powrót; do indeksunastwpna strona

nr 05 (CVII)
czerwiec-lipiec 2011

Niebieskie paciorki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Pan Umet przepchnął się wśród ciżby, spojrzał na ciało Gilena, splunął, po czym przeniósł wzrok na Saldarczyka.
– No, toście ładnie go popłatali, ani słowa – rzekł tonem świadczącym o tym, że całkowicie już odzyskał panowanie nad sobą. – Lekka śmierć dla szubrawca, ale niechże mu będzie.
W tym momencie zauważył Desill i szybkim krokiem ruszył w jej stronę. Objął ją opiekuńczym gestem i postawił na nogi.
– Co tu robisz, dziecko? Co ci się stało?
Panna zgubiła gdzieś płaszcz, miała rozdarty rękaw u sukni, poplamioną błotem spódnicę, a w rozczochranych włosach patyki i liście.
– Przewróciłam się. Ale, ojcze, Tavin…
– Kto się kazał głupkowi czaić po krzakach – sarknął Umet, ale widząc, że jego pasierbica zaraz wybuchnie płaczem, złagodniał. – No już, już… – powiedział, poklepując ją po ramieniu. – Zaraz go weźmiemy do dworu i opatrzymy jak trzeba.
• • •
– A już myślałem, że naprawdę mnie chcecie obarczyć winą – powiedział Umet bawiąc się swoim kielichem. – A okazuje się, podstęp to był, bo od początku podejrzewaliście Gilena, nie tak?
Issel upił mały łyk wina i odstawił kielich. Wiedział, że musi dobrze uważać na słowa, a nie było to łatwe, gdyż zaczynał już odczuwać skutki znużenia. Na dodatek coraz bardziej mierziło go towarzystwo Umeta. Nic jednak nie dał poznać po sobie, tylko obojętnie pokiwał głową.
– Ale skąd mogliście przypuszczać, że się tak szybko o wszystkim dowie? – dopytywał się dalej gospodarz.
– To był wasz zaufany, czemu nie mielibyście się przed nim zwierzyć?
– Prawda. Żmiję wyhodowałem we własnym domu!
– Nieraz próbowałem wam rzec, jakie z niego ladaco – wtrącił nieśmiało komendant, także obecny przy tym spotkaniu.
– A ja nie chciałem słuchać – warknął Umet. – Przyznaję. Ale ten człek kiedyś uratował mi życie, dawno, kiedy jeszcze byłem w służbie u pana domena. A potem, co? Zdradził tak bez mrugnięcia okiem? Dlaczego? I co miał do mojej Desill, żeby chcieć ją podać za czarownicę?
– Nie wiem, panie – odparł Issel. – Można tylko zgadywać. Albo wyobraził sobie za wiele i zaczął umizgać się do niej, a potem chciał zemścić za otrzymaną odprawę, albo… Cóż, sami wiecie, przy was miał ciepłe miejsce, ale kiedy panna by już majątek objęła, pewnie pogoniłaby go stąd na cztery wiatry. Ona albo jej przyszły małżonek.
Obserwował pilnie twarz pana Umeta, ale ten nic nie dał po sobie znać. Jednak ostatnie słowa Issela musiały skierować jego myśli w konkretnym kierunku, bo powiedział pozornie bez związku:
– Posłałem już po zielarkę i do Ugli z wieściami. Dajcie Bogowie, żeby z tego znów nie wynikła zwada między naszymi domami.
Było oczywiste, że obecność młodego Tavina bardzo mu jest nie na rękę, ale nic nie mógł w tej kwestii zrobić, jedynie udawać, że szczerze troszczy się o zdrowie młodzieńca. Jego rana, choć poważna, na szczęście nie okazała się śmiertelna.
Issel westchnął w duchu, myśląc, że jego przynajmniej nie będzie mieć na sumieniu. W przeciwieństwie do biednego Begita, któremu ów zbrodniarz jednym uderzeniem roztrzaskał czaszkę. Już wcześniej komendant, przepytawszy swych ludzi, zdążył mu donieść, że Gilen był między tymi, którzy widzieli, jak Begit zabiera ze stajni konie. Nikt się wówczas specjalnie nie zdziwił, uznając, że drugi wierzchowiec jest przeznaczony dla Saldarczyka, który z jakiegoś powodu swojego wolał zostawić na miejscu. Na to też Issel liczył, ale nie przyszło mu do głowy, że Gilen, wiedziony swoją podejrzliwą naturą, będzie Begita śledził, zobaczy, jak ten skręca do lasku i tam czeka na kogoś. Na pewno zaraz potem pobiegł do swego pana i obaj zgodnie uznali, że skoro Issel tkwi w swojej izbie zajęty pisaniem raportu, nadarza się im wręcz wyjątkowa okazja.
Potem Gilen podkradł się po raz drugi, zabił Begita w sposób, który pozwoliłby mu potem upozorować dowolnie dziwaczną przyczynę jego śmierci, ale nie zdążył zrobić nic więcej, bo usłyszał, jak ktoś nadchodzi ścieżką prowadzącą od dworu. Nie wiedział, że to Desill. Przestraszył się i uciekł, zapomniawszy nawet o podrzuceniu paciorków. Dopiero później usiłował to naprawić.
Takiego przebiegu wypadków Issel nie zdołał przewidzieć i obwiniał się o to, że działając nazbyt pośpiesznie, popełnił błąd, który kosztował życie innego człowieka. Powiedział sobie jednak, że czas, by się tym martwić, będzie miał później, na razie zaś trzeba doprowadzić całą sprawę do końca.
Dlatego uśmiechał się do gospodarza i cierpliwie słuchał jego wynurzeń. Pan Umet był oburzony. Ba, obwiniał się nawet, bo przecież sam obdarzył zaufaniem tak złego człowieka. W dodatku Desill, biedactwo, nie wiadomo kiedy przyjdzie do siebie po tych strasznych przeżyciach, choć na szczęście, jest młoda…
Saldarczyk przytakiwał mu grzecznie, jednocześnie myśląc, że musi jak najszybciej pomówić z panną.
8.
Tej nocy, oprócz Desill, która wypiła wreszcie napar z melisy i poszła spać, nikt nie zmrużył oczu. Najpierw zajmowano się rannym Tavinem, któremu zawezwana zielarka niewiele umiała pomóc, ale też i nie zamierzała zaszkodzić jakimiś dziwacznymi środkami. Issel wolał się o tym osobiście upewnić, po czym z ulgą stwierdził, że kobieta rzeczywiście ma niejakie pojęcie o swojej robocie. Tymczasem zwłoki nieszczęsnego Begita złożono w komorze i kilkoro służących zajęło się przygotowaniami do mającego się odbyć nazajutrz pogrzebu. Wtedy też wynikła kwestia, co zrobić z ciałem Gilena.
Umet, kiedy go o to spytano, w wielkiej pasji krzyknął, żeby rzucić ścierwo psom na pożarcie. Jego srogość wywarła na obecnych takie wrażenie, że przez dłuższą chwilę poważnie rozważano wykonanie rozkazu. Zmartwiony komendant przyszedł z tym do Issela, najpierw odbywszy kłótnię z zarządcą psiarni, który stanowczo sprzeciwiał się podobnym pomysłom.
– Poślijcie paru z latarniami, niech go zaraz zakopią na torfowisku – poradził mu Saldarczyk. – Kiedy pan z gniewu ochłonie, sam przyzna wam rację.
Tak zrobiono, ale ledwie obarczeni ponurym zadaniem służący wymknęli się tylną furtą, straże od głównej bramy dały znać o przybyciu pana Tamila ze świtą.
Zaskoczyło to domowników, czego Issel zupełnie nie umiał zrozumieć. Do Ugli prostym traktem było może ze cztery łagi, nic zatem dziwnego, że tamtejszy dziedzic usłyszawszy, co przytrafiło się jego synowi, zwołał eskortę, siadł na konia i przybył przed upływem dwóch godzin. Wobec niesnasek dzielących obie rodziny, najwyraźniej takie zachowanie, skądinąd zupełnie naturalne, w ogóle im nie przyszło do głowy. Niemniej sąsiad właśnie czekał pod bramą, więc pan Umet chcąc nie chcąc wyszedł go witać, podczas gdy obie jego krewniaczki, choć ze zmęczenia wszystko leciało im z rąk, zakrzątnęły się, żeby jako tako przyjąć niespodziewanego gościa.
Issel także wyszedł na ganek, nie tyle wiedziony ciekawością, co niepokojąc się trochę, czy pomiędzy tymi dwoma nie dojdzie nagle do zwady. Nic takiego jednak nie zaszło. Tamil, nieznacznie tylko wyniosłym tonem, podziękował Umetowi za opiekę roztoczoną nad swoim synem i zaraz poszedł się z nim zobaczyć. Jego ludzie wprawdzie odmówili wejścia do środka, pozostając na dziedzińcu przy koniach i z bronią, ale nie wzdragali się przyjąć poczęstunku z grzanego wina, mile widzianego przy nocnym chłodzie.
Saldarczyk również nie spieszył się z powrotem do domu. Chłód mu nie przeszkadzał, raczej działał trzeźwiąco. I dobrze, bo Issel miał jeszcze kilka rzeczy do przemyślenia. Powróciło do niego wspomnienie starcia z Gilenem. Musiał przyznać, że ten człowiek go zaskoczył i to dwukrotnie. Nie tylko swoją szermierczą sprawnością. Saldarczyk pomylił się, mając go jedynie za ślepego wykonawcę rozkazów, podczas, gdy w istocie był to człek tyleż przebiegły, co bezwzględny i zdecydowany w działaniu. Kto wie, czy to nie on, przynajmniej po części, nie popchnął swojego pana do zbrodni. Nie czyniło to wcale Umeta mniej winnym, gdyż to on by przede wszystkim skorzystał na pozbyciu się Desill. Mimo to Issel powątpiewał, czy sam z siebie odważyłby się podjąć ryzyko. Ale Gilen był bardziej śmiały, a przy tym całkowicie pozbawiony sumienia. Razem więc uknuli intrygę, dzięki której Umet z jednej strony mógł zachować czyste ręce, z drugiej zaś, urzeczywistnić swoje pragnienia. Zapewne miał nadzieję, że w ten sposób uniknie niewygodnych pytań, jakie mogliby stawiać i tak niechętni mu powinowaci z Ugli, gdyby jego pasierbicę spotkał po prostu jakiś nagły wypadek. Obiecał Gilenowi sowitą nagrodę, a potem już tylko czekał, aż wszystko dokona się, poniekąd, bez jego udziału.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.