„Chico i Rita” to kolejna produkcja, która przypomina, że filmy animowane nie są gatunkiem zarezerwowanym dla dzieci. Tandem Fernando Trueby i Javiera Mariscala (wspierany przez Tono Errando) zaserwował nam dojrzałą rysunkową wizję prawdziwej miłości pod pierzynką rdzennie kubańskiej muzyki.  |  | ‹Chico i Rita›
|
Hawana, rok 1948. Chico to utalentowany pianista i wielki kobieciarz. Rita to piękna Kubanka o ekstatycznym głosie. Pewnego razu spotykają się w klubie, w którym dziewczyna daje koncert. Między dwójką rodzi się fascynacja: artystyczna i emocjonalna. Niestety, niedojrzałość Chico sprawia, że nowa znajomość przeradza się w prawdziwą pogoń za wielkim uczuciem… „Chico i Rita” w reżyserii Fernando Trueby i Javiera Mariscala to ukłon w stronę filmów animowanych dla dorosłych, który to gatunek powraca ostatnio do łask. Dotychczas jedynie Japończycy regularnie zasypywali rynek tego typu produkcjami, lecz od początku XXI wieku animacja dla dorosłych nabrała wreszcie kosmopolitycznego charakteru. Obok „Persepolis” (2007), „Walca z Baszirem” (2008), „Mary i Max” (2009) oraz „Iluzjonisty (2010)”, „Chico i Rita” stanowi kolejny dowód, że „kreskówki” pod względem wartości artystycznej i ładunku emocjonalnego nie ustępują filmom aktorskim. A wszystko zawdzięczamy dwójce wspomnianych reżyserów, których przypadkowe spotkanie zaowocowało fantastyczną współpracą. Fernando Trueba to postać, której biografia sama w sobie mogłaby posłużyć za interesujący scenariusz. To rozkochany w muzyce latynoskiej scenarzysta, wydawca książek, twórca muzyki, reżyser i producent filmowy. „Chico i Rita” nie jest pierwszą w jego dorobku produkcją, w której dał upust muzycznej fascynacji. Na swoim koncie ma już m.in. „Ulicę 54” i „Cudowne Candeal”, choć polska widownia najbardziej powinna kojarzyć jego „Zbyt wiele” z udziałem Antonio Banderasa i Melanie Griffith. Javier Mariscal dla odmiany to artysta pełną gębą. Maluje, rzeźbi, para się dekoratorstwem. Obydwaj panowie spotkali się, gdy Trueba poprosił Mariscala, by ten stworzył kilka rysunków na potrzeby jego wytwórni muzycznej. Gdy reżyser odwiedził artystę w studiu w Barcelonie, zobaczył kilka fantastycznych grafik, przedstawiających obraz dawnej Hawany. To było prawdziwe objawienie. Trueba postanowił stworzyć historię, która będzie hymnem opiewającym nocne kubańskie życie z przełomu lat 40. i 50. Hołdem złożonym wspaniałej muzyce, która stanie się wyrazistym tłem dla dramatycznej historii pewnej wielkiej miłości. Wytrawnym melomanom podpowiem, że w „Chico i Rita” przewija się wiele autentycznych postaci muzycznego światka, m.in. Chucho Valdes, Chano Pozo i Tito Puente… Całą historię zobrazowano z wykorzystaniem bezpretensjonalnej animacji, która według niektórych krytyków i widzów oscyluje na granicy kiczu. Tymczasem magia tego filmu kryje się właśnie w skromnych grafikach, które z niewymuszoną naturalnością odzwierciedlają realia drugiej połowy XX wieku na Kubie, w Stanach Zjednoczonych i w Paryżu. W jednym momencie oglądamy kolorowe buicki i wnętrza ciasnych, dusznych klubów, by za chwilę teleportować się do zimowego Nowego Jorku, mieniącego się tysiącem świateł… Ku mojemu zadowoleniu Trueba nonszalancko odciął się od politycznych aspektów Kuby i postawił na to, co kocha najbardziej: muzykę. To ona, wraz z prostolinijną opowieścią, stanowią clou tego filmu. Jedyne, czego zabrakło, to więcej wyrazistości w postaci ironicznego humoru jak w „Mary i Max” lub dojrzałości „Persepolis”. Polecam zwolennikom kubańskich jazzowych improwizacji i tym znudzonym konwencjonalnymi ekranizacjami.
Tytuł: Chico i Rita Tytuł oryginalny: Chico & Rita Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Hiszpania, Wielka Brytania Data premiery: 1 lipca 2011 Czas projekcji: 94 min. Gatunek: animacja, musical Ekstrakt: 70% |