powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXIII)
styczeń-luty 2012

Autor
Science fiction
‹Science Fiction›
Antologia polskiej science fiction, zatytułowana po prostu „Science Fiction”, ma zaletę nieczęsto docenianą przez redaktorów takich wyborów – teksty wchodzące w jej skład pozostają ze sobą w dialogu, nie będąc jednocześnie wtórnymi. A przy tym jest jednym z najlepszych zbiorów oryginalnych opowiadań w rodzimej fantastyce.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Science Fiction›
‹Science Fiction›
Czy ta sieć wzajemnych relacji, którą może budować sobie czytelnik, to przypadek czy zamysł? Najpewniej efekt wspólnoty wyobraźni, doświadczania tych samych wpływów, czerpania z tych samych źródeł inspiracji. Dzisiejsza twarda SF to SF Egana, Strossa, Wattsa i (obecnego w antologii) Dukaja, więc i spektrum tematyczne – a co najmniej sztafaż – opowiadań ze zbioru Powergraphu w większości czerpie z tego dorobku, wzbogacając go indywidualnym stylem i zainteresowaniami autorów.
Największe pokrewieństwo odnaleźć można jednak w dwóch tekstach klasycyzujących (bo rozgrywających tematykę kolonizacyjną): „Smutku parseków” Cezarego Zbierzchowskiego i „A pierwsi będą ostatnimi” Rafała Kosika. Echem odbijają się między nimi drobiazgi (jak motyw lesbijki-feministki) i rzeczy fundamentalne (bliźniacze puenty). Ciekawszy z tej pary jest „Smutek”, rozgrywający niebanalny koncept Boga jako źródła probabilistyki. Szkoda tylko, że chaos gwiazdozbiorów nocnego nieba nie pomaga w jego uprawdopodobnieniu.
Trudno natomiast zliczyć odbicia pomiędzy wszystkimi tekstami a tytułową mikropowieścią Jacka Dukaja – i jest to przenikanie w obie strony, bo „Science Fiction” rozwija motywy wspominane przez wielu autorów, równocześnie zahaczając o tematy, które swój pełny wyraz znajdują w innych tekstach. A przy tym sam tekst Dukaja jest w dużej mierze poświęcony odbiciom właśnie. Jest przy tym „Science fiction” utworem niejednoznacznym, niełatwym do oceny. Wbrew pozorom niewiele jest w nim autotematyzmu spod znaku Stephena Kinga, choć i takie tropy Dukaj rozsiewa. Korzystając z dwóch głównych planów fabularnych (jednym jest życie i działalność twórcza oraz biznesowa brytyjskiego twórcy hard SF, drugim – jego najnowsza powieść), rozbudowuje z jednej strony wątek obyczajowy z lekkim akcentem futurystycznym, równolegle z barokowo-surrealistycznym SF z drugiej. A wszystko to, by w finale spleść je w zupełnie inny sposób, niż początkowo były splecione. I muszę się zgodzić z Michałem Kubalskim, że jest to proza pełna świetnych obserwacji (w której aktorzy porno są tylko wisienką na torcie), lecz nie powiedziałbym, że to u Dukaja nowość.
Nie mniej istotne są jednak inne tematy. „Linia oporu”, którą mam za najważniejszą (a może i najlepszą) rzecz Jacka Dukaja, nie przekreśliła możliwości tworzenia dobrej posthumanistycznej SF, ale nie bardzo po tej powieści widać perspektywy dla rozwoju tego nurtu, stworzenia w nim czegoś odkrywczego. „Science Fiction” eksploruje więc (i jest to zadeklarowane wprost) ścieżkę inną, choć też nie do końca nową – pobrzmiewają w niej wszak echa „Córki łupieżcy” zagrane na inną melodię i w innym świecie. Eklektyzm nie funkcjonuje tu jednak tak dobrze jak w „Linii…”, styl powieści w powieści jest raczej krokiem wstecz (przypomina się odrzucony rozdział 13 „Czarnych oceanów”) i obok pereł („Zeckendorf Towers padły sobie w ramiona i wymieniały się teraz piętrami w przeciągłym pocałunku architektury”) wiele jest raczej pustej ornamentyki. Świetnie gra natomiast pomysł podrzucenia czytelnikowi powieści w postaci oderwanych fragmentów. Jest niebagatelny literacki potencjał w takim zmuszeniu odbiorcy do współuczestnictwa, dopowiedzenia i wyobrażenia sobie literatury nienapisanej, która dopełni tę napisaną. Co Lem realizował fikcyjnymi recenzjami, Dukaj mógłby dać w postaci powieści-okruchów.
„Science Fiction” to reprezentant najsilniej obecnego w zbiorze nurtu „fantastyki nowoczesnej”, mniej lub bardziej hard, spod znaku Egana i Strossa. Wyrywają się z niego tylko dwa wspomniane na początku opowiadania kolonizacyjne oraz teksty Wojciecha Szydy, Michała Cetnarowskiego i szczególnie mocno wyróżniający się w zbiorze „Amnezjak” Jakuba Nowaka, o którym później.
„Królestwo myśli” Szydy to reporterski w formie, lekko techniczny w treści i mocno religijny w przesłaniu utwór, dla którego fantastyka to przede wszystkim sztafaż dla rozważań o konsekwencjach wolności absolutnej i bezkarnej. „Godzina nadawania” Cetnarowskiego również ma SF w tle (tu z kolei nić powiązań biegnie do Dukajowej Matematyki), lecz akcentuje przede wszystkim samotność i instynkty człowieka wobec zagłady świata (kolejna nić – „Droga” McCarthy’ego bez ognia, który można nieść).
Na pograniczu fantastyki literackiej i naukowej (w sensie różnicy między sztafażem wykorzystanym do przekazania treści a kreacją świata jako równoprawnym elementem dzieła) ulokować można tekst Błażeja Jaworowskiego „Otchłań ptaków”. Utwór ten trafił do zbioru jako zwycięzca konkursu na opowiadanie hard SF i w najmniejszym stopniu nie odstaje klasą od dzieł zawodowców. Autor odważył się w nim na zabieg ryzykowny, ale w pełni celowy. Ostre rozdzielenie funkcji metaforycznej od technikaliów podkreśla przekaz utworu, odmienność spojrzenia dwójki bohaterów na zmiany, którym podlega ich świat.
W zasadzie od grupy „fantastyki nowoczesnej” odstaje również „Wymiar wewnętrzny” Marcina Przybyłka, który stylem i ornamentyką nasuwa skojarzenia z „Cyberiadą” Lema i zapewne w antologii poświęconej Lemowi rozgościłby się równie dobrze. Przybyłek rozgrywa scenografię pochodzącą jak najbardziej z hard SF metodami dla gatunku nieswoistymi (jak Dukaj rozgrywał fantasy w „Ruchu Generała”). Choć prawdy, które sprzedaje, są spod znaku popmistycyzmu, wygrywa świetną puentą losu swojego bohatera.
Poruszana przez Przybyłka kwestia relacji twórca/stworzony (i zmiany twórcy pod wpływem stworzenia) prowadzi do opowiadania, które podobną relację rozgrywa w trójkącie, a które wydaje mi się najlepsze w zbiorze Powergraphu. „Pseudaki” Pawła Majki to lżejsza w formie (niższy próg imersji, rzekłby Jacek Dukaj) odmiana hard SF, nie mniej jednak odważna w poszukiwaniach i konkluzjach od dzieł tuzów gatunku. Majka zastanawia się nad tym, co pozostanie na Ziemi po Osobliwości (inaczej niż u Strossa – coś pozostanie) i jak wyewoluuje; jakie będą kolejne generacje postludzi. Można wręcz powiedzieć, że pisze o genezie boga (cóż, że cyfrowego), który odkrywa swoje ułomności i pozorność swej boskości – i uczy się je akceptować. Jest w tym tekście więcej, niż widać na pierwszy rzut oka.
W zasadzie w całym tomie można wyszukiwać i śledzić inspiracje wewnętrzne i zewnętrzne, co zawsze było częścią krwiobiegu fantastyki, i nie ma powodu, by to przenikanie idei raziło, póki wykorzystywane jest twórczo. Mnie zraziło raz – w przypadku „Trzeciego Adama” Michała Protasiuka. To opowiadanie jest opadem po eksplozji, jaką było „Ślepowidzenie” Petera Wattsa, doprawionym domieszką tematów charakterystycznych dla Egana (digitalizacja świadomości) i Lema (kontakt z nie-ludzką świadomością). Nie tylko nie wnosi ono do tych kwestii nic nowego, nie ustrzega się błędów (w „Mieście permutacji” też zbyt wiele było życzeniowości autora), ale kiedy popełnia te błędy, to robi je na podstawowym poziomie.
Inżynier z tekstu Protasiuka, bez względu na wynik dociekań bohatera, powinien siedzieć za wdrożenie systemu bez przeprowadzenia elementarnych testów i jego niedostateczne zabezpieczenie. Wrzucenie do niekompatybilnego systemu skanu uszkodzonego mózgu i oczekiwanie sensownych rezultatów też nie jest działaniem najmądrzejszym. Oczywiście element naukowy może być niczym więcej jak narzędziem wspierającym autorski przekaz, ale trzeba go wtedy trzymać w tle, nie eksponować. Tu został osiągnięty poziom omnipotencji komputerów (i ich użytkowników) wprost z amerykańskiego kina.
Autorzy o wiele mniej doświadczeni poradzili sobie od Protasiuka lepiej, co szczególnie widoczne jest w dwóch umieszczonych po „Trzecim Adamie” i pokrewnych mu tematycznie tekstach: „Ciśnieniu ewolucyjnym” Alexandra Gütschego i „Impneurium” Andrzeja Miszczaka. Szczególnie bliski (bo też traktujący o samokształtującej się świadomości) jest utwór Gütschego, który, choć słabszy literacko (i problemem nie jest tu styl, dynamiczniejszy, oparty na dialogu, lecz panowanie nad fabułą – o czym innym jest to opowiadanie na początku, o czym innym na końcu), sprzedaje ten wymagający mocnych kołków na niewiarę temat z większym wdziękiem.
„Impneurium” z kolei rozgrywa kwestię świadomości nadludzkiej, tym razem wytworzonej nie spontanicznie, lecz wskutek infekcji obcym. I choć można powiedzieć, że co było do napisania o biologicznym pochodzeniu religii, napisał już Egan w „Oceanice”, Miszczak uzasadnia swą prozę ziemskimi, historycznymi dekoracjami. Zarzucić mu raczej można, że tło medyczne nazbyt przysłania historyczne i autor nie dość wysiłku włożył, by obronić swój koncept przed brzytwą Ockhama. Niewiele jest u niego poza krucjatami i współczesną wojną z terroryzmem, a sploty, które łączyły przez historię cywilizacje wielkich monoteizmów, były o wiele bardziej złożone niż wojna wszystkich ze wszystkimi.
Dziełem osobnym jest w antologii Powergraphu „Amnezjak” Jakuba Nowaka, który też budzi we mnie odczucia najbardziej ambiwalentne. Czuje się w nim potężną inspirację „Wiecznym Grunwaldem” Szczepana Twardocha, a ostrość, nieprzyjazność i nieprzyjemność tego tekstu kusi, by oskarżyć go o wtórność, ale – nie byłaby to prawda. Nie jest to może w pełni dialog z książką Twardocha, ale jeden element tworzy znaczącą różnicę i otwiera dyskusję. U Twardocha bohaterowi było dane przełamać paradygmat swojej egzystencji i go odrzucić. U Nowaka, co literacko cenniejsze, wszystko zostaje pozostawione interpretacji czytelnika. Grubą kreską, ale jednak nie wprost, stawia też Nowak pytanie, czy wszystkie tradycje są godne kultywowania i poświęceń. Jaka jest możliwość rozpoznania źródeł i wartości tego, co konstytuuje nasze życie? I jaka cena – za poddanie temu, co uważamy za obowiązek.
Co więc jest nie tak? Wolałbym „Amnezjaka” w wydaniu gęstszym ale krótszym. Tekst ów nie jest worldbuildingiem, tworzeniem tła dla cyklu i jego spin-offów. To świat jednorazowy i jednolity, powstały, dosadnie mówiąc, by szarpnąć bebechy. Tymczasem rozmiar tekstu sprawia, że również męczy – i tu mój największy zarzut. Nie jest powinnością literatury bycie przyjemną, ale Nowak ucieka spod wszelkich estetyk, obnaża swój świat do obsceniczności i do przesytu.
Drobne, ale wyraźne potknięcia zalicza w tym tomie redakcja (w dwóch opowiadaniach, w niewielkiej odległości, powtarzane są analogiczne zdania – osad nieoczyszczonych przeróbek) i skład (niewyróżniony wykładnik), ale oczywiście nie psuje to lektury. Posłowie Tomasza Kołodziejczaka jest dość ciekawe, ale w książce o takich ambicjach (i takiej jakości) o wiele lepiej byłoby pozwolić autorowi posłowia podsumować antologię po zapoznaniu się z tekstami.
„Science Fiction” pokazuje, że polska fantastyka jest w nurcie światowym. Co Lem rozłączył, gdy rodzima SF rosła, odcinając się od mistrza i odgałęziając w social fiction, za Dukaja się łączy. Przynajmniej w tej niewielkiej, nie do końca reprezentatywnej próbie autorów, bo dróg polskiej SF jest oczywiście więcej. Jednak w obszarze fantastyki twardej nasz endospace dobrze odwzorowuje, a nawet wzbogaca, exospace światowej SF. Szkoda tylko, że niewielkie są szanse na uczynienie tej relacji nieco bardziej symetryczną.



Tytuł: Science Fiction
Wydawca: Powergraph
ISBN: 978-83-61187-22-6
Format: 832s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena: 49,–
Data wydania: 18 listopada 2011
Wyszukaj w
:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

61
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.