Adaptacja Lema to ryzykowne zadanie. Wystarczy wspomnieć „Milczącą gwiazdę”, „Test pilota Pirxa” czy nawet „Solaris” Tarkowskiego i Soderbergha. Ponoć sam pisarz z żadnego filmu nie był zadowolony. Czy byłby zadowolony z adaptacji komiksowej, jaką jest „Robot”?  | ‹Robot›
|
„Robot…” został wydany w ramach Zagranicznego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji 2011 i trzeba przyznać, że połączenie twórczości naszego najbardziej znanego pisarza SF z nieszablonowo narysowanym komiksem to udany pomysł. Album zawiera dwa opowiadania. Literackie pierwowzory pochodzą z różnych zbiorów, a kluczem łączącym je jest tytułowy robot. Pierwsze to „Uranowe uszy” z kultowych „Bajek robotów”, zaadaptowane przez Danusię Schejbal. Być może nie jest to najbardziej znane opowiadanie z tego zbioru (mnie najbardziej zapadło w pamięć „Jak Erg Samowzbudnik bladawca pokonał”), ale ma ono swój urok. Krótkie przypomnienie: niejaki Kosmogonik, niczym Bóg, podróżował po Wszechświecie i za pomocą promieniowania tworzył nowe światy. Na jednym ze światów, utworzonych z metali ciężkich, powstała cywilizacja Aktynidów (oczywiście, cywilizacja robocia, bo to wszak robocie uniwersum). Poznajemy historię zniewolenia społeczeństwa przez wrażego Architora, walki z jego tyranią i ostatecznego zwycięstwa sprawiedliwości. Głównym orężem, zarówno opresji, jak i oporu, jest tutaj uran, a dokładnie jego niechęć do przebywania w ilości przekraczającej masę krytyczną. Mało komiksowy (złośliwy mógłby rzec, że pokraczny) rysunek dobrze współgra z baśniową atmosferą „Bajek…”. Mnie kojarzy się delikatnie z rysunkami Daniela Mroza, którego ilustracje doskonale współgrały z charakterem „Cyberiady”. A komiks jako całość dobrze oddaje to, co można nazwać duchem „Bajek robotów”. Drugie opowiadanie, autorstwa Andrzeja Klimowskiego, to adaptacja „Zakładu doktora Vliperdiusa”, wchodzącego w skład „Dzienników gwiazdowych”. W tym wypadku ingerencja w charakter oryginału była większa, o czym za chwilę. Iljon Tichy, wiedziony ciekawością, odwiedza tytułową klinikę dla androidów cierpiących na robocie choroby psychiczne. Rozmawia z szefem zakładu, spotyka kilku pensjonariuszy. Z rozmów prowadzonych przez niego najciekawiej wypada ta o niskiej jakości końcowego produktu Natury, czyli człowieka. „Wodnisty”, „myślący nabiał”, „produkt mleczarskiego nieporozumienia” to tylko część epitetów, jakimi obrzucony został homo sapiens. To dosyć charakterystyczny dla Lema zabieg rezygnacji z antropocentrycznego punktu widzenia i spojrzenia na człowieka, a wręcz całą ludzkość, z zupełnie innej perspektywy 1). O ile jednak tekst Lema miał charakter ironiczny, prześmiewczy i ogólnie był utrzymany w purnonsensowym klimacie reszty „Dzienników…”, o tyle komiks sprawia wrażenie historii bardziej na serio; moim zdaniem ze stratą dla samego opowiadania. Całość należy traktować bardziej jako ciekawy sposób przypomnienia dzieł Stanisława Lema niż dzieło mające być samodzielnym bytem. Raczej trudno jest je rozpatrywać w oderwaniu od literackich pierwowzorów. Komiks, jak to u Timofa, wydany bardzo solidnie – twarda okładka, wysokiej klasy papier, mucha nie siada. 1) Równie, a może nawet bardziej udanym przykładem jest „Podróż dwudziesta druga”, w trakcie której Tichy uczestniczy na odległej planecie w lekcji po tytułem: „Dlaczego życie na Ziemi jest niemożliwe?”.
Tytuł: Robot ISBN: 978-83-61081-63-0 Format: 64s. 165×232mm; oprawa twarda Cena: 49,– Data wydania: 23 listopada 2011 |