powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CIX)
wrzesień 2011

Autor
Przy herbacie: Grzeszne przyjemności z pisania
– Panie doktorze… bo ja mam taki problem. Piszę fanfiki.
– Oj, niedobrze. A czy zrobiła już pani test na Mary Sue?
Na Polconie w Błażejewku Krysia Chodorowska przyrównała pisanie fanfików do literackiego onanizmu: czynność przyjemna, ale lepiej jej nie upubliczniać. Stwierdzenie to jest nieco zbyt rygorystyczne, bo wszak do fanfików należą tak rewelacyjne, wręcz przerastające oryginał dzieła jak „Slytherinada”, „Dziennik pewnego orka” czy „Syn Gondoru”, Krysia jednak wyraziła swój pogląd prowadząc prelekcję o zjawisku Mary Sue – i w takim kontekście jest on jak najbardziej zrozumiały.
Mary Sue, czasem spolszczana na Mary Sójkę lub Marysię Zuzannę, to instytucja dobrze znana w kręgach miłośników fantastyki czytających lub piszących fanfiki. Tym – wywodzącym się z fandomu startrekowego – mianem określa się bohaterki będące alter ego autorki, obdarzone:
– zniewalającą urodą, zwykle połączoną z niespotykanym kolorem oczu;
– perfekcyjną znajomością sztuk walki, języków obcych (również starożytnych), obsługi dowolnych maszyn, gry na gitarze, jazdy konnej oraz innych umiejętności, które akurat okazują się potrzebne w akcji;
– wszelkimi nadprzyrodzonymi mocami, jakie tylko można mieć w danym świecie.
Co bardziej zachłanne autorki pożyczają też moce z innych światów i opisują na przykład córkę Voldemorta, będącą jednocześnie wampirzycą i półelfką. Najdalej posunęła się pewna dziewczyna, która stworzyła własną wersję Harry’ego Pottera, mającego w sobie krew (cytuję) druida, wampira, elfa, wili, nekromanta, naffarza1), jednorożca, pegaza i smoka. I nie, wcale nie była to parodia, choć komentarze co do tego, że Harry jest potomkiem koniowatych, wzbudziły dużą wesołość czytelników. Wzmianka o córce Voldemorta zdradza jeszcze jedną ważną cechę klasycznej Mary Sue: zwykle jest z co najmniej jedną postacią kanoniczną spokrewniona lub związana uczuciem. Listę innych często spotykanych cech – jak bycie dzieckiem adoptowanym czy umiejętność obłaskawiania leśnych zwierząt – można znaleźć w internecie, na przykład w obszernym Mary Sue Litmus Test.
Z czego wynika wybranie na bohatera własnego alter ego? W najbardziej klasycznym wydaniu – z chęci realizacji, choćby tylko na papierze, marzeń o zdobyciu serca uwielbianego bohatera, uratowaniu świata czy posiadania nieosiągalnych w realu zdolności – niekoniecznie magicznych, może to być nawet jeżdżenie konno. Zresztą nie ma nic złego w czynieniu głównym bohaterem postaci w mniejszy lub większy sposób wzorowanej na sobie (akurat ja z pewnością nie mogę tutaj rzucić kamieniem), to tylko na skutek obdarzania jej wszystkimi możliwymi i niemożliwymi talentami ryzykujemy wyśmianie przez czytelników. Zabawne jest także, kiedy co młodsze autorki piszą marysójkowy tekst w trzeciej osobie, przy czym co kilka akapitów zapominają się i przeskakują na narrację pierwszoosobową2).
Inną przyczyną może też być zwykłe ułatwianie sobie pracy. Bywa, że autorka fanfika chce po prostu opowiedzieć historię dziejącą się w jej ulubionym świecie, a nie ma jeszcze umiejętności potrzebnych do wykreowania pełnowymiarowej postaci (gorzej, jeśli nie ma też umiejętności stworzenia oryginalnej fabuły i kopiuje akcję „Władcy pierścieni”, „Zmierzchu” lub „Harry’ego Pottera” zamieniając tylko któregoś z bohaterów na Mary Sue3)). Może się co prawda zdarzyć, że licealistka wiarygodnie opisze trzydziestolatkę po przejściach lub buntownika wychowanego w niewoli, jednak umówmy się: są to przypadki rzadsze niż bezbłędne napisanie wyrażenia „strużka potu”. Uczennice będą raczej pisały o uczennicach – bo się na tym po prostu znają, bo to ich świat, to zaspokaja ich potrzeby emocjonalne.
Mówiąc o „ich świecie” należy dodać, że autorka pisząca o przepakowanej wersji siebie samej ryzykuje kompromitację – ale nie tak wielką, jak bezmyślne przenoszenie otaczających realiów do rzeczywistości fanfikowej. Stąd pojawiają się takie kurioza, jak wanna z prysznicem i gorącą wodą w średniowiecznym zamku, bokserki pod odzieniem rycerza czy klasówka z literatury romantycznej w amerykańskim… gimnazjum. Nawet pisanie tekstów osadzonych w Polsce (nie są to fanfiki, gdyż zwykle dotyczą spotkania z ulubionym boys bandem czy gwiazdą rocka, jednak zjawisko Mary Sue jest w nich jeszcze bardziej jaskrawe niż w fantastyce) nie zabezpiecza przed lapsusami wynikającymi z nikłej znajomości życia codziennego. Bohaterka wysiadając z pociągu odbiera bagaż niczym w samolocie, o śmierci rodziców powiadamia ją telefon z zakładu pogrzebowego, z USA do Włoch podróżuje busem, przejście dwóch kilometrów zajmuje jej trzy godziny – nie, nie tyłem i na czworakach, tylko normalnym krokiem, bez zatrzymywania się po drodze – i tak dalej.
Wiele radości dostarcza lektura tak zwanych analizatorni (moje ulubione, z których zaczerpnęłam większość przykładów, to Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona4) oraz Przyczajona Logika, Ukryty Słownik), w których kiepskie opowiadania są poddawane wiwisekcji, a zawarte w nich nielogiczności, anachronizmy i zwykłe błędy językowe – dowcipnie skomentowane. Zgoda, jest to dowcip często złośliwy, ale autorki z powagą piszące o oglądaniu telewizji w okupowanym Krakowie, szejku biorącym w swej ojczyźnie ślub kościelny albo licealistce kierującej w zastępstwie ojca budową domu naprawdę na nic lepszego nie zasługują. Najzabawniejsze zaś są komentarze piętrowe:
Fragment opowiadania – rozmowa ze sprzedawczynią w magicznym sklepie: „Czy ma pani jaja pegazów?”
Komentator 1: Ekhm… Zważywszy, że pegaz jest skrzydlatym koniem, to…
Komentator 2:…wykluwa się z jaj. Przecież ma skrzydła. Logiczne, co nie?
Komentator 1: Ty jesteś pewna, że chodzi o takie… eee… w skorupkach?(analiza nr 54 „Boże Narodzenie Harry’ego Pottera”).
Zabawne efekty daje także pisanie przez gimnazjalistki o dorosłych osobach: postępują one jak dwunasto- czy trzynastolatki, ponieważ mająca tyleż lat autorka nie jest w stanie wyobrazić sobie innego zachowania i języka. Zatem dorośli ludzie w tych blogo-opowiadankach odżywiają się zupkami chińskimi w luksusowych hotelach, strzelają focha z byle powodu, knują intrygi na poziomie „powiedziałam Kaśce, że jej chłopak rewelacyjnie całuje, a ona natychmiast z nim zerwała” oraz szaleją na punkcie zakupów w centrum handlowym, co postrzegają jako jedyną możliwość spędzania czasu wolnego (swoją drogą, to ostatnie jest mocno przygnębiające). A, prawda, mogą jeszcze pograć w butelkę. Albo poprowadzić głębokie dysputy filozoficzne:
- Zebrałyście dupcie? Bo nie będziecie miały na czym siedzieć pod sceną! Bo mama Doni to już się denerwuje co się tak zbieracie jak muchy w smole – powiedziała Karola.
- Już już! Tylko buta nie mogę zapiąć – powiedziała Zuza.
- To po cholerę idziesz w szpilkach! – Krzyknęła Kasia.
- Ja też idę i nikt mnie nie upomina – oburzyła się Kamila.
- Bo ty zapięłaś buty – oznajmiła Kasia.
- Ja mam bez zapięć – odpowiedziała Kama.
- Jeszcze lepiej – uśmiechnęła się Karola.
Zuzie udało się zapiąć buta i pojechały pod halę, aby pójść na koncert. (cytat z analizy „Podróż koleją skraca czas podróży”).
Autorki wszystkich tych tekstów na słitaśnych blogaskach najwyraźniej inspirują się sobą nawzajem, niemal w każdym bowiem „opku” pojawia się samotna, kryształowa łza spływająca po policzku, zejście na śniadanie poprzedzone wykonaniem porannych czynności, odzyskanie przytomności w szpitalu z Tru Loverem przy łóżku… i wiele innych. Szkoda tylko, że – sądząc po kalekim stosowaniu języka polskiego (Harry miał na głowę zaciągnięty kaptur i miał ubraną czarną szatę to jeszcze nie najbardziej drastyczny z przykładów) – dziewczęta niczego poza blogaskami nie czytają5).
I to już nie jest takie śmieszne.
1) Cokolwiek to jest.
2) To już lepiej przyjąć metodę Joanny Chmielewskiej i pisać w pierwszej osobie, używając własnego imienia i nazwiska (lub oficjalnego pseudonimu).
3) Pół biedy, jeżeli jest tyko tylko zamiana, gorzej z przypadkami, kiedy umieszczona w tekście Mary Sue przyćmiewa swoją ubersuperultrazajebistością kanonicznego bohatera, który smętnie pałęta się w tle.
4) Uwaga: analizatornie lepiej jest czytać od najstarszych wpisów, gdyż wtedy wyjaśnia się wiele odniesień, o których mowa w komentarzach.
5) Można naiwnie sądzić, że czytają przynajmniej „Zmierzch” albo przygody Pottera, jednak w wielu przypadkach najwyraźniej oglądają tylko ich ekranizacje.
powrót; do indeksunastwpna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.