powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

To się wytnie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Hal tylko przełknął ślinę.
– Dominik mówi, że to mięśnie – ciągnęła. – Ale co z tego? Ledwo wchodzę w moje ulubione rurki.
Usiadła i westchnęła głośno.
– Zdaniem trenera jem za dużo węglowodanów. Ale ja tak kocham czekoladę… – Zrobiła smutną minkę. – Na szczęście teraz mam ciebie! – pisnęła. – Jesteś taki słodki, że jakoś wytrzymam bez łakoci.
W co ty pogrywasz, maleńka? – pomyślał Hal. Dziewczyna miała jakieś szesnaście, może siedemnaście lat. Jej kokieteryjne zagrywki były nieco dziecinne… ale cholernie skuteczne.
– Uwielbiam też owoce. A ty? – Podała mu dorodną truskawkę.
– Czy ty próbujesz mnie uwieść? – zapytał z figlarnym uśmiechem.
– A co? Zaraz zaczniesz gadkę, że niby jestem za młoda? – fuknęła.
– Nie. Chciałem tylko powiedzieć, że dobrze ci idzie, ślicznotko – przyznał Hal, posłusznie wgryzając się w owoc.
Limey rozpromieniła się i zatrzepotała rzęsami.
– Uważaj, potrafię być bardzo niegrzecznym chłopcem – dodał elf, na dobre odzyskując rezon.
– Który rzyga na widok trupa? – zapytała z uroczo złośliwym uśmieszkiem. – Nie spodziewałam się, że jesteś taki wrażliwy.
– To nie jest kwestia wrażliwości – odparł.
– A czego?
– Normalne osoby mają sumienie tu. – Wskazał głowę. – Lub tutaj. – Musnął palcami lewą pierś dziewczyny. – Moje z jakiegoś powodu rezyduje w żołądku.
– Chyba mogło być gorzej.
– Fakt. Większość takich jak ja ma sumienie w dupie.
Limey zachichotała i pociągnęła duży łyk bladoróżowego soku.
– Mówisz też inaczej niż oni – zauważyła.
– To znaczy? – spytał
– No wiesz, wyrażasz się jakoś mądrzej niż moi poprzedni ochroniarze – wyjaśniła.
– Może to dlatego, że samodzielne wiązanie sznurowadeł nie jest moim największym akademickim osiągnięciem.
– Masz dyplom wyższej uczelni?
– Tak – mruknął.
– Fajnie! Jaki skończyłeś kierunek?
– Inżynierię finansową.
Jako najlepszy na roku – pomyślał z rezygnacją.
– Co się po tym robi? – dopytywała.
– Różne rzeczy. Ja akurat byłem dealerem w Yggdrasil Invest.
Hal wyciągnął rękę w kierunku patery z owocami. Słodki smak papai na chwilę odegnał gorzkie wspomnienia.
– To chyba duża firma… – Limey przygryzła wargę. – Dlaczego już tam nie pracujesz?
– Znudziło mi się – skłamał gładko. – Co masz zamiar robić po zakończeniu kariery aktorskiej? – spytał, żeby zmienić temat.
Dziewczyna z namysłem przeżuła kęs fantazyjnej kanapki.
– Jeszcze nie wiem. Może otworzę sieć klubów fitness albo własną szkołę tańca? Jak myślisz?
– A znasz się na tym?
– Nie – odparła z rozbrajającą szczerością. – To w czymś przeszkadza?
Hal chciał odpowiedzieć, gdy nagle ogarnęło go dziwne, złowrogie przeczucie. Znieruchomiał i zagłębił się w Splot. Gwałtowna wibracja rzeczywistości wyrwała go z odrętwienia. Błyskawicznie przewrócił stolik, jednocześnie pociągając Limey na podłogę. Odgłos pękającego drewna uświadomił mu, że zdążył w ostatniej chwili. Padły kolejne strzały. Hal odruchowo przyciągnął dziewczynę do siebie. Limey zaczęła krzyczeć, gdy spadł na nich deszcz kawałków balustrady, blatu i rozbitych lampionów.
To nie karabin snajperski, tylko jakaś pieprzona armata.
Hal przymknął oczy i sięgnął do uszkodzonych włókien. Magia otoczyła wyczulone zmysły polisensoryczną pajęczyną. Limey drżała w jego ramionach, ale umysł szukał zupełnie innych wibracji. Fizyczna zmiana nie miała tak silnego echa, jak pozostałość mocy, ale w tym wypadku mogła wystarczyć. Zraniona osnowa zdradziła położenie napastnika. Strzelec znajdował się gdzieś po prawej stronie. W ciemności. Hal zaklął. Budynek był zbyt daleko. Moment, czy tam w ogóle jest jakiś budynek? Svart mógłby przysiąc, że z okien apartamentu rozciągał się widok na fiord i… zabytkową latarnię morską.
Z wnętrza pokoju dobiegł trzask wyważanych drzwi.
– Limey!… – krzyczał Dominik.
– Na ziemię, idioto! – ponad hałas wystrzałów wybił się chłodny głos Rittera.
Jeszcze tych tutaj brakowało – pomyślał Hal. Wziął głęboki oddech i spróbował zebrać myśli. Jednak szaleńcza kanonada i dziewczęcy pisk skutecznie go rozpraszały.
– Przestań krzyczeć – szepnął.
Limey nadal trzęsła się i płakała ze strachu.
– Uspokój się – powtórzył już bardziej zdecydowanie.
Nie pomogło. Po raz trzeci już nie próbował. Zamiast tego mocniej przycisnął ją do siebie i pocałował. Ich języki zetknęły się jak dwa przerażone zwierzątka, łapczywie poszukujące wzajemnego ciepła. Gdy oderwali się od siebie, oczy dziewczyny były dzikie i błyszczące, ale całkowicie przytomne.
– Załatw tego kutasa – powiedziała spokojnie.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Hal otworzył się na magię. Jego myśli popłynęły wzdłuż alabastrowych włókien przestrzeni i materii. Jest. Szum cudzej krwi zagłuszył hałas wystrzałów. Błękitne nici życia pulsowały ciepłem, smakowały jak rdza i sól. Snajper był tak blisko i daleko zarazem. Czarodziej skupił się i chwycił pojedynczą, niebieską strunę. Gwałtowny wizg rzeczywistości wyrwał z jego ust cichy jęk. To przez odległość – pomyślał, z trudem ignorując ból. Utrzymał koncentrację. I nić obcego życia. Szarpnął. Odległy, błękitny kłębek zadrżał. Ciało napastnika pruło się jak stary sweter. Zapadła cisza.
Hal odetchnął i otworzył oczy. Świat wirował.
– Jesteś ranny! – usłyszał nad sobą głos Limey.
– To tylko krwotok z nosa… był daleko – wybełkotał. – Nic mi nie jest… – Uśmiechnął się i pozwolił, by ogarnęła go ciemność.
Najsłabsze ogniwo
– Mówiłam, że sobie poradzisz.
– To ty – Hal poczuł lekkie rozczarowanie, gdy zamiast anielskiej blondynki powitał go piegowaty rudzielec.
– A co? – Sara spytała z przekąsem. – Myślałeś, że nasza mała gwiazda będzie czuwać przy twoim łóżku?
– Szczerze mówiąc, miałem taką nadzieję – odparł.
– I tak właśnie było – przyznała z wesołym błyskiem w oku. – Limey wyszła stąd zaledwie pół godziny temu. Konarski prawie wyciągał ją siłą.
Hal uśmiechnął się w duchu i ostrożnie usiadł.
– To inny pokój – zauważył, rozglądając się wokoło.
– Poprzedni apartament Limey ma więcej dziur niż nawijskie drogi. Przeniesiono was do wschodniego skrzydła.
– Co ze snajperem? – spytał.
Sara przeczesała palcami rudą szczecinę.
– Ochroniarze Elysium znaleźli ślady prochu i mnóstwo łusek. Gdyby specjaliści rzucili na to okiem, może udałoby im się coś ustalić. Jednak Ritter stwierdził, że nie chce mieszać Agencji w tę sprawę. – Skrzywiła się z dezaprobatą. – A strzelec… cóż… wyparował. – Rozłożyła bezradnie ręce.
– Niemożliwe! – Hal zerwał się na nogi. – Powinien być w znacznie gorszym stanie niż ja.
– To na pewno – odparła. – Pani doktor uznała, że po prostu zemdlałeś z nadmiaru wrażeń.
Magiczni laicy… jak ja ich uwielbiam.
– Super. Malcolm musiał mieć niezły ubaw.
– Owszem – przyznała. – A tak a propos: Ritter prosił, żebyś przyszedł do jego pokoju, gdy tylko się obudzisz. Mieszka teraz pod trzysta pięć.
– Po co? – spytał podejrzliwie Svart.
– Może chce porozmawiać o tym, co się dzisiaj stało? – zasugerowała. – Poza tym prawnicy skończyli nanosić poprawki na umowę. Tutaj kończy się rola mojej firmy.
Spojrzała na zegarek.
– Na mnie już czas. – Wstała. – W szafie znajdziesz nowe ubrania. Chciałam wysłać kogoś do twojego mieszkania, ale Konarski uznał, że byłoby to poważne naruszenie prywatności. Podziękuj mu i jego platynowej karcie kredytowej. Concierge to fajna sprawa.
Przy drzwiach zawahała się.
– Przykro mi z powodu Sigurda…
– Kogo?
Wzrok kobiety był dziwnie nieobecny.
– Blondyna, któremu zachciało się strzelać.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.