„Wojna i wojna” należy, niestety, do tych powieści, których większość fabuły poznajemy w tzw. blurbie. Dlatego też, na ile to możliwe, proponuję omijać tekst zamieszczony na tylnej okładce książki. Lepiej o książce László Krasznahorkaiego wiedzieć jak najmniej i bez wielkich oczekiwań przystępować do lektury. Takie nastawienie przyda się czytelnikowi, bo „Wojnie i wojnie”, choć zapowiada wiele, bliżej jest do rozbudowanej noweli, niż wielowątkowej powieści.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na podstawowe pytanie – o czym jest książka – trudno odpowiedzieć, bez zdradzania zbyt wiele. Powiedzmy może tyle, że między innymi jest wciągającą opowieścią o szaleństwie. Jak stwierdza jeden z bohaterów, „było w tej opowieści coś zachwycającego i, cóż, tragicznego”. Już od pierwszych stron zostajemy rzuceni w chaotyczną narrację (niemal ciągła mowa zależna), skupioną wokół pewnego węgierskiego archiwisty, który postanowił wyruszyć do Nowego Jorku. Korim, bo o niego chodzi, jest życiowym nieudacznikiem, wariatem opętanym idée fixe na temat pewnego rękopisu. Więcej nie mówię, bo szkoda psuć zabawę. Przeważająca część książki jest grą autora z czytelnikiem. Próbujemy zgadnąć, o co tak naprawdę chodzi Korimowi, czepiając się strzępków informacji („traktuje o Ziemi, na której już nie ma aniołów, a to znaczy, powiedział Korim, jeśli tak jest, że już mogą nadejść ciemność i błoto”) i licząc, że pod koniec czeka nas odkrycie kart. W moim przypadku była to główna siła napędowa podczas czytania powieści. Obawiam się jednak, że może to być jedyna siła napędowa, bowiem po zakończeniu lektury i wyjaśnieniu zagadki, niewiele pozostaje. Przychodzi też wówczas konstatacja, że oto mamy do czynienia z typem powieści, która mogłyby być świetna. Ale nie jest. Coś wyraźnie szwankuje, choć składniki dobrane są we właściwy sposób, bohaterowie przekonywujący, a fabuła kryje za sobą tajemnicę, dla której warto wysilić szare komórki. Trochę tak jak u Sebalda czy Borgesa – przeczuwamy, że pod opisywanymi wydarzeniami chowają się znacznie poważniejsze zagadnienia. U Krasznahorkaiego jest podobnie, lecz ciężar gatunkowy ostatecznie okazuje się dużo mniejszy, niż u wspomnianych autorów. Co zatem sprawia, że „Wojna i wojna” nie jest książką wybitną? Raczej splot kilku czynników, niż jeden wyróżniający się problem. Powieść węgierskiego autora jest bardzo ciekawym, niebanalnym dziełem, jednak nie potrafi naprawdę uderzyć czytelnika, brakuje jej pieprzu. Korim, mimo iż urzekający w swoim niegroźnym szaleństwie, nie jest postacią, w którą potrafimy uwierzyć. Pozostałe, jak choćby nowojorski tłumacz pijak czy jego kochanka, zostały jedynie naszkicowane, trudno cokolwiek powiedzieć na ich temat. Również mimo oryginalnego sposobu opowiadania, narracja nie oczarowuje czytelnika. Najładniejsze są fragmenty, w których Korim cytuje rękopis, a to z powodu poszerzenia perspektywy, ukazania bardziej rozległego obrazu. Mimo wszystkich wymienionych wad, powieść Krasznahorkaiego w pewien sposób urzeka. Niezdarnością głównego bohatera, ale też jego determinacją. Rękopis, w którym zakochuje się Korim, rzeczywiście ma w sobie dużo piękna. Chociaż jest ledwie zarysowany, chociaż prezentowana tam idea aż prosi się o rozwinięcie – intryguje. I to chyba jest jedyna zachęta na jaką mnie w tej chwili stać.
Tytuł: Wojna i wojna Tytuł oryginalny: Háború és háború ISBN: 978-83-7414-907-5 Format: 336s. 123×195mm; oprawa twarda Cena: 39,90 Data wydania: 2 lutego 2011 Ekstrakt: 70% |