– Witaj, Strażniku Bramy! – Daniel podbiegł do niego. Pod stopami czuł rosę. Wiedział, że nie ma zbyt dużo czasu. – Witaj, Danielu – twarz starego młodzieńca rozpromieniła się przyjaźnie. – Tym razem umarłeś czy po raz kolejny ryzykujesz życiem? – Potrzebuję informacji. I jeszcze nie umarłem, ale to się może dość szybko zmienić. – Ach, przecież wiesz, że nie mogę się mieszać w ludzkie sprawy – starzec pokręcił smutno głową. – Daj spokój! Pomogłem ci sprowadzić Verrena z powrotem w zaświaty. Jesteś mi dłużny. – Będziesz do tego wracał za każdym razem? Ech… – westchnął młodzieniec. – Pytaj – dodał głosem starca. – Powiedz mi, na czym polega rytuał ze Zwoju Drogha Czarnego. A z Verrenem sam wiesz, że miałbyś duuuuży problem. Na pewno większy, niż kilka moich niewinnych pytań. – Dlaczego? – Chłopiec przyjrzał mu się uważnie, a w oczach można było dostrzec krótki błysk. – Strażniku, nie mam czasu! – Daniel rozejrzał się dokoła. Ze wszystkich stron zaczęły otaczać go mroczne cienie o lśniących, w niewytłumaczalny sposób śliskich oczach. Wiedział jednak, że jest bezpieczny, póki Strażnik nie wyda im rozkazu. – Istota pragnąca dokonać rytuału musi złożyć ofiarę z ludzi, których pierwsza litera imienia i nazwiska ułoży się w jej imię. Musi to zrobić w ciągu sześciu dni od pierwszego zabójstwa, a wszyscy muszą znajdować się w promieniu sześćdziesięciu sześciu rzutów kamieniem od ciała drugiej ofiary. Ułożenie członków i wypisanie inicjałów krwią jest ważną częścią ceremonii. Daniel podrapał się po czuprynie i uśmiechnął głupkowato. – Sześćdziesiąt sześć rzutów kamieniem? To jakaś zestandaryzowana odległość, czy jak kto rzuci? Zresztą nieważne. To nie wydaje się wcale takie trudne. Co jest celem rytuału? I co jeszcze trzeba zrobić, bo Bragenlofere zabił już wszystkie kobiety. I nic się nie stało. Takie mam wrażenie. – Nie ja jestem twórcą tego zwoju, Danielu. Melebrahell nudził się kiedyś i wymyślił coś takiego. To prastary rytuał oparty na dawnym porządku. Poza tym myślałem, że tego zwoju nie ma już pośród żywych. Teraz znaleźć ludzi i ułożyć z ich inicjałów imię demona jest stanowczo zbyt łatwo, bo macie wielkie miasta. Kiedyś mieszkano w domach oddalonych od siebie o więcej niż te, załóżmy, sześć czy siedem kilometrów. Jeśli zaś chodzi o skutki, to coś musiało pójść nie tak, bo zauważyłbyś oznaki spełnienia. Nie sposób ich przeoczyć. Bragenlofere musiał coś pominąć. Może nie zdążył w określonym czasie? Nie wiem. A rytuał zwiększy znacznie jego moc. To chyba całkiem zrozumiałe. Ale ciekawsze są dalsze efekty – gdy spłodzi syna, będzie on posiadał wiedzę ojca w momencie poczęcia i podwójną jego moc. – Co mogło pójść nie tak? – Nie wiem, Danielu. Ale uważaj na siebie. Wyczułem śmierć kilku Wiedzących. – Strażnik zasępił się, usiadł na trawie i wodził wzrokiem po Zastępie Cienia. Warknął gniewnie. Słońce raziło w oczy. Po chwili oślepiło Kowala, pokrywając blaskiem wszystko dokoła. Obudził się, chwytając rękoma za materiał łóżka i łapiąc powietrze ogromnymi haustami. Czuł mrowienie w klatce piersiowej. Magda stała nad nim ze strzykawką w dłoni. Miała przerażoną minę. Gdy jednak dotarło do niej, że Daniel żyje, odetchnęła z ulgą. – Następnym razem będę cię kopać i bić, żebyś potem odczuł moje zdenerwowanie – wypuściła powietrze, trzymane do tej pory w płucach i padła na łóżko. – Co to w ogóle było? – powiedziała beznamiętnie. Wykonała swoje zadanie, a Daniel przeżył. Kowal złapał się za klatkę piersiową i usiadł na brzegu łóżka. – Byłem po drugiej stronie. Podasz mi komórkę? Sięgnęła po telefon. Wstukał numer i przyłożył do ucha, dysząc ciężko. Krople potu spływały po jego nagim torsie. – Komisarz Kowalski. Mamy już wstępny raport o Renacie Edel? Dobrze. Zaraz tam będę. – Jadę z tobą. W drodze opowiedział dokładnie, co zrobił i czego się dowiedział. Przyjęła to dość spokojnie. Od czasu wizyty we Wrotach akceptowała bez mała wszystko ze stoickim spokojem. Na dworze nadal było szaro, ale już tylko mżyło. Zielony pontiac niemal wjechał w drzwi komendy. Daniel wbiegł do budynku. Zastanawiał się, co mogło pójść nie tak. Wszedł do gabinetu. Akta leżały, zgodnie z zapowiedzią, na jego biurku. Otworzył pierwszą kartę i zamarł, patrząc na zdjęcie z miejsca zbrodni. Renata Edel nie leżała na łóżku. Poszczególne części jej ciała walały się po całym pokoju. Krwawe inicjały ktoś chciał wydrapać ze ściany – widać było kilkanaście wyraźnych uderzeń szponami. – Coś było z nią nie tak – mruknął pod nosem. Usiadł na biurku, wychwytując fragmentarycznie informacje z kartki. Wybiegł z gabinetu i wrócił do pontiaca. Trzasnął drzwiami. – Kurwa. Zapomniałem, że to mój – poklepał czule kierownicę. – Przepraszam, laleczko. Gwałtownie włączył się do ruchu. Kilka samochodów zahamowało, wpadając w lekki poślizg. Przyspieszył z piskiem opon. – Gdzie jedziemy? – Magda musiała trzymać się fotela, żeby nie uderzyć głową w deskę rozdzielczą. – Do 1GN1T3`a. – Kowal kręcił gwałtownie kierownicą, patrząc uważnie przez przednią szybę. – Do kogo? – To demon. – Co się stało? Daniel, skąd ten pośpiech? – sięgnęła po pasy. – Mamy jeszcze szansę powstrzymać Bragenlofere`a. Coś mu nie wyszło z rytuałem. Z prędkością niemal stu trzydziestu kilometrów na godzinę minęli tablicę oznaczającą granicę miasta. Kilka kilometrów dalej, otoczony polami i lasem, stał nowoczesny dom. Daniel w końcu zwolnił i wjechał na podjazd, parkując tuż przed bramą. Wysiadł z samochodu i otworzył Magdzie drzwi. Zerknął w stronę jednej z kamer. – To ja. Potrzebuję twojej pomocy – wyszeptał szybko. Drzwi garażu otworzyły się z sykiem podnośników. Weszli do twierdzy 1GN1T3`a. Przy komputerze siedział niepozorny, pryszczaty chłopak – na pierwszy rzut oka mógł skończyć siedemnasty rok życia. Daniel przysunął dwa krzesła – jedno dla siebie, drugie dla Magdy. Usiedli obok niego. – Cześć 1GN1T3! – Kowal klepnął chłopca w plecy. – Potrzebuję informacji o Renacie Edel – uśmiechnął się i sięgnął po papierosa. Chłopiec nie wyglądał na zadowolonego. – Zakaz palenia – rzucił z wyrzutem cienkim głosem. – Wiem – Daniel wpatrywał się w monitor, zupełnie nie zwracając uwagi na jego słowa. – Tylko szybko, nie mam czasu. – Taaa… jasne. Chłopiec zamienił się w jasną chmurkę przypominającą poranną mgłę, która po chwili wpłynęła do gniazdka telefonicznego. Daniel odchylił się na krześle, patrząc w sufit. – Kto to jest? – Magda oglądała ze zdumieniem gniazdko. – Demon. – Wiem, ale… jaki rodzaj? – Wyglądała na zakłopotaną. Nie wiedziała właściwie o co, i jak, miałaby zapytać. – Jeden z nowych. Potrafi przemieszczać się sieciami teleinformatycznymi. Drogą radiową również. Osobiście wolę staromodne demony. One zresztą też nie przepadają za nowymi. – Jak… powstają demony? – Magda zerknęła na Daniela, marszcząc pociesznie uroczy nosek. – Nie mam pojęcia. Nigdy o to nie pytałem – wypuścił chmurę dymu. Po kilkunastu minutach chłopiec pojawił się w pokoju, przybierając ludzką postać i uśmiechając się tajemniczo. – I? – Kowal nie krył niecierpliwości. – Renata Edel to tak naprawdę Robert Wlazło. – Demon obrócił się rozbawiony na krześle. – Po operacji zmiany płci zmienił nazwisko. Całkiem logiczne. – O kurwa – Daniel patrzył na chłopca zniesmaczony. – Pierdolisz! – Kowal, kurwa, nie wierzysz MI? MI? – Dobra, dobra – Kowal odłożył papierosa na brzeg biurka. – To znajdź mi teraz szybko kogoś w Krakowie, kto od urodzenia ma imię zaczynające się na „R” i nazwisko zaczynające się na „E”. Kogoś, kto… nie zmieniał zbyt dużo. – Powiesz mi, po co ci to? – Kojarzysz Bragenlofere`a? |