powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CIX)
wrzesień 2011

Autor
Przy herbacie: Moja sąsiadka hoduje smoki
Moja sąsiadka hoduje smoki, ale nikt ich nie widzi, bo ludzie w smoki nie wierzą. Mój sąsiad umie podróżować w czasie, lecz wykręca się od odpowiedzi, czemu wobec tego nie dokonał zamachu na Hitlera. A moja koleżanka pisze książki dziejące się w alternatywnym świecie, w którym w ogóle nie ma magii…
Felieton o różnych sposobach uzasadniania istnienia magii w fantasy (nie, nie chodzi o różne rodzaje magii) wypada zacząć od sprecyzowania, czym właściwie to fantasy jest. Jedni twierdzą, że to książki, w których „są elfy, czarodzieje i smoki”, inni – że takie, gdzie akcja rozgrywa się „w świecie podobnym do naszego średniowiecza”. Osobiście przychylam się do wersji, że fantasy to utwór, w którym za sprawą magii istnieją lub dzieją się rzeczy niemożliwe w naszym świecie – w przeciwieństwie do dzieł SF, gdzie takie rzeczy dzieją się za sprawą technologii.
Definicja ta pozwala uznać za fantasy powieści takie jak „Harry Potter” czy „Podatek” – zdecydowanie nie rozgrywające się w średniowiecznych światach. Oczywiście, jak to zwykle bywa w literaturze, istnieje mnóstwo utworów, które trudno jest jednoznacznie zaklasyfikować: czy „Kuzynki” albo „Nocarz” to fantasy? Magia tam istnieje, acz w wąskim zakresie. A „Po słowiczej podłodze”? Jest niezwykły miecz, nadludzkie umiejętności bohatera i alternatywny świat – tak mocno wzorowany na Japonii, że sporo osób sądzi, że to książka historyczno-przygodowa – ale magii w sensie rzucania czarów nie ma. No, ale w końcu podziały gatunkowe – jak ktoś kiedyś zauważył – służą głownie do tego, żeby bibliotekarz wiedział, na której półce ma postawić książkę.
W przypadku powieści dziejącej się w fikcyjnym świecie, autor nie musi uzasadniać, skąd się wzięła magia. Ona tam po prostu jest. Natomiast ci, którzy zapragnęli wprowadzić czary do naszego współczesnego świata, muszą się nieźle namęczyć. Wszak istnienie czarodziejów nie pozostałoby bez wpływu na rozwój cywilizacji. Hannibal na smoku? Oddziały krzyżowców kontaktujące się przez szklane kule? Wojny napoleońskie z miotaniem ognistych pocisków? Pisarze zwykle zabezpieczają się stwierdzeniem, że magia pojawiła się już w epoce nowożytnej (lub wręcz w końcówce XX wieku) na skutek jakiejś „koniunkcji sfer” lub innego równie niesprecyzowanego wydarzenia. Dzięki temu telewizory i samoloty mogą istnieć obok – lub zamiast – palantirów i latających dywanów. Bardzo twórczo wykorzystał to Tomasz Kołodziejczak w „Czarnym horyzoncie”, gdzie XXI-wieczna Europa jest polem inwazji istot z innego wymiaru, którym ludzie nadają nazwy zaczerpnięte wprost z Tolkiena. Szczególnie podoba mi się pomysł czarów opartych na symbolice masowej wyobraźni: wszak symbole od zawsze stanowiły podstawę tego, co nazywamy magią w naszym świecie.
Spora grupa autorów przyjmuje inne rozwiązanie, ograniczając nadnaturalne zjawiska do istot z naszych legend i baśni – płanetników, skrzatów, domowików, rusałek itp. – które istnieją od zawsze, jednak ich moc jest albo zbyt niewielka, by na poważnie zaingerować w historię ludzkości, albo, najczęściej, zanika w miarę postępu technicznego. Zgrabnie opisał to Michał Studniarek w „Herbacie z kwiatem paproci”. Dla odmiany Aleksandra Janusz w swoich opowiadaniach o miasteczku Farewell wykorzystała pomysł magicznej enklawy, gdzie całkowicie współcześnie wyglądający czarodzieje (posługujący się nawet telefonami komórkowymi dla… przesyłania sobie many) pilnują, by wilkołaki, wampiry i inne stwory mroku trzymały należyty dystans od ludzi. Z tym, że można polemizować, czy świat „Domu Wschodzącego Słońca” przypadkiem nie jest alternatywny, skoro sama autorka twierdzi, że akcja dzieje się „w Ameryce, jaką sobie w latach 80. wyobrażaliśmy na podstawie filmów i paczek”.
Pomysł na świat czarodziejów istniejący tuż obok naszego jest także podstawą cyklu o przygodach Harry’ego Pottera. Oczywiście powoduje to mnóstwo luk w logice, które z lubością tropią co bardziej sceptycznie nastawieni fani1). W czasie lektury powieści nie zastanawiamy się na przykład nad tym, jak udaje się utrzymać tajemnicę istnienia czarów, skoro do Hogwartu przybywają również dzieci z mugolskich rodzin. Co mówią rodzice krewnym i znajomym pytającym o karierę edukacyjną takiej na przykład Hermiony? „Nie, nie będzie dentystką jak my, ona chodzi do takiej… mmm… no… specjalnej szkoły”? I czy w gromadzie dzieciaków nie trafi się przynajmniej jeden, który w czasie wakacji pochwali się kolegom z podwórka tym, do jak fantastycznej szkoły chodzi? Dokąd odprowadzane są zamkowe ścieki? Czy takie rzeczy jak drukowanie podręczników, rafinowanie cukru i tkanie materiału na magiczne szaty też jest załatwiane magią? A jeżeli jedzenie, ubrania i meble można wyczarować, to czemu istnieją bogatsi i biedniejsi czarodzieje?
Najbardziej podoba mi się subtelna obecność magii w książce Tanyi Huff „Brama Mroku i Krąg Światła”. W dwudziestowiecznej Kanadzie istnieją skrzaty, duchy i tym podobne stworzenia, dostrzegane tylko przez tych, którzy umieją patrzeć. Tu wypadałoby dać jakiś ładny bonmot o realnym życiu, które też jest pełne niedostrzegalnej magii, ale niestety nie dla wszystkich jest. Dlatego właśnie potrzebujemy książek.
1) Sceptyczny fan to dla autora znacznie gorsze przekleństwo od antyfana. Problem polega na tym, że ten pierwszy doskonale zna książkę, której się czepia…
powrót; do indeksunastwpna strona

47
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.