Na nowym krążku Niki Rozy Danilovej króluje rytmiczna, tajemnicza elektronika, silny głos oraz kilka żywych instrumentów nadających całości więcej emocjonalności. „Conatus” to także zbiór złożonych tekstów, w których ujawniają się przemyślenia artystki ewoluujące nieustannie od czasu studiów humanistycznych. Niebanalność jej osobowości podkreśla nawet sceniczny pseudonim – zapożyczony od Emila Zoli i Jezusa Chrystusa.  |  | ‹Conatus›
|
Nika, mająca rosyjskie korzenie, od dziecka marzyła o karierze operowej diwy. Do pomysłu przekonała dość szybko rodziców i już jako kilkulatka rozpoczęła – najpierw samodzielnie, a następnie w towarzystwie trenera – lekcje śpiewu. I mimo że z początkowych planów niewiele wyszło, to dzisiaj, podczas obcowania z jej krążkami, uwagę przykuwa zwłaszcza siła i pewność wyćwiczonego wokalu. Bezsprzecznie w dziewczęcych ciągotach do potężnych, operowych gmachów, ale też w konieczności dorastania w odosobnieniu, wśród rozległych lasów, gdzie pojawiali się jedynie myśliwi i fani survivalu, doszukiwać się można źródeł dzisiejszych skłonności do sięgania po darkwave czy gotycki rock. Ale to tylko kilka z muzycznych nurtów, które można wskazać na dotychczasowych studyjnych płytach Zoli Jesus: „The Spoils” z 2009, „Stridulum II” z 2010 i wreszcie „Conatus” z tego roku. Szczególnie że ta ostatnia to zdecydowanie bardziej klubowy, mroczny synthpop (z nutką industrialnej melancholii) niż wspomniany czy eksperymentalny rock. Pełniący rolę wstępu – minutowy, skonstruowany z połamanych, mrocznych i industrialnych beatów oraz majaczącego, sennego wokalu pojawiającego się w odległym tle – „Swords” jest potwierdzeniem specyficznego nastroju, budowanego od początku solowej kariery Zoli. Po takiej budzącej trochę muzycznej grozy inicjacji na playlistę trafia „Avalanche”, który rozwija tę koncepcję. Mamy zatem pulsujący rytm, rozmytą elektronikę i wyraźniejszy, silny, ale płynący głos artystki. Znakomicie wypada następny „Vessel” – z nadal surowym, bujającym podkładem, ale który również uwidacznia klawisze – wszystko razem stanowi po prostu sporą dawkę klubowego, złowrogiego elektro. Taką chwytliwość utrzymuje jeszcze późniejszy, drugi z najciekawszych utworów zebranych na „Conatus”, „Shivers” – pobudzający i dający okazję do podrygiwań, a do tego świetnie zaśpiewany. Trochę tanecznego potencjału mają także, nagrane z udziałem smyczków, „Ixode”, „In Your Nature” czy nawet pogodniejsze „Hikikomori”. Natomiast w końcowej fazie płyty Zola zaskakuje balladowym, odegranym niemal jedynie na fortepianie kawałkiem „Skin”, który wykorzystuje zupełnie inny rodzaj wrażliwości, oraz zamykającym krążek, dreampopowym „Collapse”. Nie podlega wątpliwości, że Zola Jesus ma konkretny pomysł na swoją, spowitą tajemniczością, twórczość, a co najważniejsze – środki, by odpowiednio go realizować. Przede wszystkim głos posiada nie byle jaki i świetnie dopasowany do takiego rodzaju brzmień. Z tymi ostatnimi jest już jednak różnie – bo te, o ile początkowo potrafią porządnie zaciekawić, o tyle z kolejnymi minutami słuchania mogą szybko nudzić – ponieważ „Conatus”, poza paroma wyjątkami, wypada najzwyczajniej dość jednostajnie. Na pewno rekompensują to trzy utwory: mocne „Vessel” i „Shivers” oraz zupełnie odmienny, melancholijny „Skin”. Kiedy dodamy do nich warstwę tekstową, której można by poświęcić osobną analizę, a w końcu intrygującą osobowość Amerykanki i taki też klimat dźwięków, to nie ma się co zastanawiać. Album, tak czy inaczej, trzeba sprawdzić.
Tytuł: Conatus Nośnik: CD Data wydania: 26 września 2011 EAN: 61689217626 Utwory CD1 1) Swords: 1:03 2) Avalanche: 3:20 3) Vessel: 4:42 4) Hikikomori: 3:47 5) Ixode: 4:14 6) Seekir: 3:44 7) In Your Nature: 3:27 8) Lick the Palm of the Burning Handshake: 4:27 9) Shivers: 2:54 10) Skin: 4:21 11) Collapse: 4:07 Ekstrakt: 70% |