Ruszyli dalej. Wprawdzie nie było jeszcze południa, lecz słońce stało już wysoko na niebie, gdy las zaczął w końcu rzednąć. Niskie jabłonki w sadzie nie przesłaniały skrytych pod białym puchem dachów zabudowań starej leśniczówki. Domek przywodził na myśl leśną chatkę, w której koniecznie powinna mieszkać zła starucha, ohydna wiedźma czatująca na biedne dzieci. – Patrz, zasadniczo się zgadza – mruknął Rokita. – Domek jest, wiedźma jest. Wprawdzie młoda i nie taka znowu wredna, ale konwencja zachowana. – Uważaj, bo jak uwierzysz w to, w co oni wierzą, to powyrastają nam rogi i ogony – syknął zirytowany tą wizją Boruta. – Trzymaj się tego, co wiesz. Przekomarzając się dalej, podeszli do ogrodowej furtki. Nie spodziewali się żadnego powitania, a już najmniej skierowanych w nich luf dwóch karabinów. Przez chwilę ani leśni, ani stojący naprzeciw nich żołnierze nie wiedzieli co zrobić. – Tylko spokojnie, panowie – odezwał się w końcu Boruta, przeklinając swój niebudzący zaufania wygląd. – I cichutko, żeby nie obudzić damy – dorzucił prezentujący się niewiele lepiej Rokita. Żołnierze nie zareagowali. Na skupionych twarzach nie drgnął ani jeden mięsień, lecz palce nerwowo zacisnęły się na spustach, co nie umknęło uwadze dwóch dziwacznych wędrowców. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i nieprzyjemna. Na szczęście dla obydwu stron cichego konfliktu w sadzie szybko pojawił się młody blondyn, który sprawiał wrażenie bardziej zorientowanego w sytuacji niż dwóch strażników, zaniepokojonych nagłym pojawieniem się dziwacznych indywiduów. Kapral Jasiński od razu dostrzegł śpiącą w ramionach wyższego z przybyszy Bzowską i choć nie wiedział kim są ani skąd wzięli się ci dwaj w środku lasu, obecność kobiety, która niecałą dobę wcześniej uratowała przetrzebiony oddział, wystarczyła mu za chwilową rekomendację. – Przepuścić! – rzucił rozkaz. – I trzymać straż dalej. A panowie pozwolą do dowódcy. Raszewski czekał już na nich w drzwiach leśniczówki. – Niezła fortyfikacja – pochwalił Boruta. – Panowie spodziewali się oblężenia? – Gdy okazało się, że pani Jadwiga zniknęła, woleliśmy podjąć odpowiednie środki – wyjaśnił oschle kapitan. – Jaga – Rokita nie mógł powstrzymać się, by nie podkreślić swoich zażyłych stosunków z Bzowską – nigdy by nie zdradziła. Nie was. Za dużo… Auć! – syknął, gdy ciężki bucior Boruty trafił go w kostkę. – Czego mnie kopiesz? No! I w ogóle chodźmy do środka i połóżmy ją do łóżka. Ręce mi zdrętwiały. Gdy otworzyła oczy, na dworze było już ciemno. W pomieszczeniu, w którym leżała, również panował półmrok, a mimo to wiedziała, gdzie jest. Znała ten zapach, znała kształt materaca, który uciskał ją w plecy zawsze w tym samym miejscu. Znała szafę, która stała naprzeciwko łóżka i stół między nimi. Znała nawet mężczyznę śpiącego z głową wspartą na drewnianym blacie. Była w domu. Podniosła się powoli, pamiętając tym razem, by uważać na prawą rękę. Bosymi stopami dotknęła wyślizganych desek podłogi i ostrożnie, by nie narobić zbyt wiele hałasu, ruszyła w stronę drzwi. – Dokąd się pani wybiera? – Pytanie Raszewskiego zaskoczyło ją zupełnie, nim zdążyła ujść trzy kroki. – Nie chciałam pana budzić – przeprosiła, wróciwszy do stolika. Usiadła naprzeciw kapitana. – Potrzebuje pan snu. Zbył jej obawy machnięciem ręki. – Obudzili mnie dopiero nad ranem, gdy okazało się, że pani zniknęła. To było wyjątkowo nierozważne. – Ma pan rację – przyznała ze skruchą. – Obiecuję więcej nie popełniać takich głupstw. Ale warto było, będziecie mieli eskortę. – Rozpogodziła się na tę myśl. – Tak, widziałem tych dwóch dziwaków. – Raszewski pokręcił głową ze zdumieniem, przypominając sobie wcześniejszą rozmowę z leśnymi. – Obiecali, że przeprowadzą nas przez las. Sądzi pani, że dadzą radę? Bzowska nie odpowiadała przez chwilę. Siedziała nieruchomo, starając się wyłowić w półmroku i majaczących w nim cieni rysy twarzy kapitana. Wreszcie ujęła jego dłoń i przytrzymała przez chwilę. – Tym razem bez ryzyka, jak widzę – podsumował, gdy rozluźniła palce. – Staram się nie popełniać powtórnie tych samych błędów. Nie ma wątpliwości, wyjdziecie z lasu bez szwanku. Oddziały niemieckie mają teraz inne zmartwienia. Raszewski odniósł wrażenie, że w tych słowach kryło się coś więcej, coś, czego nie mógł zrozumieć, lecz Bzowska nie rozwinęła tematu. Podniosła się bez słowa i zniknęła na chwilę za drzwiami. Wróciła szybko, niosąc ze sobą dwie szklanki i butelkę wina. – Wywiozłam ją z Krakowa, trzymałam na specjalną okazję, a ta zdecydowanie warta jest uczczenia – powiedziała, nalewając ciemnego płynu do szklanek. Raszewski zapalił stojącą na stole lampę naftową. Pokój zalała fala ciepłego, żółtego światła. Zaczęli wspominać przedwojenne lata. Ona opowiedziała, jak poznała Zuzannę, przywołała kilka anegdot z czasów, gdy nie było miesiąca, by nie uczestniczyła w przynajmniej jednym seansie dla dam z towarzystwa. On wrócił do czasów szkoły podoficerskiej, swojej służby na Kresach, opowiedział o pierwszych dniach września. Słuchała w skupieniu, wpadając w coraz bardziej ponury nastrój. – Może warto było zaczekać na zwycięstwo? – zasugerował wreszcie, patrząc wymownie na opróżnioną do połowy butelkę. – Jakie zwycięstwo? – rzuciła gorzko. Wypite wino w połączeniu z zażytą wcześniej mieszanką ziół dało niespodziewane efekty. – Niczego nie wygracie. Absolutna pewność w jej głosie zmroziła go tak samo, jak niemalże rok temu, gdy poinformowała go o zbliżającej się wojnie. – To niemożliwe. Anglia i Francja z pewnością… – nie był w stanie zebrać myśli. – Anglia i Francja nie zrobią nic, dopóki same nie znajdą się w potrzebie. Potem, gdy to szaleństwo ogarnie już niemal cały świat, zawiąże się sojusz. Pomożecie im, jak zawsze wierząc, że kraj na tym zyska, a oni zdradzą was tak samo, jak zdradzili teraz. Sprzedadzą was ze strachu przed następną wojną. Przez pięćdziesiąt lat ten kraj będzie drenowany z wszystkiego, co w nim cenne. Ukróci się każdą próbę wybicia się ponad przeciętną. Wszystko, co wartościowe, wasze zwyczaje, tradycje, obyczaje, zostanie wyśmiane, wyszydzone, wypaczone i oplute. Przyjdą nowe, lepsze normy. – Mówi pani jak bolszewicy. – Raszewski był wyraźnie zdezorientowany i odrobinę zniesmaczony. – Właśnie, kapitanie – wykrzywiła nieprzyjemnie drobne usta, unosząc szklankę w parodii toastu. – Za nowe, lepsze jutro. – Niemożliwe. – A jednak. Znów spróbują was zniszczyć. Pięćdziesiąt lat, kapitanie. Czy wyobraża pan sobie szkody, jakie można wyrządzić przez tak długi czas? Niemal nieodwracalne. Ale przetrwacie, jak zawsze. – Tym razem Raszewski nie odważył się przerywać. Znał to nieobecne spojrzenie, wzrok wbity w obrazy dni, które mają dopiero nadejść. Pozwolił jej mówić bezbarwnym, wypranym z intonacji głosem. – Gdzieś tam zachowają się nasiona, z których znów wybiją gniewni, walczący o swoje. Jesteście niczym chwasty – nie do wytępienia, „niepołomni”, jak kiedyś mawialiśmy. Ale długo przyjdzie panu czekać na pierwsze znaki, długo, a życie w obcym kraju, kapitanie, nie jest łatwe. Niełatwo jest odciąć się od korzeni, istnieć wyłącznie na marginesie społeczeństwa, wśród obcych ludzi, obcych obyczajów. Tylko że tu nie będzie dla pana miejsca… Urwała raptownie. Popatrzyła spanikowana na Raszewskiego, rozejrzała się po małym pokoju, jakby szukała odpowiedzi na pytanie, co takiego miało miejsce. Drżącą dłonią uniosła szklankę z winem do ust, ale nie wypiła. – Chyba na dziś mam dosyć – powiedziała niepewnie. – Czy… czy coś mówiłam? Zachowywałam się dziwnie? Przyglądał się jej z uwagą. Wyglądało na to, że nie pamięta nic z tego, co zaszło przed chwilą. Czekała na jego odpowiedź w coraz większym napięciu, z nadzieją, że zaprzeczy, utwierdzi w przekonaniu, iż co najwyżej przysnęła na chwilę. – Nie, pani Jadwigo – zapewnił, starając się brzmieć przekonująco. – Słuchała pani moich opowieści z czasów Szkoły Wojennej i obawiam się, że musiałem zanudzić panią niemal na śmierć. Proszę mi wybaczyć, powinienem wiedzieć, że po wczorajszej nocy jest pani nadal wyczerpana. – To ja przepraszam. Mam słabą głowę, nie powinnam tyle pić – wyznała ze skruchą. |