Hal tylko przełknął ślinę. – Dominik mówi, że to mięśnie – ciągnęła. – Ale co z tego? Ledwo wchodzę w moje ulubione rurki. Usiadła i westchnęła głośno. – Zdaniem trenera jem za dużo węglowodanów. Ale ja tak kocham czekoladę… – Zrobiła smutną minkę. – Na szczęście teraz mam ciebie! – pisnęła. – Jesteś taki słodki, że jakoś wytrzymam bez łakoci. W co ty pogrywasz, maleńka? – pomyślał Hal. Dziewczyna miała jakieś szesnaście, może siedemnaście lat. Jej kokieteryjne zagrywki były nieco dziecinne… ale cholernie skuteczne. – Uwielbiam też owoce. A ty? – Podała mu dorodną truskawkę. – Czy ty próbujesz mnie uwieść? – zapytał z figlarnym uśmiechem. – A co? Zaraz zaczniesz gadkę, że niby jestem za młoda? – fuknęła. – Nie. Chciałem tylko powiedzieć, że dobrze ci idzie, ślicznotko – przyznał Hal, posłusznie wgryzając się w owoc. Limey rozpromieniła się i zatrzepotała rzęsami. – Uważaj, potrafię być bardzo niegrzecznym chłopcem – dodał elf, na dobre odzyskując rezon. – Który rzyga na widok trupa? – zapytała z uroczo złośliwym uśmieszkiem. – Nie spodziewałam się, że jesteś taki wrażliwy. – To nie jest kwestia wrażliwości – odparł. – A czego? – Normalne osoby mają sumienie tu. – Wskazał głowę. – Lub tutaj. – Musnął palcami lewą pierś dziewczyny. – Moje z jakiegoś powodu rezyduje w żołądku. – Chyba mogło być gorzej. – Fakt. Większość takich jak ja ma sumienie w dupie. Limey zachichotała i pociągnęła duży łyk bladoróżowego soku. – Mówisz też inaczej niż oni – zauważyła. – To znaczy? – spytał – No wiesz, wyrażasz się jakoś mądrzej niż moi poprzedni ochroniarze – wyjaśniła. – Może to dlatego, że samodzielne wiązanie sznurowadeł nie jest moim największym akademickim osiągnięciem. – Masz dyplom wyższej uczelni? – Tak – mruknął. – Fajnie! Jaki skończyłeś kierunek? – Inżynierię finansową. Jako najlepszy na roku – pomyślał z rezygnacją. – Co się po tym robi? – dopytywała. – Różne rzeczy. Ja akurat byłem dealerem w Yggdrasil Invest. Hal wyciągnął rękę w kierunku patery z owocami. Słodki smak papai na chwilę odegnał gorzkie wspomnienia. – To chyba duża firma… – Limey przygryzła wargę. – Dlaczego już tam nie pracujesz? – Znudziło mi się – skłamał gładko. – Co masz zamiar robić po zakończeniu kariery aktorskiej? – spytał, żeby zmienić temat. Dziewczyna z namysłem przeżuła kęs fantazyjnej kanapki. – Jeszcze nie wiem. Może otworzę sieć klubów fitness albo własną szkołę tańca? Jak myślisz? – A znasz się na tym? – Nie – odparła z rozbrajającą szczerością. – To w czymś przeszkadza? Hal chciał odpowiedzieć, gdy nagle ogarnęło go dziwne, złowrogie przeczucie. Znieruchomiał i zagłębił się w Splot. Gwałtowna wibracja rzeczywistości wyrwała go z odrętwienia. Błyskawicznie przewrócił stolik, jednocześnie pociągając Limey na podłogę. Odgłos pękającego drewna uświadomił mu, że zdążył w ostatniej chwili. Padły kolejne strzały. Hal odruchowo przyciągnął dziewczynę do siebie. Limey zaczęła krzyczeć, gdy spadł na nich deszcz kawałków balustrady, blatu i rozbitych lampionów. To nie karabin snajperski, tylko jakaś pieprzona armata. Hal przymknął oczy i sięgnął do uszkodzonych włókien. Magia otoczyła wyczulone zmysły polisensoryczną pajęczyną. Limey drżała w jego ramionach, ale umysł szukał zupełnie innych wibracji. Fizyczna zmiana nie miała tak silnego echa, jak pozostałość mocy, ale w tym wypadku mogła wystarczyć. Zraniona osnowa zdradziła położenie napastnika. Strzelec znajdował się gdzieś po prawej stronie. W ciemności. Hal zaklął. Budynek był zbyt daleko. Moment, czy tam w ogóle jest jakiś budynek? Svart mógłby przysiąc, że z okien apartamentu rozciągał się widok na fiord i… zabytkową latarnię morską. Z wnętrza pokoju dobiegł trzask wyważanych drzwi. – Limey!… – krzyczał Dominik. – Na ziemię, idioto! – ponad hałas wystrzałów wybił się chłodny głos Rittera. Jeszcze tych tutaj brakowało – pomyślał Hal. Wziął głęboki oddech i spróbował zebrać myśli. Jednak szaleńcza kanonada i dziewczęcy pisk skutecznie go rozpraszały. – Przestań krzyczeć – szepnął. Limey nadal trzęsła się i płakała ze strachu. – Uspokój się – powtórzył już bardziej zdecydowanie. Nie pomogło. Po raz trzeci już nie próbował. Zamiast tego mocniej przycisnął ją do siebie i pocałował. Ich języki zetknęły się jak dwa przerażone zwierzątka, łapczywie poszukujące wzajemnego ciepła. Gdy oderwali się od siebie, oczy dziewczyny były dzikie i błyszczące, ale całkowicie przytomne. – Załatw tego kutasa – powiedziała spokojnie. Nie musiała powtarzać dwa razy. Hal otworzył się na magię. Jego myśli popłynęły wzdłuż alabastrowych włókien przestrzeni i materii. Jest. Szum cudzej krwi zagłuszył hałas wystrzałów. Błękitne nici życia pulsowały ciepłem, smakowały jak rdza i sól. Snajper był tak blisko i daleko zarazem. Czarodziej skupił się i chwycił pojedynczą, niebieską strunę. Gwałtowny wizg rzeczywistości wyrwał z jego ust cichy jęk. To przez odległość – pomyślał, z trudem ignorując ból. Utrzymał koncentrację. I nić obcego życia. Szarpnął. Odległy, błękitny kłębek zadrżał. Ciało napastnika pruło się jak stary sweter. Zapadła cisza. Hal odetchnął i otworzył oczy. Świat wirował. – Jesteś ranny! – usłyszał nad sobą głos Limey. – To tylko krwotok z nosa… był daleko – wybełkotał. – Nic mi nie jest… – Uśmiechnął się i pozwolił, by ogarnęła go ciemność. – Mówiłam, że sobie poradzisz. – To ty – Hal poczuł lekkie rozczarowanie, gdy zamiast anielskiej blondynki powitał go piegowaty rudzielec. – A co? – Sara spytała z przekąsem. – Myślałeś, że nasza mała gwiazda będzie czuwać przy twoim łóżku? – Szczerze mówiąc, miałem taką nadzieję – odparł. – I tak właśnie było – przyznała z wesołym błyskiem w oku. – Limey wyszła stąd zaledwie pół godziny temu. Konarski prawie wyciągał ją siłą. Hal uśmiechnął się w duchu i ostrożnie usiadł. – To inny pokój – zauważył, rozglądając się wokoło. – Poprzedni apartament Limey ma więcej dziur niż nawijskie drogi. Przeniesiono was do wschodniego skrzydła. – Co ze snajperem? – spytał. Sara przeczesała palcami rudą szczecinę. – Ochroniarze Elysium znaleźli ślady prochu i mnóstwo łusek. Gdyby specjaliści rzucili na to okiem, może udałoby im się coś ustalić. Jednak Ritter stwierdził, że nie chce mieszać Agencji w tę sprawę. – Skrzywiła się z dezaprobatą. – A strzelec… cóż… wyparował. – Rozłożyła bezradnie ręce. – Niemożliwe! – Hal zerwał się na nogi. – Powinien być w znacznie gorszym stanie niż ja. – To na pewno – odparła. – Pani doktor uznała, że po prostu zemdlałeś z nadmiaru wrażeń. Magiczni laicy… jak ja ich uwielbiam. – Super. Malcolm musiał mieć niezły ubaw. – Owszem – przyznała. – A tak a propos: Ritter prosił, żebyś przyszedł do jego pokoju, gdy tylko się obudzisz. Mieszka teraz pod trzysta pięć. – Po co? – spytał podejrzliwie Svart. – Może chce porozmawiać o tym, co się dzisiaj stało? – zasugerowała. – Poza tym prawnicy skończyli nanosić poprawki na umowę. Tutaj kończy się rola mojej firmy. Spojrzała na zegarek. – Na mnie już czas. – Wstała. – W szafie znajdziesz nowe ubrania. Chciałam wysłać kogoś do twojego mieszkania, ale Konarski uznał, że byłoby to poważne naruszenie prywatności. Podziękuj mu i jego platynowej karcie kredytowej. Concierge to fajna sprawa. Przy drzwiach zawahała się. – Przykro mi z powodu Sigurda… – Kogo? Wzrok kobiety był dziwnie nieobecny. – Blondyna, któremu zachciało się strzelać. |