powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Wróg publiczny, cz. 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Co tu więcej mówić – skrzywił się. – Jak powiedział, że jest Jedi, to go wszyscy wyśmiali. Ja też go nie doceniłem, przyznaję. Tobie nie muszę tłumaczyć, co osoba używająca Mocy potrafi zrobić z garstką przeciwników. Nie spodziewałem się, że taki dzieciak rzeczywiście może być Jedi, kiedyś, za Starej Republiki, tak, ale teraz? Rozmawiałem z Jabbą, próbowałem go jeszcze namówić, żeby mi oddał Skywalkera. Poza tym miałem na linii Zantarę, chciałem, żeby przyleciała i popatrzyła, jak Solo idzie prosto w paszczę sarlacca. Taka mała, prywatna złośliwość, chciałem zobaczyć jej minę.
– Zantara ma, hmm, coś wspólnego z Hanem Solo?
– Charakter, są w podobnym stopniu wkurzający. Choć Solo w sumie mniej. Byli mocno skumplowani, a znając Zantarę, na piciu w kantynie ta przyjaźń się nie kończyła.
– To po co ją sobie ściągałeś na głowę? Mało mieliście kłopotów?
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
– Jakie kłopoty?! Że będą kłopoty, tośmy sobie wtedy nie zdawali sprawy! To była zwykła, przyjemna egzekucja. No dobrze – Fett zajął się odpinaniem zaczepów zbroi, udając, że zaraz wcale nie zaprzeczy temu, co powiedział chwilę wcześniej. – Gdyby przyleciała Zantara i zobaczyła Solo nad sarlakiem, zrobiłaby Jabbie piekło. Mówiłem, że Jabba miał skrzywienie na punkcie humanoidek i Guri zdawała sobie z tego sprawę, kto sobie nie zdawał. Zjawiłaby się w opiętej bluzeczce, poświeciła gołymi ramionami i brzuchem, poudawała, że macha miotaczem. Jabbę kręciły takie klimaty. Oddałby jej kapitana Solo. A mnie Skywalkera. Rozjechalibyśmy się każdy w swoją stronę, bez żadnych trupów. Wbrew pozorom łowcy i przemytnicy nie strzelają się bez przerwy, czasem używamy mózgów, inaczej dość szybko powybijalibyśmy się nawzajem.
– Ale jednak trupy były?
Beyre chciała poprawić włosy, ale zorientowała się, jak brudne ma rękawice, a wycierając je o spodnie, zobaczyła, że i one są całe w piasku i cementowym pyle. Otrzepała się z grubsza, zdjęła rękawice i założyła włosy za uszy.
– Więc co się tam w końcu stało?
– Rozmawiałem z Jabbą i z Zantarą, która tak jak stała, wskoczyła w śmigacz i leciała już do nas. Wtedy Skywalker skądś wytrzasnął miecz świetlny. Nie mam pojęcia skąd, to było mgnienie oka. Chciałem potem odtworzyć z kamery z hełmu, ale rozwaliła się przy uderzeniu. Nie powiem ci, kto do mnie strzelił tym ogłuszaniem, nie wiem. Zresztą – tam był Jedi, strzelać mogły dowolne miotacze, niezależnie od woli właścicieli. Zbroja mnie osłoniła, pole zaszkodziło głównie elektronice, ale później chyba oberwałem… no, jak wy to określacie? „Mocą”? Rzuciło mnie na burtę drugiej barki, zamroczyło, otrzeźwiałem dopiero, jak dostałem płomieniem z plecaka. Byłem już w jamie sarlacca, więc niewiele z dołu widziałem. Ktoś wrzeszczał „Chronić Jabbę, chronić Jabbę”, bardzo, kurwa, inteligentnie, niby po co innego tam byliśmy? Widziałem, jak Skywalker złapał panienkę z barki Jabby, skoczył na mniejszy statek i wystartowali, aż chmura piasku poszła. Sekundę potem straciłem przytomność, chyba od eksplozji.
– Czego, barki?
– Tak.
– Ale jak ją wysadzili?
– Nie wiem, mówiłem, że nie wiem! To było błyskawiczne. Ocknąłem się w momencie, kiedy Zantara próbowała mi zdjąć hełm. Pomogła mi się wywlec z jamy, jakimś cudem sarlacc nas nie chwycił. Wtedy zorientowałem się, że był wybuch. Wokół walały się zwęglone kawałki statku, snuł się dym. Zantara zawiozła mnie do portu.
– Nie do szpitala? To już wiem, czemu chodzisz jak kaleka – skrzywiła się Beyre.
– Do jakiego szpitala?! W Mos Eisley już zaczynały się zamieszki. Mieszkańcy pobarykadowali się w domach, ulicami pędziły tylko śmigacze pełne uzbrojonych łowców. Z tego, co Zantara dowiedziała się od któregoś swojego kumpla, ona wszędzie ma kumpli, Dugowie już splądrowali pałac Jabby. Rozstrzygało się, kto przejmie kontrolę nad Tatooine, i normalnie pierwszy bym się w tę zabawę zaangażował. Ale nie byłem w stanie. Ledwo wystartowałem i skoczyłem w nadprzestrzeń.
– A Zantara z tobą?
– No co ty? – spojrzał zdziwiony. – Dlaczego? Została. Jak widzisz, jest w dobrej komitywie z Sebulbą, na pewno wtedy wykonała szybką woltę.
– Ale moment, moment, skąd ona się w ogóle wzięła na Tatooine? Przecież twierdzi, że latała na rebelianckich myśliwcach aż do zdobycia Coruscant. Czyli to wszystko jedna wielka bzdura!
– Chyba nie. Za dużo świadków, nie myśl, że się nie dowiadywałem. Wydaje mi się, że ona przyleciała na Tatooine po kapitana Solo razem ze Skywalkerem i resztą. Wtedy na to nie wpadłem, zresztą w ogóle przecież nie wiedziałem, że była w Rebelii. Swoją drogą to się idealnie dla niej złożyło, że była akurat na miejscu. Myślę, że wtedy dla Sebulby miało jeszcze duże znaczenie, że Zantara przechodzi na jego stronę. To jest właśnie cała ona – po prostu ma zawsze farta.
– W przeciwieństwie do ciebie. Kiepsko, Fett – Beyre powiedziała to tonem, do którego Boba zaczynał się powoli przyzwyczajać i ręka nie sięgała mu już sama po miotacz za każdym razem, gdy go słyszał. – Jedno oparzenie, pewnie jakiś mały wstrząs mózgu, a ty już hop w nadprzestrzeń i znikasz na całe miesiące, z rzadka zahaczając o mało uczęszczane planetki. Bo wiem, że cię jednak widywano.
– Kiedy Rebelia wygrała, spodziewałem się, że Solo wyśle za mną list gończy, to chyba oczywiste. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego tego nie zrobił. Sama wiesz, jaki wykwalifikowany jest mój robot medyczny, trochę mi czasu zajęło, zanim się nadawałem do walki.
– Nadal się nie nadajesz. Twoje dzisiejsze utykanie to była po prostu kompromitacja. Rzeczywiście, nieźle cię załatwili na tym Morzu Wydm.
– Pani, postawmy sprawę jasno: ja widywałem w życiu Jedi w walce – w oczach zapalił mu się zły płomień. – A oni widywali mnie. Jak widzisz, nadal żyję, a oni niekoniecznie. Ale to był pieprzony, fatalny zbieg okoliczności. Zlekceważyłem skurwysyna, nabrałem się na jego wygląd chłopka z farmy. O, właśnie! On wygląda jak chłopiec z farmy, taki prosto od skraplaczy.
Beyre zaśmiała się pod nosem, odkaszlnęła, a po chwili rzuciła:
– No, kto jak kto, ale ty nie powinieneś lekceważyć niewinnie wyglądających dzieciaków.
– Że co proszę? – spytał Fett zdezorientowany.
– My się znamy trochę dłużej, niż ci się wydaje, łowco. Miałam okazję sprzątać po tobie pewien bałagan. Może to był nawet pierwszy taki bałagan w twoim życiu?
– Słucham? – patrzył na nią bardzo uważnie.
– Zmiennokształtna dziewczyna, miała chyba Wessel na nazwisko. Nie jestem pewna, to było dawno, ale ja mam pamięć do nazwisk.
Fett odkładał właśnie zbroję, ale teraz cały spięty odwrócił się w stronę Beyre.
– Nic mi to nie mówi.
– Mówi. Aleś nas wtedy nabrał. Rozpłynąłeś się w mieście jak we mgle. Tam było mnóstwo ludzi, nie mogliśmy wyczuć twojej obecności. No i właśnie machnęliśmy na ciebie ręką. Stwierdziliśmy, że nie warto cię szukać.
Zachęcony jej rozbawioną miną spytał:
– Kto „my”?
– Byłam z… przyjaciółmi. Jeden z nich miał stare porachunki z tą Wessel.
– Byłaś z tymi Jedi? Moment, ty… byłaś Jedi?
– Oczywiście – spojrzała zaskoczona. – Oczywiście, że byłam Jedi.
– Myślałem, że wy… że Imperator…
– To źle myślałeś – ucięła. – Byłam Jedi. Ale już nie jestem, jak zapewne zdążyłeś zauważyć.
Po chwili dodała:
– A wtedy, na Coruscant, ładnie nam uciekłeś. Później… nastąpiły pewne wydarzenia. Nie mieliśmy głowy do sprawy Wessel. Ale jak cię spotkałam po latach na niszczycielu, to od razu pomyślałam, że nadajesz się na człowieka do misji specjalnych.
Fett błyskawicznym ruchem wyciągnął miotacz i zakręcił nim młynka. Nie zauważył, że aprobujący uśmiech na twarzy Beyre nagle zgasł, pod wpływem jakiejś myśli. Schował broń i powiedział:
– Skoro dziś nie lecimy, bo Sebulba i tak zapłaci nam dopiero jutro, to mamy wolne. Idę się umyć, a potem zrobię coś do jedzenia. Dawno dla kogoś nie gotowałem, dzieciństwo mi się przypomina. – Spojrzał na nią. – Tak, pamiętam, kolacja ma nie myśleć. Może być Gar’lyagh w sosie własnym?
Jej śmiech utonął w paskudnym ataku kaszlu. Fett już wychodził z mesy, kiedy Beyre bluznęła wyjątkowo szpetnie i usłyszał rąbnięcie pięścią w stół. Odwrócił się gwałtownie.
Beyre przyglądała się swoim rękawom, a potem szybko zdjęła kurtkę i stanęła, trzymając ją z obrzydzeniem w wyciągniętej ręce.
– Skurwiel linieje!
powrót; do indeksunastwpna strona

40
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.