Rynek planszówkowy jest zdecydowanie większy niż erpegowy. Do gier planszowych nie potrzeba wymagających i skomplikowanych rytuałów inicjacyjnych, lektury kilku podręczników i setek stron skomplikowanych zasad, ani tym bardziej kilku godzin na rozegranie jednej przygody. I to właśnie planszówki, choć przecież cieszą się u nas krótszą historią niż gry fabularne, podbijają świat.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Miałem ostatnio okazję zajrzeć do londyńskiego sklepu hobbystycznego Leisure Games. Miejsce nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród innych sklepów znajdujących się na tej samej ulicy. Wnętrze wypełniają ciasno zapchane półki z grami planszowymi, podręcznikami do RPG, figurkami do bitewniaków i starterami i boosterami do karcianek. Wszystko, czego fani tego typu rozrywek mogliby potrzebować. Na ladzie natomiast dumnie prezentował się owinięty folią egzemplarz „Drako”. W głębi dostrzegłem też specjalne wyeksponowane pudełka z „Pret-a-Porter” oraz „Nową Erą”. Jestem pewien, że dalsze poszukiwania z pewnością przyniosłyby jeszcze ciekawsze odkrycia, bo przecież gdzieś tam musiała skrywać się „Neuroshima Hex”, „Alcatraz” i kilka innych znanych gier. Niestety, nawet dokładne przyjrzenie się półkom z erpegami (a wybór mają w Leisure Games olbrzymi) nie dało mi tej samej satysfakcji i odnalezienie pośród setek podręczników jakichkolwiek polskich tytułów okazało się działaniem skazanym z góry na porażkę. Nawet reklamowane przez Gramela „Beasts and Barbarians” nie trafiło między kolekcję rozmaitych settingów do SW, a wydane przez Cublicle 7 „de Profundis” ukryło się bardzo dobrze wśród mało imponujących gier Indie RPG. I to na dobrą sprawę wszystko, jeśli chodzi o potencjalne towary eksportowe polskiego rynku RPG. Polscy fani kilkakrotnie z entuzjazmem przyjmowali informacje o podejmowanych tłumaczeniach polskich erpegów na angielski. Do najważniejszych tego rodzaju przedsięwzięć zaliczyć należy Wolsunga oraz Klanarchię; jednak poza wstępnymi informacjami, że takie działania zostały podjęte, wieści z frontu translatorskiego nie ma. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek do nas spłyną. Być może następną grą w kolejce do zagranicznego wydania będzie Nemezis? Z pewnością nominacja Gramela (jako pierwszego polskiego wydawcy erpegów) do nagrody EN-ie za 2011 to spory sukces, ale czy to od razu oznacza, że wkroczyliśmy z naszym małym polskim światkiem RPG na międzynarodowy poziom? Możecie stwierdzić, że z planszówkami jest łatwiej: mniej do tłumaczenia, większe grono odbiorców, większe możliwości promocji. Tylko że na rozpoznawalność swoich gier każdy z wydawców, poczynając od Portalu i na Rebelu kończąc, musiał ciężko zapracować. Jedną z taktyk jest produkcja gier w kilku wersjach językowych na raz. Niedawno miał miejsce festiwal gier w Essen – i prawie wszyscy polscy wydawcy zajmujący się produkcją polskich tytułów tam byli, reklamowali swoje gry i sprzedawali je w wersjach międzynarodowych. Czy wydawcy polskich erpegów jeżdżą na Gencony do USA czy Anglii? Nie słyszałem o tym. A jeśli reklama jest dźwignią handlu (o czym pisałem przy innej okazji), to dlaczego nie reklamować swoich produktów za granicą? Oczywiście popełniam tutaj błąd logiczny: żeby móc coś zareklamować trzeba najpierw dysponować produktem. Do jakiego stopnia tłumaczenie podręcznika z polskiego na angielski jest trudniejsze od tłumaczenia z ichniego na nasze? Dla profesjonalisty nie powinno to stanowić kłopotu. Tu jednak rodzi się kolejne pytanie: do jakiego stopnia szanse na wypromowanie rdzennie polskiego systemu na zachodzie mają szanse powodzenia? Choć polski rynek (a przy tym polscy fani) z pewnością różni się od zagranicznego, nie powinniśmy przesadzać z tą wyjątkowością. Rynek rządzi się uniwersalnymi prawami i, jak pokazuje przykład gier planszowych, dobre produkty zawsze znajdą swoich nabywców. Dostrzegam dwa podstawowe powody powstrzymujące wydawców przed wyjściem ze swoimi produktami na szerokie wody. Jak wspomniałem, tłumaczenie Wolsunga i Klanarchii trwa. Zagadką jest, czy lub kiedy dobiegnie końca. A kiedy tak się stanie, niewiadomą jest, czy te systemy, jeszcze kilka lat temu całkiem innowacyjne 1), nie okażą się najzwyczajniej w świecie przestarzałe. Popularność steampunka i postapokaliptycznego fetyszyzmu trzeba wykorzystać tu i teraz. Po drugie zaś, by wyjść na zachód potrzeba czegoś więcej niż planowania w zakresie jednego roku naprzód. A tego polscy wydawcy muszą się dopiero nauczyć. PS. W trakcie prac nad felietonem Kuźnia Gier rozpoczęła publikację dzienników tłumacza, którego pierwszy odcinek możecie znaleźć tutaj. 1)Jak na polskie standardy. |