Liam Neeson był twardzielem od samego początku swojej kariery – co zostało udowodnione. O ile jednak na początku preferował broń białą i mrożące krew w żyłach spojrzenie, o tyle w ostatnich latach przerzucił się na broń palną i walkę wręcz – zostając pełnoprawną gwiazdą kina akcji. „I brutalną siłą rozprawiał się z niegodziwcami, a jego brody budziły strach we wrogach…” nieśmiertelny superzłoczyńca-terrorysta-ninja (Batman: Początek, 2005 i Mroczny Rycerz Powstaje, 2012) Rola na pierwszy rzut oka nieco podobna do „Gwiezdnych wojen” – machający mieczem brodaty mentor, który zanim zginie przekaże mądrości życiowe zadufanemu młodzikowi. Tylko, że Nolan zaserwował widzom zwrot akcji, który uczynił z podstarzałego filozofa prawdziwego badassa. Nie, nie okazał się ojcem Bruce’a Wayne’a (tzn. przynajmniej nie w filmie, w komiksie też technicznie niby nie… a zresztą nieważne), ale opinia jednego z największych (za Jokerem) wrogów Batmana mówi sam za siebie.
konfederacki oficer (Krew za krew, 2007) Dotąd Neeson jeśli chodzi o filmy historyczne preferował rodzinne Wyspy, ale po rolach rycerzy i szkocko-irlandzkich patriotów przyszedł czas na amerykańskiego kowboja. Oczywiście odpowiednio twardego – jego konfederacki eks-oficer ulega urokowi honoru eks-oficera jankesów Pierce’a Brosnana tylko dlatego, by podkreślić, że jego vendetta nie jest do końca słuszna (na szczęście zrehabilituje się w „Uprowadzonej”, gdzie dla porywaczy i morderców nie ma już żadnej litości)
agent CIA (Uprowadzona, 2008 i Uprowadzona 2, 2012) Absolutny klasyk, papierek lakmusowy współczesnego Neesona, początek nowego życia itp. itd. Dziś jego teksty służą za powitania na skrzynkach głosowych, a dzieci bawią się w podłączanie wielkich gwoździ do prądu. To w tej roli Neeson, mimo braku brody, przerzucił się z zamrażania ludzi wzrokiem i bycia mentorem dla młodszych, na czynne kopanie tyłków. A, że robił to nie gorzej niż Matt Damon jako Jason Bourne, szybko przyszły kolejne role i nadchodzący sequel.
ojciec bogów (Starcie Tytanów, 2010 i Gniew Tytanów, 2012) Ostatnia dekada to czas sequeli, i choć „Starcie Tytanów” to najświeższy film, to też najszybciej doczekał się kontynuacji (nie licząc Narni) – „Release the Sequel!” zakrzyknął Neeson i tą jedną kwestią ukradł cały film i zdefiniował postać wszechmocnego ojca bogów (ale dla pewności jeszcze polśnił trochę piękną zbroją). No i zaprezentował iście boską brodę, która właściwie jest praojcem wszystkich jego filmowych bród.
pułkownik, dowódca spec-grupy (Drużyna A, 2010) Tym razem co prawda nie sequel, ale znów kotlet nie pierwszej świeżości. Ale czego się nie robi żeby wcielić się w jedną z najbardziej twardzielskich postaci w historii telewizji? Jak przystało na prawdziwego Hannibala Smitha Neeson biega, skacze, strzela i kopie nie wypuszczając z ust cygara, a pomiędzy jednym sztachnięciem a drugim obmyśla złożone plany.
skazaniec, zawodowy zbieg z więzień (Dla niej wszystko, 2010) Epizodyczna rola Neesona, prawie-że cameo, ale jakże wyraziste i ustawiające cały film. To dzięki poradom Neesona tłustawy i pierdołowaty Russel Crowe znajduje w sobie zestaw specyficznych umiejętności… hmm… to znaczy siłę i spryt by odnaleźć i zabić… eee… uwolnić z więzienia żonę. Oczywiście Neeson nie może ograniczyć się wyłącznie do porażania ludzi głosem, więc w kulminacji swojej małej scenki prezentuje twarz prawdziwego badassa zabierając przerażonemu Russelowi portfel. A mógł zabić!
najemnik-zabójca (Tożsamość, 2011) Znów (po roli w „Wielkim człowieku”) przydało się młodzieńcze doświadczenie z boksem – jako że kiedyś został mocno znokautowany, Neeson wiedział już jak grać człowieka po utracie pamięci. Oczywiście jest w tym wiarygodny, ale nie oszukujmy się – i tak chodzi o napięcie i niepewność: kiedy ten koleś wybuchnie i przypomni sobie jak lać tyłki. Niestety dopiero pod koniec, ale za to nie gorzej niż w „Uprowadzonej”.
myśliwy (Przetrwanie, 2012) Twórcy filmu nakręcili psychologiczno-religijny dramat, ale spece od marketingu w ostatniej chwili podpowiedzieli im, że przecież nikt nie uwierzy, że Liam Neeson jest zdolny tylko do płakania po kobiecie, prób samobójczych i rozmyślań o Bogu. Szybko dopisano więc wątek wilków (po zastanowieniu zmieniono na wilkołaki) i kilka scen, m.in. obezwładnienia zbyt pewnego siebie współtowarzysza w 0,32 sekundy i walki z wilkołakami na gołe (prawie) pięści. Szkoda, że nie na gołe klaty.
wiceadmirał marynarki (Battleship, 2012) Znowu nieco mentorska rola pełna powagi i autorytetu, ale wierzymy, że fabuła pozwoli też zaangażować się Neesonowi w bezpośrednią walkę wręcz z kosmitami (chociaż w tym filmie w twardzielskości i tak może nie przebić Rihanny). No a w kolejnym filmie wieszczymy rolę generała.
honorowa wzmianka: lew-Chrystus (cykl „Opowieści z Narnii”, 2005, 2008, 2010) Co prawda to jedyny na liście film, w którym Neeson nie pojawia się na ekranie (ale jego broda była inspiracją dla grzywy uber-lwa), a jedynie podkłada swój głos, ale gra postać tak twardą, że bardziej chyba nie można: ryczy potężnym głosem, zmiata wrogów jednym machnięciem łapy, otwiera przejścia między światami i wskrzesza sam siebie. A wszystko to niejako mimochodem przy okazji poświęcania się dla innych i nauczania o miłości – i to wszytko jako postać w sumie drugoplanowa.
|