Wilk w dalszym ciągu wpatrywał się w niego. Czy rozumiał jeszcze ludzką mowę? Jeżeli nie, to szansa na przywrócenie go do naturalnej postaci była niewielka. Wreszcie bestia skinęła łbem w niemrawym i bolesnym dla niej geście. – W takim razie musisz poddać mi się w całości, bezgranicznie. Zapomnij o tym, czym byłeś aż do tej chwili i pozwól bym stworzył cię na nowo wedle mojego uznania. Jeżeli tego nie zrobisz, nie przetrwasz procesu przemiany. – Zamilkł na chwilę. – Też kiedyś byłeś czarnoksiężnikiem, więc rozumiesz, że to jest niezbędne. Nie był w stanie odczytać malującej się na wilczym pysku emocji, ale wyczuł, że pod zwierzęcą czaszką usiłowały formować się na wpół ludzkie myśli. Być może stwór starał się przypomnieć sobie zasady według jakich działała magia, by ocenić instrukcje Tarranta. Być może zadawał sobie pytanie, czy jest w stanie poddać się komukolwiek do stopnia, jaki był od niego wymagany. Jeżeli nie, pomyślał Tattant, to umrzesz. – Zgadzasz się zatem na moje warunki? – naciskał. Oczy wilka spoczywały na nim. Nieprzeniknione. Ostatecznie – słabo – bestia skinęła głową. Odsuwając się, Tarrant przygotowywał w myślach plan tego, co musiało nastąpić. Zmiana kształtu była zdecydowanie najtrudniejszą ze sztuczek w repertuarze czarnoksiężnika, wielu zginęło próbując ją opanować. By przyjąć formę innego stworzenia, należy poddać swe ciało i duszę w całości pod działanie fae, pozwalając na kompletną dominację. Był to przerażający i ogromnie skomplikowany proces. Najdrobniejsza nawet pomyłka oznaczała uwięzienie pomiędzy formami, a taki stan nie był możliwy. Niewielu odważyłoby się na takie ryzyko, jeszcze mniejszej liczbie z nich by się to udało. Co się tyczyło transformacji jaką miał przeprowadzić Tarrant na innym człowieku… to wymagało takiego samego poddania, lecz nie tylko fae. Ten zmieniony w wilka człowiek musiał dobrowolnie powierzyć swą duszę w ręce Tarranta, bez zastanowienia i oporu. Tarrant przypomniał sobie albinosa takim, jakim zapamiętał go z wizji: próżny, arogancki, dumny. Czy ktoś taki był w stanie okazać posłuszeństwo? Jeżeli przypuszczenia Tarranta były słuszne i jego duch został złamany przez lata spędzone w Puszczy, to może istniał cień szansy. Jeśli nie, Tarrant musiałby pozyskać szukane przez siebie informacje z prochów tamtego. Trudne, lecz nie niemożliwe. Przymknąwszy na moment oczy, wezwał zaklętą w mieczu moc zimnego ognia i zaczął splatać z niej monumentalne zaklęcie. Niebieskie płomienie buchnęły z ostrza: zimny, nienaturalny ogień, dla którego paliwem była sama śmierć. Parę wilków zawyło w popłochu, inne uciekły do lasu, a za nimi ruszyły kolejne. Po chwili polana opustoszała. Tarrant pozwolił, by czar opadł. Zapadła cisza. Teraz, powoli, pomyślał. Czuł potęgę Puszczy czającą się na krawędzi jego świadomości, była tam, gdy tylko zaczął zaklęcie Transformacji. Tego rodzaju czar wymagał niebagatelnych ilości energii. W normalnych okolicznościach użyłby zasobów dostępnych wokół niego, przyzywając tyle mocy, ile było mu potrzebne. Refleks czarnoksiężnika. Lecz gdyby chciał użyć tych prądów na swój użytek, one spróbowałyby zrobić z niego swoją marionetkę. Nawet gdyby udało mu się obronić, koncentracja, jakiej by to wymagało, zniweczyłaby jego dotychczasowe poczynania. Transformacja żywego ciała nie pozostawiała żadnego marginesu błędu. Musiał użyć tego, co miał pod ręką. Ostatecznie, gdy przeplótł już całą dostępną mu fae i uformował ją zgodnie ze swoją wolą, skierował potężne zaklęcie Transformacji w stronę ciała wilka. Zwierz jęczał spazmatycznie, gdy ogarniała go potężna magia Tarranta, lecz nie można było się spodziewać niczego innego; zmiana kształtu nie należała do najprzyjemniejszych procesów. Zmieniając ciało wilka organ po organie – komórka po komórce – Tarrant narzucał mu nowy, ludzki kształt. Całość stawała się coraz bardziej człowiecza. Coraz bardziej i bardziej. Zazwyczaj zmiany podczas Transformacji zachodziły w ciągu mgnienia oka, a efekt końcowy widoczny był od razu, ale to nie była zwyczajna Transformacja. Każda, pomniejsza nawet część tego procesu musiała być zgodna na swój sposób, kombinacja organów, kończyn zdolna do podtrzymywania życia. Od wiedzy biologicznej Tarranta zależał dobór właściwej ścieżki, a od niej zależało, czy podmiot przeżyje, czy też nie. Ciało albinosa było niegdyś ludzkie i na jakimś nieokreślonym, metafizycznym poziomie zdawało się pamiętać swoją poprzednią postać. Gdy tylko Tarrant to pojął, pozwolił by samo nadawało sobie kształt, jemu pozostało jedynie nadzorowanie procesu. Powoli kończyny wilka zaczęły się wydłużać i prostować, zęby zmniejszy się, a klatka piersiowa zapadła. Parszywe futro odpadało całymi płatami, pozostawiając krwawą warstwę skóry, która następnie stałą się różowa i surowa, a potem biała i delikatna. Ciało albinosa drgało, ale on sam zdradził się jednym czy dwoma jękami bólu, znosząc większość cierpienia w ciszy. Być może pamiętał wystarczająco dużo o czarnoksięstwie, by wiedzieć, że ból był tutaj kluczem do sukcesu. Wreszcie było po wszystkim. Ciało leżące przed Tarrantem było teraz nagie i brudne, ale bez wątpienia ludzkie. Klatka piersiowa wznosiła się i opadała nierównomiernie, jego oddech był płytki, ale płuca działały bez zarzutu. Serce pompowało krew na tyle mocno, że widoczne pod skórą mężczyzny żyły pulsowały wyraźnie; puls mieścił się w ludzkich normach. Rana na boku zniknęła, najwyraźniej ciało, powracając do pierwotnej postaci, uleczyło się samo. Pozwolił, by jego moc opadła, i czekał. Przez dłuższą chwilę obiekt jego czarów leżał nieruchomo, bez jakichkolwiek oznak świadomości. Tarrant miał nadzieję, że mózg nie został uszkodzony na tyle, by uniemożliwić komunikację. Jeżeli tak się stało, to całe to przedsięwzięcie było daremne. Niezwykle powoli, cienkie, niemal przezroczyste powieki otworzyły się. Szkarłatne źrenice otoczone były gęstą pajęczyną popękanych naczynek, sprawiło to, że gałki oczne przypominały czerwone kule. – Jak cię zwą? – zapytał Tarrant. Zmarszczył brwi, próbując przyswoić pytanie. Tarrant dał mu na to czas. Bez względu na to, jakie ośrodki mowy przetrwały w mózgu tego mężczyzny nienaruszone, nie używał on ludzkiej mowy od bardzo długiego czasu. Przypomnienie sobie jak mówić mogło zająć mu dłuższą chwilę. – Amoril – wyszeptał wreszcie. Krzywił się, mówiąc jak gdyby wychodząca z gardła słowa sprawiały mu ból. – Imię… Amoril – powtórzył. – Skąd pochodzisz, Amorilu? – zapytał Tarrant. Czerwone oczy zniknęły pod powiekami, gdy starał się sobie przypomnieć. Wyglądał zdecydowanie bardziej ludzko z zamkniętymi oczami. – Nie pewien… nie pamięta… może Sattin? Dawno temu… Jego pamięć długotrwała mogła zostać uszkodzona, zaobserwował Tarrant. I łatwiej będzie można go kontrolować, jeśli nie zostanie przywrócona. – Pić – wysapał albinos. – Wody, proszę. Jego prośba była jak najbardziej uzasadniona, nie zmieniało to faktu, że Tarrant nie mógł jej spełnić. – Będziemy musieli poszukać wody, nie mam przy sobie zapasów dla żywych. Przekrwione oczy wpatrywały się w Tarranta, szeroko otwarte. Przez moment Amoril wgapiał się w niego, jakby chciał ułożyć sobie w głowie, co właściwie widzi. – Czym jesteś? – wysapał. – Stworzeniem pierwotnie bardzo podobnym do ciebie – odpowiedział Tarrant. Ale mniej bezmyślnym i o silniejszej woli. – Teraz jestem czymś… innym. Oczy albinosa zwęziły się – nagle skrzywił się, cień bólu przemknął po jego twarzy. Zapewne usiłował spleść zaklęcie, uświadomił sobie Tarrant. Dotyk fae musiał przypomnieć mu, co się stało, gdy ostatnim razem próbował to zrobić. Mężczyzna będzie musiał poznać prawdę o swojej przeszłości bez pomocy Poznania. Wskazówki tam były, Tarrant to wiedział, trzeba było tylko szukać w odpowiednim miejscu. A czarnoksiężnik powinien to wiedzieć Niech to będzie dla ciebie test, pomyślał ponuro. – Jesteś zrodzony z ciała – wykrztusił z siebie Amoril. – Ale nie jesteś żywy. – Zgadza się – powiedział poważnie Tarrant. – A jednak nie jesteś też martwy, nie naprawdę martwy. To takie dziwne… Tarrant milczał. – Twój strój… jakby z innej epoki. Jak gdyby. – Zdolność do artykułowania zdawała się do niego powracać; każde kolejne słowo przysparzało mu mniej trudności. – Z twoich czasów? – Potrząsnął głową. – Niewielu żyje tak długo. Żywi umierają, chodzące trupy są niszczone. |