powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Rola życia
Maciej Musialik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tymczasem zostawiłem te sielskie scenki i zajrzałem do jedynej szuflady biurka. Tkwiło w niej tylko kilka pozłacanych wiecznych piór i ozdobny nóż do kopert, który musiał być wart małą fortunę. Następnie sprawdziłem szafkę – tam było już dużo lepiej. Znalazłem w niej kilogramy przeróżnych papierzysk – od zaproszeń na rauty po drafty scenariuszy. Zacząłem przeglądać ten bałagan, co chwila nasłuchując, czy aby asystentka nie wróciła z wycieczki do recepcji. Albo jednak poruszała się wyjątkowo bezszelestnie, albo ucięła tam sobie przyjacielską pogawędkę, bo zza drzwi nie dolatywał mnie najmniejszy szmer. Było mi to zresztą wyjątkowo na rękę.
Gdy jednak wśród dokumentów nie natrafiłem na cokolwiek, co choć trochę przypominałoby kontrakt, zacząłem się niepokoić. Przekartkowałem wszystko raz jeszcze, a potem, klnąc pod nosem, ruszyłem z powrotem w stronę ołtarzyka. Dobrą chwilę mocowałem się z zamkiem, ale wreszcie ustąpił z cichym kliknięciem zapadki. Otworzyłem drzwiczki komody i poczułem, że tym razem chyba nie może się nie udać. Mebel był pełen teczek i segregatorów. Co więcej, większość z nich elegancko opisano czarnym flamastrem, by ułatwić szukanie potrzebnych danych. Ktokolwiek to zrobił, właśnie został moim idolem.
– Alleluja – szepnąłem i przystąpiłem do działania.
W ciągu dziesięciu sekund znalazłem teczkę z napisem „Donnerson”. Wyciągnąłem ją, zważyłem w dłoni, otworzyłem. I natychmiast poczułem, że mam ochotę wykrzyknąć kilka niekoniecznie parlamentarnych słów.
W środku było pusto.
Wstałem, nie wiedząc, co robić. Zrobiłem nerwowe kółko po gabinecie, trzymając się za głowę, zupełnie jakby miało mi to pozwolić utrzymać w ryzach rozgorączkowane myśli. Jeżeli Swagger zabrał umowę, mogła teraz być dosłownie wszędzie! Chyba że zwyczajnie gdzieś ją przełożył. Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu, tym razem wypatrując nadprogramowego schowka. Urządzono je jednak tak ascetycznie, że poza miejscami, które już sprawdziłem, ciężko byłoby tam ukryć choćby szpilkę. Nie było nawet dywanu, pod który mógłbym zajrzeć.
Powoli zaczynałem godzić się z myślę, że albo szybko stąd zwieję, albo policja zastanie mnie na przetrząsaniu po kolei wszystkich segregatorów, gdy mój wzrok ponownie padł na ścianę z fotografiami. Tchnięty dziwnym, na poły desperackim impulsem, podszedłem do zdjęcia Donnersona i zdjąłem je z haczyka. A potem odwróciłem.
Od spodu do ramki przyklejona była koperta. Oderwałem ją stamtąd i wyciągnąłem zawartość. Wewnątrz znajdował się oryginał kontraktu. A także jeszcze jedna, mniejsza koperta, w której tkwiła maleńka karta pamięci. Zleceniodawca kazał mi zabrać wszystko, co znajdę, wsunąłem więc oba znaleziska z powrotem do opakowania i schowałem je do marynarki. Następnie odwiesiłem fotografię na ścianę. Byłem ciekaw, ile czasu upłynie, nim Swagger połapie się, że coś mu zginęło. Nie był to jednak najlepszy moment na gdybanie. Upewniwszy się więc, że pomieszczenie wróciło do stanu, w jakim je zastałem, czym prędzej się stamtąd ulotniłem.
Asystentki wciąż nie było przy biurku. Ledwo jednak zamknąłem za sobą drzwi do gabinetu, na korytarzu rozległy się kroki. Niewiele myśląc, skoczyłem w stronę kanapy dla gości, porywając ze stolika jedną z gazet. Zdążyłem akurat usiąść, zakładając nogę na nogę i rozpościerając przed sobą parawan z czasopisma, gdy wejście otworzyło się.
– W czym mogę pomóc? – spytała sekretarka. W jej głosie wyczułem ostrożność.
Podniosłem wzrok znad periodyku, który okazał się być gazetą dla wędkarzy. Nie znosiłem wędkować.
– No nareszcie! – wykrzyknąłem z udawanym wzburzeniem. – Już myślałem, że nikt nie przyjdzie! – zamaszystym gestem odłożyłem lekturę i wstałem. – Byłem w wielu wytwórniach w tym mieście, ale jeszcze w żadnej nie kazano mi tyle czekać! Czyżby pan Swagger zwykł testować wszystkich gości, sprawdzając, czy zapuszczą korzenie w poczekalni?
– Ja… Ależ nie – zmieszała się asystentka. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal, ale z drugiej strony oznaczało to, iż moja improwizacja była skuteczna. Grunt to nie dopuścić, by dziewczyna zdążyła pomyśleć, że coś jest nie tak. – Niestety pana Swaggera nie ma dziś w biurze. Czy coś przekazać, panie…
– Nazywam się Barter – odparłem ze złością. – Charles Barter. Jak widać, nie tylko nikt nie liczy się tu z moim czasem, ale nawet nie wie, z kim ma do czynienia!
– Bardzo mi przykro, proszę pana, ale czy był pan umówiony? – sekretarka podeszła do biurka, gdzie powoli zaczęła odzyskiwać rezon. – Pan Swagger będzie obecny dopiero jutro. Zaraz się zorientuję, czy przyjąłby pana po południu. Może mu pan również zostawić wiadomość.
– Znakomicie! – sarknąłem, z pewnym zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że odgrywanie tego gbura sprawia mi przyjemność. – Proszę przekazać panu Swaggerowi, że chętnie się z nim spotkam, by porozmawiać o niekompetencji jego pracowników! Żegnam!
A następnie odwróciłem się na pięcie i wyszedłem na korytarz. Miałem nadzieję, że ta mała szopka kupiła mi wystarczająco dużo czasu na ucieczkę z budynku. Na szczęście gdy wróciłem do holu, ochroniarze niemal nie zwrócili na mnie uwagi. Posłałem więc uprzejmy uśmiech recepcjonistce i spokojnym krokiem wyszedłem przez bramki.
Na zewnątrz popołudniowy skwar spadł na mnie niczym wypchnięty przez okno fortepian.
• • •
Z początku chciałem jechać prosto do Donnersona, ale uznałem, iż chwila oddechu dobrze mi zrobi. Marzyłem o zrzuceniu z siebie tego przeklętego kamuflażu i wskoczeniu pod chłodny prysznic. Zmieniłem więc trasę, by zajrzeć do domu.
Przez całą drogę jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Owszem, zdobyłem kontrakt, w którym najprawdopodobniej umieszczono felerne napisy. Resztą miał się zająć prawnik Donnersona. Zachodziłem jednak w głowę, jakież to inne rewelacje mogły kryć się na załączonej karcie pamięci. Być może tkwiła tam jedynie kopia dokumentów, ale coś mi podpowiadało, bym przesadnie nie ufał tej myśli.
Rzecz jasna wiedziałem, iż powinna mnie obowiązywać dyskrecja, ale z drugiej strony miałem świadomość, że sam Donnerson nie był ze mną do końca szczery. Cóż więc szkodziło zerknąć, co tak naprawdę mu dostarczam? Nie mogłem wykluczyć, iż w odpowiednim momencie taka informacja może mi się bardzo przydać. Lub nawet uratować skórę, zważywszy na powiązania Celestial. Tłumacząc więc sobie, że wyrzutami sumienia nie zarobię na nowy samochód, dotarłem do domu. Tam z rozkoszą pozbyłem się przebrania, odświeżyłem się, a następnie zasiadłem przed laptopem z felerną kopertą w dłoni.
Ostrożnie wydobyłem kartę pamięci i wetknąłem ją do czytnika. Na ekranie pojawił się folder oznaczony datą sprzed kilku dni. Kliknąłem nań, odkrywając, że wewnątrz znajdują się cztery pliki wideo – nazwane odpowiednio 00-06, 06-12, 12-06 i 06-00. Niewiele myśląc, otworzyłem pierwszy z nich.
Natychmiast zrozumiałem, że dziwne cyfry w tytułach oznaczają godziny. Film przedstawiał zapis z kamery przemysłowej umieszczonej na jakimś parkingu. Nagranie zrobiono w nocy. Dwie latarnie oświetlały betonowy plac i kilka stojących na nim samochodów. Nie rozpoznawałem jednak tego miejsca.
Ilustracja: <a href='mailto:gastar@gazeta.pl'>Andrzej ‘Gastar’ Diaczuk</a>
Ilustracja: Andrzej ‘Gastar’ Diaczuk
Spojrzałem na licznik u dołu u ekranu. Zapis trwał sześć godzin, czyli od północy do rana. Przesunąłem suwak w prawo, przewijając film. Poza tym, że około piątej rano na parkingu zaczęły pojawiać się kolejne auta, niewiele się jednak zmieniło. Aż do momentu, gdy na drzwiach trzech z nich dostrzegłem duży, doskonale mi znany symbol. Chmurę przebitą piorunem. Logo Celestial.
Za budynkiem wytwórni faktycznie znajdował się parking. Czyżby nagranie pochodziło z umieszczonej tam kamery? Ale jaki, u diabła, miało to związek z Donnersonem?
Zamknąłem plik i otworzyłem kolejny. Tym razem wstał już dzień, liczba samochodów sięgała kilkudziesięciu. Pojawiło się także więcej ludzi: biznesmeni z teczkami, kurierzy niosący paczki, robotnicy. Dzień jak co dzień. Szybko uznałem, że nie mam czasu na śledzenie tego nudnego spektaklu. Wyłączyłem nagranie.
Coś mnie jednak tknęło i nim wstałem od komputera, kliknąłem jeszcze na ostatni z plików. Potem włączyłem przewijanie na podglądzie i zacząłem czekać, samemu dobrze nie wiedząc, na co.
Auta i ludzie śmigali na lewo i prawo, a potem w ekspresowym tempie zapadł zmierzch. Rozbłysły latarnie. W polu widzenia zostało już tylko kilka samochodów, w tym przysadzisty, czerwony roadster, który od razu wpadł mi w oko. Czy aby nie widziałem podobnego wozu obok domu Donnersona? Z braku lepszego punktu odniesienia przez dłuższą chwilę przyglądałem się maszynie z narastającym znużeniem. Nic więc dziwnego, że gdy na filmie wreszcie coś się wydarzyło, podskoczyłem, jakby ktoś oparzył mnie żelazkiem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.