważniejsze kawałki z dorobku grupy z „Black Hole Sun”, „Spoonman” i „Burden in My Hand” na czele. Konsternacja następuje jednak po włączeniu płyty w odtwarzaczu, bo o ile muzycy radzą sobie świetnie, to wiele do życzenia pozostawia forma wokalna Cornella. Owszem, wciąż potrafi się wydrzeć, ale robi to w nieznośnie wymuszony sposób. Niestety, zabija w ten sposób kilka pierwszych numerów, a już jego dziwne zawodzenie w – przecież świetnym w oryginale – „Head Down” jest nie do zniesienia. Na szczęście z utworu na utwór Chrisowi się poprawia i wreszcie dochodzimy do momentu, kiedy zachwyca tak samo jak na albumach studyjnych. Zespół wspina się na wyżyny możliwości w ponaddziewięciominutowym „Slaves and Bulldozers”, w którym każdy z muzyków ma swoje pięć minut, a największe wrażenie robi mocno psychodeliczny pojedynek gitarzystów, stanowiący główną część utworu. Panowie nieźle też zaszaleli w aranżu do „Black Hole Sun”, który Cornell wyśpiewuje jedynie do wtóru z gitarą, tworząc z tego wolnego, ale jednak mocnego kawałka delikatną balladę. Jest to kontrowersyjne podejście, które za pierwszym przesłuchaniem może odrzucić, ale po osłuchaniu również może się podobać. „Live on I5” jest na pewno potrzebnym wydawnictwem, które zapełnia lukę w dyskografii Soundgarden, mimo to pozostawia pewien niedosyt. Na tle koncertowych płyt innych grunge’owych potęg, jak Nirvana, Pearl Jam i Alice In Chains, wypada dość zachowawczo i blado.
Tytuł: Live on Ten Legs Data wydania: 14 stycznia 2011 Utwory 1) Arms Aloft 2) World Wide Suicide 3) Animal 4) Got Some 5) State of Love and Trust 6) I Am Mine 7) Unthought Known 8) Rearviewmirror 9) The Fixer 10) Nothing as It Seems 11) In Hiding 12) Just Breathe 13) Jeremy 14) Public Image 15) Spin the Black Circle 16) Porch 17) Alive 18) Yellow Ledbetter Ekstrakt: 70%
Tytuł: Live on I5 Data wydania: 22 marca 2011 EAN: 602527621005 Utwory 1) Spoonman 2) Searching with my Good Eye Closed 3) Let Me Drown 4) Head Down 5) Outshined 6) Rusty Cage 7) Burden in My Hand 8) Helter Skelter 9) Boot Camp 10) Nothing to Say 11) Slaves & Bulldozers 12) Dusty 13) Fell on Black Days 14) Search and Destroy 15) Ty Cobb 16) Black Hole Sun 17) Jesus Christ Pose Ekstrakt: 60% |