powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Autor
Mała Esensja: Czemu nie możesz pozostać taka na zawsze?
J.M. Barrie ‹Piotruś Pan i Wendy›
Kolejne wydanie przygód Piotrusia Pana (tym razem pod bliższym oryginałowi tytułem „Piotruś Pan i Wendy”) to dobra okazja, by wygłosić parę własnych refleksji na temat tego arcydzieła. Zwłaszcza, że wydanie jest bardzo ładne.
ZawartoB;k ekstraktu: 100%
‹Piotruś Pan i Wendy›
‹Piotruś Pan i Wendy›
Z bliżej niewiadomych powodów opowieść o Piotrusiu Panie i jego Zagubionych Chłopcach nie zrobiła nigdy w Polsce takiej kariery, jak w innych krajach1), nie zyskała statusu innych arcydzieł literatury dziecięcej – „Kubusia Puchatka”, „Alicji w Krainie Czarów”2). Nie mam racji? Piotruś jest doskonale znanym, rozpoznawalnym bohaterem i u nas? Zapewne tak, każdy pewnie słyszał to imię, każdy też z pewnością kojarzy postać kapitana Haka. Ale ile osób zna dokładnie fabułę książki J. M. Barriego, ile osób wie, jak się nazywały dzieci państwa Darling, które uciekły z Piotrusiem, kto wie, jak się cała historia kończy? Wydaje się właśnie, że w Polsce „Piotruś Pan” funkcjonuje na zasadzie znajomości nawiązań – a to filmu Spielberga „Hook”3), a to disneyowskiej animacji, a to którejś z późniejszych ekranizacji, a to opowieści o J.M. Barriem z nominowanego do Oscara „Marzyciela”, a to wreszcie – z psychologicznych konotacji imienia głównego bohatera („syndrom Piotrusia Pana”). W wersji pierwotnej do polskich dzieci i rodziców „Piotruś Pan” – mimo licznych wznowień – tak naprawdę nie dotarł. A szkoda, bo do mnie dotarł znakomicie – i w okresie dziecięcym, i dziś.
Dlaczego tak się stało – nie mam pojęcia. Przecież i u nas niegdyś pasjonowano się opowieściami o piratach, Indianach, dzieci zawsze chciały latać, przeżywać przygody, a (przynajmniej niektórzy) dorośli być zawsze dziećmi. Być może jest on bardziej niż dzieła Milne’a czy Carrolla osadzony w pewnej rzeczywistości, którą nie tak łatwo było przyswoić, być może ma zbyt dorosłe wątki (ale czy „Alicja” ich nie ma?), nie wiem. To byłby temat na szersze badanie, może ktoś chciałby je przeprowadzić.
Uczciwie mówiąc, sytuacja i tak mocno poprawiła się w ostatnich latach. Zadecydowały o tym liczne wznowienia, w coraz ładniejszych wydaniach, kolejne tłumaczenie (choć klasycznemu przekładowi Macieja Słomczyńskiego trudno cokolwiek zarzucić4)). Może więc ja już zupełnie nie mam racji, narzekając na brak znajomości opowieści o przygodach rodzeństwa Darling i chłopca, który nie chciał być dorosły? Może sytuacja jest zupełnie inna niż w czasach mojego dzieciństwa? Chętnie posłucham kontrargumentów.
Dlaczego właściwie warto znać „Piotrusia Pana”, dlaczego warto czytać go własnym dzieciom? Cóż, bo to piękna opowieść z arcyciekawym, niejednoznacznym i niedoskonałym (jak to z dziećmi bywa) bohaterem, fascynującymi przygodami i mnóstwem smaczków dla dorosłych odbiorców. Piotruś jest samolubnym egocentrykiem, ale jednak chłopcem odważnym, szlachetnym, łączy w sobie cechy, które zwykliśmy przypisywać dzieciom i za które ich kochamy. Ciekawym zabiegiem jest to, że patrzymy na niego przez pryzmat dziewczynki, Wendy, która z jednej strony bywa Piotrusiem zafascynowana, z drugiej nieraz wzbudza on w niej irytację. Jakże inną postacią byłby, gdybyśmy poznawali go tylko poprzez własne czyny! Być może właśnie decyzja powierzenia głównej roli małej Wendy (bo przecież ona jest równoprawną bohaterką książki, o czym świadczy choćby oryginalny jej tytuł, o czym nierzadko zapominamy) zaowocowała tak ciekawym wizerunkiem Piotrusia Pana i tak ciekawą relacją między parą głównych postaci.
Z dzisiejszego punku widzenia, gdy większość drastycznych dawnych bajek jest łagodzona i dostosowywana do nowych czasów, szokować może dramaturgia wydarzeń. W walce między Indianami, piratami i chłopcami nie ma litości. Chłopcy czują realne zagrożenie ze strony piratów, nic więc dziwnego, że gdy przyjdzie do ostatecznej rozgrywki, zabijają ich bez pardonu. Cóż, podwładni kapitana Haka też nie mieli pobłażania w rozgrywce z Indianami… Czy zresztą znacie wiele książek dla dzieci, w których padają z ust głównego bohatera słowa „Śmierć to także wielka przygoda”?
Ale oczywiście dziś czytam Piotrusia Pana z punktu widzenia rodzica – tego, który porządkuje główki swoim dzieciom, który martwi się, by nie odleciały jakiejś nocy, który doskonale rozumie zachwyt pani Darling, gdy na widok dwuletniej Wendy wykrzykuje ona „Ach, czemu nie możesz pozostać taka na zawsze!”. „Piotruś Pan” nie jest dla dorosłego historią o wiecznej niedojrzałości, jest prośbą o zatrzymanie czasu już nie dla siebie, ale dla własnych dzieci. Warto spojrzeć na tę opowieść z tej perspektywy.
A dlaczego warto akurat spojrzeć na obecnie recenzowane wydanie Buchmanna? Przede wszystkim ze względu na ilustracje Roberta Ingpena: wydawca twierdzi, że są wspaniałe i – o dziwo – tym razem nie jest to zwykłe marketingowe gadanie. Ingpen nie poszedł śladem wielu innych ilustratorów, nawiązujących najczęściej jakoś do estetyki disneyowskiej, bądź typowych (ładne buzie, wyraziste kreski) ilustracji bajkowych, ale stworzył zestaw ulotnych, jakby ze snu, magicznych obrazków w sepii, zapewne bardziej skierowanych do dorosłego odbiorcy, dla którego marzenia o dziecięcych przygodach są właśnie takim nieostrym, dawnym wspomnieniem. Piękne. Jak i cała książka.
1) Nawet film „The Lost Boys”, nawiązujący ewidentnie do twórczości Barriego u nas zyskał tytuł „Straceni chłopcy”. Takoż tłumacze piosenki Metalliki „Enter Sandman” z polskiej prasy muzycznej nie mieli pojęcia, czym jest „Never-Never Land”.
2) Choć to i tak nic w porównaniu z nieznajomością „Czarnoksięznika z krainy Oz”.
3) Kolejny dowód braku zakorzenienia – jak można było nie przetłumaczyć na polski tak oczywistego tytułu???
4) Recenzowana książka to niedawny przekład Michała Rusinka. Z jednej strony bardziej spójny od tłumaczenia Słomczyńskiego (np. imiona dzieci dawniej pojawiały się w dwóch wersjach – Wendy, Janek i Michał, tymczasem u Rusinka mamy Wendy, Johna i Michaela) z drugiej strony trudno mi odwyknąć od tak zapadających w pamięć haseł jak „Hak albo ja tym razem!” (w wersji Rusinka „Albo Hak, albo ja!”) czy przyzwyczaić się, że Blaszany Dzwoneczek nazywa się Cynką.



Tytuł: Piotruś Pan i Wendy
Tytuł oryginalny: Peter Pan and Wendy
Przekład: Michał Rusinek
Wydawca: Buchmann
ISBN: 978-83-7670-150-9
Format: 216s. 199×242mm; oprawa twarda
Cena: 39,90
Data wydania: 1 czerwca 2011
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w
:
Ekstrakt: 100%
powrót; do indeksunastwpna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.