Pierwszy film drugiej części „Spalonych słońcem” Nikity Michałkowa, czyli „Oczekiwanie”, okazał się klapą – i to zarówno artystyczną, jak i frekwencyjną. Trudno było więc wiązać jakieś szczególne nadzieje z jego bezpośrednią kontynuacją. Po cichu liczono jednak na zwyżkę formy reżysera. I co? I nic! „Cytadela” to dzieło jeszcze bardziej kuriozalne, z finałem godnym parodii filmowych produkowanych przez trio Zucker, Abrahams & Zucker.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Uwaga! W tekście znajdują się spoilery. Praca nad dwoma filmami składającymi się na drugą część „Spalonych słońcem”, czyli „ Oczekiwaniem” i „Cytadelą”, trwała w sumie osiem lat. Między 2001 a 2005 rokiem powstawał scenariusz, będący wspólnym dziełem kwartetu: Nikita Siergiejewicz Michałkow, Aleksandr Nowotocki-Własow, Władimir Moisiejenko i Gleb Panfiłow; następne cztery laty wypełniła ekipie realizacja zdjęć. Całkowity budżet obrazu, w sumie trwającego ponad pięć i pół godziny, wyniósł 55 milionów dolarów. Pierwsza odsłona kosztowała 33 miliony; dochód, który przyniosła, nie przekroczył zaś 7,5 miliona (mimo ponad tysiąca kopii, które skierowano do kin w całej Rosji), co oznacza tyle, że nie zwróciła się nawet w jednej czwartej. „Oczekiwanie” okazało się zatem gigantyczną klapą frekwencyjną, co z kolei uznać można za bezpośredni skutek fatalnej jakości filmu, jego tendencyjności (religijno-politycznej) i przede wszystkim zatrważającej pompatyczności, jakiej kino rosyjskojęzyczne nie zaznało od czasów propagandowych epopei Jurija Ozierowa (vide „Wyzwolenie”, 1968-1971; „Żołnierze wolności”, 1975-1977; „Bitwa o Moskwę”, 1985; „ Stalingrad”, 1989). Zainteresowania kontynuacją genialnych „Spalonych słońcem”, nagrodzonych w 1995 roku Oscarem dla najlepszego filmu zagranicznego, nie wykazały też inne kraje; nawet te, które – jak Niemcy czy Francja – dołożyły się do powstania obrazu Nikity Siergiejewicza. Ale czy powinno to dziwić, skoro poniósł on również prestiżową porażkę na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nieprzychylne recenzje i pustki w salach kinowych spowodowały, że producenci zwlekali z premierą drugiej odsłony dzieła. Najpierw szumnie zapowiadano ją na czwartego listopada 2010 roku, czyli obchodzony w Rosji od siedmiu lat Dzień Jedności Narodowej, później cichcem przesunięto na wiosnę następnego. Ostatecznie „Cytadela”, choć już bez szumnych zapowiedzi i agresywnej reklamy, której byliśmy świadkami w przypadku „ Oczekiwania”, trafiła do kin (również na Ukrainie i w Kazachstanie) dopiero piątego maja 2011 roku, niemal w przeddzień kolejnej rocznicy Dnia Zwycięstwa. Dane docierające od dystrybutorów także tym razem nie są zachwycające; zgodnie z nimi, w pierwszym tygodniu wyświetlania film Michałkowa zdecydowało się obejrzeć zaledwie niespełna sto tysięcy widzów, co jest rezultatem jeszcze gorszym niż rok temu. Wtedy w tym samym czasie od premiery producenci zarobili na biletach 2,76 miliona dolarów, teraz – jedynie nieco ponad 1 milion. Jest to zapewne również skutkiem tego, że do kin wysłano o połowę mniej kopii (tylko pięćset siedemdziesiąt). Ale przecież gdyby dzieło Nikity Siergiejewicza trzymało odpowiedni poziom, zadbano by o to, aby było dostępne nawet w najodleglejszych zakątkach kraju. Wszystkie dostępne analizy wskazują zatem na to, że „Cytadela” skazana jest… na klęskę. Zresztą jak najbardziej słusznie, bo to film wyjątkowo nieudany, z kuriozalnym, arcykomicznym, choć oczywiście niezamierzonym, zakończeniem. Zdjęcia do drugiej odsłony wojennej epopei Michałkowa trwały przez dwa lata (2007-2008). Większość z nich powstała w okolicach wsi Nizkowo, nieopodal miasteczka Gorbatow w rejonie pawłowskim obwodu niżnonowogrodzkiego (czyli na wschód od Moskwy). Ważną rolę w filmie tym odgrywają pociągi (parowozy i wagony), które przyjechały na plan prosto z petersburskiego Centralnego Muzeum Transportu Kolejowego Federacji Rosyjskiej. Nieograniczoną wręcz pomoc udzieliło twórcom także Ministerstwo Obrony, co dziwić zresztą nie powinno, skoro Nikita Siergiejewicz miał błogosławieństwo i prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, i premiera Władimira Putina. Pytanie tylko, czy choć przez chwilę przyszło im przez myśl, że tak wybitny aktor i reżyser, może „urodzić” taką chałę… Akcja „ Oczekiwania” rozgrywała się na dwóch płaszczyznach czasowych: w 1941 oraz 1943 roku. W momencie niemieckiej agresji na Związek Radziecki były komdiw Siergiej Pietrowicz Kotow znajdował się w łagrze, dokąd trafił pięć lat wcześniej w trakcie czystek przeprowadzanych w wojsku na rozkaz Józefa Stalina przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa. Aresztował go, fatygując się aż do podmoskiewskiej daczy, w której mieszkał Kotow razem z najbliższą rodziną i krewnymi małżonki, Dmitrij Arsientjew. Przed laty był on narzeczonym Marusi, czyli żony Siergieja Pietrowicza; walczył po stronie „białych”, ale potem zdradził swoich towarzyszy walki i podjął współpracę z CzeKa, wreszcie sam został czekistą. Mitia był przekonany, że Kotow został rozstrzelany w 1936 bądź 1937 roku. Jakież było więc jego zdziwienie, kiedy kilka lat później dowiedział się – i to od kogo! od samego Stalina! – że komdiw jednak przeżył i że teraz to on ma go odnaleźć w zawierusze wojennej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przy okazji „uncle Joe” wyjawił Arsientjewowi, że żyją też żona i córka Kotowa Nadia. Ten zaś, dręczony wyrzutami sumienia i wciąż jeszcze gorącym uczuciem do dawnej kochanki, odszukał obie panie i postanowił zaopiekować się nimi. Marusię odesłał do daczy pod Moskwą, a Nadieżdę – bo choć z chronologii wynika, że powinna mieć nie więcej niż trzynaście lat, jest już, nie wiedzieć jakim cudem, w pełni rozwiniętą młodą kobietą – umieścił na statku odpływającym w, wydawałoby się, bezpieczne miejsce. Po drodze okręt został jednak zbombardowany, a uratowana dziewczyna trafiła w sam środek okrutnej wojny. Podobnie zresztą jak jej ojciec, który ostatecznie znalazł się w batalionie karnym i tym samym doświadczył na froncie wielu okropieństw – zarówno ze strony wrogów, jak i swoich. Fabuła „Cytadeli” rozpoczyna się niemal w tym samym miejscu, w którym urwała się narracja „ Oczekiwania”. Jest 1943 rok. Choć hitlerowcy wciąż trzymają się w Rosji mocno, widoczne są już pierwsze oznaki ich kryzysu. Oddział, do którego trafił Kotow, prawie w całości złożony z dawnych skazańców, stacjonuje w okopach niedaleko silnego niemieckiego punktu oporu – tytułowej cytadeli. Dowodzi nim wiecznie pijany generał-major Mieleszko, marzący o odniesieniu jakiegoś sukcesu, który być może zaowocowałby oddaniem mu pod komendę nieco bardziej ambitnych i bitnych żołnierzy. Podczas narady z oficerami, która zresztą niewiele różni się od regularnej libacji, wydaje jednemu z kapitanów absurdalny rozkaz – zdobyć wrogie umocnienia! Gdy ten z zimną krwią odpowiada, że to bezmyślność, zostaje oskarżony przez dowódcę o tchórzostwo. Argumentem, który dodatkowo ma go przekonać do wykonania rozporządzenia, jest przystawiony do głowy pistolet. A w takiej sytuacji trudno się sprzeczać i udowadniać swoje racje.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Żołnierzom przed szturmem zostaje wydana wódka, bo przecież radziecki wojak nie może iść do boju na trzeźwo. Nagle Kotow, który również jest w grupie szykujących się do walki, instynktownie wyczuwa niebezpieczeństwo – nie ma ono jednak nic wspólnego z Niemcami, ale z… pułkownikiem NKWD Dmitrijem Arsientjewem, który, nie wiedzieć jakim cudem, nagle pojawia się w okopach, próbując odszukać byłego komdiwa. Tyle że Siergiej Pietrowicz nie ma najmniejszej ochoty spotkać się z nim twarzą w twarz (nie wie przecież, czym takie spotkanie może się skończyć) i ucieka, a mówiąc dokładniej – jeszcze przed wyznaczoną godziną ataku podrywa sztrafników do natarcia na cytadelę. Ale Mitia jest zdeterminowany – nie zapominajmy, że otrzymał rozkaz od samego Stalina – i rzuca się w pogoń za Kotowem. Gdy dostaje się prosto pod niemieckie kule, chce zawrócić; okazuje się to jednak niemożliwe, ponieważ za plecami krasnoarmiejców czają się tak zwane zagradotriady, czyli oddziały zaporowe NKWD, mające na celu strzelać w plecy tym, którzy nie wykazują szczególnej ochoty do boju. Można w tym dostrzec pewien chichot historii – problem w tym, że scena ta nie została do końca wygrana. Gdy w końcu Arsientjew dopada w leju po bombie Siergieja Pietrowicza i dochodzi między nimi do dramatycznej rozmowy, pojawia się szansa, by czekista zaznał wreszcie prawdziwej wojny, by na własnej skórze zrozumiał, co dla setek tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej oznacza rozkaz Stalina: „Ani kroku w tył!”. Ale nic z tego. Nie widzimy, co dzieje się dalej, czym kończy się szturm (oczywiście klęską, ale za jaką cenę?) i jakim cudem bohaterowie filmu wychodzą z niego cało. Gdy widzimy ich następnych razem, jadą sobie spokojnie łazikiem na zaplecze frontu. |