„Przepis na miłość” jest tak różny od komedii romantycznych zza wielkiej wody, jak tylko różnić się mogą filmy wyprodukowane przez zupełnie inne przemysły, przez ludzi o innej mentalności i historii. W porównaniu do hollywoodzkich przebojów to niepozorna z zewnątrz szara myszka – ale z atrakcyjnym wnętrzem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Francuskie kino komediowe ma zazwyczaj pewną specyficzną cechę, której najlepszym wyrazicielem był Louis de Funes – choleryczność. Taki był słynny żandarm z Saint Tropez, ten styl komediowy prezentuje często Kad Merad („Mikołajek”, „Jeszcze dalej niż północ”), a nowym mistrzem w upierdliwości, frustracjach i wykorzystywaniu innych okazał się w „Asteriksie na Igrzyskach Olimpijskich” i „Nic do oclenia” francuskojęzyczny Belg Benoit Poelvoorde. Tym bardziej zaskakuje postać w jaką wcielił się w „Przepisie na miłość” Grany przez Poelvoorde’a właściciel wytwórni czekolady jest frustratem i osobą całkowicie antyspołeczną, ale w zdecydowanie inny sposób. Podobnie jak główna bohaterka (Isabelle Carre), która zatrudnia się w tejże fabryce, jest on wrażliwcem, osobą klinicznie wręcz niezdolną do związania się innymi, do bycia w centrum uwagi, do przebywania w towarzystwie, dotykania, okazywania miłości, wyrażania własnych uczuć. Ona chodzi na spotkania dla „anonimowych wrażliwców” (tak zreszta w oryginale brzmi tytuł filmu) i mdleje przy byle okazji, a on ma sesje z terapeutą, a zdenerwowanie „leczy” ciągłą zmianą przepoconych koszul lub wręcz dosłownie ucieczkami od problemów. To sytuacja tyleż (potencjalnie) zabawna, co zwyczajnie smutna – i taką właśnie mieszankę komedii i dramatu wygrywa reżyser Jean-Pierre Ameris ze swoimi aktorami. Przez co oczywiście z postaci nie tyle się śmiejemy, co im kibicujemy i współczujemy. „Przepis na miłość” okazuje się dzięki temu prostą, wzruszającą bajką, taką miniaturką komedii romantycznej, która niespecjanie przystaje do hollywoodzkich schematów. Zamiast piękności i przystojniaków, mamy zastraszone, niepewne siebie szare myszki, zamiast dramatycznej perypetii – stosunkowo liniową fabułę z drobnymi przystankami (choć z obowiązkowym happy-endem), slapstickowe gagi i komedię pomyłek zastępuje komizm sytuacji i świetna gra aktorska, a zamiast rozmachu wyrażonego atrakcyjnymi plenerami i rozciąganiem fabuły na wątki poboczne Ameris opowiada swoją historię w zaledwie 80 minut za pomocą wąskich ujęć i małej grupki aktorów. Jeśli więc ktoś oczekuje sztampowego rom-comu to źle trafił, ale pozostali powinni docenić miłą odmianę. Mała rzecz a cieszy.
Tytuł: Przepis na miłość Tytuł oryginalny: Les emotifs anonymes Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Belgia, Francja Data premiery: 22 marca 2012 Czas projekcji: 80 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 70% |