Stwór podniósł się niespiesznie. Kapeć skulił się, starając się zajmować jak najmniej przestrzeni. Zakrył ryjek przednimi nóżkami. Owionął go straszny smród, gdy Bestia nachyliła się nad nim, i Kapeć zrozumiał, że czas pożegnać się z życiem. Nie miał żadnych szans. Wiem, że widzicie, że zawsze w Was wierzyłem, pomodlił się w myślach. Czekał. I czekał. W końcu zaczął się niecierpliwić. Ileż w końcu można czekać na śmierć?! W końcu ostrożnie spojrzał w górę. Nie zobaczył nikogo. Rozejrzał się wokół. Bestia znów leżała na kanapie! Nawet nie patrzyła na Kapcia! Przeszedł próbę! Częściowo się czołgając, częściowo biegnąc, walcząc z odrętwieniem, parł jak najszybciej przed siebie. Aż wreszcie zarył ryjkiem w gromadzących się pod Kanapą pokładach kurzu. Był uratowany. Co prawda kichał potężnie od kurzu, ale mógł trochę odetchnąć i zebrać myśli. – Aj! Złaź ze mnie! – pisnął ktoś cienko i wyjątkowo przenikliwie. Kapeć właśnie rozkichał się na dobre, nie dałby rady dojrzeć nikogo, choćby i stał tuż przed nim. Ale głos dochodził jakby z dołu. – Pod tobą, ofiaro! Złaźżeż wreszcie ze mnie! – rozległ się znowu przeraźliwy pisk. – A… przepraszam – Kapeć przesunął się bliżej ściany, wzbijając kolejne chmury pyłu. Spojrzał – i zgłupiał. Przez chwilę niewyobrażalnej konsternacji wydawało mu się, że patrzy na swojego partnera. Widział ryjek. I uszy. I – na litość Onych! – przybrudzony różowy kolor. Ale przenikliwy głosik maskotki uświadomił mu, że to jednak nie cud. – No! Musisz uważać, gdzie chodzisz! Mogłeś mi coś złamać! Kapeć spojrzał z powątpiewaniem na całkowicie szmacianą świnkę przed sobą i rozsądnie powstrzymał się od komentarza. – Bardzo przepraszam – bąknął. – Uciekałem przed Bestią i… – Bestią? Zaraz, zaraz, czy ty nie masz na myśli Psa? – Psa? – No, Psa. To to ożywione bydlę, które mości się na kanapie. – To jest Bestia! – Jak zwał, tak zwał. A ty kto jesteś? Ja się nazywam Świnka Przytulanka z Materiałów Ekologicznych. Pochodzę z Regału. – Świnka Przylu… – Wystarczy Świnka – trudno westchnąć piskliwie, ale maskotce się to udało. – To arystokratyczne nazwisko, dlatego takie długie. – Aha. A ja jestem Kapeć Bez Pary. – Bez pary? Ale czy buty nie powinny być… – Tak, nie mylisz się – przerwał Kapeć z goryczą. – Ach… Chyba rozumiem. I rzucili cię mu do zabawy? – Co proszę?! – No, Psu? Kapeć dumnie podniósł ryjek. – Przeszedłem próbę, jeśli o to ci chodzi. – Jaką próbę? – Próbę Bestii. Zajrzała w moją duszę i pozwoliła mi żyć. Świnka parsknęła. – Akurat. Nie miał na ciebie ochoty, po prostu. – A skąd to wiesz? Przyznasz, że Oni zesłali Bestię… Psa… jako karę za grzechy. – Myślę, że nie. Kapeć aż się zatchnął i przez dłuższą chwilę kichał rozpaczliwie. – Myślę, że sprowadzili go dla rozgrywki – powiedziała Świnka, gdy wreszcie doszedł do siebie. – Rozgrywki? – Tak. A rozgrywani jesteśmy my. – Nie bluźnij. – Mówię, jak jest. – Mówisz, jakbyś nie wierzyła, że Oni chcą naszego dobra. – Myślę, że się nami bawią… I przestań się tak miotać, kurz podnosisz. – Po co mówisz takie głupoty, bez urazy. – Głupoty to mówisz ty. I pewnie jeszcze się modlisz do Onych. – A ty nie?! – A ja nie. Kapeć osłupiał. Nigdy w życiu nie spotkał prawdziwej poganki. Wiedział, że powinien ją nawrócić, sęk w tym, że nie miał pojęcia jak się do tego zabrać. – Oni troszczą się o nas – zaczął kulawo. – Gdy zniszczymy się całkiem, dadzą nam Zbawienie, lub strącą w Śmietnik. – Myślę, że Oni się nami po prostu bawią. Dla zabawy pozbawili cię tego drugiego, dla zabawy zesłali Psa i rzucili cię na pożarcie. – A, widzisz, i tu się mylisz! Bestia mnie nawet nie tknęła. Mówię ci, wiernego nie ruszy. – Akurat. Mnie też nie tyka, a trudno powiedzieć, że jestem wierna. – Ciebie też nie…? – Mnie też nie. – Może widzi, że w głębi duszy jesteś dobra? – To w końcu mam być dobra czy wierna, czy co tam jeszcze? Zresztą w Zbawienie i Śmietnik też nie wierzę. Nie wierzyła w nic! Kapeć nigdy dotąd nie spotkał się z tak niebezpieczną osobą. – Chyba się prześpię – powiedział wreszcie niepewnie. Wolał nie ryzykować dalszej rozmowy, bo kto wie, do czego by doszło.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Obudził go jakiś nieznany dźwięk. Kapeć poderwał się. – Cicho – syknęła maskotka. Ryjkiem wskazywała… Bestia wcisnęła straszliwy łeb pod Kanapę. Kapeć wyraźnie widział jej lśniące oczy, paszczę pełną ostrych przedmiotów i kałużę jakiegoś śluzu poniżej. Z paszczy dobywał się piekielny smród. Chwilę zajęło Kapciowi uświadomienie sobie, że to nie on ani Świnka są celem ataku. Ostrymi rzeczami, które miał w ustach, potwór próbował uchwycić gumową kulę. Wydawał przy tym złowrogi charkot. – Nie na nas poluje – szepnął Kapeć. – Ćśśś… W tej chwili szmaciane nóżki rozjechały się i zdrętwiały. Niesparowany padł, wzniecając kolejny obłoczek. Bestia kichnęła – brzmiało to jak nagły grzmot. Tuż obok niej pojawiły się nagle klapki. Wyglądały na nieprzytomne i rozmarzone, zwyczajna rzecz podczas pełnienia Służby. Zahuczał odległy głos Onych. Zaraz potem pojawiła się Ręka. Nim Kapeć zdążył zdrętwieć z przerażenia, Dłoń chwyciła gumową kulę i wyszarpnęła ją spod Kanapy. – Widzisz – Kapeć odetchnął z ulgą. – Wiernych nie tyka… – Nie ciesz się jeszcze – pisnęła maskotka. I miała rację. Ręka Onych znów zjawiła się pod Kanapą. Nim się Kapeć obejrzał, już szybował przez przestworza Mieszkania. Gdzieś nad nim przetaczał się prastary, potężny Głos Onych. W tym grzmocie dały się słyszeć Słowa, choć wypowiadane bardzo powoli: – Rufus! Łap! Tym razem upadł wprost przed Bestią. Nie, nie Bestią, przed Psem, któremu Oni rzucili go na pożarcie. Kapeć z oburzenia zapomniał się skulić. Pokaże tym… Onym, jak umiera Niesparowany! Uniósł bojowo ryjek – niestety, nie był w stanie ustać na nóżkach – i spojrzał wprost w przerażającą paszczę. Z kłów kapała ślina. Powyżej sterczał jakiś wilgotny organ, świadczący o tym, że Pies należy do Ożywionych. Para wściekłych ślepi wpatrywała się w Kapcia. Bestia wydała przeraźliwy dźwięk. Kapeć stulił uszy, ale nie przestał wpatrywać się we wroga. Rozległy się kolejne wrzaski. Pies przypadł do ziemi, wrzasnął jeszcze raz. A potem sobie poszedł. W Szafce na Obuwie zapanowało niespotykane ożywienie. Z cholewy do cholewy, z języka do języka – co tam kto miał – przekazywano sobie wieści. Kapeć, ich dobry, stary przyjaciel Kapeć, przeszedł pomyślnie Próbę Bestii. Przebywa teraz w Przedpokoju. – Pewnie wkrótce przybędzie do Szafki – obiecywały Sfatygowane Buty Robocze. – I będzie głosił Słowo Onych. – Ach, jak cudownie – cokolwiek teatralnie westchnęły Wysokie Szpilki. – Zawsze w niego wierzyliśmy – wyznały Półbuty. – Bo prawości nie można ukryć – dodały Sfatygowane. – Kapeć jak te Hioby, stracił Parę, nie mógł pełnić Służby, żył na samym dnie, w pogardzie… Zewsząd posypały się zapewnienia o ogromnej sympatii dla miłego Niesparowanego. – …ale nigdy nie stracił wiary – dokończyły Sfatygowane spokojnie. – Phi – parsknęły Nike; ale cichutko, żeby nikt nie usłyszał. – Udamy się na pielgrzymkę – oświadczyły nagle Szpilki. – Co?! Wy? – My. A co, nie wierzycie, że możemy doznać Przemiany, tak? Udamy się do Kapcia i będziemy słuchać jego nauk. – My też pójdziemy – powiedziały Półbuty. – O łaskę trzeba się trochę postarać, a nie czekać, aż sama spłynie. |