Są takie komiksy, książki lub filmy, które w jakiś sposób kształtują dzieciństwo. Po latach zdarzyć się może, że dorosły już wielbiciel wpadnie na pomysł wykonania ukochanego utworu na nowo, we „współczesnej” wersji. Należy mieć nadzieję, by miał tyle talentu, co Naoki Urasawa w przypadku mangi „Pluto.”  |  | ‹Pluto 1›
|
Recenzję „Pluto”, pierwszego tomu z zaplanowanej na osiem części całości, trzeba zacząć od przedstawienia osoby uznawanej za jednego z najbardziej wpływowych twórców japońskiego komiksu i animacji – Osamu Tezuki, „Ojca Anime”. Jest on odpowiedzialny między innymi za wielkie oczy, tak charakterystyczne dla postaci z mangi i anime. Wśród jego prac za szczególnie ważną uchodzi seria „Astroboy”, której bohaterem jest chłopiec-robot imieniem Atom Żelaznoręki. Jego przygody, zapoczątkowane już w latach pięćdziesiątych XX wieku, dały początek filmom animowanym, a potem całej franczyzie: zabawkom, grom, animacjom komputerowym. Wychował się na nich między innymi Naoki Urasawa, który postanowił uczcić datę urodzin fikcyjnego bohatera – 2003 – wykonaniem remake’u. Dla formalności warto dodać, że „Pluto” jest przeróbką przygody Astroboya zatytułowanej „Największy robot na ziemi”, ukazującej się w latach 1964-1965 i uznawanej za najpopularniejszą część całej serii. Dla formalności – bo manga może być swobodnie czytana przez osoby, którym nazwa Astroboy nic nie mówi. Naoki Urasawa zmienił przygodową, pełną akcji opowieść na kryminał z poważnym i spokojnym, melancholijnym nastrojem. W świecie umiarkowanie odległej przyszłości, jaki poznajemy w mandze, roboty traktowane są na równi z ludźmi, mają te same prawa, zawierają małżeństwa, mają okresowe badania lekarskie (przeglądy techniczne), w sumie traktowane są niemal jak ludzie. A po śmierci jednego z nich, robociej sławy pracującej w szwajcarskiej służbie leśnej, cały świat tonie w żalu. Problem w tym, że było to morderstwo. Wkrótce potem zabity zostaje ludzki obrońca praw robotów. Sprawy okazują się połączone, a prowadzenie dochodzenia przypada niemieckiemu detektywowi pracującemu dla Europolu – Gesichtowi. Który jednocześnie jest robotem. W oryginalnym „Astroboyu” był postacią drugoplanową i nie przypominającą człowieka, tutaj praktycznie się od niego nie różni. Kryminalną sprawę komplikuje fakt, że mordercą również może być maszyna – co jest niezwykłe, bo roboty w „Pluto”, podobnie jak u Asimova, wydają się mieć wbudowane zabezpieczenia przed odbieraniem życia. Gesicht jest znużony pracą, czasem wydaje się, jakby był na krawędzi wypalenia zawodowego, ale budzi sympatię. Nie wygląda na typowego robota z japońskiego komiksu, jedną ręką zdolnego powalić batalion wrogów lub przeseksualizowaną lalkę. To cichy, szary urzędnik sprawiedliwości, a jego dochodzenie to żmudne przesiewanie danych i przesłuchiwanie ostatniego robota winnego zabójstwa człowieka. Choć w scenie pościgu pokazuje, że jeśli trzeba, jest w stanie obezwładnić podejrzanego. Dochodzenie Gesichta uzupełnia historia innego robota, skonstruowanego do walki Northa 2, skierowanego do opieki nad ślepym i zgorzkniałym kompozytorem mieszkającym w ustronnym szkockim zamku. Tak zgryźliwym, że wysłanie mu metalowego weterana wydało mi się aktem desperacji ze strony agencji zatrudnienia – tylko automat z pancerzem zdolnym zatrzymać pociski, znieczulony na polach bitewnych, mógł wytrzymać sam na sam z artystą. To znieczulenie szybko okazało się fałszem, bo wychodzi na to, że North ma swoje urazy wyniesione z wojny i próbuje sobie z nimi poradzić, między innymi poprzez muzykę. Na co jego podopieczny swym najlepszym, pełnym żółci tonem wypowiada dziwną i niepokojącą kwestię: „Broń chce grać na fortepianie”. To jednak muzyka okaże się medium, za pomocą którego człowiek i jego opiekun – pragnący wyjść poza narzuconą mu w fabryce formę i stać się czymś więcej – w końcu się porozumieją. I oczywiście wtedy fabuła „Pluto” dosięgnie ich w ich szkockim ustroniu. Stronie graficznej mangi nie można nic zarzucić. Naoki Urasawa porzucił kreskówkowy styl swego mistrza i nadał mandze realistyczny wygląd. Futurystyczny świat jest zbudowany szczegółowo za pomocą krajobrazów przedstawiających miasta przyszłości. Prostsza kreska natomiast użyta jest do ukazania postaci, których proporcje i wygląd odbiegają od typowego, mangowego wyglądu. Gesicht i Atom wyglądają jak nieco znużony życiem urzędnik w średnim wieku i dziewięcioletni chłopiec, a nie jak blaszany robot-zabawka i cukierkowy chłopiec-kukiełka. Gdybym miał postawić jakiś zarzut tej mandze, to taki, że przypomina jeden wielki wstęp, wszystko dopiero się zaczyna, a jej nastrój może nie przemówić do kogoś, kto oczekuje większej dawki akcji. Spora część uroku „Pluto” (który otrzymał szereg nagród) z pewnością polega na porównywaniu go z oryginalnym komiksem Osamu Tezuki i tym, w jaki sposób jego wizja została rozmontowana i złożona na nowo. Dla polskiego czytelnika jest to zabawa raczej nieosiągalna. Pozostaje brać mangę taką, jaką dostajemy do ręki. Oceniając ją na podstawie pierwszego tomu – zapowiada się na ciekawą rzecz dla wielbicieli japońskiego komiksu.
Tytuł: Pluto 1 ISBN: 978-83-60740-60-6 Cena: 31,39 Data wydania: marzec 2011 Ekstrakt: 70% |