Choć „W kleszczach lęku” powstało ponad sto lat temu, dzisiejsi twórcy horrorów mogą się od Jamesa wiele nauczyć. I na szczęście część z nich to właśnie robi.  | ‹W kleszczach lęku›
|
Przepis na powieść gotycką nie jest specjalnie skomplikowany. Wystarczy grupa znajomych, która spotka się po to, by snuć opowieść o duchach. Organizując wieczór warto pamiętać, że najlepszą atmosferę gwarantują stare dwory, koniecznie z czynnymi kominkami. A skoro miejsce już ustalone, wypada wybrać datę – Wigilia Bożego Narodzenia będzie w sam raz. Wszystkie powyższe warunki powieść Jamesa spełnia. Ale nie to zadecydowało o jej wielkości i zapisaniu się w literackim kanonie. Nie zrobiła tego również fabuła – niezbyt odkrywcza, co jednak należy rozumieć w dwujnasób. Po pierwsze nijak nie można o „W kleszczach lęku” powiedzieć, że są pod względem rozwiązań fabularnych prekursorskie. Ot, gra znanymi motywami i prościutka historia. Ale brak odkrywczości tyczy się też tego, że autor odsłania przed czytelnikiem bardzo mało. Prezentuje mu tylko ogólny zarys zdarzeń, a i to nie do końca – wszystko bowiem zależy od tego, na ile będziemy w stanie zawierzyć narratorowi. A tym jest młoda guwernantka oddelegowana do opieki na rodzeństwem. Miles i Flora – takie imiona noszą podopieczni – sprawiają wrażenie dzieci idealnych: dobrze wychowani, niesprawiający żadnych problemów. Wszystko oczywiście do pewnego momentu – dopiero po jakimś czasie można zacząć zastanawiać się, jak doszło do tego, że zostali sierotami, Milesa wyrzucono ze szkoły, a ich opiekun przenosi na bohaterkę wszystkie związane z nimi obowiązki i nie chce absolutnie żadnych kontaktów. Niedopowiedzenia i dwuznaczności potęgują się z każdym kolejnym rozdziałem. Na ukazanej rzeczywistości zaciążyło jakieś zdarzenie, ale właściwie jakie? Czy któryś z bohaterów nie jest aby szalony? Ale jeśli tak – to który? Takie spiętrzenie czytelniczych pytań James osiąga niezbyt skomplikowanymi środkami. Prostota narracyjna kryje tu wielki kunszt literacki. Autor „Złotej czary” postarał się, by kolejne zdania/wydarzenia można było rozumieć na więcej niż jeden sposób. Jeśli ktoś o coś pytał i uzyskiwał odpowiedź, ta jedynie mnożyła domysły, niczego nie mówiąc wprost. Takie oparcie się jedynie na sugestiach pozwala czytelnikowi niejako współtworzyć powieść, wypełniając obszerne „białe plamy” własnymi interpretacjami. Co jest grą podwójną – również narrator, absolutnie daleki od wszechwiedzy, opiera się jedynie na własnych podejrzeniach. Niejednoznaczność Jamesa przywodzi na myśl „Opowieść o dwóch siostrach” Jee-woon Kima, gdzie również mamy do czynienia z dwojgiem rodzeństwa, kilkoma osobami z ich otoczenia i podobnie jak u pisarza, tak i w koreańskim filmie ciężko ze stuprocentową pewnością określić, czy to, co mamy przed oczami, to prawda, czy może kolejna autorska sztuczka. „W kleszczach lęku” mógł czytać jeszcze Alejandro Amenábar, reżyser „Innych”. A także wszyscy twórców horrorów, w których efekciarską juchę zastąpiono niepokojącym klimatem, a wyrazistość postaci poświęcono na rzecz niepewności ich statusu. Wydana po raz pierwszy w 1898 roku powieść nie starzeje się tak samo, jak nie przestaje mieć racji bytu ludzkie uczucie lęku. Dzieło Jamesa nie epatuje drastycznymi obrazami, ba – nawet faktami operuje autor niezmiernie oszczędnie. Mimo to atmosfera napięcia i czającego się pod powierzchnią zła nie słabnie ani na moment. A wszystko ubrane w elegancką frazę i napisane w taki sposób, że bez podpowiedzi trudno byłoby odgadnąć wiek, w którym powstawało. Również dlatego można po klasyczny już tytuł sięgnąć bez lęku – ten strach może i patrzy wielkimi oczami, ale długiej, siwej brody nie ma na pewno.
Tytuł: W kleszczach lęku Tytuł oryginalny: The Turn of the Screw ISBN: 978-83-7839-072-5 Format: 232s. 130×201mm; oprawa twarda Cena: 22,10 Data wydania: 8 marca 2012 |