powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CIX)
wrzesień 2011

Czarna Gwardia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dobrze, ruszamy powoli i ostrożnie – Kirael mówił cicho, spokojnie, pewnie. – Do miejsca, które nam wskazano, mamy jeszcze kawałek drogi, ale musimy bardzo uważać. Jadę przodem, za mną Morgana i Gen. Elyvianie, ty i Demar trzymacie się blisko maga. Meldować o wszystkim.
Zajęłam swoje miejsce w szyku, łuk w poprzek siodła, Gen nerwowo zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Kirael ruszył przodem, rozglądając się uważnie. Teren był równy, biegła chyba tędy droga, ale jakiś czas temu, bo granica między nią a lasem trochę się zatarła.
Po dłuższej chwili jazdy rozległ się suchy, szeleszczący głos maga:
– Zbliżamy się.
Równocześnie Kirael zauważył:
– Tam coś leży.
Rzeczywiście, na zmarzniętej ziemi, wśród połamanych, wyschniętych gałęzi, leżał większy kształt. Niestety zasłonięty częściowo przez czarne pnie drzew. Za mały na ciało, ale…
Kirael wysunął się do przodu, my trochę wolniej, za nim.
Później zastanawiałam się, co zwróciło moją uwagę na ten fakt, może widok czarnej pustułki w jakiś sposób wyostrzył moje zmysły. Dotarło do mnie to, co zauważyłam jakiś czas temu, co nie pasowało. Drzewa były czarne. Ich kora nie była ciemna, tylko czarna, jak przegniła. Tatuaż rozjarzył się lekko. Wszystko zgrało się w jeden moment.
– To siodło – powiedział zaniepokojonym tonem Kirael.
– Te drzewa są martwe! – rzuciłam.
– Uwaga! – wysyczał mag.
Kirael natychmiast zaczął zawracać.
– Cofać się! – krzyknął i w tym momencie ziemia eksplodowała, a przynajmniej takie było pierwsze wrażenie. Z podłoża wyskoczyły nagle równą linią wysokie na ponad trzy łokcie kolce. Dokładnie w miejscu, gdzie stał Kirael. Jeden z kolców rozorał brzuch konia, inny trafił jeźdźca w momencie, gdy zwierzę zaczęło padać. Elf próbował krzyknąć, ale z jego ust trysnęła tylko fontanna krwi, czerwień zabarwiła też ziemię. Szarpnął się konwulsyjnie, gdy ciężar konia pociągnął go w dół i mocniej nadział na ostrze.
Traszka ruszyła niemal od razu, i kiedy przed nami wyrosła bariera z kolców, instynktownie spięła się do skoku, poszybowała. Skokowi towarzyszyło targnięcie i wylądowałyśmy obie na ziemi, całe szczęście przed upadkiem udało mi się wyswobodzić stopy ze strzemion i odturlać się na bok, nim raniony koń mnie przygniótł. Wierzchowiec Kiraela, pomimo wypływających wnętrzności, starał się stanąć na nogi, nie bacząc na fakt, że te poczynania rozrywają jego jeźdźca na połowę. Traszka zarżała rozpaczliwie, a mnie oddech uwiązł w gardle, bo olbrzymie kolce, które przebiły jej szyję, minęły mnie o szerokość dłoni
Zaczęłam się podrywać, lecz wtedy nad głową z sykiem przeleciała mi kula ognia i rozprysła się gdzieś za mną. Ziemia zadrżała.
– Cofać się, uważajcie na maga! – Przez kwik zarzynanego konia przedarł się okrzyk Elyviana. Zerwałam się na nogi i ruszyłam przed siebie, odskoczyłam w bok unikając kolejnego rzędu kolców, a mag raz za razem słał kule ognia w sam środek tej potworności.
Przede mną zamajaczył większy głaz, niewiele się zastanawiając wskoczyłam na niego i dopiero czując skałę pod stopami odważyłam się rozejrzeć. Gen również spadł z konia, tyle że jego wierzchowiec został tylko powierzchownie ranny. Jego skóra w miejscu zranienia falowała, jakby wiły się pod nią węże. Koń toczył pianę z pyska. Gen kierując się rozsądkiem próbował się jak najszybciej od niego oddalić i również wbiec na twardy grunt. Widząc zbliżającą się linię kolców skoczył w stronę drzewa, chwycił najniższą gałąź, by wspiąć się wyżej. Jednak okazało się prawdziwie przegniłe i gałąź została mu w ręku. Przebiegł jeszcze kilka kroków, potem rozszarpane udo odmówiło posłuszeństwa i upadł na zmarzniętą ziemię.
W miejscu uderzeń ognistych kul powstał już krater, obejmujący mniej więcej miejsce, gdzie rzędy kolców wydawały się zbiegać. Teraz uderzył tam słup ognia, który zamienił grunt we wrzące błoto. Elyvian sprawnie przestrzelił głowę zmieniającego się wierzchowca, zwierzę padło na kolana, potem otrzymało jeszcze dwie strzały w szyję i bełt z kuszy Demara w klatkę piersiową. Po chwili znieruchomiało.
W miejscu, gdzie mag rozpętał swoje własne małe piekło, fontanny błota wytrysnęły do góry i coś zaczęło się wynurzać. Virro nie zamierzał czekać, i nim jeszcze kształt zdążył się pojawić, trafiła go ognista kula. Usiłując zachować równowagę, wyjęłam broń, choć tak naprawdę był to tylko gest, bo ta batalia należała do maga.
Stwór wyglądem przypominał trochę kraba, aczkolwiek rozmiarem dorównywał raczej koniowi. Przebywanie na powierzchni wyraźnie mu nie służyło, bowiem próbował jedynie oddalić się jak najszybciej, lecz robił to coraz wolniej, zapadając się w grząskie, lepkie, wrzące błoto. Widok ten był fascynujący i przerażający zarazem…
Kątem oka dostrzegłam ruch, drgnęłam i dzięki temu ostrze Gena przecięło powietrze przed moją twarzą, a nie moją szyję. Przed następnym ciosem zastawiłam się mieczem, choć od siły uderzenia zdrętwiały mi ręce. Zamajaczyła mi posiniała twarz mężczyzny, wybałuszone oczy.
– Morgana, padnij! – krzyknął Elyvian. Szarpnęłam się do tyłu, ześlizgnęłam z głazu i rąbnęłam o ziemię. Czarnopióra strzała trafiła Gena w pierś. Zamrugał, wykrzywił twarz w ogromnym wysiłku i wtedy ugodziła go następna. Mimo to plując krwią nadal próbował przebić mnie mieczem. Przetoczyłam się unikając desperackiego pchnięcia, zerwałam na nogi. Cięłam mocno i pewnie, głowa człowieka potoczyła się po ziemi. Odskoczyłam na bok.
Mag, poszarzały na twarzy, właśnie kończył podpalać szczątki naszych. Zdyszana popatrzyłam na Elyviana i Demara.
– Ale gdzie jest Rilauven? – zapytałam.
Wycofaliśmy się, by nie stać w kłębach dymu. Na moje pytanie, po dłuższej chwili milczenia, odpowiedział mag.
– Według naszych ustaleń powinien być w okolicy, spróbuję określić kierunek – mówił z pewnym wysiłkiem. Napił się z bukłaka. Pomimo chłodu i lekkiego ubrania, jego twarz mokra była od potu, źrenice nienaturalnie rozszerzone.
– Nie wyczuwam więcej emanacji dzikiej magii, zaczyna się rozpraszać, ale jak wiecie, z tym nigdy nie można być pewnym – dodał po chwili. Szczątki dopaliły się. Ostrożnie wróciłam po swój łuk, który straciłam, gdy upadłam na ziemię.
Ściemniało się. Jeśli mieliśmy zamiar szukać, to jak najszybciej. Nikt nie chciał za bardzo zostawać tu do nocy. Kiedy właśnie rozważaliśmy otwarcie portalu, w powietrze wzniosła się płonąca strzała, kilkadziesiąt stóp od nas.
Ilustracja: Agnieszka Dauksza
Ilustracja: Agnieszka Dauksza
Rilauvena znaleźliśmy na dnie jaru, dość szerokiej, skalnej rozpadliny.
– Byłem na skraju, gdy nas zaatakowało. Koń wierzgnął i spadliśmy na dno jaru. Ochronił mnie przed roztrzaskaniem się o skały, ale złamałem nogę – wyjaśnił słabym głosem, blady od utraty krwi i bólu. Noga była złamana w kilku miejscach.
– Ingar nie miał tyle szczęścia. Jego koń został na górze. – Jego wzrok powędrował ku ciału leżącemu nieopodal. Rzeczywiście śmierć spowodował upadek z wysokości. Pomimo że Rilauven stracił przytomność w trakcie transportu, i tak musieliśmy go związać. Dopiero kapłani potwierdzą jego wersję i wykluczą skażenie dziką magią.
Albo i nie.
• • •
Po odsłużeniu całego kontraktu w Gwardii stwierdzam, że nie jest to miejsce dla kobiet, i ci, którzy tak mi powiedzieli, kiedy przyjechałam tu pierwszy raz, mieli rację. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że kobiety są gorzej traktowane. Nie, jak myślę o tej sprawie, przed oczami staje mi Ulma, młoda buntowniczka, która postanowiła wstąpić do Gwardii, żeby pokazać, że potrafi, że nie cofnie się przed niczym. Młoda, ładna kobieta nie powinna lądować tutaj, żeby próbować coś udowodnić. Ani sobie, ani innym… Bo tutaj nie ma nic do udowadniania, nic do zdobycia. Tu jest otwarta wojna z pierwotną dzikością i okrucieństwem, z destrukcyjną siłą, która niszczy zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Po tych latach, po tych wszystkich walkach, śmierci, straciłam tak wielu przyjaciół, towarzyszy… Postanowiłam odjechać. Znaleźć sobie życie poza Gwardią, znaleźć sobie… kogoś innego… spoza Gwardii. Tak, myślę, że ta część najbardziej bolała.
Zwłaszcza że…
Panował ponury nastrój, nie tylko dlatego, że ostatnie trzy wyprawy skończyły się dużymi stratami, ale także dlatego, że poszła wiadomość, iż znalazło się coś, co ruszyło samego Isylora. Po Twierdzy chodziła legenda, że jego nic nie może złamać, a także kilka innych, bo jak się jest tutaj prawie piętnaście lat, to się staje chodzącą legendą.
Isylor został dowódcą Czarnej Gwardii jakieś cztery lata temu. Już wtedy krążyły o nim różne opowieści. Pamiętam, że kiedy spotkałam go pierwszy raz, nie wywarł na mnie zbyt piorunującego wrażenia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.