powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXV)
kwiecień 2012

Ostatnie słowo zimy
‹City Sounds: ÓLAFUR ARNALDS›
Gdy 21 marca w Centrum Sztuki Impart zgasły lampy, a na scenę wszedł Ólafur Arnalds, rozpoczął się nie tylko koncert, ale i rozmowa. Islandczyk przeplatał instrumentalne utwory opowieściami, które kontrastowały z melancholijną muzyką i znakomicie ją uzupełniały.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Występ Arnaldsa różnił się od pozostałych z cyklu „City Sounds” – choćby dlatego, że klubowy parkiet zastąpiła teatralna sala. Publiczność przeto, zamiast tańczyć, siedziała w zadumie, znaki życia dając przeważnie między utworami. A i to inaczej, niż można by oczekiwać na koncercie tak oszczędnych i nostalgicznych dźwięków: opowiadane w przerwach historyjki kończyły się zbiorowymi wybuchami śmiechu, którego nie potrafił niekiedy powstrzymać sam muzyk. Arnalds, z dystansem do siebie i, co nie mniej ważne, do zgromadzonych, długimi minutami wykpiwał poznańskie audytorium, kluby jazzowe oraz polskie drogi; zwierzał się z upodobania do komentarzy na Youtubie; wreszcie rozprawiał o tym, jak na jego twórczość wpłynęła żubrówka. Ten ostatni akcent przypomniał koncerty Fisha, który prezentując się w naszym kraju, poświęca zwykle owej wódce kilka słów; Szkot zasłużył na wspomnienie, bo to jeden z niewielu muzyków, jacy – niczym Arnalds w środę – mówią podczas występów niewiele mniej, niż koncertują, a zarazem mają coś ciekawego do powiedzenia.
Na początku artysta pojawił się na scenie tylko w towarzystwie lampki wina. Usiadł przy fortepianie i laptopie, przywitał się z publicznością i namówił ją do wokalizowania jednej nuty; efekt zarejestrował, by posłużyć się nim jako tłem do własnej gry. Po pewnym czasie nie sposób było odróżnić zapętlonego śpiewu od klawiszowych pogłosów; w końcu nagranie ucichło, a do Arnaldsa dołączyli skrzypek i wiolonczelista. Kameralne kompozycje, ledwo lub wcale niedoprawione elektroniką, powolne i oszczędne, przeplatały się z żywszymi, syntetycznymi numerami, niekiedy z mocno zaznaczonym rytmem. Obok utworów już znanych, w tym, rzecz jasna, zabawnie zapowiedzianego „Poland” z tegorocznej płyty, znalazło się też miejsce na całkiem długą improwizację: muzycy zapisują taki fragment każdego koncertu z myślą o przyszłym krążku. Czy wrocławska zabawa z dźwiękiem ma szansę na wydanie – trudno ocenić – zdawała się robić nieco mniejsze wrażenie niż wprzódy opracowane kawałki, jak zresztą większość chwil, w których dominował ambientowy szum. Nastrój Impartu i tradycyjne, nieruchome światła sprzyjały raczej fortepianowi i smyczkom.
Pierwszy dzień wiosny okazał się przewrotną datą na ów koncert: Arnalds, niczym stereotypowy islandzki muzyk, zagrał bardzo zimowo. Wprowadził zgromadzonych w przyjemną, jakże różną od znużenia senność, uspokajał większością nut, częściej niż energiczną elektroniką, pobudzając mówionymi wtrętami. Szkoda, że na całej sali tylko on miał wino. Dobrze jednak, że tegoroczna zima postanowiła pożegnać się z taką galanterią.
• • •
Pozostałe relacje z koncertów „City Sounds”:



Organizator: City Sounds
Cykl: City Sounds
Miejsce: Wrocław, Impart
Od: 21 marca 2012
Do: 21 marca 2012
WWW: Strona
powrót; do indeksunastwpna strona

177
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.