Jedną trzecią swojego życia przesypiamy. Wielu uważa ten czas za zmarnowany, inni z kolei doceniają chwile spędzone w miękkiej pościeli. Do tej drugiej frakcji zaliczył się Paul Martin, oddając w ręce czytelnika „Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu”.  |  | ‹Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu›
|
Martin ustawia się w pozycji piewcy snu. W delikatny, nienachalny sposób usiłuje przekonać czytelnika, że ta sfera ludzkiego życia jest niezwykle ważna, a zupełnie niesłusznie niedoceniana. Zwłaszcza w naszych czasach, kiedy coraz mniej osób może sobie pozwolić na niczym nie zakłócony, zdrowy sen. Co jest zresztą dość naturalne, jako że kolejne pokolenia po prostu śpią coraz mniej i książka stawiająca podobną diagnozę, napisana pół wieku temu, miałaby równie dobre uzasadnienie. Autor już w pierwszych częściach książki dużo miejsca poświęca zgubnym skutkom braku snu. Przytacza (jak w każdym rozdziale) statystyki i opisy eksperymentów naukowych wraz z ich wynikami. Nie wpada przy tym w katastroficzny ton, ale gdy próbuje nam uświadomić, że senność powoduje więcej wypadków niż alkohol, wypada przekonująco. Obszerność fragmentów, jakie Martin przeznaczył na wskazanie negatywnych skutków braku lub zbyt małej ilości snu, można wytłumaczyć tym, że w naszej świadomości jest ten aspekt co najmniej niedoceniany. Ja sam, choć w trakcie lektury zawierzyłem przytoczonym danym, nadal nie jestem w stanie zaakceptować tak wielkiej roli snu w naszym życiu, jaką starał się mu nadać autor. „Liczenie baranów…” zostało pomyślane jako wnikliwe studium. Dowiadujemy się o śnie rzeczy zupełnie podstawowych, a więc śledzimy jego fazy, odkrywając, co w danym momencie dzieje się z organizmem. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Martin bierze na warsztat większość, jeśli nie wszystkie rzeczy, jakie mogą czytelnikowi przyjść do głowy na hasło „spanie”, dorzucając jeszcze sporo od siebie. I tak poznajemy między innymi związane ze snem zaburzenia, dokładnie śledzimy proces chrapania, przerabiamy zestaw czynników wpływających negatywnie na czas, jaki spędzamy w łóżku (ciekawe, mierzące się z mitami rozdziały o kawie, alkoholu, jedzeniu czy uprawianiu sportu). Jeśli komuś mało, to może zgłębić się jeszcze w postrzeganie snu na przestrzenii wieków, jest nawet fragment o łóżkach. Autor odnosi się też do kultury, zwłaszcza do literatury. Każdy podrozdział poprzedzony jest cytatem na temat snu, a pościelowe przygody „ludzi pióra” nierzadko są przedmiotem anegdot. Jeśli przy anegdotach jesteśmy, warto wspomnieć, że „Liczenie baranów…” jest książką dosyć humorystyczną. Martin często bywa dowcipny i nie mówię tu tylko o rozdziale, w którym odnotowano związki (silne!) snu z erekcją. Całość została napisana językiem przystępnym, nie silącym się na naukowy ton. Wszystko to sprawia, że lektura jest naprawdę przyjemna i wciągająca, dlatego nie radzę rozpoczynać jej wieczorem, bo może się okazać przeciwnikiem tego, o co Martin walczy – dobrego, a więc spokojnego i odpowiednio długiego snu.
Tytuł: Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu Tytuł oryginalny: Counting Sheep: The Science and Pleasures of Sleep and Dreams ISBN: 978-83-7495-969-8 Format: 576s. 125×190mm Cena: 44,– Data wydania: 27 kwietnia 2011 Ekstrakt: 80% |