powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Trójwymiarowy gwóźdź do trumny
Michael Bay ‹Transformers 3›
Oglądając kolejną część „Transfomers” można odnieść wrażenie, że reżyser postawił tym razem na rozbuchane efekty specjalne i jeszcze więcej gagów w nadziei, że widz nie zauważy nie klejącej się fabuły. Szkoda, bo początek zapowiadał się w miarę ciekawie…
ZawartoB;k ekstraktu: 40%
‹Transformers 3›
‹Transformers 3›
Tytułem wyjaśnienia: naprawdę podobały mi się pierwsze dwie części serii. Druga, co prawda, była trochę słabsza od pierwszej, jednak Bayowi udało się stworzyć sequel, na którym widz nie dostaje szczękościsku oraz uczucia wstydu, że poszedł do kina na niby-bajkę o wielkich robotach i jeszcze większym łubudu, jakie organizują walcząc ze swoimi złymi braćmi. Najnowsza odsłona serii miała być niczym więcej, jak tylko filmem w myśli: „więcej, lepiej, głośniej i w trójwymiarze”.
Niestety, fabularnie, film nie jest w stanie uciągnąć już pierwszych 30 minut, a, co więcej, te pół godziny stanowi swego rodzaju alarm ostrzegawczy dla widza, informujący że „dłużyzn będzie więcej. Ale będą w 3D, więc może jakoś przebolejesz”. Niestety – nie bardzo ma się ochotę przeboleć fakt, iż fabuła nowej odsłony jest praktycznie kalką poprzedniej części. W skrócie: nad Ziemią znów gromadzą się czarne chmury w postaci spiskujących Decepticonów, Sam Witwicky znów chce ułożyć sobie życie, znów ma na głowie rodziców i znów pakuje się tam, gdzie nie jego miejsce. Jest to, oczywiście, przynajmniej na początku, zgrabnie zamaskowane, ale i tak w połowie filmu odnosi się wrażenie, że „to już było”. A ponieważ na Ziemi już praktycznie wszystko było, to akcję przeniesiono częściowo w kosmos.
A zatem: misja na Księżyc w 1969 r. nie była powodowana tylko tym, co się podaje na lekcjach historii. Na naszym satelicie rozbił się statek kosmiczny jednego z najpotężniejszych Autobotów – Sentinela Prime – który uciekł, mając na pokładzie broń mogącą przechylić definitywnie szale zwycięstwa w wojnie Autobotów z Decepticonami. Statek obejrzano, zbadano i odłożono do teczek oraz puszczono w niepamięć. Pół wieku później Decepticoni próbują dostać się do statku, w czym przeszkodzić im chcą zasymilowane już na dobre Autoboty. Obok tego Sam próbuje znaleźć pracę, ułożyć sobie życie z niebezpiecznie przypominającą Joannę Krupę Carly (co, oczywiście, pakuje go tylko w kłopoty) i walczy z plagą dwóch zidiociałych, trącących Jar Jar Binksem, miniaturowych transformersów. Jakby tego było mało, przeżywa również kryzys relacji z Bumblebee, pierwszym Autobotem, którego poznał, a który to cały czas ma wyjazdy służbowe (jako że pobratymcy tego drugiego zgodzili się współpracować z armią Stanów Zjednoczonych). Efektem tego widz jest świadkiem całego przekroju dziwacznych scen – od batalistycznych, poprzez ucywilizowaną wersję „Gremliny atakują”, skończywszy na czymś w rodzaju zachowań a la stare, dobre małżeństwo.
To tak w największym skrócie. Jak wygląda w praktyce realizacja scenariusza? Przede wszystkim – jest on pełen dłużyzn. Tak wywołanych niepotrzebnymi, miejscami kloacznymi gagami (jak choćby scena w łazience korporacyjnej), jak również batalistycznymi – rozciągniętymi chyba tylko po to, by widz mógł się rozkoszować całkiem sprawnie zrealizowaną konwersją do 3D. Co gorsza, film wręcz przeładowano tradycyjnymi amerykańskimi wartościami (rodzina, samodzielność, ojczyzna, patriotyzm), Optimus jest jeszcze bardziej nieznośny w swoim dydaktyzmie, natomiast nowy, w zamierzeniu irytujący, członek rządu... po prostu nie wzbudza emocji. Frances McDormand w roli Charlotte Mearing nie wykreowała postaci tak zwanej biurwy. Wyszło coś pomiędzy panną Moneypenny a Margaret Thatcher, tylko kompletnie rozwodnione.
Tak naprawdę z nowych postaci ratuje się tylko Holender grany przez Alana Tudyka znanego przede wszystkim z „Firefly”, „Zgonu na pogrzebie” i „Dollhouse”. Tandem złożony z niego i z Simmonsa jest praktycznie samograjem (bufonowaty pan i jego zdziwaczały służący to duet pamiętający czasy „Kubusia fatalisty” i wcześniejsze), a szczytem wszystkich scen jest ironiczne nawiązanie do granego przez Tudyka Alphy w „Dollhouse”, gdzie po urządzeniu rozwałki Holender ze łzami w oczach przeprasza mówiąc, że to „dawny ja”. Niestety – reszta postaci radzi sobie z różnym skutkiem (raz lepiej – Shia LaBeouf, raz gorzej – Patrick Dempsey). W tym momencie razi obecność tu Johna Malkovicha, który w swojej skali gra znośnie, ale filmu nie ratuje. Trudno bowiem wyratować film, w którym zwroty akcji są pretensjonalne i nielogiczne, a fabuła jest miejscami na siłę klejona i przeplatana niepotrzebnymi dłużyznami. Wyjątkowo irytujące są również niektóre pomysły, jak choćby ten z implementacją układu nerwowego u Decepticonów. Po co robotom coś, co definitywnie je osłabia (u Autobotów byłoby to jeszcze zrozumiałe, ale faszyzujący Decepticoni wypadają w ten sposób tragicznie)? Te i inne rozwiązania powodują, że z gromady maszyn zrobiła się grupa istot zbyt podobnych do ludzi, by można było odnieść wrażenie, że chodzi o coś więcej niż o zaprezentowanie feerii efektów specjalnych i zbiciu na tym kolejnych milionów.
„Dark of the Moon” byłoby całkiem niezłym filmem, gdyby go skrócić o przynajmniej pół godziny i odchudzić z idiotycznych pomysłów. Całość jednak sprawia wrażenie wypalenia się Baya oraz głównych aktorów i pozostawia uczucie wstydu, że całkiem fajna seria została poszerzona o bardzo średni film. Co gorsza, taki który ma szanse na kontynuację, bo choć zarówno LaBeouf jak i Bay zapowiedzieli swoje odejście, to już pojawiają się plotki o powstaniu czwartej części z Jasonem Stathamem w roli głównej. Strach się bać.



Tytuł: Transformers 3
Tytuł oryginalny: Transformers: The Dark of the Moon
Reżyseria: Michael Bay
Zdjęcia: Amir M. Mokri
Scenariusz (film): Michael Bay, Ehren Kruger
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 1 lipca 2011
Gatunek: akcja, SF
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w:
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 40%
powrót; do indeksunastwpna strona

86
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.