Tego można się było spodziewać: jak większość historii typu „origins”, tak i „Nie zapominam o niczym” stępia pazury swojemu bohaterowi, którego wizerunek okazuje się kształtowany raczej przez życiowe przypadki niż cechy charakteru. To jedna, ale nie główna, wada pierwszego tomu nowego cyklu – tą najważniejszą jest po prostu kiepski scenariusz.  |  | ‹Kriss de Valnor #1: Nie zapominam o niczym›
|
„Kriss de Valnor” wydawała się murowanym hitem. Seria poświęcona arcywrogowi Thorgala, który jest też przypadkiem atrakcyjną i brutalną kobietą-wojownikiem w skąpym odzieniu, z definicji powinna się spodobać miłośnikom fantasy. A jednak scenarzysta Yves Sente, który nie popisuje się zbytnio przy głównej serii po odejściu Van Hamme’a, pokazał, że można zepsuć nawet taki samograj. O pomstę do nieba woła przede wszystkim sam pomysł, by koniecznie łączyć nową podserię z wydarzeniami z głównego cyklu, co wymusza idiotyczną klamrę fabularną, sposób narracji i przede wszystkim charakter pokazywanych zdarzeń. Bo wbrew temu, czego można by oczekiwać, w „Kriss de Valnor” nie są przedstawione nieznane przygody z życia bohaterki, ale opowieść, którą snuje Kriss przed Trybunałem Walkirii. Boginie pod przewodnictwem Freji mają zdecydować, czy wojowniczka dostąpi zaszczytu spędzenia życia pozagrobowego w Walhalli, czy raczej będzie skazana na wieczną tułaczkę „pośród lodowatych mgieł Niflheimu”. Pretekst do odbycia tego sądu jest co najmniej idiotyczny: otóż, nie bacząc na płeć Kriss (do Walhalli trafiają tylko mężczyźni-wojownicy), ani na jej niecne knowania i ogólnie niegodne życie, boginie ujęte są jej poświęceniem w 28. odcinku Thorgala i na drugiej szali kładą ten jeden, jedyny szlachetny uczynek. Przeważyć ma z kolei opowieść Kriss, która pozwoli Freji zrozumieć, jak ukształtowała się tak egoistyczna i zdradziecka, nie mająca żadnych skrupułów kobieta, a także odnaleźć w życiu awanturniczki inne ślady dobroci. Albo przynajmniej, a może przede wszystkim, usprawiedliwienia. Oczywiście okazuje się, że nordyccy bogowie nie są wszechwiedzący, a po prostu czytają „Thorgala”. O ile bowiem wiedzą o przygodach Kriss z dzielnym wikingiem, o tyle o wcześniejszych wydarzeniach z jej życia muszą już dowiadywać się od samej podsądnej. I tak piękna awanturniczka rozpoczyna swoją opowieść w sposób równie standardowy, co po prostu nudny – od najwcześniejszych lat swojego życia. Słusznie zauważył w swojej recenzji Konrad Wągrowski, że jak na razie, wbrew oczekiwaniom Walkirii, historia ta prezentuje nie Kriss, a zupełnie inną osobę. Poznajemy wykorzystywane przez ludzi i los dziecko, które w niczym nie przypomina dumnej wojowniczki, a jest po prostu zaszczutym zwierzęciem, które zaczyna się odgryzać. Ten zabieg sztucznego „wybielenia” postaci Kriss, która jako dziecko przejawia nawet takie cechy jak sprawiedliwość i lojalność, to zdecydowane spłaszczenie tej postaci, zresztą zupełnie niepotrzebne. Zamiast bowiem przeżywać przygody tej Kriss, jaką znamy i lubimy, dostajemy zupełnie inną historię, która wygląda mało wiarygodnie na tle opowieści z „Thorgala”. Chyba że ten zabieg miał być pretekstem do pokazania festiwalu przemocy i zła, którym de facto jest „Nie zapominam o niczym”. Dzięki takiemu poprowadzeniu fabuły Sente może bowiem do woli znęcać się nad małoletnią bohaterką i stawiać na jej drodze najbardziej podłych i okrutnych ludzi, jakich nawet Van Hamme nie wymyślił. Już w pierwszym tomie mamy niewolniczą pracę, przemoc domową, osierocenie, pobicia, próby gwałtów, znęcanie się nad dziećmi, okaleczenia i kilkanaście trupów. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest Kriss taka, jaką widzimy na okładce – małoletni, niedożywiony obdartus z nożem w ręku. Albo czasem bez noża i bez odzienia, czyli niby jak zwykle w „Thorgalu”, ale tutaj w ciele dziewczynki, która jeszcze nie zaczęła dojrzewać, co na upartego można określić jako ocieranie się o pedofilię. Czy właśnie takiej historii z piękną łuczniczką w roli głównej chcieli fani „Thorgala”? Śmiem wątpić, zwłaszcza że nie jest to geneza postaci ani specjalnie zaskakująca czy ciekawa, ani nawet ładnie narysowana. De Vita, kolejny z nowych rysowników dokooptowanych do uniwersum „Thorgala”, radzi sobie zdecydowanie gorzej niż Surżenko w siostrzanej serii „Louve”. Całe szczęście, że przynajmniej ten cykl o przygodach córki Thorgala okazał się przyzwoity, bo o „Kriss de Valnor” trzeba będzie szybko zapomnieć.
Tytuł: Kriss de Valnor #1: Nie zapominam o niczym ISBN: 978-83-237-4632-4 Data wydania: grudzień 2010 Ekstrakt: 30% |