powrót; do indeksunastwpna strona

nr 05 (CVII)
czerwiec-lipiec 2011

Niebieskie paciorki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– To jest pan Issel z Saldar, który przyjechał, żeby nas tu od złych mocy obronić – wtrącił Begit.
Kobieta poważnie skinęła głową.
– Ja, panie, boję się tylko złych ludzi – odparła na pytanie Issela.
– Macie po temu powód?
– Nie jakiś szczególny, ale tu każdy we wsi tylko patrzy, czy przed własnym progiem nie znajdzie sznura niebieskich paciorków, co to ma niby śmierć zwiastować.
– Ale wy w to nie bardzo wierzycie – domyślił się.
– Nie w klątwę, jeno, że ktoś moich ziomków bezkarnie morduje. A tu u nas, co? Dwie kobiety i syn mój, wyrostek, bo pachołek to jest na przychodne. Nie chcę, żeby mi kto w nocy gardło poderżnął, czy dziecko zabił.
– I ja wam nie życzę, żeby was spotkało coś złego – zapewnił ją Issel. – Dlatego lepiej powiedzcie mi, co wam wiadomo.
– Mnie? Nic. – Kobieta była szczerze zdumiona. – Przecie nie siedziałabym cicho, tylko już wcześniej rzekła, choćby panu komendantowi.
– Ale zdanie swoje macie.
Sarill wzruszyła ramionami.
– Jedynie takie, że to, co o czarach gadają, to czysta głupota.
Issel, który sam doszedł do podobnego wniosku, popatrzył na nią z niejakim uznaniem.
– A jak myślicie, kto mógł pozabijać tych ludzi? – zapytał. – Bo każdy może do każdego poczuć nienawiść, ale czemu upatrzył sobie akurat tych pięcioro, a nie kogo innego? Wyście ich znali. Cóż oni wszyscy mieli ze sobą wspólnego?
– Wspólnego? – Sarill bezwiednie odsunęła sobie z czoła opadający kosmyk. – Nic, chyba że paskudny charakter.
Saldarczyk nieco się zdziwił.
– Nawet chłopak młynarzów i ten, jak go zwali, Psia Noga?
– Nimil tylko patrzył, co by tu ściągnąć. Nie, żeby zabrać dla siebie, ale złośliwie popsuć, nieraz go za to pogonili kułakiem. A młynarczyk, też, bywało, że kurczaki sąsiadom łapał, kamienie im do nóg przywiązywał, a potem szyje ukręcał. Inne dzieciaki ze strachu uciekały od niego. A stara Cesi…
– Słyszałem.
– No, to wiecie. A co do Otila, rymarza – machnęła ręką. – Gadać szkoda. Raz mu nawet nasza panienka wprost rzekła, co myśli. Że dzieciaki głodne biegają, a on piwo żłopie, jak beczka. Wstyd mu się przy ludziach zrobiło, ale jeno na chwilę.
– Kiedy to było? – zadając to pytanie, Saldarczyk złowił dziwnie spłoszone spojrzenie Begita.
– Niedawno, w czas wiosennego jarmarku.
Zbrojny odchrząknął znacząco, a kobieta widząc, jak nagle spochmurniał, zamilkła. Issel udał, że nie dostrzega zmieszania obojga i zagadnął swobodnym tonem:
– Czyżbyście i biednemu Ravikowi, niech się raduje w Zaświatach, mieli jakąś łatkę do przyklejenia?
– To już lepiej zapytajcie pana Begita – odparła Sarill tak stanowczo, że od razu zrozumiał, że na razie więcej się od niej nie dowie.
Kiedy już pożegnali się i wyjechali z powrotem na drogę, Saldarczyk poczekał aż jego towarzysz skończy przeżuwać ostatni kawałek kołacza, który na odchodnym wepchnął sobie do ust, i powiedział:
– Zanim wrócimy do dworu, chciałbym, żebyście wyjaśnili mi jedną rzecz.
– O Raviku? – zafrasował się Begit. – Wszak nie trzeba źle mówić o zmarłych, ale każdy ma jakąś rzecz na sumieniu, tak więc i on…
– Niewiele mnie obchodzi jego sumienie – przerwał mu Issel.- Chciałbym wiedzieć, czemuż to wieśniacy podobno szkalują waszego pana i jego rodzinę?
– Pana nie – burknął Begit. – To jest, chciałem powiedzieć, nikogo.
– Pani… – Saldarczyk zmarszczył brwi, ale, niezdolny dopasować imienia do wspomnianej osoby, zaczął inaczej: – Ciotka waszej panienki wyraźnie tak rzekła podczas wieczerzy. Wiecie, co miała na myśli?
– Ja, panie? Lepiej…
Issel posłał mu ciężkie spojrzenie.
– Lepiej, żebym zapytał pana Umeta? Dobrze, tak właśnie zrobię.
4.
Trakt za wsią wysypano kamiennym tłuczniem, dzięki czemu pozostawał przejezdny, mimo że po obu stronach ciągnęły się młaki. Wedle słów Begita miejscowi pilnowali, żeby bydło nie szło w tę stronę, bo nieraz zdarzało się, że zbłąkane zwierzę grzęzło w bagnie po brzuch i, przerażone, ryczeniem wzywało pomocy. Poza tym wśród bujnej, kusząco zielonej trawy obficie pleniły się jaskry, a gdy krowy napasły się nimi, krwawiły z wymienia.
Saldarczyk puścił luźno wodze i przyglądał się okolicy, starając się utrwalić w pamięci jak najwięcej szczegółów. Trochę dalej kamienny mostek spinał dwa brzegi długiego, wąskiego bajora, ponoć jedynej pozostałości po wykopanej tu w dawnych czasach fosie.
U wjazdu ktoś na nich czekał. Uwiązał konia do krzaka i spoglądał na drogę. Issel zauważył, że jest to człowiek młody, najwyżej dwudziestoletni, odziany w kaftan nieco spłowiały na ramionach, ale wyszywany brokatem i ściągnięty szerokim pasem, na którym wisiał miecz w pochwie ozdobionej srebrnymi ćwiekami.
– W imię Bogów, zatrzymajcie się, panie! – krzyknął młodzieniec, ledwie zobaczył, że nadjeżdżają. – Mam wam coś ważnego do powiedzenia.
Saldarczyk zerknął na Begita, ale ten nie wydawał się ani zaniepokojony, ani szczególnie zdziwiony spotkaniem. Z drugiej strony, raczej nie do niego odnosiło się owo wezwanie. Podjechali bliżej, a wtedy młody człowiek ukłonił się trochę niezgrabnie i powiedział już normalnym głosem:
– Jestem Tavin, z Ugli, syn pana Tamila.
Saldarczyk uznał, że nie pozostaje mu nic innego, jak zatrzymać się i również zsiąść z konia.
– Issel z Saldar. Słucham was, panie.
– My po sąsiedzku Tarwi mieszkamy, więc doszły mnie słuchy, żeście tu przyjechali. I po co – stwierdził Tavin. Naburmuszył się i groźnie zmarszczył brwi. – Ale mylicie się!
Słodka Bogini – pomyślał Issel – Ty, która jesteś zawsze cierpliwa.
– W czym się mylę? – zapytał tak łagodnie, jak tylko potrafił. – Raczcie mi to wyjaśnić. A także, czemu tak się z tego powodu gniewacie.
– Bo jeśli nawet samemu królowi służycie, nie przystoi wam nękać niewinnych!
– Wobec tak stanowczo wyrażonego życzenia, zaprzestanę natychmiast. Powiedzcie tylko, co właściwie macie na myśli.
Mówiąc to, Saldarczyk z trudem zachowywał powagę, co chyba nie do końca mu się udało, bo młodzieniec poczerwieniał na twarzy.
– Wy sobie kpicie!
Trudno było temu zaprzeczyć, więc Issel zamilkł na chwilę rozważając, jak powinien sformułować kolejne pytanie, by cokolwiek z tego wynikło. Niestety, to jeszcze bardziej rozjątrzyło jego rozmówcę.
– Teraz języka zapomnieliście w gębie? – wrzasnął. – A może sądzicie, że wszystko wam wolno? Zabierajcie się z Tarwi, gdzie oczy poniosą i zostawcie pannę Desill w spokoju!
Zazdrość? Issel zdziwił się tak, że znów nic nie powiedział. Begit tymczasem z wielką uwagą przyglądał się trzciniakom urzędującym w łozach na brzegu.
– To jest dama niespotykanej wręcz dobroci. Czystego serca! Jak śmiecie?
Saldarczyk odchrząknął.
– Zapewniam was, że nie miałem zamiaru…
– Trzeba być niespełna rozumu, żeby ją oskarżać o czary!
A więc o to szło. Issel poczuł ulgę, nareszcie rozumiejąc sens całej zaczepki. Tyle, że młody Tavin właśnie sięgał po broń.
– Nie pozwolę jej skrzywdzić!
Dalsze wyjaśnienia wobec furii, jaka opanowała młodzieńca, nie zdałyby się na nic. Tym bardziej, że ten, mimo braku szermierczej wprawy, ruszał się całkiem żwawo. Saldarczyk bez większego wysiłku uchylił się przed ostrzem, które ze świstem przecięło jedynie powietrze, postąpił pół kroku w bok i zdzielił Tavina pięścią pod brodę. Młodemu człowiekowi oczy uciekły w tył głowy, po czym runął na wznak, prosto w świeżo wyrosłe pokrzywy.
– Żyje? – zainteresował się Begit zaglądając Isselowi przez ramię.
– Owszem, niedługo się ocknie.
– To i dobrze. – Drużynnik odsapnął z ulgą. – Boby znowu był zajazd albo inna zwada pomiędzy panem Tamilem i naszym.
– Nie kochają się zbytnio?
– Wcale, chociaż powinowaci. Dlatego pan Umet był krzywy, że ten tu – wskazał na leżącego w zielsku młodzieńca, który w tym czasie jęknął i zaczął niemrawo poruszać nogami – znaczy, że panicz Tavin do naszej panienki uderza w konkury. Po prawdzie, panna Desi także go nie chce. Dlatego nie powinniście zważać na jego gadanie – dodał z miną mającą świadczyć o tym, jak sprytnie wywinął się od dalszego wypytywania o przyczynę całego zajścia. – Sam on nie wie, co mówi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

38
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.