Gdy zjawili się mężczyźni, Nana wyszła porozmawiać z nimi. Wróciła po kilkunastu minutach. Jonasz musiał pokazać, że nie ma przy sobie nic czerwonego. Wyjął zawartość plecaka na podłogę. Kaburę z bronią miał przy pasku spodni. Gdy wszystko leżało na korytarzu, długowłosy mężczyzna kijem przesuwał i obracał ekwipunek, żeby sprawdzić, czy aby na pewno nie ma „krwi”. Najdłużej przyglądał się zapasowym butom Jonasza, po czym przeszedł do kolejnych przedmiotów. Jonasz zanotował to w pamięci. W końcu długowłosy skinął głową. Gejsza spakował ekwipunek, podziękował i w zamian sprezentował długowłosemu buty, które ten przyjął z wyniosłą powściągliwością, jednak Jonasz zauważył, że mięśnie na twarzy obdarowanego zadrgały, źrenice rozszerzyły się, a kąciki ust minimalnie podniosły – był zadowolony. – Do widzenia, Nana – powiedział gejsza i poszedł z mężczyznami. Szli korytarzem. Za zakrętem czekał Micha, wyglądający, jakby nie wiedział, czy dołączyć, czy może uciekać ze względu na Jonasza. Ostatecznie poczekał, aż wszyscy będą przechodzić obok i ruszył za nimi. – Jonasz – przedstawił się gejsza. – Cine – powiedział długowłosy. – Czego chcesz? – Chciałem was poznać. – Będziesz pracować. – Dobrze. Po sposobie zachowania członków grupy Jonasz wywnioskował, że to właśnie Cine jest przywódcą. Wyglądał też na najstarszego, mógł mieć około dwudziestu pięciu lat. Mężczyźni podchodząc do niego starali się nie utrzymywać zbyt długiego kontaktu wzrokowego. Z uwagą słuchali, co miał do powiedzenia. Wrócili w okolice pomieszczenia, z którego wypchnięto Hosalę. Tym razem również nie wpuszczono go do środka, ale mógł zwiedzić inne pokoje. Założył wiec czołówkę i ruszył na obchód. Zobaczył kuchnię, sypialnie, jakiś warsztat, choć jak na razie nie miał pojęcia, czym zajmują się tutejsi mieszkańcy. Spotykał głównie dzieci. Domyślał się, że reszta znowu przebywa w pomieszczeniu, do którego nie wolno mu wchodzić. Cine dał gejszy wybór – mógł mieszkać z dziećmi albo wrócić do pomieszczenia menstruujących kobiet. Jonasz nie zastanawiał się długo, wybrał pierwszą opcję mimo świadomości, że nie będzie traktowany poważnie, co jednak miało swoje plusy – tutejsze dzieciaki włóczyły się gdzie chciały. Najważniejsze jednak, że należał do grupy. Gdyby wrócił do kobiet, zostałby wykluczony. Domyślał się też, że prędzej czy później będzie musiał przejść jakiś rodzaj rite de passage. Status przybysza obdarzonego ograniczonym zaufaniem nie mógł trwać wiecznie – albo zostanie jednym z nich, albo będzie musiał odejść. Jonasz wszedł do dziecięcego pokoju, gdzie leżały zabawki, wygrzebane zapewne na jakimś śmietniku lub improwizowane z bezużytecznych rzeczy. Pod ścianami rozłożono maty i stare sofy. Zajął wolne miejsce w kącie. Gdy szedł przez pomieszczenie, kilkoro dzieci przyglądało się z otwartymi ustami. Gejsza posłał im uśmiech i położył plecak. Na wszelki wypadek ustawił zamki w torbie tak, aby zareagowały tylko na odciski jego palców. Obok siedziała umorusana dziewczynka i patrzyła z ciekawością w wielkich oczach. – Gdzie jest twoja mamusia? – zapytał Jonasz. – Tam. – Dziecko pokazało palcem przechodzącą przez korytarz kobietę. – I tam. – Wskazało kolejną. – I tam… Gejsza wstawał rano wspólnie z dziećmi, około godziny szóstej. Myli się na parterze w starych łaźniach. Szybko zauważył, że z dnia na dzień coraz wyraźniej wyczuwa pod palcami żebra. Po kilku dniach przestał używać kremu golącego, zarost miał coraz dłuższy i najgęstszy z wszystkich mężczyzn. Zabawne, że mieszkał z dziećmi. Nosili po schodach wodę i półprodukty do kuchni, w której kobiety przygotowywały jedzenie. W tym czasie mężczyźni pomagali im, reperowali zepsute rzeczy lub znikali gdzieś wśród ruin. Przed dziewiątą mieszkańcy zamykali się w świątyni i nie wychodzili wcześniej niż o szesnastej trzydzieści. Zza drzwi czasami dochodziły krzyki i inne odgłosy. Później uczestnicy wracali i żyli jakby nigdy nic, ale w pomieszczeniu, do którego Jonasz nie miał wstępu, ciągle ktoś był, jakby pełnił dyżur. Gejsza zaczął nawet podejrzewać, że to jakaś forma kultu ognia w rodzaju zaratusztrianizmu, gdzie płomień musi być pilnowany dniem i nocą. Ale jaki związek miał ogień z żubrem? W czasie nabożeństw dzieci zostawały z jedną, dwiema starszymi osobami, choć i tak w zasadzie nikt ich nie pilnował. Jonaszowi czasami nakazywano fizyczne prace – taszczył z sąsiednich budynków jakieś ciężkie, zepsute sprzęty lub pilnował dzieci, co bywało równie męczące. Często pozostawiano go samemu sobie. Myszkował wtedy, gdzie tylko mógł, jednak szybko zauważył, że najpilniej strzeżone tajemnice ukryte są zapewne za drzwiami świątyni. Starał się rejestrować jak najwięcej na dyktafonie, aktualizował mapy, prowadził dziennik z przemyśleniami. W jego głowie powoli powstawał obraz na wpół dzikiej społeczności. Udało mu się policzyć wszystkich członków grupy. Była zadziwiająco liczna jak na dzikie dzieci – trzydzieści cztery osoby. Musieli zdobywać dużo pożywienia. Jednak Jonasz dalej nie wiedział, o co chodzi z żubrem i czym tak naprawdę zajmują się mieszkańcy. Nigdy nie widział kapłana, o którym mówiła Nana. Nie był nawet pewien, czy istnieje, jednak pewnego dnia zauważył, że ktoś z dorosłych zabierał jedzenie, wchodząc do środka. Gejsza próbował wypytać dzieci, ale niewiele to dało. – Żubr to tata – mówił Micha. – Żubr biega do góry – powiedziała jedna z dziewczynek. Jonasz nic z tego nie rozumiał, ale wszystko skrupulatnie nagrywał. Jakiś czas później zauważył kobiety z „więzienia”. – Nie ma krwi, można wrócić – powiedziała Nana, przechodząc obok gejszy. Uśmiechnęła się zalotnie do Jonasza, po czym podeszła do Cine i dała mu całusa. Była kobietą przywódcy. Cine spojrzał na gejszę, jakby chciał nawiązać kontakt wzrokowy, mówiąc „ona jest moja”. Jonasz wyczytał to wszystko z ich ciał, nie reagując na zaczepki jednej i drugiej strony. Blokery sączące się z dozowników w jego układzie krwionośnym pozwalały na praktycznie całkowicie zdystansowane podejście do wielu sytuacji, szczególnie tych związanych z wydzielaniem się oksytocyny i fenyloetyloaminy, a więc hormonów odpowiedzialnych za różne zauroczenia i afekty. Dzięki temu mógł zachować pogląd zbliżony do obiektywizmu i łatwiej było mu osiągnąć stan znany na przykład w buddyzmie jako „jeden smak”, w którym podział na wszelkie dualności zanikał, ustępując nieuwarunkowanemu współczuciu do świata. Hosala spojrzał na zachowania godowe pary alfa, dał znać, że wie, o co chodzi i że go to nie interesuje, ale równocześnie, że nie jest żadnym zagrożeniem. Cine przyjął to z ulgą, co Jonasz rozpoznał po rozluźnieniu ciała i pogłębieniu oddechu mężczyzny. Nana wyglądała na zawiedzioną. Kiedyś naukowcy próbowali zdefiniować wszystkie możliwe błędy poznawcze i heurystyki, czyli powody nieracjonalnego, nieobiektywnego sposobu postrzegania rzeczywistości. Lista rosła w nieskończoność, aż w końcu ktoś odważył się spojrzeć na to z innego poziomu i zauważył problem leżący u podstawy. Nieważne, na czym polega, w czym się przejawia błąd; ważne, co go generuje. Najpierw uważano, że przyczyną są ograniczone zasoby poznawcze, brak czasu lub motywacji do formułowania poprawnych sądów oraz pragnienie zachowania dobrego samopoczucia, jednak w końcu zredukowano to do dwóch sił: przywiązania lub awersji, a te zawsze połączone były z odpowiednimi emocjami. I tak na przykład powodem, dla którego osoba obrabowana przez bandytów przecenia możliwość wystąpienia drugi raz tego zdarzenia, jest przywiązanie do wizji siebie jako obrabowanego, utożsamianie się z nią, a to dlatego, że z powodu strachu trudno przejść obok tej wizji obojętnie. Wystarczy rozluźnić to połączenie, a nagle pojawia się przestrzeń i otwartość na inne wersje rzeczywistości. Ten model lgnięcia i awersji można zastosować do większości relacji ze światem. Rozpuszczenie obu sił pozwala spojrzeć znacznie szerzej, ale niestety nie zawsze jest to możliwe. Nie powinno się blokować zbyt wielu neuroprzekaźników, bo w ten sposób dojdzie do wyłączenia kilku ważnych instynktowych skryptów, na przykład związanych z obroną przed zagrożeniem, więc ta obiektywność mimo wszystko jest ciągle podkopywana. Jednak z blokerami jest znacznie łatwiej. Obserwując życie grupy, Jonasz zauważył, że w nieregularnych odstępach czasu skądś pojawiało się pożywienie. Kilka razy pomagał wyładować ciężkie worki z wózków i wnosił je do góry po schodach. Nie powiedziano mu, skąd pochodzą, więc postanowił czujnie śledzić sytuację. Gdy Nana z dwójką mężczyzn pewnego popołudnia szykowała się do wyjścia, ruszył za nimi. Niepostrzeżenie wymknął się innym wyjściem. Mężczyźni ciągnęli za sobą spore, puste wózki, z których jeden miał wykoślawione koło, więc skrzypiąc przechylał się co jakiś czas na bok, niczym kuternoga. Nana szła o kilka metrów przed nimi. Kroczyli w stronę kominowych chłodni. Przeszli przez niewielki lasek i znaleźli się na asfaltowej drodze. |