powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Zapiski o klątwie mniemanej
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Jest zrozumiałe, iż w obliczu twojego wiarołomstwa czujemy się zwolnieni z przestrzegania wcześniejszych zobowiązań. Wprost przeciwnie! Najpierw na twoich oczach urządzimy kaźń mnichom i italskim damom, które na powrót schwytaliśmy, jako że daleko ujść nie zdołały.
Potem przyjdzie czas na ciebie, suczy synu, i na twoich ziomków. Nie łudź się, że mury będą was chronić w nieskończoność. Urządzimy wam takie piekło, że oszalejecie ze strachu i rozpaczy.
Jako zapowiedź nadchodzącej rzezi, posyłamy ci dwie sakwy. Do jednej wrzuciliśmy głowę Stelli Pallivody d’Astaforto, a do drugiej – wszawy łeb Marcjusza Atanazego ze specjalną dedykacją dla jego siostry Heleny. – Przerwałem tutaj, czując jak dławiący kłębek tworzy mi się w gardle. Pułkownik ponaglił mnie jednak pytającym uniesieniem brwi. - Nie potrzebujemy więcej usług tego wiarołomnego pisarczyka. Wiemy, że szykował zdradę i przy najbliższej okazji wbiłby nam nóż w plecy. Dlatego zdychał długo i w męczarniach.
I dla ciebie nie ma ratunku, herszcie potępionych! Możesz co najwyżej zginąć w bezpośrednim starciu, zamiast chować się jak szczur tchórzliwy. Przynajmniej resztki honoru ocalisz. A jeśli nie – zaiste lepiej byłoby dla ciebie i twoich pobratymców, gdybyście się nie urodzili.
W imię Najwyższego i Proroka jego,
Wielki Wezyr Emiratu Bulandy, Muzaffar as-Samarkandi własnoręcznie te słowa napisał, albowiem wasz trzeszczący język dostatecznie poznał.
Skończywszy czytać podałem papier pryncypałowi. Nic nie mówił. Zmiął może w ustach jakieś przekleństwo – nie wiem, nie dosłyszałem. Uniósł zaciśniętą pięść i przycisnął do warg swój rodowy sygnet z malachitem. Jego twarz wyrażała burzę emocji, których ani nie byłbym w stanie akuratnie rozpoznać, ani też zwięźle opisać.
– Mateuszu, mój asystencie – rzekł po długim namyśle. – Wezmę to naczynie z… zawartością do kapliczki, a ty odnajdź Helenę i Beatusa. Każ im tam zajrzeć. Będziemy tam mieli trochę prywatności.
Zrobiłem jak kazał. Nie byłem obecny przy ich samotrzeć rozmowie. Nie mogłem się natomiast powstrzymać, by nie zajrzeć do środka przez judasza. Niewiele widziałem z powodu półmroku. Usłyszałem jedynie stłumiony okrzyk Heleny. W samą porę odsunąłem się od drzwi, które chwilę potem załomotały i kasztelanka wypadła z izby, zakrywając usta rękami. Nie zauważyła mnie i pomknęła prosto do swojej sypialni.
Beatus zachował się inaczej. Wyszedł powoli, a nawet z pewnym dostojeństwem. Miał zaszklone oczy, zaś do piersi przyciskał worek z głową hrabiny. On z kolei ruszył w kierunku północnej baszty. W jej podziemiach wykopaliśmy zbiorową mogiłę, gdzie składaliśmy zwłoki poległych. Domyśliłem się, że tam właśnie złoży swą drogocenną relikwię.
• • •
Dziewiątego listopada Kaszgarczycy urządzili nam ponure widowisko. Pierwszą odsłoną była obrazoburcza parodia męki Pańskiej. W tym celu bluźniercy rozpięli na krzyżach kilku nagich mężczyzn. Andronik rozpoznał wśród nich braci ze swego zgromadzenia. Kaci najpierw ich wychłostali, później przebili boki włóczniami, a na koniec oblali ich gorącą smołą i podpalili.
Straszniejszą jeszcze śmierć miały niewiasty. Było ich pięć. Rozpoznałem wśród nich siostry hrabiny Stelli, długowłosą Evę i Alessandrę. A jako trzecią w szeregu – o mój Boże! – nieszczęsną Tereskę. Ta jednak albo skonała już wcześniej, albo straciła przytomność. Jej głowa opadała bezwładnie, a ciało pozostawało nieruchome.
Okrutnicy przywiązali je wszystkie do słupów złączonych na kształt litery X. Podnieśli tę konstrukcję sznurami do pozycji pionowej, frontem w stronę zamku.
Przez kilka godzin obdzierali je ze skóry.
Oprawcy wszystko dobrze obmyślili. Nie dość, że podeszli bliżej – ledwo poza granicę rażenia falkonetów – to jeszcze czekali na dobry wiatr, by jak najdalej niósł krzyki torturowanych niewiast. Tyle że sami je wkrótce zagłuszyli, wrzeszcząc i wymachując włóczniami w naszym kierunku.
Ilustracja: <a href='mailto:uradowanczyk@yahoo.com'>Sebastian Wójcik</a>
Ilustracja: Sebastian Wójcik
Większość zbrojnych oglądała ten wstrząsający spektakl, tłocząc się w prześwitach między zębami muru. Ograniczali się do wyzwisk i pogróżek, ale co bardziej zapalczywi chcieli popędzić na wroga bez zwłoki. Muszę przyznać, że pułkownik mimo swego autorytetu miał kłopoty z przywróceniem karności i dyscypliny.
• • •
Tuż po zachodzie słońca Andronik odprawił mszę. Gdy skończył i wszyscy wyszli, padł plackiem na zimną posadzkę kaplicy i modlił się w tej pozycji przez parę godzin. Ja też przyklęknąłem i od razu poczułem, że nie wytrzymam długo na lodowatych płytach. Na szczęście pułkownik odnalazł mnie i szorstko polecił iść spać.
Było nas tylko dwóch w izbie z kominkiem, bo dotychczasowi współlokatorzy znaleźli gdzie indziej ciepły kąt do drzemki.
Śnił mi się jakiś koszmar. Najpewniej szamotałem się we śnie, w każdym razie obudziłem się, będąc już w pozycji półsiedzącej. Otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się po izbie. Pryncypał siedział przy stole. Paliła się jedna z gromnic, a on patrzył tępo i bawił się woskiem, lepiąc go w fikuśne kształty. Wstałem ciężko, poczłapałem w kierunku stołu, po czym usiadłem obok niego.
Wyglądał na markotnego, co oznaczało, że jest zdruzgotany.
– Nie powinienem był uśmiercać Hurdybeja – rzekł głucho, miętosząc w palcach kawałek wosku.
Wzruszyłem ramionami. Śmierć emira była też moim dziełem i nie chciałem przyznać, że będzie miała tylko smutne następstwa.
– Błąd taktyczny obraca się często w sukces strategiczny – powiedziałem niedonośnie, ale z przekonaniem. – Sam mnie tego uczyłeś, pułkowniku.
– Chodzi o to, mój pilny Mateuszu, że źle postąpiłem – odparł pryncypał. Myślałem, że rozwinie tę myśl, ale nie była to jedyna troska, która chodziła mu po głowie. – Być może chorążowie mają rację. Być może wezyr ma rację. Lepiej zginąć w chwale, niż czekać na odsiecz albo inny cud.
– Przecież Kaszgarczycy mają taką przewagę, że zgniotą nas jak winogrona – zaprotestowałem. – To dopiero będzie masakra. A co z kobietami, które mamy pod opieką?! Mamy je zostawić? Albo humanitarnie życia pozbawić? Bo przecież Kaszgarczycy zapewnią im stokroć dłuższe i wymyślniejsze męczarnie.
– Tu masz rację – skwitował pułkownik. – To tylko mnie powstrzymuje. Śmierć może jeszcze troszkę poczekać.
Zdmuchnął nagle świecę, podniósł się i ułożył na sienniku.
– Śpij, Mateuszu. Podobno noc przynosi radę.
7.
Minęło znowu parę dni. W tym czasie Azjaci nie kwapili się z wypełnieniem złowieszczych obietnic. Ale była to cisza przed burzą. Nie miałem co do tego złudzeń, obserwując intensywny ruch, jaki panował w ich obozie.
– Co to za machiny oni tam przytaszczyli? – spytał pułkownik, podając mi lunetę. Wprawdzie miałem własną, ale mniej użyteczną, bo szkła mocno się porysowały od intensywnej eksploatacji.
– O Boże ty mój! – zawołałem. – Toż to frondibole.
– Raczej trebuszety – sprostował pułkownik.
To był francuski termin. Drażniło mnie frankofilskie skrzywienie mojego mentora, ale przełknąłem tę uwagę, nie chcąc się wdawać w małostkowe spory. Poza tym pułkownik generalnie uwzględniał moje opinie. Przeczytałem w końcu wszystkie dzieła Witruwiusza, Wegecjusza, a nawet Makiawela i uważałem się za niezłego teoretyka wojny.
– Machiny oblężnicze nie są używane w sztuce wojennej od trzech wieków przynajmniej – stwierdziłem tonem znawcy. – Nie za bardzo wiem, do czego mogłyby być tutaj przydatne. Mają kiepski zasięg, najwyżej sto pięćdziesiąt kroków. Jeśli dzikusy zechcą podejść z nimi wystarczająco blisko, by skutecznie kruszyć mury, niechybnie znajdą się w zasięgu dział i rozniesiemy je na drzazgi.
– Chyba że to nie kamieniami chcą nas obrzucić – stwierdził pułkownik sentencjonalnie. – Kula taka może ważyć z sześćdziesiąt funtów. Zważ, że jeśli zechcą wyekspediować lżejsze obiekty, zasięg zwiększy się niepomiernie.
Trebuszet działa jak skrzyżowanie dźwigni i klasycznej procy. Najważniejszym jego elementem jest żuraw. Jest on osadzony na poziomej osi w czterech piątych długości. Z krótszej strony żuraw jest obciążony przeciwwagą, natomiast dłuższe ramię dźwigni trzeba sprowadzić do pozycji poziomej za pomocą prostego systemu rolek, sznurów i haków. Potem wystarczy wsadzić kamień czy kulę do specjalnej kieszeni zwisającej na końcu słupa, zwolnić naciąg i… ognia!
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.