Miała tony jadu do wsączenia w nieświadome uszy. Tysiące plików, które, zawarte w jej słowach, niepostrzeżenie wnikały w mózgi słuchaczy, by tam zacząć się replikować i niszczyć pliki konkurencji. Było coraz gorzej. Ranek przynoszący konieczność wizyty w łazience połączonej z ekwilibrystyką uniknięcia swojego odbicia w lustrze. Makijaż przed wyjściem do pracy wykonywany całkowicie na wyczucie – nie patrząc w lustro, ale oglądając poranny program na kanale oferującym rewelacyjne gorsety po rewelacyjnej cenie. To zdziwienie przy spotkaniu kogokolwiek, przechodzące w rezygnację. Nikt nie widzi. Nikt tego nie dostrzega, tylko ona. Pracując jako telemarketerka, codziennie rozmawiała z setką osób, dzwoniąc do nich zawsze w odpowiednich porach, kiedy wiedziała, że odbiorą telefon, nie przeczuwając zagrożenia drzemiącego w słuchawce. Odrywała ich od obiadu, przerywała seks, wdzierała się w drzemki. Kiedy słyszała pierwsze słowa, wiedziała, czy uda jej się wykonać misję, czy nie. Miała tony jadu do wsączenia w nieświadome uszy. Tysiące plików, które, zawarte w jej słowach, niepostrzeżenie wnikały w mózgi słuchaczy, by tam zacząć się replikować i niszczyć pliki konkurencji. Wysyłała swoje własne słowa na pierwszą linię frontu, narażając je na ostrzał przez „Nie-Dziękuję” albo torpedowanie: „Spierdalaj-Pani”. Wypełniała jednak swą misję z poświęceniem, wiedząc, że każde niewysłane słowo, uzbrojone w odpowiedni plik, zagnieździ się w niej samej. Nikt jej tego nie powiedział, ale wiedziała to. Od samego początku. Zaczęło się w dniu, gdy wyszła z pracy o siedem minut wcześniej, załatwiając sobie w tym celu odpowiednią przepustkę u samej Kierowniczki Sali. Siedem głupich minut, których zabrakło do wyrzucenia z siebie całego ładunku, który powinien przechodząc przez nią trafić do mózgów klientów. Poczuła się gorzej wieczorem. Zmywając makijaż zauważyła małe, czarne „OKAZJA” wytatuowane koło lewego kącika ust. Rano wokół bladych warg biegł już cały trzeci wers formułki Dla-Opornych-Klientów. Siedem minut uwięzione w jej ciele znalazło ujście. Ucisk w gardle wprawdzie zelżał, ale cały kolejny dzień w pracy myślała o tych literkach wokół jej ust. Dzień zakończyła bilansem dwóch rozmów na minusie. To z nerwów. Kolejnego dnia dwie nieprzeprowadzone rozmowy zajmowały oba jej policzki jako małe, schludnie napisane, pozbawione literówek dialogi. Nikt nie zwracał jej uwagi, zapewne przez grzeczność, że całą jej twarz pokrywają setki liter. Ale ona to wiedziała. Im bardziej się starała wyrzucić z siebie cały obowiązujący na dany dzień ładunek, tym gorzej jej to szło. Zamiast zyskać choć dodatkową wolną minutę, dzięki której pozbyłaby się na przykład tatuażu z nosa, albo przynajmniej z lewego ucha – wciąż przegrywała z czasem… Rzuciła pracę. Wydała dwa tomiki wierszy i zyskała nieśmiertelność jako nowe objawienie dadaizmu. |