– Panie doktorze… bo ja mam taki problem. Piszę fanfiki. – Oj, niedobrze. A czy zrobiła już pani test na Mary Sue? Na Polconie w Błażejewku Krysia Chodorowska przyrównała pisanie fanfików do literackiego onanizmu: czynność przyjemna, ale lepiej jej nie upubliczniać. Stwierdzenie to jest nieco zbyt rygorystyczne, bo wszak do fanfików należą tak rewelacyjne, wręcz przerastające oryginał dzieła jak „ Slytherinada”, „ Dziennik pewnego orka” czy „ Syn Gondoru”, Krysia jednak wyraziła swój pogląd prowadząc prelekcję o zjawisku Mary Sue – i w takim kontekście jest on jak najbardziej zrozumiały. Mary Sue, czasem spolszczana na Mary Sójkę lub Marysię Zuzannę, to instytucja dobrze znana w kręgach miłośników fantastyki czytających lub piszących fanfiki. Tym – wywodzącym się z fandomu startrekowego – mianem określa się bohaterki będące alter ego autorki, obdarzone: – zniewalającą urodą, zwykle połączoną z niespotykanym kolorem oczu; – perfekcyjną znajomością sztuk walki, języków obcych (również starożytnych), obsługi dowolnych maszyn, gry na gitarze, jazdy konnej oraz innych umiejętności, które akurat okazują się potrzebne w akcji; – wszelkimi nadprzyrodzonymi mocami, jakie tylko można mieć w danym świecie. Co bardziej zachłanne autorki pożyczają też moce z innych światów i opisują na przykład córkę Voldemorta, będącą jednocześnie wampirzycą i półelfką. Najdalej posunęła się pewna dziewczyna, która stworzyła własną wersję Harry’ego Pottera, mającego w sobie krew (cytuję) druida, wampira, elfa, wili, nekromanta, naffarza1), jednorożca, pegaza i smoka. I nie, wcale nie była to parodia, choć komentarze co do tego, że Harry jest potomkiem koniowatych, wzbudziły dużą wesołość czytelników. Wzmianka o córce Voldemorta zdradza jeszcze jedną ważną cechę klasycznej Mary Sue: zwykle jest z co najmniej jedną postacią kanoniczną spokrewniona lub związana uczuciem. Listę innych często spotykanych cech – jak bycie dzieckiem adoptowanym czy umiejętność obłaskawiania leśnych zwierząt – można znaleźć w internecie, na przykład w obszernym Mary Sue Litmus Test. Z czego wynika wybranie na bohatera własnego alter ego? W najbardziej klasycznym wydaniu – z chęci realizacji, choćby tylko na papierze, marzeń o zdobyciu serca uwielbianego bohatera, uratowaniu świata czy posiadania nieosiągalnych w realu zdolności – niekoniecznie magicznych, może to być nawet jeżdżenie konno. Zresztą nie ma nic złego w czynieniu głównym bohaterem postaci w mniejszy lub większy sposób wzorowanej na sobie (akurat ja z pewnością nie mogę tutaj rzucić kamieniem), to tylko na skutek obdarzania jej wszystkimi możliwymi i niemożliwymi talentami ryzykujemy wyśmianie przez czytelników. Zabawne jest także, kiedy co młodsze autorki piszą marysójkowy tekst w trzeciej osobie, przy czym co kilka akapitów zapominają się i przeskakują na narrację pierwszoosobową 2). Inną przyczyną może też być zwykłe ułatwianie sobie pracy. Bywa, że autorka fanfika chce po prostu opowiedzieć historię dziejącą się w jej ulubionym świecie, a nie ma jeszcze umiejętności potrzebnych do wykreowania pełnowymiarowej postaci (gorzej, jeśli nie ma też umiejętności stworzenia oryginalnej fabuły i kopiuje akcję „Władcy pierścieni”, „Zmierzchu” lub „Harry’ego Pottera” zamieniając tylko któregoś z bohaterów na Mary Sue 3)). Może się co prawda zdarzyć, że licealistka wiarygodnie opisze trzydziestolatkę po przejściach lub buntownika wychowanego w niewoli, jednak umówmy się: są to przypadki rzadsze niż bezbłędne napisanie wyrażenia „strużka potu”. Uczennice będą raczej pisały o uczennicach – bo się na tym po prostu znają, bo to ich świat, to zaspokaja ich potrzeby emocjonalne. Mówiąc o „ich świecie” należy dodać, że autorka pisząca o przepakowanej wersji siebie samej ryzykuje kompromitację – ale nie tak wielką, jak bezmyślne przenoszenie otaczających realiów do rzeczywistości fanfikowej. Stąd pojawiają się takie kurioza, jak wanna z prysznicem i gorącą wodą w średniowiecznym zamku, bokserki pod odzieniem rycerza czy klasówka z literatury romantycznej w amerykańskim… gimnazjum. Nawet pisanie tekstów osadzonych w Polsce (nie są to fanfiki, gdyż zwykle dotyczą spotkania z ulubionym boys bandem czy gwiazdą rocka, jednak zjawisko Mary Sue jest w nich jeszcze bardziej jaskrawe niż w fantastyce) nie zabezpiecza przed lapsusami wynikającymi z nikłej znajomości życia codziennego. Bohaterka wysiadając z pociągu odbiera bagaż niczym w samolocie, o śmierci rodziców powiadamia ją telefon z zakładu pogrzebowego, z USA do Włoch podróżuje busem, przejście dwóch kilometrów zajmuje jej trzy godziny – nie, nie tyłem i na czworakach, tylko normalnym krokiem, bez zatrzymywania się po drodze – i tak dalej. Wiele radości dostarcza lektura tak zwanych analizatorni (moje ulubione, z których zaczerpnęłam większość przykładów, to Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona4) oraz Przyczajona Logika, Ukryty Słownik), w których kiepskie opowiadania są poddawane wiwisekcji, a zawarte w nich nielogiczności, anachronizmy i zwykłe błędy językowe – dowcipnie skomentowane. Zgoda, jest to dowcip często złośliwy, ale autorki z powagą piszące o oglądaniu telewizji w okupowanym Krakowie, szejku biorącym w swej ojczyźnie ślub kościelny albo licealistce kierującej w zastępstwie ojca budową domu naprawdę na nic lepszego nie zasługują. Najzabawniejsze zaś są komentarze piętrowe: Fragment opowiadania – rozmowa ze sprzedawczynią w magicznym sklepie: „Czy ma pani jaja pegazów?” Komentator 1: Ekhm… Zważywszy, że pegaz jest skrzydlatym koniem, to… Komentator 2:…wykluwa się z jaj. Przecież ma skrzydła. Logiczne, co nie? Komentator 1: Ty jesteś pewna, że chodzi o takie… eee… w skorupkach?(analiza nr 54 „Boże Narodzenie Harry’ego Pottera”). Zabawne efekty daje także pisanie przez gimnazjalistki o dorosłych osobach: postępują one jak dwunasto- czy trzynastolatki, ponieważ mająca tyleż lat autorka nie jest w stanie wyobrazić sobie innego zachowania i języka. Zatem dorośli ludzie w tych blogo-opowiadankach odżywiają się zupkami chińskimi w luksusowych hotelach, strzelają focha z byle powodu, knują intrygi na poziomie „powiedziałam Kaśce, że jej chłopak rewelacyjnie całuje, a ona natychmiast z nim zerwała” oraz szaleją na punkcie zakupów w centrum handlowym, co postrzegają jako jedyną możliwość spędzania czasu wolnego (swoją drogą, to ostatnie jest mocno przygnębiające). A, prawda, mogą jeszcze pograć w butelkę. Albo poprowadzić głębokie dysputy filozoficzne: - Zebrałyście dupcie? Bo nie będziecie miały na czym siedzieć pod sceną! Bo mama Doni to już się denerwuje co się tak zbieracie jak muchy w smole – powiedziała Karola. - Już już! Tylko buta nie mogę zapiąć – powiedziała Zuza. - To po cholerę idziesz w szpilkach! – Krzyknęła Kasia. - Ja też idę i nikt mnie nie upomina – oburzyła się Kamila. - Bo ty zapięłaś buty – oznajmiła Kasia. - Ja mam bez zapięć – odpowiedziała Kama. - Jeszcze lepiej – uśmiechnęła się Karola. Zuzie udało się zapiąć buta i pojechały pod halę, aby pójść na koncert. (cytat z analizy „ Podróż koleją skraca czas podróży”). Autorki wszystkich tych tekstów na słitaśnych blogaskach najwyraźniej inspirują się sobą nawzajem, niemal w każdym bowiem „opku” pojawia się samotna, kryształowa łza spływająca po policzku, zejście na śniadanie poprzedzone wykonaniem porannych czynności, odzyskanie przytomności w szpitalu z Tru Loverem przy łóżku… i wiele innych. Szkoda tylko, że – sądząc po kalekim stosowaniu języka polskiego ( Harry miał na głowę zaciągnięty kaptur i miał ubraną czarną szatę to jeszcze nie najbardziej drastyczny z przykładów) – dziewczęta niczego poza blogaskami nie czytają 5). I to już nie jest takie śmieszne. 1) Cokolwiek to jest. 2) To już lepiej przyjąć metodę Joanny Chmielewskiej i pisać w pierwszej osobie, używając własnego imienia i nazwiska (lub oficjalnego pseudonimu). 3) Pół biedy, jeżeli jest tyko tylko zamiana, gorzej z przypadkami, kiedy umieszczona w tekście Mary Sue przyćmiewa swoją ubersuperultrazajebistością kanonicznego bohatera, który smętnie pałęta się w tle. 4) Uwaga: analizatornie lepiej jest czytać od najstarszych wpisów, gdyż wtedy wyjaśnia się wiele odniesień, o których mowa w komentarzach. 5) Można naiwnie sądzić, że czytają przynajmniej „Zmierzch” albo przygody Pottera, jednak w wielu przypadkach najwyraźniej oglądają tylko ich ekranizacje. |