Wreszcie zrozumiałem, czego pragnie Max. Wy pewnie wiecie to już od jakiegoś czasu, ale ja myślałem nieco wolniej, bo na trzeźwo naprawdę nie dało się obok niego wysiedzieć. Pamiętam, że dopiero po drugiej szklaneczce przestałem mimowolnie węszyć w poszukiwaniu śladów rozkładu, chociaż Max z pewnością nie gnił. Nawet więcej, wyglądał na umytego, o co zadbali zapewne w prosektorium. Tylko stopy miał brudne i dłonie, ale to zrozumiałe w przypadku kogoś, kto przepełzł na kolanach pół miasta, a tak właśnie było, sądząc po rozdarciach i błocie na jego prowizorycznej szacie, bez wątpienia zmajstrowanej z jakiejś zasłony. Max zawsze był pomysłowy i najwyraźniej nawet bez głowy dawał sobie radę. W każdym razie kiedy nalewałem sobie trzecią szklaneczkę, zrozumiałem, że Max niepokoi się o swoją tequilę. Bezczelnie wypijałem przecież resztki jego prezentu, a on tam się czuł jak na przymusowym odwyku. Naprawdę zacząłem mu współczuć i zastanawiać się, jak mógłbym pomóc. Pomyślałem o wlewie dożylnym, ale nie miałem, rzecz jasna, żadnego sprzętu. Biedny Max, chyba się nie napije! Było mi go naprawdę, naprawdę szkoda. Wtedy wpadłem na pomysł. Nie aż tak genialny, jak ten Maksa z zasłoną, ale i tak całkiem niezły, biorąc pod uwagę stres, w jakim się znajdowałem. Tak bardzo byłem podniecony tym nieoczekiwanym przebłyskiem geniuszu, że nawet nie rzuciłem się przywitać Ewy, która wróciła, kiedy stałem przy moim bezgłowym gospodarzu z odkręconą butelką w dłoni. Wprawdzie przedtem bardzo niepokoiłem się o dziewczynę, ale Max był chwilowo ważniejszy, sami to przyznacie. Tyle się wycierpiał, biedaczek! – Nie znalazłam go, Teo. Tak bardzo się boję. Nie teraz, kobieto. Daj nam chwilę, Max jest w potrzebie. – Teo, słyszysz? Nie ma go nigdzie, obeszłam wszystkie knajpy i znajomych! Boję się, że te twoje demony… Ewciu, chwileczkę, już kończę, zobacz, uspokoił się. Zobacz, jak mu dobrze. – Teo, co ty robisz? Po co ci ten lejek? – Max musiał się napić, nie znalazłem strzykawki, a nie chciałem mu polać tych ran, wiesz. Lejek pasuje idealnie, musiałem tylko troszkę naciąć skórę, bo przełyk zaczął zarastać.  | Ilustracja: Rafał Wokacz
|
– Rozumiem. Spokojnie, pijcie sobie. – Gdzie Piotr? – Nie znalazłam go. Nie odbiera telefonu. Miałam nadzieję, że może go tu zostawił, jakimś cudem. Ty też nie odbierałeś. Co my teraz zrobimy, Teo? Co my teraz zrobimy? Brzmiała jak zrozpaczona. Przepraszam, Ewo. Zagadaliśmy się z Maksem. Zresztą i tak nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. – Powiedz, co dalej, żaróweczko? Max śpi na kanapie, ale w końcu się obudzi. Piotr przepadł. Ewa umiera ze strachu. Za dużo tego, to wszystko moja wina. Co ja mam zrobić? – Nie wiem, panie Teo. – Nie panujesz nad tymi demonami? Nie możesz im kazać wrócić? – Dokąd miałyby wrócić? – Nie wiem. Tam skąd przyszły. – One są tu od zawsze, przywołałam je tylko. Nastawiłam zgodnie z pana życzeniem. – Od zawsze? Wielkie białe pijawki odgryzające ludziom głowy? – To pan je tak widzi, panie Teo. To są demony. – Czemu każdy je widzi inaczej, nie rozumiem tego. I jak to się dzieje, że nikt ich nie widzi w normalnych okolicznościach? Tylko teraz? Jak to wszystko zrobiłaś? – Za dużo pytań. – Skoro nie możesz tego odwołać, to może mogłabyś mi to chociaż wytłumaczyć? – Nie mogę. – Dlaczego? – Gdyby pan wiedział tyle co ja, musiałby pan zostać zamknięty w żarówce. Nie ma kto tego zrobić. – Nie przegadam cię. – Nie, panie Teo. – To powiedz mi chociaż, co będzie z Maksem. Będzie żył? – Zgodnie z życzeniem pani Ewy. – Tak jak teraz? Cały czas? – Jego głowa została już strawiona. Nie można jej przywrócić do poprzedniej postaci. – To co my mamy zrobić? – Musicie sobie radzić. Tak jak do tej pory. Przepraszam, muszę zgasnąć. I proszę mnie nie budzić przez najbliższych kilka tygodni, jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. Dobranoc, żaróweczko. Dobranoc na kilka tygodni. Musimy sobie radzić, powiedziałaś. Tylko jak mamy sobie radzić z hordą krwiożerczych, niemożliwych do pokonania demonów polujących na studentów zarządzania? Też bym chętnie zgasł, żaróweczko. Szkoda, że nie umiem. Szkoda, że się boję. – Znaleźli Piotrusia! – krzyczała Ewa, szarpiąc mnie za ramię i najwyraźniej próbując obudzić. A zginął? Ewa, jest północ. Daj mi spać, w moich żyłach płynie czysta tequila. – Słyszysz mnie? Dzwoniła Marta! Jest Piotruś, żyje! – nie ustępowała. Czemu płaczesz, skoro żyje? Już pamiętam, napięcie, zespół bolesnej miesiączki, brak alkoholu. Też bym wtedy płakał. Pocieszę cię dobrym słowem, dobrze? – Ewa, nie płacz. Wszystko będzie dobrze – pocieszyłem ją i naciągnąłem kołdrę na twarz. – Nie będzie, Teo, nie będzie – nie poddawała się Ewa. – Muszę jechać do szpitala, on leży w śpiączce, nie wiadomo, czy się obudzi. Śpiączce? Czemu on sobie śpi, a ja muszę się obudzić? Nie możemy się zamienić? Chętnie bym jeszcze pospał. Może jego obudź, a mnie daj spokój? Ewcia? – Teo! Teo, obudź się, proszę! Nie chcę się budzić. Będę musiał sobie wszystko przypomnieć. – Teo, zrozum, on tam umiera. No i sobie przypomniałem. Musiałaś, Ewa? Musiałaś? Wszystko sobie przypomniałem: Piotr uciekł, Max wrócił, Żaróweczka umyła ręce. Żartowałem z tą zamianą, zostanę jednak sobą. Niech już będzie. Lepsza koszmarna rzeczywistość niż spokojna śpiączka. Chyba. Według tego, co wyszlochała w końcu Ewa, policja odwiedziła Martę, jej przyjaciółkę, żeby poinformować dziewczynę o losie męża, studenta wiadomo jakiego wydziału. Miał zostać ciężko raniony przez lwa uciekiniera, który zaatakował jeszcze dwie inne osoby, zanim został przegoniony przez kucharza czy kelnera, nie zrozumiałem dokładnie. Jedną z tych rannych osób okazał się Piotr. Był w piżamie i nie miał przy sobie dokumentów, dlatego nie wiedzieli, kogo powiadomić. Marta rozpoznała go, kiedy odwiedzała męża, leżeli na sąsiednich łóżkach. Zamówiłem Ewie taksówkę, bo zupełnie się rozkleiła, zbierając jakieś rzeczy Piotra, a potem odprowadziłem ją na dół. Chciałem z nią pojechać, ale przypomniała mi, co studiuję. Kiedy wróciłem, włączyłem telewizor, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mogli przecież wszystkiego utrzymać w tajemnicy. Za dużo się już działo. Na lokalnym kanale pokazywali reportera na tle ogromnych kominów elektrociepłowni. Z ożywieniem wskazywał w kierunku jakiejś uliczki, zastawionej barierkami i kordonem policji. Mówił, ale nie było go słychać. W końcu głos pojawił się, w połowie zdania. –…na lwa, który trzy dni temu uciekł z ogrodu zoologicznego w czasie przenoszenia go na świeżo odnowiony wybieg. Ofiarą groźnego drapieżnika padły już co najmniej cztery osoby. Uzbrojone w broń długą patrole policji i żandarmerii wojskowej zabezpieczają teren, na którym zdarzyły się śmiertelne wypadki. Wprawdzie władze miasta utrzymują, że sytuacja jest pod kontrolą, ale na godzinę trzynastą planowana jest manifestacja ekologów pod hasłem: „Wypuścić lwa. Wsadzić prezydenta!”. Jest z nami przywódca Stowarzyszenia Młodych Ekologów Wydziału Zarządzania, pan Mirosław Białoszewski. Dzień dobry, panie Mirosławie. Jakie jest zdanie ekologów w tej sprawie? Reporter podstawił czarny mikrofon wygolonemu na łyso młodzieńcowi z długą, pobrudzoną jakimś jedzeniem brodą. Zza jego pleców widać było podobnych do niego młodych mężczyzn, popijających w najlepsze piwo z puszek i trącających się co chwila pięściami w jakimś toaście. Najwyraźniej doskonale się bawili. – Lew to stworzenie dzikie! – krzyczał pan Mirosław. – Dlatego pożera stojące niżej w hierarchii organizmy. Nie zgadzamy się, żeby zabijano to piękne zwierzę tylko dlatego, że realizuje swój genetyczny program. Jest to sprzeczne zarówno z prawem naturalnym, jak i prerogatywami Komisji Europejskiej, która… Mikrofon powędrował z powrotem do reportera, zaś łysy ekolog został z półotwartymi ustami i bardzo oburzoną miną. Kamera zaraz przesunęła się tak, aby nie było go widać. |