powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Orient Express: Wątpliwa kwestia brwi
Japończycy to dziwny naród, którego umiejętności w szarżowaniu abstrakcyjnymi pomysłami potrafią przebić najdziwniejsze fantazje. Jest w tym jednak metoda – przerysowanie pojawiające się na różnych poziomach – od szczegółów anatomicznych po fabularną woltyżerkę – służy jednemu: opowiedzeniu historii tak, by treść pozostała w widzu jeszcze przez długi czas. W większości przypadków udaje się to bez większych problemów, jednak są również produkcje ustawiające poprzeczkę nad wyraz wysoko.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nick (odmłodzony komputerowo i kosmetycznie Shawn Pyfrom znany bardziej jako Andrew z „Gotowych na wszystko”) mieszka w mieście M-Base na zadupiu Anglii wraz ze swoją nienormalną rodzinką – Coreyem (Johnny Depp) i Simonem (Robert de Niro). Corey to stary podrywacz parający się zawodem redaktora, a Simon, dziadek, jest kompletnie zramolały i niewiele rzeczy w życiu go obchodzi. Parafrazując Cohena Barbarzyńcę z powieści Pratchetta – wystarczyłyby mu dobre zęby zamienne, miękki papier toaletowy i zupa. Taka do siorbania.
Nick kocha się w Mimi (Lily Cole) – dziewczynie ze starszej klasy, której główną rozrywką jest jaranie tanich szlugów oraz pełnienie funkcji dekoracyjnej w szkole (jeśli się w ogóle pojawi w niej). Chłopak żyje cały czas nadzieją, że będzie kiedyś taki, jak jego brat, Ted , który studiuje w USA i gra w drużynie futbolowej. Niestety – wszystko idzie nie tak, jak trzeba, a zaczyna się to od potrącenia chłopaka najpierw motorem, a potem jeszcze gratis gitarą elektryczną (ramach resuscytacji) przez przejeżdżającą Hayley (Gemma Arterton). Okazuje się jednak, że to nie koniec problemów. Z głowy Nicka zaczynają wychodzić dziwne roboty, które wywołują niezłe zamieszanie w M-Base, jednak prawdziwym problemem chłopaka okazują się być dwie strony konfliktu. Konfliktu, w który wmieszała go Hayley.
Pierwszym stroną jest właśnie szurnięta Hayley, która przy każdej możliwej okazji wali kogoś po głowie gitarą, a ponadto zwala się do jego domu – ku zachwytowi Coreya i Simona. Hayley ma cichą nadzieję, że przekaźnik, jakim jest chłopak, w końcu sprowadzi do niej Kosmicznego Pirata Atomska, którego prawdopodobnie uwięziła mieszcząca się w M-Base korporacja Medical Mechanica (budynek, co ciekawe, do złudzenia przypomina gigantyczne żelazko). Za barykadą stoi Komandor Adam (w tej roli Ewan McGregor) i jego podwładna Kate (w tej roli – a jakże – Uma Thurman). Adam wierzy, że Medical Mechanica chce rozwalić świat, a działania Hayley prowadzą tylko i wyłącznie do włączenia najgroźniejszej broni, jaką posiada korporacja, czyli Atomska. Wiedząc, że Nick jest kluczem do całej sprawy, próbuje przekonać do siebie lub po prostu zneutralizować dzieciaka. Gdzieś jeszcze przewija się w tle Canti – zdezorientowany robot, który jako pierwszy wyskoczył z głowy Nicka i jako jedyny słucha chłopaka.
Całość, oczywiście, wziął na warsztat Tarantino. W jego stylu? Wierzcie, mi, w jego.
Z tym, że Nick to Naota, Hayley to Haruko, Adam to Amarao, Kate to Kitsurubami, Mimi to Mamimi, a Corey i Simon – odpowiednio: Kamon i Shigekuni. Całość to nie film aktorski, a anime, którego akcja odbywa się gdzieś w Japonii, w Mabase.
To co zostaje z Tarantino, oprócz zakręconej jak opera mydlana fabuły? Ujęcia, ujęcia i jeszcze raz ujęcia – oraz pomysły. FLCL (rozwijane jako Fooly Cooly) jest jednym z najbardziej tarantinowskich filmów, które nie wyszły spod ręki tego reżysera. Co i rusz jesteśmy świadkami akrobacji w scenach walki, Haruho walczy gitarą elektryczną przeciw tłumom agentów specjalnych, a jakby tego było mało – zaskoczenie goni gag, a gag goni zaskoczenie. Konflikty bohaterów wahają się od przekomicznych do czysto absurdalnych i, tak naprawdę, jedyną wiarygodną osobą jest Naota, który jako chłopak w okresie dojrzewania, został wpakowany w paskudną relację ludzi, którzy zachowują się bardziej dziecinnie od niego. Dość powiedzieć, że Amarao ma kompleks braku brwi i przykleja sobie nad oczami wielkie plastry alg nori, by być bardziej męskim (przez co staje się obiektem bezlitosnych kpin ze strony Haruko).
Skoro jesteśmy przy brwiach Amarao – stały się one, po pewnym czasie od premiery – wyznacznikiem tego filmu. Trudno powiedzieć bowiem, co one właściwie dają ich właścicielowi poza pewnością siebie. Bo czy Amarao byłby bez nich bardziej skuteczny? Trudno powiedzieć. Jednak sceny, w których ten twardy komandor próbuje ratować resztki godności i szuka zagubionego plastra, przerzucają w jednym momencie środek ciężkości i łamią patetyczny charakter niektórych dialogów. Jest to celowy zabieg, przez który FLCL z kategorii komedii sensacyjnej ląduje w bezpiecznych granicach purnonsensu. Podgatunku, w którym wszystko jest możliwe.
FLCL jest czystym absurdem i jego twórcy nigdy tego nie ukrywali: sam po obejrzeniu poraz pierwszy tego krótkiego, bo sześcioodcinkowego anime, zapamiętałem tylko jedno: jeżeli nagle w środku miasta pojawi się gigantyczna ręka-robot, która będzie chciała wyprasować to miasto budynkiem w kształcie żelazka, to na pomoc mieszkańcom przybędzie nienormalna kosmitka o różowych włosach i uratuje ich za pomocą artefaktycznej gitary elektrycznej. Skomplikowane? Wcale nie – po prostu… halucynogenne. Z tego chaosu wyłania się jednak obraz ludzi smutnych, goniących za swoimi marzeniami, nie dbających o cenę, jaką im przyjdzie za to zapłacić. Chore relacje, jakie zapanowują w domu Naoty po pojawieniu się tam Haruko, uzmysławiają również, jak dziecko potrafi cierpieć, gdy nie zwraca się na nie uwagi. Nastolatki w FLCL zresztą to materiał na osobny tekst – twórcy nie potrzebowali pełnosezonowego (standardem w anime jest sezon składający się z c.a. 22-26 epizodów) zestawu odcinków, by bezlitośnie zarysować kwestię izolacji i potrzeby wpasowania się w tłum. Identyfikacja z grupą jest jednak dość ciężka, gdy z głowy wyrastają różne roboty, wokół szaleje szurnięta kosmitka (przez co potencjalna dziewczyna strzela fochami jak z pepeszy), a całości dopełnia robot o mentalności foksteriera. Zamiast parodii narodzin Ateny wystarczyłoby bycie nerdem, konflikt z powodu tej drugiej jest dość oklepany, Canti natomiast równie dobrze mógłby być właśnie psem.
To nie jest tak, że FLCL przez swój dydaktyzm nie łączy się ze wspomnianym Tarantino – to wciąż świetna, absurdalna komedia sensacyjna. Zawiera ona jednak treści uniwersalne, które nigdy nie stracą na aktualności. Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy Boston Public, nie byłoby One Tree Hill ani Glee.
Tylko, że FLCL od wszystkich innych odróżnia się właśnie swoją przynależnością gatunkową (anime) oraz szarżowaniem pomysłami. A biorąc pod uwagę fascynację twórcy „Pulp Fiction” wschodem na każdej płaszczyźnie, każdy jego fan powinien poświęcić dwie godziny dla tego obrazu. Powinien to też zrobić każdy miłośnik dobrej rozrywki.



Tytuł: FLCL
Scenariusz (film): Yoji Enokido
Rok produkcji: 2001
Kraj produkcji: Japonia
Czas projekcji: 151 min
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
powrót; do indeksunastwpna strona

99
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.