Drugim tomem „Kovala” (recenzja tutaj) autorzy pokazali światu, że potrafią sobie poradzić z klątwą sequeli. Rozpoczynając pracę nad trzecim tomem, mieli wszystkie atuty w ręku – rozkręconą historię, ciekawych bohaterów i bardzo dobry pomysł na kontynuację intrygi. Z jakiegoś jednak powodu efekt końcowy nie rzuca na kolana.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „Samym przeciw wszystkim” rozstaliśmy się z bohaterami (Funkym i Brendą) na planecie Xa’ghu, w trakcie negocjacji/rozmów z Wielkim Planistą Drolli (ktoś pomiędzy najwyższym przywódcą a bogiem). Jednocześnie na Ziemi ogłoszono stan wyjątkowy i rozpoczęto przygotowania do wojny z Drollami, a uzbrojona po zęby eskadra komandora Dupree zbliżała się do Strefy Evara. Mając w pamięci niezwykłe wizje akcji rozgrywających się w przestrzeni autorstwa Polcha z serii Dänikenowskiej, trochę szkoda, że nie doszło do starcia między ludźmi a Drollami. Jednak ze względu na samą historię dobrze się stało, bo autorzy mogli stworzyć bardziej skomplikowaną intrygę. Spotkanie w Strefie Evara zaowocowało rozpoczęciem trójstronnych negocjacji z udziałem ludzi, Ankuzów i Drolli na temat budowy terminala łączącego ginący świat tych ostatnich z naszych wszechświatem. Negocjacjom tym towarzyszyły równie intensywne działania zakulisowe. Całość jest logiczną kontynuacją poprzednich albumów i to kontynuacją pod względem intrygi bardzo udaną. O ile w pierwszym albumie otrzymaliśmy klasyczną space operę, w drugim – dramat, o tyle „Wbrew sobie” to prawie dramat psychologiczny. Funky nie walczy już z umundurowanymi najemnikami na DB4, nie walczy z zakamuflowanymi mafiosami ze Stellar Fox. Funky walczy z samym sobą; nawet nie z Drollami, którzy stworzyli jego klona, ale dosłownie ze swoim drugim ja. I ten właśnie koncept powoduje, że uznaję ramy intrygi trzeciej części za najlepsze ze wszystkich albumów. Czytelnik czuje się zagubiony dokładnie tak, jak główny bohater. Dlaczego? Bo autorzy wpadli na genialny pomysł – drugi Koval nie jest jego kopią, on właściwie też jest Kovalem. Najlepszym dowodem na to są problemy, jakie mają jego twórcy – Drolle – z kierowaniem nim. Właściwie trudno tutaj mówić o „kierowaniu”, to raczej rodzaj „sugerowania” czy też „wywierania wpływu”. Świadczą o tym słowa samego Utana: „Ta przeklęta struktura Kovala przeważy! On się nam wymyka!!!”. Motyw z rakietą wywożącą tajemniczego osobnika ze Strefy Evara, uczenie się klona poprzez mentalne połączenie ze śpiącym oryginałem, stopniowe i nieuchronne zbliżanie się dwóch Kovali i dramatyczny finał – to naprawdę bardzo udana intryga. Szkoda, że pozostałe elementu komiksowego warsztatu tego poziomu nie utrzymały. Przeglądając komiks, od razu widać, że gorzej jest z warstwą graficzną. Kultowy, perfekcjonistyczny i hiperszczegółowy rysunek, za który komiksowi fani podziwiali Polcha, zastąpiła mało precyzyjna kreska „wiedźmińska”. W swoim czasie rysownik tłumaczył, że w przeciwieństwie do fantastycznonaukowego „Kovala” umieszczony w poetyce fantasy „Wiedźmin” wymagał innego, mniej precyzyjnego podejścia. Nie zgadzam się z tym, ale przyjmijmy, że Polch miał rację. Dlaczego w takim razie, wracając do „Kovala”, nie wrócił jednocześnie do starego stylu rysowania? Może trochę przesadzam, bo jednak ten tom jest lepiej narysowany niż „Wiedźmin” (może poza Barleyem, który bardziej przypomina Jaskra niż siebie), ale jak się spojrzy na wcześniejsze części albo na serię Dänikenowską, to po prostu szkoda. Pewnym zadośćuczynieniem mogą być materiały dodatkowe umieszczone w tym wydaniu. Są to odręczne szkice autorstwa Polcha, przedstawiające koncepcje poszczególnych plansz. To jeden z najciekawszych rodzajów komiksowych ekstrasów, bo pozwala lepiej zrozumieć proces twórczy, jaki zachodził w głowie rysownika. Minusem jest to, że zostały one mocno zmniejszone, więc niewiele można zobaczyć. Ze słabszym rysunkiem można żyć, jeśli scenariusz trzyma poziom. Tutaj jest z tym różnie. Wspomniana koncepcja z dwoma Kovalami została poprowadzona w sposób bardzo przemyślany i sprawny. Rozgrywka między nimi trzyma w napięciu od początku do końca. Szkoda, że inne elementy zostały daleko w tyle. „Wbrew sobie” jest pierwszym albumem, do którego nie mają zastosowania słowa Wojtka Orlińskiego (cytowane na ostatniej stronie okładki), że „aluzyjne opisy skorumpowanej polityki pasują do dowolnej rzeczpospolitej”. Uwolnieni z okowów cenzury autorzy postanowili z kultowego komiksu zrobić zwierciadło ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce. Pojawiły się cytaty („siła spokoju”, „jestem za a nawet przeciw” itp), postaci (Wałęsa, Chrzanowski), wydarzenia (stół, akurat tutaj trójkątny a nie okrągły). Po co? Żadne rozsądne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy. Co gorsza, elementy te wrzucane są na siłę, często w sposób nielogiczny i niespójny z główną intrygą. Dialogi są wyraźnie gorsze w porównaniu z poprzednimi albumami – pretensjonalne, wyraźnie wymyślone na szybko. We „Wbrew sobie” postanowiono rozwinąć także wątek drugiej obcej rasy – Ankuzów. O ile jednak w pierwszym albumie Ankuzi wpisywali się w ogólny koncept niedomówień (jakaś Wielka Przepychanka i stare sprawki Dupree), to tutaj są wrzuceni na siłę, bez żadnego wytłumaczenia, jaka jest ich rola. Gorzej, że autorzy pogubili się zupełnie w kwestii jednego z najważniejszych bohaterów drugoplanowych – Drolla Dritta. Pogubili się tak bardzo, że schowali go głęboko do szuflady i nie wyciągnęli stamtąd do ostatniej planszy. Dlaczego? Można tylko przypuszczać, że zmieniła się koncepcja Drolli. Wcześniej był podział na dobrych (trzymających z Kovalem) i złych (trzymających ze Stellar Fox). Skopiowanie Kovala w Wielkim Planiście oznacza, że wszystkie pasikoniki grają po tej samej stronie. Było kilka możliwości na wykorzystanie Dritta w nieco zmienionej sytuacji. Mógł być wtyczką odgrywającą rolę „dobrego policjanta” w duecie ze złym Utanem. Mógł być drollowym renegatem, co pozwalało na swoiste odwrócenie ról z drugiego tomu (kiedy to Koval potrzebował pomocy Dritta). Wybrano najprostsze rozwiązanie. Trzeci tom Kovala nie jest złym komiksem. Ma trochę pecha, bo wcześniejsze tomy bardzo wysoko ustawiły poprzeczkę. Cóż, wolny rynek i brak cenzury nie wszystkim służył.
Tytuł: Wbrew sobie ISBN: 978-83-7648-855-4 Format: 50s. 215×290mm Cena: 21,90 Data wydania: 25 sierpnia 2011 Ekstrakt: 70% |