Ktoś brutalnie morduje prostytutki w Chicago. Rozwiązania tej zagadki podejmuje się detektyw Ezra, którego osoba może wzbudzić wiele kontrowersji. Brzmi znajomo? A co, jeżeli dodamy do tego demona siedzącego w ciele funkcjonariusza? Właśnie to znajdziemy w "Moim prywatnym demonie" Macieja Żytowieckiego.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na pierwszy, a może nawet drugi rzut oka, najnowsza książka wydawnictwa Ifryt nie prezentuje się szczególnie obiecująco czy oryginalnie. Mamy kilka zabitych prostytutek oraz „mężczyznę z przeszłością” próbującego schwytać mordercę. Seryjni zabójcy, którzy za cel obrali sobie kobiety lekkich obyczajów, nie należą do świeżych tematów. W literaturze nie brak także detektywów o nadzwyczajnych umiejętnościach, nietypowych metodach działań, nie znoszących prasy, wciąż wchodzących w konflikt ze zwierzchnikami i borykających się z kłopotami na gruncie prywatnym. A taki jest właśnie Ezra: kolejny dobry, ale zgorzkniały gliniarz, walczący ze swoimi demonami, zarówno w metaforycznym, jak i dosłownym sensie. Czy jest więc w tej książce coś, co sprawia, że warto po nią sięgnąć? Zdecydowanie! Jeżeli ktoś lubi kryminały z wątkami fantastycznymi, raczej nie będzie rozczarowany. Wraz z kolejnymi kartami powieści intryga okazuje się znacznie bardziej skomplikowana, niż mogło się wydawać na początku, a książka obfituje w zwroty akcji. Fabuła rozwija się, historia zaczyna wciągać, autor doskonale tworzy nastrój i coraz trudniej oderwać się od lektury. Bo zamordowane kobiety stanowią zaledwie efekt uboczny walki, jaką toczą Awianie, do których to zalicza się tytułowy „prywatny demon” Ezry. Walki, w którą detektyw zostaje wciągnięty niezależnie od swojej woli – czystym przypadkiem został wybrany na pojemnik dla jednego z Awian. Rzeczony demon jest zresztą następnym plusem, a jego historia, poglądy, sposób wyrażania i stosunek do Ezry zdecydowanie wpłynęły na to, że w ostatecznym rozrachunku książka mnie ujęła. Interesujący jest także problem magii, która pewnego dnia dosłownie spadła na Ziemię wraz z czerwonym śniegiem, zmieniając niektórych ludzi, a głównemu bohaterowi ofiarowując umiejętność… zapalania papierosów na odległość. Ciekawe, że Rudy Śnieg i nadnaturalne moce nie przyniosły ludzkości nic dobrego, za to sporo złego. Na plus liczę także zakończenie. Początek ostatniego rozdziału nie nastroił mnie pozytywnie, już zdążyłam uznać, że wszystko jest tutaj za słodko, końcowe akapity pozostawiają jednak po sobie wrażenie pewnego nieokreślonego niepokoju. Sprawa morderstw zamknięta, ale trudno powiedzieć, że to naprawdę koniec kłopotów. Czy świat rzeczywiście jest bezpieczny i co będzie dalej? Wady? Za jedną z głównych osobiście uważam kreację świata. Teoretycznie wiadomo, że akcja rozgrywa się w Chicago u schyłku lat trzydziestych, mamy automobile, rasizm, wspomnienie o wycofanej prohibicji, a jednak tego po prostu nie czuć. Wciąż musiałam sobie przypominać, że akcja nie została osadzona w XXI wieku i dlatego takie a nie inne zachowanie niekoniecznie powinno mnie dziwić. A szkoda, bo autor potrafi tworzyć klimat, zapewne więc mógłby oddać atmosferę miasta, co – jeżeli rzeczywiście chce się zaliczać „Mojego prywatnego demona” do gatunku urban fantasy – nie jest sprawą tak całkiem drugorzędną. Po drugie, o ile mamy okazję doskonale poznać Ezrę i jest on postacią pełnowymiarową, wcale nie tak schematyczną, jak pomyślałam na początku, a jego demon to istota warta chwili uwagi, o tyle pozostałym bohaterom można przyczepić etykietki. Pollock: dobry partner, opoka. Szef: niezbyt uprzejmy dowódca, domagający się postępów w śledztwie. Dentysta: psychopata. Olga: ładna, miła sprzedawczyni robiąca słodkie oczy do detektywa. Mimo tych mankamentów, moim zdaniem debiutancka powieść Macieja Żytowieckiego należy do udanych i wartych przeczytania.
Tytuł: Mój prywatny demon ISBN: 978-83-62980-04-8 Format: 280s. 130×200mm Data wydania: 30 czerwca 2011 Ekstrakt: 70% |