Co by było, gdyby „Wojna światów” George’a Wellsa okazała się nie literacką fikcją, a zapisem prawdziwego starcia? Gdyby Ziemianie pokonali Marsjan, a potem zawarli porozumienie z mieszkańcami Wenus i Jowisza? Wszystkiego tego można dowiedzieć się z „Dziewczyny Płaszczki i innych nienaturalnych atrakcji” Roberta Rankina.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mamy rok 1895, Wielka Brytania, po zwycięstwie nad Marsjanami, jest już nie tylko światową, ale wręcz kosmiczną potęgą, Charles Babbage zostaje mianowany szefem Brytyjskiego Imperialnego Programu Kosmicznego, w swoją pierwszą podróż rusza „Imperatorowa Marsa” – powietrzny statek wycieczkowy z napędem stworzonym przez Nikolę Teslę (swoją drogą, popularność tej postaci w literaturze i filmie ostatnimi czasy jest zadziwiająca). A zwykli ludzie, jak to zwykli ludzie – pragną przede wszystkim rozrywki. Na przykład takiej, jaką dostarczyć może im profesor Coffin, który wraz z asystentem George’em podróżuje po kraju, wystawiając zakonserwowane w formalinie zwłoki Marsjanina. Niestety, ponieważ Marsjanin, delikatnie mówiąc, nie jest pierwszej ani drugiej świeżości, profesor decyduje się znaleźć inną atrakcję, na której będzie mógł zbić fortunę. Wybór pada na Sayiko, legendarną Dziewczynę Płaszczkę, ponoć boginię, ponoć żyjącą gdzieś w odległym zakątku świata. A George słyszy przepowiednię, zgodnie z którą to jemu właśnie jest przeznaczone odnaleźć Sayiko… Od tego momentu akcja już tylko przyśpiesza. Mamy tutaj podróż wielkim, steampunkowym z ducha statkiem powietrznym, przygody na zamieszkałej przez ludożerców wyspie i drugą wojnę światów. A to wszystko okraszone dużą dawką humoru. Poza tym autor wrzuca w powieść chyba wszystkie bardziej znane postacie końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku, te prawdziwe i te zmyślone. I tak przez książkę przewijają się wspomniani już Nikola Tesla i Charles Babbage, młodziutki Winston Churchill, Darwin (no dobrze, właściwie to małpa nazwana jego imieniem), Joseph Merrick czyli słynny Człowiek-Słoń oraz Sherlock Holmes, co prawda pojawiający się tylko w rozmowie bohaterów, ale zawsze. A jeśli dana osoba w roku 1895 już nie żyła? Cóż, autor kwituje ten fakt przekornym „widać historia się pomyliła”. Historia, swoją drogą, musi mylić się nie tylko w kwestii dat śmierci, ale i narodzin, bo na powietrznym statku jako kelner pracuje pewien Austriak, który w roku 1895 miał sześć lat. Rankin pełnymi garściami czerpie ze staroświeckich powieści i filmów przygodowych. Nad początkiem unosi się wyraźnie wyczuwalny duch steampunku i cyrkowych „atrakcji”, nad środkową częścią widmo Allana Quatermaina (który, jakżeby inaczej, także zostaje wspomniany), a końcówce patronuje Wells ze swoją „Wojną światów”. Mamy więc w „Dziewczynie Płaszczce…” tubylców marzących o przyrządzeniu zupy z białego podróżnika, nieistniejące na mapach wyspy, ukryte w dżungli świątynie, porwania i ratunki w ostatniej chwili. Wszystko to, rzecz jasna, podane z przymrużeniem oka, Rankin nie ukrywa wcale, że korzysta z motywów przemielonych już przez kino i literaturę setki razy. Akcja biegnie szybko (może nawet zbyt szybko), dowcipy bawią (może z wyjątkiem tych o małpie obrzucającej ludzi odchodami), a charaktery bohaterów są tyleż malownicze, co prościutkie, bo sprowadzone do jednej, góra dwóch charakterystycznych cech – na przykład profesor Coffin to kuty na cztery nogi oszust, jego asystent jest szlachetnym młodzieńcem, natomiast ich towarzyszka, Ada Lovelace, prezentuje klasyczny typ pięknej awanturnicy. Powieść czyta się gładko, jednak efekt nie jest do końca zadowalający. Przede wszystkim chwilami miałam wrażenie, że w tej książce wszystkiego jest za dużo: znanych postaci i puszczania do czytelnika oka, przygód retro i zabawy konwencją. Gdzieś w tym nadmiarze ginie fabuła, która momentami wydaje się zupełnie pretekstowa. Dla ścisłości, rozumiem, że ona poniekąd taka właśnie miała być, że sensem tej książki są lepsze lub gorsze dowcipy, a nie przygody bohaterów. Jednak autor chyba trochę przesadził, bo momentami czyta się to tak, jakby człowiek oglądał pokaz zabawnych slajdów „z epoki”. Rozrywka, owszem, miła, na dłuższą metę jednak nie nazbyt satysfakcjonującą. Dla porównania cykl „Protektorat parasola”, również steampunkowy i „nie na poważnie”, ma znacznie ciekawsze fabuły, a i postaci budzą tam większą sympatię. Choć to pewnie kwestia gustu i poczucia humoru, bo niewątpliwie i „Dziewczyna Płaszczka” znajdzie swoich zwolenników.
Tytuł: Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne atrakcje Tytuł oryginalny: The Japanese Devil Fish Girl ISBN: 978-83-7648-827-1 Format: 392s. 125×195mm Cena: 34,– Data wydania: 12 lipca 2011 Ekstrakt: 60% |