Przestraszony drużynnik podrapał się nerwowo po głowie. – Ale pan się pogniewa – wysunął ostatni argument. – Nie, kiedy po wszystkim mu powiem, dlaczegoście tak postąpili. Zatem i Begit się zgodził. Po zmianie wart miał wziąć dwa wierzchowce gotowe do drogi i schować się z nimi w kępie drzew, którą widać było od tylnej furty. Desill przyjdzie do niego, kiedy tylko zdoła się wymknąć. Teraz Issel sam musiał zrealizować dalszą część planu. Postanowił, że z panem Umetem porozmawia dopiero wtedy, gdy już będzie miał pewność, że jego pasierbica zniknęła ze dworu. Dlatego po rozstaniu z Begitem nie wrócił już na pokoje, tylko zabrał konia ze stajni i czym prędzej odjechał. Wdowę po rymarzu zastał przed domem nad koszem rzepy, starannie wykrawającą ze zleżałych bulw jadalne kawałki. Wyglądała tak samo mizernie, jak przy ostatnim spotkaniu, a przestraszyła się jeszcze bardziej. Dziewczynka obok niej zgarniała do fartucha obierki, niemowlę spało w kołysce na ganku, pozostałych dzieci nigdzie nie było widać. Issel przysiadł na ławie obok kobiety. Kiedy ją przywitał, ledwie wymruczała coś w odpowiedzi, a potem już tylko patrzyła na niego przejmującym wzrokiem zaszczutego zwierzęcia. – Te paciorki, które znaleźli pod progiem – odezwał się Saldarczyk tak łagodnie, jak tylko potrafił – wasze były, nieprawdaż? Kobieta powoli skinęła głową. – Syn mi je kupił – szepnęła. – Na jarmarku. On się u ludzi najmuje, to i czasem mu jakiś grosz wpadnie. Przyjemność chciał zrobić… Issel bardziej wyczuł, niż zobaczył jakiś ruch z boku. Obejrzał się. Chłopak przystanął w drzwiach do obórki i słuchał. Rymarzowa, nieświadoma jego obecności, mówiła dalej, głosem tak cichym i monotonnym, że chwilami wręcz trudno ją było zrozumieć: – On powiedział: „Stroisz się, suko!” I z kozikiem, że niby: „Szyję ci utnę!” Ale tylko korale… – Matko! Chłopak podbiegł do niej i potrząsnął ją za ramiona. Kobieta prawie nie zareagowała. Raz tylko spojrzała na syna i znów opuściła głowę. – A potem wasz mąż, będąc pijanym, tym samym nożem sam sobie gardło poderżnął – powiedział Issel z twarzą zupełnie pozbawioną wyrazu. Chłopiec odwrócił się w jego stronę. W jego oczach malowało się przerażenie. – Panie, to było niechcący – wyszeptał równie cicho jak matka. – Za rękę go chciałem chwycić. Nóż odebrać, nic więcej. Ale się stało. Anim pomyślał… – Nie dałeś rady – przerwał mu stanowczo Saldarczyk. – Chciałeś ojca powstrzymać, ale on i tak własną ręką życie sobie odebrał. Nie twoja wina. – Panie? Teraz już oboje, matka i syn, patrzyli na niego. Z niedowierzaniem. Jeszcze nie ośmielając się żywić nadziei. – Słuchajcie, co mówię. – Tym razem Issel groźnie zmarszczył brwi. – Rymarz Otil na waszych oczach i ku waszemu strapieniu sam się zabił w pijackim szale. Niech go sądzą sprawiedliwi Bogowie. I niech nikt nigdy nie śmie twierdzić inaczej. Zrozumieliście? – Tak, panie. – Chłopak kiwał raz po raz głową, niczym kukiełka pociągana za sznurek. Jego matka cicho płakała. Issel zostawił ich tak i poszedł do furty, pragnąc jak najszybciej oddalić się stąd. Ogrom nieszczęścia zdawał się wisieć nad tym domostwem niczym ciężka, dusząca chmura i tylko czas mógł sprawić, że się w końcu rozwieje. Kiedy Issel ponownie przejechał kamienny mostek, zbliżała się już pora czwartego czuwania. Miał dość czasu, by rozmówić się z panem Umetem, wkrótce też Begit powinien wyprowadzić wierzchowce i zniknąć w lasku za dworem. Była tam nawet mała polanka przy pniu starego drzewa zwalonego wichurą, doskonałe miejsce spotkania, oraz prowadząca doń ścieżka, którą wydeptali zbieracze chrustu. Saldarczyk upewnił się wcześniej, że zarówno zbrojny, jak i Desill doskonale znają to miejsce. Od chwili, gdy panna wymknie się z domu, obojgu pozostanie dość czasu, by jeszcze przy dziennym świetle dotrzeć do Ugli, która wszak leżała niedaleko, od tutejszych ziem oddzielona zaledwie pasmem lesistych pagórków. Issel miał nadzieję, że jeśli jego plan się powiedzie, to przynajmniej ludzie we wsi przestaną wreszcie oskarżać Desill o czary. On zaś schwyta winnego niemal na gorącym uczynku. Niemal, gdyż nie zamierzał pozwolić, by ten dokonał jeszcze jednego mordu. Jadąc do dworu, wypatrzył sobie dogodną kryjówkę przy rozwidleniu dróg, w kępie leszczyny. Stamtąd z łatwością mógł dojrzeć zabójcę, w którąkolwiek stronę ten chciałby się udać. Wtedy podąży za nim, udaremni jego zamiary i znajdzie dowód, który pozwoli dobitnie wykazać tutejszym mieszkańcom, czyim dziełem były także wszystkie poprzednie zbrodnie. Nie martwił się o to, czy zdoła niepostrzeżenie śledzić tego człowieka. Dla kogoś, kto przebył saldarskie szkolenie, było to fraszką. Jedyny kłopot polegał na tym, że ów złoczyńca mógł ruszyć ze dworu konno, a Issel musiał pozostawić swojego wierzchowca w stajni. Sądził jednak, że nadąży za nim bez trudu, gdyż tamten raczej nie zechce galopadą zwracać na siebie uwagi. Ale cóż z tego? – zżymał się w duchu, jednocześnie pozwalając, by koń noga za nogą człapał w kierunku widocznej już bramy. – W ten sposób i tak odetnę najwyżej rękę, ale nie głowę, która tą ręką kieruje. Rzecz jasna, królewskie prawo pozwalało mu postąpić, jak wola. Gdyby dziś jeszcze wszedł frontowymi drzwiami i natychmiast za progiem zarąbał tego, kogo miał za głównego winowajcę w tej sprawie, nikomu i nigdy nie musiałby się z tego czynu tłumaczyć. Miał ów przywilej, jak wszyscy przedstawiciele Saldarskiego Porządku. Musiało tak być, ze względu na sam charakter zbrodni, które ścigali. Tam, gdzie w grę wchodziły igraszki z mocą, czary, jak mówiło pospólstwo, żaden sędzia nie był w stanie wydać sprawiedliwego wyroku, bo nie dość, że nie rozumiał natury tych zjawisk, to jeszcze łatwo sam mógł paść ich ofiarą. Tu jednak nie było żadnych czarów czy magii, tylko pospolity mord dokonany dla równie pospolitej korzyści. W takim wypadku wszyscy oczekiwali jednoznacznych dowodów winy, a tych Issel nie miał wielkiej nadziei przedstawić. Powinien więc pozwolić, by pozostał bez kary ten, kto wprawdzie nikogo własną ręką nie zabił, ale wydawał rozkazy? Cóż zatem mu pozostało? Skrytobójstwo – odpowiedział sam sobie. – Rozwiązanie stare jak świat, niepiękne, ale jakże nieraz skuteczne. Uznał jednak, że nie musi decydować już teraz. Dziś miał inne zadanie do wykonania. W sieni od razu napotkał jedną z ciotek, znów nie umiał powiedzieć, którą, zajętą łajaniem kucharki. Zrozumiał, że szło o sposób przyrządzania jakiegoś ziołowego naparu mającego rzekomo łagodzić ból głowy. Zatem Desill poszła za jego radą. Miał tylko nadzieję, że obie cioteczki nie będą jej pielęgnować nazbyt gorliwie, opóźniając tym samym ucieczkę, jeśliby zaś do tego doszło, że panna wykaże się niejaką odwagą, a Begit rozsądkiem i jednak zdołają oboje dotrzeć do Ugli, choćby po zmroku. Pan Umet już czekał na niego w świetlicy. Kiedy Issel pojawił się w progu, wyprosił za drzwi komendanta swojej drużyny, z którym właśnie rozmawiał, bezceremonialnie przerywając mu jakiś wywód w pół słowa. – Nareszcie! – burknął, całą swoją postawą dając Saldarczykowi do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolony. Rozparł się wygodnie w rzeźbionym fotelu, wysuwając do przodu brzuch, który już mu się wyraźnie rysował nad pasem, i ledwie raczył skinąć głową na powitanie. Issel udał, że wcale nie zauważa tej demonstracji. Usiadł na ławie, podparł brodę dłonią i przez jakiś czas nic nie mówił, tylko patrzył na gospodarza. – Myślałem, że wcześniej zdacie mi sprawę ze swoich poczynań – odezwał się Umet, gdy już nie mógł wytrzymać ciszy. – A wy, co? Bez słowa znikacie gdzieś na całe dnie i noce – dodał z wyrzutem. – A dlaczego miałbym się opowiadać przed wami? – odparł Issel z zimnym uśmiechem. – Nawet przed panem domenem nie muszę, o czym wy dobrze wiecie. – No, zwykła grzeczność nakazuje… – Umet wyraźnie spuścił z tonu. – Trudno traktować z grzecznością kogoś, kto jawnie w swych włościach popiera bezprawie – przerwał mu Issel. – Co? Ja popieram? – Umet zrobił ruch, jak chciał się zerwać z siedziska, ale spojrzał Saldarczykowi w oczy i opadł na nie z powrotem. |