powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CV)
kwiecień 2011

Mała Esensja: Smoki
Autor pisze o sobie:
Z wykształcenia politolog i dziennikarz, zawodowo zajmujący się doradztwem. Z zamiłowania biegacz i pochłaniacz książek wszelkich. Po uszy zakochany w dwóch pięknych kobietach: córeczce i żonie. Pisze, bo lubi. Publikuje z rzadka. Na łamach Esensji po raz pierwszy.
W końcu, gdy cisza stała się nieznośna, Strzała podszedł do dziadka i przyłożył głowę do jego szyi. Staruszek uczynił podobnie, dotknął głową szyi młodzieńca, by zastygnąć w tradycyjnej smoczej pozie pożegnania. Pogodzeni z losem, trwali bez ruchu.
W czasach dawno minionych, gdy Ziemia była cudowną krainą spokoju i dostatku, stąpali po niej władcy jakże różni od naszych królów i cesarzy. Nie nosili koron ni szat złoconych, nie zapełniali skarbców ani z sobą nie wojowali. Żyli, uczyli się i obserwowali; byli arbitrami naturalnego porządku i równowagi.
Jeden z nich żyje gdzieś wśród nas do dziś, i to właśnie jego historię zaraz wam opowiem.
Strzała przebudził się wraz ze świtaniem. Szybko przemieszczał się podziemnymi korytarzami, by wybiec na taras wraz z pierwszymi bladymi promieniami dnia. Oświetlony strugami słońca, mruknął i rozpostarł skrzydła. Zieleń łusek odbiła letnie promienie i posłała błyszczące refleksy po okolicy. Strzała był młody. Mierzył zaledwie kilka metrów, a jego małe rogi były jeszcze białe jak najczystszy śnieg. Nosił je jednak z dumą i z ochotą prezentował każdemu, kogo napotkał. Strzała był bowiem smokiem, najpotężniejszym stworzeniem na Ziemi.
Dzień zapowiadał się cudownie, dlatego Strzała skoczył w przepaść i wykorzystał ciepły strumień powietrza, by poszybować nad rodzinną krainą. Skrzydła niosły młodziana na wschód. Smok przymknął powieki i cieszył się słonecznym ciepłem poranka. Przyjemna bryza owiewała boki i chłodziła młodzieńczy temperament.
Szybując, Strzała odwrócił głowę, by spojrzeć na swój dom. Pośród gęstego lasu wyrastał samotny szczyt. Otoczony morzem zieleni, wyglądał jak nagi posąg, niewprawnie ociosany przez rzemieślnika. Ponad warstwą białych obłoczków tulących się do skały rozciągał się szeroki taras, przedsionek prowadzący do ciemnej pieczary. W takich właśnie miejscach, gdzie górskie szczyty przebijały masywne warstwy chmur i wznosiły się ponad ich mleczny gobelin, smocze rodziny zakładały swoje siedziby, by z wysokości doglądać własnych włości. Każda familia latających bestii zamieszkiwała teren, którym się opiekowała i na którym miała swoje żerowisko.
Strzała mknął ponad lasem, spoglądając z zachwytem na własny cień, budzący przestrach u zwierząt. Gdy był malutki, próbował się z nim ścigać. Bijąc wściekle skrzydłami, pruł powietrze z zawrotną szybkością. Jednak najbardziej lubił wznosić się na ogromne wysokości, by po chwili rozpocząć pikowanie ze skrzydłami przyłożonymi do boków.
Koło południa, gdy nieznośny upał zaczął dawać się we znaki nawet w locie, Strzała postanowił powrócić na skalną półkę. Już z daleka dojrzał czarne masywne ciało dziadka. Grom najwidoczniej przygotowywał się do odlotu. Strzała zatoczył koło i osiadł łagodnie obok czarnego smoka.
– Dzień dobry, dziadku.
Grom spojrzał na wnuka, jakby zaskoczony jego niespodziewanym pojawieniem się.
– A, to ty… – Odwrócił głowę w kierunku wejścia do jaskini. – Już myślałem, że to twoja matka się obudziła.
– Wybierasz się gdzieś?
– Nie… tak… w pewnym sensie, ale… ech… akurat teraz musiałeś się pojawić?
Grom rzadko opuszczał własną pieczarę, wolał studiować stare woluminy. Ostatnio pracował nad nową księgą, dlatego Strzała był zdziwiony, widząc dziadka na zewnątrz.
– No dobrze, skoro już tu jesteś, to przeleć się ze mną kawałek – zaproponował staruszek.
– Dokąd? – zapytał Strzała, ale Grom już szybował na wietrze.
Przysiedli na brzegu rzeki rozdzielającej trawiaste równiny od dzikiej dżungli. Delikatny szum wody tworzył barierę dla skrzeków i tajemniczych pisków dochodzących zza muru splątanych drzew. Grom popijał łapczywie wodę, od czasu do czasu waląc w nią ogonem, by ochlapać zaśniedziałe łuski na grzbiecie. Mógł oczywiście się wykąpać, jednak dziecinna awersja do głębokości nie opuściła go aż do dziś.
Strzała tymczasem rozsiadł się wygodnie, obserwując taplającego się dziadka. Delikatne podmuchy wiatru przywiały zapach stada tapirów i podrażniły nozdrza młodzika. Zaburczało mu w brzuchu tak głośno, że starzec przerwał zabiegi kosmetyczne i spojrzał z wyrzutem na wnuka.
– Tylko mi nie mów, że nagle zachciało ci się jeść.
– Skąd, dziadku. Przez te twoje tajemnice nawet nie myślę o posiłku – skłamał Strzała.
– To dobrze, dobrze. – Stary jeszcze coś burczał pod nosem, ale umilkł, gdy tylko zanurzył na powrót pysk w wodzie.
Strzała zełgał, bo wiedział, że dziadek gardził jedzeniem. Uważał posiłki za coś, co rozprasza tylko jego myśli, dlatego starał się zaspokajać głód dopiero, gdy słaniał się na łapach – czyli raz na kilka miesięcy.
Grom prychnął, wyciągnął z pyska trzcinę i podszedł do wnuka.
– Tak, to o czym ja miałem?… A tak, już pamiętam. – Starzec spojrzał w oczy młodzieńca. – Odchodzę, mój drogi.
– Mianowicie?
– Mianowicie umieram.
Strzała się poderwał.
– Co ty bredzisz?
– No, no, no. – Dziadek pogroził młodzikowi pazurem. – Troszkę delikatniej, co? W końcu to ja umieram.
– A skąd wiesz, że umierasz? Jak dla mnie wyglądasz na całkiem żywotnego.
Grom wskazał łapą zielony pagórek.
– Chodźmy tam. Usiądziemy i w spokoju wszystko ci wyjaśnię.
W milczeniu obeszli rzeczną zatoczkę i wspięli się na okrągłe wzniesienie.
– A teraz słuchaj. Najpierw wszystko ci opowiem, a potem zapytasz mnie, o co będziesz tylko chciał. Zgoda?
Strzała niechętnie kiwnął głową i przysiadł na tylnych łapach.
– To, że żyjemy bardzo długo, nie znaczy, iż jesteśmy nieśmiertelni – rozpoczął Grom po chwili namysłu. – Lata naszego stąpania po Ziemi, liczone w tysiącach, nie są naturalnym objawem. Jak dobrze wiesz, jako jedyni na świecie zostaliśmy obdarzeni magią i nie podlegamy wszystkim naturalnym procesom. Nawet śmierć w naszym wypadku jest inna niż normalnie. Nie umieramy jak zwierzęta, by z czasem ulec procesom rozkładu. My odchodzimy, jednak nie pytaj mnie dokąd, bo nie wiem. Żaden smok nie wie i nie dowie się, póki nie zostanie wezwany, a ja właśnie zostałem. Zostałem wezwany we śnie, by stawić się przed obliczem Przedwiecznego. Wiem jedynie, w jakim kierunku muszę się udać, i wiem również, że nie powrócę już nigdy. Nie sposób wyjaśnić tego impulsu, który ciągle czuję. To coś jak ciekawość, radość i dziecinne podniecenie z odkrywania nowych rzeczy. To coś jak szczęście, które ogarnia cię na wieść o powrocie starego przyjaciela. – Grom westchnął. – Smutne, z powodu odejścia, a zarazem cudowne uczucie.
Strzała siedział z szeroko otwartymi oczami, serce kołatało mu w piersi. Miał ochotę krzyczeć z całych sił, żeby dziadek został, żeby nie odlatywał, ale jedyne, na co się zdobył, to pytanie:
– Skąd wiesz, w jakim kierunku podążać?
– Przyciąganie, nieodparta chęć polecenia na północ. Dopiero gdy zostałem wezwany, zacząłem odczuwać to pragnienie podróży.
– A co z mamą, przecież to twoja córka, nie chcesz się z nią pożegnać?
Grom westchnął.
– Nie to, że nie chcę… Raczej nie potrafię. Spisałem wszystko, co chciałem wam przekazać, w księdze, którą zostawiłem w mojej komnacie. Znacznie to łatwiejsze i oszczędza bólu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Mylisz się, dziadku. Wcale nie oszczędza.
– Pewnie masz rację, jednak pozwól odejść staremu smokowi tak, jak on sobie tego życzy.
Milczeli, patrząc sobie w oczy. Grom cierpiał, a właśnie tego chciał uniknąć, wymykając się bez pożegnania. Teraz myślał, że popełnił błąd. Liczył jednak, że wnuk mu wybaczy, dlatego czekał cierpliwie na osąd młodzika.
W końcu, gdy cisza stała się nieznośna, Strzała podszedł do dziadka i przyłożył głowę do jego szyi. Staruszek uczynił podobnie, dotknął głową szyi młodzieńca, by zastygnąć w tradycyjnej smoczej pozie pożegnania. Pogodzeni z losem, trwali bez ruchu.
Gdy spojrzeli sobie ponownie w oczy, obaj płakali.
– Żegnaj, Strzało, mój wnuku, najszybszy pośród smoczego rodu.
– Żegnaj, Gromie, mój dziadku, najmądrzejszy na Ziemi.
Grom uśmiechnął się gorzko na słowa młodzieńca. Jego czas na Ziemi dobiegł końca, teraz będzie obcował z potężniejszymi od siebie, ze smokami, które odeszły przed nim i czekają niecierpliwie, aż do nich dołączy.
Zamachał czarnymi skrzydłami i wzbił się w powietrze. Zatoczył koło nad głową wnuka, ryknął i odleciał.
Strzała patrzył, jak dziadek zmienia się w mały punkcik na błękitnym niebie, by po chwili zniknąć.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.