Władzom chińskim bardzo zależało, aby obraz wyreżyserowany przez Mei Hu gotowy był na 2009 rok. Z dwóch powodów: w tym właśnie roku Chińska Republika Ludowa obchodziła sześćdziesiątą rocznicę powstania oraz mijało dwa tysiące pięćset sześćdziesiąt lat od narodzin Konfucjusza, najsłynniejszego filozofa w dziejach Państwa Środka. Film opowiadający o jego życiu trafił na ekrany z miesięcznym opóźnieniem; do Polski oficjalnie jednak nie dotarł.  | ‹Konfucjusz›
|
Zaskakiwać może nieco fakt, że na sześćdziesiątą rocznicę urodzin Chińskiej Republiki Ludowej władze państwa zamówiły film biograficzny o Konfucjuszu, skoro jeszcze nie tak dawno, bo w 1949 roku – tym samym, w którym Mao Zedong na słynnym Placu Niebiańskiego Spokoju (Tian’anmen) proklamował powstanie komunistycznego wariantu Państwa Środka – uznano, że wartości konfucjańskie powinno się zwalczać jako „patriarchalne i opresyjne”. Od tamtej pory minęło nieco ponad sześć dekad, w tym czasie towarzysz Mao zdążył przejść do historii, a Chiny porzuciły ortodoksyjną wersję komunizmu wiejskiego. Efektem tego okazała się również między innymi zmiana stanowiska Pekinu wobec poglądów głoszonych – czy też raczej przypisywanych, ponieważ nie zachowało się przecież żadne dzieło spisane ręką Konfucjusza – przez filozofa żyjącego ponad dwa i pół tysiąca lat temu. Dzisiaj ten mędrzec, urodzony w Qufu we wschodniej części kraju (w prowincji Szantung), jest jednym z najwartościowszych towarów eksportowych państwa zza Wielkiego Muru. Zgodnie z tradycją, Kong Zi, czyli zlatynizowany Konfucjusz, przyszedł na świat dwudziestego ósmego września 551 roku przed naszą erą (lub w jego okolicach) w państwie Lu – jednym z ponad stu siedemdziesięciu organizmów walczących wówczas o supremację w świecie chińskim. Jego życie przypadło na końcówkę, trwającego od 722 roku, czasu wielkiego chaosu politycznego, który określony został mianem Okresu Wiosen i Jesieni; po nim nastąpił z kolei Okres Walczących Królestw, któremu kres położyło zjednoczenie państwa przez władcę Królestwa Qin Shi Huanga (Szy Huang-ti). O czym opowiadają zresztą, znane także w Polsce, filmy historyczne „Cesarz i zabójca” (1998) Chena Kaige oraz „Bohater” (2002) Zhanga Yimou… „Konfucjusz” w reżyserii Mei Hu wpisuje się idealnie w tematykę i poetykę wspomnianych powyżej obrazów, których twórcy zaliczani są do tak zwanej piątej generacji kina chińskiego. Obejmuje ona artystów, którzy byli pierwszym pokoleniem absolwentów pekińskiej szkoły filmowej po wielkiej proletariackiej rewolucji kulturalnej, przeprowadzonej przez Mao w połowie lat 70. ubiegłego wieku. To spod ich ręki wyszły najbardziej znane w ostatnich latach, wysmakowane estetycznie, choć nie zawsze trzymające się ściśle prawdy historycznej, obrazy kinowe podejmujące temat dziejów Chin w starożytności. Do już wymienionych można by jeszcze dorzucić „Cień cesarza” (1996) Xiaowena Zhou oraz „Dom latających sztyletów” (2004) i „Cesarzową” (2006) Zhanga. Nie można też jednak zapomnieć o filmach zrealizowanych przez reżyserów chińskich, choć niezwiązanych bezpośrednio z Pekinem, czyli „Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku” (2000) Anga Lee (rodem z Tajwanu) i dwóch odsłonach „Trzech Królestw” (2008-2009) pochodzącego z Hongkongu Johna Woo. Gdybyśmy jednak układali ich kolejność w zależności od chronologii przedstawianych wydarzeń, „Konfucjusz” zajmowałby na tej liście miejsce numer jeden. Dzieło Mei Hu, zrealizowane pomiędzy sierpniem 2008 a grudniem 2009 roku za równowartość dwudziestu dwóch milionów amerykańskich dolarów, przenosi nas bowiem w początek V wieku przed Chrystusem i opowiada o ostatnich dwóch (z siedmiu) dekadach życia słynnego filozofa. Konfucjusza poznajemy w 499 roku przed naszą erą, gdy jest on – z nadania władającego państwem Lu Stanowczego Księcia – zarządcą grodu Zhongdu. W tym czasie mędrzec zostaje wezwany przez swego pana i mianowany ministrem sprawiedliwości. Książę ma bowiem nadzieję, że ów światły człowiek ucywilizuje nieco kraj, postrzegany przez sąsiadów jako kraina feudalnego barbarzyństwa. I rzeczywiście, filozof rozpoczyna swoje urzędowanie od potępienia rytualnych mordów na niewolnikach; jest także zwolennikiem obniżenia horrendalnie wysokich podatków. By mieć większy wpływ na władzę, obsadza stanowiska w rządzie swoimi zaufanymi uczniami (vide Zilu i Ran Qiu). Wierzy, że w ten sposób ograniczy wszechmoc trzech arystokratycznych klanów (Shusun, Jisun, Mengsun), które już wcześniej podzieliły między siebie najważniejsze sfery państwa. Ma w swoich działaniach sojusznika w Stanowczym Księciu, którego dodatkowo przekonuje do siebie podczas dyplomatycznego spotkania na szczycie z Szacownym Księciem, władcą sąsiadującego z Lu niewielkiego państwa Qi (rządzonego już od ponad pięciuset lat przez ród Jiang). Bo nie dość, że zapobiega niechybnej, zdawałoby się, wojnie, to jeszcze, dzięki swej mądrości i sprytowi, odzyskuje drogą pokojową trzy pograniczne miasta, o które oba kraje toczyły od jakiegoś czasu zaciekły spór. Nie wszystkim jednak podoba się rosnąca pozycja Konfucjusza, człowieka, co by nie mówić, wywodzącego się z plebsu (choć, jak mówi tradycja, wśród przodków filozofa znajdowali się władcy najstarszej chińskiej dynastii Shang). Najwięcej kontrowersji wzbudza jednak jego pomysł zburzenia murów obronnych wokół miast należących do trzech klanów, co bardzo mocno uderzyłoby w potęgę miejscowej arystokracji. Opór dwóch z nich kończy się wojną domową, która dla Konfucjusza oznacza klęskę jego idei. Efekt jest taki, że Konfucjusz na znak protestu, rezygnuje z piastowanego stanowiska; na domiar złego niebawem, w wyniku knowań Szacownego Księcia z Qi, zostaje zmuszony do opuszczenia swojej ojczyzny. Od tej pory, wraz z najwierniejszymi uczniami, tuła się po Chinach, nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca na dłużej. W 484 roku przed naszą erą, po tym jak w państwie Lu do wysokich urzędów dochodzi Ran Qiu, filozof zgadza się na powrót do domu; swemu dawnemu uczniowi stawia tylko jeden warunek – by nikt nie zadręczał go polityką. Ostatnie lata życia prawdopodobnie spędza, redagując „Kronikę Wiosen i Jesieni”, czyli oficjalny rocznik państwa Lu. Zostaje on doprowadzony do 481 roku; urywa się na dwa lata przed śmiercią Konfucjusza. Reżyser filmu Mei Hu – znany w Europie przede wszystkim z rozgrywającego się w Wiedniu lat 30. XX wieku melodramatu „Am anderen Ende der Brücke” (2002) – nakręcił obraz bardzo przewidywalny. Wychodząc z założenia, że „Konfucjusz wielkim filozofem był”, czemu zresztą trudno byłoby zaprzeczyć, przedstawił go jako człowieka bez skazy, pomnikowego mędrca, którego poglądy zdecydowanie wykraczają poza epokę, w jakiej przyszło mu żyć. Jeśli coś mu się nie udaje, nie jest to wina samego Konfucjusza, ale tych, którzy go nie rozumieją, którzy nie dorośli jeszcze do wcielenia w życie prezentowanych przez myśliciela światłych idei. U kresu życia, patrząc w przeszłość, zdaje on sobie sprawę, że nie osiągnął celu, jaki przed sobą postawił – nie naprawił świata; ale jednocześnie towarzyszy mu profetyczne przekonanie, że nadejdą jeszcze czasy, w których jego poglądy zatriumfują. Inna sprawa, czy na pewno stało się w komunistycznych Chinach… To odwieczna prawda, że w sztuce – literaturze czy filmie – znacznie trudniej sportretować jest dobro niż zło. Na ekranie zdecydowanie barwniej, wyraziściej i ciekawiej prezentują się kanalie (choćby nawrócone), niż ludzie idealni, prostą drogą kroczący przez życie, nie zbaczający na żadne, polityczne bądź moralne, manowce. Dlatego „Konfucjusz” Mei Hu zwyczajnie nie wciąga, nie angażuje widza emocjonalnie, nie przenicowuje jego wyobrażenia o największym chińskim mędrcu wszech czasów. Owszem, pozwala docenić kunszt i mądrość filozofa, zwłaszcza w scenie dyplomatycznej konferencji na szczycie pomiędzy Stanowczym Księciem (Lu) a Szacownym Księciem (Qi), lecz to mimo wszystko zbyt mało, by uwierzyć w tę postać bez reszty, postawić ją na piedestale i podziwiać, podziwiać, podziwiać! Ratuje „Konfucjusza” to, co jest cechą wspólną większości filmów historycznych nakręconych w Chinach od połowy lat 90. ubiegłego wieku (czyli od „Cesarza i zabójcy” po „Trzy Królestwa”) – rozmach batalistyczny, zapierające dech w piersiach krajobrazy, znakomita scenografia i wspaniałe dekoracje. Ale to jednak zbyt mało, gdy zawodzą niemal wszystkie inne elementy, w tym głównie muzyka Jipinga Zhao i aktorstwo wcielającego się w tytułową postać Chow Yun-Fata (znanego między innymi z sensacyjnych thrillerów Johna Woo „Byle do jutra”, „Płatny morderca”, „Dzieci triady” oraz „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” Anga Lee), który z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie potrafi obdarzyć swego bohatera należną mu charyzmą. Bronią się chyba jedynie zdjęcia Petera Pau, lecz mając do dyspozycji tak zachwycające „okoliczności przyrody” naprawdę trudno byłoby tutaj coś zepsuć. Kto wie, czy największym wrogiem „Konfucjusza” – tego filmowego, nie rzeczywistego – nie okazał się czas, a raczej pośpiech, w jakim dzieło Mei Hu powstawało? Nie zapominajmy bowiem, że miało ono uświetnić konkretne dwie rocznice, spóźnienie zaś byłoby bardzo niemile widziane przez władze.
Tytuł: Konfucjusz Tytuł oryginalny: Kong Zi Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Chiny Czas projekcji: 125 min Gatunek: biograficzna, dramat, historyczny |