Ten pomysł wydał mi się tak absurdalny, że potrzebowałem krótkiej chwili na samo wymyślenie riposty. – Po pierwsze, działo tu obecne wystrzeli na sześćset kroków i ani cala dalej. A po drugie, nawet gdyby zaprzaniec siedział bliżej, to szanse oceniam na jeden do stu. Na sto strzałów jeden mógłby mu zaszkodzić. Możemy próbować rzecz jasna, ale zajmie nam to trzy dni. Przy założeniu, że Hurdybej będzie się bezczynnie gapił, jak w niego walimy. – Petko, mój drogi, objaśnij Mateuszowi, skąd czerpiesz swój optymizm – rozkazał pułkownik, rozbawiony nieco. – Ano stąd, iż emir siedzi toczka w toczkę na miejscu, gdzie spadła jedyna kula wypluta z tego działa. Otóż nadkruszyła ona skałę u brzega Grohulki, tworząc jakoby wklęsłość albo wgłębienie. Teraz jest to idealne siedzisko, żeby zasadzić się z zanętą. Wiem to na bank, bo sam z niego korzystałem. Wiem też, że zaraz obok Grohulka zgina się w głęboką zatoczkę, kędy zawita na żer pstrąg, a bywa i łosoś. Hurdybej musiał wyniuchać ten zakątek. Roi sobie zuchwale, że jest poza zasięgiem naszego ognia. Bo jest – pomyślałem. Miałem też zamiar zgłosić wątpliwość, czy listopad jest najlepszym miesiącem na łowienie pstrągów, ale poniechałem. – No to ładnie i składnie – odezwałem się tymczasem pojednawczo. – Ale przecież minimalne są szanse, że zdmuchniesz go za pierwszym razem. A po pierwszej chybionej próbie emir zwinie manatki i tyleśmy go widzieli. – Szansa jest większa, niżby ci się zdało, Matfieju – odparł Petko. Uporczywie rusycyzował moje imię i nawet ładniej mi brzmiało w tej wersji. – Pierwej objaśnię ci z grubsza mechanikę tego ustrojstwa. Otóż jako widzisz, działo spoczywa na łożu, a ono z kolei jest przymocowane do obrotowej platformy, na jakiej i my obecnie stoimy. Pod spodem platformy jest jeszcze obszerne koło zębate, sprzęgnięte z wtórym, mniejszym. Owo mniejsze miało być wprawiane w ruch pionową korbą. Taż właśnie duża zębatka osadzona jest na rolkach, które toczą się po okrągłej szynie ułożonej na najwyższej odsadzce muru. A teraz samo sedno sprawy: mechanizm szwankuje. Znaczy się, nie działa. Sęk w tym, iż coś się wzięło zacięło po dziewiczym strzale. Pierwszym i jedynym, tym, co uciął skałę. Platformy nijak się nie da poruszyć, czy to w te, czy na odwrót. I to jest ta okoliczność, co daje nam nadzieję. – Aa, takie buty – stwierdziłem refleksyjnie. – Rozumiem, że działo zachowało pierwotną pozycję lufy. Ale to i tak niewiele zmienia. Żeby powtórzyć ten wyczyn, musielibyśmy odmierzyć dokładnie tę samą ilość prochu, mieć tak samo ciężką kulę, siłę i kierunek wiatru. – I tu znowuż jaśniej się rzecz prezentuje. Tak rezolutnie przemówiwszy, Petyr chwycił swoją sakwę i wyciągnął z niej coś, co wyglądało jak bardzo gruba kaszanka. Musiała jednak sporo ważyć, bo chłopak stęknął, unosząc ją na wysokość piersi. – A wot i mój wynalazek. Proch, kula i filcowa przybitka w jednym. Zmajstrowałem dziesięć takowych. Najpierwszy nabój zużyłem do dziewiczego odpału. Za każdą razą odmierzałem taką że samą dozę prochu z trafnością do jednego łuta. Kule też jak spod jednej sztancy, jako dwie krople wody podobne. Każda skądinąd pasuje tylko do tej lufy. I co najważniejsze, ponawiercałem sprytnie te moje bańki, tak iż rozpryskują się równomiernie na wskutek udaru i rażą rojem odłamków w rozwarciu dwóch tuzinów kroków. – I w tym momencie muszę ci coś wyjaśnić, Mateuszu, zanim rzucisz kolejną uwagę nie na temat – wtrącił nagle pułkownik. – Wezwałem cię nie po to, abyś oceniał szanse powodzenia naszego zamachu, ale jego celowość. Nie mów mi zatem, czy możemy gadzinę odstrzelić, tylko czy warto to robić. – Oczywiście, że warto! – zawołałem. Tu akurat nie miałem żadnych wątpliwości. – Czy wiesz, pryncypale, kto jest następny po Hurdybeju w kolejce do kaszgarskiego tronu? Jego dwaj bracia bliźniacy. Jeśli pierworodny zginie, chan będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Niewykluczone, iż braciszkowie wezmą się za łby i zrobi się z tego przewrót pałacowy. Możemy na tym tylko zyskać. – Masz jakiś pogląd, kogo tu przyślą, kiedy zabraknie Hurdybeja? – spytał pułkownik. Musiałem się skupić, by przypomnieć sobie ichniejsze procedury, obowiązujące w takich sytuacjach. – Najpewniej któregoś ze starych generałów. Ale to i lepiej. Oni są jak nieruchawe komary, co się już juchą opiły. Za to pierworodny chana jest zachłanny i chorobliwie ambitny. – Obyś miał rację – westchnął pułkownik. – Ładuj, drogi Petko. I Petyr wsadził swoją wypchaną kiszkę do lufy. Myślałem, że następnie podsypie prochu do panewki, ale on wyciągnął jakiś patyk ze swojej torby pełnej niespodzianek. – Co to jest? – spytałem. Stipanek uśmiechnął się triumfalnie. – Ano zapalnik. Sam go wynalazłem. Trza wziąć kawałek patyka, okręcić bawełną, zanurzyć w kwaśnym nitracie i przesuszyć. A potem robi się tak. Petyr wsadził zapalnik do otworu panewki. Nie śmiałem już się odezwać na temat hubki i krzesiwa. Słusznie, bo Stipanek wyciągnął z sakwy jakieś zawiniątko. W środku znajdowały się długie drzazgi z kuleczkami na końcu. – A oto spiczki albo zapałki, jak wola. Na końcu sterczy kuleczka z fosforem. Żeby skrzesać ogień, wystarczy zrobić tak. Stipanek podwinął nogę i szybkim ruchem przejechał zapałką po podeszwie. Na końcu patyczka zaiskrzyło i nagle z iskry zrobił się płomień. – Odsuńmy się – nakazał pułkownik. Wyciągnął lunetę i wymierzył ją gdzieś w dal. Ja wolałem patrzeć, jak tam pójdzie Stipankowi. – Cel – pal! Petyr podłożył ogień. Zasyczało, zatrzeszczało i huknęło. Fala gorącego powietrza owiała mi twarz, a przed nami uniósł się obłoczek rzadkiego dymu. Pułkownik zastygł jak zaczarowany. Ja też znieruchomiałem w napięciu. – Iiiii jest, jest, jest! – wrzasnął pułkownik, po czym zatańczył pokracznie. – Anielko najzacniejsza! Ustrzeliliśmy gada! Podbiegłem ostrożnie na skraj baszty, rozłożyłem moją własną lunetę i wlepiłem wzrok w dal. Kaszgarczycy biegali bezładnie jak mrówki po rozwalonym mrowisku. Kilku z nich patrzyło w naszą stronę, niektórzy machali rękami na wszystkie strony, inni jeszcze wygrażali pięściami w naszym kierunku. Wreszcie dwóch sanitariuszy podbiegło z noszami, załadowali zwłoki emira i pobiegli w kierunku obozu. Podczas studiów przestrzegał mnie często Palladiusz, mistrz krasomówstwa, by zawsze odpowiednie dawać rzeczy słowo i unikać egzaltacji. Kiedy szasta się patosem, trudno potem znaleźć właściwy wyraz do opisu zdarzeń prawdziwie wstrząsających. Musiałem się zatem dotychczas miarkować, by teraz właściwie opisać sądne dni, jakie urządzili nam Kaszgarczycy po śmierci Hurdybeja. W porównaniu z tym koszmarem poprzednie dwa miesiące oblężenia były wręcz sielanką. A zaczęło się całkiem niewinnie. Piątego listopada urządziliśmy sobie nielichą biesiadę, świętując udaną akcję. Szóstego i siódmego fetowali ci, którzy wcześniej pełnili wartę. Ósmego dnia miny nam zrzedły. – Poseł kaszgarski się zbliża – zaanonsował obszarpany ciura, sterczący akurat na czujce. Wbiegłem na mur po najbliższych schodach, by przyjrzeć się zjawisku. Jeździec nie miał hełmu. W prawej ręce trzymał drzewce z białym proporcem, w lewej – drewniany cebrzyk. Podjechał ostrożnie pod mur, klucząc między ułomkami ostrego granitu. Spuścił cebrzyk na ziemię w taki sposób, by rączka unosiła się do góry. Gdy uniósł głowę, uchwyciłem jego spojrzenie, zimne i wyzywające. Wtedy dopiero ściągnął cugle, zawrócił wierzchowca i ruszył z powrotem do swoich. Mieliśmy pewien kłopot, by wciągnąć wiaderko na górę, jako że stało nie przy samym murze, a parę kroków od niego. W końcu użyliśmy długiej, rozwidlonej tyczki jako wysięgnika i sznurka z hakiem na końcu. W środku znajdowały się dwa skórzane worki i pismo w miedzianej tubie. Pułkownik miał złe przeczucia, więc stanęliśmy obaj nieco na uboczu. – Przeczytaj na głos – nakazał. – I tłumacz, jeśli rzecz jest w obcym języku, niczego nie pomijając. – Hm… – chrząknąłem, jakby dystansując się zawczasu od wszelkich bluźnierstw i złorzeczeń, jakie spodziewałem się znaleźć w tekście. - Pułkowniku Smuga de Morvin, Udowodniłeś, bękarcie szejtana, jak podłą i zdradziecką jesteś kreaturą. Słuchaj zatem, ty synu grzechu! Twój podstępny zamach zostanie krwawo pomszczony. Jakiekolwiek rachuby tobą kierowały, srodze się przeliczysz! Bądź pewien, że potęga Wielkiego Chanatu nie doznała uszczerbku. |