– Trochę wyobraźni, w której wszystko „żyje”, później przelewanie tego na monitor, zapewne trochę wspomnień… – I sporadycznie urwany film jak po zbyt dużej ilości alkoholu. Czasem rozglądam się dokoła i widzę białe plamy. Dla przykładu za oknem w łazience nie ma nic. Wychyliłem się przez nie i wydawało mi się, że mieszkanie lewituje w pustce. Moim zdaniem, a mogę się mylić, nie opracowałeś do końca lokalizacji opowiadania. – Jak to nie?! Przecież jest komisariat, jest Kraków, masz Rynek, gdzieś w Rynku zapewne Sukiennice! – Tak, wszystko jest. A jeśli nie ma, to wyobraźnia i wspomnienia dopracowują resztę. Ale nie pomyślałeś o tym, żeby ulokować dokładniej mieszkanie. To samo teraz. Są Błonia, są drzewa, jest deptak, ale za drzewami znowu mam pustkę. – Chciałem wykreować ogólny nastrój Krakowa, ale zachować dystans do miejsca akcji; nie wpisywać jej w konkretną lokalizację, tylko „zawiesić w próżni” krakowskiej tkanki miejskiej. Mniej opisów równa się bardziej dynamiczna akcja. – Udało Ci się aż za dobrze. – Ech. Teraz lekcji będzie mi udzielał wyimaginowany bohater opowiadania? Ale dobrze, dopracuję to. W końcu Ty ryzykujesz Zajdlem, więc źle mi nie podpowiesz. – Dobra, to bierzmy się za robotę. Na wszelki wypadek odstaw alkohol… – Bardzo śmieszne. Obszedł samochód i otworzył Magdzie drzwi. Sięgnął do bagażnika i podał jej parasol. Deszcz monotonnie bębnił o ziemię, czasem wiatr zaszumiał w koronach drzew. Na deptaku nie było nikogo, a i żaden kierowca nie zdecydował się na podróż tą częścią miasta. Tutejsza okolica była cicha i kojąca. Wprawdzie zaraz po drugiej stronie Błoni znajdowały się już bloki, pętla tramwajowa i przystanki, a autobusem do Rynku można było dojechać w kwadrans, ale Błonia były niezwykle spokojnym miejscem. W Krakowie niemal za każdym razem, gdy zboczyłeś z głównej arterii miejskiej (takiej jak Aleje Trzech Wieszczy tudzież ulica Królewska), mogłeś zostać przeniesiony do bajkowej krainy magicznych ulic, skwerków i parków. Albo do krainy pomroku, zamieszkanej przez demony. Magda z Danielem przeszli obok trzech ławek, w niewytłumaczalny sposób wyglądających na opuszczone. Błonia bez ludzi wydawały się wyjątkowo niegościnne. Ilekroć Magda patrzyła w stronę centrum placu, czuła ogarniającą ją pustkę. Pustkę, która wdzierała się do jej duszy. Przytuliła się do ramienia Kowala, starając patrzeć w innym kierunku. Pustka jednak przyciągała. Było w niej coś niepokojąco pięknego. Skręcili w uliczkę prowadzącą na drugą stronę Błoń. Oddalając się od głównej ulicy, pogrążali się coraz bardziej w ciemnościach. Gdyby nie deszcz, byłoby przytulnie. Wyglądaliby jak zakochana para, chcąca sobie skraść całusa w „swoim” miejscu, z dala od ciekawskich spojrzeń. Gdyby nie deszcz. I wiatr. I błyszczące co jakiś czas w oddali oczy kotów. Przynajmniej Magda miała nadzieję, że to były koty. Daniel wiedział, że nie. W zaułku, kilkanaście metrów przed nimi, żerował kolejny demon. Przypominał czarny dym o ludzkim kształcie. Krople przebijały się przez niego, nie napotykając oporu. Co chwila wydawał się rozmazywać i z powrotem przybierać ludzką formę. Magda stała tuż przy uszkodzonej lampie. Daniel dwa kroki przed nią. – Cześć, Derr`kh. Dawno się nie widzieliśmy – Kowal sięgnął po papierosy, ale nie spuszczał wzroku z istoty. Demon nie tyle odwrócił się, co raczej przeobraził, wpatrując się teraz w nich wściekle czerwonymi ślepiami. Rozmazał się na chwilę i skoczył na Kowala, rycząc histerycznie. Ten wyrzucił papierosa, kucnął, wyciągając spod płaszcza coś, co następnie rozsypał przed sobą. Podymnik odbił się od niewidzialnej bariery, lądując w kałuży. W okamgnieniu wstał. Kowal wyciągnął przed siebie szklaną kulkę i rozbił ją w dłoni na wysokości czoła demona, uwalniając śnieżnobiałe, lśniące w półmroku piórko. Derr`kh zaryczał wściekle. Upadł na plecy. Daniel podszedł do niego, wydobył swój nóż z międzywymiarowym ostrzem i wbił go aż po rękojeść w nogę podymnika. Z rany,zamiast krwi, wylał się ogień niczym podpalony wyciek benzyny. Kowal miał w dłoniach coś, co Magda dojrzała dopiero po chwili – pajęczą nitkę, którą związał nogi i ręce podymnika. – Możesz podejść – powiedział do niej krótko. Zerknął na w połowie wypalonego papierosa leżącego w kałuży. Magda przystanęła obok demona, chwiejąc się na obcasach. Przyglądała się ciału, które raz po raz zmieniało kształt, pulsowało złowieszczo. Dojrzała w końcu twarz, przypominającą buzię młodego chłopca. Dym skupił się, przybierając postać mężczyzny szamoczącego się z cieniutką przecież pajęczynką. – Czego chcesz? – Derr`kh zasyczał wściekle. – Podobno włóczysz się po mieście. Widziałeś kogoś nowego? – Może i widziałem. – Demon obrócił się na drugi bok. Daniel długim krokiem przeszedł nad nim. Schylił się, sięgnął pod płaszcz. – Kto to? – Pierdol się. Kowal odchylił płaszcz, pokazując demonowi fiolki. Udał, że sięga po jedną z nich. Demon wzdrygnął się. Daniel wyjął paczkę cameli. – Widzę, że zregenerowały ci się rączki. Dobrze, że byłem w pobliżu, gdy chciałeś napaść na Dagena. – Skurwysyn sprzedał mi uszkodzony znak Kherilla. Przez niego prawie zginąłem! – Wiesz przecież, że Dagen nie zrobił tego specjalnie. A rączki masz jak nowe, więc o co się rzucasz? – Kowal, ja ci też kiedyś poobrywam te pierdolone łapy! – Wolałbym nie. – Komisarz strzepnął popiół. – Mów co wiesz. Nie mam czasu. – Najpierw zdejmij ze mnie tę pierdoloną pajęczynę. Daniel rozplątał go. Demon rozmasowywał przeguby i kostki. – Czego ty ode mnie oczekujesz? – warknął gniewnie, ale już bez agresji. – Ktoś pojawił się w mieście. Chcę wiedzieć, dlaczego zabija kobiety. – Ach… to. Bragenlofere przybył z Norwegii. – I? – I co? Daniel palnął demona w łeb. Ten spojrzał na niego z miną skarconego pudla, ale zaczął mówić. – Na mieście chodzą słuchy, że znalazł pradawny manuskrypt z jakimś rytuałem zwiększającym moc. Coś w tym stylu. – Na czym polega ten rytuał? – Nie mam pojęcia. Jakbym wiedział, sam bym go odprawił. Podobno będzie wtedy niezwyciężony! – Derr`kh uśmiechnął się jadowicie. Gdyby uśmiech mógł mieć kolor, ten byłby zielony. – Już teraz jest silny. Powyrywa ci łapki, jak staniesz mu na drodze. – Wyszczerzył jeszcze bardziej zęby. – Czym jest Bragenlofere? – Kowal nie zwrócił uwagi na zaczepki. Był skupiony i oczekiwał ataku w każdej chwili. – Drapionem. – Czym jest? – Magdzie drżał głos. – Drapionem. Nazwa pochodzi z jedenastego wieku. To demon posiadający zwinność czarnej pumy. Potrafi zakraść się do ofiary i rozszarpać ją ostrymi jak brzytwa szponami. Jest półcieniem. To dlatego jego postać mieniła ci się w oczach – wyjaśnił spokojnie Kowal, nie zważając na gniewne spojrzenia demona. – Derr`kh, dlaczego niby jest on taki potężny? – Uczył się czarnej magii. Podobno zna zaklęcia i rytuały. Zabił kilku Wiedzących, zanim do nas przywędrował. – To dlaczego Zeril jeszcze się nim nie zajął? – Daniel zdziwił się, że pozwolono komukolwiek uniknąć kary za zabicie Wiedzącego… cholera, kilku Wiedzących. – Bo nikt o nim jeszcze nie wie, ciołku. – Gdzie go znajdę? – A skąd mam wiedzieć? Daniel skrywał w dłoni lśniące, nieskazitelnie białe piórko. Wstał. Podymnik również się podniósł. Kowal ruszył w drogę powrotną do samochodu. Przyciągnął do siebie Magdę. Na odchodne, ręką z piórkiem klepnął demona po plecach. Skóra zaskwierczała i zapłonęła na niebiesko, wzbijając w powietrze czarny jak smoła dym. Derr`kh odskoczył, wyjąc wniebogłosy. – Kowal, ja ci kiedyś upierdolę ten parszywy łeb! – syknął jadowicie podymnik, ale wycofał się w ciemność. Bał się kolejnego piórka. Daniel z Magdą wrócili do Wrót, żeby odwiedzić Zerila. Za ogromnym biurkiem, w pokoju na parterze, siedział niepozorny człowiek o długich siwych włosach. Przeliczał pieniądze i przeglądał notatki. Usłyszawszy, że ktoś wchodzi, sięgnął pod biurko. W progu stanął komisarz. – To tylko ja – wyjaśnił, wiedząc, że demon trzyma dłoń na obrzynie. |