Najnowszy film Brooksa nie cieszy się uznaniem widzów, którzy – zapewne za sprawą obsady i opisu fabuły – woleliby widzieć go w ciasnych ramach komedii romantycznej. Utwór nie tyle się w nich nie mieści, ile je rozsadza. Robi to jednak w tak delikatny sposób, że spora część widowni może niespektakularny wybuch przegapić, a wtedy jest to już zupełnie inne kino.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „Skąd wiesz?” bohaterowie dojrzewają pod wpływem obrazów. Matka George’a (Rudd) po obejrzeniu „Sprawy Kramerów” odchodzi od męża. Softballistka Lisa (Witherspoon) oglądając, jak Al oświadcza się sekretarce George’a, uświadamia sobie wagę tej niecodziennej chwili – podniecona pomaga skrupulatnie odtworzyć wydarzenie, kiedy okazuje się, że nie zostało zarejestrowane okiem kamery. Zapewne wierzy w siłę jej oddziaływania na ewentualną przyszłą widownię. Wiara naiwna w równej mierze, co wiara w powodzenie najnowszego filmu Brookse’a w rankingu box office. Film wybrzmiewa bowiem gdzieś na antypodzie komedii romantycznej, którą zwiastują trailer i plakat reklamowy. Jest w tej zapowiedzi nawet trochę racji, ale dystrybutor zapomniał uprzedzić widzów, że reżyser zmienił recepturę gatunku, zastępując lukier szczyptą słodzika. W efekcie uzyskany przez Brooksa „wypiek” krzepi tylko wizualnie. Zasługa w tym doskonałych zdjęć Janusza Kamińskiego, który zamknięte przestrzenie fotografuje z dużą dbałością o ekspozycję; bohaterów oglądamy w ich naturalnej przestrzeni – każdy z nich wpisuje się w swoje otoczenie, nie tworząc dysonansu, tak rażącego w hollywoodzkich produkcjach o miłości od pierwszego wejrzenia, gdzie przyodziane w markowe stroje postacie „prezentują się” na tle swoich domostw, w których półki pękają pod ciężarem splendoru. W „Skąd wiesz?” w ogóle mamy do czynienia z bliższym rzeczywistości „towarzystwem”: kończąca karierę softballistka i oskarżony o machlojkę biznesmen zasmakowali luksusu (mężczyzna mieszka w apartamentowcu, kobieta proponuje spotkanie w ekskluzywnej – głównie za sprawą cen – restauracji), ale po mieście poruszają się komunikacją publiczną, co stawia ich zdecydowanie bliżej życia, niż goniących miłość taksówkami bohaterów innych produkcji. Autobusy są dla widzów sygnałem słodzika w „wypieku”; odsłaniają sztafaż gatunku, pod przykrywką którego Brooks przemyca gorzkie treści. Ani opóźnianie kursu, ani wyglądanie przez szybę na zostawionego partnera nie służy tu niczemu. Nawet wybiegająca z zatrzymanego nagle pojazdu bohaterka – zamiast wpaść w ramiona ukochanego – udziela mu reprymendy za łapanie się za głowę i strojenie min. George i Lisa zachowują się tak, jakby zbuntowali się przeciwko tradycyjnemu scenariuszowi komedii romantycznej i zamiast deklamować idiotyczne kwestie, zastąpili je charakteryzującymi prawdziwe życie reakcjami. Jeśli zaś przyjąć grę aktorów za zgodną z tym, co wyszło spod pióra Brooksa, to mamy do czynienia z pełnokrwistymi bohaterami, którzy zagubili się w miłości – parafrazując tytuł filmu Patrice’a Chéreau. Może budzić sprzeciw zestawienie dwóch tak różnych filmów, jednak, o ile u francuskiego twórcy mamy do czynienia z hiper-uczuciem – jego nadprogramową ilością, którego wzajemności i Daniel i zakochany w nim „le fou” usilnie chcą doświadczyć – o tyle u Brooksa obecne jest raczej a‑uczucie, czyli sytuacja dokładnie odwrotna. Widz dostaje sygnały, że etap zakochania George i Lisa mają dawno za sobą, a na ekranie miłość nie wybrzmiewa. Na dodatek jest jeszcze ten trzeci, w którego postać interesująco wcielił się Wilson Owen. Aktor czerpiąc ze swoich dotychczasowych ról, szarżuje na granicy błazenady, której musi być doskonale świadomy, skoro balansuje z taką pewnością, że widz nadaje mu w końcu status pełnoprawnego uczestnika miłosnego trójkąta. Ten staje się równoramienny: racje rozłożone są po równo, podobnie aspiracje. Kandydaci mają tyle samo wad ile mocnych stron, nie inaczej jest z samą zainteresowaną. Siłą filmu Brooksa, której impet zmiata nam nadzieję z pola widzenie (a jak pisałem na początku, ontologiczny status w tym filmie ma tylko to, co można obejrzeć lub podejrzeć), są emocje w stanie otwarcia, których wręcz nie da się domknąć: koniec lub początek związku nie są analogiczne z finiszem bądź startem uczucia. Podobnie zakończenie filmu trudno uznać za szansę na początek/koniec nowego/starego. Brooksowi należy się ogromne uznanie za dokonany „wypiek”, który nie dość, że wystawny wizualnie, to uzależnia smakiem wytrawnej goryczy. Smakiem, który doceni podniebienie wyrafinowanego widza. A to już gwarancja na przegraną w potyczce zwanej box office.
Tytuł: Skąd wiesz? Tytuł oryginalny: How Do You Know Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA Dystrybutor (kino): UIP Data premiery: 11 marca 2011 Czas projekcji: 121 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 70% |