„Wojna światów – następne stulecie” Piotra Szulkina po 30 latach od powstania nic nie traci na aktualności.  | W naszym cyklu co tydzień prezentujemy wybrane tytuły należące do klasyki kina. Niekoniecznie bardzo znane, niekoniecznie obsypane nagrodami, ale z pewnością nadal warte uwagi. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Już ponad 30 lat minęło od powstania najlepszego polskiego filmu fantastycznonaukowego wszech czasów. Powiedzmy sobie jednak szczerze – konkurencja nigdy nie była wielka… Wliczając różne przedwojenne „Powietrzne torpedy” i młodzieżowe „Syntezy” czy „Wielka, większa i największa”, zbierze się w sumie pewnie około 30 tytułów, z czego wiele (weźmy „Wirus” Kidawy-Błońskiego czy słynną „Klątwę Doliny Węży” Piestraka) kwalifikuje się najwyżej na przeglądy Bardzo Złego Kina. Ale jednak bycie najlepszym wśród średniaków nadal oznacza, że jest się przynajmniej dobrym. A „Wojna światów – następne stulecie” Piotra Szulkina jest nie tylko dobra – jest nawet bardzo dobra. Szulkinowi, podobnie zresztą jak we wcześniejszym „Golemie”, udało się w „Następnym stuleciu” upiec trzy pieczenie na jednym ogniu. Bardzo kreatywnie odniósł się do fantastycznej klasyki (czyli w tym przypadku książki H.G. Wellsa), skromnymi środkami uzyskał wiarygodną futurystyczną scenerię, ale przede wszystkim stworzył film z przesłaniem i podtekstami. Co ciekawe owo przesłanie w niczym nie straciło na aktualności po 30 latach. Zacznijmy jednak od tego Wellsa. Przyznać należy, że jego nazwisko w czołówce i sam tytuł filmu jawi się raczej jako sprytna sztuczka mająca zwieść cenzurę, nie będąc świadomą reinterpretacją klasyki. Z Wellsa mamy tu tylko Marsjan, którzy zresztą mogą być mieszkańcami dowolnej innej planety. Inwazja – o ile można to nazwać inwazją – przebiega zupełnie inaczej. Nie mamy tu trójnogów siejących śmierć i zniszczenie, mamy Marsjan przechadzających się po ulicach miast, zachodzących do toalet oraz media i rząd ogłaszające przyjacielską wizytę przybyszów z innego świata. Czy to aby czegoś nie przypomina? Marsjanie, czyli przybysze z czerwonej planety, przybywają niezaproszeni i przedstawiani są jako partnerzy, niosący ze sobą posłannictwo przyjaźni i współpracy. Jakakolwiek próba dyskusji z tym wizerunkiem jest traktowana przez władze z całą surowością. Jednocześnie – ponieważ, jak możemy się domyślać – Marsjanie żywią się krwią, odgórnie organizowane są jej obowiązkowe zbiórki, tak aby usatysfakcjonować oczekiwania „wypróbowanych przyjaciół”. Paralele z rolą Związku Radzieckiego są raczej oczywiste. Trudno się więc dziwić, że Szulkin udaje, że jego opowieść ma coś wspólnego z powieścią z XIX wieku, trudno też się dziwić, że najsilniejszy akcent kładzie na rolę mediów (rodzimych), które można było w tych czasach nawet w pewnym stopniu krytykować. Nie zmienia to faktu, że film, jako całość, mógł być określany jako antysocjalistyczny, i powstać mógł tylko i wyłącznie w tym krótkim okresie socjalistycznej odwilży między sierpniem 1980 i grudniem 1981 roku. Co ciekawe obraz często postrzegany jest jako profetyczna zapowiedź stanu wojennego. Marsjanie, którzy wychodzą na ulicę i zmieniają życie obywateli, wcale nie muszą pochodzić zza wschodniej granicy. Głównym tematem jednak są media, a właściwie telewizja. Tamże pracuje główny bohater Iron Idem i właśnie kontrast między tym, co jest przekazywane w eter, tym co sądzi w rzeczywistości sam naczelny prezenter i tym, co o świecie zza kamery dowiadujemy się sami, jest motywem przewodnim. Obserwacje są dwie. Po pierwsze – media kłamią. Niby mało odkrywcze to stwierdzenie w czasach, gdy Smoleń śpiewał „I taki z tego morał wynika, aby z rezerwą przyjmować to, co mówi wieczorem spiker dziennika”. Ważne jest jednak co innego – to nie są zwykłe kłamstwa, proste do zdemaskowania przez każdego, kto widzi, jak naprawdę skonstruowany jest świat. To pełna manipulacja, wykreowana całkowicie fikcyjna, spójna rzeczywistość, co do której nigdy nie będzie się miało pewności, czy ogląda się jakąś formę prawdy, czy fikcję. Znamienna będzie ostatnia scena, w której (po zmianie rządów) oglądamy dwie wersje egzekucji Idema – telewizyjną i rzeczywistą. Nawet w takiej scenie, w której nie ma specjalnej politycznej potrzeby, by generować fikcję, pojawi się manipulacja. Nie ma więc szansy na dotarcie do faktów – media zawsze przedstawią swoją wizję. Media, które są jednakże zależne od tego, kto nimi włada. Drugie spostrzeżenie Szulkina zahacza już o Orwella. Telewizja, nie zmieniając swej struktury, wymieniając jedynie zbędne trybiki (jak Idem), jest w stanie natychmiastowo wykonywać całkowite wolty. Oceania nigdy nie walczyła z Eurazją, a telewizja poda wam prawdę o celach wizyty Marsjan. Media są w gruncie rzeczy apolityczne, dostosowują się do tego, jaka jest koniunktura. A to już spostrzeżenie dużo bardziej uniwersalne od wizji stanu wojennego i paraleli Marsjan z bratnimi siłami ZSRR. Zadziwiający talent Szulkina do wychodzenia poza swe czasy i swe uwarunkowania i docieranie do prawd aktualnych nawet po 30 latach, to właśnie przyczyna wielkości jego kina. Kina, które świetnie sobie również radzi z ograniczeniami finansowymi. Sceneria nie musi być wyszukana – to w końcu nadal nasza Ziemia i nasza cywilizacja. Cywilizacja jakby podlegająca rozpadowi, przeżywająca regres – a może to tylko ponurość rzeczywistości przełomu lat 70. i 80. tak dzisiaj działa? Tak czy inaczej, wizja świata pod miękką okupacją Marsjan sprawdza się doskonale. Ciekawe jednak, że również nie można zarzucić niczego samemu wyobrażeniu Marsjan – ubranie ich w puchowe kurtki i buty „Relaks” oraz pomalowanie twarzy całkowicie wystarczy w konwencji przyjętej przez Szulkina do zaakceptowania, że tak wyglądają przybysze z innej planety. Nie ma zgrzytu. Wspomnieć należy też o kapitalnej roli Romana Wilhelmiego. To najlepszy czas w karierze tego aktora, pomiędzy jego najsłynniejszymi kreacjami telewizyjnymi – Nikodema Dyzmy i Stanisława Anioła. W „Wojnie światów” jego postać przechodzi metamorfozy między swym życiem telewizyjnym, a realnym, budząc jednocześnie odrazę i współczucie. Świetna kreacja, jedna z bardziej pamiętnych w karierze tego aktora, przypominając jak wiele straciła polska kultura z jego przedwczesną śmiercią.
Tytuł: Wojna światów - następne stulecie Rok produkcji: 1981 Kraj produkcji: Polska Data premiery: 1 lutego 1983 Czas projekcji: 96 min Gatunek: SF |