Współczesna Ameryka pełna jest życiowych rozbitków i nieudaczników, dla których amerykański sen to wciąż niespełnione marzenie. O nich opowiada jedna z sekcji festiwalu „Inna Ameryka”. Duchowo należy do niej najnowszy film Toma McCarthy’ego „Wszyscy wygrywają”. Prezentowany w sekcji kina światowego portretuje ludzi pogrążonych w kryzysie i niemocy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Amerykanie są opętani myślą o sukcesie. Przypomnijmy sobie ojca rodziny z „Małej miss”, który doradza innym jak osiągnąć sukces, choć sam jest życiowym nieudacznikiem. Za wszelką cenę stara się utrzymać na twarzy uśmiech zwycięzcy, ale rzeczywistość zawodzi go na każdym kroku. Doskwiera mu dotkliwe uczucie niespełnienia. Czuje się przegrany w kraju, w którym liczą się wyłącznie zwycięzcy. Mike Flaherty – bohater „Wszyscy wygrywają” – również nie przypomina człowieka sukcesu. Prowadzi podupadającą kancelarię, trenuje drużynę zapaśniczą, która odnosi wyłącznie same porażki. Wszystko na co ciężko pracował rozpada się na jego oczach. Nie może jednak nic na to poradzić – nie w pojedynkę. W twórczości McCarthy’ego stale pojawia się motyw spotkania. We „Wszyscy wygrywają” na drodze rodziny bohatera staje młody chłopak– Kyle Timmons. Okazuje się, że jest wyjątkowo uzdolnionym zapaśnikiem i dzięki niemu drużyna Mike’a zaczyna wygrywać. W pewnym momencie trener pyta swojego zawodnika, jakie to uczucie być w czymś dobrym. Chłopak odpowiada krótko: To jak mieć nad czymś pełną kontrolę. Mike stracił ją już dawno, a wszelkie próby jej odzyskania przynoszą tylko kolejne porażki. W Ameryce trzeba wygrywać, ale udaje się to nielicznym. Cenię sobie kino McCarthy’ego, bo udaje mu się przekonująco pokazać wyobcowanie współczesnego człowieka. Ale w odróżnieniu od filmów z sekcji Inna Ameryka jego filmowi brak autentyzmu. „Wszyscy wygrywają” w pewnym momencie zamienia się w klasyczną historię o nieudaczniku, który wychodzi na prostą. Od reżysera „Dróżnika” oczekiwałem o wiele więcej. McCarthy zagląda na amerykańską prowincję, Anna Sewitsky zabiera nas w podróż w głąb Norwegii – „Happy, happy” jest portretem współczesnych Norwegów, którzy niewiele różnią się od Amerykanów z filmów autora „Spotkania”. Żyją we względnym luksusie i bezpieczeństwie, ale w w głębi pozostają samotni. Sewitsky przygląda się dwóm parom małżeńskim, które zamieszkują obok siebie. Ich relacje szybko przestają być czysto sąsiedzkie. Na światło dzienne wychodzą tłumione uczucia i wątpliwości. Ujawnia się wzajemne niezrozumienie, które doprowadziło do rozpadu relacji między bohaterami. Okazuje się, że amerykańska prowincja i norweska wieś mają ze sobą wiele wspólnego – ich mieszkańcy uczestniczą w codziennej maskaradzie. Nakładają maski, które izolują ich od bliskich. Spotkanie dwóch par małżeńskich doprowadza do poplątania i tak już skomplikowanych relacji między bohaterami. W życiu Eirika i Kaji wywołuje burzę, którą oboje przyjmują z ulgą. Od dawna już męczyli się ze sobą. Dla Elisabeth i Sigve paradoksalnie wszystko kończy się szczęśliwie. Nadwątlone z obu stron zaufanie okazuje się być najlepszym pretekstem do przebaczenia. Spotkania czwartego dnia Transatlantyku stają się okazją do refleksji nad kondycją współczesnego człowieka. Nieważne czy jest się Amerykaninem czy Norwegiem – każdy pragnie kontaktu z drugim z człowiekiem nawet za cenę złudnego poczucia bezpieczeństwa.
Organizator: Fundacja Transatlantyk Miejsce: Poznań Od: 5 sierpnia 2011 Do: 13 sierpnia 2011 |