 | ‹Władca pierścieni: Trylogia - edycja rozszerzona (6 Blu-Ray +9 DVD)›
|
Beatrycze Nowicka: Dokładnie tak. Mnie także „Gwiezdne wojny” przed oczyma stawały. Wspomnieć można też scenę z końca „Dwóch wież”, kiedy to Theoden wyjeżdża z zamku na – jak wtedy sądzi – ostatnią, straceńczą szarżę i późniejsza prowadzona przez Gandalfa odsiecz zjeżdżająca po stromym zboczu. Niemniej tamta końcówka była tak poruszająca – przynajmniej dla mnie, że aż tak mnie to nie raziło. Mateusz Kowalski: Właściwie mógłbym się podpiąć pod poprzedników. Jedyne, co mnie jeszcze bardziej doprowadziło do szału, to „snowboard avalanche”, jak to określił mój kolega, w wykonaniu Legolasa. W ogóle obsadzenie Orlando Blooma w tej roli było dla mnie ciosem poniżej pasa – wymuskany blondas, który wygląda i zachowuje się nie jak elf, ale raczej jak chłoptaś z katalogu Benettona… nie, dziękuję, postoję. Konrad Wągrowski: A czemu zakładasz, że elfy, zwłaszcza te młodsze (do kilku tysięcy lat), nie są chłoptasiami z katalogu Benettona? Dla mnie Legolas był naprawdę dobrze trafiony – ładny, małomówny, przedkładający działanie nad debaty. Zresztą fakt, że to Bloomowi spośród wszystkich aktorów „Władca” najbardziej pomógł w autopromocji, świadczy, że widzowie to kupili. Dla mnie casting był prawie że idealny, z genialnie dobranymi McKellenem, Mortensenem, Tyler i Blanchett na czele. Marcin Osuch: Męczące były dla mnie te sceny, gdy garstka bohaterów stawiała czoło tysiącom orków, goblinów i nikt nie doznał nawet draśnięcia. Mam na myśli przede wszystkim Morię (tam przecież gobliny nawet po suficie biegały) i wybrane sceny z oblężenia Helmowego Jaru (chociażby wypad Aragorna i Gimliego przed główną bramę). Ale najbardziej popsuł mi odbiór filmu wspomniany już Domestos nieumarłych. W trakcie lektury przed oczami miałem klasyczną walkę na miecze, topory czy inne takie, tyle że z jednej strony był zombiak. A jak było, to każdy widział. Beatrycze Nowicka: Pozwolę się wtrącić – nie wiem, czy słusznie, ale gdy czytałam „Władcę pierścieni”, wyobrażałam ich sobie na kształt naszych „śpiących rycerzy” a nie żadnych szkieletów, czy zombie. Tak że widok klasycznych nieumarłych bardzo mnie zdziwił. Konrad Wągrowski: Tu się zgodzę – finał bitwy na Polach Pelennoru to najsłabszy pomysł wszystkich trzech filmów. Zwróćcie uwagę na fakt, że w książce nieumarli NIE BRALI UDZIAŁU W BITWIE NA POLACH PELENNORU. Oni tylko pomogli pokonać korsarzy i zawładnąć ich statkami, na Polach z ostatnią odsieczą przyszły już siły południowego Gondoru, wsparte przez Strażników i elfy. W jakiś tam sposób rozumiem jednak Jacksona. Gdy się tyle czasu poświęciło na budowanie wrażenia, że sytuacja jest właściwie beznadziejna, trzeba było wprowadzić siły nadnaturalne do akcji, by uzasadnić zwycięstwo. Co nie zmienia faktu, że wyglądało to słabo, a cała akcja czyniła poświęcenie Rohirrimów i udział Drużyny w bitwie właściwie bezsensownym. W książce każda kolejna odsiecz jest mocno uzasadniona. Marcin T.P. Łuczyński: Hmm, no ja nie bardzo widzę, żeby to była główna przyczyna. Raczej spojrzałem na to inaczej, śledząc po raz n-ty fabułę: gdzie by tu jeszcze wcisnąć całe uzasadnienie, skąd by się te siły z Gondoru i te elfy wzięły na Polach Pelennoru. Ile scen trzeba by wsadzić, ile postaci jeszcze, żeby to jakoś wyglądało, żeby miało ręce i nogi? Nie było na to szans, nijak. Serio. A poza tym ta wielka armia umarłych wylądowałaby na przystani i co? „Nie, no, dzięki za pomoc i w ogóle. Fajne z was herbatniki, ale my tu mamy inne siły do walki, więc spoko, możecie już spadać. Trzymajcie się ramy…” No właśnie fakt, że Army of the Dead ruszyła z przytupem na hasło Gimmliego: „Niech zwycięży lepszy krasnolud” – była logiczna, spójna i sensowna. Tyle że faktycznie kompletnie zmasakrowano ich zaraz potem, robiąc z nich pełzający WD-40. Właściwie do dzisiaj kompletnie nie umiem pojąć, jak można było tak fenomenalną i wgniatającą w fotele sekwencję (szarża Rohanu to jest perełka absolutna przecież, tak w szerokim planie, jak w zbliżeniach) tak fatalnie spaskudzić Eowiną kładącą olifanty cięciami, które by im pewnie nawet wysuszonego naskórka nie były wstanie „speelingować” czy Legolasem-Tańczącym-Na-Grzbiecie (spore zasoby poszły na tę scenę kompletnie po nic). To już pomysł z Eomerem, który rzutem włóczni trafił w faceta siedzącego za kierownikiem, doprowadzając dwa olifanty do jebutnej kolizji był o niebo lepszy. Nie znalazłem nijakiego uzasadnienia poza ewidentnym brakiem wyczucia. I logistyką. Naprawdę widać na dołączonych do filmu dokumentach, jaki tam w tych wszystkich departamentach był zajob (ludzie szampony brali do pracy, żeby do domu nie musieć wychodzić), ile rzeczy spadało z Jacksona na asystentów. Może na storyboardach nie wyglądało to tak fatalnie, jak potem, gdy wymielono animacje. A naprawdę nie było czasu na powtarzanie takiej roboty. Inna sprawa, że ta zielona marmolada reżyserowi się mogła podobać. Nie wiem. Konrad Wągrowski: No dobra, ponarzekaliśmy, teraz może wrócimy do zachwytów. :) Jakie sceny szczególnie zapadły wam w pamięć, do jakich lubicie wracać, gdy np. któryś „Władca” leci w telewizji? Ja muszę przyznać, że te patetyczne sceny „You shall not pass!”, „Run, you fools!”, „And Rohan will answer!”, „This day we fight!” nadal robią na mnie ogromne wrażenie… Marcin Osuch: O, tutaj to można by długo wymieniać. Scena w „sali kolumnowej” w Morii, gdy Gandalf poświecił nieco mocniej, moment, gdy drużyna przepływała obok posągów Argonath. Obydwu tym scenom towarzyszyło głębokie poczucie melancholii, że to, co wielkie, jest już przeszłością. Konrad Wągrowski: Właśnie te cienie przeszłości doskonale udaje się oddać Jacksonowi w takich krótkich przebłyskach, zapomnianych posągach, zarośniętych ruinach… Tolkienowi do tego służyły pieśni elfów przy ognisku, Jackson na szczęście znalazł lepszy sposób. Mateusz Kowalski: Tylko jedno, i aż jedno – zaczynając od końca. Wykonanie „Into the West”. Łzy w oczach i brak słów jeszcze przez długie minuty od wyjścia z sali. Koniec. Choćby dla tej sceny warto było przeboleć skrzyżowanie „Starnych Warsów” i „Warhammera 40.000” ;). Marcin Osuch: Moment przybycia elfów do Helmowego Jaru (czego nie było w książce, o ile dobrze pamiętam). Scena, kiedy tamże wydawano broń małym chłopcom. A z trzeciej części, stoicki spokój orka dowodzącego oblężeniem Minas Tirith w chwili, gdy leciał na niego ogromny głaz. I nie do końca jestem w stanie wyjaśnić dlaczego, ale scena, gdy Denethorn wcinał obiadek słuchając śpiewu Pippina, podczas gdy Faramir rzucił się do beznadziejnej szarży na Osgiliath. Wyglądało to tak, jakby śpiew i jedzenie miały zagłuszyć wyrzuty sumienia. Beatrycze Nowicka: O tak, pojawienie się elfów zawsze mnie wzrusza, myślę wtedy – przecież oni mogli żyć w nieskończoność, ale zamiast exodusu na zachód wybrali przybycie w to miejsce, gdzie wielu z nich poniesie śmierć. Zresztą cały ich korowód wygląda wręcz żałobnie. Oni tam idą umierać. Poza tym, mnóstwo jest tych scen, wiele z nich zostało już wspomniane. Z części pierwszej, tak, przyznaję – scena na mostku zawsze mnie rozczula. W Morii ujęcia ogromnej kolumnowej sali, krótkie, a ile mówiące o minionej chwale państwa krasnoludów. Potem – Lothlorien. Gdy byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie go jako złoty las elfów, miejsce magii, światła i wytchnienia, oazę piękna. Natomiast Jackson zdecydował się uwypuklić to, iż czas elfów w Śródziemiu dobiega końca – pamiętam jazdę kamery w górę schodów wijących się dookoła pnia, ciemność, chłodne światełka pośród konarów i odległe śpiewy. No i Galadriela przy Zwierciadle, tam każdy kadr przypomina obraz. Poza tym, kiedy się nagle przemienia – niczego takiego nie pamiętałam z książki, toteż podczas seansu kompletnie wgniotło mnie w fotel. Śmierć Boromira, mimo iż trochę przerysowana, i tak mnie wzruszyła. W „Dwóch wieżach” z kolei – z wersji dłuższej, pogrzeb księcia, na którym Eowina śpiewa żałobną pieśń. Ujęcia z Eowiną spoglądającą ze wzgórza i opadającym proporcem. I scena z Theodenem w Helmowym Jarze – mogę ją oglądać nie wiem ile razy, ale gdy słyszę słowa starego króla „Gdzież jest nasza dawna chwała, przeminęła jak deszcz w górach”, to ciarki mnie przechodzą. Jest w tym coś szekspirowskiego, duma i honor. Tchnienie mitu. Jest też scena, w której Elrond mówi córce, co ją czeka ostatecznie, jeśli zostanie. Podoba mi się, że Jackson to uwzględnił, gdyż informacje o dalszym losie Arweny znajdowały się już poza właściwą treścią powieści, w jednym z dodatków – pojawia się tam obraz samotnej Arweny pośród opadających liści Lorien, które utraciło swoją magię (pamiętam, że poryczałam się wtedy i przeklinałam siebie za to, że nie przestałam czytać na „żyli długo i szczęśliwie”) – i to także pojawia się w filmie. Wreszcie enty wychodzące z lasu pod Isengardem. Dalej to już chyba z „Powrotu króla” – króciutka scena, w której Denethor wysyła Faramira na samobójczą misję. Młody książę pyta go wtedy „Wolałbyś, żebym to ja zginął, zamiast Boromira?” i słyszy potwierdzenie, po czym oświadcza, że tak, pojedzie. Tu może poprzestanę, nim przypomnę sobie kilkanaście następnych. |