Nie oczekuję wiele od takich filmów – chodzi w gruncie rzeczy o dwie godziny bezpretensjonalnej rozrywki. Powinno być efektownie, widowiskowo, no i nie zawadzi odrobina wzruszeń. Wszystko to „Immortals” serwuje nam jednak w bardzo mało satysfakcjonujących porcjach.  |  | ‹Immortals. Bogowie i herosi 3D›
|
Nastała nam moda na pseudoantyczne (a może pseudomitologiczne?) produkcje. A może poszukajmy lepiej dawnego sprawdzonego określenia – kina sandałowego. Zapoczątkował ją bez wątpienia sukces „300”, którzy z kolei byli łączonym efektem sukcesów „Władcy pierścieni” i „Sin City”. W pierwszym wypadku skorzystano oczywiście z mody na wystawne widowiska batalistyczne w klimatach fantasy (bowiem perska armia z tego filmu bardziej kojarzy się z siłami Mordoru, niż z antykiem), w drugim z pomysłu, by prawie literalnie przenosić kadry komiksu (po raz kolejny dzieła Franka Millera) na ekran. „300” zbierał różne opinie, ale przeważnie pozytywne, sukces finansowy był niekwestionowany. Na popularność gatunku wpłynął też z pewnością rozwój kina 3D, z reguły ładnie sprawujący się w kinie z ładnymi plenerami. A może przyczyn popularności należy szukać wcześniej, w sukcesie „Gladiatora”? Tak czy inaczej, kolejne superprodukcje – „Starcie tytanów”, „Książę Persji”, młodzieżowy „Percy Jackson” czy nawet niedawny „Conan Barbarzyńca”. „Immortals” Tarsema Sigha bierze na tapetę mit o Tezeuszu i oczywiście przetwarza go po swojemu, pozostawiając pewne elementy (Minotaur, labirynt), ale jednak opowiadając zupełnie inną opowieść. Opowieść, dodajmy, zaskakująco zbliżoną do „300” – potężna armia króla Hyperiona (zabawnie demoniczny, ale chyba najciekawszy w tym filmie Mickey Rourke) zbliża się do Grecji, drogę może zastąpić im (jak się później zresztą okaże – znów w wąskiej szczelinie) mała armia Hellenów. Hyperion ma większe ambicje – pragnie uwolnić Tytanów, uwięzionych przez bogów po pokonaniu ich w wojnie tytułowych Nieśmiertelnych. Hyperion, zapewne nie bez przyczyny, uważa, że z taką ekipą będzie mógł zadać bobu samemu Zeusowi i spółce i osiągnąć dużo wyższe stanowisko, niż piastował do tej pory. Przeciwstawić mu się może jedynie – jak się nietrudno domyślić – Tezeusz, postać co najmniej dziwna, ateista w świecie mitologicznym, chłop umiejący walczyć jak najlepsi wojownicy, przywódca bez cienia charyzmy. Nie oczekuję wiele od takich filmów – chodzi w gruncie rzeczy o dwie godziny bezpretensjonalnej rozrywki. Powinno być efektownie, widowiskowo, no i nie zawadzi odrobina poruszającego patosu, lub wzruszeń zbliżonego sortu. Wszystko to „Immortals” serwuje nam jednak w bardzo mało satysfakcjonujących porcjach. Widowiskowość miał zapewnić Tarsem Singh, hinduski reżyser, znany z barokowo przerysowanych filmów jak „Cela” czy „Magia uczuć”. Rzeczywiście – wykreowana w komputerze Grecja przypomina wszystko, tylko nie prawdziwą Grecję – ogromne puste przestrzenie, strzeliste klify, wielkie góry, miasta wykute w skale. Wszystko to jest spójne, dość atrakcyjnie wizualnie, ale jednocześnie zbyt sztuczne by mogło zachwycić i zbyt mało oryginalne, by mogło zaskoczyć. Dużo lepiej sprawdzają się pomysły Singha w scenach bardziej kameralnych, w których potrafi zaszaleć kostiumami i scenografią, a świadczyć to może, że jednak nie był idealnym twórcą do nakręcenia z założenia epickiej historii. Potwierdza to element drugi – efektowność. Mamy tu kilka potyczek, jedną większą bitwę, ale w gruncie rzeczy przez większość czasu niewiele się dzieje, a bitwa w niczym nie dorównuje podobnym spektaklom z konkurencyjnych widowisk. Ładnie sprawdza się wywołana przez Posejdona fala, znakomicie pojedynki bogów z ludźmi (w wersji gore, z dużą ilością krwi), ale już np. Tytani przypominają bandę groteskowych zombie. Pod względem efektowności spektaklu mogliśmy oczekiwać dużo więcej. Wzruszeń – brak. Ogląda się ten film z całkowitą obojętnością. Duża w tym zasługa Henry’ego Cavilla, który charyzmą bardziej przypomina Pawła Deląga niż Viggo Mortensena (czy nawet Gerarda Butlera). Jego „mobilizująca przemowa” do greckich wojsk mogłaby stać się wzorem tego, jak nie powinna wyglądać taka scena. Jak ta kreacja rokuje w przypadku decyzji o przyznaniu Cavillowi roli Supermana? Nijak, bo wbrew pozorom Superman, w przeciwieństwie do takiego Batmana, wcale nie musi być bohaterem charyzmatycznym. Co poza tym? Mamy scenę erotyczną, ale – zdaje się – nie zobaczymy w niej pięknej Freidy Pinto, lecz jej „body double” (cóż za rozczarowanie), mamy wyjątkowo nielogicznie zachowujących się bogów, którzy płacą właściwie za własną głupotę, mamy dość przewidywalne zakończenie, mdłego Zeusa w wersji boskej i dużo mniej mdłego Johna Hurta, grającego jego ludzkie wcielenie. Hurt, co ciekawe, tym razem nie zostaje dramatycznie i okrutnie zabity (jak mu się to niejednokrotnie zdarzało), ale to wszystko za mało by film miał jakkolwiek zapadać w pamięć.
Tytuł: Immortals. Bogowie i herosi 3D Tytuł oryginalny: Immortals Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 10 listopada 2011 Gatunek: akcja, dramat, fantasy Ekstrakt: 50% |