powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CV)
kwiecień 2011

Autor
L.A. w ogniu
Jonathan Liebesman ‹Inwazja: Bitwa o Los Angeles›
„Inwazja: Bitwa o Los Angeles” to napakowane adrenaliną kino akcji, które powiela schematy gatunkowe, ale nadrabia solidną realizacją i próbą połączenia dwóch konwencji – filmu o kosmitach i kina wojennego. Pytanie: na ile produkcja Liebesmana wybija się ponad przeciętność?
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
‹Inwazja: Bitwa o Los Angeles›
‹Inwazja: Bitwa o Los Angeles›
Jonathan Liebesman zrobił film wojenny wzbogacony akcentami kina sci-fi i blockbusterowym potencjałem. Każdy dobrze zorientowany widz rozpozna na ekranie nawiązania do przebojów kinowych o kosmitach i aluzji do gier. To właśnie dzięki przyjęciu szerokiej perspektywy przy pokazywaniu oklepanego tematu złych kosmitów próbujących usmażyć Ziemię, a przede wszystkim dzielnych Amerykanów, „Inwazja: Bitwa o Los Angeles” nie ląduje w szufladce na nudne gnioty, ale wybija się wyżej w zalewie rozrywkowych rozwałek i zapewnia dwie godziny militarnej adrenaliny. Jak przystało na kino o odpieraniu ataku wroga, w „Inwazji” pojawiają się patetyczne dialogi o poświęceniu i patriotyzmie, a bohaterowie od czasu do czasu wyglądają na papierowe szablony robiące za sztandary amerykańskich wartości, które pomagają wygrać z najlepiej uzbrojonym przeciwnikiem. Na szczęście jednak sceny powodujące, że zażenowani zerkamy w ciemności kinowej sali z nadzieją na powrót do akcji, Liebesman dozuje w minimalnych dawkach, nacisk kładąc na wojenny entourage przedstawionej historii.
Po burzliwym wprowadzeniu następuje retrospekcja, która ma za zadanie pokazać bohaterów biorących udział w późniejszych wydarzeniach. Liebesman ograniczył charakterystykę postaci do minimum i to największy błąd w całym filmie. Pobieżne przedstawienie oddziału nie pozwala na zadzierzgnięcie więzi z uczestnikami bitwy. Kibicowanie przerażonym marines byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby poświęcono nieco więcej miejsca na ich charakterystykę lub zawężono liczbę protagonistów do zaledwie kilku. Wprawdzie na pierwszy plan wysuwa się sierżant Nantz, ale kiedy kolejni chłopcy z jego oddziału giną, trudno nie poczuć się rozczarowanym, że krwawe żniwo tak słabo angażuje emocjonalnie. Udało się natomiast z humorem. Kiedy tylko jest na to szansa, a ekranu akurat nie wypełnia akcja, bohaterowie nie szczędzą sobie zabawnych one-linerów, co pozwala na rozładowanie atmosfery i zachowanie dystansu wobec patetycznej fabuły.
Od strony realizacyjnej: im dalej w bitwę, tym lepiej. „Inwazję” nakręcono na wzór znakomitego kina wojennego, „Helikoptera w ogniu” w reżyserii Ridleya Scotta. Większość fabuły ogranicza się do nieudanej akcji marines, którzy wraz z grupką cywili próbują przebyć drogę od zrujnowanego posterunku policji do terenów nieobjętych bombardowaniem defensywnym. Regularne ataki zaawansowanych technologicznie obcych mają charakter operacji militarnych z rozmachem lub horrorowych sekwencji piętrzących napięcie. Kamera znajduje się zawsze w centrum wydarzeń, obraz zamazuje się i trzęsie, gdy przyjmuje perspektywę snajperek żołnierzy. Bliskość śmiertelnego wroga wydaje się namacalna, a wybuchy uderzają z ekranu z siłą godną realizmu. Chociaż akcja rzadko kiedy ustępuje scenom dialogowym, napięcie nie słabnie, a kolejne przedsięwzięcia bohaterów pobudzają ciekawość. Na pewno rozczarowuje za to pozytywne zakończenie. W czasie filmu trudno liczyć na pobłażliwość dla bohaterów – przeciwnik jest ostry i dlatego kolejni chłopcy od Nantza padają jak muchy. Tym bardziej szkoda, że bezkompromisowości zabrakło na finał.
„Inwazja” powinna przypaść do gustu nie tylko entuzjastom kina wojennego, ale przede wszystkim graczom. Od pierwszych ujęć film Liebesmana przywodzi na myśl serie „Killzone” i „Resistance”. Z tej pierwszej na ekran przeniesiono ferwor walki i postawienie widza/gracza w centrum wydarzeń. Z kolej z tej drugiej przejęto koncepcję wizualną. Zrujnowane budynki i sceneria zniszczenia co pewien czas zostaje upstrzona groźnymi sylwetkami wroga. Twórcy filmu najwyraźniej zdawali sobie sprawę z nawiązań, ponieważ w jednej ze scen w tle walk pojawia się niezniszczony kosmiczną ofensywą billboard. Każdy gracz z satysfakcją zaśmieje się, gdy zobaczy, że to reklama „Resistance 3”. Czy z takim dowodem można zaprzeczyć postępującej fuzji filmu i gier?



Tytuł: Inwazja: Bitwa o Los Angeles
Tytuł oryginalny: Battle: Los Angeles
Reżyseria: Jonathan Liebesman
Zdjęcia: Lukas Ettlin
Scenariusz (film): Christopher Bertolini
Muzyka: Brian Tyler
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): UIP
Data premiery: 18 marca 2011
Gatunek: akcja, SF
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

115
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.