Wszyscy spojrzeli na mnie. Nie mrugnąłem nawet, choć zacząłem rozumieć do czego zmierza Pyszałek. A jeśli miałem rację… to oznaczało to spore kłopoty. – Reguły nie zabraniają czegoś takiego – ciągnął numer siódmy. – Ale po waszych twarzach widzę, że nie mieliście o tym pojęcia. Pytanie brzmi zatem: dlaczego Wins ukrywał ten fakt przed członkami własnej drużyny? Czyż uzyskując pomoc Gospodarza, nie wykorzystywał jej dla dobra ogółu? Dlaczego więc miałby się z tym kryć? Odpowiedź znalazłem w jego kłamstwie wobec was. Wins oznajmił, że metoda, którą stosujecie, ma stuprocentowe szanse na doprowadzenie wszystkich do zwycięstwa. Jednak – i dziwię się, że nikt z was tego nie zauważył – punktowanych rund jest czterdzieści dziewięć, a więc liczba nieparzysta. Grupa kółko lub grupa krzyżyk mogą głosować po równo, ale w ostatniej rundzie tylko jedna z nich dostanie punkty. Tak, to było wyjątkowo proste. A jednak na twarzach wszystkich swych podopiecznych dostrzegłem zdumienie, niepokój i nerwy. Teraz miałem już pewność, co chce zrobić Pyszałek – przedstawić mnie w jak najgorszym świetle. Jego kolejne słowa były łatwe do przewidzenia. – Cała ta piękna mowa o wspólnym sukcesie to jeden wielki blef – ogłosił. – Wins od samego początku planował zostawić was w ostatniej rundzie! Chciał zająć pierwsze miejsce, wykorzystując wsparcie Gospodarza, o którym nic byście nie wiedzieli! – To nieprawda! – zapewniłem gorąco. – Rzeczywiście pominąłem istnienie ostatniej, nieparzystej rundy, ale wcale nie to było powodem! Mam dobry plan… – Nie istnieje sposób na ominięcie tej przeszkody – przerwał mi Pyszałek. – W czterdziestej dziewiątej rundzie ktoś musi odpaść, robiłeś więc wszystko, żeby nie być tą osobą. – Chcę wygranej wszystkich! Ex aequo! – Gdyby tak było, otwarcie powiedziałbyś nam o swoich konszachtach z Gospodarzem! Jeżeli masz jakąś wymówkę, wysłuchajmy jej. Dlaczego milczałeś w tej kwestii? Wycelował we mnie oskarżycielsko palcem. Zacisnąłem dłonie w pięści i zagryzłem dolną wargę. Spoglądałem na jego triumfujący uśmiech, ale kątem oka widziałem resztę zawodników. W oczach ich wszystkich dostrzegłem nadzieję i oczekiwanie. Na jakiś genialny argument z mojej strony. Na sposób pokonania przeszkody nie do pokonania. Na to, że znów dam Pyszałkowi do wiwatu. Że udowodnię przewagę współpracy nad pogonią za własną korzyścią. Lecz ja milczałem. Pyszałek przekonał do siebie Gospodarza, tym razem nakłaniając go do podpisania najprawdziwszego kontraktu. Teraz Owen Briny był wspólnikiem gracza numer siedem do samego końca Gry. Jednak Pyszałek do tanga potrzebował więcej niż dwojga. Utworzył więc nową drużynę, do której dołączyli Bokser, Chłopczyca i Cienki. Wliczając Gospodarza było to więc pięć osób wspierających się nawzajem. Niemal każde ustawienie graczy na polach mogło dać im szansę wygranej lub unieważnienia rundy. W ten sposób zapewnili sobie zwycięstwo, bo grupa o takiej liczebności mogła zagłosować na ten sam symbol również w ostatniej rundzie. Ja, Młodzik, Dżentelmen i Urocza zostaliśmy bez żadnego wsparcia. Zapewne oni także wpadli w rozpacz. Nawet współpracując – a szanse były nikłe, bo dzięki Pyszałkowi straciłem całą wiarygodność – jedyne, co moglibyśmy zrobić, to doprowadzać do unieważniania kolejnych rund w oczekiwaniu na korzystne ustawienie pól. Oczywiście w takim przypadku to grupa Pyszałka zadbałaby o anulowanie rundy, więc szanse na zwycięstwo równe były zeru. Na sali bez żadnego niemal umeblowania ciężko było zniknąć innym z oczu. Kucnąłem więc sobie za podium i tonąłem w beznadziei. Nie jestem, jak sądzę, typem osoby, która łatwo daje się pogrążyć. Ale nawet sam Pyszałek nie miał pojęcia, z jaką siłą naprawdę mnie ugodził. Tu nie chodziło o zranioną dumę albo o obrazę mojego intelektu. Przyczyna tkwiła głębiej… – Mogę się przysiąść? – zapytała Urocza, po czym zrobiła to, nie czekając na odpowiedź. – Siódmy nieźle namieszał, co? Ale wiesz, czekamy na twój kontratak. Westchnąłem ciężko i spojrzałem w sufit. – Nie będzie kontrataku – mruknąłem. – Nie ma szans. – Szansa jest zawsze – odparła z dezaprobatą. – A ty jesteś fantastyczny w dostrzeganiu szans. Myślisz szybko i dużo, bierzesz wszystko pod uwagę. Pamiętasz co było w korytarzu, gdy czekaliśmy na Gospodarza? Wystarczyło ci jedno „Hej”, żeby napuszony numer siedem pękł jak przekłuty balonik. – Ty to pociągnęłaś dalej – zauważyłem. – Ale teraz to nie ma znaczenia. Nikt mi już nie zaufa. Pokręciła głową. Z jakiegoś powodu emanowała entuzjazmem. Akurat teraz, gdy wszystko zostało zrujnowane. – A ja myślę, że nawet ci z drużyny siódmego tylko czekają, aż dasz im okazję powrotu do ciebie! Walcz, nie poddawaj się tak łatwo. Łatwo. Zapewne z boku tak to wyglądało. Ale nikt nie wie, co tu się naprawdę dzieje. Może ktoś powinien się dowiedzieć? – Tym wszystkim graczom chodzi o pozostanie ze swymi dziećmi – powiedziałem. – Boją się swojej straty, ale myślę, że nie zastanawiają się, jak to wyglądałoby z perspektywy dziecka. Ja wiem. W jednym z tych ośrodków „wychowawczych” spędziłem piętnaście lat. Urocza najwyraźniej wiedziała, kiedy należy milczeć. Bardzo cenna cecha. – Piętnaście lat piekła – uzupełniłem. – Z jakiegoś powodu opiekunowie, nauczyciele, wychowawcy zawsze traktowali mnie wyraźnie lepiej niż inne dzieci. Nie znałem powodu, ale nie było to bynajmniej tak przyjemne, jak by się zdawało. Inne dzieci całkiem słusznie postrzegały to jako absolutnie niesprawiedliwe. Winą obciążały rzecz jasna mnie. Codziennie przeżywałem tortury, gdy tylko dorośli odwrócili wzrok. Dzieci niekochane potrafią być okrutne dla osób, które miłość otrzymują. W miarę jak mówiłem, czułem ciężar opadający mi z serca. Faktycznie nie należy dusić w sobie takich rzeczy. – Miałem tylko jedną bratnią duszę. Rok młodszą dziewczynkę, jedyną przyjaciółkę. Oczywiście nie mogła bronić mnie przed coraz wymyślniejszymi draństwami wszystkich dzieci w ośrodku, ale sam fakt, że była po mojej stronie, wystarczał mi. Czułem, że dam radę, jak długo będę z nią. Byliśmy dziećmi bez rodziców, sierotami. Każda taka więź była dla nas na wagę złota. Ale w końcu, gdy miałem piętnaście lat, dowiedziałem się, zupełnie przypadkiem, skąd wzięły się moje kłopoty. Przechodziłem obok pokoju wychowawców i usłyszałem, jak pouczają jakąś nową opiekunkę, dlaczego tego a tego, czyli mnie, należy traktować lepiej niż inne dzieci… Przełknąłem ślinę. Czułem w oczach kłucie powstrzymywanych łez, choć nie wiedziałem, czy były to łzy smutku, czy złości. Głos mi drżał, gdy zacytowałem najbardziej bolesne słowa, które usłyszałem w życiu: – „Jego ojciec tak naprawdę wygrał Grę. Ale powiedział, że nie chce widzieć syna na oczy”. Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby móc kontynuować, i byłem wdzięczny Uroczej, że przez ten czas nie odezwała się ani słowem. Opowiedziałem jej więc, jak uciekłem z ośrodka, zabierając ze sobą swoją jedyną przyjaciółkę. Opowiedziałem, jak razem musieliśmy żyć na ulicy, przez długi czas ukrywając się przed wszystkimi wysłanymi na poszukiwania nas. Opowiedziałem, jak pracowaliśmy w wielu miejscach – nielegalnie, ma się rozumieć, byliśmy zbyt młodzi – oraz jak w ciągu wielu lat udało nam się wyjść na prostą. – Teraz całkiem nieźle nam się wiedzie – przyznałem. – Moim celem zawsze była przede wszystkim jej ochrona oraz znalezienie mojego ojca. Teraz, jak się pewnie domyślasz, jest też ochrona naszej córeczki. – Córeczki? – zdziwiła się. – Znacie już płeć? Który to miesiąc? – Szósty. – Szósty?! – Wytrzeszczyła na mnie oczy. – Tak długo czekałeś z przystąpieniem do Gry? Skinąłem głową. – Musiałem. Sprawdzałem wszystkie terminy Gier, których gospodarzem był Briny, ale wszystkie były zajęte. – Dlaczego akurat… Och, rozumiem! – W jej oczach zalśniło zrozumienie. – Wy się znacie! Dlatego nie chciałeś nam powiedzieć o współpracy, tak? To by wyglądało na oszukaństwo. Uśmiechnąłem się gorzko. – Wręcz przeciwnie – odparłem. – Nie znam go nawet z widzenia. I właśnie dlatego chciałem spotkać go podczas Gry. Nie domyśliłaś się jeszcze, że Wins to zmienione nazwisko? Sam je wymyśliłem. Przedtem nazywałem się Victor Briny. |