Na polanie faktycznie dostrzegł watahę wilków, zwierząt z krwi i kości, lecz były to stworzenia wynaturzone, o zachwianych proporcjach, z gatunku o jakim nigdy nie słyszał. Było ich około dwa tuziny, miotały się wzdłuż polany wyraźnie spłoszone, powarkując na siebie, gdy tylko ich ścieżki się spotkały. W środku tego całego zgiełku leżało nieruchomo pojedyncze zwierze. Było większe niż pozostałe, jego futro musiało być kiedyś białe. Teraz pokrywały je wilgoć i nieczystości, spomiędzy brudu widoczne były jedynie kępy czystego futra. Zapach krwi rannego wilka doszedł nozdrzy Tarranta i ku jego zdziwieniu wzbudził w nim głód. Ponieważ mężczyzna żywił się jedynie ludzką krwią, odpowiedziało mu to na jedno pytanie… tym samym stawiając tysiąc innych. Z mieczem w gotowości wyszedł z ukrycia. Gdy tylko wilki go dostrzegły, rozległy się powarkiwania. Kilka z nich rzuciło się w jego stronę, lecz szybko zatrzymały się, nie mogąc pokonać wrodzonego strachu przed nadnaturalnym drapieżnikiem. Pozostałe zamarły nieruchomo, jeżąc kępy sierści na grzbietach i warcząc. Sprawiło to, że wyglądały jak starające się go przepędzić groteskowe jeżozwierze. Obserwował je przez chwilę, następnie, gdy był całkowicie pewien, że żaden z nich nie zbierze w sobie dość odwagi by go zaatakować, ruszył w kierunku rannego wilka. Zwierze zdawało się nie dostrzegać go aż do momentu, gdy zbliżył się na tyle blisko, by chłód pochodzący z jego broni oszronił ranny bok. Wilk wyszczerzył kły i zawarczał ostrzegawczo, lecz zrobił to bez przekonania, a groźna mina szybko zniknęła. W jej miejscu widniał wyraz skrajnego wyczerpania. Tarrant zauważył, że w boku stwora widnieje głęboka rana, a ziemia pod wilkiem przesiąknięta była krwią. Nie odpowiadało to Tarrantowi – czymkolwiek była ta istota, chciał się jej przyjrzeć, nim umrze. Nie byłby oczywiście w stanie Uzdrowić bestii. Moc podtrzymująca go przy życiu wywodziła się od ciemności oraz śmierci, przez to prawdziwe Uzdrowienie w jego wykonaniu byłoby równie skuteczne, co próba wzniecenia ognia za pomocą dwóch brył lodu. Istniały za to inne rzeczy, które mógł zrobić. Zniżając miecz do rany wilka, wezwał zaklęty w ostrzu zimny ogień i pokierował nim zgodnie ze swoją wolą. Z powierzchni oręża zaczęła unosić się szronista mgiełka, przypominająca oddech człowieka na mrozie. Następnie przytknął broń do rany. Wilk zawył spazmatycznie, próbując się odsunąć, lecz mięśnie w boku spięły się, a następnie zamarzły, uniemożliwiając mu ucieczkę. Mgiełka unosząca się z miecza była teraz szkarłatna, nozdrza Tarranta zadrgały, gdy wyczuł jej woń. Ludzka krew, bez wątpienia. Przesunął broń wzdłuż rany, upewniając się, że magiczna stal zetknęła się z uszkodzoną tkanką na całej powierzchni. Ciało w miejscach gdzie dotknęła go stal było czarne i zwinięte do środka, przez co wyglądem przypominało zmumifikowane zwłoki. Tarrant nie przestawał, dopóki cała rana nie została w ten sposób zasklepiona i dopóki krew nie przestała się sączyć. Zrobił krok w tył i przyjrzał się swojemu dziełu. Minie sporo czasu nim tkanka, którą właśnie zniszczył złuszczy się i odrodzi, ale przynajmniej rana została skauteryzowana. Biały wilk leżał na ziemi i sapał płytko, oczy miał na wpół wywrócone w głąb czaszki, lecz wydawał się spokojny. Teraz, gdy minął już ból, wydawało się, że bestia rozumiała poczynania Tarranta. W oczach stwora pojawiło się coś na kształt przebłysku ludzkiej inteligencji, lecz równie szybko jak się pojawiło, zniknęło. Jakakolwiek cząstka człowieczeństwa tego stwora była głęboko ukryta. Obrzuciwszy polanę spojrzeniem, by przekonać się czy pozostałe wilki trzymały się z dala – a tak właśnie było – Tarrant przygotował się do odprawienia zaklęcia Poznania. Jakakolwiek forma pracy z magią w tym miejscu była niezwykle ryzykowna, ale musiał wiedzieć czym było to dziwaczne stworzenie, a na szybkie zebranie informacji nie był innego sposobu. Prądy mocy gromadziły się wokół jego stóp, jakby zaintrygowane tym, co się działo. Bez wątpienia wplotły by się w jego zaklęcie, gdyby tylko im na to pozwolił. Lecz on utrzymywał swój umysł w skupieniu, zamknięty na zewnętrzne źródła mocy, nie chcąc ryzykować bezpośredniego kontaktu. Jego miecz jarzył się jasnym blaskiem w miarę jak pochłaniał zaklętą w nim od dawna fae; miecz był nie tylko bronią, ale także magazynem mocy. Stopniowo Poznanie nabierało kształtu. Wyczuwał płynące od leżącego u jego stóp stworzenia informacje. Po chwili zamknął oczy i wchłonął je, nakazując im przybranie formy wizji. Blady, on jest taki blady! Śnieżnobiała skóra, włosy niczym poświata księżyca i błyszczące czerwone oczy, bez wątpienia znajdował się na nich jakiś czar wzmacniający wizję. Stoi pośród drzew w Puszczy, a jej energia odwzorowuje jego własne odczucia: władza, ambicja, próżność. Tak dużo próżności! To miejsce jest największym źródłem mocy na całym kontynencie – na świecie – a on zostanie jego Panem. Rozkłada szeroko ręce, jakby w geście powitalnym przeznaczonym dla kochanki, i szepcze do fae ziemi: przyjdź do mnie, przyjdź do mnie, przyjdź do mnie… A ona przychodzi. Wygłodniała, pragnąca sił życiowych, rozżarzona moc wlewa się w jego duszę z siłą roztopionej lawy, zalewa mu umysł pozostałościami ludzkich koszmarów. Szaleństwo zagnieżdża się w jego umyśle, gdy wchłania przedśmiertne lęki wszystkich tych, którzy byli przed nim, którzy próbowali ujarzmić Puszczę, ale im się nie powiodło. On nie zawiedzie. Wizualizuje sobie mentalne ścieżki, które pozwolą mu opanować tę olbrzymią falę, mamrocze rytualne inkantacje, które przygotował już tak dawno temu. Marzył o tym dniu odkąd udało mu się spleść pierwsze zaklęcie. Jest gotowy. Jest silny. Wkrótce, już wkrótce ta legendarna kraina, która pochłonęła życia tak wielu, będzie należała do niego. Lecz nie jest wystarczająco silny. Moc Puszczy pochłania go, dusi, topi. Wdziera się w jego duszę niczym fala przypływu i wypłukuje z niej wszelkie ludzkie myśli. Nawiedza jego ciało i zmienia je na kształt bardziej odpowiadający wypaczonemu charakterowi Puszczy. Wyje w agonii, lecz jest to agonia bestii, a nie człowieka. W tych ostatnich chwilach ludzkiej świadomości w pełni zdaje sobie sprawę ze skali swojej porażki… Tarrant wpatrywał się w wilka, podczas gdy wizja się rozwiewała. Usiłował przyrównać aroganckiego czarnoksiężnika do godnego pożałowania zwierzęcia, bezbronnie leżącego u jego stóp. Ile czasu minęło odkąd to stworzenie doświadczyło pojedynczej ludzkiej myśli? Czy starczało mu świadomości, by zdawać sobie sprawę z wagi tego, co zostało utracone? By boleć nad tą stratą? Niezamierzona transformacja jaką przeszedł ten stwór była dla Tarranta równocześnie przerażająca i fascynująca, ponieważ oddawała sobą esencję Puszczy. Było to także wyraźne ostrzeżenia dla niego samego, by nie stracić mentalnego skupienia w tej zdradliwej, śmiercionośnej krainie. Przyklęknąwszy przy wilku, Tarrant czekał aż bestia otworzy oczy i spojrzy na niego. Zdawało się, że w dostrzegł w nich przebłysk człowieczeństwa, głęboko z tyłu, lecz był słaby i odległy, szybko zastąpił go ból zwierzęcia. W wizji Tarranta owy czarnoksiężnik dokładnie przestudiował Puszczę. Gdzieś w umyśle tego człowieka mogły czaić się cenne informacje na temat tego miejsca. Ale tak długo jak pozostawał pod postacią bestii, nie było sposobu by mógł je mu przekazać. Czy możliwe było przywrócenie mu dawnej postaci? Z pewnością była to intrygująca możliwość, ale również niebezpieczna. Tarrant wyczuwał fae Puszczy, która cały czas wygłodniale usiłowała dostać się do jego duszy i pochłonąć go na wszystkich płaszczyznach. Owa moc nie posiadała własnej świadomości, ale pięćset lat wchłaniania esencji ludzkich koszmarów zostawiło na niej behawioralny ślad człowieczego strachu. Równie dobrze mogłaby mieć świadomość. Pożądała go. Wyczuwał jej głód. Chciała, by poddał się jej tak, jak zrobił to albinos, by mogła pożreć jego duszę i wydalić jej szczątki do swojego spaczonego ekosystemu. Jedna chwila nieuwagi i mógł podzielić los tego nieszczęśnika. Mierzył wilka wzrokiem przez dłuższą chwilę, oceniając jaką przedstawiał dla niego wartość. W przeciwieństwie do albinosa, nie był lekkomyślny, nie zmieniało to jednak faktu, że niektóre rzeczy warte były ryzyka. Wiedza bez wątpienia była jedną z nich. – Mogę przywrócić ci ludzką postać – powiedział wreszcie. – Może nawet twoją duszę. Ale za moje usługi będziesz musiał zapłacić. – Zrobił pauzę. – Będziesz musiał słono zapłacić. Ranna bestia wpatrywała się w niego. Odczytanie jej spojrzenia było niemożliwe. – Jeżeli zwrócę ci twoje ludzkie życie, będzie ono należało do mnie. Tak długo jak pozostaniesz człowiekiem, tak długo będziesz mi służył. Wszystko co posiadasz, wszystko co wiesz, cała moc jaką dysponujesz, będzie moje, gdy tylko o to poproszę. Oto cena za mą pomoc. Rozumiesz? |