powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Grom z jasnego nieba, czyli 10 lat filmowego „Władcy pierścieni”
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Władca Pierścieni: Dwie Wieże›
‹Władca Pierścieni: Dwie Wieże›
Marcin Osuch: Wygląda na to, że „Władca Pierścieni” był dla nas jednym z najważniejszych wydarzeń filmowych w życiu (obok oczywiście „Gwiezdnych wojen”). Ale chyba nie oznacza to, że film był pozbawiony wad? I nie mam na myśli tutaj takich oczywistości jak koncepcja nieumarłych zalewających orków niczym domestos bakterie w… (no wiecie gdzie).
Łukasz Gręda: No właśnie, zgodziliśmy się co do tego, że premiera pierwszej części była wielkim wydarzeniem, ale czy z czasem ta magia nie wyparowała? Czy nie irytowała was długoletnia supremacja Władcy na rynku? Weźmy rozdanie Oscarów, na którym „Powrót króla” zgarnął wszystko, co tylko mógł. Pamiętam, że oglądałem to z rosnącą irytacją i znudzeniem.
Konrad Wągrowski: Prawdą jest, że była to najnudniejsza ceremonia w historii Oscarów, ale patrzyłem na nią pod kątem, że nagradzana jest cała trylogia, a nie tylko „Powrót króla” – a ta dla mnie na wszelkie nagrody zasłużyła. Natomiast przyznam, że podczas oglądania wielu tych wad nie dostrzegałem. Najwięcej może w pierwszej części, która – aż do walki z Balrogiem i śmierci Boromira – budziła we mnie mniej emocji, niż się spodziewałem (choć oczywiście lista zachwytów była długa). Część druga była już objawieniem, a trzecia godnym zwieńczeniem. Oczywiście w każdej znajdowały się elementy, które może budziły wątpliwości – walka Gandalfa z Sarumanem, przerysowana śmierć Denethora – ale były to naprawdę drobiazgi w morzu zachwytów. Koronne argumenty przeciwników – że „śmierć” Aragorna w walce z wargami, że przeciągnięte w nieskończoność zakończenie – zupełnie do mnie nie docierały. Upadek Aragorna był pretekstem do chwytającej za serce sceny jego powrotu, a półgodzinne zakończenie filmu to chyba rzecz zrozumiała w przypadku dziesięciogodzinnego dzieła? Będąc od zawsze wielkim fanem powieści Tolkiena (właśnie – czy nie powinniśmy określić swojego stosunku do literackiego pierwowzoru?), nie miałem też problemu ze zmianami w scenariuszu – nie brakowało mi Bombadila czy Isildura, czy kogo tam wymieniali tolkieniści. No, z perspektywy czasu pamiętam prawie same zachwyty. Choć może bardziej krytycznie spojrzę, gdy ponowię sobie seans.
Beatrycze Nowicka: Oj tak, śmierć Denethora była komiczna. Dorzućmy jeszcze do tego słynny zjazd Legolasa na tarczy. Ale to są pojedyncze sceny, całość się broni. Jeśli chodzi o mnie, chyba najbardziej podobała mi się „Drużyna Pierścienia” – podobnie jak w powieści, gdzie właśnie w tym tomie bohaterowie przemierzają najdłuższą drogę, tak i w ekranizacji pojawiło się tutaj najwięcej różnorodnych miejsc: od Shire, przez Rivendell, Morię i Lothlorien. Jest to w moim odczuciu najbardziej malownicza część. Z kolei „Dwie wieże” są dla mnie częścią wywołującą największe emocje. „Powrót króla” podobał mi się najmniej, sporą część zajmowało tutaj oblężenie, na co się napatrzyłam już poprzednio. W kwestii stosunku do pierwowzoru literackiego: trylogia Tolkiena była jedną z pierwszych książek fantasy, jakie czytałam, i wtedy bardzo mi się podobało, niemniej nie należę do fanatycznych fanów, którzy recytują całe fragmenty z pamięci i uczą się quenyi. W ekranizacji Petera Jacksona doceniłam zachowanie klimatu oryginału, natomiast wszelkie pomniejsze zmiany nie przyprawiały mnie o ataki wściekłości.
Artur Chruściel: Tak, elementy przekombinowane były w całej trylogii. Do wymienionych dołożyłbym jeszcze nadzwyczajną precyzję, z jaką ziemia zapadła się pod sługami Mordoru, i wyjątkowo małą kreatywność w prezentowaniu dusznych walk Frodo z Pierścieniem. Były też zupełne drobiazgi w rodzaju mapy sztabowej Faramira (a to był przecież całkiem „realistyczny” wątek). Ale jeszcze raz tak – nie psuło to całościowego wrażenia. Przy czym o ile po premierze „Drużyny Pierścienia” pozostawałem w stanie czystego zachwytu i usterki zacząłem dostrzegać przy powtórkach, to już w kolejnych filmach krzywa wyglądała inaczej: rozczarowany nie byłem nigdy, ale jakiś stopień nieukontentowania był zawsze i ocena filmów rosła z czasem.
Podobnie jak Beatrycze, najbardziej wciąż lubię „Drużynę”, w której Jackson miał najtrudniejszy materiał, a zaliczył najmniej potknięć i wykazał się olbrzymią inwencją (choćby sposób prowadzenia wątku Sarumana, doskonale też przygotowujący teren pod „Dwie Wieże”).
Agnieszka Szady: „Drużyna pierścienia” pokazała jeszcze – co, niestety, Jackson zmarnował w kolejnych częściach – że naprawdę piękne i przekonujące są ujęcia kręcone w realnych plenerach. Cała wioska hobbicka została wybudowana na planie, a nie namalowana w komputerze – i to widać.
Artur Chruściel: Z kolei część druga jednak wydaje mi się najsłabsza, bo najwięcej w niej klisz z wojennych blockbusterów. A „Powrót króla” walczy z „Drużyną…” o palmę pierwszeństwa przede wszystkim za batalistykę. W fantastyce nie ma nic, co bym porównał z oblężeniem Gondoru i szarżą Rohirrimów. Na późniejszą szarżę Domestosa spuśćmy zasłonę milczenia. Szczęśliwie była krótka.
Konrad Wągrowski: Dla mnie dokładnie odwrotnie – to część druga jest najlepsza, bo po letniej emocjonalnie „Drużynie” udało się wywołać naprawdę silne uczucia, pokazać dramat sytuacji, osaczenie, nadać całości wrażenie ostatecznej rozgrywki, w której dobro z pozoru stoi na straconej pozycji.
Michał Kubalski: Hmm, dla mnie pierwszy seans „Drużyny” nie był jednym z najważniejszych wydarzeń. Żadnego wyczekiwania, żadnego śledzenia informacji sobie nie przypominam. Nie pamiętam nawet, w którym kinie i na jakim seansie byłem – pewnie na najzwyklejszym. Nie odtworzę teraz pierwszego całościowego wrażenia – co może znaczyć, że oddałoby je „meh”. Natomiast wciąż robi na mnie wrażenie głos Cate Blanchett jako Galadrieli, komentujący wydarzenia Drugiej Ery (nie pomerdałem numerków?) i towarzysząca mu sekwencja filmowa. Bombadila nie brakowało, ale za to te powłóczyste spojrzenia Sama i niebieskookiego Froda… To mnie irytuje teraz, więc zapewne irytowało i wtedy: zmiana charakteru relacji Sama i Froda z angielskiej „panicz i służący” na (nazwijmy to) kumpelsko-miłosną. Przy tym nie idzie o sam kierunek zmiany, ile o to, że „u Tolkiena tak nie było!”. Mimo że nie jestem tolkienomaniakiem.
Kolejne części tym samym były sumiennie oglądane, ale nie wyczekiwane. Kilka rzeczy (Helmowy Jar, szarża Theodena na olifanty!) wciąż mnie delikatnie denerwuje, ale przyznaję, że Jackson zrobił solidną rzemieślniczą robotę, a zmiany w fabule względem powieści nie zaszkodziły „Władcy”. Gdyby Jackson dołączył do „Powrotu króla” „Porządki w Shire”, to co prawda byłby bardziej posłuszny fabule Tolkiena, ale zamiast dwóch końców mielibyśmy trzy. A przecież ten końcowy fragment „Powrotu…” już jest przydługi.
Beatrycze Nowicka: O tak, głos Cate Blanchett był niesamowity. I te zamglone góry, a potem bitwa… Co do Froda, to jakoś zawsze wyobrażałam go sobie jako mężczyznę już nieco starszego (choć nie pamiętam, jak dokładnie było w powieści). Ale potem już się przyzwyczaiłam do wielkich oczu Wooda. Przy okazji – troszkę przeraziła mnie informacja, że Hugo Weaving ma grać Elronda. Ale też się okazało, że wyszło dobrze, mimo iż trudno uznać tego aktora za wcielenie elfickiej urody. No i Weavingowi udało się jakoś wybrnąć z kojarzonej z nim roli agenta Smitha.
Mateusz Kowalski: O, to to, dokładnie! Dla mnie Weaving jako Elrond był… cóż, miejscami miałem wrażenie, że oglądam „Matrixa” w wersji fantasy i z Woodem zamiast Reevesem. Oczywiście, było to groteskowe, jednak dla mnie osobiście apogeum komizmu „Władcy…” były tandemy Frodo – Sam, Pippin – Merry i Legolas – Gimli, które (co zresztą było poniekąd wymuszone pierwowzorem) przebijały najlepsze pary japońskich komedii yaoi. Niemniej jednak duża część z dowcipów w filmie ma charakter czysto kontekstowy i hermetyczny. Uwypukliły je dopiero memy (przyznać się, kto nie kojarzy słynnego Trolling Saruman? :D)
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

117
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.