Już na początku 2010 roku Moby twierdził na swojej oficjalnej stronie, że jego następny album będzie dużo bardziej akustyczny niż dotychczasowe projekty. Od 16 maja „Destroyed” leży na sklepowych półkach i stanowi raczej zaprzeczenie tej zapowiedzi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na opisywanej płycie amerykański producent postawił przede wszystkim na intymne, naznaczone melancholią aranżacje, mające obrazować jego samotne chwile podczas licznych tras koncertowych – oddające zwłaszcza bezsenne noce w hotelach, podczas których pisane były zresztą numery zebrane później na „Destroyed”. Na krążku mamy w sumie aż piętnaście kompozycji, które dają ponad siedemdziesiąt minut głównie pulsującej elektroniki z dodatkiem subtelnych wokali oraz odrobiną dźwięków klasycznych instrumentów (zauważalnych zwłaszcza smyczków i klawiszy). Według samego artysty takie brzmienia odzwierciedlają – szczególnie poprzez specyficzną, melodyjną elektronikę – klimat nocnych, opustoszałych miast. Najważniejsze, co można stwierdzić po wystartowaniu „Destroyed”, to to, że rzeczywiście jest ono nastawione na budowanie klimatu i że raczej próżno szukać na nim parkietowych przebojów – najlepszym dowodem pierwsze, ambientowe „The Broken Places”. Mocniejsze i nawet pobudzające jest następne „Be The One” z syntetycznym, zimnym, męskim wokalem. Podobnie (może odrobinę cieplej) wypada kolejny numer – wciągający „Sevastopol”; choć potrzebuje trochę więcej czasu, żeby się na dobre rozkręcić. Późniejsze propozycje to rozbudowana, różnorodna mieszanka nostalgicznej elektroniki (z naprzemiennymi odchyleniami w stronę sennego ambientu, popowych piosenek czy bardziej frapujących i wibrujących podkładów) połączona ze zmiennymi głosami (których posiadaczami są m.in.: Emily Zuzik, Inyang Bassey, Joy Malcom albo sam Moby). Dalej warto zwrócić uwagę choćby na oszczędne w środkach „Rockets” – świetnie dopasowane swą migotliwością i rozmyciem do gościnnego wokalu. Niestety, najpóźniej w połowie płyty trzeba stwierdzić, że w istocie trudno określić, jaki jest nastrój całości; co więcej – dość nierównej całości. Na dodatek pojawia się trochę bałaganu (może to za mocne określenie w odniesieniu do tego rodzaju dźwięków), a z drugiej strony odczuwalne jest zwyczajne znużenie. Nie da się zaprzeczyć, że na „Destroyed” znajdziemy sporo pięknych i smutnych melodii, po których dość łatwo można rozpoznać styl Moby’ego z jego przeszłych, spokojniejszych albumów. Pełnej satysfakcji nie pozwala osiągnąć jednak przeplatanie przestrzennych, sennych kompozycji z tymi nieco żywszymi i bardziej drażniącymi zmysły odbiorców – uniemożliwia to całkowite poddanie się początkowemu, świetnemu nastrojowi. Wydaje się, że dokonując kilku korekt (cięć) na obszernej przecież playliście, Amerykanin mógł zaprezentować nam spójny i dopracowany, na wskroś chilloutowy materiał; ale wtedy pewnie znaleźliby się zarzucający mu monotonię i całkowitą nudę. Wszystko to nie zmienia faktu, że dziesiąte studyjne wydawnictwo Moby’ego to naprawdę solidna, choć nie pozbawiona kilku słabości, pozycja.
Tytuł: Destroyed Wykonawca / Kompozytor: MobyNośnik: CD Data wydania: 16 maja 2011 Czas trwania: 71:39 Utwory CD1 1) The Broken Places: 4:10 2) Be The One: 3:29 3) Sevastopol: 4:20 4) The Low Hum: 4:13 5) Rockets: 4:47 6) The Day: 4:32 7) The Right Thing: 4:25 8) After: 5:29 9) Victoria Lucas: 5:54 10) Blue Moon: 3:30 11) Lie Down in Darkness: 4:25 12) Stella Maris: 5:13 13) The Violent Bear It Away: 6:50 14) Lacrimae: 8:05 15) When You Are Old: 2:18 Ekstrakt: 70% |