– Cóż, sam muszę się wszystkim zająć. Znikąd pomocy, znikąd wsparcia. Żadnego zrozumienia dla naukowca. Niech tam, mówi się trudno. Więc najpierw test, a potem Magistrat. I Calta. A może by tak zmienić kolejność…? Nie, to głupi pomysł. Lepiej zrobić to z głową. A czy można byłoby pracować BEZ głowy? Takie golemy na przykład… Czarodziej z wściekłością słuchał oddalających się kroków Dyfuzjusza. Morderca. Zdrajca. Naciągacz. Oszust. Szantażysta, który pozbawił go przeszłości i przyszłości. Próbował westchnąć, ale śmierć powoli przejmowała kontrolę nad jego ciałem. – Rodziny się nie wybiera – powiedziała, majacząc w ciemnościach srebrną suknią. – Poczekaj – pomyślał. – Nie mogę. Jestem umówiona. W rezerwatach Heah planują czystkę Itebów, wiesz: tych od energii słonecznej. – Kilka minut – poprosił. – Chciałbym się tylko pożegnać. Przecież to cię nie zbawi. – Mnie nic nie zbawi, ciebie tym bardziej. – Błagam. Srebrzysta suknia zafalowała. – Dobrze. Dziesięć minut. Pamiętaj, ani sekundy więcej. Przyjdę po ciebie za moment… – Dziękuję. – Proszę. Zawsze staram się pomagać. A teraz idź, gdzie masz iść. Zaczęłam już liczyć. Lotr poczuł, jak nagle odzyskuje siły. Fala ogromnej potęgi wlała się w jego ciało i pozwoliła mu wstać. Wykorzystał szansę i ruszył przed siebie. Jak zwykle miał bardzo mało czasu. Dyfuzjusz był zadowolony; można powiedzieć, że wręcz szczęśliwy. Nadszedł dzień próby, ostatecznego sprawdzianu. Maga ogarnęło wielkie podekscytowanie. Stracił czujność i wreszcie przestał uważać. Z szerokim uśmiechem zatarł ręce. Nawet nie rozejrzał się na boki, by sprawdzić, czy na pewno jest sam. Po prostu rozchylił szatę, otworzył skrytkę i wyjął pilota. Pogładził go palcami. Oto przyszłość Cesarstwa, wynalazek na miarę nowych czasów. Ostateczne zwycięstwo nad innorasowcami i przepustka do Rady Czarodziejów. A że okupiony wieloma ofiarami? No cóż. Tego wymaga postęp cywilizacyjny. Mag wysunął mechaniczną dłoń i wykonał serię skomplikowanych ruchów, aktywizujących urządzenie. Na końcu włączył portal. Świetliste obręcze zawirowały, przeplotły się w coraz szybszym tańcu. Mignęły obrotami wokół własnej osi. Błyskawicznymi piruetami nakreśliły przeźroczystą sferę, którą zamykało rozmigotane zwieńczenie. Zasyczało, zagruchotało. Cichy syk maszyny utonął w świergotliwej melodii przesuwających się trybików, śrub i sprężyn. Komnatę wypełniła cierpka woń siarki i przegrzanej miedzi. Dyfuzjusz napawał się tym widokiem, chłonął zapachy, podrygiwał w rytm mechanicznej muzyki. Czuł ogrom swego geniuszu. Ta wspaniałość zachwycała go i obezwładniała. – Zaiste, jestem wielkim uczonym – westchnął, upojony sukcesem. – I wielkim skurwysynem – ktoś warknął i, nie czekając na stosowną reakcję, wbił mu nóż w plecy. Ostrze zgrzytnęło, ślizgając się po zadziwiająco twardej skórze. Czyżby kolejna modyfikacja ciała, którą zafundował sobie szalony mag? – Jednak zostałaś – całkiem logicznie zauważył Dyfuzjusz. – Sh’elala, tak? Morderczyni jak zwykle była małomówna. Zaatakowała jeszcze raz. Mag zipnął i lekko się zgarbił. Przełożył pilota do swej ludzkiej ręki. A potem zareagował zupełnie inaczej, niż założyła jednooka. Błyskawicznie odwrócił się i wymierzył jej nieoczekiwany cios. Metalowe pazury szczęknęły po kolczudze Sh’elali. Kobieta musiała odskoczyć od kolejnego ostrza, tym razem długiego niczym szpada. Klingi parokrotnie się skrzyżowały. Wreszcie morderczyni trachnęła mieczem w broń Dyfuzjusza. Kolec pękł, a mag gniewnie zaskowyczał. Jego mechaniczna dłoń znowu mutowała, tym razem zbrojąc się w sztylet, scyzoryk i piłę. Sh’elala zmyliła go fintą. Mag był zbyt wolny, by nadążyć za jej ruchami. Odrąbywała mu kolejne końcówki, aż w końcu został z dwupalczastym kikutem. Zrozumiał, że w bezpośrednim zwarciu nie ma szans. Przesunął się do tyłu, ujął pilota metalowymi palcami, a ludzką dłoń wykorzystał do czarowania. Tak, tu miał przewagę. Pierwszy impuls energii cisnął zabójczynią o ścianę. Sh’elala krzyknęła, wsparła się na mieczu. Szybko złapała równowagę i próbowała płazem ostrza odbić kolejny pocisk. Nie udało się – rozdwojona materia uderzyła tuż ponad i tuż pod klingą, przyszpilając jednooką do ściany. – Ha! Nie pokonasz mnie! Jestem lepszy, lepszy! – Czarodziej zaklaskał. – A teraz wybacz. Muszę ustawić parametry podróży, jeśli wiesz, o co mi chodzi… Oj, no nie wiesz, ale ja tak lubię gawędzić… Sh’elala zaklęła. Skupiła się, przywołując całą moc, jaką mogła w sobie znaleźć. Błysnęło. Ciemna sfera wiążąca morderczynię rozbryznęła się, pochłonięta przez lodowaty dym. Silna eksplozja zatrzęsła komnatą. Obręcze portalu niebezpiecznie zagruchotały. Dyfuzjusz odwrócił się, zaskoczony i wściekły. – Nie wolno tego ruszać. Fe, nieładnie! – Pogroził jej metalowym palcem. – Jeszcze popsujesz! – Stul gębę – zachrypiała Sh’elala. – Jaka niewychowana – syknął, tracąc udawaną dobrotliwość. – Trzeba ci dać nauczkę. W jego kierunku pomknęły mroźne sople. Stopił je jednym ruchem dłoni. Wytarł zwilgotniałą twarz i uśmiechnął się, błyskając metalowymi zębami: – Żywioł wody, no no! Gratulacje, nieczęsto widuję takich, co potrafią nad nim zapanować. – Jego zimny głos przybrał na chwilę mentorski ton. Dyfuzjusz wyjaśniał, równocześnie broniąc się przed kolejnymi atakami: – Zauważam jednak pewne minusy twego położenia. Z wielką łatwością odbił kolejną lodową salwę i zawrócił mroźne pociski. Sh’elala rzuciła się na brzuch, ledwo unikając śmierci. Cholera, pomyślała. Bawi się ze mną. Gdybym tylko mogła podejść do niego, skrócić dystans… – Po pierwsze, mimo pewnych predyspozycji, dopiero zaczynasz przygodę z magią, dziecko – skomentował. Morderczyni wyrzuciła z siebie resztkę energii, mając nadzieję, że zajmie tym czarodzieja. Mogłaby wtedy wykorzystać tę chwilkę… Dyfuzjusz pstryknął palcami, przeganiając obłok mroźnej pary. Roześmiał się i rzekł: – Po drugie, brak doświadczenia przekłada się na siłę, a raczej słabość, twoich zaklęć. Zanim pojęła, co ją czeka, było już za późno. Czarodziej, nawet specjalnie się nie starając, rzucił czar. Coś takiego widziała dawno, jeszcze za spotkania z Caltą. Cholera, co ona sobie myślała? Że byle prostackim urokiem pokona maga mechanicznego, aspirującego do członkostwa w Radzie Czarodziejów? – Po trzecie, żywioł wody jest dość problematyczny… – chrząknął znacząco. – Można go okiełznać. Zauważyłaś, że podgrzana ciecz paruje…? Dyfuzjusz rozpalił się. Jęzory ognia buchnęły czerwoną aurą wokół jego chudej sylwetki. Roztańczyły się w potężnym wirze, nieubłaganie zbliżając się do Sh’elali. Nie trwało to dłużej niż sekundę. Morderczyni próbowała wykrzesać z siebie jakąś moc, ale na próżno. Była bardzo osłabiona. Nie mogła nawet uciekać. Czekała więc na nieuchronne. I wtedy coś się stało. Tuż nad głową Sh’elali otworzył się parasol z pomarańczowych płomieni. Chlusnął wprost w zaklęcie Dyfuzjusza, zgiął je niczym harmonijkę i z impetem zepchnął ku oniemiałemu starcowi. A potem wystrzelił w maga, ściągając go na podłogę. Czarodziej wypuścił pilota z mechanicznej dłoni, zarył nosem w posadzkę i zbryzgał ją krwią. Portal zaskwierczał, zachybotał się, zalśnił milionami iskier. Zabójczyni zerknęła za siebie. W drzwiach u szczytu schodów stał Lotr. Spod jego rozpostartych rąk tryskały strumienie ognia. Był blady, sztywny, ale żył. ŻYŁ. – Atakuj go! – wrzasnął do Sh’elali. – Słyszysz?! Atakuj!! Postanowiła wykorzystać tę szansę i wszelkie pytania odłożyła na potem. Ruszyła naprzód, pochylona, klucząc pomiędzy kaskadami walczących ze sobą płomieni. Była coraz bliżej. Dyfuzjusz, oparty na rękach, po omacku szukał pilota. – Gdzie on jest? Mój skarb, mój najdroższy… – mruczał do siebie z przejęciem. Potem podniósł wzrok i spojrzał na bratanka. Spurpurowiał ze złości. |