– Kowal. Jeszcze ci nikt łba nie upierdolił? – Zeril uśmiechnął się i położył dłonie na blacie. – Derr`kh właśnie próbował. – Obciąłeś mu łapy, więc czego się spodziewałeś? – Chciał porachować się z Dagenem. Przecież wiesz, że to poczciwy człowiek. Demon spoważniał i zamilkł na chwilę. W końcu westchnął i rzekł spokojnie: – Zwrócę mu uwagę. Dagen odda pieniądze i na tym sprawa się zakończy. Tylko po to tu jesteś? – Wiesz, że nie zawracałbym ci głowy takimi bzdetami. Bragenlofere pojawił się w mieście – Daniel uważnie przyglądał się Zerilowi. W oczach demona zauważył wściekłość. – Skąd wiesz? – Derr`kh. – Dobra. Dagen nie musi oddawać pieniędzy. Pogadam sobie z tym podymnikiem – ciało Zerila rozrosło się do rozmiarów olbrzyma. Skóra straciła swój koloryt i przypominała teraz korę wiekowego drzewa. W żyłach, zamiast krwi, płynęło czyste światło, rozjaśniając pomieszczenie swoim blaskiem. – Jeszcze coś… – Daniel zrobił krok w tył. Oczy Strażnika zwęziły się w szparki. – Byle szybko – jego głos wydawał się trzeszczeć niczym łamane gałęzie i szumieć jak wiatr w koronie drzew. – Powiedz mi, jaki on ma zwój. Demon podrapał się sękatą dłonią po brodzie. Milczał długo, przyglądając się badawczo człowiekowi. – Zwój Drogha Czarnego. Podobno. A teraz idź. Strażnik zastygł w bezruchu, zamykając oczy. Namierzał Derr`kha. Pulsował świetliście. Wracali do domu, jadąc w ciszy. Magda ułożyła się wygodnie w fotelu pontiaca i patrzyła spokojnie w ciemność za oknem. Daniel chciał jej dać czas na uporządkowanie wszystkiego. Zatrzymał się pod sklepem nocnym i, kupiwszy butelkę malibu i karton mleka, wrócił do samochodu. Zapinając pasy chciał o coś zapytać, ale zrezygnował. Magda nie odezwała się nawet gdy przekroczyli próg mieszkania. Poszła do pokoju i ułożyła się na kanapie. – Chcesz drinka? – Słucham? – na chwilę wybudziła się z odrętwienia. – Pytałem, czy masz ochotę na drinka. Kupiłem malibu i mleko. Mam nadzieję, że lubisz. – Możesz nalać. Wzruszył ramionami. Wyjął dwie szklaneczki z szafki. W jednej zrobił drinka, a do drugiej, do połowy objętości, wlał whiskey. Pijąc ciemnobursztynowy płyn, wszedł do pokoju. – Chcesz porozmawiać? – Daniel mówił cicho i uspokajająco. – O czym? – O wszystkim. – Ten… Bragenlofere… Wydaje się niebezpieczny. – Ze mną będziesz bezpieczna. – A ty kim jesteś? Skąd to wszystko wiesz? – Kiedyś demon zabił mi syna. Drążyłem temat, prowadziłem śledztwo. Zainteresowałem Dagena. Był już stary, ale miał ogromną wiedzę, którą chciał komuś przekazać. – I? – To wszystko. Od tamtej pory wiele z teoretycznych lekcji sprawdziłem w praktyce. Okazało się, że nawet Dagen w kilku sprawach się pomylił. – Usiądziesz koło mnie? Usiadł tuż obok. Magda ułożyła głowę na jego klatce piersiowej. Zdjęła buty i podłożyła nogi pod siebie. Daniel przeprosił ją na chwilę i poszedł do toalety. Spojrzała zdumiona, nie wiedząc, czy zachowała się niewłaściwie. – Teraz? Do toalety?! Autorze, przesadzasz… – Nie złość się. – Jak mam się nie złościć? Magda… – …właśnie o tym chciałem porozmawiać. Głupio mi opisywać wszystko… dokładnie. Zostawię Cię samego i idę spać. – Eee… khym… ładnie to ująłeś. Więc co teraz? – Nie wiem. Rozegraj to jakoś. – Hmm… dajesz mi wolną rękę? – Tak, tylko potem powiedz mi, co się stało, żebym wiedział, jak prowadzić dalej ten wątek. – Dobra. Dzięki. – Dobranoc. Dzwonek komórki brutalnie wyrwał Daniela ze snu. Zdezorientowany Kowal zerwał się z łóżka, sięgnął po rewolwer i, nie bardzo wiedząc co się dzieje, wymierzył przed siebie. Przetarł oczy, opuścił broń. Uspokojony odebrał telefon. Magda wstała wcześniej i brała poranny prysznic. Woda zagłuszała rozmowę. – Dobra, zaraz tam przyjadę. – Daniel odłożył aparat na stolik. – Zaczekaj chwilę. Co się wczoraj wydarzyło? – Nic. – A dokładniej? – Siedzieliśmy do późna, rozmawiając o przeróżnych rzeczach. Magda w końcu zasnęła. Jeśli musisz wiedzieć – wtulona we mnie. Przeniosłem ją do łóżka i poszedłem spać. – Czyli całkiem porządny z Ciebie człowiek. – Nie pasuje do charakterystyki bohatera? – Sam mówiłeś, że opowiadanie jest zbyt schematyczne, zatem niestandardowy motyw z kobietą dobrze mu zrobi. – Daj mi chwilę na ubranie się. Mamy kolejne dwa trupy. – Wiem. – A tak, komu ja to mówię. Magda wyszła z łazienki w ręczniku owiniętym wokół ciała. Usłyszała głos Daniela i zerknęła do pokoju. – Przepraszam, myślałam, że cię nie obudzę – uśmiechnęła się promiennie. – Dziwię się, że mnie nie obudziłaś. Zwykle byle szmer wyrywa mnie ze snu. Miałem telefon z komendy. Kolejne dwa ciała. – Aż dwa? – skrzywiła się z obrzydzeniem. – Tak, widocznie naszemu demonowi się śpieszy. Prawdopodobnie ofiary wyselekcjonował sobie wcześniej. – Mogę iść z tobą? – Lepiej zostań w mieszkaniu. Jak już mówiłem, według mnie ofiary wybrał wcześniej. Ukradł ci portfel i upewnił się, że nie pasujesz. – Może po prostu nie mógł mnie znaleźć? – Nie sądzę. Zabija każdego dnia. Musiał dokładnie rozplanować kiedy i kogo. Teraz metodycznie wciela swój plan w życie. A raczej w śmierć… – Będziesz miał jakąś przerwę? – zapytała, opierając się o framugę i przygryzając seksownie dolną wargę. – Dlaczego pytasz? – Może napijemy się herbaty? Zmieszał się na chwilę. Zapiął ostatni guzik koszuli i przeszedł do łazienki. – Jasne. O czternastej w La Stradzie. Może być? – podniósł głos, żeby usłyszała go mimo szumu odkręconej wody. – Tak. Poszła do pokoju. Przy drzwiach zatrzymała się na chwilę i obróciła na pięcie. Ręcznik zsunął się o milimetry, ale momentalnie chwyciła go ręką, nim ukazał zbyt dużo. – Kowal? – Tak? – Kula z tego pistoletu, który mi dałeś… zabije go? Wyjrzał zza drzwi. – Co? – Czy zabiję go tym pistolecikiem? – Gdzieś spod ręcznika wyciągnęła colta model 1908 Vest Pocket. Odkąd dał jej pistolet, trzymała go zawsze w zasięgu ręki. – Nie wiem – wypluł pianę do zlewu. – Ja się nim zajmę. – Jego głos był zimny niczym lód. – Nie ma mowy. – Złapała się za biodro dając do zrozumienia, że nie uznaje sprzeciwu. Kowal odwiesił płaszcz i poszedł do pokoju narad. Po drodze zerknął jeszcze przez okno na park po drugiej stronie ulicy. Zapalił papierosa, obserwując spacerowiczów. Zieleń działała kojąco na skołatane nerwy, ale ciszę przerwał przejeżdżający pociąg. Za parkiem znajdował się dworzec kolejowy. Daniel zerknął na szarpane wiatrem liście drzew, równą, mokrą od deszczu kostkę brukową w alejkach i drewniane ławeczki. Pomyślał, że jeśli nie znajdzie sprawcy, kilka osób być może już nigdy nie będzie spacerowało w tym miejscu. Skrzywił się i przygasił papierosa pod butem. – Bardzo… subtelnie dodałeś ten opis. – Aż tak źle? – Nie, może być. Zostaw. Ruszył korytarzem. Komendant właśnie omawiał sytuację. – Komisarz Kowalski! – Gwiazda teatralnie rozłożył ręce. – Cieszę się, że pan nas zaszczycił swoją obecnością. |