powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Już nie taki „Antypop”
Primus ‹Green Naugahyde›
Prawie dwanaście lat – dokładnie sto czterdzieści trzy miesiące. Tyle trzeba było czekać na nowy długograj Lesa Claypoola i jego Primusa. Warto było. Choćby z tego powodu, że jest to płyta lepsza od „Antipop” i przynajmniej o dwie klasy przewyższająca „Rhinoplasty”.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
‹Green Naugahyde›
‹Green Naugahyde›
Można „Green Naugahyde” postawić obok albumów nagranych przez trio w latach 1991-1997. Co prawda poziomem nie sięga ona „Pork Soda”, a brzmienie jest kontynuacją ostatniego LP, to jednak czuć w tej muzyce prawdziwą radość grania, z jaką mamy do czynienia w przypadku scenicznych debiutantów. Muzycznie mamy tu wszystko, czego należało się spodziewać – przepełnioną basowymi motywami, pełną absurdalnego humoru funk-rockową mieszankę. Niestety – i tu największy zarzut wobec tego materiału – nic więcej. Poza przyjemnością obcowania z dobrze brzmiącymi instrumentami i dowodami technicznych umiejętności muzyków, nowy krążek legendy alternatywnego grania nie daje zbyt wiele. Brak rwących schematyczne ramy progresywnych pochodów, metronomicznych wygibasów i rytmicznych połamańców; większość utworów ogrywa bardzo podobny kompozycyjny schemat, wokal Lesa ogranicza się do zaledwie dwóch, trzech sposobów artykulacji, a do tego, słuchając jego partii, ma się wrażenie, że gdzieś po drodze zagubił się producent. Dzisiejszy Primus nie jest już najdziwniej grającą ekipą. No i co z tego? W sumie nic, bo słucha się tych trzynastu kompozycji z przyjemnością i radością, choć po kilku razach z „Green Naugahyde” można ograniczyć się do kilku wybranych. Zwłaszcza tych, gdzie Claypool, LaLonde i Lane stawiają na klimat i/lub po prostu dobrą zabawę. Każdy fan ucieszy się jak dziecko, gdy po preludium następują pierwsze takty „Hennepin Crawler”, neurotyczno-narkotykowego funku. Tuż za nim wyłania się „Last Salmon Man (Fisherman’s Chronicles, Part IV)” i przez sześć minut trzyma w napięciu dzięki ciekawym dialogom basowo-perkusyjnym, humorystycznym, knajpiano-cyrkowym wstawkom i psychodelicznej wycieczce w trakcie solowej partii gitary. To udana kontynuacja „Kronik Rybaka”. Do najlepszych momentów zaliczyć trzeba także klimatyczny, wciągający pulsującym i plumkającym basem oraz kapiącą gitarą, „Eyes Of The Squirrel”, który oparty jest na bardzo dobrym bicie. Słuchając tego ostatniego, wydaje się, jakby „Pork Soda” wydano rok temu. W „Moron TV” panowie sięgają jeszcze dalej, bo aż do czasów „Frizzle Fry”, lecz już bez takiego polotu i błysku, a szkoda. Dobrze wypada „Eternal Consumption Engine”, gdzie usłyszymy tę bardziej absurdalną stronę wyobraźni autorów. Również ciekawie robi się w drugiej części „Tragedy’s A’ Comin’”, kiedy instrumentaliści wchodzą w orientalne skale; mimo że sam kawałek jest za długi jak na to, co ma do zaoferowania. Ostatnim wartym przesłuchania jest „Extinction Burst”, w którym każda partia bliska jest szaleństwu, a całość galopuje w kierunku czystego obłędu; obok „Last Salmon Man” i „Eyes Of The Squirrel” to najlepsza rzecz na „Green Naugahyde”. Reszta to tylko odbicie dawnego blasku, jak np. „Jilly’s On Smack”, któremu blisko do Primusowej łamigłówki, jednak brak mu wyrazu.
Trudno nie zauroczyć się i nie pochylić głowy przed indywidualnymi umiejętnościami muzyków. LaLonde czasem uraczy zeppelinowym riffem, czasem zachwyci hendriksową barwą. Co najważniejsze, ma świetne wyczucie chwili i nastroju – jemu nie potrzeba tysiąca dźwięków, by wprowadzić odpowiednie napięcie i pożądaną dramaturgię. Oczywiście, gitara pełni rolę drugich skrzypiec, gdyż Primus to przede wszystkim bas, a tym razem również i perkusja, która jest tu instrumentem pierwszoplanowym, na równi z grą Lesa. Jay Lane, powracający do składu pierwszy pałker grupy jeszcze z czasów poprzedzających debiutancki „Suck on This”, to prawdziwe zaskoczenie in plus. To właśnie on był współtwórcą „brzmienia Primusowego” i, proszę państwa, kłaniam się uniżenie przed jego grą, bo sposób, w jaki Lane potrafi wykorzystać hi-hat, może zawstydzić i zniechęcić wielu młodych adeptów tego instrumentu. Mamy zatem prawdziwy powrót do korzeni, wszystko zdaje się być na miejscu, a mimo tego czegoś tu brak. Kolejne numery wpadają w ucho od razu, melodie dają się bez problemu zanucić, a rytmika w poszczególnych kawałkach nie bawi się ze słuchaczem w chowanego. Bardziej konwencjonalne granie sprawia, że całość jest łatwa w odbiorze i po kilku przesłuchaniach zaczyna się nudzić, przez co radość z wyczekiwanej płyty maleje. Nieraz, słuchając tych kompozycji, pomyślałem: „Kurcze, jak oni jadą!”, ale ani razu nie przemknęło mi przez głowę: „O rany, jak oni to wymyślili?” – co do dziś zdarza mi się, gdy słucham „Pork Soda” czy „Brown Album”.
Pomijając to małe rozczarowanie, należy podkreślić, że Primus ciągle ma jaja, choć teraz podane są one na miękko. Jeśli ktoś spodziewał się, że po tylu latach przerwy Claypool i spółka powrócili, gdyż mieli coś nowego do powiedzenia, to będzie zawiedziony i chyba lepiej by było, gdyby ostatnim wydawnictwem grupy pozostała EP-ka z 2003 roku, a na kolejny pełny album fani grupy wciąż czekali. Dla tych natomiast, dla których jest to pierwsze zetknięcie z muzycznym światem Lesa Claypoola i jego załogi (przecież od największych sukcesów grupy wyrosło już całe nowe pokolenie słuchaczy), „Green Naugahyde” może być awangardową petardą. Niestety, świadczy to o miałkości całej dzisiejszej sceny rockowej i potwierdza tezę Lesa: „Everything is made in China”. Również w odniesieniu do jego Primusa.



Tytuł: Green Naugahyde
Wykonawca / Kompozytor: Primus
Nośnik: CD
Data wydania: 12 września 2011
Czas trwania: 50:46
EAN: 822550001920
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Utwory
CD1
1) Prelude To A Crawl
2) Hennepin Crawler
3) Last Salmon Man
4) Eternal Consumption Engine
5) Tragedy’s a’ Comin’
6) Eyes Of The Squirrel
7) Jilly’s On Smack
8) Lee Van Cleef
9) Moron TV
10) Green Ranger
11) HOINFODAMAN
12) Extinction Burst
13) Salmon Men
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

179
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.