Mikołaj Łoziński porwał się na rzecz szalenie trudną i w swojej drugiej powieści zmierzył się z opisaniem historii własnej rodziny. Choć to może za dużo powiedziane – „Książka” bardziej przypomina wyimki z rodzinnego albumu niż pełnoprawne story.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli kojarzycie nazwisko Łoziński, to najprawdopodobniej kojarzycie dobrze. Ojciec (Marcel) i brat (Paweł) autora to świetni dokumentaliści. To silne, ale niejedyne zakorzenienie w realności. „Książka” w dużej mierze opisuje zdarzenia w kontekście polityczno-społecznym. Historia kraju miesza się tutaj z historią rodziny. Komunizm, stan wojenny odciskają swoje piętno na bohaterach. Z jednym ale. Dla Łozińskiego nie konteksty są tu najważniejsze. Owszem, zaznacza je, ale umiejętnie spycha pod płaszcz narracji, jednocześnie na pierwsze miejsce wysuwając swoich bliskich. Bieżąca polityka, mimo, że bardzo silnie wpływająca na ludzkie losy, pojawia się tu przepracowana przez poszczególne opowieści. Zamiast debatować o niedostatkach żywieniowych, pisarz po prostu przytacza listy, jakie pisze kobieta z ogarniętego totalitaryzmem kraju. „Książka” nie jest powieścią uporządkowaną. Przypomina raczej zbiór impresji obudowanych wokół danego przedmiotu. A tym przedmiotem może być wszystko – obrączka, maszynka do włosów, okulary. Rzeczy używane na co dzień są tu pretekstem do tego, by po raz kolejny wyrwać jakiś kawałek historii rodziny Łozińskich. Tylko czy aby na pewno? Nie wiemy, na ile realia powieści oddają rzeczywistość, nie wiemy, czy pisarz nie miesza realności z fikcją. Pewną podpowiedzią mogą być powrzucane w dość regularnych odstępach komentarze jego rodziny. Bliscy autora próbują przekonać go, by przemilczał pewne sprawy, czasem mówią wręcz, że jest teraz niebezpieczny, bo trzeba przy nim uważać na każde słowo (czy nie to samo słyszą w swojej pracy Marcel i Paweł?). Oddanie głosu mającym swoje jak najbardziej rzeczywiste odpowiedniki bohaterom jest zabiegiem ciekawym. I chyba też ukłonem w stronę brata oraz ojca, bo przypominającym środki znane z filmów dokumentalnych. Warsztat dokumentalisty przywodzić może na myśl również sposób zbierania informacji. Łoziński odwiedza bliskich, wypytując ich o przeszłość. Systematycznie, kawałek po kawałku, wydobywa na powierzchnię coraz pełniejszy (choć daleki od kompleksowości) obraz. Z biegiem stron „Książka” zaczyna przypominać coś w rodzaju autoterapii. Pod koniec wiemy już dosyć dużo, możemy spróbować poskładać dostarczone elementy. Ale widzimy przy tym, że samemu autorowi udało się coś ważniejszego – zdołał w jakiejś części „odzyskać” własną rodzinę. A odzyskiwanie było tu potrzebne, gdyż „Książka” to w dużej mierze opowieść o utracie. Osób, które się kochało, ale też utracie znacznie bardziej przyziemnej, wymuszonej biegiem lat – historia, jaką próbuje ująć w ramy Łoziński, wydarzyła się przecież znacznie wcześniej. I tutaj, przy próbach odszukania jej kolejnych części, ujawniają się najlepsze cechy dobrego dokumentalisty, choć przecież mamy do czynienia z powieścią. Młody jeszcze pisarz znakomicie oddaje w tekście to, co do przekazania w takiej formie niezwykle trudne – przemilczenia, z pozoru nieistotne wtrącenia. W języku autora nabierają one stosownej wagi. Jednocześnie przekaz zmierza w kierunku obiektywizmu. Choć czasem widać, że spojrzenie narratora jest ciepłe. Ale w końcu to jego rodzina i jego opowieść.
Tytuł: Książka ISBN: 978-83-08-04587-9 Format: 166s. oprawa twarda Cena: 32,90 Data wydania: 24 marca 2011 Ekstrakt: 80% |