powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Nie ostrzegła go. Nie zadała pytania „dlaczego?”. Wreszcie zachowała się jak rasowy zabójca: po prostu strzeliła. Lotr był szybszy, jakimś cudem usłyszał szczęk cięciwy. Rzucił czar ochronny, o który rozbiły się pociski.
– Sh’elala – powiedział smutno. – Byłem pewien, że przyjdziesz. Jak się tu dostałaś…?
Nie uraczyła go wyjaśnieniem; zamiast tego znowu strzeliła.
Szypy ponownie zderzyły się z magią Lotra. Straciły pęd i w połowie drogi bezwładnie spadły. Czarodziej wykonał skomplikowany znak i łuk jednookiej zaskwierczał, jarząc się fosforyzującą niebieskością. Pomyślała, że to tylko iluzja i mocniej ścisnęła broń. Znowu naciągnęła cięciwę.
Trzask! Nadpalona struna nagle pękła, pokrzywioną pręgą znacząc twarz Sh’elali.
Łuk rozpadł się na kawałki. Odskoczyła, syknęła z bólu i skryła się w cieniu.
– Odejdź – rzekł. – Póki jeszcze możesz.
Usłyszał jedynie szczęk wysuwanego miecza.
– Błagam cię, Sh’elala – szepnął. – Nie dasz rady dwóm czarodziejom. Nawet ty.
Odczekał chwilę, a potem ciężko westchnął. Jego dłonie rozżarzyły się kulistymi poświatami. Wzniósł ręce, prosząc po raz ostatni:
– To nie miało dotyczyć ciebie. Ale przyjechałaś pracować dla Magistratu, a ja… dla mojego wujka.
– Ty mnie zmusiłeś do pracy – oznajmiła. – Ty i twoje tajemnice.
– Gdybym powiedział, że Dyfuzjusz to mag mechaniczny, postąpiłabyś inaczej?
– On jest twoim wujkiem!! – warknęła.
– No i? Czy ta wiedza przytemperowałaby twoją nienawiść do niego… do mnie?
Chwila milczenia. Ogromne zawirowanie energii, przepełniające całą wieżę.
Odpowiedź, której się spodziewał.
– Nie.
– Wobec tego przyczyny są nieważne, bo skutek pozostaje ten sam – jego głos lekko zadrżał. – Ty jesteś tam… A ja…
– Mamy zatem spory konflikt interesów.
– Sh’elala, na bogów. – Sfery przy jego rękach napuchły, jakby miały eksplodować. – Nie chcę tego robić.
– Wiesz, co się dzieje, gdy zaczynasz tracić serce do pracy? – spytała. – Przegrywasz.
Wypadła z mroku. Jej palce oblewała pulsująca, mroźna zorza, a uniesiony miecz był gotowy do zadania ostatecznego ciosu.
Bogowie, nauczyła się panować nad swoją mocą. Okiełznała ją w tak krótkim czasie!
Skoczyła ku niemu zygzakiem, wymijając płonące pociski, jakimi w nią strzelał.
W okamgnieniu zmienił strategię i zaatakował ciągłym ogniem, płomiennymi pręgami znacząc ślady jednookiej. Niestety, ściana żaru, która miała go chronić przed bezpośrednim zwarciem, nie dosięgła przeciwniczki. Morderczyni była piekielnie szybka i zaciekła.
Nieco zrezygnowany Lotr wyciągnął miecz. Sh’elala przedarła się przez ognistą zaporę i wysoko wyskoczyła, nabierając dodatkowego impetu.
Zrobił błąd, nie traktując sprawy z należytą powagą. Teraz było już za późno.
Wiedział, co się zaraz stanie.
Garda, którą ustawił ponad głową, nie wytrzymała potężnego ciosu. Ostrze Lotra jęknęło i pękło na wiele kawałków.
Nagle, nie wiadomo skąd, powiało przenikliwym chłodem. Mag w zwolnionym tempie ujrzał, jak głowica miecza Sh’elali bieleje, mieni się wszystkimi odcieniami lodu i… ożywa. Na jeden moment zamajaczył w niej niejasny obraz ogromnej, górskiej doliny, skutej wieczną zmarzliną. A potem zobaczył nieziemsko piękną niewiastę, która nagle otworzyła oczy.
Srebro wylało się spod jej powiek i Lotr krzyknął.
Obraz zgasł, gdy broń zabójczyni opadła poza zasięg wzroku maga.
Sh’elala nie marnując ani chwili, pchnęła w jego kierunku drugą dłoń. Zorza zamigotała. Jej moc rzuciła nim o ścianę. Z całej siły plasnął w nią plecami, jęknął, zsunął się na kolana i opadł na ręce. Łapał oddech, próbując rozmasować klatkę piersiową.
Mogłaby go teraz dobić. Nic, tylko zamachnąć się i…
A jednak to nie było takie proste. Jednooka schowała miecz.
– Sh’elala… – charknął, plując krwią.
Doskonale wiedział, co się stało. Tym zaklęciem zmiażdżyła mu płuca.
Wyciągnął ku niej dłoń. Zabójczyni drgnęła, zrobiła krok. Potem dotknęła jego palców, a jej serce zabiło szybciej. Pociągnął ją ku ziemi. Przyklękła, delikatnie oparła go o ścianę. Odchylił głowę.
– Jakie to głupie… Sh’elala… wiesz? – zarzęził, a jego oczy zaszkliły się. – Jesteś… Taka nadzwyczajna… Mogłaś być tylko moja.
– Może, Lotr – szepnęła, chociaż chciała powiedzieć „tak”. I poczuła się z tym źle, bo kiedyś komuś obiecała, że nikt nigdy nie usłyszy od niej takich słów.
– Chodź… Chodź tu… – pogładził jej policzek, zostawiając na nim krwistą smugę.
Spróbował ją objąć.
Zabójczyni uległa zachęcie, przylgnęła do niego. Kątem oka zauważyła, jak mag sięga za pas.
Oczywiście! Znany wybieg czarodziejów, którzy w bezpośrednim starciu musieli uciekać się do forteli, by przeciwnika zbić z tropu, rozmiękczyć, wykorzystać jego słabość… Zabić. Jednooka była na to za stara, za sprytna. Bez zastanowienia pierwsza wyszarpnęła sztylet i wbiła go pod żebra Lotra. Ten cicho zipnął, zaciskając palce na ramieniu kochanki.
– Jaka dokładna… – Uśmiechnął się smutno. – Do końca…
Drugą rękę oparł na swoich udach i otworzył pięść.
Sh’elala jęknęła. Zrobiło jej się słabo.
Zapisana drobnym pismem karteczka. Nie nóż, nie trucizna. Tylko zwykła, cholerna karteczka.
– Lotr? – spytała, ale nie odpowiedział. – Lotr?
Odsunęła się, wstała, odeszła, zostawiając nóż w jego klatce piersiowej. Półprzytomna, na sztywnych nogach, zeszła w dół, do tajemniczych piwnic.
Portal. Trzeba odnaleźć portal.
Gdy tak szła, zauważyła, że szwankuje jej wzrok. Coś niemiłosiernie zakłuło ją w oko, szczypiąc piekącą solą. Chrząknęła. Potem jeszcze raz. Kaszel nasilił się, a policzki zwilgotniały.
Sh’elala dotknęła twarzy.
Łza. Najprawdziwsza w świecie łza.
Morderczyni stanęła w połowie drogi i rozdzierająco zaszlochała. Łzy napływały jej do ust, kapały na zbroję i na splamione krwią Lotra rękawice.
Tego dnia jednooka przypomniała sobie, jak smakuje rozpacz.
X
Dyfuzjusz poczekał, aż odgłosy walki ucichną. Potem chwycił piknikowy kosz, przygładził szaty i ostrożnie wyścibił nos na korytarz. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, zjechał na dół.
Przystanął dopiero na parterze, gdzie natknął się na bratanka. Lotr siedział oparty plecami o ścianę i zaciskał palce na nożu, wystającym mu spod żeber. Ach. Trafił swój na swego.
Czarodziej zatuptał jak rozemocjonowane dziecko. Napastnik już wyszedł? Uciekł? A może zlazł do piwnicy? Jak tu wszedł? Tyle pytań, tyle pytań i tak niewiele czasu!
Podszedł do Lotra i nachylił się nad nim. Wielosoczewkowe oko pobieżnie zbadało jego stan.
– O, a to ci niespodzianka! – szepnął Dyfuzjusz. – Ty jeszcze oddychasz!
To rzekłszy, przetarł palcami zaparowane szkło. Westchnął.
– Ale co z tego? Zadania to już raczej nie wykonasz, prawda? – spytał, najwyraźniej oczekując odzewu. – Halo, mówi się!! Ogłuchłeś?
Lotr naturalnie nie odpowiedział. Mag, zdenerwowany przedłużającą się ciszą, szturchnął bratanka nogą. Uczynił to jednak zbyt mocno, bo ten stracił równowagę i bezwładnie opadł na bok.
– No, dziecko, kto ci zrobił kuku?
Cisza.
– Może ta twoja wymarzona białogłowa? Ech, jak dobrze, że jestem starym kawalerem!
Cisza.
– Poszła już? Chyba tak, co? Jaka z niej morderczyni, skoro zostawia na miejscu narzędzie zbrodni?! Albo o nim zapomniała, albo przeraził ją widok krwi i uciekła w te pędy. No, nie jest to najwyraźniej ktoś, kim miałbym się przejmować.
Znowu cisza.
– Jesteś do niczego, jak twój ojciec – syknął ze złością Dyfuzjusz i ujął wystający z rany sztylet. – Żadnego z ciebie pożytku, nie nadajesz się nawet na części zamienne.
Brutalnie wyszarpnął broń i odwrócił się na pięcie, lekceważąc dogorywającego Lotra.
Kuśtykał powolutku, mrucząc półgłosem:
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

40
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.