powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Dominium
C.S. Friedman
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Gorąca moc wypełniła jego duszę, koszmarne energie tryskały z ziemi, by go pochłonąć. Towarzyszący temu chłód był tak wielki, że zmroził krew nawet w jego nieumarłych żyłach. Istny amalgamat straszliwej, mrocznej energii fae, o której istnieniu Tarrant do tej pory nawet nie miał pojęcia, niestałej w swojej strukturze. Wir mocy zaczął się przed nim materializować, metafizyczne siły manifestowały się na planie materialnym. Wiatr zaczął wiać w niego z siłą cyklonu, zaledwie po chwili był uwieziony w kokonie z krążących wokół śmieci, drzazg oraz odłamków kamieni, które rozcinały jego ciało przy każdym ruchu.
I głód Puszczy wlał się w niego. To nie był ludzki głód nic, co czego mógłby doświadczyć normalny czowiek, to było coś o wiele bardziej pierwotnego: pociąg, potrzeba pochodząca z samej ziemi. To była dusza Puszczy, szalona, niestabilna pustka, której jedynym celem było wchłonąć duszę każdego człowieka napotkanego na drodze, chęć wchłonięcia każdego źródła witalnych energii w zasięgu zmysłów. Tarrant zaprosił tę energię do własnej duszy. Fragmenty wspomnień przelatywały mu między oczyma, w miarę jak jego jaźń była rozrywana na strzępy. Kawałki przeszłości odrywane od całości tak, by dały się wchłonąć. Kilka myśli należących do kobiety również mignęło mu przed oczami. Nie miał czasu na pozbycie się ich – Puszcza nie dbała o to, czyje wspomnienia pochłania, jej bezrozumny głód był w pełni tolerancyjny.
Nogi się pod nim ugięły i upadł na ziemię. Ból upadku był rzeczą marginalną, zepchniętą na bok przez wojnę, jaka toczyła się wewnątrz jego ciała. Fae przekonfigurowywała każdą komórkę jego ciała, wypalając biologiczne zabezpieczenia, które stanowiły o jego fizycznej postaci, zastępując je wzorami oddającymi jej własną spaczoną esencję. Agonia, jaką odczuwał Tarrant, podwoiła się, gdy jego organy wewnętrzne zostały wyrwane ze swoich mocowań, czuł jak kości się wykręcają i wypaczają, układając się w nową formę. Tak jak miało to miejsce w przypadku Amorila.
Lecz on nie był Amorilem.
Niewielka część umysłu Tarranta wciąż trzeźwo myślała. Wiedział, co musi zrobić. Zdawał sobie sprawę z ryzyka jakie to za sobą ciągnęło i co się stanie w razie porażki. Mutacja Amorila była ledwie bladym cieniem jego własnej.
Nie po to przeszło cztery wieki temu oddał duszę ciemności, nie po to zniszczył wszystko, co kiedyś było mu tak drogie, by teraz stać się bezmózgą bestią.
Otwierając swą duszę na oścież, porzucając wszelkie mechanizmy obronne, jakie mu zostały, przyjął fae.
Moc wbiła się w niego, a on nie protestował, owinął swoją wolę wokół niej i pozwalał, by weszła w niego jeszcze głębiej. Fae z lubością czerpała z niego, nienasycona. Wyczuwał odchodzące w niebyt granice swojego fizycznego jestestwa i przez moment zawrzała w nim zwyczajna panika. To był moment, w którym Amoril się zachwiał, jego własny strach go zgubił. Ale Gerald był silniejszy, nic nie osłabiło jego koncentracji, nawet dezintegracja własnego ciała. W przeszłości walczył z demonami, wypowiadał wojny zazdrosnym bogom – a bardzo dawno temu – paktował z siłami tak mrocznymi, tak toksycznymi, że żadna żywa istota nie zdołałaby stanąć przed ich obliczem. I przetrwał wszystko. Wciąż tu był. Niechaj będzie przeklęty, jeżeli pozwoli, by ten kawał lasu go pokonał, fae czy nie fae.
Jesteś moja, pomyślał władczo. Począł narzucać fae swoją wolę, modelować ja zgodnie z jego życzeniem. Przez chwilę dwie siły tkwiły w martwym punkcie, bo Tarrant rzucił całą moc swojego ludzkiego intelektu przeciw prymitywnej potędze Puszczy… aż w końcu poczuł, że opór ustępuje. Z początku był to jedynie przebłysk słabości, lecz tylko tyle było mu potrzeba; zgromadził całą siłę, jaką dysponował i natarł na inwazyjną energię, by uczynić ją swoją własną. Uderzyła go fala nowego bólu, jego ciało odzyskiwało dawną postać. Był to ból zwycięstwa i przyjął go z lubością.
A potem, wreszcie, wszystko dobiegło końca.
Ocknął się skulony na ziemi, jak Amoril podczas Przemiany. Sprawdzając, czy wszystkie kończyny są takie, jakimi być powinny – a były – uświadomił sobie, jak mało brakowało, aby podzielił los albinosa.
Wiatr ucichł równie nagle jak się zaczął, jedynym dowodem na szalejący do niedawna sztorm były otaczające go szczątki. Jego miecz leżał na ziemi tuż obok; musiał dobyć go podczas zmagań. Ostrze z zimnego ognia lśniło niewyraźnie, prawie cała jego moc została zużyta. Nogi miał osłabione, ale mógł stać, cała reszta jego ciała zdawała się funkcjonować jak należy. Musiało wystarczyć. Wciąż czuł obecność Puszczy na obrzeżach świadomości, znajdowała się na granicy wtargnięcia, ale nie stanowiła chwilowo zagrożenia.
Usatysfakcjonowany, schował miecz.
Rozglądając się wokół zdał sobie sprawę, że Puszcza wydaje mu się jakby odmieniona. Mniej chaotyczna. Bardziej żywa. Przystanął i przez dłuższą chwilę starał się ustalić, co dokładnie się zmieniło. Gdy w końcu uświadomił sobie, co się stało, wciągnął z wrażenia powietrze. Ani drzewa, ani bestie czające się w cieniach nie zostały zmienione, nawet prądy fae były takie same… to on się zmienił.
Wyczuwał rytm serca Puszczy, istną mieszaninę żywych energii, które pulsowały pod powierzchnią świadomości, łącząc wszelkie żywe stworzenia w jednym wspólnym celu. Wyczuwał zrodzoną z koszmarów energię, płynącą przez ziemię niczym krew, wyczuwał rozległą sieć metafizycznych żył, które ją zawierały. Zdawało mu się, że jest w stanie wyczuć każdą żywą istotę w Puszczy, zrodzoną z ciała i z fae, żywą i martwą. Nie był jednak w stanie wyłowić pojedynczej istoty z tego chaosu informacji.
Wyczuwał również kobietę.
Była spragniona. Tak bardzo spragniona. Odnalazła źródło wody i nabierała jej w ręce, łapczywie zbliżając je do ust, lecz jej pragnienie pochodziło z głębi nadwyrężonego ciała i miało więcej wspólnego z utratą krwi i wyczerpaniem, niż z suchym gardłem. Mimo wszystko odczuwał przyjemność, jaką sprawiało jej picie, pozwoliła sobie nawet na iskierkę nadziei po dobrodziejstwie, jakim było napotkanie źródła wody. Nikła nadzieja, ale ona trzymała ją mocno w garści, niczym tarczę, zdolną odpędzić strach, który był w stanie powstrzymać ją przed dalszą wędrówką.
Jakże silna była jej dusza.
Gdy tylko zaczęła się znów poruszać, on o tym wiedział, tak jak poprzez tysiące istot, na które miało to wpływ wiedziała o tym Puszcza. Czuł ciężar jej kroków, przez insekty znajdujące się w glebie, ciepło jej ciała poprzez drzewa, o które się ocierała, zachwiania jej oddechu poprzez liście, jakie nim poruszała. No i oczywiście jej strach. Jego fale rozchodziły się w nocy, obmywając go jak czarna fala. Przymknął powieki by rozkoszować się aromatem, wyczuwał drapieżniki czające się w ciemnościach, poruszone jego podnieceniem. Wtem otworzył oczy i położył dłoń na pobliskiej gałęzi, ona również odpowiedziała na jego dotyk – kora po jednej stronie się złuszczyła, a sama gałąź zwinęła się niczym wąż.
Zapoluj ze mną, zdawała się szeptać Puszcza. Nakarm nas oboje.
Mimo przegranej w bezpośrednim starciu, Puszcza starała się dopiąć swego poprzez uwodzicielskie sugestie. Jej natura domagała się, by pochłonąć wszystkie stworzenia w jej granicach. Gdyby dał jej na to pozwolenie, bez wątpienia by jej się udało.
Lecz niektórych pokus nie można było uniknąć.
Stał w ciszy, rozważając możliwe opcje. Wtem skinął z lekka głową i ruszył na przód w stronę zwierzyny.
Bestie Puszczy ruszyły w ślad za nim.
• • •
Krew.
Gorąca.
Pulsowała w jej skroni.
Zdawało się, że ktoś rozłupał jej czaszkę. Może tak było. Może umarła i poszła do Nieba. Albo Piekła. Było jej teraz wszystko jedno. Gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj.
Przez moment leżała nieruchomo na ziemi, nie chciała otwierać oczu i znów przeżywać tego koszmaru. Lecz jej głowa płonęła, a klatka piersiowa kurczyła się z każdym oddechem. Wiedziała, że jeżeli chce liczyć na jakąkolwiek szansę przetrwania, musi iść dalej.
Z jękiem podniosła twarz z pokrytej szlamem ziemi, mrugając i usiłując się pozbierać. Nad jej głową księżyc wciąż świecił jasno. Nie minęło zbyt dużo czasu. To chyba dobrze? W ramieniu czuła rwący ból, w miejscu gdzie wilk zdołał ją ugryźć, lecz kończyna reagowała na bodźce jak należy, czyli nie było żadnych nowych złamań. Nie było też śladów krwi pod karwaszem. Również dobry znak.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.