powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXIV)
marzec 2012

Niedosyt
Steve McQueen ‹Wstyd›
Jeśliby przeprowadzić wśród znawców i miłośników kina ankietę z pytaniem o największą wpadkę tegorocznych oscarowych nominacji, to wielu z nich z pewnością wskazałoby na brak w gronie nominowanych Michaela Fassbendera. Mieliby oni wiele racji.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
‹Wstyd›
‹Wstyd›
Odtwórcy głównej roli we „Wstydzie” udała się ta sama trudna sztuka, co Ryanowi Goslingowi w „Drive” oraz Gary’emu Oldmanowi w „Szpiegu”. Potrafił on stworzyć interesującą kreację aktorską, grając człowieka, który swoje emocje wyraża nie poprzez słowa czy ekspresywne zachowanie, lecz za pomocą drobnych gestów, ledwo widocznych uśmiechów czy sporadycznych grymasów.
Fassbender gra Brandona, uzależnionego od seksu mieszkańca Nowego Jorku. To właśnie seksualny nałóg głównego bohatera jest podstawowym, a właściwie jedynym tematem filmu. Problem ów jest przez twórców „Wstydu” traktowany z całą powagą, przez co dzieło Stevena McQueena przybiera bardzo posępne barwy (nie tylko w przenośni – światła słonecznego w tym filmie się nie spodziewajcie). Pomysł jest obiecujący. W zachodniej kulturze człowiek, który, tak jak Brandon, ma umiejętność zaciągania kobiet do łóżka i nie angaże się przy tym w emocjonalne relacje z nimi, jest często przedstawiany jako ktoś w rodzaju superbohatera – wystarczy wymienić popularność takich postaci jak Don Juan lub Casanova. Bardziej współczesnym przykładem jest zaś Barney, bohater popularnego amerykańskiego serialu „Jak poznałem waszą matkę”. Oczywiście, często pojawiają się w kinie i telewizji krytyczne nuty przypominające, że „seks to nie wszystko”. „Wstyd” jednak jest wyjątkowo konsekwentny i bezlitosny w pokazywaniu mroczniejszej, wyniszczającej strony podbojów miłosnych, co jest bez wątpienia zaletą tego filmu. Twarda dekonstrukcja mitu playboya z pewnością naszej kulturze nie zaszkodzi, nawet jeśli odbywa się ona za pomocą skrajnego – a więc także mało reprezentatywnego – przykładu osoby uzależnionej od seksu.
Jest jednak ze „Wstydem” pewien problem. Owszem, ukazuje on ciemną stronę seksu, tyle tylko, że tego, iż seksualne uzależnienie będzie pokazane w tym filmie jako siła destrukcyjna, widz domyśla się bardzo szybko (a najpewniej wie o tym już przed pójściem do kina) i dalej nic już się w tej kwestii nie dzieje. Dostajemy tylko kolejne dowody na to, że bohaterowi jego nałóg nie służy. Nie chodzi o to, że Brandon jest ukazany w sposób powierzchowny. Świetna gra Fassbendera w połączeniu z kilkoma dobrze napisanymi scenami dodaje mu odpowiedniej złożoności, np. potrafi on być jednocześnie pewnym siebie samcem w relacjach z kobietami, jak i zagubionym chłopcem w kontaktach z siostrą. Idzie raczej o fakt, że z filmu McQueena nie dowiadujemy się niczego szczególnie istotnego na temat roli seksu w życiu współczesnego mieszkańca wielkiego miasta. Samo pokazanie, że seks w pewnych okolicznościach może stać się poważnym kłopotem, nie jest na tyle odkrywcze, żeby tylko na tym motywie zbudować bardzo dobry film.
Czynnikiem, który w założeniu ma wybić bohatera z jego rutyny, a twórcom dać szansę na poczynienie interesujących obserwacji, jest pojawienie się siostry Brandona – Sissy (Carey Mulligan). Jej przyjazd nie wpływa jednak szczególnie na dramaturgię filmu. Na pozór zmienia się co prawda bardzo wiele – Sissy domyśla się problemów brata, a on z kolei domyśla się, że ona się domyśla. W rezultacie bohater zaczyna odczuwać tytułowy wstyd. Pod bacznym wzrokiem bliskiej osoby coś, co wydawało mu się normą, zaczyna nieznośnie przypominać o tym, że jest jednak rodzajem choroby (a przynajmniej jest za chorobę uznawane w otaczającym go społeczeństwie). Z tym, że z tego wszystkiego niewiele wynika. Nie dowiadujemy się niczego interesującego ani na temat samego bohatera (to, że wstydzi się on swojej przypadłości, łatwo było wywnioskować nawet bez wizyty siostry), ani na temat naszej kultury, która z jednej strony epatuje seksem, a z drugiej potępia ludzi takich jak Brandon.
Nie znaczy to, że „Wstyd” jest filmem słabym. Świetny Fassbender, dopracowane niemal do perfekcji kadry, dobra muzyka, niezłe dialogi – wszystko to sprawia, że dzieło McQueena ogląda się dobrze. Gdyby to był film rozrywkowy, takie zalety z pewnością wystarczyłyby, aby uznać go za obraz udany albo wręcz bardzo udany. Mamy jednak do czynienia z dziełem, które wyraźnie zdradza wysokie ambicje artystyczne, a w takim przypadku do mówienia o pełni sukcesu potrzeba czegoś więcej niż aktorstwa na wysokim poziomie i sprawnej reżyserii. Brakuje we „Wstydzie” jakiegoś elementu (np. trafnego i wyrafinowanego spostrzeżenia na temat seksu, bohatera lub otaczającego go społeczeństwa, kontrowersyjnej tezy czy emocjonalnej intensywności), który pozwoliłby powiedzieć: „Chcesz dowiedzieć się czegoś istotnego o seksie? Musisz obejrzeć ten film!”.



Tytuł: Wstyd
Tytuł oryginalny: Shame
Reżyseria: Steve McQueen
Zdjęcia: Sean Bobbitt
Scenariusz (film): Abi Morgan
Muzyka: Harry Escott
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Dystrybutor: Gutek Film
Data premiery: 24 lutego 2012
Czas projekcji: 99 min.
Gatunek: dramat
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.