Nie próbują go zatrzymać, kiedy rzuca na stół pieniądze i wychodzi. Spoglądają na niego tym spojrzeniem, które doprowadza go do szału. Tak, jakby wiedzieli, że wygrają prędzej czy później. „Nie dziś, to jutro” – zdaje się mówić ich wzrok. „Wiemy o tobie więcej niż ty sam, i w końcu przyznasz nam rację.” Gówno prawda! – myśli Patryk, wychodząc na ulicę i zawijając poły płaszcza. – Opowiedz mi, jak zginąłem – prosi Rafał. I Patryk robi to, choć to głupie mówić komuś, jak sam zginął. Szczególnie, że nie jest przecież prawdziwy. Ale mówiąc to przypomina sobie Mei, więc mimo wszystko to robi. Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Jest dopiero dziewiąta, Patryk znowu błąka się po ulicach Ziyi i znowu jest zimno i mokro. Za wcześnie, by spać, a na nic innego nie ma ochoty. W sklepiku oświetlonym jaskrawymi neonówkami kupuje butelkę whisky i paczkę fajek. Chodzi po ulicach zupełnie bez celu i stara się mieć tak pusty umysł, jak to tylko możliwe. Whisky i fajki nieźle w tym pomagają. Mija niewielkie kino, z rodzaju tych z salą i prawdziwym projektorem. W małej budce przy wejściu siedzi stary Chińczyk. Patryk kupuje u niego bilet i wchodzi na salę. Prawie wszystkie miejsca są zajęte. Większość z nich zajmują mężczyźni wyglądający na pracowników pobliskich fabryk. Mężczyźni są w różnym wieku, ale wszyscy mają azjatyckie rysy twarzy. Patryk znajduje wolne miejsce, siada i pociąga łyk whisky. Częstuje robotnika po swojej prawej i dowiaduje się, że związki zawodowe wywalczyły od fabryki darmowe wieczory kultury. Teoretycznie celem jest lepsze poznanie tradycji swoich przodków, w praktyce oglądają stare filmy kung-fu. Dziś Jackie Chan. Po dwóch seansach i butelce whisky wypitej do spółki z robotnikami, Patryk jest w końcu gotowy na sen, więc idzie do niewielkiego polskiego hoteliku, w którym zarezerwował sobie pokój. Kiedy do niego wchodzi, czuje się prawie jak u siebie. Zawsze tu nocuje, kiedy jest w Ziyi. Bierze ten sam pokój, więc zna w nim każdy szczegół. Ale najlepiej pamięta łóżko. Ogromne, wyłożone poduszkami i pierzynami w typowo polski sposób. Zaraz otworzy okno i pozwoli, żeby zimne powietrze dostało się do środka, a później zakopie się głęboko w tej pachnącej domem pościeli i zaśnie. Taki przynajmniej jest plan. Ale kiedy wychodzi spod prysznica, słyszy pukanie do drzwi. Otwiera je i widzi Mei.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Skończyłam z biznesmenami na dzisiaj – mówi oparta o ścianę. W ręce trzyma butelkę wina i dwa kieliszki. Patryk otwiera drzwi szerzej i Mei wchodzi do środka. Znów te feromony. Ma wrażenie, że jej zapach zostawia w powietrzu ślad, jak na starych kreskówkach, a on podąża za nim jak rysunkowa mysz za serem. Patryka bawi to porównanie. Uśmiecha się pod nosem. – Co cię tak śmieszy? – pyta Mei siadając na łóżku i zdejmując szpilki. Włosy majestatycznie przesypują się po jej karku, kiedy się schyla. – A nic, to irytujące, jak bardzo na mnie działasz. – Mhm, pozwól, że rozładuję twoje napięcie – mówi kładąc się na łóżku i przyciągając go stopą. Kochają się, a potem Patryk leży wyciągnięty w poprzek łóżka z głową opartą na jej podbrzuszu. Zaciąga się dymem z fajki wodnej i podaje ją Mei. Za oknem przejeżdżają od czasu do czasu taksówki i wozy policyjne. Ich światła malują ruchome trapezy na suficie. – Święta agresja – mówi Mei i Patryk obraca się w jej stronę. – Te słowa przychodzą mi do głowy, kiedy myślę o Rafale. Miał w sobie jakąś wściekłość, determinację. Wiesz, jak się poznaliśmy? – Patryk kręci głową i kurczy się w sobie. – To była jakaś impreza Ikoyi™. Wiesz, drogie żarcie, nudne przemowy i totalne sztywniactwo. Byłam tam z Dyrektorem Eksploracji, ale widziałam, jak Rafał mnie obserwuje przez cały wieczór. Jak drapieżne zwierzę. Już wtedy wiedziałam, że będą z nim kłopoty. Patryk kurczy się w sobie jeszcze bardziej. Znów pojawia się wściekłość. Znów chce uciekać. Drapieżne zwierzę. Oczami wyobraźni kolejny raz widzi, jak Rafał pieprzy się z Mei. Ona jest na kolanach, ręce oparte o ścianę, a on dosiada jej od tyłu. Pieprzone drapieżne zwierzę. – Spałaś z nim? – pyta. Po tylu latach. W końcu zadaje to pytanie. Mei zatapia dłoń w jego włosach. – Jestem GMK, spałam z wieloma facetami. – Jak było? Pewnie nikt cię tak nie przeleciał jak on, co? – Oj, Patryk… – No co? Chcę wiedzieć! – mówi siadając na brzegu łóżka. – To było… – Przerywa na chwilę, a jego serce zamiera. Teraz to powie. To, co wyobrażał sobie tysiące razy. „To było najwspanialsze przeżycie…” bla, bla, bla. – To było coś zupełnie innego niż z tobą. Jak zwykle. – Co „jak zwykle”? – No nieważne. Posłuchaj, on zawsze za to płacił, rozumiesz? Nic nas nie łączyło. Patryk nadal siedzi na skraju łóżka. Odwraca głowę w stronę okna i uśmiecha się szeroko. Ale zaraz przypomina sobie twarz Rafała. Przypomina sobie wszystkie dziewczyny, które musiał odpuścić, bo szalały za jego bratem. I nie wie już, czy wierzyć Mei. – Nie wiem czy ci wierzyć, Mei – mówi. – Kurwa mać! – Mei zrywa się i przechodzi na czworakach na drugą stronę łóżka. Wstaje i zaczyna się ubierać. – To jesteś właśnie cały ty. Te twoje pieprzone schizy. Mam już tego dość, rozumiesz?! Wkręcasz sobie takie historie i trujesz się nimi. I tak jest, odkąd cię znam. – Czekaj, nie wychodź… – Pierdol się! – rzuca Mei, a jej usta wydymają się z wściekłości. Patrykowi znowu staje. Mei bierze torebkę i idzie do łazienki. Próbuje zamknąć drzwi, ale zamek jest zepsuty. Patryk wchodzi za nią i przyciska do niej swoje nagie ciało. Całuje ją w kark i mówi: – Zostań jeszcze. Przepraszam. – Nie tym razem, Patryk. Mam już tego dość. Za każdym razem jest tak samo. Nawet, kiedy on już nie żyje. Naprawdę chcę, żebyś to sobie poukładał w głowie, ale nie mam siły ci w tym pomagać. Kiedy drzwi zamykają się za nią, Patryk odpala fajkę i kładzie się na łóżku. Pieprzone drapieżne zwierzę w nas obydwu, myśli. Gasi fajkę i wie już, co ma robić. Je śniadanie w hotelowej restauracji. Cokolwiek by się nie działo, śniadanie w hotelu zawsze poprawia mu humor. Sok pomarańczowy, kawa z ekspresu i jajka z bekonem ze srebrnego pojemnika. Tak rozpoczęty dzień nie może się źle skończyć. Próbuje dodzwonić się do Mei, ale ta nie odbiera. Patryk wysyła jej wiadomość. „Przepraszam. Wiem, o co ci chodziło. Daj mi proszę namiar na przyjaciół Rafała.” Wie, że Mei zrozumie, o co mu chodzi z „przyjaciółmi”. Robi łyk kawy i od razu dostaje wiadomość. „Kowal” Uśmiecha się i myśli, że dziewczyna nie jest aż tak wkurzona. Wychodzi z hotelu i kieruje się w stronę dzielnicy robotniczej. Jest chłodno, ale słonecznie. Właściciele straganów zacierają ręce, a z ich ust wydobywa się para. Patryk wchodzi do malutkiego sklepu z odzieżą i kupuje kaszkiet i rękawiczki. Na zewnątrz zakłada jedno i drugie i przegląda się w oknie wystawowym. Kiwa głową z aprobatą i rusza dalej. Mija domy z czerwonej cegły ciągnące się wzdłuż ulicy. Na ich końcu widać potężne kształty Fabryki. Wielkie kominy wypluwają z siebie siny dym. Błyszczące rury opasują hale, w których w tajemnicy powstają wszelkiego rodzaju półprodukty dla wielkich korporacji. Rzeczy, które są zbyt niebezpieczne dla zdrowia. Rzeczy, których wyrób jest zabroniony konwencjami Rady. Wreszcie – rzeczy, które siła robocza przeludnionego Ziyi jest gotowa zrobić taniej i szybciej niż skomplikowane roboty korporacji. Podchodzi do wielkiej stalowej bramy. Fabryka wypluwa z siebie brudnych i wykończonych robotników, na których miejsce nieprzerwanym strumieniem ciągną kolejni. Patryk zatrzymuje jednego z nich i pyta: – Znasz Kowala? Wiesz, gdzie go znajdę? Mężczyzna patrzy na niego nieufnie. – Tu jest wielu kowali. Zależy, którego szukasz. – Ten, którego szukam, jest tylko jeden. Mężczyzna bada go wzrokiem przez dłuższą chwilę, po czym wbija ręce w kieszenie i odchodzi rzucając: – Blok H. Pewnie jest na warsztacie. Patryk mija z prawej strony główny budynek fabryki i wchodzi w ciasne uliczki pomiędzy kolejnymi warsztatami i halami magazynowymi. Jego buty stukają głośno o bruk i czuje się jak bohater filmu Wellesa. W końcu znajduje budynek, na którym napisano białą farbą „Blok H”. Metalowe wrota są rozsunięte. Wchodzi do środka. Wygląda to jak typowy warsztat. Podnośniki, stół roboczy, narzędzia, śruby i skomplikowane części uwalane smarem zajmują każdą wolną powierzchnię. Pomieszczenie oświetlają lampy zwisające z sufitu na długich kablach. Młody chłopak siedzi na stosie opon i pali papierosa. Patryk podchodzi do niego i pyta o Kowala. Znów to samo. Chłopak nieufnie taksuje go wzrokiem i w końcu ruchem głowy wskazuje małą budkę z falistej blachy. |