W piątym już tomie pisanej przez Mike’a Careya serii Felix Castor zmierzy się ze swoim największym wrogiem, czyli demonem Asmodeuszem, który – tak się składa – zasiedla ciało przyjaciela głównego bohatera. W „Nazwaniu Bestii” dostaniemy więc rozwiązanie jednego z najważniejszych dla cyklu wątku, będą też oczywiście egzorcyzmy. Zabraknie za to charakterystycznej dla wcześniejszych tomów zagadki.  |  | ‹Nazwanie Bestii›
|
„Nazwanie Bestii” jest nietypowe pod kilkoma względami. Po pierwsze, to jedyna jak na razie część, którą zdecydowanie trzeba czytać, znając wcześniejsze tomy. Pozostałe pozycje cyklu w mniejszym lub większym stopniu broniły się jako osobne całości, natomiast ta książka – nie. Akcja „Nazwania…” zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się akcja poprzedniej części: nie ma tu nowej historii, a tylko pozamykanie rozpoczętych wcześniej wątków. Najważniejszym jest oczywiście ten dotyczący Asmodeusza, który wciąż przebywając w ciele Rafiego, wydostał się na wolność i zaczyna teraz polowanie na bliskich swego ludzkiego nosiciela, Castor natomiast próbuje znaleźć sposób, by pozbyć się demona, nie uszkadzając przy tym człowieka. I jako pojedynek dwóch przeciwników, którzy nawzajem próbują się przechytrzyć, książka broni się bardzo dobrze – fabuła wciąga, a finał jest zarówno emocjonujący, jak i odpowiednio efektowny. Zabrakło natomiast ciekawej zagadki. Poprzednie tomy, choć różniły się przynależnością gatunkową (czasem więcej było w nich kryminału, czasem sensacji, a czasem horroru), miały podobny schemat – na początku pojawiała się tajemnica związana z duchami czy takim lub innym nietypowym nawiedzeniem, a zadaniem Castora było ją rozwiązać. W „Nazwaniu Bestii” podobny motyw też się pojawia, owszem, ale na trzecim planie i na dobrą sprawę kończy się, zanim na dobrze zdąży się zacząć, jest to więc zmarnowany potencjał. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że ocena ta jest bardzo subiektywna – komu na tajemnicach nie zależy, kto przede wszystkim oczekiwał zakończenia wątku Asmodeusza, może śmiało dopisać do ekstraktu 10%. Jest jednak jeszcze inna kwestia – otóż mam nieodparte wrażenie, że w piątej części nie dopisało autorowi poczucie humoru. Z żartami rzucanymi przez głównego bohatera (narracja w całym cyklu prowadzona jest w pierwszej osobie) bywało do tej pory różnie, zdarzały się Castorowi zarówno świetne, celne one-linery, jak i niezbyt subtelne dowcipasy, humor jednak nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu. W „Nazwaniu Bestii” nadal nie schodzi, ale… no właśnie, mniej jest tu jednak zdań autentycznie zabawnych, a więcej pseudozabawnych – jak to o słowach, które wracają, żeby pokazać goły tyłek. Jednak mimo pewnych zastrzeżeń wypada „Nazwanie…” ocenić jako książkę dobrą. Carey to znakomity rzemieślnik, który nawet w nieco słabszej formie wie, jak zaciekawić czytelnika, jak prowadzić akcję i budować napięcie. Powieść ma też niewątpliwie tę zaletę, że skoro najważniejszy z wątków został zakończony, w następnej części możemy się spodziewać czegoś nowego – ja, i pewnie wielu innych wiernych fanów serii, liczymy, że wreszcie coś drgnie w temacie zapowiadanego już od kilku tomów konfliktu pomiędzy żywymi a licznie przybywającymi na Ziemię zmarłymi.
Tytuł: Nazwanie Bestii Tytuł oryginalny: The Naming of the Beasts ISBN: 978-83-7480-207-9 Format: 480s. 125×195mm Cena: 37,– Data wydania: 19 sierpnia 2011 Ekstrakt: 60% |