powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXII)
grudzień 2011

Niepołomni
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W salonie panowała cisza. Dama siedziała przez chwilę w całkowitym milczeniu, z zamkniętymi oczami, nasłuchując sobie tylko wiadomych dźwięków. Gdy uniosła powieki, jej oczy wydały się Raszewskiemu płonąć, choć wiedział przecież, że lód nie może zająć się ogniem.
– Jestem gotowa – stwierdziła sucho. – Zapraszam pierwszego chętnego.
Kapitan niemal zakrztusił się, słysząc tę deklarację. Medium postanowiło już na wstępie skompromitować się na całej linii. Nikt przecież nie wątpił, że to damy będą najbardziej zainteresowane udziałem w tej szopce i że to one zaczną oblegać drugi fotel, bijąc się o lepsze miejsce w kolejce.
Tymczasem, ku zdumieniu Raszewskiego i wszystkich z wyjątkiem samej Bzowskiej, spomiędzy krzeseł wynurzył się niski, brzuchaty i nieco łysiejący jegomość, który posapując skierował się w stronę drugiego fotela. Gdy zdołał wreszcie usadowić się na nim wygodnie, wyciągnął z kieszeni wielką, kraciastą chustę i zamaszyście otarł nią spocone czoło. Odetchnął głęboko, po czym zwrócił się niepewnie do damy:
– Chciałbym… – rozpoczął ochryple, po czym urwał speszony.
– Proszę podać mi dłoń – zachęciła przyjaźnie Bzowska, okazując po raz pierwszy tego wieczora bardziej ludzkie oblicze.
Białe palce objęły delikatnie olbrzymią przy nich dłoń grubasa. Wyglądało to tak, jakby kobieta bała się uczynić krzywdę siedzącemu obok człowiekowi. Przymknęła na chwilę oczy, zesztywniała nieco, po czym odetchnęła głębiej, wracając do swojej zwyczajnej, powściągliwej postawy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Drogi panie Marczewski… – zaczęła, lecz nie dane było jej skończyć, gdyż po sali rozszedł się najpierw szmer niedowierzania, a potem gromkie brawa.
Nikt z zebranych nie widział wcześniej Jadwigi Bzowskiej, za to wszyscy znali doskonale Jacentego Marczewskiego, dyrektora zakładów zbrojeniowych, który teraz spoglądał w błękitne oczy z wyrazem niewyobrażalnego wręcz niedowierzania.
Po chwili, gdy emocje opadły nieco, okazało się, że wypatrywane z utęsknieniem przez większość zebranych kobiet przepowiednie będą miały charakter swobodnej rozmowy, co zdecydowanie, jak zauważył Raszewski, nie przypadło do gustu miłośniczkom zdarzeń nadnaturalnych.
Dyrektor Marczewski usłyszał kilka faktów ze swej przeszłości, nic zdrożnego oczywiście, gdyż Jadwiga Bzowska słynęła z wyjątkowego taktu, po czym poznał tajemnice nadchodzących dni – tu znów zebrane damy poczuły ukłucie żalu. Fortuna miała okazać się niezwykle łaskawa dla korpulentnego dyrektora. Jego przyszłość malowała się w wyjątkowo jasnych barwach.
Następne wróżby nie różniły się charakterem od pierwszego wystąpienia, jakie zaserwowała zgromadzonym Bzowska. Przez cały czas zachowywała kamienną powagę i pełne skupienie. Ani na sekundę nie dała się ponieść egzaltacji, fałszywym emocjom czy pragnieniu dramatyzmu.
Raszewski musiał przyznać, że liczył na bardziej spektakularne popisy, tymczasem rozmowy, a w zasadzie monologi Bzowskiej, przerywane z rzadka pytaniami gości, sprawiały wrażenie niepokojąco rzeczywistych relacji.
Po półgodzinie seansu, gdy przynajmniej połowa z zebranych dam, a także nieliczni panowie poznali już swoją przyszłość, kapitan doszedł do wniosku, że dostatecznie długo wywiązywał się z obowiązku wobec siostry. Skoro los poskąpił mu rozrywki w postaci nadmiernie ekspresyjnych popisów kiepskiego aktorstwa, postanowił oddalić się na taras, by odpocząć nieco od nużącej formuły wystąpienia jasnowidza.
Zima tego roku, choć wyjątkowo mroźna, miała niezaprzeczalny, właściwy obcym, niezrozumiałym i niebezpiecznym zjawiskom urok. Świat zdawał się spać pod ochronną warstwą śniegu, skryty za lodowym pancerzem, a przecież nadal porażał pięknem – niedostępnym i wrogim.
Blade światło gwiazd i księżyca, który zdążył już urosnąć do połowy, nadało ogrodowi Zuzanny wyjątkowo niepokojący wygląd, wyostrzając i wydłużając cienie, wyławiając nieznane kształty ze swojskiego za dnia krajobrazu.
Raszewski przyglądał się zafascynowany ogrodowym drzewom. Znał je nie od dziś, lecz teraz – obwieszone soplami lodu, które uczepiły się gałęzi niczym makabryczne szpony, przyprószone osiadłym na ciemnej korze szronem – zmieniły się w prawdziwie fantastyczne, a może nawet nieco przerażające kreacje.
Skrzypnięcie drzwi wyrwało kapitana z zamyślenia.
– Cudowny widok. Czy pozwoli pan, że zakłócę mu tę samotną kontemplację? Obiecuję nie robić zbyt wiele hałasu.
Rozpoznawszy wreszcie kontur sylwetki rysujący się w jasnym prostokącie przejścia, gestem zaprosił Bzowską nieco bliżej.
Nie skorzystała. Nadal w skupieniu obserwowała stojącego przed nią mężczyznę. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn o piwnych oczach osadzonych w sympatycznej i regularnej twarzy mógł podobać się kobietom. Zazwyczaj ich zainteresowanie nie raziło go, lecz tym razem poczuł się wyjątkowo nieswojo. Miał wrażenie, że przez przeszywająco trzeźwe spojrzenie błękitnych oczu zjeżyły mu się wszystkie włosy na karku.
– I jaki werdykt? – zapytał wreszcie, gdy udało mu się ochłonąć nieco i odzyskać wreszcie animusz.
– Gapiłam się? – Kobieta przez chwilę sprawiała wrażenie zagubionej. – Proszę o wybaczenie, to odruch.
– Wielka szkoda. – Kapitan westchnął, nie kryjąc rozczarowania. – Przez chwilę miałem nadzieję, że zdołałem zasłużyć sobie na wyjątkowe względy.
Nie odpowiedziała od razu. Z niejakim ociąganiem podeszła do kamiennej balustrady i powiodła wzrokiem po ośnieżonym ogrodzie. Zamarła na chwilę ze szczupłą dłonią opartą o szary kamień ogrodzenia tarasu. Raszewski nie odmówił sobie przyjemności nacieszenia wzroku niecodziennym widokiem – traktował to niemal jak rewanż.
Kobieta swoim wyglądem idealnie wpasowała się w charakter surowej krainy, w jaką zmienił się teren wokół willi Lenartów. W szarobłękitnej sukni, w narzuconej na ramiona białej etoli, z włosami upiętymi wysoko w ciasny kok Bzowska wyglądała na tle zimowego krajobrazu niczym Królowa Śniegu. Brakowało jej tylko małego Kaya u boku.
– Obawiam się, że to nic osobistego – odparła wreszcie, spoglądając Raszewskiemu prosto w oczy. – Po tak długim seansie szukanie okazji, by zajrzeć w ludzką przyszłość staje się dla mnie niemal fizyczną potrzebą.
Oficer odruchowo spojrzał na zegarek – dochodziło wpół do dwunastej. Nowy Rok zbliżał się wielkimi krokami.
– Że seans był długi, to nie ulega wątpliwości, ale czy był chociaż udany? – spytał, jednocześnie podsuwając rozmówczyni papierosa.
Odmówiła zdecydowanym ruchem głowy.
– Przede wszystkim męczący. Dawno już tyle nie łgałam – odparła zrezygnowana. – Tym razem Zuzanna miała naprawdę kiepski pomysł.
Raszewski nie krył swojego zdumienia. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy spodziewać się, by medium mogło tak otwarcie przyznać się do oszustwa.
– Niewłaściwy bioprąd? – starał się ze wszystkich sił okazać przychylne zainteresowanie, lecz poruszał się po zupełnie nieznanych sobie wodach.
Tym razem ona posłała mu pełne niezrozumienia spojrzenie.
– Bioprąd? Pierwsze słyszę. Nie, zwyczajnie nie miałam serca psuć wszystkim zabawy.
W tej chwili po jej powściągliwym spokoju i zdecydowaniu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Raszewski miał wrażenie, że oto stoi obok niego biedna, wiejska dziewuszka, którą jakiś okrutny żartowniś wystroił niczym królewnę i wysłał na salony. Bzowska znów oparła się ciężko o balustradę i zapatrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Kapitan nie mógł jej nie współczuć.
– Jakaż to katastrofa nas czeka, że dla nikogo z nich nie znalazła pani dobrego słowa? – spróbował rozluźnić nieco atmosferę.
– Przecież pan wie. Będzie wojna.
Raszewski, który już szykował się do kolejnej niezobowiązującej odpowiedzi, zamarł z rozwartymi ustami. Nie był pewien, co zszokowało go bardziej – fakt, że stojąca przed nim kobieta poznała jego najgłębiej skrywane myśli i podejrzenia, czy też sugestia, że wszystkie czarne wizje miały się ziścić.
Nim zdążył zareagować, drzwi tarasu uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Obydwoje drgnęli lekko, niczym psotne urwisy przyłapane na knuciu nowych psikusów, i jak na komendę odwrócili się w stronę jasnej plamy. Charakterystyczna, nieco ekstrawagancka fryzura Zuzanny znów ułatwiła Raszewskiemu rozpoznanie siostry. Gospodyni przyjęcia wpłynęła na kamienne płyty tanecznym krokiem w rytm dochodzących z salonu dźwięków walca angielskiego i zatrzymała się dokładnie między dwójką konspiratorów.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.