– W pobliżu mieszkania siostry? – Nie. Pewnie mi pan nie uwierzy… – Jeszcze raz powiesz „pan” i wychodzę. – Dobra, Kowal. Niech ci będzie. Wyjaśnijmy coś sobie, wiem, że kawał z ciebie skurwysyna. Wiem też, że nie zawsze postępujesz zgodnie z prawem. Właśnie dlatego przyszłam do ciebie. Chcę ci pomagać. Uśmiechnął się szeroko. – Niby w czym? – W złapaniu go. – Niby jak? – Poszukamy. – Niby gdzie? Odwróciła się obrażona. Wyglądała teraz niesamowicie seksownie. – Skończ już z tym „niby”. – Słuchaj, laleczko, nie mam zielonego pojęcia, JAK miałabyś mi pomóc w odnalezieniu sprawcy. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz do domu i weźmiesz długą, relaksującą kąpiel. – Beze mnie nie macie szans – uspokoiła się i mówiła normalnym dla siebie, trochę wyniosłym głosem. Słychać w nim było zasygnalizowaną już pewność siebie. – Skąd to przypuszczenie? – Komisarzu, proszę się nie śmiać i wziąć to na poważnie. Dwa dni temu śledziło mnie… coś… – zrobiła pauzę. W oczach Daniela błysnęła iskierka podekscytowania. Odwrócił wzrok w kierunku szyby, skupiając się na przechodzącym opodal mężczyźnie z wilczurem na smyczy. – Mów dalej. – Zauważyłam go na dachu jednego z domków. Prawdopodobnie chciał mnie zabić. Był niesamowicie zwinny, często mylił mi się z… cieniem – raz cień, po chwili znów on. Jego oczy wydawały się… płonąć. Po chwili zniknął. Pewnie szukał mojej siostry. – Skąd ta myśl? – Gdy wróciłam do domu, okazało się, że nie mam portfela. Musiał go ukraść. – Widziałaś jego twarz? – Nie, był zbyt daleko. – Jutro na posterunku spiszemy twoje zeznania. – Kowal… ja się boję wrócić do domu. To był… demon, jestem tego pewna! – jej głos drżał. Daniel zamilkł na chwilę, rozważając wszelkie za i przeciw. – Dobra, laleczko. Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u mnie. Wyglądała na urażoną. I zdezorientowaną. – Jaka różnica, gdzie będę mieszkać? – Uwierz mi, różnica między moim mieszkaniem a jakimkolwiek innym miejscem jest ogromna. Przygasił w połowie dopalonego papierosa i zostawił na stole banknot dwudziestozłotowy. Na zewnątrz znów zaczęło padać. – To jest linia z soli. Przy oknach rozsypałem podobną. – Kowal podwinął dywanik w przedpokoju. – Dzięki temu rytuałowi pewne… istoty, o ile ich nie zaproszę, nie mają wstępu do mojego mieszkania. Magda patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami i z delikatnie uchylonymi ustami. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła prosząc o pomoc akurat jego. – Każde wejście zostało poświęcone, a nad drzwiami… – wskazał palcem framugę – …wyżłobiłem małe krzyże. To na wampiry… i kilka pomniejszych demonów. – Zdjął płaszcz i powiesił go w szafie. Wyciągnął dłoń do kobiety. Zdezorientowana, nie wiedziała przez chwilę, czego od niej chce. – W każdej firance zaplotłem kilka cienkich, srebrnych nitek ułożonych w znak karawaki; krzyża cholerycznego. Tworzy go pionowy pień i dwie poprzeczki, z których górna jest trochę krótsza od dolnej. W drzwiach niestety mam tylko nitkę. – Sięgnął dłonią w powietrze. Magda dopiero po chwili, wytężając wzrok, dojrzała srebrny refleks. – Chronią przed wilkołakami i istotami wrażliwymi na działanie srebra. Nitka działa jak alarm; dotykając jej, wyją z bólu. Prowadząc ją do pokoju, sięgnął po papierosa. Odwinął mały dywan, leżący na środku podłogi, prezentując wymalowanego na deskach tygrysa z pomarańczową sierścią w czarne pasy. Obok znajdował się duży, wyżłobiony w drewnie okrąg. Wyłożony był przezroczystym plastikiem wypełnionym wodą. Od strony tygrysa znajdowało się kolejne wyżłobienie z fiolką w środku. Jej zawartość była czerwona niczym krew. – To Pekho, jeden z Sasin – wyjaśnił Daniel. – Chroni przed złem. Potrafi latać, ziać ogniem, ciskać błyskawice i przemieniać się w człowieka. Nie jestem do końca pewien, co jeszcze, bo nigdy nie prosiłem go o pomoc. W razie czego musisz tylko rozbić fiolkę i zostać w kręgu. W fiolce, mimo wyglądu, nie ma krwi. To tylko mieszanka ziół i pyłu z kamieni szlachetnych. Nie wiem czego dokładnie, bo dostałem ją w podzięce za uratowanie życia. W plastiku znajduje się woda będąca symbolem życia. Sięgnął do szafki i podał jej mały, zgrabny pistolet. – W magazynku masz sześć nabojów. Każdy poświęcony, z wyrytym na srebrnym płaszczu krzyżem. Stop wymieszany z pyłem z topazu, jaspisu, chryzolitu i bawolego oka. Zrobi krzywdę praktycznie każdemu demonowi. Na pewno zastanowią się nad kolejnym atakiem. Magda usiadła (dokładniejszym określeniem byłoby „upadła”) w dużym, obitym czarną skórą fotelu. Westchnęła głośno. – Więc demony istnieją? – jej głos stracił stanowczość. – Tak. – Widziałeś jakiegoś? – Wielu – uśmiechnął się pod nosem. – Jednemu nawet… – Spojrzał na Magdę. Spoważniał. Machnął ręką. – Nieważne. Możesz u mnie zostać, dopóki nie dowiem się kto… lub co… stoi za tymi zabójstwami. Według mnie jesteś jednak bezpieczna. – Dlaczego? – Szukał twojej siostry. Dobiera ofiary według klucza. Nie wiem jeszcze jakiego, ale widocznie ty nie pasowałaś. – Poprawił dywan i przysunął stolik. Sięgnął po pilota, włączył wieżę i rozłożył się wygodnie na kanapie. – Czuj się jak u siebie – burknął. – Wieczorem wychodzę. – Gdzie? – Poszła do kuchni, mając ochotę na szklankę soku. Skrzywiła się na widok zlewu pełnego brudnych naczyń. – Poszukam naszego niemilca. – Wpatrywał się w sufit, starając rozgryźć zasadę doboru ofiar. Coś mu świtało. Nagle zerwał się z łóżka i sięgnął po płaszcz. – Chcę iść z tobą. Wieczorem. – Oparła się o ścianę. Wyglądała na zagubioną. I bezbronną. – Na pewno? – uniósł pytająco brew. – Na pewno. – Złapała się za biodro, przyjmując dla odmiany wyzywającą pozycję. – Dobra. Tylko się nie przestrasz, bo zobaczysz naprawdę dużo… interesujących nieludzi – roześmiał się gardłowo. – Idę na chwilę do kostnicy. Jak chcesz, możesz gdzieś wyjść. – Podał jej klucze. – Zostanę w domu. Czuję się tu spokojniejsza i… – zasmuciła się, wspominając siostrę. Nie dokończyła. – Jak chcesz. – Miał już wyjść, ale zatrzymał się na chwilę. Złapał ją delikatnie za ramię. – Odpocznij. – I? Co o tym myślisz? – Migotliwa lampa nad stołem sekcyjnym nadawała twarzy Daniela trupi kolor. Stał nad sinym ciałem Barbary Romskiej. Miał nadzieję, że znajdzie jakiś ukryty symbol, runę. Cokolwiek. Lekarz w białym kitlu zdejmował właśnie gumowe rękawiczki. – Nic. Jeszcze nie przygotowaliśmy raportu. To wymaga czasu – spojrzał gniewnie spod okularów. – Ale wstępnie nic mi nie pasuje. Żadnych znaków szczególnych, różne sylwetki. Romska jest szczupła, Nikło ma dużą nadwagę. Nie mogę dopatrzyć się żadnego schematu. Wygląda na przypadkowy dobór. – A grupa krwi? Doktor Helan odrzucił metalowy miernik do reszty przyrządów. Zabrzęczały nieprzyjemnie. – Co z nią? – Właśnie o to pytam. Helan, kurwa, daj mi coś! Facet zabił już trzy osoby. W ciągu trzech dni! – 0 Rh+, 0 Rh+ i AB Rh-. Pomogło? – Nie. – Kowal podrapał się po głowie. – Dość przypadkowe. – Mówiłem ci. Przeszli do gabinetu. Daniel postawił 0,7 szkockiej na biurku. – To za zszycie mnie ostatnim razem. Prawie wywalili mnie z roboty. – Może powinni – Helan uśmiechnął się przyjaźnie. – Masz kolejne przeczucie? – Taa… coś mi się kołacze. – Znów będę musiał wyciągać kule? – Doktor przyglądał się alkoholowi. Schował butelkę do szafki. – Mam nadzieję, że tym razem nie. – Kowal ruszył do wyjścia. Sięgnął po papierosa. – Trzymaj się, Helan. |