powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CX)
październik 2011

Przy herbacie: Wolnoć Tomku w swoim opku
Czy zarażona bakteriami ospy Renfri w batystowych majtkach może zrobić salto na wieżyczce czołgu?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Do napisania tego felietonu zainspirowała mnie analiza tak zwanego Nazi Opka1) na stronie Niezatapialnej Armady Kolonasa Waazona (o tej analizatorni wspominałam już w felietonie „Grzeszne przyjemności z pisania”). Jest to historia dwóch muzyków z popularnego obecnie boysbandu, z tym, że jeden występuje jako hitlerowiec, drugi jako Polak. W tym – bynajmniej nie będącym groteską czy parodią – tekście bohater w okupowanym Krakowie ogląda telewizję, w łazience ma żel pod prysznic, gestapo myli się autorce z Wehrmachtem i generalnie utwór aż kipi od najrozmaitszych nielogiczności, anachronizmów i błędów rzeczowych. Autorka broniła się stwierdzeniem, że „przecież to tylko fikcja literacka”. Jest to uderzająco podobne do linii obrony niektórych pisarzy fantastycznych.
Wiele lat temu burzę w środowisku fantastów wywołały batystowe majtki Renfri w opowiadaniu Sapkowskiego „Mniejsze zło” – autor twierdzi, że był przez redakcję namawiany do wykreślenia tego szczegółu. Frakcja antybieliźniana pieniła się, że w świecie niby-średniowiecznym majtek nikt nie ma prawa nosić, frakcja tekstylna argumentowała, ze wszak Wiedźminlandia nie jest dokładnym odwzorowaniem żadnej z naszych epok historycznych. Kiedy przycichło, AS dołożył do pieca wprowadzeniem do fantasy takich pojęć jak „bratnia pomoc” czy „gen recesywny”. I znów zawrzało: czy czarodziejki mają prawo znać genetykę? Oczywiście, nie sposób przekonująco uzasadnić, że NIE mogą jej znać, skoro w naszym świecie eksperymenty Mendla to połowa XIX wieku.
Kłótnie czytelnicze wybuchają również wtedy, gdy autor – powołując się na fantastyczność – opisuje sceny sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Kopalnią takowych jest „Achaja”, której tytułowa bohaterka robi salta w kajdanach na nogach, jeździ konno w skórzanej minispódniczce bez majtek czy przenosi przez kładkę osła wraz z ładunkiem. Fani na zarzuty odpowiadają wyniośle, że to „taka estetyka” i „celowe przerysowanie”. Nie-fani… cóż, nie-fani najczęściej kończą lekturę już przy scenie z saltami.
Jeżeli cała powieść napisana jest w komiksowo przerysowanej estetyce, to pół biedy: ci, którym taka idea nie odpowiada, po prostu nie będą czytać. Gorzej, jeśli autor pragnie zachować pełen realizm, ale zdarzają mu się błędy na skutek niedostatecznej wiedzy. Pamiętam pewien tekst umieszczony bodajże na starym forum Nowej Fantastyki, gdzie akcja działa się w Polsce lat 80., a autor pośliznął się na jakichś szczegółach dotyczących pracy milicji. Kiedy mu to wytknięto, zareagował standardowym „przecież-to”, jednak krytykujący czytelnik słusznie odparł, że pisząc o konkretnym czasie i miejscu autor powinien zachować dotyczące ich realia. Elementy fantastyczne to całkiem co innego: PRL-owski śledczy może prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa popełnionego przez wilkołaka, ale na miejsce zbrodni musi jechać samochodem istniejącym w tamtej rzeczywistości, ubrany w ciuchy dostępne za komuny i z możliwościami technicznymi na odpowiednim poziomie: wykluczona jest na przykład analiza DNA (swoją drogą, urocze błędy zdarzają się nastolatkom próbującym na blogach pisać kryminały – u nich analiza DNA nieznanej ofiary zdradza… jej nazwisko i adres).
Gimnazjalne dzieciaki wypisują głupoty z braku wiedzy i wyobraźni; dojrzałym autorom nie zdarzają się aż tak kompromitujące wpadki, ale za to są oni znacznie ostrzej rozliczani. Pojedynczy błąd w określeniu typu pistoletu, działa okrętowego czy sposobu zapobiegania malarii bywa rozdmuchiwany do rozmiarów przesłaniających cały utwór. „NO TO CO, że akcja jest wartka, a bohater jak żywy, skoro autor nawet nie odróżnia czołgu WTF-20 od HGW-40, a przecież każdy widzi, że różnią się sposobem nitowania pancerza wieżyczki!”, zakrzykują wielbiciele militariów. Po części ich rozumiem. Jeden durny błąd autora – a autor wcale nie musi olewać szczegółów: wystarczy, że zbytnio zaufa swojej pamięci lub oprze się na złych źródłach – jest w stanie zdyskredytować całą powieść. Mnie się to zdarzyło z „Szatą” Douglasa L. Cassela. Poszło w sumie o drobiazg. Powieść ta rozgrywa się w starożytnym Rzymie w roku 33 n.e., a rzymski patrycjusz pragnący darować wolność zasłużonemu niewolnikowi siada i pisze akt wyzwolenia. Pech chciał, że akurat byłam na drugim roku studiów i rzymskich sposobów uwalniania niewolników uczono nas dość szczegółowo – a żaden nie polegał na tym, że właściciel wystawia mu dokument niczym jakiś XIX-wieczny amerykański plantator. W tym momencie cała historyczność powieści przestała się dla mnie liczyć, bo skoro przyłapałam autora na takim błędzie, to jak mam mu zaufać w kwestii obyczajów, jedzenia, sposobów podróżowania czy innych szczegółów.
W byciu czytelnikiem specjalistyczna wiedza nie popłaca. Jeden zirytuje się, czytając o starożytnym Egipcjaninie, który „uniósł się w strzemionach”, drugi zawyje przy „bakteriach ospy”, trzeci wkurzy się potężnie „zimnym dotykiem metalu glocka”. A dla znakomitej większości odbiorców te szczegóły są niezauważalne. Oczywiście what has been learned cannot be unlearned i nikt nie da rady pozbyć się informacji zdobytych przez wykształcenie czy hobby. Zaprawdę, jeśli nie staniecie się jako dzieci, nie będzie wam dane wejść do królestwa literackiego.
1) Opko = opowiadanie.
powrót; do indeksunastwpna strona

50
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.