– Wątpię. Jestem tu z prywatną wizytą i mam zamiar niebawem się pożegnać. – Dość to bezczelne, co mówisz, zważywszy, że jesteś w samym środku mojej twierdzy, wśród moich ludzi, tylko ze swoim… przyjacielem – uśmiechnął się kpiąco, ale czując na sobie spojrzenia obojga, zorientował się, że przesadził. – Przypomnę ci, Windu, bo może zapomniałaś. Jesteś wyjęta spod prawa. – Nie, Sebulba. Ja jestem ponad prawem. Zaśmiał się chrapliwie. – No proszę, jakbym ciebie słyszał, Fett. Słowo w słowo. – Nieprawda. Ja powiedziałem, że sam jestem sobie prawem. – A to nie to samo? Beyre i Boba spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się w tym samym momencie. – Nie to samo – pokręciła głową. – Nazywajcie to sobie, jak chcecie, wasz problem. Ja mam inny: trzeba z więcej niż świetnie strzeżonego hangaru wyjąć i przywieźć tutaj, nie uszkodziwszy, podkreślam, pewnego mechanika. Speca od ścigaczy, jak łatwo się domyśleć. Sprawa jest pilna i ważna dla mnie z powodów, jako się rzekło, prywatnych. – Nie masz do tego własnych ludzi? – spytała Beyre, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że mam – Dug uśmiechnął się szeroko, wskazując Fetta. – Jego, tych tam – machnął w głąb salonu. – I ciebie. Lubię takie niespodziewane, korzystne spotkania. Jedi powiedzieliby: „To przeznaczenie”. Zarechotał, a milczący Twi’lek pokiwał końcem głowomacki w geście „O, to było dobre”. – Przeznaczenie, powiadasz – zaśmiała się Beyre. – Oby nie, Sebulba, oby nie. To ile dajesz za tę robotę? Sebulba obejrzał się na Twi’leka, a ten podał mu elektroniczny notes, na którego monitorze wypisał huttyjski ideogram liczby. Szef akceptująco skinął głową i pokazał ekran Beyre. – Chyba żartujesz. Ja zawsze kibicowałam twojej konkurencji. Jak mam ci teraz pomagać w wyścigach, to na pewno nie za tyle. Wzięła piórko i zmieniła kwotę. Sebulba bawił się przez chwilę bransoletką na kostce. – Co na to mój dział księgowości? – zwrócił się do Twi’leka, a ten ucieszony najwyraźniej formą pytania, pomyślał chwilę i skinął głową. – Dobrze, w takim razie umowa stoi. Będziesz dowodzić. Nimi, kogo tam będziesz chciała wziąć – znów machnął w nieokreślony sposób. – Sądząc po stroju, masz niejaką wprawę w dowodzeniu… – Taki stary wyga, a nabiera się na pozory. To dość modny ostatnio styl. W pewnych kręgach. Wbił w nią spojrzenie pomarańczowych, lekko świecących w półmroku oczu, i uśmiechnął się, jakby miał zaraz powiedzieć „Czyżby?”. Jednak w tym momencie zabrzęczał jego komunikator. – Czego chcecie? – Bossk przyjechał, wpuścić go? – Jasne, że wpuścić. Sebulba rozłączył rozmowę i spojrzał zadowolony na swoich gości. – No to mamy komplet. I radzę wam teraz nie marnować czasu. – Bez obaw. Mówiłem, że nam się śpieszy – powiedział Fett i rzucił Beyre długie spojrzenie. Skinęła mu uspokajająco, korzystając z tego, że uwagę Sebulby i jego specjalisty od finansów odwrócił wchodzący do salonu zwalisty Trandoshanin. Na jego widok Zantara oderwała się od kibicowania grającym w karty. Beyre poczuła jej narastającą, choć wciąż trzymaną w ryzach, wściekłość. – A to ścierwo co tu robi? – spytała Guri, splunęła Bosskowi pod nogi i odeszła w stronę baru. Jaszczur powiedział coś bardzo nieprzyjemnie brzmiącego w swoim języku i zarechotał pod nosem. Zantara rzuciła mu nienawistne spojrzenie i wypiła duszkiem koreliańską whisky, którą przed chwilą postawił przed nią Malastarczyk pełniący funkcję barmana. – Szefie, pytałam, co on tu robi?! – Wezwałem go, Guri. A ty, Bossk, zamknij twarz. Nie radzę ci obrażać nikogo z moich ludzi w tym domu. Ani w tym mieście. Ani na tej planecie. Sebulba sięgał Trandoshaninowi ledwo do pasa, ale kiedy zeskoczył z kanapy i wbił wzrok prosto w oczy Bosska, nie myślało się zupełnie o tym, jak bardzo musiał w tym celu zadrzeć głowę. – Weź to sobie do serca, Bossk. – Masz dla mnie pracę? Jaką? – Dowiesz się w swoim czasie. Teraz rozgość się, napij. Jeżeli jesteś głodny, dziewczyny przygotują coś dla ciebie. Guri odstawiła z hałasem na bar butelkę, z której nalewała sobie kolejnego drinka. – Ja z nim pracować nie będę, nie ma mowy! Bossk rozsiadł się na kanapie pod ścianą i zaczął demonstracyjnie bawić się wibronożem. – To zależy, co ty nazywasz pracą… – rzucił. – Uważaj na słowa! – powiedział dobitnie Dug. Bossk zaśmiał się dla zachowania pozorów, ale umilkł. Zantara machinalnie uderzała obcasem wojskowego buta o podnóżek barowego stołka. – Nie obchodzą mnie wasze konflikty – powiedział Sebulba, poprawiając kościany pierścionek na jednym ze swoich wąsów. – Nie obchodzi mnie nawet to, co się stało w Mos Eisley. Beyre poczuła falę płynącej od Zantary nienawiści. Dug mówił dalej: – Macie robotę do wykonania i za nią wam płacę. Wasze osobiste sprawy mnie nie dotyczą. – Doobrzee, szefie – wysyczała Guri zupełnie nietypowym dla siebie głosem, nie było w tym ani grama żartu. – Dobrze. Ale jeżeli mi strzał z miotacza pójdzie rykoszetem, to żeby nikt się później nie dziwił. – W porządku, Guri. – Sebulba odbił się rękami od podłogi i z niesamowitą sprawnością wskoczył na stołek obok najemniczki. – Ale pod warunkiem, że to nie wpłynie na wykonanie zadania. – Skoro tak, to mnie też może się zdarzyć jakaś mała pomyłka w czasie walki. – Trandoshanin złapał wibronóż w locie. Sebulba zignorował to, skinął na Twi’leka, który usiadł po jego przeciwnej stronie i pogrążyli się w cichej rozmowie. Beyre szepnęła do Fetta: – O co chodzi? – Jakaś brzydka historia, nawet jak na to towarzystwo. Oni się zawsze nie znosili, ostatnio pobili się w Mos Eisley o forsę. Nikt nie wie, co się dokładnie stało, bo nie było tam nikogo z naszych… Z grupy Sebulby – poprawił się. – Mówi się, że Bossk czynił jej bardzo niestosowne propozycje. Fett skrzywił się, Beyre uniosła brew w niemym pytaniu: „Tylko tyle?”. – I mówi się, że próbował ją zgwałcić przy swoich ludziach. Cokolwiek to „próbował” miałoby znaczyć. Podobno Bossk żyje tylko dlatego, że przypadkiem miała miotacz ustawiony na ogłuszanie. I zauważ, że to jest relacja świadków z tej drugiej strony. Z Zantarą to nawet ja nie mam ochoty na ten temat rozmawiać. – Uroczy typ – powiedziała. – Prawda? Bossk zaklął brzydko. Wibronóż upadł na podłogę, a z rozciętego wnętrza dłoni jaszczura płynęła struga krwi. Fett spojrzał na Beyre z wyrzutem. – Nie przy ludziach. – Co ty ode mnie chcesz, łowco? Moja wina, że nie ma refleksu? – wzruszyła ramionami. – Gorzej, że teraz z niego będzie żaden strzelec. Chociaż gady mają grubą skórę, może się jakoś wykuruje do akcji. – Nie lubię wódki – powiedziała Beyre. Następnie, stawiając nieco pod znakiem zapytania prawdziwość swoich słów, wypiła duszkiem pół szklanki koreliańskiej whisky. – Co za świństwo – skrzywiła się. – Lubię wino. Zwłaszcza wina z Eriadu. Najlepsze, jakie piłam, były z prywatnych winnic gubernatora Tarkina. Trudno się po nich przestawić na coś takiego. Siedzieli przy barze. Wokół leniwe sjestowanie przeradzało się w imprezę. Sebulba opuścił ich już jakiś czas temu, wymawiając się zmęczeniem. Wykonał przy tym obchód wszystkich prawie stolików z nową dziewczyną uwieszoną na ramieniu. W zasadzie chyba nie na ramieniu, tylko na udzie. Bogoowie… Beyre przez chwilę próbowała ocenić, co tak pięknego jest w narzeczonej mafijnego bossa, że budzi powszechny podziw wśród swoich współplemieńców, ale problem ją przerósł. Sebulba tymczasem zniknął w drzwiach prowadzących do prywatnych pokoi, zostawiając gości pod czułą opieką swoich dziewcząt. Łowcy i Dugowie bawili się w towarzystwie wesołych pań ludzkich, twi’lekańskich i rodiańskich, grali w kości, a nade wszystko rozmawiali o wyścigach. Beyre nazwiska zawodników nic nie mówiły, ale nawet ona zorientowała się, że Bossk prosi się o ciężkie kłopoty, perorując coś o „prymitywnym oszuście Hekuli, co sobie drogę na skróty znalazł” do grupki coraz bardziej rozwścieczonych Dugów. |