– Czyli jakbym dał tytuł „Moje najlepsze opowiadanie”, to mógłbyś mi je potem przeczytać? – Cóż… ekhm… nie wiem, ale nie wydaje mi się. Biografia nie była napisana zbyt dobrze. To były pourywane, dość chaotyczne fragmenty Twoich wspomnień. Coś, co masz w głowie. „Twoje najlepsze opowiadanie” zawierałoby pewnie któreś z wcześniejszych dokonań albo coś, o czym dopiero myślisz. Nie ma tak łatwo, mój drogi. – Tak myślałem. – Zawiedziony? – Prawdę pisząc, to nie. Mam już plan na kolejne opowiadanie. – Nareszcie. Trochę mi się nudziło. Pomyślałem, że książka o leżeniu bykiem na plaży mogłaby być dla mnie prawdziwą męczarnią. Aczkolwiek mogło mi się udzielić od Ciebie, bo Ty myślisz, że taka książka byłaby męczarnią. Dość pokręcona logika, nie sądzisz? Jaką masz pogodę? – Może kiedyś coś takiego popełnię. Co do pogody – zima za oknem. Mimo to razi mnie słońce. W moim mieszkaniu latem słońce zatrzymuje się tuż nad linią okien, ale zimą, gdy jest niżej, zawsze świeci prosto w oczy. – Ale oczywiście ja nadal będę podróżował w deszczu? – Raczej tak. Spokojnie, dam Ci jeden słoneczny dzień. Może być? – Musi. Dobra. No to zaczynajmy. Daniel, śledczy w Wydziale Zabójstw Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, siedział na obrotowym, czarnym krześle, opierając łokcie o blat potężnego biurka. Wertował akta wyjaśnionej niedawno sprawy. Światło prześwitywało przez żaluzje w szybie w drzwiach do pokoju, układając się ciemnymi i jasnymi pasmami na jego twarzy. Mimo ostrych rysów, zdradzających silny charakter, wydawała się także w pewien sposób delikatna i wzbudzała zaufanie. Zmierzwił dość długie, czarne włosy i dopalił papierosa, którego następnie zgasił w pełnej petów metalowej popielnicy. – Oryginalne… – Nic nie poradzę. Każdy twardziel wygląda podobnie. Poza tym to czarny kryminał – elementy typowe muszą być. – Dobra, przecież nie mówię, że to brzmi źle. Tylko mało oryginalnie. – Mamy XXI wiek. Obecnie nic już nie będzie oryginalne, bo wszystko opisano wcześniej na milion sposobów. Sztuką jest stworzyć coś ciekawego z tych elementów. – Mówię Ci przecież, że nie mam nic przeciwko. Postać twardziela pasuje do mnie. Daj jeszcze parę faktów i opisów, żebym wczuł się w rolę. – Właśnie miałem to zrobić. Jesteś śledczym w policji. Masz silny charakter, nie lubisz ludzi. Palący papierosy cynik, który od czasu do czasu rzuci śmiesznym tekstem. Polegasz na swoim instynkcie i staromodnym rewolwerze, który zawsze nosisz w kaburze przypiętej paskiem na klatce piersiowej. – A jak wyglądam? – Nie mogę tego po prostu zaprezentować? – Daj spokój. Te opisy są nudne i nikt nie zwraca na nie uwagi. Gdy zaczynasz czytać, masz już gotowe wyobrażenie głównego bohatera. A potem musisz je zmieniać, bo jakiś, za przeproszeniem, pisarz wyobraził go sobie inaczej. Bez urazy. Napisz mi co i jak, i pominiesz to już w opowiadaniu. – Dobra, niech będzie. Masz czterdzieści sześć lat, jesteś postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Umięśnionym, ale nie przypominasz kulturysty. Powiedzmy, że trenowałeś kiedyś boks, wyrobiła Ci się sylwetka, a od kilku lat ćwiczysz codziennie w domu. – Byłem sportowcem i palę? – Klimat, człowieku, klimat. Muszą być papierosy, a dokładniej dym tytoniowy. Opowieść noir. Zrozum. Mogę już pisać dalej? – Jeszcze jedno pytanie. Jestem sam w gabinecie? Napisz, że to mój osobisty. – Właśnie zamierzałem to zrobić. Zmienimy trochę realia pracy polskiej policji i damy ci ładny, gustowny gabinet. Daniel wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go zapalniczką zippo. Z kliknięciem wieczka zgasił knot i schował ją do kieszeni. – Nie dostanę raka? – Cholera, dasz mi pisać? Nie, nie dostaniesz. Palisz R1. Superlighty. Gdy się zaciągasz, przyjmujesz tyle samo substancji szkodliwych, ile jest w powietrzu w dzisiejszych dużych miastach. Zadowolony? Tylko udawaj, że to jakieś Męskie Mocne. Rany. – Się robi, szefie. Podszedł do dużego okna, przez które przyglądał się szaremu miastu. Deszcz padał od kilku dni, chwilami tylko dając odpocząć od siebie mieszkańcom. Krople spływały po szybie, w której odbijała się twarz Daniela, pokryta kilkudniowym zarostem. Trzymając papierosa w zaciśniętych zębach, poprawił sfatygowaną koszulę. Drzwi gabinetu otworzyły się, wpuściły do środka więcej światła. – Komisarzu Kowalski? – Kamil, nowy w wydziale, wszedł do środka. – Mamy morderstwo. – Kolejna kłótnia rodzinna? – Daniel odwrócił się od okna, poprawił kaburę i sięgnął do szuflady po staroświecki rewolwer. – Komendant powiedział, że pana zawiesi, jeśli jeszcze raz zauważy tego nieprzepisowego gruchota. – Kamil wlepił wzrok w zdjęcia, które trzymał w dłoni. – Taak? To powiedz mu, że może mnie pocałować w dupę. – Daniel podszedł do wieszaka, sięgnął po beżowy płaszcz i przewiesił przez ramię. Zaciągnął się głęboko i wyjął papierosa z ust palcem wskazującym i kciukiem. – To co tam mamy? Nowy, nie wiedząc co odpowiedzieć, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w akta. – Nie wiem, panie komisarzu. Chłopaki przesłali faksem kilka zdjęć. Wygląda to… okropnie. Ofiara, Barbara Romska, miała dwadzieścia cztery lata. – Dawaj młody, wiele rzeczy już widziałem. – Daniel zdecydowanym ruchem wyrwał kartki z dłoni Kamila i przejrzał zdjęcia. Zaklął pod nosem. Zakrwawiona młoda kobieta leżała na poplamionej, białej niegdyś pościeli. Zaklął ponownie. Ręce i nogi rozłożone miała na wzór człowieka witruwiańskiego z obrazu Leonarda da Vinci. Na ścianie widać było rozmazane, czarne (z uwagi na czarno-biały faks) bohomazy, układające się w litery „B” i „R”. Daniel wskazał na nie palcem. – Co to jest? – Litery, panie komisarzu. Daniel przeciągnął teatralnie dłonią po brodzie. – Wiem, cholera, że to są litery. Ale co one oznaczają? – Znał już możliwe odpowiedzi, ale oczekiwał czegoś nadzwyczajnego. Albo trafił im się wyjątkowy socjopata, albo, co wydawało mu się bardziej prawdopodobne, kolejny demon. Od kilku lat wiedział o ciemnej stronie Krakowa. Znał tajemnice jego brudnych zaułków. W mieście egzystowały istoty, o których zwykli ludzie nie mieli pojęcia. Poza światłem dziennym istniała druga warstwa społeczeństwa, o której wiedzieli nieliczni. – Nie wiemy jeszcze – młody był zdenerwowany jak na pierwszej randce. – To wygląda na inicjały. Jedzie pan na miejsce zbrodni? – Nie, kurwa. Do cyrku. Daniel zamknął drzwi gabinetu, zostawiając Kamila na korytarzu i ruszył do wyjścia. Przystanął na schodach przed komisariatem. Z gzymsu ściekała strużka wody, trafiając dokładnie w tlącą się końcówkę papierosa. – Kurwa – warknął przez zaciśnięte zęby. Wyrzucił niedopałek, zmierzając do swojego ciemnozielonego, wysłużonego pontiaca firebirda z 1973 roku, który stał zaparkowany tuż przy ulicy. Na tylne siedzenie wrzucił płaszcz i usiadł za kierownicą. Przed odjazdem zerknął jeszcze na gotycki, szary budynek komendy, starając się odnaleźć okno gabinetu komendanta Gwiazdy. Otworzył samochodową popielniczkę i odpalił kolejnego papierosa. – Jeśli ten pieprzony kutas mnie zawiesi, to zrobię mu w dupie dodatkową dziurę – wymamrotał poprawiając swojego smith & wessona model 629 Classic. Wystawił syrenę i ruszył na miejsce zbrodni. Późnym, deszczowym wieczorem – takim jak dziś – miasto było wyjątkowo wyludnione. Daniel rzadko mijał ludzi, a jeśli już – zawsze skrytych pod ciemnoszarymi parasolami. Światła latarni odbijały się w lakierze samochodu, a niebieska poświata syreny oświetlała systematycznie mokrą ulicę, krawężniki i chodnik. Co jakiś czas wyławiała z ciemności sylwetki drzew. – Brudny Harry, Autorze? – Po prostu podoba mi się ten rewolwer. – Mi też. Tak tylko zapytałem. To co się dzieje? – Jedziesz na miejsce zbrodni. Chyba wyraźnie napisałem. – Tak, wiem. Ale co będzie później? Skopię dupę demonowi? – Przecież nie mogę Ci zdradzić zakończenia! Wiesz jak to działa. |