powrót; do indeksunastwpna strona

nr 04 (CVI)
maj 2011

Próba kwiatów
Jay Lake
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Nadal znajdował się w miejscu, w którym upadł, przy alei Melisandy. W tej okolicy położonej bliżej rzeki stały wysokie, wąskie domy z witrażami w oknach, gargulcami na gzymsach i skrzynkami, w których rosły kolorowe jesienne kwiaty podtopione i wyziębione za sprawą nietypowej pogody. Lipy już traciły liście, a ich gołe konary wznosiły się w niebo na podobieństwo modlitw.
Aleja Melisandy nie przypominała rodzinnych okolic Bidżaza rozciągających się między placem Delatora a rzeką, nic z tych rzeczy. Tutaj od karła oczekiwano, że będzie używał bocznych uliczek i tylnych wejść, a nie zataczał się z zakrwawioną twarzą i zabrudzonym ubraniem wzdłuż lakierowanych frontowych drzwi i żelaznych słupków do wiązania koni. Mieszkali tutaj wpływowi i piękni ludzie, zarządcy, a nawet drobni syndycy, bez wyjątku pełnowymiarowcy.
Na myśl o tym w pamięci Bidżaza na krótką chwilę pojawił się obraz chłopca, który zeszłego wieczoru z wytrzeszczonymi oczami usiłował zwymiotować krwią przez ciasno zaszyte usta. Część krwi wyciekła wzdłuż ostrza, które przebiło oba policzki i język, ale większość spływała do płuc. Młodzieniec był już wtedy bliski końca. W tamtej chwili świadomość własnego zbrukania była w Bidżazie tak silna, że sam pragnął złapać ostrze i odciąć sobie członka, jak to uczynił chłopcu karzeł z głową konia.
To był czyjś syn. A teraz nie żył, dla próżności i złej, drżącej namiętności.
Brud. Bidżaz był brudny.
Podniósł się na nogi, zatoczył i niemal wpadł na pomocnika piekarza pchającego wózek z ciepłymi, świeżymi bochenkami. Aromat drożdży i masła odpędził wstyd i żądzę krwi. Pozostało tylko poczucie winy, jego stary przyjaciel.
Zgromadzenie. Tego ranka ma się pojawić przed Wewnętrzną Izbą Zgromadzenia. Administrator i Doradcy nie będą zachwyceni, jeśli się spóźni. Nie mógł nic poradzić na stracone zęby, poza pogodzeniem się z bólem i unikaniem słonych potraw. Jednak musiał się pozbyć zakrwawionego i nasiąkniętego ściekami muślinu, który wciąż owijał mu ciało.
No i nie miał portfela.
Niepewnie, ale z determinacją wędrował chodnikiem, rozglądając się za jakimś karłem wciąż lojalnym wobec Nieprzemijającego Miasta. Szukał któregoś z Zaszytych o prawidłowo zamkniętych ustach, a nie jakiegoś Rozciętego sukinsyna. Potrzebował natychmiastowej pomocy, w przeciwnym razie miesiące pracy w imieniu ich wszystkich, zarówno Zaszytych, jak i niewdzięcznych Rozciętych, mogły pójść na marne.
• • •
Handlarz bóstwami, którego odnalazł Bidżaz, wskazał mu wodę do mycia i dał czystą szatę. No, prawie czystą, ale z pewnością wolną od niefortunnych plam pozostałych po zeszłej nocy. Dobroczyńca Bidżaza przyniósł mu także destylowany alkohol niepewnego pochodzenia, który miał zagłuszyć ból zębów i górnej szczęki.
Jak dotąd wszystko dobrze.
Gorzej, że przeklęty karzeł przyczepił się do Bidżaza jak rzeczne błoto do portowej drabiny. Minęli Skrzydło Sepiowe i idąc ulicą Maldorora wzdłuż południowej ściany Pałacu Wapiennego prawie dotarli do Bramy Costarda. Bidżaz zamierzał zgubić handlarza bóstwami w alei Margolina wśród tłumu urzędników i dostawców, ale nie miał szczęścia.
Może opiekuńcze duchy tego pedałka szepnęły mu o znaczeniu spraw, którymi zajmował się Bidżaz.
A może, musiał przyznać Bidżaz, przemówiły jego własne opiekuńcze duchy. Kimkolwiek albo czymkolwiek były. Nie był w nastroju, by ich słuchać. Ból wywołany połamanymi zębami odbierał mu cierpliwość, zaś lęk o to, co czeka Nieprzemijające Miasto, jeszcze nigdy nie był tak blisko powierzchni.
Musi zaprzestać wizyt w karlich dołach. Ktoś w końcu się dowie. Bidżaz okryje się hańbą. W okolicach Mydlanej Bramy można bez trudu wynająć chłopców, których będzie mógł bić do krwi całymi dniami, nie płacąc za to nawet srebrnego obola. Jednak Bidżaz wiedział, że czyści młodzieńcy w dołach i tak będą umierali, niezależnie od jego obecności. Nie zabijano ich specjalnie dla niego. Ten argument sprawiał, że od lat tam powracał. Nie był za nic odpowiedzialny.
A jednak chciałby znaleźć dla siebie inny rytuał.
– A więc szukaj – rzekł handlarz bóstwami.
Był to karzeł ze skrzyni, rzecz jasna Zaszyty, ubrany w kawałki muślinu niczym najszlachetniejsze i najbardziej szanowane karły. Jednak jego karnacja nie pozostawiała wątpliwości, że pochodzi spoza Nieprzemijającego Miasta – tak głębokich odcieni brązu zazwyczaj nie spotykało się na dalekiej północy, podobnie jak oczu w kolorze polerowanego dębu. Także palce handlarza bóstwami zalśniły dziwnym kolorem, gdy zdecydowanym ruchem ułożył je w znak LILIE NA RZECE oznaczający akceptację swojego losu, płynięcie z prądem wydarzeń.
– Nie chciałem, aby moje myśli były aż tak przejrzyste – mruknął Bidżaz. – Chociaż jestem bezgranicznie wdzięczny za twoją pomoc, to wkrótce będę musiał zająć się swoimi sprawami.
Znów mowa palców: WIATR PRZEMAWIA ZE WSZYSTKICH STRON. Co oznaczało, że rad udziela zawsze więcej niż jeden głos.
– Otwórz uszy, człowieku, a także oczy – odparł handlarz bóstwami. – Znalazłem cię zalanego ściekami i krwią. Nie tak powinno wyglądać życie w mieście. Uważasz, że to w porządku? Te tłumy na placach? Nasi ludzie uciekający na Nefrytowe Wybrzeże?
– Nie. To nie jest w porządku. Wiem o tym. Właśnie tego dotyczy moja praca. Zresztą muszę już iść.
– W ogóle nie słuchasz. – Skośne oczy wydawały się smutne i nieobecne. Palce handlarza bóstwami zaczęły wykonywać znak GÓRA, ale w połowie przerwały.
– Nie mam czasu słuchać – odparł Bidżaz. – Przyjdź do mojego biura przy alei Zgiętej Szpilki w Dzielnicy Świątynnej; odpłacę ci po dziesięciokroć za twoje usługi.
Handlarz bóstwami podjął ostatnią próbę, gdy przystanęli przed ubranymi na czerwono komornikami sądowymi pilnującymi Bramy Costarda.
– Pieniądze nie są tyle warte co twoja niepodzielna uwaga.
– Możliwe – odrzekł Bidżaz. Palcami pokazał: BURZA NISZCZY UPRAWY.
– Zaiste. – Ponuro ukłoniwszy się nachmurzonym komornikom, handlarz bóstwami się oddalił.
Bidżaz odwrócił się w stronę strażników.
– Zostałem wezwany do stawienia się przed Wewnętrzną Izbą.
– Tak jest, proszę pana – odpowiedział najmłodszy z komorników, niejaki Federico, znany Bidżazowi. – Jest pan oczekiwany. W odróżnieniu od pozostałych śmieci, którzy od rana skomlą, żeby ich wpuścić. – Oddał laskę jednemu z towarzyszy, lecz wciąż trzymał w dłoni rewolwer pieprzniczkę. – Niech pan idzie ze mną.



Tytuł: Próba kwiatów
Tytuł oryginalny: Trial of Flowers
Autor: Jay Lake
Przekład: Robert Waliś
Wydawca: MAG
ISBN: 978-83-7480-208-6
Format: 488s. 125×195mm
Cena: 39,–
Data wydania: 6 maja 2011
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w
:
powrót; do indeksunastwpna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.