powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CX)
październik 2011

Grunwaldy każdego z nas
Szczepan Twardoch ‹Tak jest dobrze›
Gdy w 1400 r. Stanisław ze Skarbimierza został rektorem Akademii Krakowskiej, podczas inauguracji mówił o aspektach, w jakich można się było doskonalić dzięki studiowaniu. Na ich krótką listę trafiła dziedzina, która zgubiła potem swoją nazwę: monastyka, sztuka władania sobą samym. Zbiór „Tak jest dobrze” Szczepana Twardocha wolno w tym duchu nazwać monastycznym: to podszyte grozą historie o relacjach międzyludzkich, wśród których trudna relacja z samym sobą zdaje się tą pierwszą.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Wieczny Grunwald”, opowiadający o postaci na wielu płaszczyznach rozdartej, jest też w pewnym sensie rozdartą powieścią: podróżującą pomiędzy małym a dużym kosmosem, małą a dużą narracją. W nowej antologii śląskiego pisarza nie ma takiej dwojakości: autor odchodzi od historiozofii, by skoncentrować się na światach mikrych, ale nie mniej ważnych – na losach pojedynczych osób. Twardoch stawia swoich bohaterów w sytuacjach granicznych i – skoro dostatecznie już zdewastuje ich życia – oddaje im głos, pozwalając czytelnikowi poznawać chaotyczne często myśli nieszczęśników.
Okoliczności, z jakimi muszą się zmagać, niekiedy nie mogą się wydarzyć. Tak jest w najbliższym klasycznemu horrorowi opowiadaniu „Ona płynie w moich żyłach” albo w „Dwóch przemianach Włodzimierza Kurczyka”, gdzie nawet gdy teoretycznie nie pojawia się element niesamowity, przedstawione zachowania robią wrażenie jeszcze bardziej wynaturzonych, niż bywa w rzeczywistości. Metoda autora polega bowiem na doprowadzaniu prywatnych dramatów nieraz do krańców prawdopodobieństwa, nieraz poza nie; balansowaniu między najbardziej brutalną realnością a sennymi zjawami, czasem bez rozstrzygania, czy koszmar dzieje się naprawdę.
Jednym z kluczy do odczytania książki wydaje się wpływ relacji z samym sobą na relacje z innymi i odwrotnie. Dobrze to widać nade wszystko w traktującej o losach szkaradnej nastolatki „Masarze”, w której nienawiść do siebie oraz pogarda otoczenia napędzają się wzajemnie i niepodobna stwierdzić, co w większym stopniu decyduje o drugim – choć nie ma wątpliwości, że to pierwsze uczucie jest bardziej dokuczliwe. Niekiedy, jak w opowiadaniu tytułowym, idzie o relacje z tymi, którzy już nie żyją, innym razem o dawno minione, przynajmniej w najważniejszych stadiach, ale konstytuujące teraźniejszość. Zwykle – o relacje z własnymi i cudzymi ciałami, w istotny sposób warunkujące stan ducha, tudzież – zwłaszcza w „Uderz mnie” – o niepewność, które „ja” jest tym prawdziwszym.
Bohaterów Twardocha, choć właściwie żaden z nich nie wygrywa, różnią reakcje na napotykane przeciwności: utwory z początku i końca książki służą ukazaniu postaw najskrajniej od siebie odległych. Zbiór zaczyna się od wściekłego „Gerda”, nienawistnego matuzala ze Śląska, rozmawiającego ze znanymi z „Wiecznego Grunwaldu” czarnymi bogami, kończy zaś przejmującym hołdem dla „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, w którym nie ma więcej niż we wcześniejszych tekstach szczęścia, ale z pewnością jest najmniej furii. Da się w ten sposób odczytać tytuł całego tomu, a zarazem owej ostatniej opowieści: tak jest dobrze – nie tyle może bez gniewu jako takiego, częstokroć cennego, ile bez niezasadnej złości, opartej na samej negacji.
Autora nie interesuje tutaj przeźroczyste pisanie. Twardoch nie boi się patosu, narzędzia niosącego dziś za sobą ryzyko ośmieszenia, a jawiącego się w tej prozie jako nieodzowny, lecz umiejętnie dozowany komponent stylu; bywa też, że pisarz wiedzie język w przeciwną stronę: upadla go niczym przedstawione w nim postacie. To ostatnie jest skutkiem przyjętej konwencji – przeplatania trzecioosobowej narracji wewnętrznymi monologami, ostatkiem sił niewykrzyczanymi obelgami i strzępkami wspomnień. Technikę ową najlepiej uwidacznia „Gerd”, gdzie starzec myśli po śląsku, co kontrastuje z polszczyzną reszty tekstu; jednak takie stylistyczne tasowanie przewija się przez cały zbiór.
Przez sześć opowiadań, które z jednej strony są dobitnym przykładem literatury o ludzkich wnętrzach i zmorach, z drugiej – na tyle, na ile mogą, nie tracąc kameralnego charakteru – opiewają mozolną walkę z tym, czego niepodobna zrzucić na emocjonalne defekty. Nie ma tu wprawdzie – by objąć tekst klamrą lat 1400. – grunwaldzkiego rozmachu, ale nie brakuje małych, osobistych Grunwaldów; nawet jeśli fantasmagorycznych, to zarazem najder prawdziwych.



Tytuł: Tak jest dobrze
Wydawca: Powergraph
ISBN: 978-83-61187-20-2
Format: 240s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena: 32,–
Data wydania: 29 czerwca 2011
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

36
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.