powrót; do indeksunastwpna strona

nr 05 (CVII)
czerwiec-lipiec 2011

Protokół budapesztański
Adam LeBor
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Adama LeBora „Protokół budapesztański”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Sonia Draga.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Prolog
Budapeszt, listopad 1944
Tylko nieliczni mogli liczyć na pochówek.
Miklos Farkas przekroczył zamarznięte ciało kobiety i otworzył walizkę, na której wciąż zaciśnięta była jej dłoń. Walizka okazała się pusta. Miklos, opatulony w swój cienki płaszcz, ruszył szybkim krokiem Bulwarem Karola. Instynkt samozachowawczy już dawno zabił w nim wszelkie poczucie wstydu, które mógłby odczuwać, przeszukując zwłoki. Chodnik był pokryty grubą warstwą lodu, śnieg mocno sypał. Lodowaty wiatr smagał Miklosowi twarz. Czuł w ustach smak pyłu unoszącego się nad zrujnowanymi kamienicami. W powietrzu rozchodził się zapach dymu i kordytu. Na środku drogi leżał martwy koń. Brama getta przy ulicy Dohány była jakieś dziewięćdziesiąt metrów za nim. Od miejsca docelowego, kwatery głównej SS, mieszczącej się obecnie w hotelu Savoy, dzieliło go siedem minut marszu.
Z mroku wyłonili się dwaj żołnierze i na widok Miklosa uśmiechnęli się chciwie. Jeden z nich, wysoki i szczupły, ze spiczastym nosem i długimi wąsami, do płaszcza miał przypiętą srebrną mezuzę, pojemnik z małym pergaminowym zwojem wieszany przez Żydów na drzwiach domów. Drugi mężczyzna, niski i rumiany, przestępował nerwowo z nogi na nogę. Obaj ubrani byli w wojskowe płaszcze i czapki, a na ich opaskach na rękach widniał strzałokrzyż. Buty owinęli warstwami pergaminu pokrytym hebrajskimi literami – spływający z niego atrament wsiąkał w śnieg.
Wysoki żołnierz z całej siły uderzył Miklosa w brzuch kolbą karabinu. Ten stracił na chwilę dech, zachwiał się na oblodzonej ziemi i zgiął wpół. Zaraz jednak się wyprostował i podniósł prawą rękę. Serce waliło mu jak oszalałe.
– Odwagi, bracia – powitał ich pozdrowieniem strzałokrzyżowców. – Nie zauważyłem was wcześniej – powiedział, podając im dokumenty z nadzieją, że nie zauważą, jak trzęsą mu się ręce.
Niższy zaczął krążyć wokół Miklosa. Zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, szturchając go co rusz trzymanym w ręku pistoletem.
– Bracia? Nie sądzę. Wyglądasz mi raczej na Żyda. – Wypowiadał te słowa głosem podekscytowanego uczniaka.
– Ja? Żyd? Jeśli ktoś tu wygląda na Żyda, to prędzej ty. Zastrzel mnie, jeśli chcesz – oznajmił z pogardą Miklos, po czym splunął na ziemię. – Ale będziesz się z tego tłumaczył przed SS.
– Przed SS? To się jeszcze okaże. – Wysoki żołnierz uśmiechnął się szyderczo. – Tu są Węgry, a nie Niemcy. – To mówiąc, przycisnął lufę karabinu do gardła Miklosa, dokładnie między szyją a podbródkiem, zmuszając go w ten sposób do odchylenia głowy w tył. Miklos jęknął z bólu.
– Głowa do góry, właśnie tak, do góry. Według papierów jesteś Miklos Kovacs, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, brązowe włosy, niebieskie oczy – wyliczał, przyglądając się uważnie Miklosowi. Zajrzał do dokumentów. – Masz pozwolenie od Niemców na przebywanie poza gettem po godzinie policyjnej ze względu na pracę, jaką wykonujesz w hotelu Savoy. Pięknie. Ale to nie wystarczy, Miklosie Kuhn – powiedział, dociskając mocniej lufę karabinu.
– Nazywam się Miklos Kovacs. Jest to wyraźnie napisane w dokumentach – odparł Miklos, próbując przełknąć ślinę.
– Kuhn, Cohen, jak zwał tak zwał. Zobaczmy, kim jesteś naprawdę. Odmawiaj swoje pacierze – zażądał mężczyzna, odsuwając lufę karabinu.
Dla Niemców zabijanie Żydów było zwykłą robotą, ale dla strzałokrzyżowców, ich węgierskich sprzymierzeńców, przyjemnością. Szczególnie teraz, kiedy zbliżali się Rosjanie.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie. – Miklos zakasłał, ale już po chwili kontynuował. – Święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy…
– Kończ już – warknął żołnierz. Znad rzeki dobiegł odgłos eksplozji, od której zatrzęsły się szyby w okolicznych budynkach. – Pospiesz się.
Miklos płynnie recytował dalej:
– Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki. Amen. – Na koniec przeżegnał się starannie.
Wyższy żołnierz opuścił karabin. Przyglądał się teraz Miklosowi, podkręcając wąsa.
– Nieźle, całkiem nieźle. Ale co to za sztuka nauczyć się modlitwy. Spodnie w dół.
– Ano właśnie, tego nie ma jak się nauczyć – powiedział piskliwie drugi mężczyzna.
– Oszaleliście? Zamarznie mi i odpadnie! – zaprotestował Miklos.
Wysoki zamachnął się i mocno uderzył go w klatkę piersiową kolbą karabinu.
Ze mną się nie dyskutuje – wycedził powoli.
Miklos się zachwiał. Siła ciosu pchnęła go na ścianę.
Pośliznął się na lodzie i upadł, uderzając policzkiem o chodnik. Chwycili go pod ręce i szarpnęli nim tak, żeby uklęknął. Niski wykręcił mu rękę za plecami i śmiejąc się, przycisnął pistolet do jego karku.
– Czyja teraz kolej? – zapytał.
– Nie pamiętam – odpowiedział jego towarzysz – Chyba ja załatwiałem ostatniego. Czy ty?
Miklos trząsł się, czuł, że po plecach spływa mu lodowata strużka potu. Próbował przywołać w pamięci obraz swojej żony Ruth, ale przed oczami miał tylko szary, oblodzony chodnik. Ogarnęła go wściekłość. „Nie teraz. Nie w taki sposób”. Próbował się wyrwać, ale niski jeszcze mocniej szarpnął jego wykręconą na plecach rękę. Poczuł, jak przeszywa go ostry ból. Wyższy żołnierz wymierzył do niego z broni. Miklos znieruchomiał, zamknął oczy i przygryzł wargę; szybko wciągał i wypuszczał powietrze z płuc.
– Zrób sobie przysługę, Kuhn, i nie ruszaj się, a wszyscy będziemy mieć to z głowy szybko i bezboleśnie. Inaczej będzie niezły bałagan.
W tym momencie podjechał do nich czarny lśniący grosser mercedes z nazistowskimi proporczykami przy przednich reflektorach. Zatrzymał się gwałtownie, ślizgając się nieco na oblodzonej drodze. Drzwi auta gwałtownie się otworzyły. Wysiadł z niego oficer SS w pełnym umundurowaniu. Jego adiutant opuścił pojazd z drugiej strony – w rękach trzymał pistolet maszynowy gotowy do strzału. Obydwaj stanęli naprzeciwko Węgrów.
Halt! Opuścić broń! – rozkazał oficer.
Węgrzy wykonali polecenie i odsunęli się. Miklos wstał powoli, z rękami w górze. Niemcy podeszli do niego szybkim krokiem. Wysoki żołnierz uśmiechnął się nerwowo, wskazując na Miklosa:
– Jest do waszej dyspozycji. Żyd.
Oficer SS wyciągnął z kabury swojego lugera i wycelował w strzałokrzyżowców. Dźwięk wystrzału odbił się głośnym echem, a kula wydrążyła dużą dziurę w ścianie tuż za nimi. Mężczyźni odskoczyli nerwowo, wystraszeni i zszokowani. Oficer SS wystrzelił jeszcze dwa razy – tuż przy nogach każdego z nich. Niski zaczął się trząść z przerażenia. Obok jego nogi zaczęła się formować niewielka, żółta kałuża.
Miklos opuścił ręce i wytarł zakrwawione usta, patrząc wyczekująco na Niemca. Był to wysoki blady mężczyzna o bardzo jasnych, niemal białych włosach, ostrych rysach, niebieskich oczach i inteligentnym spojrzeniu. Lewy rękaw jego płaszcza był pusty. Friedrich Vautker, najmłodszy puł kownik Waffen SS – jego promocja została przyspieszona w związku z wojną – kiwnął głową Miklosowi, a ten uczynił to samo. Jego serce wciąż biło jak oszalałe.
– Ten człowiek pracuje dla nas, czy to jasne, węgierskie dupki? – wrzasnął Vautker. – Śmierdzi od was gorzałą. Nic dziwnego, że Rosjanie są już niedaleko.
Vautker schował broń. Zerwał srebrną mezuzę z płaszcza jednego z Węgrów. Nadjechała wojskowa ciężarówka wiozą ca niemieckich żołnierzy na front. Kierowca zwolnił i oceniając sytuację jednym krótkim spojrzeniem, zatrzymał się.
– Jakiś problem? – zapytał. Silnik warczał nierówno na rozwodnionej benzynie. Kilku niemieckich żołnierzy odwróciło się z ciekawością w ich stronę.
– Nie, w porządku – odparł Vautker. – A wy dokąd jedziecie?
– Do sektora wschodniego. Dostajemy łomot od czerwonych. Dowództwo stwierdziło, że za mało tam naszych.
Vautker kiwnął ręką w stronę strzałokrzyżowców.
– Weźcie ich ze sobą. Na pierwszą linię frontu.
Węgrzy próbowali protestować, jednak sześciu krzepkich żołnierzy zeskoczyło z ciężarówki i wepchnęło ich na pakę. Kiedy odjeżdżali, strzałokrzyżowcy zawodzili jak małe dzieci.
Esesman przez chwilę ważył w dłoni srebrną mezuzę, po czym podał ją Miklosowi.
– Weźcie to ze sobą, Herr Kovacs. To chyba jest coś warte. A teraz wsiadajcie do samochodu.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

83
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.