W swojej wielkoduszności niezwyciężony wódz daje wam czas do jutra, do południa. Jednakże wszystkich, którzy przybędą już dzisiaj, znamienity emir zaprasza na ucztę o zachodzie słońca. Zwycięski wódz uprzedza jednocześnie, że śmierć czeka wszystkich zatwardziałych szaleńców, którzy nie skorzystają z tej wielkodusznej propozycji. Nie będzie żadnych rozejmów, układów ani negocjacji. Nie będzie litości dla nikogo. Szlachetny nasz pan obwieszcza także, iż niepokonane zastępy chana zawładnęły już słowiańską dziedziną. Zostaje ona przyłączona do Zachodniej Ordy jako Emirat Bulandy. W imię Proroka i Najwyższego. Zajn ad-Doula Wezyr Muzaffar as-Samarkandi Przez sekretarza Marcjusza Atanazego.
Zapadła znacząca cisza. Najpewniej każdy ze słuchaczy rozważał warunki rozejmu. Wszyscy tak byli pogrążeni w myślach, że tylko ja zauważyłem, jak bardzo Helena pobladła. Bladość owa przejawiała się w tym, że soczystobiała cera jej twarzy nabrała bardziej wodnistych odcieni. Zastanawiało mnie to przez momencik, aż przypomniałem sobie, że Marcjusz, sekretarz wezyra Muzaffara, jest jej rodzonym bratem. No tak, wątpliwa to chwała dla rodu. Tymczasem pułkownik wciąż jeszcze wpatrywał się w papier. – Ależ nas zaszczyt kopnął. To do nich niepodobne – skomentował półgębkiem. Wciąż wpatrywał się w papier, jakby doszukiwał się szyfru lub ukrytych treści. Oderwał w końcu wzrok od dokumentu i odnalazł Stellę wzrokiem. – No to jak, wystarczająco głośno przeczytałem emirowe posłanie? Czy jesteś zadowolona, hrabino? Ale jaśnie wielmożna nie raczyła odpowiedzieć. – Serve, damigelle, cuggine! Andiamo! – zawołała Stella, dając znak swoim dwórkom i członkom familii, żeby zbierały manatki. – O nie! – zawołał pułkownik nie mniej donośnie. – Pójdą tylko ci, co zechcą. To zbyt wielkie ryzyko i wybór musi być wolny. – Jak śmiejesz zatrącać do moje sprawy! – zasyczała hrabina, posyłając staremu rębajle nienawistne spojrzenie. Ale pułkownik nie miał zamiaru wdawać się w spory z przewrotnym babsztylem. – Posłuchajcie mnie wszyscy! – krzyknął pułkownik w stronę zgromadzonych. Jednocześnie poprosił mnie, bym tłumaczył jego przemowę na włoski. – Zanim podejmiecie decyzję, opowiem wam o jednym wojennym epizodzie. Jeszcze na początku kampanii kaszgarskiej ścigaliśmy pewną zabłąkaną sotnię. Żołdactwo wyjątkowo okrutne i przebiegłe. A wiecie, jaką mieli taktykę? Otóż najpierw pojawiali się w wiosce i obiecywali pokój w zamian za kontrybucję. A po co te zabiegi ? Ano, żeby wyłudzić wszelki grosz zakopany na czarną godzinę. Tak było też w moim prześlicznym majątku Znajgody, którego nie mogłem bronić, bo objąłem dowództwo pułku starobruskiego. Wójt Znajgodów wpłacił wykup, wygrzebując wszystkie zaskórniaki i oddając nawet ziarno na przyszłoroczny siew. Myślicie, że to pomogło moim kmieciom? Bynajmniej. Kaszgarczycy wrócili i splądrowali wieś. Ludzi zapędzili do drewnianego kościoła, a potem go podpalili. Dotarliśmy, gdy zgliszcza się dopalały. Przez słuszną godzinę brodziłem wśród trupów i dymiących szczątków. I wiedzcie, że opłakiwałem nie tylko włościan i parobków. Upiekli tam wszystkich: kobiety, starców i dzieci. Nawet branek wzięli mniej niż zwykle. Ale i te wyrżnęli po drodze, jako że okazały się zawadą i opóźniały ucieczkę. Podła dzicz zbytnio utuczyła się żarciem, piciem i łupami. Łatwo ich potem odnaleźliśmy, gdyż znaczyli trop trupami najpiękniejszych słowiańskich dziewcząt. – I po co to tutto opowiadasz, oficere? – przerwała hrabina ironicznym tonem. Nie miała szacunku dla pułkownika i nigdy nie uznała jego starszeństwa ani zwierzchności. – A po to, byście sobie zdały sprawę z niebezpieczeństwa. Wiedzcie, że jeśli nawet macie dość grosiwa, by się wypłacić, niekoniecznie ocalicie życie i zdrowie. – Non sono mie le scimmie, né la serra, né la guerra – zawołała z kolei Stella, po czym wybuchnęła potokiem włoskich słów. Pospiesznie streściłem komendantowi jej przemowę. – To nie nasza wojna, nie nasze małpy, nie nasza oranżeria. Nie musimy nikogo wspierać ani z nikim walczyć. Ja osobiście dosyć mam tej okropnej pogody i siedzenia w grobowcu, którego i tak nie utrzymasz. Bokiem wychodzi mi spleśniały chleb, śledzie i kwaśne wino. A co do złota, wiem dokładnie gdzie kazałeś nam je porzucić, oficerze, i wskażę to miejsce tym, jak ich nazywasz, barbarzyńcom. Wracamy do słonecznej Italii! Hrabina uniosła suknię i ruszyła w stronę baszty, gdzie jako jedyna miała prywatny buduar. Jej towarzyszki rozstąpiły się posłusznie, robiąc przejście. – Aha, zabieram Teresa – rzuciła pyskata Włoszka na odchodne, ledwo odwracając głowę. – Nie ma mowy! – odparł komendant. – Jak to nie? – oburzyła się Stella, zatrzymując się w pół kroku. – Ma tutaj zamierać, la povera? – Nie pójdzie nigdzie! I właśnie dlatego, że dałem słowo, iż krzywda jej się nie stanie – odwarknął komendant i wsadził kciuki za pas, co oznaczało, że jego cierpliwość jest u kresu. – Ale ona chce iść! – nastawała hrabina. – Non è vero, Teressa? Młódka pokiwała potakująco głową. – Basta! – huknął komendant. – Teresa, marsz do zakrystii. Poczekasz tam na mnie, aż przyjdę i ci wszystko wytłumaczę. Dziewczyna posłusznie ruszyła, gdzie jej kazano. Hrabina natomiast zmilczała, choć ręce jej się trzęsły ze złości. Zarzuciła energicznie głową, aż kilka czarnych kosmyków opadło jej na czoło, i poszła pakować swoje rzeczy. Zgodnie z życzeniem pułkownika przekazałem italskim donnom, że mają podawać sprzeczne dane na temat liczebności załogi. Ponadto kilku bystrookich zlustrowało z wieży teren, jako że komendant nie miał za grosz zaufania do Kaszgarczyków i węszył podstęp na każdym kroku. Niczego podejrzanego nie wypatrzyli, wobec czego opuszczono most i podniesiono brony. Muszę tu objaśnić, że tylko pierwsza z bron miała kształt kraty. Druga działała jako sześć zaostrzonych bali, opuszczanych na łańcuchach. Tylko dwa środkowe słupy pozwolił pułkownik unieść. Tu czekała nas niespodzianka. Kilka niewiast wybrało bardzo obszerne szaty na tę procesję. Między innymi Alessandra, chociaż herod baba, wbiła się w dzwonowatą suknię z mnóstwem falban, draperii i z kokardą na zadku. O tak, zwłaszcza kokarda była imponująca – rozłożysta, zadarta jak kaczy kuper i najpewniej wsparta na solidnych fiszbinach. Utknęło babsko z tą kreacją pomiędzy balami i nie było rady – trzeba było unieść jeszcze jeden, by ją przepuścić. – Coście się tak wysztafirowały w środku dnia? – rzucił jowialny Przyuważka Włoszkom na pożegnanie. – Biesiada dopiero wieczorem. W odpowiedzi usłyszał parę obelg, tyle że w obcym języku, więc nie przejął się specjalnie. Emigranci wyszli gęsiego, dźwigając wypchane sakwy i tobołki. Pochód zamykała hrabina, jedyna, której daliśmy konia. Pamiętam, że stanęła na środku dziedzińca i długo mierzyła się wzrokiem ze swoim kochankiem. Gdyby wtedy potraktowała go cieplejszym słowem, najpewniej poczłapałby za nią. Ale najwidoczniej niezdolna była do takiego gestu. Mimo to Beatus sterczał przez kwadrans przynajmniej, posępny i rozdarty jak ta sosna. Na szczęście tym razem użył głowy do myślenia. Został z nami i poniekąd byłem z niego dumny. Ze zdziwieniem, ale i radością stwierdziłem, że nie wszystkie damy zdecydowały się nas opuścić. Zwłaszcza najpiękniejsze słowiańskie białogłowy zaufały do końca swym rycerzom. Bogiem a prawdą nie miały dokąd wracać, nie wiedząc, czy ich domostwa w całości się ostały albo czy nie mają czasem nowych gospodarzy. Niestety, odeszli również mnisi, z wyjątkiem Andronika i Kuźmy Kostiariusza. Andronika akurat bardzo bym nie żałował. Ostatnio dostawał napadów furii, a poza tym wszędzie rozpoznawał herezję, karę boską lub znak niebios. I tak to na naszym zamku zrobiło się dziwnie przestronnie. Skorzystałem z wolnej chwili, by poszukać Heleny. Odnalazłem ją w maleńkim buduarze, świeżo opróżnionym przez hrabinę. Leżała na sofie z twarzą wtuloną w zgięcie łokcia i chlipała cichutko. – A co tobie, moje słoneczko – spytałem łagodnie, przysiadając koło niej. Podniosła się do pozycji siedzącej i oparła głowę na moim ramieniu. – To przez mojego brata. Ubrdał sobie, że będzie drugim Wallenrodem. Chce pójść śladami wezyra Muzaffara. |