„Ostatnia miłość na Ziemi”, abstrahując od infantylnego tłumaczenia tytułu, to opowieść o ludziach w obliczu hiobowego cierpienia. Opowieść ze słodko-gorzkim morałem o tym, że niezależnie od wszystkiego, życie – kolokwialnie mówiąc – toczy się dalej.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trzy lata temu na ekranach polskich kin zagościł film na kanwie kapitalnej powieści – „Miasto ślepców” Jose Saramago. W ekranizacji tej przerażającej prawdy o ludziach w obliczu wielkiej epidemii ślepoty, zabrakło podstawowego składnika: umiejętnej manipulacji zmysłami widza, by choć w niewielkim stopniu, mógł poznać ból i strach tytułowych ślepców. To, co nie udało się wtedy Meirellesowi, z nawiązką nadrobił David Mackenzie. „Ostatnia miłość na Ziemi” zaczyna się od wybuchu epidemii choroby, której niewinnym objawem jest utrata zmysłu węchu. W tych, niezbyt sprzyjających narodzinom uczucia, okolicznościach, poznają się Susan (Eva Green) i Michael (Ewan McGregor). Ona reprezentuje świat nauki, on jest zdolnym kucharzem. Łączy ich niewiele, ale to tylko pozory – dwójka życiowych Hiobów znajduje w sobie wsparcie i bliskość, by stawić czoło chorobie, która kradnąc ludziom kolejne zmysły, zabiera ich godność i zabija moralność… Historia autorstwa jednego z bardziej wziętych duńskich scenarzystów – Kima Fupza Aakesona – dość mocno koreluje ze wspomnianą wcześniej powieścią portugalskiego noblisty. Powiela pewne uniwersalne prawdy o ludzkości w obliczu niepowetowanej straty i o tym, że życie to wielkie perpetuum mobile, które kręci się, nawet jeśli usunąć z niego pojedyncze trybiki. Pisarskiej inwencji Aakesona daleko do odkrycia na miarę Ameryki; ba, niekiedy autor zbytnio się rozpędza, popadając w tani sentymentalizm. Ale cała historia ubrana w niecodzienną, przypominającą strony z pamiętnika formę, broni się i wciąga. A sposób, w jaki Mackenzie za pomocą obrazu, dźwięku i narracji manipuluje naszymi zmysłami, wprowadza ten film do kategorii 5D w 2D. Dzięki temu cierpienie bohaterów staje się odczuwalne i dokuczliwie bolesne. Po „Amerykańskim ciachu” reżyser „Hallama Foe” zrozumiał najwidoczniej, że jego nisza to filmy z nutką dziwactwa, niedopowiedzenia i w takiej formie jego twórczość przemawia do widzów. Dodatkowo – korzystając prawdopodobnie z fenomenu i popularności skandynawskich mistrzów pióra – zabrał na pokład Aakesona, z którym stworzył ciekawy projekt. Co prawda sposób, w jaki próbują rozczulić widza finałową sceną, może się wydać naiwny i niepotrzebny, ale warto odsunąć na bok zbędną małostkowość. Nawet jeśli daleko mu do realizmu, „Ostatnia miłość na Ziemi” to intrygujący swym nostalgicznym charakterem obraz miłości idealnej, nakrapiany ponurymi barwami. A udział duetu Green – McGregor zwiększa jego walory wizualne.
Tytuł: Ostatnia miłość na ziemi Tytuł oryginalny: Perfect Sense Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Dania, Niemcy, Szwecja, Wielka Brytania Data premiery: 23 marca 2012 Czas projekcji: 92 min Gatunek: dramat, melodramat Ekstrakt: 70% |