powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Pękł.
Prędzej czy później zawsze pękają.
• • •
– Jesteś opętany? – spytało go jakieś dziecko, gdy skończył wymiotować.
Elfi chłopczyk wyglądał na trzy lata, ale Soara wiedział, że u tej rasy wszystko toczyło się znacznie wolniej. Być może widział przed sobą małego stulatka o alabastrowej skórze, pełnych usteczkach, zgrabnym nosku i bursztynowych, mądrych oczach?
Chłopiec poczochrał swoje gęste, kręcone włosy i szeroko się uśmiechnął. Piłka, którą trzymał w delikatnych dłoniach, potoczyła się tuż pod nogi mężczyzny. Soara podniósł zabawkę i obrócił ją w rękach. Nawet taki złoczyńca musiał przyznać, że dziecko było wyjątkowo ładne.
– A skąd to pytanie? – zagadnął.
– Wymiotowałeś – odparł poważnie malec. – Jak się raz zdarzyło mojemu tacie, a wiesz: on jest elfem, to mu się to raczej nie zdarza, no ale jak się raz zdarzyło, to mama mu potem powiedziała: „Yaginal, rzygałeś jak opętany”.
– To wiele tłumaczy. – Soara szczerze się uśmiechnął i skonstatował, że to dziwne uczucie. – Twoja mama jest spostrzegawczą kobietą.
– A jakże. Tak jak i tata. Tyle że on nie jest kobietą. Hm…
– No, nie przeczę w ogóle.
– Stash? – W ich stronę zbliżał się ciemnowłosy, brodaty elf o strzelistej sylwetce i rozłożystych barach. – Co robisz?
– Ten pan wymiotował – wyjaśnił chłopiec. – Ale myślę, że nie jest opętany, wiesz? Myślę, że jest pijany. Albo że zjadł za dużo truskawek, jak ja wczoraj.
– Pewno tak, synku – odpowiedział postawny Yaginal, uważnie obserwując Soarę. – Na pewno pan się źle czuje, prawda? I musi pan już wracać, jeśli się nie mylę?
Morderca mierzył wzrokiem elfa, obracając w rękach piłkę Stasha. Innorasowiec nie wyglądał na przestraszonego, wprost przeciwnie. Patrzył hardo, jednocześnie delikatnie ujmując syna za kołnierz. Pociągnął go za ubranie i nieznacznie wycofał, mówiąc:
– Idź do mamy.
– Ale moja piłka…!
Soara krzywo się uśmiechnął. Czuł narastającą żądzę krwi, która rozsadzała mu żyły. Pokozłował zabawką. Ulec czy nie ulec? Ale tutaj, w porcie? W biały dzień? Chwilę przed upragnionym rejsem?
Mężczyzna cisnął piłkę do Yaginala, a ten błyskawicznie ją złapał, nie odrywając oczu od nieznajomego. Ech, to byłaby piękna walka.
Chłopiec wziął zabawkę i pognał do matki.
– Nie tym razem – rzekł cicho Soara, a innorasowiec syknął:
– To twój szczęśliwy dzień, człowieku.
– Albo twój, elfie.
Yaginal w odpowiedzi posłał mu wyjątkowe spojrzenie, które starczyło za miliony wypowiedzianych i niewypowiedzianych słów.
• • •
– Kim oni są dla mnie? – „Mnich” zaczynał odzyskiwać dech. – W pewnym sensie rodziną. Jak najbliższą… Nie, nie braćmi. Są… to dość skomplikowana sprawa… są mną.
– Hę? – spytali równocześnie Skolvitz i Gestleiter.
Najwyraźniej nie rozumieli nic a nic z tego, co wygadywał przesłuchiwany. Tylko Sh’elala zahuśtała się na krześle i ponagliła:
– Mów dalej. JA nadążam – zapewniła. – Potem im wszystko wyjaśnię.
– Przyjechaliśmy tu w pojedynkę. Jako jeden Soara.
– Tyle wiemy – odparła. – Domyślam się także, że opłaciłeś celników, aby przy twoim imieniu w rubryczce RASA wpisali informację „mieszaniec”.
– Nie inaczej. Łapówka była znacznie większa, niż mówił mi… – „mnich” nagle urwał w połowie zdania.
– Kto ci mówił? – Jednooka gwałtownie nachyliła się nad mężczyzną, a świadkowie przesłuchania głośno westchnęli. – Kto tu na ciebie czekał?
„Mnich” milczał, przygryzając wargę. Na jego skroni pojawiły się grube krople potu. Schował ręce pod stół, by ukryć ich drżenie.
– Lepiej dokończ – poradziła jednooka, znacząco stukając w rękojeść miecza, wychylającą się nad jej ramieniem.
Soara szepnął:
– Powiedział, że jeżeli zdradzę, to mnie dopadnie. I przerobi tak, że się nie poznam w lustrze.
– Jeżeli nie powiesz wszystkiego, zrobię to ja.
„Mnich” skulił się i zaczął szeptać jakąś krótką, rymowaną modlitwę. Sh’elala potarła policzki i spytała:
– Po jakiego diabła pchałeś się na wyspę? Żeby spotkać kogoś, kto ci będzie groził?
– Byłem ochotnikiem. Starzec dużo płacił, jego wiadomość pojawiła się w Metakanie… Wszyscy tam o niej mówili.
Skolvitz błyskawicznie notował, a kapitan aż przysiadł obok morderczyni.
– Super. Nie ma to jak zastraszyć ochotnika – zakpiła, po czym żachnęła się. – Chwileczkę, ochotnikiem? Do czego?
Soara znowu zamilkł. Zabójczyni walnęła pięścią w stół i krzyknęła:
– Mów, albo inaczej pogadamy!
– Powiedział, że mnie zabije…
– Ja też to mogę zrobić! – warknęła i zaraz zniżyła głos. – Chyba że twoje zeznania pozwolą mi rozprawić się z Dyfuzjuszem. Wtedy, kto wie? Może Magistrat cię oszczędzi? Są jednak dwa warunki: po pierwsze, muszę dorwać Soarę-zabójcę, a po drugie: starca. Nie mów, że nie tli się w tobie choćby malusieńki płomyczek chęci zemsty. Pomyśl, ile dobrego możesz zdziałać, mówiąc nam prawdę. Pogadajmy.
– Tak, chciałbym, żeby Dyfuzjusz za wszystko mi zapłacił – rozmarzył się przesłuchiwany i nagle zasłonił ręką usta. – Chwila, przecież mówiłem, że nie wiem, jak on ma na imię…
Pojmany z rezygnacją zwiesił głowę.
– Och – stwierdziła złośliwie Sh’elala. – Ktoś tu kogoś sypnął…
„Mnich” długo patrzył na zabójczynię.
W końcu otworzył usta. A gdy to zrobił, to nie mógł przestać mówić. Bo – nawet jeżeli czekała go śmierć – to złożonymi zeznaniami mógł uratować przynajmniej część swojej duszy.
Cóż, każdy jest egoistą. Nawet mnich, akolita i świętoszek.
Każdy.
• • •
„Straciłem wszystko, co miałem. Brakowało mi pieniędzy. Przegrałem je w karty, przehulałem, przepiłem. A gdy okazało się, że zbiedniałem, moje dziewczyny opuściły mnie, a kamraci przegonili. Błąkałem się więc po Ołogrodzie, stolicy Metakanu. Nie było co jeść, gdzie spać, co pić i co brać… W dzień parzyło mnie pustynne słońce, w nocy – ziębił wiatr, sypiący ostrym piachem.
Nie mogłem wrócić do Świątyni Czterech Żywiołów. Przeor wyrzucił mnie ze zgromadzenia, gdy kradzież wyszła na jaw…
A ja wtedy naprawdę potrzebowałem peyotlu. Wyniosłem tylko parę świecidełek ze skarbca zakonu. Sprzedałem je i kupiłem kilka działek… Nie spodziewałem się, że kara będzie tak dotkliwa.
Nie okazałem skruchy, ba! Swoje odejście zaznaczyłem kolejną kradzieżą. Artefakty sprzedałem w metakańskim lombardzie. Miałem pieniądze, nowe życie, nowych przyjaciół. Rzuciłem się w wir zabawy. A potem upadłem strasznie nisko. Gdy głód był nie do zniesienia, zabiłem pierwszy raz. Obrabowałem trupa… I okazało się, że poczucie sprawowania władzy nad czyimś bytem jest jak narkotyk. Uzależnia.
Och, bogowie, posmakowało mi to tak, że przestałem być ostrożny. Trafiłem w końcu do więzienia. Skazali mnie na śmierć, jednak wtedy dopisało mi szczęście. Otrzymałem propozycję…. Sąd miałby odstąpić od wykonania wyroku, gdybym zgodził się uczestniczyć w pewnym eksperymencie, prowadzonym gdzieś na końcu świata. Organizator tajemniczych badań poszukiwał skazańca z Metakanu, który zostałby królikiem doświadczalnym. Obiecywał też złoto, a przede wszystkim – wolność, chociaż ograniczoną wielkością Silva Rerum. Nic wtedy nie wiedziałem o waszej wyspie, właściwie pierwszy raz usłyszałem tę nazwę. Jednak zgodziłem się, bo… nie chciałem umierać.
Ruszyłem w daleką podróż, pilnowany przez liczną obstawę metakańskich wojowników. Ci odwieźli mnie aż do Łukowych Pagórów. Jak wiecie, północne krańce tego obszaru przecina niebotycznie głęboka rozpadlina Trzewi Ziemi, której siarczane wyziewy oraz kipiąca lawa uniemożliwiają budowanie mostów, prowadzących do Valtany. A przecież tylko z Valtany można się oficjalnie dostać na Silva Rerum. Musiałem znaleźć inną drogę.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

36
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.