„Rytuał” to majstersztyk katolickiego PR, skonstruowany w bardzo przebiegły sposób. Niestety, jeśli widz nie ma zbyt wiele wspólnego z religią obrządku łacińskiego albo wręcz w żadne byty nadprzyrodzone nie wierzy, historia o targanym wątpliwościami kleryku może okazać się niezbyt zajmującą rozrywką.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To nie przypadek, że opętanie dotyka wyłącznie osoby wierzące, i to wierzące w konkretnego boga, całą resztę populacji zostawiając w błogim spokoju. W końcu co to za zabawa dla demona opętać kogoś, kto na przykład krzyż widuje jedynie w telewizji czy urzędach, posążki Matki Boskiej i innych świętych co najwyżej na fasadach zabytków bądź w witrynach sklepów z dewocjonaliami, zaś pojęcie różańca i wody święconej jest niebudzącym żadnego echa abstraktem. Nie ma wówczas czego się bać, przed czym syczeć, krzywić się czy wyginać. Do opętania trzeba osoby, która zna przynajmniej podstawowe kanony wiary i orientuje się w atrybutach religii, a na dokładkę mieszka w rejonie, gdzie żyją inne osoby związane z religią, potrafiące rozpoznać symptomy opętania. Dopiero gdy te warunki zostaną spełnione, chętny na zawładnięcie ludzkim ciałem demon może poczuć się szczęśliwy. Ale to nie koniec problemów. Teraz wybrana ofiara musi jeszcze dopełnić konkretnego rytuału (pakt na zebraniu satanistów, oddanie się demonowi w zamian za jakieś korzyści) lub parać się okropnymi bezeceństwami (według teologii chrześcijańskiej wystarczy zajmować się wróżbiarstwem, astrologią, bioenergoterapią, różdżkarstwem, homeopatią bądź… Reiki). Dopiero wówczas może zostać dokonane opętanie. Takie prawdziwe opętanie (przynajmniej wedle kościelnych przepisów). Te informacje są powszechnie dostępne, podobnie jak ta, że egzorcyzmu uroczystego – bo tak się on poprawnie zwie w przypadku osób opętanych – może dokonać wyłącznie biskup lub wyznaczony przezeń kapłan, w dodatku po uprzednim upewnieniu się, że pacjent nie jest zwyczajnym czubkiem. Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że obie powyższe zasady – sposobu opętania i sposobu wypędzenia – zostały w filmie Mikaela Håfströma wypaczone, przez co nie sposób podchodzić do historii zbyt serio, również – czy też może zwłaszcza – osobom wierzącym. A to już solidne niedopatrzenie ze strony twórców. Bohaterem opowieści jest Michael Kovak, pomagający ojcu (Rutger Hauer) prowadzić dom pogrzebowy. Jednak któregoś dnia chłopak ma dość szycia i malowania zwłok, i wstępuje do seminarium. Tam, po czterech latach nauki, uświadamia sobie nagle, że tak naprawdę w Boga nie wierzy, i składa rezygnację. Tego samego dnia wieczorem dzięki interwencji Boga (nie osobistej, ale przez swojego niezdarnego pasterza) pod furgonetkę wpada młoda kobieta. Bohater, postawiony przed faktem dokonanym, daje dogorywającej ostatnią posługę i wkrótce, po namowach przełożonego, wycofuje rezygnację i udaje się do Watykanu poznawać tajniki opętań i egzorcyzmów. Nie uczęszcza jednak zbyt długo na zajęcia charyzmatycznego wykładowcy (w tej roli doskonały Ciarán Hinds), bowiem ze względu na ewidentne oznaki kryzysu wiary zostaje odesłany do lokalnego egzorcysty (Anthony Hopkins), by tam na własne oczy przekonać się, jak to naprawdę jest z Szatanem, a co za tym idzie – i z Bogiem. Film został luźno oparty (w czołówce pada fraza „suggested by the book”) na wydanej u nas w zeszłym roku książce „Obrzęd: Tajemnice współczesnych egzorcystów” autorstwa Matta Baglio. Publikacja ta jest czymś pośrednim między powieścią, poradnikiem a pamiętnikiem, powstała bowiem w wyniku rozmów autora, będącego z zawodu dziennikarzem, z Garym Thomasem, prawdziwym, certyfikowanym egzorcystą. W środku jest więc wprowadzenie w świat katolickich egzorcyzmów dzisiejszej doby, są podane obszerne relacje z wypędzania demonów z drobiazgowo rozpatrzonym każdym przypadkiem, a także – czy też może przede wszystkim – droga, jaką musi przejść kleryk, żeby stać się rzeczywistym egzorcystą. Co więcej, autor stara się zwalczyć pewne stereotypy, które dzięki kulturze masowej dość głęboko zakorzeniły się w umysłach przeciętnych zjadaczy chleba. „Rytuał” przejął sporą część z tych elementów, wliczając w to informacje na temat odróżniania osób opętanych od psychicznie chorych, ustalania poziomów opętania i związanego z tym przyjęcia odpowiedniej metody egzorcyzmu, należytego postępowania z opętanymi oraz niebezpieczeństw związanych z walką z demonami. Wiele z tego podane jest w postaci zwięzłych, bogato ilustrowanych slajdami wykładów, część zaś otrzymujemy bezpośrednio podczas odprawianych przez sędziwego księdza egzorcyzmów. Twórcy, podobnie jak Baglio, trzymają się dość ściśle faktów, unikając – przynajmniej początkowo – nadmiernego fantazjowania, co powoduje, że momentami film można traktować jako całkiem kompetentne źródło wiedzy. Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki poprowadzono fabułę. Głównym bohaterem filmu jest sceptyk, wciąż szukający swojego miejsca w życiu i mimo uczęszczania do seminarium, niepotrafiący znaleźć żadnego racjonalnego dowodu na istnienie Boga, nawet w obliczu dość jawnych Boskich interwencji. Jest to postać skrojona wręcz doskonale, bowiem – przynajmniej w założeniu twórców – większość widzów, którzy trafią do kin na „Rytuał”, to właśnie tacy sceptycy, których warto przekonać do religii, nakłonić do wiary w Boga. W związku z tym kleryk – mimo wysokiego budżetu – jest grany przez aktora nieznanego, co bardzo ułatwia widzowi postawienie się w jego miejscu i łatwą identyfikację z jego poglądami. To właśnie oczami sceptyka widz obserwuje wszystkie wydarzenia, wraz z nim przechodzi kolejne szczeble procesu, stopniowo nabywając coraz większej wiedzy, w końcu wraz z nim staje oko w oko ze zjawiskami nadnaturalnymi, co do prawdziwości których automatycznie więc powinien dać się przekonać. Pod tym względem „Rytuał” to marketingowy i inscenizacyjny majstersztyk, w dodatku inteligentnie skrojony i trzymający w napięciu. Owszem, ciężarem gatunkowym nie dorównuje „Egzorcyście”, który zapewne będzie tkwił po kres dziejów na pozycji klasyka, ale przecież nie o walkę o piedestał tu chodziło. To nie opętanie czy egzorcyzm jest głównym tematem „Rytuału”, a człowiek pozbawiony wiary, postawiony przed zjawiskami przeczącymi zdrowemu rozsądkowi. W filmie Håfströma najważniejsze jest nabywanie wiary i postępująca zmiana światopoglądu, która pozwoli przekształcić się marnemu klerykowi w rasowego egzorcystę. Jest to również próba przekonania widza, że wszyscy, którzy wyśmiewają egzorcyzm jako bajki dla durniów, w dodatku śmiertelnie niebezpieczne dla osób poddawanych procedurze wypędzania (wystarczy wspomnieć głośną sprawę Anneliese Michel, na podstawie której nakręcono „ Egzorcyzmy Emily Rose” 1), zwyczajnie nie mają racji. „Rytuał” ma w nas wytworzyć – bądź wzmóc – wiarę w Boga, zarówno przez obudzenie bojaźni wobec Złego, jak i przez przekonanie, że to jednak Bóg kieruje naszymi poczynaniami. A jednak sztuka ta się nie udała. Mimo zwięzłego wprowadzenia, dobrych zdjęć, inteligentnego montażu, doskonale punktującej ważne momenty muzyki oraz świetnego tła opowieści „Rytuał” zawodzi jako katolicka reklamówka. Katastrofa następuje mniej więcej na pół godziny przed napisami końcowymi, kiedy historia bardziej zdecydowanie skręca w kierunku horroru i na ekranie zaczynają ni z gruszki, ni z pietruszki mnożyć się rozmaite manifestacje Zła (demoniczne żaby, demoniczne ślady podków demonicznego muła, demoniczne sny, demoniczne chichoty) oraz drobne hollywoodzkie chwyty poniżej pasa (np. uderzenie małej dziewczynki w twarz), niemające już nic wspólnego z metodologicznym podejściem do egzorcyzmów. W tym momencie widz powinien już być zdeklarowany w kwestii wiary, albo wraz z bohaterem głęboko przeżywając wypędzanie demona, albo uśmiechając się półgębkiem i punktując dwa wypaczenia, o których wspomniałem na początku tekstu. A są nimi: nieznane źródło opętania księdza (nie pasuje żadna z przyczyn zgodnych z teologią) oraz możliwość przeprowadzenia egzorcyzmu uroczystego przez nieopierzonego, pozbawionego doświadczenia kleryka, który nie tylko nie posiada zgody biskupa, ale nawet nie ma święceń. Osobną sprawą jest kwestia Boskich interwencji, świadcząca albo o słabym przemyśleniu fabuły, albo o chęci wbicia paru szpil ortodoksom. Bo na przykład – czy Bóg naprawdę musiał wepchnąć przypadkową rowerzystkę pod samochód po to tylko, by ogarnięty wątpliwościami młody człowiek zdecydował się pozostać w sutannie? Albo czy niezbędna była śmierć ciężarnej dziewczyny, żeby doszło do skutku opętanie, które umocni wiarę kleryka? A co z pasażerami samolotu? Zaczynają mi w tym momencie przychodzić na myśl „ Znaki” Shyamalana, z których można było wynieść po seansie naukę, że Bóg zesłał inwazję i poświęcił wiele ludzkich istnień tylko po to, by jeden niepokorny żuczek odzyskał weń wiarę. Z jednej więc strony scenarzysta i reżyser spisali się bardzo dobrze, bo na „Rytuale” nie sposób się nudzić. Wciąż coś się dzieje, od czasu do czasu trafia się dreszcz emocji, a do tego jest sporo ciekawych informacji. Doskonale też radzi sobie Hopkins, od pierwszej sceny przejmując inicjatywę i niemal do końca jej nie puszczając. Jest szybki, precyzyjny, w sumie nieprzewidywalny. Tak samo świetnie wypada Ciarán Hinds – rzutki, energiczny, błyskawicznie podejmujący decyzje, a przede wszystkim zajmująco prowadzący zajęcia. Z drugiej jednak – ostatnie pół godziny filmu niszczy całą tę robotę i wpycha opowieść na tory religijnego moralitetu, co kłóci się z ogólną wymową historii. W efekcie światło dzienne ujrzał film, który przez większość czasu może i jest ciekawy i dobrze zagrany, jednak ogólnie nie budzi przesadnego zadowolenia i nie zapada zbyt głęboko w pamięć.
Tytuł: Rytuał Tytuł oryginalny: The Rite Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 1 kwietnia 2011 Gatunek: horror Ekstrakt: 60% |