powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXIV)
marzec 2012

Odkupienie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Panował wtedy przenikliwy chłód. On robił to, co zawsze. Siedział i wdychał nikotynowe powietrze.
– Byłeś kiedyś człowiekiem, prawda?
Wzruszył ramionami.
– Człowiekiem, postczłowiekiem, anomalią, metaformą – odpowiedział wolno. – Wiele sprzecznych definicji i wspomnień. Wiem, kim byłem, nie do końca wiem, kim jestem.
Znam to skądś.
Też zostałam bardziej stworzona, niż narodzona. Zdefiniowana w wartościach zerowych, kształtowana jako przeciwwaga dla Mesjasza. Czy było w tym wszystkim miejsce dla mnie? Prostytucja, brak własnej tożsamości, wola kształtująca wszystko poza własną ścieżką.
W swoich własnych oczach, po raz pierwszy pokonałam Mesjasza, gdy wyrwałam się z okowów algorytmu Planu Bożego i zaczęłam żyć własnym, nieudolnie konstruowanym życiem.
– Wiesz, jak powstali Niszczyciele? – spytał po chwili.
– Słyszałam różne wersje.
– Z dniem, w którym postludzie ostatecznie wyznaczyli granice absolutu, a matematyka technomistyki zaczęła operować na wartościach nieskończonych, pojęcia nibyabsolutu i metaformy na stałe wpisały się w naukę nowej ery. Ich matematyka była Bożą semantyką. Zdefiniowanie równań Traversa, symulacji kolizji absolutów to jedno, ale marzenie o urzeczywistnieniu tego to drugie. Postludzie szukali doskonałości, czystej metaformy. Kościół poszukiwał broni ostatecznej. Nieskrępowanej dogmatami świeckiej nauce i geniuszowi postludzi przeciwstawił ciemnotę i zacofanie wyznawców oraz niemal nieskończony zasób surowca ludzkiego.
Gdy się tak rozgadał, to miałam wrażenie, że uwięził mnie na Hiobie III tylko po to, by mieć do kogo mówić. Poniekąd trafił dobrze, bo wiedziałam dobrze o czym mówi i chciałam go słuchać.
Coś w nim drgnęło, gdy mówił o surowcu. Tkwił przez chwilę w ciszy, zanim ponownie podjął temat.
– Trzeba było kilka wybitnych postludzkich kolonii i niekontrolowanych rozkwitów kwiecia psychokrystalicznego, by zdefiniować warunki, w których mogłaby zaistnieć metaforma. Kościół doszedł do tego samego, zamieniając podbite światy neomahometan w obozy koncentracyjne. To był wyścig teorii i praktyki. Koniec końców, gdy doszło do otwartej wojny, postludzie ruszyli na nią zbrojni w teorię, jak osiągnąć absolut. Kościół ruszył na nią z absolutem w postaci Niszczycieli. Na każdego z nas przypadał przynajmniej miliard nieudanych eksperymentów. Ja sam pochodzę ze specjalnej hodowli. Gdy wybierano mnie do Ostatecznej Syntezy, wytatuowano mi na przedramieniu siedmiocyfrowy numer porządkowy.
Zamilkł. Nie próbowałam ogarniać jego wspomnień. Ja od tego wszystkiego uciekałam przez całe życie.
– Ja byłem trzeci. Pierwszym z Niszczycieli był Zguba, głód skondensowany w wielkiej bryle mięsa. Jego metaformiczność była surowa, po prostu wchodził w interakcję z rzeczywistością pożerając ją i wypluwając losowe wartości. Kościół kontrolował go poprzez obrożę jego bezgranicznej głupoty i braku jakiejkolwiek zdolności do podejmowania decyzji. Narzędzie absolutne, choć o bardzo ograniczonym zastosowaniu. Egida, Drugi z Nas, był znacznie poprawiony. Wyeliminowano cielesność, wprowadzono algorytm wszechobecności. Egida jest myślą, trzymaną w ryzach posłuszeństwa. Potem powstałem ja.
Słuchałam w skupieniu. Bóg i Szatan kontrolowali ludzkość wykorzystując metaformy Mesjasza i Antychrysta, ale nawet te byty wykraczające poza kategorie moralności stosowały element człowieczeństwa jako hamulec przed czystym absolutem. Ja i Abreu to w pewnym sensie Dzieci Boga i Szatana. Naszymi kajdanami jest cel, naszym hamulcem oddzielającym od absolutu jest człowieczeństwo.
To do czego posunął się Kościół to zbrodnia wykraczająca poza wszystko, co ma zdolność pojmowania.
– Jafet był wypadkiem. I wypadkiem pozostał. Istota totalnie losowa, bez żadnych stałych wartości poza kajdanami strachu. Każda inna wartość, poza imieniem i strachem zmienia się w przeciągu nanosekund. No i Jadeit – lęk w głosie Trupieja kłuje jak coś elementarnie niepoprawnego. – Niszczyciel, który nie niszczy, a naprawia. Wiesz, jakimi kajdanami spętano jego istotę? Czym wymuszono posłuszeństwo u niego? Czystą miłością.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Gdzieś tliła się we mnie potrzeba wyjawienia mu prawdy. Usprawiedliwienia się z tego, że jestem w pewnym sensie odpowiedzialna za to wszystko. Psychika tego faceta trzyma się kilku cienkich nitkach łączących to wszystko w jedną całość. Jak ja miałam mu niby wyjaśnić, że Bóg I Szatan to metafizyczne równania kontrolne wszechświata, że układ między nimi, cała ta odwieczna walka dobra ze złem była fasadą, do tego, by w odpowiedniej chwili móc zapobiec czemuś takiemu. Eksperyment, którym jest ludzkość, miał trwać do momentu, w którym wyrwie się spod kontroli, a wtedy miała nastąpić Apokalipsa.
Niestety nie wyszło.
Bo Antychryst walnęła focha i zamiast zakończyć ten serial, zaczęła się prostytuować i odkrywać swoje człowieczeństwo.
Niszczyciel zamilkł wyczekująco, spoglądając tępym spojrzeniem w niebo. W tej grze musi paść jeszcze jedno pytanie.
– Twoje kajdany, Iwanie Nikołajewiczu. Jaką obrożę założył ci Kościół?
Uśmiechnął się.
– Ból, Ireno. Z każdą myślą, w której nie padam na twarz przed potęgą Kościoła, czuję absolut bólu.
Nie opisuję ci dalszej sielanki, bo za wiele do opowiedzenia nie ma. Rzeczywistość dotknięta przez Iwana Nikołajewicza ma to do siebie, że trudno w niej o cokolwiek poza całkowitą powtarzalnością stagnacji.
Pył.
Pył.
Jeszcze trochę pyłu.
Wysoki mężczyzna, który równie dobrze mógłby być pyłem.
Jaka była w tym moja rola? Iwan Nikołajewicz na wszystkie pytania, dlaczego nie mogę odlecieć, odpowiadał, że tak właśnie miało być. Miałam czekać.
To czekałam.
Wdychałam powietrze Ptasznika, co pomagało zaakceptować stagnację jako naturalny stan rzeczy. Jednak w Iwanie Nikołajewiczu budziło się napięcie, które do pewnego stopnia miało przełożenie na rzeczywistość.
Chmury pyłu zamiast wisieć leniwie na niebie, zaczęły się przemieszczać poruszane lodowatym wietrzykiem. Pamiętam, z jakim zdziwieniem obserwowałam, jak w przeciągu kilku godzin, jeden z luźno umocowanych fragmentów kaplicy Abreu wolno się obsuwał, aż spadł na ziemię, wzbijając tumany pyłu.
To było fascynujące.
Pierwszy dźwięk, który nie był chrapliwym szeptem Iwana Nikołajewicza ani brzmieniem mojego własnego głosu. To nie było przeoczenie w doskonałej stagnacji, wypadek przy tłamszeniu rzeczywistości do wartości zerowych.
To był napór czegoś innego.
Został zapoczątkowany nowy łańcuch wydarzeń.
W pewnej chwili Iwan Nikołajewicz wstał z zdegenerowanego cokołu. Zachwiał się lekko, mrużąc podkrążone, zaropiałe oczy. Wyciągnął palec wskazujący, pogroził horyzontowi.
Nie szukał mnie wzrokiem, był skupiony na czymś innym. Ja też to odczuwałam, choć dla mnie to były tylko blade refleksy na skraju pojmowania. Tu pojawiło się coś nowego. Ktoś wprowadzał jakiś asymetryczny, niepokorny algorytm, wwiercający się z uporem w rzeczywistość. To było coś niepokojąco dynamicznego i pełnego mocy, niczym witalny spazm będący matematycznie perfekcyjną antytezą stagnacji. Obca ingerencja burzyła układ choreograficzny rzeczywistości. Zdałam sobie sprawę, że to emanacja potęgi dorównująca sile Iwana Nikołajewicza.
Kolejny z Niszczycieli przybył na Hioba III dołączyć do naszej wesołej gromadki.
Iwan Nikołajewicz, dawny Trupiej Ptasznik, Trzeci Niszczyciel Kościoła, z uwagą śledził interferencję w jego sanktuarium. Przemknął mu znajomy wzór, rozpoznał misterną manipulację rzeczywistości, nieomal perfekcyjną dokładność w niechlujstwie.
Splunął z pogardą.
– Wiedziałem, że to będziesz ty! – wykrzyczał z werwą, której jeszcze u niego nie widziałam.
Rzucił te słowa w pustkę, nie kierując ich w żaden punkt.
– Nieuniknione, Trupieju Ptaszniku – odrzekł nagle pył pod jego ciężkimi butami. – Moje-Egidy Przebudzenie było tylko kwestią czasu.
Zamarłam w bezruchu, obserwując Iwana Nikołajewicza. W myślach starałam się obliczyć czas, który dzieli ten słowny pojedynek. Gdzie jest epicentrum Egidy, Drugiego Niszczyciela, ucieleśnionej myśli wykraczającej poza formę?
Gdzie jest ten, który jest sięga sobą poza przestrzeń?
Iwan Nikołajewicz wyprostował się, gwałtownym ruchem strzepnął kurz z poły płaszcza. Rzeczywistość aż stęknęła, nieprzywykła do takiej dynamiki.
– Ten, który jest Pocałunkiem Kościoła wpierw zgładził tego, który jest Synem Bożym, a teraz strzeże jego grobowca – odezwał się chłodny prąd powietrza owiewający moją twarz. – Jeden z Niszczycieli zmienił strony i zdradził Kościół.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.