Koledzy z redakcji piali z zachwytu nad nowym „Thorgalem”, co w końcu zachęciło i mnie do sięgnięcia po „Statek-miecz”. Niestety, efektem było tylko utwierdzenie się w opinii, że cykl skończył się dawno, dawno temu i marne są szanse na jego reanimację.  |  | ‹Thorgal #33: Statek-miecz (oprawa miękka)›
|
Droga obrana przez Sentego determinuje kształt całego cyklu i jego pobocznych serii. To truizm, ale istotny, bo wystarczy, że zasadniczy pomysł jest chybiony, to i żadne pomniejsze intrygi w poszczególnych albumach nie pomogą. Tak jest właśnie z Anielem – trzecim, najmłodszym dzieckiem Thorgala, którego niefortunnie wprowadził jeszcze Van Hamme (całkowicie już wówczas wyjałowiony z dobrych pomysłów), a nieumiejętnie zaczął wykorzystywać Sente. Zbudowanie kilku albumów na historii z nowym, nieznanym dotąd zagrożeniem (czerwona magia) i porwaniem synka wywołuje intensywne uczucie wtórności i niedowierzania. Fabularnie cofamy się bowiem do czasów Brek Zarith – tak jak wówczas Jolana, tak i teraz Aniela musi ratować nie kto inny, tylko Thorgal. O ile jednak poszukiwania ukochanej żony i pierworodnego wypadały bardzo dramatycznie i poruszająco, tak ratowanie dziecka poczętego ze znienawidzonym wrogiem, w dodatku niezbyt atrakcyjnego dla czytelnika (z małym niemową nie mieliśmy okazji się specjalnie zapoznać, a tym samym przejąć jego losem), wymagają już porządnego zawieszenia niewiary. I zamiast przyspieszonego bicia serca mogą wywołać co najwyżej wzruszenie ramion. Oczywiście takie zawiązanie akcji powoduje powrót do gry samego Thorgala, z czego się cieszyli i Konrad Wągrowski i Marcin Osuch w swoich recenzjach. Jasne, że Thorgal jest dużo lepszym wyborem niż Jolan, ale niestety nie wystarcza to, by uratować album – przecież przestało wystarczać już dawno temu. Tym bardziej że Sente serwuje swojemu bohaterowi przygody dość banalne, a przez to mało porywające. Nie pomaga też wyciąganie z rękawa dawno niewidzianych bohaterów trzecioplanowych, a także wprowadzanie coraz to nowych postaci i pomniejszych wątków. Prawda jest bowiem taka, że „Statek-miecz” kuleje fabularnie, co widać praktycznie na każdej stronie. Poczynając od ciekawego, ale jak się później okazuje zupełnie niepotrzebnego prologu, przez zjadającego tylko złych latającego rekina 1), po prostackie wprowadzenie tajemniczej postaci li tylko (przynajmniej w tym albumie) dla końcowego pseudocliffhangera. 1) Tak naprawdę to krwiożercza orka, ale to chyba tylko próba ukrycia podświadomego przeświadczenie oczywistego dla twórców serii – „Thorgal” przeskoczył przez rekina…
Tytuł: Thorgal #33: Statek-miecz (oprawa miękka) ISBN: 978-83-237-4716-1 Format: oprawa miękka Data wydania: 28 listopada 2011 Ekstrakt: 50% |