powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Autor
Przy herbacie: Zawartość cukru w cukrze
Co właściwie sprawia, że daną książkę lub film zaliczamy do fantastyki? Czy może nią być powieść historyczna? A „Indiana Jones”? Garść rozważań nad zawartością fantastyki w fantastyce.
Na pewno wielu czytelnikom zdarzyło się przynajmniej raz trafić na opowiadanie, o którym pomyśleli „Co to w ogóle robi w czasopiśmie fantastycznym?!”. Trudno powiedzieć, czy samo osadzenie akcji w przyszłości podpada już pod SF. Możemy dołożyć do tego samochody napędzane wodorem, cyberwszczepy i wideofony… choć w epoce Skype’a to ostatnie trudno nazwać czymś niezwykłym. Jednak jeśli te gadżety można by usunąć bez szkody dla akcji, to opowiadanie nie spełnia warunków tak zwanej „brzytwy Lema” (nazwanej w analogii do brzytwy Ockhama) i niektórzy nie nazwą go fantastyką, lecz na przykład kryminałem albo romansem z elementami fantastycznymi. W końcu elementy fantastyczne występują w przygodach Indiany Jonesa – i to nie tylko występują, ale wręcz stanowią podstawę akcji – a czy ktoś słyszał, by te filmy określano inaczej niż jako przygodowe? Tu wypada zacytować wypowiedź Jarosława Grzędowicza z czasów jego szefowania „Fenixowi”: Fantastyką jest to, co redaktor naczelny zdecyduje się umieścić w piśmie. Jest też nowa fantastyka, ale za to odpowiada inny redaktor naczelny.
Jeśli mówimy o usuwaniu czegoś bez szkody dla akcji, to oczywiście można się posunąć dalej: usunąć nieistniejące w naszym świecie elementy z klasycznych dzieł fantastycznych i spróbować przerobić takie na przykład „Gwiezdne wojny” na film awanturniczy dziejący się na indonezyjskich wyspach, a „Smoczy tron” Tada Williamsa na powieść z epoki Ludwika XIV. Moim zdaniem nie uda się, ale zabawa może być niezła. Jacek Dukaj się obroni, „Harry Potter” też. Ale gdyby podrążyć głębiej, wiele utworów dałoby się przerobić na głównonurtowy kryminał, romans, polityczny dreszczowiec albo powieść o dorastaniu. Co potwierdza tezę często przytaczaną przez Winniczka, eksprezesa lubelskiego klubu „Syriusz”, że fantastyka nie jest odmianą literacką, lecz konwencją, w ramach której tworzy się kryminał, romans czy powieść o dorastaniu. Niektórzy mawiają, że podział literatury na podgatunki w ogóle nie ma sensu i służy tylko temu, by księgarze i bibliotekarze wiedzieli, na której półce daną książkę postawić. Właściwie nawet wierzyłam w to stwierdzenie, dopóki na własne oczy nie zobaczyłam „Psa i klechy” na półce z historią najnowszą…
Zetknęłam się z opinią, że fantastyką jest każdy utwór zawierający w sobie coś nieistniejącego lub niemożliwego w naszej rzeczywistości. Przy takim podejściu do tej odmiany wypadałoby zaliczyć nie tylko „Mistrza i Małgorzatę”, ale nawet „Krzyżowców” Zofii Kossak-Szczuckiej, bo wszak tam rycerzom w boju pomaga już to słowiańska strzyga, już to armia umarłych. Jednak „Krzyżowcy” nie byli pisani j a k o powieść fantastyczna, a taki może być dodatkowy klucz do klasyfikacji: zamiar autora. Nie uznamy przecież za SF pamiętnika kogoś, kto najświęciej wierzy, że został porwany przez kosmitów. Biblia też nie była pisana jako fantastyka (co do mitów greckich można się sprzeczać). Zresztą dla wielu osób wykorzystanie motywów religijnych w ogóle pod takową nie podpada – moje skrajnie mainstreamowe koleżanki z pracy próbowały mi kiedyś podsunąć jedną z książek Paula Coelha (tylko przekartkowałam, bo język niedzielnego kazania zdecydowanie mnie odrzucił), w której pod koniec występuje walka anioła z demonem.
Spojrzenie na zamiar autora wypada uzupełnić spojrzeniem na odbiór przez czytelnika. Jedni akceptują brzytwę Lema, innym do zaszufladkowania wystarczy kilka futurystycznych gadżetów. Nikła zawartość cukru w cukrze jest też do przełknięcia, gdy akcja osadzona jest w rzeczywistości odległej od nas w czasie lub przestrzeni. Wszak „Starościc jazłowiecki” Jacka Komudy fantastyczność ma zaledwie delikatnie zasugerowaną, a na forum SFFiH spotkał się z wielkim uznaniem. Myślę, że równie ciepło przyjęte byłoby – oczywiście pod warunkiem rzetelnego odmalowania realiów – opowiadanie dziejące się, powiedzmy, na Nowej Zelandii wśród Maorysów lub w innej mało nam znanej krainie.
Co ciekawe, mnóstwo ludzi chętniej pójdzie do kina na film o uderzeniu asteroidy, błękitnonoskórych mieszkańcach odległej planety albo wielkich robotach, niż weźmie do ręki jakąkolwiek książkę fantastyczną: „Bo to durne historyjki o statkach kosmicznych albo bajeczki o elfach”. Żałuję, że nie zanotowałam tytułu i źródła recenzji, gdzie głównonurtowy krytyk wyraził ogromne i niekłamane zdumienie, że w pierwszej w życiu przeczytanej przez niego powieści fantasy bohaterowie zachowują się „jak normalni ludzie”. Nic, tylko znów zacytować Jeremiasza, tym razem ironizującego na Falkonie: „Bo fantastyka jest o problemach meduz i ośmiornic”.
Swoją drogą, kilkadziesiąt lat temu niektórym pisarzom zdarzało się wręcz w panice uciekać od fantastyki – nigdy nie zapomnę ogromu rozczarowania, który przeżyłam w dzieciństwie, kiedy fascynująca historia odkrycia podziemnej krainy dinozaurów okazała się w finale gorączkowymi majakami głównego bohatera. O wiele zgrabniej postępują autorzy tekstów, które czytelnik sam interpretuje jako mainstream lub nie. „Tak jest dobrze” Szczepana Twardocha wzruszająco opowiada o spotkaniu ojca z zadziwiająco materialnym nieżyjącym synkiem, ale równie dobrze może być zwidem zabłąkanego na Spitsbergenie bohatera lub wręcz jego dziejami już po śmierci. Jest sporo opowiadań i powieści, gdzie motywy fantastyczne są skutkiem psychicznych zaburzeń bohatera, ale prywatnie powiem, że ich nie cierpię. Dużo ciekawsza jest „Rzeka” Anny Brzezińskiej, opisująca świat, gdzie pierwotna magia walczy z technologią tajemniczych (kosmicznych?) najeźdźców. Ale zaraz zaraz, przecież zamaskowani obcy, którym szkodzi wiatr oraz dotknięcie trawy, to mogą równie dobrze być marines w kombinezonach przeciwchemicznych, ogień z nieba kojarzy się z napalmem i niewykluczone, że cała historia dotyczy jakiejś najzupełniej realnej wojny, widzianej oczami tubylca z malezyjskiej czy może wietnamskiej dżungli. Nawet stapianie się w jedno żeglarza z łodzią da się interpretować nie dosłownie, lecz jako przejaw innego, magicznego widzenia świata. Stworzyć taki tekst to prawdziwe mistrzostwo, a Anna na Polconie’11 zapowiedziała kolejne opowiadania w tej stylistyce. Przyznam, że nie mogę się doczekać.
powrót; do indeksunastwpna strona

71
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.