Nie ostrzegła go. Nie zadała pytania „dlaczego?”. Wreszcie zachowała się jak rasowy zabójca: po prostu strzeliła. Lotr był szybszy, jakimś cudem usłyszał szczęk cięciwy. Rzucił czar ochronny, o który rozbiły się pociski. – Sh’elala – powiedział smutno. – Byłem pewien, że przyjdziesz. Jak się tu dostałaś…? Nie uraczyła go wyjaśnieniem; zamiast tego znowu strzeliła. Szypy ponownie zderzyły się z magią Lotra. Straciły pęd i w połowie drogi bezwładnie spadły. Czarodziej wykonał skomplikowany znak i łuk jednookiej zaskwierczał, jarząc się fosforyzującą niebieskością. Pomyślała, że to tylko iluzja i mocniej ścisnęła broń. Znowu naciągnęła cięciwę. Trzask! Nadpalona struna nagle pękła, pokrzywioną pręgą znacząc twarz Sh’elali. Łuk rozpadł się na kawałki. Odskoczyła, syknęła z bólu i skryła się w cieniu. – Odejdź – rzekł. – Póki jeszcze możesz. Usłyszał jedynie szczęk wysuwanego miecza. – Błagam cię, Sh’elala – szepnął. – Nie dasz rady dwóm czarodziejom. Nawet ty. Odczekał chwilę, a potem ciężko westchnął. Jego dłonie rozżarzyły się kulistymi poświatami. Wzniósł ręce, prosząc po raz ostatni: – To nie miało dotyczyć ciebie. Ale przyjechałaś pracować dla Magistratu, a ja… dla mojego wujka. – Ty mnie zmusiłeś do pracy – oznajmiła. – Ty i twoje tajemnice. – Gdybym powiedział, że Dyfuzjusz to mag mechaniczny, postąpiłabyś inaczej? – On jest twoim wujkiem!! – warknęła. – No i? Czy ta wiedza przytemperowałaby twoją nienawiść do niego… do mnie? Chwila milczenia. Ogromne zawirowanie energii, przepełniające całą wieżę. Odpowiedź, której się spodziewał. – Nie. – Wobec tego przyczyny są nieważne, bo skutek pozostaje ten sam – jego głos lekko zadrżał. – Ty jesteś tam… A ja… – Mamy zatem spory konflikt interesów. – Sh’elala, na bogów. – Sfery przy jego rękach napuchły, jakby miały eksplodować. – Nie chcę tego robić. – Wiesz, co się dzieje, gdy zaczynasz tracić serce do pracy? – spytała. – Przegrywasz. Wypadła z mroku. Jej palce oblewała pulsująca, mroźna zorza, a uniesiony miecz był gotowy do zadania ostatecznego ciosu. Bogowie, nauczyła się panować nad swoją mocą. Okiełznała ją w tak krótkim czasie! Skoczyła ku niemu zygzakiem, wymijając płonące pociski, jakimi w nią strzelał. W okamgnieniu zmienił strategię i zaatakował ciągłym ogniem, płomiennymi pręgami znacząc ślady jednookiej. Niestety, ściana żaru, która miała go chronić przed bezpośrednim zwarciem, nie dosięgła przeciwniczki. Morderczyni była piekielnie szybka i zaciekła. Nieco zrezygnowany Lotr wyciągnął miecz. Sh’elala przedarła się przez ognistą zaporę i wysoko wyskoczyła, nabierając dodatkowego impetu. Zrobił błąd, nie traktując sprawy z należytą powagą. Teraz było już za późno. Wiedział, co się zaraz stanie. Garda, którą ustawił ponad głową, nie wytrzymała potężnego ciosu. Ostrze Lotra jęknęło i pękło na wiele kawałków. Nagle, nie wiadomo skąd, powiało przenikliwym chłodem. Mag w zwolnionym tempie ujrzał, jak głowica miecza Sh’elali bieleje, mieni się wszystkimi odcieniami lodu i… ożywa. Na jeden moment zamajaczył w niej niejasny obraz ogromnej, górskiej doliny, skutej wieczną zmarzliną. A potem zobaczył nieziemsko piękną niewiastę, która nagle otworzyła oczy. Srebro wylało się spod jej powiek i Lotr krzyknął. Obraz zgasł, gdy broń zabójczyni opadła poza zasięg wzroku maga. Sh’elala nie marnując ani chwili, pchnęła w jego kierunku drugą dłoń. Zorza zamigotała. Jej moc rzuciła nim o ścianę. Z całej siły plasnął w nią plecami, jęknął, zsunął się na kolana i opadł na ręce. Łapał oddech, próbując rozmasować klatkę piersiową. Mogłaby go teraz dobić. Nic, tylko zamachnąć się i… A jednak to nie było takie proste. Jednooka schowała miecz. – Sh’elala… – charknął, plując krwią. Doskonale wiedział, co się stało. Tym zaklęciem zmiażdżyła mu płuca. Wyciągnął ku niej dłoń. Zabójczyni drgnęła, zrobiła krok. Potem dotknęła jego palców, a jej serce zabiło szybciej. Pociągnął ją ku ziemi. Przyklękła, delikatnie oparła go o ścianę. Odchylił głowę. – Jakie to głupie… Sh’elala… wiesz? – zarzęził, a jego oczy zaszkliły się. – Jesteś… Taka nadzwyczajna… Mogłaś być tylko moja. – Może, Lotr – szepnęła, chociaż chciała powiedzieć „tak”. I poczuła się z tym źle, bo kiedyś komuś obiecała, że nikt nigdy nie usłyszy od niej takich słów. – Chodź… Chodź tu… – pogładził jej policzek, zostawiając na nim krwistą smugę. Spróbował ją objąć. Zabójczyni uległa zachęcie, przylgnęła do niego. Kątem oka zauważyła, jak mag sięga za pas. Oczywiście! Znany wybieg czarodziejów, którzy w bezpośrednim starciu musieli uciekać się do forteli, by przeciwnika zbić z tropu, rozmiękczyć, wykorzystać jego słabość… Zabić. Jednooka była na to za stara, za sprytna. Bez zastanowienia pierwsza wyszarpnęła sztylet i wbiła go pod żebra Lotra. Ten cicho zipnął, zaciskając palce na ramieniu kochanki. – Jaka dokładna… – Uśmiechnął się smutno. – Do końca… Drugą rękę oparł na swoich udach i otworzył pięść. Sh’elala jęknęła. Zrobiło jej się słabo. Zapisana drobnym pismem karteczka. Nie nóż, nie trucizna. Tylko zwykła, cholerna karteczka. – Lotr? – spytała, ale nie odpowiedział. – Lotr? Odsunęła się, wstała, odeszła, zostawiając nóż w jego klatce piersiowej. Półprzytomna, na sztywnych nogach, zeszła w dół, do tajemniczych piwnic. Portal. Trzeba odnaleźć portal. Gdy tak szła, zauważyła, że szwankuje jej wzrok. Coś niemiłosiernie zakłuło ją w oko, szczypiąc piekącą solą. Chrząknęła. Potem jeszcze raz. Kaszel nasilił się, a policzki zwilgotniały. Sh’elala dotknęła twarzy. Łza. Najprawdziwsza w świecie łza. Morderczyni stanęła w połowie drogi i rozdzierająco zaszlochała. Łzy napływały jej do ust, kapały na zbroję i na splamione krwią Lotra rękawice. Tego dnia jednooka przypomniała sobie, jak smakuje rozpacz. Dyfuzjusz poczekał, aż odgłosy walki ucichną. Potem chwycił piknikowy kosz, przygładził szaty i ostrożnie wyścibił nos na korytarz. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, zjechał na dół. Przystanął dopiero na parterze, gdzie natknął się na bratanka. Lotr siedział oparty plecami o ścianę i zaciskał palce na nożu, wystającym mu spod żeber. Ach. Trafił swój na swego. Czarodziej zatuptał jak rozemocjonowane dziecko. Napastnik już wyszedł? Uciekł? A może zlazł do piwnicy? Jak tu wszedł? Tyle pytań, tyle pytań i tak niewiele czasu! Podszedł do Lotra i nachylił się nad nim. Wielosoczewkowe oko pobieżnie zbadało jego stan. – O, a to ci niespodzianka! – szepnął Dyfuzjusz. – Ty jeszcze oddychasz! To rzekłszy, przetarł palcami zaparowane szkło. Westchnął. – Ale co z tego? Zadania to już raczej nie wykonasz, prawda? – spytał, najwyraźniej oczekując odzewu. – Halo, mówi się!! Ogłuchłeś? Lotr naturalnie nie odpowiedział. Mag, zdenerwowany przedłużającą się ciszą, szturchnął bratanka nogą. Uczynił to jednak zbyt mocno, bo ten stracił równowagę i bezwładnie opadł na bok. – No, dziecko, kto ci zrobił kuku? Cisza. – Może ta twoja wymarzona białogłowa? Ech, jak dobrze, że jestem starym kawalerem! Cisza. – Poszła już? Chyba tak, co? Jaka z niej morderczyni, skoro zostawia na miejscu narzędzie zbrodni?! Albo o nim zapomniała, albo przeraził ją widok krwi i uciekła w te pędy. No, nie jest to najwyraźniej ktoś, kim miałbym się przejmować. Znowu cisza. – Jesteś do niczego, jak twój ojciec – syknął ze złością Dyfuzjusz i ujął wystający z rany sztylet. – Żadnego z ciebie pożytku, nie nadajesz się nawet na części zamienne. Brutalnie wyszarpnął broń i odwrócił się na pięcie, lekceważąc dogorywającego Lotra. Kuśtykał powolutku, mrucząc półgłosem: |