„Restless” sytuuje się gdzieś pomiędzy „Love Story”, a „Moją dziewczyną”. To dość zadziwiające jak na reżysera pokroju Gusa van Santa, ale w jego karierze zdarzały się już bardziej spektakularne mariaże gatunkowe.  |  | ‹Restless›
|
Gus van Sant zaskakuje. Po serii eksperymentalnych filmów drogi (Last Days, Gerry) i dojrzałym „Obywatelu Milku” najnowszym filmem przypomina o swoim niemal już zapomnianym wcieleniu: pogodnego i skorego do konwenansów nauczyciela życia znanego z „Szukając siebie”, czy „Buntowniku z wyboru”. Nie powiem, żeby to była miła niespodzianka, bo Van Sant ujawniał przy tym nieznośną skłonność do moralizatorstwa, której w innych filmach, choćby w „Słoniu”, potrafił się z powodzeniem wyzbyć. Ta dwoistość – z jednej strony fascynacja destrukcyjnym obliczem młodości, z drugiej słabość do konwencji i melodramatyzmu – budziła wątpliwości. „Restless” jest filmem o tyle wartościowym, że nie ma w nim fałszu. Nie kłóci się z innymi osiągnięciami van Santa, choć też nie należy do głównego nurtu jego twórczości. Pod pewnym względem „Restless” przypomina „Love Story”. Ona i on spotykają, zakochują, ona umiera. Historia z pozoru identyczna, co w kultowym wyciskaczu łez z 1970 roku, ale opowiedziana w zupełnie inny sposób. Bohaterowie van Santa są młodsi, ale ich zachowaniu jest powaga i dojrzałość, których próżno szukać u większości ich rówieśników. To po części poza, szczególnie w przypadku Enocha. Mimo wszystko jest w nim coś z dużego dziecka, które do końca nie rozumie tego, co dzieje się dookoła. Po śmierci rodziców, śmierci klinicznej i miesiącach spędzonych w śpiączce stwarza wokół siebie coś na kształt prywatnego czyśćca. Rezygnuje ze szkoły, całe dnie spędza z duchem japońskiego lotnika, włóczy się po cmentarzach i wprasza na pogrzeby. Obrysowuje się białą kredą jak zwłoki i tym samym wyznacza granicę swojego królestwa. Enoch nie jest typowym buntownikiem rzucającym wyzwanie śmierci. Jest typem cichego intelektualisty, który z ironiczną miną kwituje wysiłki innych, bo wie więcej od nich. Poczucie wyższości bierze z z przeświadczenia, że po śmierci nic nie ma. Nikt tego nie wie, nawet ci, którzy sami wkrótce umrą, jak Anabelle. On wie, bo sam to przeżył – był martwy przez trzy minuty. Czuje się w obowiązku dać temu wyraz, alienując się i rezygnując ze szkoły. Jakby to wyglądało – egzystencjalista z uśmiechem na twarzy, otoczony wianuszkiem dziewcząt? Przepełnia go pycha i to tak naprawdę izoluje go od innych. Pozbędzie się jej dopiero po konfrontacji ze śmiercią Anabelle. Czym bowiem są trzy minuty wobec wieczności? Po jej śmierci na pogrzebie Enoch zapragnie powiedzieć kilka słów o zmarłej. Niespodziewanie powstrzymuje się od głosu. Słowa więzną w gardle na wspomnienie razem spędzonych chwil. Nie ma w tym przesadnej tkliwości. To nie wzruszenie odebrało mu głos, ale świadomość wagi życia i śmierci. Nie dowiadujemy się jak umiera Anabelle, reżyser oszczędza nam tego widoku, chcąc uniknąć zbędnego sentymentalizmu. Co za tym idzie nie wiemy jakie były jej ostatnie słowa, czy się bała, czy przyjęła to ze spokojem. „Restless” to film, w którym wizja śmierci jest mniej dojmująca od wspomnienia o niej – odwrotnie niż w „Love Story”. Reżyser przygląda się młodości nadgryzanej przez śmierć, ale robi to z dystansem i wyczuciem. Nie interesuje go proces obumierania, z większą ciekawością przygląda się kwitnącemu między bohaterami uczuciu. Nie ma w tym jednak perwersji, bo miłość opiera się rozkładowi, a nawet w pewnym sensie go przezwycięża. Czyżby van Sant dojrzał i śmierć przestała mieć dla niego tyle uroku? Z wrażeniami z „Restless” jest trochę tak jak przemową Enocha. Gdy już zbieramy się, żeby coś powiedzieć przed oczami przelatują nam wspomnienia poszczególnych scen i odechciewa się cokolwiek mówić. Dla jednych będzie to dowodem na jego miałkość, innych urzeknie jego bezpretensjonalność i lekkość. Wydaje mi się, że van Sant zawsze chciał nakręcić taki film, skierowany do odrobinę młodszego widza. Jest w tym nieco wyrachowania, ale i tak jest to na swój sposób ujmujące. „Restless” nie miałoby jednak swojego uroku gdyby nie obsada – Henry Hopper i Mia Wasikowska tworzą znakomity duet aktorski i to głównie dzięki nim „Restless” pozostaje w pamięci na dłużej.
Tytuł: Restless Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 25 listopada 2011 Czas projekcji: 91 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |