powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Cóż, sam muszę się wszystkim zająć. Znikąd pomocy, znikąd wsparcia. Żadnego zrozumienia dla naukowca. Niech tam, mówi się trudno. Więc najpierw test, a potem Magistrat. I Calta. A może by tak zmienić kolejność…? Nie, to głupi pomysł. Lepiej zrobić to z głową. A czy można byłoby pracować BEZ głowy? Takie golemy na przykład…
• • •
Czarodziej z wściekłością słuchał oddalających się kroków Dyfuzjusza.
Morderca. Zdrajca. Naciągacz. Oszust. Szantażysta, który pozbawił go przeszłości i przyszłości.
Próbował westchnąć, ale śmierć powoli przejmowała kontrolę nad jego ciałem.
– Rodziny się nie wybiera – powiedziała, majacząc w ciemnościach srebrną suknią.
Poczekaj – pomyślał.
– Nie mogę. Jestem umówiona. W rezerwatach Heah planują czystkę Itebów, wiesz: tych od energii słonecznej.
Kilka minut – poprosił. – Chciałbym się tylko pożegnać. Przecież to cię nie zbawi.
– Mnie nic nie zbawi, ciebie tym bardziej.
Błagam.
Srebrzysta suknia zafalowała.
– Dobrze. Dziesięć minut. Pamiętaj, ani sekundy więcej. Przyjdę po ciebie za moment…
Dziękuję.
– Proszę. Zawsze staram się pomagać. A teraz idź, gdzie masz iść. Zaczęłam już liczyć.
Lotr poczuł, jak nagle odzyskuje siły. Fala ogromnej potęgi wlała się w jego ciało i pozwoliła mu wstać. Wykorzystał szansę i ruszył przed siebie.
Jak zwykle miał bardzo mało czasu.
• • •
Dyfuzjusz był zadowolony; można powiedzieć, że wręcz szczęśliwy. Nadszedł dzień próby, ostatecznego sprawdzianu. Maga ogarnęło wielkie podekscytowanie. Stracił czujność i wreszcie przestał uważać.
Z szerokim uśmiechem zatarł ręce. Nawet nie rozejrzał się na boki, by sprawdzić, czy na pewno jest sam. Po prostu rozchylił szatę, otworzył skrytkę i wyjął pilota. Pogładził go palcami. Oto przyszłość Cesarstwa, wynalazek na miarę nowych czasów. Ostateczne zwycięstwo nad innorasowcami i przepustka do Rady Czarodziejów.
A że okupiony wieloma ofiarami? No cóż. Tego wymaga postęp cywilizacyjny.
Mag wysunął mechaniczną dłoń i wykonał serię skomplikowanych ruchów, aktywizujących urządzenie. Na końcu włączył portal.
Świetliste obręcze zawirowały, przeplotły się w coraz szybszym tańcu. Mignęły obrotami wokół własnej osi. Błyskawicznymi piruetami nakreśliły przeźroczystą sferę, którą zamykało rozmigotane zwieńczenie.
Zasyczało, zagruchotało. Cichy syk maszyny utonął w świergotliwej melodii przesuwających się trybików, śrub i sprężyn. Komnatę wypełniła cierpka woń siarki i przegrzanej miedzi.
Dyfuzjusz napawał się tym widokiem, chłonął zapachy, podrygiwał w rytm mechanicznej muzyki. Czuł ogrom swego geniuszu. Ta wspaniałość zachwycała go i obezwładniała.
– Zaiste, jestem wielkim uczonym – westchnął, upojony sukcesem.
– I wielkim skurwysynem – ktoś warknął i, nie czekając na stosowną reakcję, wbił mu nóż w plecy. Ostrze zgrzytnęło, ślizgając się po zadziwiająco twardej skórze. Czyżby kolejna modyfikacja ciała, którą zafundował sobie szalony mag?
– Jednak zostałaś – całkiem logicznie zauważył Dyfuzjusz. – Sh’elala, tak?
Morderczyni jak zwykle była małomówna. Zaatakowała jeszcze raz.
Mag zipnął i lekko się zgarbił. Przełożył pilota do swej ludzkiej ręki. A potem zareagował zupełnie inaczej, niż założyła jednooka. Błyskawicznie odwrócił się i wymierzył jej nieoczekiwany cios. Metalowe pazury szczęknęły po kolczudze Sh’elali. Kobieta musiała odskoczyć od kolejnego ostrza, tym razem długiego niczym szpada. Klingi parokrotnie się skrzyżowały. Wreszcie morderczyni trachnęła mieczem w broń Dyfuzjusza. Kolec pękł, a mag gniewnie zaskowyczał.
Jego mechaniczna dłoń znowu mutowała, tym razem zbrojąc się w sztylet, scyzoryk i piłę.
Sh’elala zmyliła go fintą. Mag był zbyt wolny, by nadążyć za jej ruchami. Odrąbywała mu kolejne końcówki, aż w końcu został z dwupalczastym kikutem.
Zrozumiał, że w bezpośrednim zwarciu nie ma szans.
Przesunął się do tyłu, ujął pilota metalowymi palcami, a ludzką dłoń wykorzystał do czarowania. Tak, tu miał przewagę. Pierwszy impuls energii cisnął zabójczynią o ścianę. Sh’elala krzyknęła, wsparła się na mieczu. Szybko złapała równowagę i próbowała płazem ostrza odbić kolejny pocisk. Nie udało się – rozdwojona materia uderzyła tuż ponad i tuż pod klingą, przyszpilając jednooką do ściany.
– Ha! Nie pokonasz mnie! Jestem lepszy, lepszy! – Czarodziej zaklaskał. – A teraz wybacz. Muszę ustawić parametry podróży, jeśli wiesz, o co mi chodzi… Oj, no nie wiesz, ale ja tak lubię gawędzić…
Sh’elala zaklęła. Skupiła się, przywołując całą moc, jaką mogła w sobie znaleźć.
Błysnęło. Ciemna sfera wiążąca morderczynię rozbryznęła się, pochłonięta przez lodowaty dym. Silna eksplozja zatrzęsła komnatą. Obręcze portalu niebezpiecznie zagruchotały.
Dyfuzjusz odwrócił się, zaskoczony i wściekły.
– Nie wolno tego ruszać. Fe, nieładnie! – Pogroził jej metalowym palcem. – Jeszcze popsujesz!
– Stul gębę – zachrypiała Sh’elala.
– Jaka niewychowana – syknął, tracąc udawaną dobrotliwość. – Trzeba ci dać nauczkę.
W jego kierunku pomknęły mroźne sople. Stopił je jednym ruchem dłoni. Wytarł zwilgotniałą twarz i uśmiechnął się, błyskając metalowymi zębami:
– Żywioł wody, no no! Gratulacje, nieczęsto widuję takich, co potrafią nad nim zapanować. – Jego zimny głos przybrał na chwilę mentorski ton. Dyfuzjusz wyjaśniał, równocześnie broniąc się przed kolejnymi atakami: – Zauważam jednak pewne minusy twego położenia.
Z wielką łatwością odbił kolejną lodową salwę i zawrócił mroźne pociski. Sh’elala rzuciła się na brzuch, ledwo unikając śmierci. Cholera, pomyślała. Bawi się ze mną. Gdybym tylko mogła podejść do niego, skrócić dystans…
– Po pierwsze, mimo pewnych predyspozycji, dopiero zaczynasz przygodę z magią, dziecko – skomentował.
Morderczyni wyrzuciła z siebie resztkę energii, mając nadzieję, że zajmie tym czarodzieja. Mogłaby wtedy wykorzystać tę chwilkę…
Dyfuzjusz pstryknął palcami, przeganiając obłok mroźnej pary. Roześmiał się i rzekł:
– Po drugie, brak doświadczenia przekłada się na siłę, a raczej słabość, twoich zaklęć.
Zanim pojęła, co ją czeka, było już za późno. Czarodziej, nawet specjalnie się nie starając, rzucił czar. Coś takiego widziała dawno, jeszcze za spotkania z Caltą.
Cholera, co ona sobie myślała? Że byle prostackim urokiem pokona maga mechanicznego, aspirującego do członkostwa w Radzie Czarodziejów?
– Po trzecie, żywioł wody jest dość problematyczny… – chrząknął znacząco. – Można go okiełznać. Zauważyłaś, że podgrzana ciecz paruje…?
Dyfuzjusz rozpalił się. Jęzory ognia buchnęły czerwoną aurą wokół jego chudej sylwetki. Roztańczyły się w potężnym wirze, nieubłaganie zbliżając się do Sh’elali. Nie trwało to dłużej niż sekundę. Morderczyni próbowała wykrzesać z siebie jakąś moc, ale na próżno. Była bardzo osłabiona. Nie mogła nawet uciekać.
Czekała więc na nieuchronne.
I wtedy coś się stało.
Tuż nad głową Sh’elali otworzył się parasol z pomarańczowych płomieni. Chlusnął wprost w zaklęcie Dyfuzjusza, zgiął je niczym harmonijkę i z impetem zepchnął ku oniemiałemu starcowi. A potem wystrzelił w maga, ściągając go na podłogę. Czarodziej wypuścił pilota z mechanicznej dłoni, zarył nosem w posadzkę i zbryzgał ją krwią.
Ilustracja: <a href='mailto:gastar@gazeta.pl'>Andrzej ‘Gastar’ Diaczuk</a>
Ilustracja: Andrzej ‘Gastar’ Diaczuk
Portal zaskwierczał, zachybotał się, zalśnił milionami iskier.
Zabójczyni zerknęła za siebie.
W drzwiach u szczytu schodów stał Lotr. Spod jego rozpostartych rąk tryskały strumienie ognia. Był blady, sztywny, ale żył. ŻYŁ.
– Atakuj go! – wrzasnął do Sh’elali. – Słyszysz?! Atakuj!!
Postanowiła wykorzystać tę szansę i wszelkie pytania odłożyła na potem.
Ruszyła naprzód, pochylona, klucząc pomiędzy kaskadami walczących ze sobą płomieni. Była coraz bliżej. Dyfuzjusz, oparty na rękach, po omacku szukał pilota.
– Gdzie on jest? Mój skarb, mój najdroższy… – mruczał do siebie z przejęciem.
Potem podniósł wzrok i spojrzał na bratanka. Spurpurowiał ze złości.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.