Za pierwszym razem widziałem to w przyspieszonym tempie. Wszystko przypominało więc kilkusekundową kotłowaninę, szalony taniec kilku ludzkich kształtów. Potem jednak zatrzymałem nagranie, cofnąłem je i z nagłą suchością w gardle włączyłem ponownie. Tym razem w normalnym tempie. Według zegara w rogu ekranu było dziesięć po jedenastej. Po parkingu w stronę roadstera szedł Donnerson. Był już przy aucie i sięgał do kieszeni po kluczyki, gdy coś odwróciło jego uwagę. Spojrzał w bok. Drzwi jednego z zaparkowanych dalej samochodów otworzyły się i wysiadło dwóch mężczyzn w garniturach. Że też wcześniej nie zauważyłem, że ktoś tam jest! Donnerson przerwał poszukiwanie kluczyków, skrzyżował ręce na piersi i zaczekał, aż tamci doń podejdą. Zaczęli rozmawiać. Niestety, niczego nie słyszałem, gdyż nagranie było pozbawione dźwięku. W pewnym momencie aktor pokręcił głową i zaczął żywo gestykulować. Najwyraźniej coś go wzburzyło. Tymczasem dwaj tajemniczy mężczyźni spojrzeli po sobie, a następnie rozstawili się szerzej. I jeszcze zanim jeden z nich wyciągnął pistolet z tłumikiem, wiedziałem, że wydarzy się coś niedobrego. Na widok broni Donnerson cofnął się o krok. Wtedy, o dziwo, drugi z mężczyzn zaczął wykonywać uspokajające gesty, zupełnie jakby mówił „bez paniki, nic nie musi się stać”. Aktor słuchał go przez chwilę, a potem niespodziewanie huknął pięścią w twarz. Facet przewrócił się na plecy. Tymczasem Donnerson skoczył ku drugiemu z rozmówców. Wpadł na niego, a broń znikła gdzieś pomiędzy ich ciałami. Szamotali się tak przez chwilę i nagle aktorem coś szarpnęło. A potem osunął się na ziemię. Ten, który dostał w nos, właśnie się podniósł i gdy zobaczył, co zaszło, omal sam nie rzucił się na kompana. Z gestów wywnioskowałem, że okrutnie mu nawrzucał. Tamten odpowiedział coś, wzruszając ramionami, po czym schował pistolet. Towarzysz strofował go jeszcze przez chwilę, co rusz rozglądając się nerwowo po parkingu. Miał świadomość, że mimo pory byli tam widoczni jak na talerzu. W pewnym momencie wskazał ręką w stronę kamery. Obaj spojrzeli w kierunku obiektywu. Poczułem, jak po plecach przechodzi mi zimny dreszcz. Przez ułamek sekundy miałem absurdalne wrażenie, że ci dwaj dranie z nagrania wiedzą, że ich oglądam. Wtedy jednak wreszcie się ruszyli. Najpierw zaciągnęli bezwładnego Donnersona do swojego samochodu. Potem jeden z mężczyzn odjechał tamtym autem, a drugi zabrał się roadsterem. Oba wozy zniknęły z pola widzenia, a na parkingu ponownie zapanował spokój. W miejscu, gdzie upadł aktor, widoczna była jednak niewielka, ciemna plama. Gapiłem się na nią jak zahipnotyzowany. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że z całej siły zaciskam zęby i prawie nie oddycham. Zaczerpnąłem powietrza głębokim, rozpaczliwym haustem. A potem ubrałem się, zwinąłem manatki i pojechałem złożyć wizytę mojemu zleceniodawcy. Mieliśmy sporo do obgadania. Smutny lokaj ponownie zaprowadził mnie do salonu, po czym znikł. Nie miałem jednak wątpliwości, że czuwa gdzieś za rogiem. Donnerson już na mnie czekał, rozparty w tym samym fotelu, w którym siedział poprzednio. Nie wstał mi na powitanie. „Nic nie szkodzi” – pomyślałem, podchodząc do niego bez słowa. Aktor bacznie mi się przyglądał, ale nie drgnął ani o milimetr. Stanąłem naprzeciwko, wyciągając zza pazuchy kopertę. – Pański kontrakt – rzekłem, rzucając paczkę na fotel. Przeniknęła przez aktora i znikła. Gdzieś spod mężczyzny doleciało plaśnięcie papieru o skórzaną tapicerkę. Donnerson uśmiechnął się. – Dziękuję. Niech pan spocznie. – Postoję – odparłem, zastanawiając się, jak to możliwe, że głos rozmówcy dobiega dokładnie z miejsca, gdzie siedzi hologram. Głośniki musiały być umieszczone w fotelu. – I chętnie usłyszę, o co w tym wszystkim chodzi. – W czym, mianowicie? – Do umowy było dołączone nagranie, na którym jakiś gość strzela do pana z pistoletu. Na parkingu za siedzibą Celestial. Podejrzewam, że ten film może przydać się panu jeszcze bardziej niż lipna umowa. – Ach, więc jednak mieli nagranie! – ucieszył się aktor. – Proszę wybaczyć, że wcześniej o nim nie wspomniałem. Nie miałem pewności, czy w ogóle coś pan tam znajdzie, więc nie było sensu wtajemniczać pana bardziej, niż to konieczne. – Widziałem, że zdrowo pan oberwał. Jak rozumiem, to dlatego rozmawia pan ze mną przez ten piekielny hologram? – spytałem zastanawiając się, czy ranny Donnerson jest teraz w szpitalu czy gdzieś w tym domu. – Poniekąd tak. Ale proszę się nie obawiać, mój stan nie będzie miał wpływu na pańską wypłatę. Świetnie się pan spisał, dziękuję za pomoc. Arthur wręczy panu stosowny czek – orzekł tonem oznaczającym, iż nasza rozmowa dobiega końca. Ja jednak nie zamierzałem jeszcze wychodzić. – Nie w tym rzecz – skrzywiłem się. – Wykradłem dla pana dowody przestępstwa, więc z czystej ciekawości chciałbym wiedzieć co dalej. Tym bardziej że są one dużo cięższe, niż się spodziewałem. – Wykonał pan zlecenie, klient jest zadowolony, czegóż chcieć więcej? – aktor wzruszył ramionami. – Gryzie pana sumienie? – Coś w tym rodzaju. Sam się pan do mnie zgłosił, więc na pewno wie pan, że byłem kiedyś gliną. Ot, stare dzieje, najwyraźniej pewnych odruchów się nie traci. Wiem, że po tym, co dla pana zrobiłem, zabrzmi to śmiesznie, ale moim zdaniem powinien pan zgłosić tę sprawę. – Zabawny z pana człowiek – uśmiechnął się Donnerson. – A jak niby miałbym to zrobić bez zdradzania, jak zdobyłem dowody? Naprawdę pan tego chce? – Takie rzeczy da się obejść – machnąłem ręką. – Grunt, że ma pan na taśmie dowód na nieczyste zagrania Celestial. To już nie jest podsuwanie trefnego kontraktu, to usiłowanie zabójstwa! – Pan pozwoli, że zrobię z tą informacją to, co uznam za stosowne. A na razie nie planuję jej ujawniać. – Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem pańskiego podejścia. – Tak naprawdę niczego pan nie rozumie – westchnął aktor. – Jak pan to nazwał, usiłowanie zabójstwa, było w rzeczywistości całkiem skuteczne. – Jak to? – zdębiałem. – Jakby to powiedzieć… Ja nie żyję. – Co? – od absurdalności tego wyznania aż zakręciło mi się w głowie. Zrobiłem krok do tyłu. – Pan chyba oszalał. – Bynajmniej. Wiem, jak to brzmi, ale tamtym dwóm delikwentom z nagrania udało się mnie uśmiercić. Rzecz jasna zrobili to niechcący, planowali mnie tylko postraszyć, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Przyznaję, nie musiałem dać jednemu z nich w pysk. Poniosło mnie – wzruszył ramionami jak ktoś pogodzony z faktem, że przepuścił w kasynie za dużo gotówki. – Po co ta szopka? – wydusiłem. Nogi miałem jak z waty. – Oczekuje pan, że w to uwierzę? – W nic nie musi pan wierzyć. Zrobił pan już swoje. – Więc dlaczego czuję się jak wariat? – Bo to wyjątkowo wariacka sprawa – odparł Donnerson. – Jest w tym jakiś paradoks: wszystko zaczęło się od role creation, ale to dzięki tym cholernym komputerom mogę tu teraz z panem rozmawiać. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na niego w milczeniu. Jak na zawołanie przypomniały mi się niedawne słowa Matthewsa. „Te ich blaszaki mają taką moc przerobową, że podobno byłyby w stanie skopiować ludzki umysł!”. Niech to szlag, czyżby sukinkot miał rację? – Dał się pan zeskanować? – Tak, Swagger chciał sprawdzić technologię. Oczywiście zarzekał się, że do jej publicznego wykorzystania będzie potrzebna moja zgoda, więc jakieś dwa tygodnie temu dałem się namówić na testy. Opletli mnie siatką czujników, podłączyli do tej diabelnej maszynerii i trzymali na kablach chyba przez dwanaście godzin. O mało nie ześwirowałem. Pamiętam, że jeden z naukowców nazwał to „kopiowaniem człowieka”. Mówię panu, bycie kopiowanym to cholernie dziwne uczucie. – Wierzę na słowo. – Wtedy dowiedziałem się, że ten ich sprzęt ma o wiele większe możliwości, niż mówiono. Podobno interesuje się nim nawet wojsko. Zresztą wcale się nie dziwię. W każdym razie chłopaki z wytwórni nie tylko przerzucili na dyski moją twarz czy ciało, ale także całą resztę. Bez wyjątku. W pewnym momencie chciałem się nawet wycofać, ale uspokoili mnie, że to tylko próba. Mówili coś o testach duplikacji fal myślowych, ale brzmiało to dla mnie jak czarna magia. Nadal zresztą brzmi… – A jak trafił pan tutaj? |