Błyszczące w słońcu wampiry od Stephanie Meyer nawiedziły ekrany po raz czwarty w budzącej ogromne kontrowersje serii ekranizacji popularnej książki „Zmierzch”. „Przed świtem” to pierwsza część pomyślanego jako dyptyk finału cyklu. Jeśli tak ma wyglądać koniec wielkiego fenomenu popkulturowego, to pozostaje tylko uciec w popłochu w objęcia innych filmowych krwiopijców, chociażby telewizyjnych braci Salvatore, ponieważ najnowszy „Zmierzch” jest tworem przesłodzonym, niespójnym, nudnym i żenująco absurdalnym.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwsza część cyklu rozczarowała kinomanów, ale podbiła serca fanów. Jednak z perspektywy czasu i w porównaniu z najnowszą odsłoną, „Zmierzch” w reżyserii Katherine Hardwicke okazuje się nieszkodliwym filmem z kilkoma solidnymi zaletami, do których na pewno można zaliczyć klimat zagrożenia, obraz nastoletniej miłości idealnej i temat tęsknot za czystymi, bezinteresownymi uczuciami. Z tym że materiał wyjściowy w postaci powieści Meyer również utrzymywał się w bezpiecznych obszarach przeciętności. Kolejne odcinki „Zmierzchu” budziły natomiast już większe wątpliwości – „Księżyc w nowiu” był zakalcem bez pomysłu, przebitym kilkakrotnie przez „Zaćmienie”, które zostało przyprawione odrobiną autoironii i wzbogacone dynamicznymi ujęciami akcji. Niestety, w „Przed świtem” Billa Condona wykres jakości znów gwałtownie opada. To przede wszystkim kwestia dosłownego potraktowania literackiego pierwowzoru i powtarzania błędów pisarki, lecz również problem rozbicia adaptacji na dwie części. Bella i Edward, czyli dziewczyna i przystojny wampir-wegetarianin, postanawiają się pobrać. Ślub pociąga za sobą perspektywę przemienienia bohaterki w krwiopijcę i porzucenia dotychczasowego życia w pobliżu rodziny i znajomych. Jednak twórców niespecjalnie interesuje możliwość uznania związku Belli i Edwarda za metaforę drastycznych zmian towarzyszących wchodzeniu w dorosłość. Condon prowadzi główny wątek topornie, nie starając się przekuć kiepskiej fabuły w historię oferującą coś ponad odhaczenie najważniejszych wydarzeń książkowych. Po obowiązkowych rozterkach spod znaku „czy na pewno chcesz wychodzić za potwora?” przychodzi czas na wesele i złowróżbne koszmary Belli. Rozciągnięta do granic możliwości sekwencja ślubu nie ma treści, nastroju ani dynamiki. Nie wprowadza do serii niczego nowego, oprócz kolejnego długiego i wspieranego rzewną piosenką w tle pocałunku bohaterów. Po weselu następuje miesiąc miodowy na małej wysepce w okolicach Rio de Janeiro, podczas którego podstawowym dylematem bohaterów jest potencjalne wyzwolenie niszczycielskich sił u Edwarda pod wpływem podniecenia namiętnością nocy poślubnej. W oczekiwaniu na zawiązanie akcji upływa połowa seansu, po czym staje się! Bella zaczyna nosić w ciele dziecko-mutanta, pół-wampira, pół-człowieka. Nie jest to żadnym zaskoczeniem, ponieważ już w oficjalnym zwiastunie filmu twórcy nie omieszkali bezpośrednio zasugerować podobnego rozwoju wydarzeń. W dalszej części filmu okazuje się jednak, że dziecko jest silniejsze od Belli, a jego obecność nie podoba się watasze wilków. To, co następuje po ciążowym zwrocie akcji przekracza granice logiki i sensu filmowego świata. W szarpaninie między wyczerpaną Bellą, która upiera się przy donoszeniu dziecka do szczęśliwego rozwiązania, wyrzucającym sobie seks z żoną Edwardem i lojalnym wobec przyjaciółki Jacobem-wilkołakiem nie ma już napięcia, chwilami pojawiającego się w „Zaćmieniu”. Pozostał tylko absurd, toporność i poczucie bezcelowości. Brakuje nawet możliwości wpisania na siłę w ramy historii metafory dorastania. Zwłaszcza, że trójka głównych aktorów – Kristen Stewart, Robert Pattinson i Taylor Lautner – z braku przyzwoitego materiału są jeszcze bardziej sztuczni i nieprzekonujący, niż mogłoby sugerować ich małe doświadczenie. Zawodzi zwłaszcza Stewart, która ledwo zaczęła robić karierę, a już wpadła w pułapkę wyeksploatowanych grymasów i jednowymiarowych min. Szkoda, że filmowy „Zmierzch” nie skończył się razem z „Zaćmieniem”. Wielbiciele serii i antyfani nadal darliby koty, ale przynajmniej dałoby się zrozumieć nastolatki oczarowane miłością idealną między Bellą i Edwardem – w końcu popularność cyklu opiera się przede wszystkim na tęsknotach młodych dziewcząt za prawdziwą i niepokonaną miłością. W „Przed świtem” na próżno szukać uroków tzw. guilty pleasure, bezwstydnej przyjemności. To już tylko i po prostu zły film.
Tytuł: Saga Zmierzch: Przed Świtem. Część 1 Tytuł oryginalny: The Twilight Saga: Breaking Dawn, Part 1 Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 18 listopada 2011 Ekstrakt: 20% |