„Dorwać gringo” to kolejna próba odbudowy wizerunku Mela Gibsona i powrotu do filmowej pierwszej ligi. Trudno mówić dziś, czy zakończona sukcesem, ale na pewno mająca na niego przyzwoite widoki. Aha – dodajmy, że tytułowy gringo nie ma tym razem nic wspólnego z Wojciechem Cejrowskim.  |  | ‹Dorwać Gringo›
|
„Dorwać gringo” (znany gdzieniegdzie pod ironicznym tytułem „Jak spędziłem letnie wakacje”) w USA trafił tylko do obiegu VOD, nie wchodząc do kin. Trudno się dziwić – film jest pozbawiony rozpoznawalnych nazwisk w obsadzie poza jednym. Ale to właśnie nazwisko w Ameryce kojarzy się od pewnego czasu jak najgorzej. W kraju, w którym celebrytom wybacza się bardzo, bardzo wiele, jedna osoba trafiła na wyjątkowo czarną listę. Mowa oczywiście o Melu Gibsonie, laureacie dwóch Oscarów, swego czasu uważanym za dobrego aktora, utalentowanego reżysera, od kilku lat zbierającemu jednak kolejne cięgi. Lista przewinień jest długa – wśród oskarżeń mamy posądzenia o antysemityzm, rasizm, homofobię, przemoc domową, alkoholizm… Amerykanie (a z pewnością ich dystrybutorzy) programowo bojkotują dzieła, z którymi związany jest twórca „Braveheart”, a on sam mozolnie zaczyna starać się, by poprawić swą reputację. Taką właśnie kolejną – po „Furii” i „Podwójnym życiu” – próbą jest „Dorwać gringo”. Być może jego choćby ograniczony sukces pomoże, by choć następny film doczekał się normalnej dystrybucji. „Dorwać gringo” to kino sensacyjne z elementami czarnego humoru, łączące sobie nieco wątków filmu gangsterskiego, więziennego, a nawet westernu spod znaku Sergio Leone i „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera. Amerykański gangster bez imienia, nazywany w filmie po prostu (czy nam się to z czymś nie kojarzy?) „kierowcą” lub tytułowym „gringo” ucieka po nieudanym skoku z ciężko postrzelonym towarzyszem. Samochód przebija płot na granicy amerykańsko-meksykańskiej, a ponieważ w środku zostaje znaleziona torba z dwoma milionami dolarów, meksykańska straż graniczna uznaje, że przestępstwa dokonano po ich stronie, pieniądze konfiskuje, a samego Mela-gringo pakuje do nieco dziwnego więzienia, mając nadzieję dowiedzieć się nieco więcej o zdobytym majątku. Więzienie, do którego trafia główny bohater, jest o tyle zaskakujące, że funkcjonuje jako małe miasteczko, otoczone co prawda murami, ale wewnątrz rządzące się swoimi prawami, pozwalając na regularne wizyty, a nawet dające możliwość zamieszkania ludziom z zewnątrz. Bogaci gangsterzy odsiadkę traktują tu jako swego rodzaju urlop, szereg nieformalnych powiązań ze stróżami prawa pozwala im dość dobrze funkcjonować i prowadzić własne interesy. Więzieniem rządzi wraz ze swym bratem chory na wątrobę gangster, pilnujący uważnie dziewięcioletniego chłopca, będącego potencjalnym dawcą… Kierowca budzi zainteresowanie wszystkich stron – skąd wziął pieniądze, kto może być zły za ich przywłaszczenie, kto będzie próbował je odzyskać. Bohater nie mówi wiele, wydaje się być w położeniu dość beznadziejnym, ale już wkrótce – wzorem Bezimiennego z Trylogii Dolarowej – zaczyna rozgrywać swych przeciwników, nastawiając jednych przeciwko drugim i stopniowo budując swą pozycję. Mel Gibson bardzo sprytnie dobrał bohatera, który ma poprawić jego wizerunek. Nikt dziś nie uwierzyłby w krystaliczną prawość Williama Wallace’a czy Martina Riggsa, więc jego kierowca jest bandytą, gangsterem i łajdakiem (niektórzy doszukują się pokrewieństwa z bohaterem „Zapłaty”). Tyle tylko, że w tej gangsterskiej piersi nadal bije szczere serce – owszem, kradnie, czasem musi zabić, ale gdy trzeba ujmie się za małym chłopcem i jego matką. Na tle malowniczej gromady meksykańskich bandytów, wypada całkiem sympatycznie, wydając się mówić, by nie sądzono go po pozorach. Jest też obdarzony sprytem i poczuciem humoru, trudno więc w końcu go nie polubić. Film też wzbudza sympatię. Dość wartki, dynamiczny, pełen przemocy i czarnego humoru, ogląda się całkiem nieźle, choć trudno tu mówić o jakiejś wielkiej oryginalności pomysłów. Nie ma w tym może zabawy w stylu Tarantino czy wczesnego Guya Ritchie, ale jest energia i pomysł, a niektóre scenki, jak Gibson udający przez telefon Clinta Eastwooda, naprawdę bawią. Krytycy zaczynają oczywiście zarzucać Gibsonowi pewnego rodzaju rasizm – w „Dorwać gringo” jedynym cwaniakiem, potrafiącym wykiwać ekipę Latynosów jest Amerykanin. Meksykanie są tu ukazania jako bandyci, skorumpowani gliniarze lub durnie. Oddajmy jednak sprawiedliwość – to akurat cechy praktycznie wszystkich bohaterów filmu. Tytułowy gringo aniołkiem nie jest, źle wypada amerykański pracownik ambasady, słabo straż graniczna. Słuszne są chyba więc słowa meksykańskiego strażnika: „My jesteśmy skorumpowani, wy jesteście skorumpowani, ale my przynajmniej potrafimy się do tego przyznać”.
Tytuł: Dorwać Gringo Tytuł oryginalny: Get the Gringo Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 11 maja 2012 Czas projekcji: 95 min Gatunek: akcja, dramat Ekstrakt: 60% |