powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CX)
październik 2011

27 WFF: Dzień siódmy
‹27 Warszawski Festiwal Filmowy›
Dokument zainscenizowany z pomysłowością robiącą wielkie wrażenie, historyczna gęstwina podana w wyrafinowanej narracji, czysto rozrywkowa, pierwszorzędna komedia, film szybko ulatujący z pamięci, klasyczny przykład przerostu formy nad treścią – słowem, dzień siódmy na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Droga na drugą stronę” („Crulic – The Path to Beyond”, reż. Anca Damian)
Czy tego chcemy czy nie, moc współczesnego kina, także dokumentalnego, leży w formie i Anca Damian zdaje się świetnie to rozumieć. Sposób narracji i przedstawiania wydarzeń w tym filmie skłania się metodzie łączenia dokumentalnego materiału z animacją. Zwłaszcza początkowe sceny stanowiące biograficzną notkę o dzieciństwie i życiu Claudio Crulica na tyle barwnie wprowadzają widza w świat bohatera, że aż trudno uwierzyć, gdzie ten film nas zaprowadzi. Przedstawiona w dokumencie historia swego czasu była dosyć głośna po obu stronach konfliktu: polskiej i rumuńskiej. Rumun Crulic w trakcie podróży po świecie przybywa do Polski, gdzie staje się głównym podejrzanym o kradzież portfela i trafia do krakowskiego więzienia. Claudio desperacko próbuje walczyć o wolność i sprawiedliwość, uciekając się w końcu do drastycznego sposobu demonstracji swojej niewinności. Podejmuje głodówkę, która po jakimś czasie doprowadza go do wagi 40 kilogramów i śmierci. Choć wiele faktów składało się na jego korzyść, nikt w porę nie usłyszał krzyku Claudio. Tę wstrząsającą historię, Anca Damian przeniosła w odrealniony ekranowy świat, który jeszcze podsycił jej dramatyzm. Zamiast suchej relacji z faktów, „Droga na drugą stronę” przypomina raczej coś w stylu osobistej refleksji nad życiem Crulica, a zwłaszcza jego finalnym aktem. W potoczystej opowieści nie ma jednak nadmiernego psychologizowania i zażartego śledztwa. W centrum zainteresowań reżyserki leży głównie ludzki wymiar tej tragedii którzy, trzeba przyznać, zainscenizowała z pomysłowością robiącą wielkie wrażenie.
Urszula Lipińska
„17 godzin” („17 Hours”, reż. Chema de la Pena)
Historyczna gęstwina podana w wyrafinowanej narracji. „17 godzin” to kino bez fajerwerków, suche, niemal dokumentalne, wiernie śledzące wydarzenia i nierozpraszające się próbami budowania emocji tradycyjnymi środkami. Tych kilkanaście gorących godzin z kart hiszpańskiej historii przybliża wydarzenia z 1981 roku. W ciągu jednej nocy, dwunastu uzbrojonych żołnierzy bierze za zakładników trzystu pięćdziesięciu deputowanych, zamyka ich w sali kongresu i rozpoczyna batalię o przywrócenie dyktatury w kraju. Intensywność opowiadania tego filmu robi wrażenie: dobrze znać konteksty, bo łatwo się w nim zgubić. „17 godzin” porusza dramatyzmem losów jednostki uwikłanej w politykę, choć trzyma się z dala od tanich chwytów. Nie znamy bohaterów od strony innej niż tej ściśle związanej z wydarzeniami historycznymi i to wielka zasługa reżysera, że przekonał nas do nich bardzo ograniczonymi środkami. Powściągliwie grający aktorzy, akcja rozbita zaledwie na trzy miejsca, dramaturgia zaklęta głównie w dialogu – „17 godzin” to totalna odwrotność polskiego kina historycznego. Pewnie dlatego tak bezceremonialnie wciąga nas w sam środek wydarzeń i nie puszcza do samego końca.
Urszula Lipińska
„Superclásico” („Superclásico”, reż. Ole Christian Madsen)
Seans z „Superclasico” to jak degustacja dobrego wina – może wprawić w przyjemny rausz a nie powoduje kaca. Christiana, wielbiciela dobrych trunków i właściciela małego sklepiku z winami, właśnie opuściła żona. Mężczyzna zamiast pogodzić się z tym faktem, postanawia udać się do Argentyny wraz z synem, Oskarem i odzyskać żonę, która aktualnie mieszka w nieprzyzwoicie luksusowej wilii z narzeczonym – znanym i nieziemsko przystojnym piłkarzem, nagminnie paradującym po posesji bez majtek. Na sukces filmu, oprócz zabawnych gagów i postaci (kulturalni złodzieje, mechanik-filozof, pokojówka skrywająca pod nieskazitelnym fartuchem wulkan seksualnej energii), składa się gorąca atmosfera skąpanego w słońcu Buenos Aires, podrasowana odpowiednią muzyką. Nie zabraknie przy tym lekko nostalgicznych tonów, ocierających się o konwencję realizmu magicznego, zwłaszcza w rozbudowanym wątku Oskara i jego pierwszej miłości (cudowna scena tańczących karaluchów). Ole Christian Madsen udowadnia, że da się zrobić czysto rozrywkową, pierwszorzędną komedię, nie schlebiając przy tym najmniej wyrafinowanym gustom.
Zuzanna Witulska
„Jestem Mitsuko” („Mitsuko kankaku”, reż. Kenji Yamauchi)
Tytuł filmu jest trochę zwodniczy, bowiem w tej opowieści tak naprawdę bohaterki są dwie: siostry Mitsuko i Emi. Młodsza z nich, Mitsuko, zajmuje się fotografią i w związku z wymuszoną przez mającego finansowe kłopoty ojca sprzedażą domu rozpoczyna pracę jako barmanka w nocnym lokalu. Starsza Emi, próbująca odgrywać wobec Mitsuko rolę matki, wikła się w tym czasie w romans z żonatym szefem firmy, w której pracuje. Obie natomiast mają kłopoty z natrętnym amantem, zmyślającym niestworzone rzeczy po to tylko, by być jak najbliżej Mitsuko, w której się zadurzył. Jak widać z powyższego, fabułka jest nieskomplikowana i z grubsza oparta na umiarkowanie ciepłym, dość często absurdalnym humorze, który ma osładzać różne życiowe niepowodzenia. Niestety, im dalej w las, tym mocniej humor przygniatany jest przez sceny jawnie dramatyczne, aż w końcu reżyser sięga po broń ostateczną – wiadro krwi. Wysiłek to jednak daremny, bo film, mimo że porządnie zrobiony i nieźle zagrany, bardzo szybko ulatuje z pamięci, ani ucząc widza czegoś konkretnego, ani go przesadnie bawiąc.
Jarosław Loretz
„Trzy i pół” („Seh-O-Nim”, reż. Naghi Nemati)
Przyzwyczajono nas, że kino irańskie to smakołyk. Praktycznie co film, to tematyka ważka, głęboka i poruszająca, a twórcy, którzy w tych produkcjach maczali palce, to godni naśladownictwa fachowcy. A tu proszę, trafia się taki „Trzy i pół” i nijak do schematu nie pasuje. Owszem, fama niesie, że został zakazany w rodzimym kraju, że reżyser ma przez niego same kłopoty, bo tematyka trudna i niewygodna, że w końcu to dzieło poruszające tematy tabu. No cóż, może to i prawda, przynajmniej z tą cenzurą i kłopotami, ale tak na zdrowy rozum trudno stwierdzić, co jest takiego niezwykłego w opowiedzianej przez Nematiego historii. Bo to, co się przytrafia trójce bohaterek, owszem, jest naznaczone tragedią, ale – jeśli nie liczyć biurokracji meldunkowej – mogłoby się zdarzyć w dowolnej części ziemskiego globu. Sednem akcji jest bowiem próba ucieczki za granicę trzech więźniarek, które wyszły na kilkudniową przepustkę. Przez cały film plączą się one po kraju kradzionym samochodem i wykłócają telefonicznie ze szmuglerem, a w międzyczasie jedna z nich odkrywa, że jest w ciąży. I tyle. Żeby to jeszcze było zajmująco opowiedziane – ale nie jest. Historia niemożliwie się wlecze, serwując w nadmiarze długie najazdy kamery na twarze bohaterek, natomiast niemal zupełnie zapominając o uwiarygodnieniu postaci, o których widz do samego końca praktycznie niczego konkretnego się nie dowiaduje. Na dokładkę od czasu do czasu trafia się scena, która znalazła się tutaj prawem kaduka, jak choćby potrącenie pieszego przez szmuglera. Trochę ożywczego zamieszania wprowadza w śniętą intrygę sama końcówka filmu, ale na ratowanie obrazu, w istocie błahego mimo poważnej, ciężkiej formy i objawionego na samym finiszu tragizmu, jest już zdecydowanie za późno. „Trzy i pół” to taki klasyczny przykład przerostu formy nad treścią.
Jarosław Loretz



Cykl: Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy
Miejsce: Warszawa
Od: 7 października 2011
Do: 16 października 2011
WWW: Strona
powrót; do indeksunastwpna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.