Często pisze się, że ich nazwa jest rzeczywiście chwytliwa, ale pasuje raczej do jakiejś rockowej kapeli. Tymczasem Starfucker swoją twórczość skupiają na nośnej elektronice, której znacznie bliżej do indie, synth, a czasami najzwyczajniej lekko tanecznego popu. Takiego, jaki trafił na ich najnowszy krążek – „Reptilians”.  |  | ‹Reptilians›
|
Za powstanie grupy odpowiada Joshua Hodges (wokalista, gitarzysta, perkusista i klawiszowiec), który w 2006 roku powołał do życia projekt Starfucker (później przez pewien czas używano innej nazwy) i początkowo był jego jedynym członkiem. Wkrótce dołączyli do niego kolejni muzycy: Ryan Biornstad, Shawn Glassford oraz (najpóźniej) Keil Corcoran. Amerykanie pierwszy longplay, zatytułowany po prostu „Starfucker”, wydali w 2008 roku. Przyjemnym dźwiękom, nadającym się zarówno do samotnego odbioru, jak i na trochę spokojniejsze imprezy, dodatkowej energii artyści nadają na koncertach… uwagę przykuwają także zamiłowaniem do damskich strojów, w czym lubuje się zwłaszcza Shawn. Kontrowersyjne, ale i wyjątkowo klimatyczne bywają również ich wideoklipy (choćby do „German Love”, „Pop Song” albo świeżego „Quality Time”), o czym najlepiej przekonać się na własne oczy. Marcowe „Reptilians” rozpoczyna mało dynamiczny utwór „Born” – zgiełkliwy, przytłaczający, synthpopowo rozmyty i odrobinę przeładowany dźwiękami; w sumie nie zapowiada niczego niezwykłego. Znacznie lepiej jest jednak już na następnym – „Julius” – zwłaszcza za sprawą nieco żywszego tempa, zgrabnego refrenu oraz wciągającej melodii, którym towarzyszy w pewien sposób nostalgiczny wokal. W imprezowy, kołyszący nastrój wprowadza natomiast mocniejsze „Bury As Alive”, a wrażenie to potęguje kolejne „Mystery Cloud” – w tym miejscu krążek jest już nieźle rozkręcony i jest w stanie rzeczywiście poderwać. Kolejne „Death As A Fetish” ma w sobie spory radiowy potencjał (podobnie jak późniejsze „Millions”), głównie dzięki nieszablonowym, elektronicznym aranżacjom ubranym w przystępne i bujające popowe szaty. Na mnie największe wrażenie do dzisiaj robi zamykający całość „Quality Time”, znakomicie i spokojnie zaczęty, chwilę później daje taneczny impuls, po którym pozostaje naprawdę dobre samopoczucie, ale jednocześnie pewien niedosyt – spowodowany końcem tej wielowarstwowej płyty. Trzeba przyznać, że wysoka jakość ostatniego numeru zaburza nieco obiektywny obraz kompletu dwunastu tracków, co nie zmienia faktu, że i tak należy zespołowi pogratulować finału „Reptilians”. Warto jeszcze wspomnieć, że śpiewane na płycie teksty skupiają się przede wszystkim na temacie śmierci i wieloznacznego końca; wszystko dodane jednak do opisanych wyżej dźwięków ma raczej optymistyczny charakter. Znamienne w przypadku Starfucker jest to, że ich ostatnia płyta wzbudza z każdym przesłuchaniem większą sympatię. Bo o ile pierwsze z nich i związane z nim emocje gdzieś umknęły (albo ich wcale nie było), to teraz muszę przyznać, że moja przygoda z „Reptilians” w najbliższych dniach oczywiście się nie skończy.
Tytuł: Reptilians Nośnik: CD Data wydania: 8 marca 2011 Czas trwania: 40:13 Utwory 1) Born: 3:23 2) Julius: 3:48 3) Bury Us Alive: 3:10 4) Mystery Cloud: 4:25 5) Death as a Fetish: 4:14 6) Astoria: 2:42 7) Reptilians: 2:48 8) The White of Noon: 4:25 9) Hungry Ghost: 2:09 10) Mona Vegas: 3:38 11) Millions: 2:34 12) Quality Time: 2:57 Ekstrakt: 70% |