Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widział. Na kilku stołach leżało jedzenie i woda w ofiarnych misach. Na postumencie znajdowała się figurka żubra otoczona ziołowymi kadzidłami. Jedno właśnie dogorywało. Najdziwniejsze jednak było to, że nad ołtarzem wisiał wielki, ledowy ekran, a nad nim cyfrowe zegary pokazujące godziny z różnych stref czasowych. Na ekranie zielone i czerwone świeczki wykresu wskazywały kurs jena w stosunku do dolara. Jonasz zrozumiał wreszcie, co za rodzaj energii odczuwał będąc pod wpływem induktora – podstawową energię rządzącą całym światem, energię pieniądza… – Ja pierniczę – mruknął do siebie, sięgając po leżące na podłodze arkusze papieru z naniesionymi trendami, liniami wsparcia i oporu oraz innymi wskaźnikami giełdowej analizy technicznej. W szkole gejsz miał przedmioty dotyczące psychologii inwestycji i finansów behawioralnych, więc od razu zauważył, że coś jest nie tak. Większość linii wytyczono nie w tych miejscach, w których powinny się znajdować, dopiski okazały się nic nieznaczącymi iksami i znaczkami, a na kilku kartkach widniały dziwne, jakby dziecinne rysunki. Zza drzwi, za którymi spodziewał się kapłana, dobiegły niewyraźne dźwięki. Jonasz odłożył wykresy i ruszył do wyjścia, ostrożnie nacisnął klamkę i ujrzał… twarz Nany. – Nie wyjdziesz stąd, szczurze! – warknęła dziewczyna, otwierając drzwi na oścież i wpychając gejszę z powrotem. Za nią wszedł wściekły Cine. Niezdarnie trzymał błyskający i wibrujący telefon, a w końcu rzucił nim z furią o ścianę, co obudziło mężczyznę śpiącego w rogu. Ten zerwał się na równe nogi i patrzył wystraszony, mrugając szybko, by przepędzić sen. Przybiegali kolejni członkowie grupy. Gejsza cofał się, aż trafił na twardy blat biurka. – Związać go – powiedział niezadowolony kapłan, wychodząc z sąsiedniego pokoju. Mężczyźni złapali Jonasza. Nie próbował walczyć, nie miał przy sobie broni. Po chwili ktoś przyniósł sznur, którym szybko skrępowano ręce i nogi gejszy. Położono go w kącie pomieszczenia. – Jeśli zrobicie mi krzywdę, nie dożyjecie nawet końca tygodnia. Mam w ciele specjalne urządzenia, które wyślą sygnały do odpowiednich osób, gdy tylko coś mi się stanie – powiedział siedzącej obok Nanie. Choć nie blefował, to wiedział, że zanim ktoś przyjedzie, będzie już po wszystkim. Z jej twarzy wyczytał, że niewiele z tego zrozumiała. Z ołtarza usunięto wszystkie przedmioty, pozostał tylko posąg żubra, choć dopiero teraz gejsza zrozumiał, że zapewne przedstawia on byka, symbol giełdowej hossy. Jakimś cudem w świadomości wyznawców byk stał się żubrem, pewnie pod wpływem nazwiska mistrza. Hosala nie zauważył żadnych relikwii, zrozumiał jednak lęk przed czerwienią – tracące na wartości akcje i indeksy oznaczano właśnie tym kolorem. Jonasza rozebrano, ponownie związano i poddano rytualnej ablucji, później kobiety natarły jego ciało ziołami. Leżał tak, trzęsąc się, choć noc wcale nie była chłodna. Już dawno nie miał wpływu na sytuację, teraz gorączkowo szukał sposobu na wyjście z niej. Z przerażeniem zauważył, że strach bardzo ogranicza jego umiejętności. Nawet bloker nie radził sobie z zalewającymi ciało falami kortyzolu. Nie odstępowano go na chwilę, zresztą trwały przygotowania do ceremonii, więc w pomieszczeniu ciągle ktoś się znajdował. Nana kilka razy sprawdzała więzy Jonasza. – Nie musisz tego robić – szeptał wtedy gejsza, niczym diabeł próbujący zwieść świętego mędrca. – Wasz mistrz nie odszedł. – Łapał się ostatniej deski ratunku. Nana spojrzała zaskoczona. – On nie żyje. Został zabity. Jego szkielet leży w jednej z piwnic. Rozwiąż mnie, a wszystko ci pokażę – dobierał ostrożnie słowa. Próbował rozluźnić mięśnie, przywołać pewny siebie i przyjacielski wyraz twarzy. Dziewczyna słuchała w bezruchu, po czym schyliła się i spoliczkowała Jonasza, wepchnęła mu w usta śmierdzący knebel i zacisnęła mocniej więzy. „Czyżby wiedziała o tym?” – pomyślał ze zgrozą, czując w ustach ohydny smak starej szmaty. O wschodzie słońca świątynia opustoszała. Gejsza leżał, rozmyślając nad sytuacją, w której się znalazł – jednak gdy zauważył, że z powodu stresu produkuje zbyt dużo bezsensownych myśli, skoncentrował się na ciele. Spowolnił oddech, ograniczył drgawki mięśni i obserwował otoczenie. Nana była głucha na jego prośby, Cine wyglądał na wściekłego – w końcu to on wprowadził go do grupy i jako przywódca podjął złą decyzję, za którą zapewne będzie musiał zapłacić. Do sali zaczynali schodzić się wierni. Gejsza spojrzał na zegar oznaczający polską strefę czasową. Pokazywał ósmą trzydzieści. Na Wall Street była druga trzydzieści w nocy, a na tokijskiej giełdzie Nikkei zamykano parkiet, automaty właśnie składały ostatnie zlecenia, inicjując i kończąc transakcje. Praktycznie nigdzie na świecie nie handlowano ręcznie, wszystko robiły specjalne roboty posługujące się algorytmami strzeżonymi staranniej niż najtajniejsze informacje państwowe. Jonasz spojrzał na zbierających się wokół niego podekscytowanych ludzi i doszedł do wniosku, że jeszcze nigdy nie spotkał większego absurdu, ale to nie powstrzymało narastającego strachu. Kapłan wszedł do sali o ósmej pięćdziesiąt pięć. Z namaszczeniem zapinał guziki starej marynarki, jakby zakładał liturgiczną szatę. Za nim szły dwie dziewczyny, niosąc na tacy dwunożną figurkę z suszonych ziół i traw, którą postawiły przed ołtarzem. – Żubrze! – zaczął kapłan. – Oto składamy ofiarę z twego największego wroga, niedźwiedzia! „Nie wierzę” – pomyślał Jonasz, widząc, jak mężczyzna podpala symbol zwiastujący nadejście bessy. Świątynia napełniła się mocno pachnącym dymem. Jonasz spojrzał na ekran – gdy wybiła godzina dziewiąta, padły pierwsze zlecenia. Uczestnicy ceremonii zaczęli swoje monotonne zawodzenie, a kapłan usiadł za elektronicznym biurkiem sprzężonym z ledowym ekranem nad ołtarzem, dzięki czemu wszyscy mogli oglądać jego poczynania. Gejsza był pod wrażeniem: obdartus błyskawicznie otwierał pozycje, lawirując pomiędzy zakładkami systemu ze zręcznością zawodowego informatyka. Wykresy ruszyły, niestety część w dół, liczby zrobiły się czerwone. Na widok tego koloru wierni zrobili niezadowolone miny i zaczęli dopingować pojawiające się słupki. – Dajeeesz! – krzyknął ktoś, gdy spadkowy trend na jednym z walorów zaczął się kończyć. – Dajesz, dajesz, dajesz! – podchwycili towarzysze. – No, no, no dajesz! Kapłan przełączył na kurs innych akcji. Ten rósł szybko, powodując u wiernych okrzyki radości. – Na widły! Na widły z nim! – krzyczeli, jakby ich głosy mogły wpłynąć na oferty składane przez wszystkie algorytmy na świecie, doprowadzając do zablokowania kursu z powodu zbyt dużego wzrostu w ciągu jednego dnia, co było bardzo pożądane przez każdego tradera. Twarze obecnych wyrażały szczyty ekstatycznego uniesienia, jakie gejsza obserwował na dawnych filmach z rytuałów vodoun i hoodoo.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kapłan przełączył podziałkę na wykresie głównego indeksu giełdowego. Jonasz zauważył, że wartość zbliża się do linii oporu niesforsowanego od dobrych kilku lat. Gdy poczuł w żołądku rosnącą kluchę, wiedział, że zaraz stanie się coś złego – linia indeksu skrzyżuje się z jego linią życia. Zaraz potem ręce uczestników uniosły go, zobaczył z bliska twarze ogarnięte ekstazą, niektóre z typowymi oznakami opętania. Za Naną zamajaczyła sylwetka kapłana niosącego młot i zielony worek. Wierni ułożyli przerażonego Jonasza na ołtarzu i przytrzymali rzucające się ciało. Gdy kapłan nałożył mu na głowę worek, gejsza zaczął krzyczeć. Z przerażeniem stwierdził, że w środku przymocowano foliową torbę, pewnie po to, żeby krew nie zabrudziła ołtarza. Gdy brał łapczywie wdech, folia przyklejała się do ust, dusząc go. We własnym oddechu wyczuł feromony stresu. „A myślałem, że mogę je wyczuć tylko na induktorze” – pomyślał i zdziwił się, że ta refleksja naszła go właśnie teraz. Napiął chyba wszystkie mięśnie w ciele. Wierni skandowali. Sekundy przedłużały się w nieskończoność, gdy oczekiwał uderzenia w głowę. Wysilił koncentrację do maksimum, blokował odbiór bodźców fizycznych, słuchowych i dźwiękowych. Gdy runął na nich huk silników pustułki, umysł Jonasza nie zanotował tego. Gejsza nie wiedział nawet, czy jeszcze żyje. Pod prysznicem stał długo. Czuł, jak z ciała spływa brud i opuszcza go znój ostatnich dni, spędzonych w ruinach Elektrowni Rybnik. Kolejny raz pogładził świeżo ogoloną twarz i przeczesał palcami obcięte włosy. Wcześniej widział się w lustrze – schudł parę dobrych kilogramów. Wyszedł spod prysznica i wskoczył do basenu. Przebiegł go orzeźwiający dreszcz, gdy płynął żabką, zanurzając co jakiś czas głowę w zimnej wodzie… – Panie Jonaszu, proszę się ocknąć, już po wszystkim! „O nie, to tylko sen. Zaraz się rozpłaczę” – pomyślał, zawiedziony chyba bardziej, niż gdy rodzice oddali go do domu gejsz, ponad dwadzieścia lat temu. |