Filmowy powrót do katastrofy w Czarnobylu, skrótowa opowieść o miłosnym trójkącie, rozkład sielankowej miłości, gorzki portret młodego pokolenia z amerykańskiej prowincji, piękna opowieść o pasji, uporze, urzeczywistnianiu marzeń – oto dzień trzeci Warszawskiego Festiwalu Filmowego.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
‹Znieważona Ziemia› (‹La terre outragée›, reż. Michale Boganim) Filmowy powrót do katastrofy w Czarnobylu, widziany oczami zdystansowanej izraelskiej reżyserki, zapowiada się obiecująco. Zaczyna się od przedstawienia garstki bohaterów, mieszkańców miejscowości Prypeć, pochłoniętych własnymi sprawami i nieświadomych nadciągającej tragedii. Jej zbliżanie się czuje natomiast widz – obserwujący surowe kadry, zacienione twarze, wsłuchujący się w niepokojącą muzykę Leszka Możdżera. Wróg uderza cicho, w najmniej dogodnym momencie – w trakcie ślubu Ani (Olga Kurylenko) i Piotrka, w trakcie rodzinnego obiadu w domu Aleksego (Andrzej Chyra!). O kilkunastu godzinach przed i po awarii reaktora traktuje pierwsza część filmu. Tutejsi ludzie w większości nie są świadomi powagi sytuacji: nie chcą opuszczać skażonej strefy – opierają się naciskom usiłujących ich ewakuować żołnierzy, argumentując swą decyzję sytuacją z 1941 roku, kiedy to również zdecydowali się pozostać w swoich domach. W 1986 roku jest jednak o tyle trudniej, że wróg jest nienamacalny, nieuchwytny, nie dający się przyłapać przy pomocy żadnego zmysłu. Lecz po serii dobrych scen przychodzi rozczarowanie. Czasowy przeskok o 10 lat zabija swoistą atmosferę miejsc, piękno statycznych ujęć i ich trudną do wytłumaczenia dynamikę. To fabularnie naturalne – można by rzec. A jednak problem tkwi w tym, że w miejscu dawnych walorów nie pojawiły się żadne nowe. Druga część zbudowana zostaje na dylemacie owdowiałej Ani: wyjechać z niebezpiecznej strefy na zawsze do Francji czy zostać w Prypeci jako ogniwo hermetycznej, napromieniowanej społeczności, która nigdy nie opuści zony. Rozterka ta jest rozwleczona, momentami nużąca, zbyt wątła do uniesienia aż połowy filmy. I co najgorsze – wieńczy ją ociekający patetyzmm wniosek. Szkoda. Patrycja Rojek  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
‹Lena› (‹Lena›, reż. Christophe van Rompaey) To mógł być naprawdę dobry film. Od początku wszystko szło świetnie. Jakkolwiek historia brzydkiego kaczątka, które spotyka na swojej drodze księcia, została w historii kinematografii dość mocno wyeksploatowana, to w wydaniu Christopha van Rompaeya nie jest pozbawiona jedynej w swoim rodzaju jakości. Wszystko to za sprawą bardzo umiejętnego balansowania na granicy dramatu i komedii, o wyjątkowo specyficznym humorze, a przede wszystkim, ujmującej prostoty i szczerości. Tytułowa Lena ma trochę za dużo kilogramów i trochę za mało pewności siebie. Brak tego drugiego nie raz rekompensuje sobie poprzez przygodny seks, próbując nieskutecznie zaznać w ten sposób choć odrobiny bliskości, której nie dostaje nie tylko od płci przeciwnej, ale i matki. Jednakże kompleksy nie przeszkadzają jej wziąć życia we własne ręce i walczyć o szczęście, gdy widok prawdziwej idylli stanie się realny. Niestety ta już, zdawałoby się, wyczerpująca historia, nieoczekiwanie zmienia swój bieg i staje się (bardzo skrótową) opowieścią o miłosnym trójkącie (syn-dziewczyna-ojciec), zakończoną tragicznym finałem. Ostatnim scenom filmu brakuje zarówno dystansu jak i subtelności, a widz coraz częściej może poczuć się zażenowany, czego wcześniej skrzętnie unikano. Biorąc pod uwagę całość tej holendersko-belgijskiej koprodukcji, trudno właściwie jednoznacznie określić film. Poprzez nieoczekiwany zwrot zawodzi zarówno jako słodko-gorzka romantyczna opowieść jak i psychologiczny dramat. Czasem z pozoru banalny happy-end sprawdza się lepiej, niż niezbyt zrozumiały cios, mający chyba uświadomić nam, że na tym świecie nie czeka nas nic dobrego. Zuzanna Witulska  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
‹Bestia› (‹Beast›, reż. Christoffer Boe) Jeżeli „Rekonstrukcję”, debiutancki obraz Christoffera Boe, uznać za film, w którym reżyser przedstawił swoje artystyczne credo, to najnowsza „Bestia” nadal podąża tą samą drogą. To film, który nie ukrywając swego iluzorycznego charakteru, jest jednocześnie dotkliwie autentyczny, cytując ostatnie słowo padające w zakończeniu „Rekonstrukcji”, po prostu boli. W filmie duńskiego reżysera wiwisekcji poddani zostają bohaterowie konfrontujący się z rozkładem, niegdyś sielankowej, miłości. W obliczu zdrady i zazdrości zarówno u niego, jak i u niej, ujawnią się najgorsze i zdawałoby się, niegodne człowieka, instynkty. Wszystko to Christoffer Boe oprawia w bardzo umowny kształt konwencji thrillera, przerobionego na własną modłę. Nie zabraknie tu charakterystycznej dla niego poetyki surrealizmu i odkrywającej się co jakiś czas, jak u Godarda, potencjalności filmowego obrazu. Przedarcie się przez fabularną fasadę może powodować dotkliwe zmartwienie, bo zaraz za nią jawi się bardzo brzydka i niewygodna prawda o człowieku, który nieustannie zmaga się z tkwiącym w nim zwierzęciem, nie zawsze wychodząc z tej batalii obronną ręką. Zuzanna Witulska  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
‹Złe zachowanie› (‹Bad Posture›, reż Malcolm Murray) Trudno stwierdzić, czy zawodowe skrzywienie Murraya, angażującego się dotąd głównie w kino dokumentalne, wyszło jego pierwszej fabularnej historii na dobre, czy może jednak na złe. Z jednej strony, zaproponowana fabuła jest nad wyraz skąpa i rachityczna. Głównym jej wątkiem jest nawet nie tyle romans, ile osobliwe zauroczenie wyrzuconego właśnie z pracy grafficiarza poznaną w parku dziewczyną lubiącą czytać (bo nic więcej o niej w sumie nie wiadomo), co z kolei oplecione jest codziennymi, niespecjalnie zajmującymi zajęciami owego grafficiarza i mieszkającego z nim kumpla. Z drugiej – wiele jest tutaj z dokumentu, portretującego miałkie, leniwe, pogrążone w marihuanie i alkoholu życie młodych gniewnych z przedmieścia Albuquerque, snujących się bez celu po okolicy i kombinujących, jak by tu zarobić na opłacenie czynszu. Sporą część zawartych w opowieści scen swobodnie dałoby się bez najmniejszej obróbki wrzucić do barwnego dokumentu o zręcznych grafficiarzach czy do gorzkiego portretu młodego pokolenia z amerykańskiej prowincji, zepchniętego na społeczny margines i ratującego się kradzieżami samochodów i dystrybucją miękkich narkotyków. Takie wrażenie wzmacnia obsada filmu, złożona bodaj wyłącznie z amatorów, którzy nie tyle odgrywają jakieś role, ile grają samych siebie, co widać choćby po imionach postaci. Pojawia się w tym momencie pytanie, jak duża – jeśli w ogóle – była ingerencja scenarzysty w rytm codziennego życia sportretowanych osób? Czy ich zachowanie na ekranie faktycznie odzwierciedla rzeczywistość, czy jednak może jest przefiltrowane przez jakiś pryzmat, w sumie niedostrzegalny wobec wątlutkiej fabułki? Jak by jednak nie patrzeć, film jest całkiem sympatyczny i z łatwością przyciąga uwagę widza, zwłaszcza że twórcy nie zapomnieli dorzucić garści humoru. Jarosław Loretz  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
‹Deski› (‹Splinters›, reż. Adam Pesce) Teoretycznie jest to typowy dokument, opowiadający o grupie ludzi, którzy dążą do wyznaczonego sobie celu. Poznajemy ich rodziny, podglądamy życie codzienne, zaznajamiamy się z mniejszymi lub większymi bolączkami, zwiedzamy ich domy, wreszcie sycimy wzrok piękną okolicą. W finale zaś jesteśmy świadkami tak triumfów, jak i porażek. To prawda, w kwestii konstrukcji opowieści trudno szukać w tym filmie śladów większej oryginalności. Ale tematyka – ta zdecydowanie jest nietuzinkowa. Adam Pesce, fanatyk surfingu, znalazł bowiem na Papui-Nowej Gwinei malutką wioskę, w której przed laty jakiś biały człowiek zostawił deskę surfingową. Od tamtego czasu miejscowi zasmakowali „jeżdżenia” na fali i zaczęli mozolnie ćwiczyć się w panowaniu nad deską, częstokroć wyrzezaną własnoręcznie ze starej łódki, marząc o światowej karierze, która pomogłaby im wyrwać się z biednej okolicy. Zwieńczeniem tych starań ma być konkurs, w którym udział weźmie sześć klubów surfingowych z całego kraju, bijąc się o trzy miejsca na obozie treningowym w Australii. Naturalnie największe szanse na wygraną mają mieszkańcy wspomnianej wioski, żyjący w miejscu, w którym ponoć są najlepsze na świecie fale do surfingu. Siła tego dokumentu zasadza się jednak nie tylko na oryginalnej tematyce, ale i na dostrzegalnej pasji reżysera, który był tak zafascynowany zastaną na miejscu rzeczywistością, że nauczył się posługiwania kamerą i przesiedział w wiosce bite siedem miesięcy, kręcąc, kręcąc i kręcąc. „Deski” to piękna opowieść o pasji, uporze, urzeczywistnianiu marzeń, a także o ścieraniu się tradycji z nowoczesnością, autor bowiem poświęcił trochę czasu naświetleniu trudnego położenia lokalnych kobiet, mających tam naprawdę ciężkie życie. Jarosław Loretz
Tytuł: Znieważona ziemia Tytuł oryginalny: La terre outragée Kraj produkcji: Francja Gatunek: dramat
Tytuł: Lena Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Belgia, Holandia Czas projekcji: 119 min Gatunek: dramat
Tytuł: Bestia Tytuł oryginalny: Beast Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Dania Czas projekcji: 83 min. Gatunek: horror
Tytuł: Złe zachowanie Tytuł oryginalny: Bad Posture Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 93 min. Gatunek: dramat
Tytuł: Deski Tytuł oryginalny: Splinters Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 95 min. Gatunek: dokumentalny |