– To wszystko twoja wina! Przez ciebie tam pojechaliśmy! Ewa milczała wpatrzona w pomalowane na niewiarygodnie soczysty odcień zieleni paznokcie u stóp, a Piotr wykrzykiwał bez przerwy swoje oskarżenia, podchodząc do dziewczyny coraz bliżej, jakby zamierzał w odwecie za Maksa odgryźć jej nos. – Ty nas tam posłałaś! Teo chciał jechać sam, ale ty nas przekonałaś! To wszystko twoja wina! Miał rację. Gdyby nie Ewa, gdyby nie jej wizje, to właśnie ja leżałbym w prosektorium Akademii Medycznej, dając coraz to nowym grupom studentów temat do spekulacji i dociekań: co też mogło odgryźć temu gościowi głowę? Czemu miał na sobie pomarańczowe bokserki w fioletowe grochy? Podobno golił nogi i od dwóch miesięcy nie obcinał paznokci! Oczywiście wszystko to bzdury, bo nie golę nóg, a bokserki wyrzuciłem w zeszłym roku, ale na pewno plotki by się pojawiły. Skoro rozdwojone języki przyszłych lekarzy mogły porządnego studenta wydziału zarządzania zmienić w bezdomnego, mój los nie byłby na pewno lepszy. Aż strach pomyśleć, co powiedzą o Maksie! – Teo, dawaj żarówkę! Niech wszystko natychmiast odwoła! – Piotr był wyraźnie roztrzęsiony. Trudno było się dziwić. Nie dość, że stracił kuzyna, to jeszcze przesiedział na komendzie policji cały wczorajszy wieczór, składając zeznania, podobnie zresztą jak Ewa i ja. Protestowałem, podobnie jak Ewa, ale nie mieliśmy wyboru. Zaciśnięte pięści Piotra i jego szalone oczy sugerowały zerową skłonność do negocjacji i ulegania perswazji.  | Ilustracja: Agnieszka Dauksza
|
Żarówkę wkręciliśmy w łazience, w miejsce tej, którą Max, biedny, stary Max, zakupił i zamontował osobiście, uszczęśliwiony nieoczekiwanym spełnieniem jego jakże niewinnego i prozaicznego życzenia. Wcisnąłem przełącznik. Drucik, chociaż najwyraźniej cały i nietknięty, nie rozjarzył się ani trochę, napełniając nas delikatną nadzieją. Gdyby to była zwykła żarówka, już by dawno świeciła. Ta rozgrzewała się powoli i po minucie dopiero rozjarzyła się niepewnie. To musiała być ta. – Żaróweczko, mamy kłopoty – wyszeptałem, gładząc krągłą banieczkę. – Chodzi o pana Maksa? – delikatny szept wypełnił pomieszczenie. Ewa patrzyła jak zahipnotyzowana. – Tak, Max nie żyje – odpowiedziałem, odruchowo zniżając głos do szeptu. – To przez te demony. Czy mogłabyś je stąd już zabrać? Naprawdę nie wiedziałem, co robię. – Niestety, już spełniłam pana życzenie, panie Teo. Przykro mi, że jest pan niezadowolony, ale nic więcej nie mogę zrobić. Spojrzałem na Piotra. Kipiał wprost z wściekłości. – Jak to nie możesz! – wrzeszczał – Kupiliśmy cię. I to dwa razy! Wkręciliśmy, jak kto dobry. Uratowaliśmy przed śmieciarzami! Karmimy prądem, a ty… Ty nie chcesz spełniać życzeń! Nie daruję ci tego, ty głupia lampo! Nie daruję! Rzucił się do oprawki i zaczął wykręcać żarówkę. Próbowałem go powstrzymać, ale odepchnął mnie w furii na ścianę, aż zrzuciłem z półki wszystkie kosmetyki Maksa. Biedny, stary Max! Kiedy pozbierałem się i stanąłem z powrotem na nogi, Piotr trzymał już żarówkę wysoko nad głową. – A może jednak spełnisz moje życzenie? Masz ostatnią szansę, żarówo! Nie odezwała się. Pewnie nawet nie miała jak odłączona od prądu. – Piotrusiu, nie rób tego, proszę – wyszeptała Ewa. Zrobił. Cisnął żarówkę z furią, jakby chciał mieć pewność, że nie przeżyje spotkania z kamienną posadzką. Chociaż nie spadała dłużej niż sekundę, wydawało się to trwać całe godziny. Leciała prosto, bez dramatycznych obrotów i koziołków, szklaną bańką w dół. W ostatniej chwili przestraszyłem się, że duch wydostanie się na wolność i wszystkich nas zabije albo coś jeszcze gorszego, więc rzuciłem się, żeby chwycić ją tuż nad podłogą, ale oczywiście spóźniłem się. Żarówka jednak nie pękła. Potoczyła się tylko do drzwi i leżała tam, wyzywająco nietknięta. Ewa przyklękła i sięgnęła po żarówkę. Ujęła ją w swoje kiełbaskowate paluszki i wkręciła z powrotem w oprawkę przy akompaniamencie niemiłosiernie głośnego zgrzytu. Żarówka rozjarzyła się w jednej chwili. – Nic ci się nie stało, żaróweczko? – zapytała Ewa. – Dziękuję za troskę, pani Ewo. Nie tak łatwo mnie stłuc, na szczęście. Czy mogę pani jakoś służyć? – Chciałbym cię prosić, żarówko, żebyś… – zaczęła Ewa powoli i nieśmiało, jakby bała się, że jej życzenie nie zasługuje na spełnienie. – To tylko twoja wina, słyszysz!? Poproś ją o Maksa! Niech mi odda Maksa! – przerwał jej, wrzeszcząc, Piotr. – Piotrusiu, on nie żyje – odpowiedziała błagalnie dziewczyna. – Nic już nie można zrobić. A demony… – Pieprzę demony! – przerwał jej ponownie Piotr piskliwym, histerycznym głosem. – On musi żyć, to nie jego wina! Poproś o Maksa, słyszysz? Jeśli naprawdę mnie kochasz, Ewuniu, poproś o Maksa, proszę. Niech on wróci! Stał tam z zaciśniętymi pięściami, szlochając jak małe dziecko. Wyglądał naprawdę żałośnie. A Ewa najwyraźniej naprawdę go kochała. Resztę wieczoru spędziliśmy, słuchając radia i oglądając lokalną telewizję, czyli zastępując w obowiązkach Piotra, który zajął się z kolei tym, co wcześniej było rolą Maksa – opróżnianiem butelek z tequilą. Według oficjalnej wersji wydarzeń na peryferiach miasta trwała obława na lwa, który uciekł z zoo, okaleczywszy po drodze kilka osób. Panikę próbowano ograniczyć, utrzymując, że ofiary same prosiły się o problemy, lekceważąc ostrzeżenia drapieżnika i podchodząc zbyt blisko, zapewne z powodu intensywnego alkoholowego upojenia. Wystarczyło zatem nie drażnić wałęsających się po okolicy wielkich kotów i utrzymać trzeźwość, a szanse dożycia następnego dnia pozostawały praktycznie niezmienione w stosunku do zwyczajnych okoliczności. Dowcipny reporter sugerował, że jeśli już musimy iść po piwo do sklepu, najlepiej byłoby mieć ze sobą kawał steku, żeby w razie problemów rzucić go za siebie i powstrzymać na chwilę pogoń. – Szkoda, że nie powiedziałam policjantom, jak ten lew wyglądał naprawdę – Ewa wydawała się nawet ubawiona całą sytuacją. – Gdyby musiał powiedzieć widzom o tyranozaurze z wężową głową i maczugą na końcu ogona, nie byłby taki uśmiechnięty. – Jakim tyranozaurze? – zdziwiłem się. – No, demon nie był aż taki wielki – zaczęła się tłumaczyć – ale bardzo podobny, nieprawda? Czy coś pomyliłam? Nie mam pamięci do nazw. – Tyranozaur wygląda trochę jak wielki kurczak z głową krokodyla, a ta ogromna pijawka wyglądała jak… – do czego można by porównać ogromną pijawkę? – No, jak ogromna pijawka. Powinnaś częściej oglądać telewizję, jakieś kanały przyrodnicze, to byś wiedziała. – Pijawka? – tym razem to ona wyglądała na zdumioną. – Teo, pijawki nie mają nóg ani ogona. Może od twojej strony to wyglądało jak pijawka. A może byłeś w szoku, nie wiem. Jestem pewna, że widziałam dinozaura. – Może zrobimy głosowanie? Z Piotrem jest nas trójka. Podliczymy głosy i wszystko będzie jasne – zaproponowałem. – Coś się nie zgadza – odpowiedziała nie do końca sensownie Ewa. – Nie mogliśmy się chyba aż tak pomylić. Nie da rady pomylić największej nawet pijawki z dinozaurem ani odwrotnie. Widziałam olbrzymiego jaszczura, ty wielkiego robaka. Coś się nie zgadza. Zapytamy Piotrusia, jak się obudzi. – Już się obudziłem – wszedł jej w słowo Piotr. Najwyraźniej stał już od jakiegoś czasu w progu, przysłuchując się rozmowie. – O co wam chodzi z tym widzeniem? Ewa wstała i podeszła do niego. – Piotruś, przepraszam, że do tego wracam, ale potrzebujemy to wiedzieć. Powiedz, jak wyglądało to, co zabiło Maksa? – Sprawdzasz, czy jestem trzeźwy? Nie, nie jestem i nie mam zamiaru być. Nie w tym tygodniu. – Po prostu powiedz. Możesz? – nalegała głosem, któremu trudno było się oprzeć. I Piotr rzeczywiście się nie oparł. – Wielka głowa, najeżona kolcami, w środku jakby usta, tylko czarne – mówił bezbarwnym, drętwym głosem, przymknąwszy oczy i z wyrazem bólu na twarzy. – Całość na długiej nóżce wystającej z krzaków. Wystarczy ci? Może mam ci jeszcze opowiedzieć, jak Max próbował to odepchnąć? Albo jak się zsikał, kiedy to gówno odgryzało mu głowę? Co jeszcze chcesz wiedzieć?! – Przepraszam, Piotruś. Przepraszam. Piotr odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego pokoju, trzaskając z całej siły drzwiami. |