Chciwość zajmuje (nie)chlubne, drugie miejsce na liście grzechów głównych, a Fincher udowodnił, że ci, co za dużo pragną, nie kończą najszczęśliwiej. Debiutujący J.C. Chandor nie zamierza jednak opowiadać nam bajek o tym, że zachłanność nie popłaca. „Chciwość” z wprawą grabarza podkopuje grunty zasad moralnych – honor i sprawiedliwość nie są wartościami wpisanymi w kodeks Wall Street.  |  | ‹Chciwość›
|
Średnio raz na kilka lat na ekrany kin lub telewizorów wchodzi produkcja, której scenariusz rozgrywa się na mitycznej (w mniemaniu finansowych laików) nowojorskiej ulicy Wall Street. Historie te, realizowane przez ludzi nie związanych ze światem giełdy i wielkich pieniędzy, lansują zazwyczaj („Wall Street”, „Spekulant”, „Glengarry Glen Ross”) obraz młodego, ambitnego „gracza”, który ogląda się dobrze, ale niekoniecznie daje poczucie, że o „złotej ulicy”, wiemy coś więcej. Tymczasem J.C. Chandor, syn bankiera, dorastający w bankowej społeczności w Nowym Jorku i Londynie, opowiada nam historię o Wall Street w stylu bardziej dokumentalnym niż czysto fabularnym. „Chciwość” to 24-godzinny maraton szybkich decyzji i brudnych zagrywek. To doba spędzona w wielkiej, bezwzględnej korporacji, której jeden z pracowników (Zachary Quinto) odkrywa, że firma stoi na krawędzi finansowego bankructwa. Gdy informacja dociera do szefa sprzedaży Sama Rogersa (Kevin Spacey), zapada decyzja – należy zwołać nadzwyczajne zebranie i w ciągu kilku godzin opracować strategię „wszystko albo nic”. Filmowa doba wystarczyła Chandorowi, by zaprezentować ciekawy i trafny poczet postaci w korporacyjnej hierarchii. Toczy się tam gra, w której udział biorą zarówno nieznaczące pionki (Quinto, Penn Badgley), mniej lub bardziej wyrachowany pion menedżerski (Demi Moore, Kevin Spacey, Paul Bettany), dyrektor korporacji (Simon Baker), który niewiele wie, ale posiada stanowisko i przywileje, no i – na szczycie drabiny – bezwzględny CEO w osobie samego Jeremy’ego Ironsa. Jak to możliwe, że debiutujący reżyser filmowy (wcześniej zajmował się kręceniem reklam i produkcji dokumentalnych) J.C. Chandor zdołał skompletować tak olśniewającą obsadę? Paradoksalnie – z braku funduszów. Postanowił nakręcić film, który skusi producentów niskim budżetem, wynikającym z oszczędności w czasie i przestrzeni. Zdjęcia do „Chciwości” trwały zaledwie 17 dni i tak nietypowy – jak na Hollywood – projekt podziałał jak magnes na wszystkie wielkie nazwiska. Niecałe trzy tygodnie wystarczyły Chandorowi, by stworzyć film, który walczył o Złotego Niedźwiedzia w Berlinie… Nie był to bynajmniej łut szczęścia: reżyser i scenarzysta w jednej osobie, znający realia nowojorskiej finansjery od podszewki, nakręcił historię opartą na własnym doświadczeniu i autentycznych wydarzeniach. I choć oficjalna zapowiedź może dawać mylne wrażenie dynamicznego filmu, jest to produkcja pozbawiona tempa, napędzana siłą dialogów a nie wydarzeń, co świetnie uwydatnia skalę problemu, lecz może nie przypaść do gustu widzom szukającym w „Chciwości” wartkiej akcji. Czyhający u bram korporacji kryzys nie przybiera tu namacalnej formy, ale i tak budzi rosnący niepokój. „Chciwość” pozytywnie mnie zaskoczyła. Świetnym aktorstwem, klimatem i wiarygodnym scenariuszem (pomijając niektóre przekombinowane dialogi – Chandor się uczy, wybaczmy mu te drobne potknięcia), dającym wgląd w to, co dzieje się za kulisami legendarnej Wall Street. To miejsce wielkich pieniędzy, z którymi można się prędko pożegnać, i szybkich decyzji, które nie muszą być etyczne, pod warunkiem, że są słuszne. Bo tu panuje trafna zasada finansisty George’a Sorosa: „Nieważne jest, czy masz rację czy nie, liczy się tylko, ile zarobisz, jeśli masz rację, a ile stracisz, gdy się pomylisz”.
Tytuł: Chciwość Tytuł oryginalny: Margin Call Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 25 grudnia 2011 Czas projekcji: 107 min Gatunek: dramat, thriller Ekstrakt: 80% |