Późnym wieczorem przestało padać. Daniel z Magdą jechali mokrymi ulicami, rozbryzgując kałuże na drodze. Krople kapały z drzew, leniwie wystukując senny rytm podeszczowego miasta. W powietrzu unosiła się delikatna mgła, przez co latarnie wyglądały, jakby miały świetliste aureole. Zatrzymali się przy Wrotach – nocnym klubie na obrzeżach miasta. Kowal wysiadł pierwszy, otwierając drzwi Magdzie. Szpilki zastukały na chodniku. Przed wejściem stał barczysty, potężny ochroniarz. Ubrany był na czarno, nosił bojówki i skórzaną kurtkę. Spod kołnierzyka koszuli wspinały się po szyi tribale wykonane czarnym tuszem. To samo na rękach. Stojąc jeszcze przy samochodzie, Kowal zauważył podpitego chłopaka próbującego dostać się do klubu. Zaczął wyzywać osiłka i machać rękoma. Ochroniarz założył mu dźwignię i rzucił ciałem o ziemię. Chłopak zawył z bólu, podniósł się i poszedł dalej. Kowal z Magdą u boku podeszli do drzwi. – Cześć, Kherdel. Znowu problemy? Bramkarz wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nigdy nie mam problemów. – Zlustrował wzrokiem towarzyszkę komisarza. – Kto to? – Znajoma. Kherdel nie wyglądał na zadowolonego. – Nie wejdzie – rzucił sucho. – Nie pierdol. – Daniel włożył mu do ręki dwie fiolki z zieloną zawartością. – Ostatni raz cię przekupuję. Następnym wsadzę po prostu jadeitowe ostrze pod żebra. Będziesz się regenerował z pół roku. – Odsunął ochroniarza i przepuścił przodem Magdę. Kute żelazem, potężne drzwi zamknęły się za nimi, oddzielając od dziennej strefy miasta. Wnętrze Wrót było ciemne i zadymione. Magda pomyślała, że mogłaby zakreślić dłonią kwadrat w powietrzu i przenieść gęsty dym w inne miejsce. Jedynym źródłem światła były dość słabe żarówki w ścianach, grube świece na stolikach i podświetlony bar. Na kilku projektorach wyświetlano teledyski. Po lewej od wejścia znajdował się parkiet, na który schodziło się trzema stopniami. Resztę lokalu zajmowały drewniane stoliki, w tej chwili wszystkie zajęte, oraz loże z obitymi czarną skórą kanapami, oddzielone od reszty lokalu metalowymi, niskimi barierkami. Gdy oczy Magdy przywykły do panującego mroku, poczuła rozchodzący się po ciele, nieprzyjemnie zimny strach. Obróciła się gwałtownie do wyjścia, chcąc uciec. Zamiast tego oparła dłonie o tors Daniela. Stał nieruchomo, ćmiąc odpalonego przed chwilą papierosa. Mocno, ale delikatnie trzymał jej ramiona, rozglądając się po sali. W końcu przeniósł na nią wzrok. – Witaj w strefie pomroku. W tym miejscu spotykają się istoty z różnych światów i wymiarów, które chwilowo rezydują w Krakowie. – Kowal wyjął z kieszeni łańcuszek ze znakiem skfing`ha i założył na jej szyję. – Dzięki temu nikt nie powinien cię zaczepiać, ale i tak trzymaj się blisko mnie. Zacisnęła kurczowo pięści, lecz po chwili była już spokojna. A raczej spokojniejsza niż przed momentem. Kilku istotom przy stolikach żarzyły się oczy – jednym na czerwono, innym na niebiesko. Parę innych miało różki na czole i pomarańczową, twardą skórę przypominającą zaschnięte błoto. Kilkoro kolejnych wyglądało jak cudnej urody ludzie z okładek czasopism na wyphotoshopowanym zdjęciu. Niektórzy mieli szpony albo potężne pięści, przypominające młoty kowalskie. Magda szła za Danielem, starając się wyglądać na pewną siebie. Z marnym skutkiem. Ciemnym korytarzem z cegieł przeszli obok toalet do mniejszej sali. Jedna z kobiet przysunęła się do Kowala i oblizała lubieżnie usta. – Człooowiek – uśmiechnęła się drapieżnie, przesuwając dłonią po jego brzuchu. – Co tu robi taka krucha, delikatna istota? Życie ci zbrzydło? – zasyczała. Daniel, uderzywszy dłonią w swoją rękę tuż przy mankiecie, złapał ją za przegub. Magda zauważyła wysuwający się spod rękawa skórzany pasek z runami i malutkim krzyżem, nad którym wisiały resztki potłuczonej, ociekającej wodą kulki. Krzyżyk był mokry. Gdy dotknął jej ciała, skóra zasyczała, a wampirzyca odskoczyła wyjąc z bólu i machając ręką we wszystkie strony. Zaprezentowała agresywnie kły. Daniel wyciągnął papierosa z ust, przygasił butem na podłodze i odwinął połę płaszcza. Oczy pijawki rozszerzyły się ze zdumienia, gdy spojrzała na potężnego smith & wessona, kilka łańcuszków z różnymi runami na szyi, przyczepione do płaszcza siedem fiolek w siedmiu różnych kolorach i ledwie widoczny, wyrysowany kredą znak sigh`ke i sigh`lo (zrobiony przez Kowala na wszelki wypadek tuż po wejściu). Zasyczała, ale usunęła się z drogi, znikając w tłumie. Ruszyli dalej. – Nowa – Kowal skomentował krótko całe zdarzenie. Sala była zaciszna i spokojna. Siedziało tu dużo mniej istot. Rozmawiały przy muzyce sączącej się leniwie z głośników. Podeszli z Magdą do postawnego demona o pomarszczonej, brązowej skórze, z rękoma jak staropolskie bochny chleba. – Cześć, Kowal – demon uśmiechnął się przyjaźnie. Głos miał przyjemny, wzbudzający ufność, wyrażający luz i spokój. – Dawno cię nie widziałem. – Ostatnim razem leżałeś na podłodze, uchlany jak świnia – Daniel również się uśmiechnął. Objął demona w niedźwiedzim uścisku. – Witaj, przyjacielu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Przyprowadziłeś towarzyszkę? – Demon spojrzał na Magdę. Jego oczy wyrażały radość. – Gabriel – ukłonił się nisko. – Witaj, Gabrielu – Magda starała się ukryć zdenerwowanie i strach. Odkąd weszli, szła za Danielem, trzymając się kurczowo jego płaszcza. – Kowal, co cię tu sprowadza, stary druhu? – W okolicy pojawił się nowy demon. Zabija ludzi – Kowal sięgnął po kolejnego papierosa. – Wiesz coś o nim? – Nowy demon? O nikim nie słyszałem. Dawno też nie zapuszczałem się w miasto. Zapytaj Derr`kha. – Chyba nie będzie miał ochoty ze mną rozmawiać – Daniel wypuścił kłąb dymu. – Ale pójdę do niego. Będzie wiedział? – Ostatnio włóczy się po mieście każdej nocy. Powinien wiedzieć. – A gdzie się włóczy? – Sprawdź na Błoniach. – Tam, gdzie zwykle masa ludzi biega, jeździ na rowerach, wrotkach albo wozi dzieciaki w wózkach? – Kowal pytająco uniósł brew. – Zapewniam, że Błonia we mgle mogą wyglądać upiornie – oczy demona błysnęły czerwienią. W pokoju nagle zrobiło się duszno. – Dobra. Dzięki za cynk. Na zewnątrz rozpadało się po raz wtóry. Magda skryła się pod narzuconym na głowę płaszczem. Daniel otworzył jej drzwi firebirda. Woda spływała mu z włosów, wędrując po twarzy. Na miejsce dojechali bez przeszkód. O tej porze zakorkowane zwykle ulice stawały się przejezdne w czasie liczonym w minutach, a nie godzinach. Kowal zaparkował samochód i wysiadł, nie trzaskając oczywiście drzwiami. Magda również chciała wyjść, ale powstrzymał ją gestem dłoni. – Zaczekaj chwilkę – polecił krótko. Oparł się o samochód i sięgnął po zapalniczkę. Dęło nieprzyjemnie, a niesione wiatrem krople deszczu chłostały mu twarz. Po pięciu próbach udało mu się w końcu zapalić papierosa, którego od razu złapał od góry, tworząc z dłoni swego rodzaju daszek. Rozejrzał się po Błoniach. Latarnie oświetlały deptak dokoła ogromnego placu. Żarówki wyławiały z mroku potężne drzewa tuż przy drodze, ale już za nimi niska trawa przechodziła w bezkresną ciemność. Jedna z lamp była uszkodzona i raz po raz gasła. W drżącym świetle coś mignęło. – To on? – Kowal zaciągnął się dymem. Po chwili otarł wodę z czoła. – Tak. – Autorze, czemu akurat tutaj? – Sugestia wydawcy. – Żeby mnie wysłać w deszczu na ogromny trawnik? Musisz mu podziękować ode mnie. – Miała być mgła. Za deszcz możesz podziękować mi. Poza tym Błonia mają swój urok. Wiosną jest pięknie. Możesz biegać po deptaku, a później rozluźnić się spacerując po trawie. Jest spokojnie i… jakoś tak sielankowo. – Ale ja muszę moknąć? – Konwencja. Sielankowo jest w ciągu dnia. W nocy, jak widzisz, jest strasznie. Kilka razy zdarzyło mi się spacerować tutaj późnym wieczorem. Jeszcze przy deptaku latarnie dają ciepłe światło, ale gdy spojrzysz w tę ciemność od centrum trawnika… można poczuć dreszcze na plecach. – Ciemność od trawnika, a za ulicą masz pustą przestrzeń. – Co?! – Za tymi Błoniami jest pusta przestrzeń. Pusta. Biała dla ścisłości… – Nie rozumiem. – Ja też nie, ale jest i już. Tylko dziwnie wygląda. – Ale co dziwnie wygląda? – Autorze, w jaki sposób ten świat „żyje”? Jak go kreujesz? |