 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
PD: Tak, 25 lat to już za późno. Ja go widziałem w wieku 16 lat, więc mogłem bez trudu utożsamić się z Jackiem. Po cichu zresztą to robiłem, choć przy kolegach wyśmiewałem „Leosia” jak każdy… KW: Na czym jednak więc polega magia „Titanica”? Tylko na wizualnym przepychu i odniesieniu do wielkiej legendy? Czy może jednak na jakimś realizatorskim geniuszu Camerona? Bo, cokolwiek by nie mówić o miłości i fabule, gdy na początku słychać słowa „Titanic was a ship of dreams”, jakiś dreszczyk przez grzbiet zawsze mi przechodzi… MK: Ciężko mi na tak postawione pytanie odpowiedzieć, bo „zawsze” zakłada, że widziałem ten film więcej niż raz, i to jakoś ostatnio. A nie widziałem i magii nie czuję. PD: Ja czuję. Podobnie jak przy „Avatarze” i wcześniej, choć może na mniejszą nieco skalę, przy „Terminatorze 2” (płakałem zresztą, kiedy Arnie się topił). I tak, jest to bez wątpienia realizatorski – ale i marketingowy! – geniusz Camerona. KW: Choć nie umieszczam „Titanica” w swym TOP 50 (zapewne też nie w TOP 100, ale nie liczyłem), ale nie będę ukrywał, że mam do tego filmu sentyment. Właśnie przez ten „statek marzeń”, przez kinowe odtworzenie świata, który obrósł legendą, ale już wówczas popadającą w niepamięć, poprzez rozmach i wizualną spektakularność. SCh: A ja się Cameronowi nie dałem kupić. Pewnie dlatego, że przepych i rozmach czy zapierające dech w piersiach efekty specjalne to dla mnie rzecz drugorzędna. Mogą być, ale żeby decydowały same w sobie o wartości filmu – co to, to nie. A u Camerona niekiedy tak właśnie bywa. Kiedy odrzemy jego filmy z efektów specjalnych, zostają banalne historie. Dlatego wolę zdecydowanie „Obcego” Ridleya Scotta niż kontynuację Camerona. Bo w pierwszym „Obcym” jest sportretowany ludzki lęk przed kontaktem z nieznanym, a w drugim jest tylko drogie efekciarstwo. A o talencie reżysera do przedstawiania zaułków ludzkiego umysłu i duszy niech świadczy fakt, że najbardziej ludzkim bohaterem tego filmu jest… android Bishop. Kto wie, może gdyby na pokładzie „Titanica” pojawił się jakiś android, moja ocena tego obrazu byłaby wyższa… :) KW: W drugim „Obcym” drogie efekciarstwo??? Sebastianie, chyba inne filmy oglądaliśmy. Postać Ripley jest dużo wyrazistsza i złożona niż w części pierwszej – tu jest ogrywane jej wyrwanie z własnego świata na zawsze, jej relacje z Newt opisują jej kobiecość, jej determinacja tworzy jedną z najbardziej pamiętnych kreacji kobiecych w kinie SF. A do tego arcyciekawe spojrzenie na wojskowość przyszłości, które zdeterminowało jej wizję w filmie i literaturze, zderzenie ludzkiego przekonania o własnej wyższości z Nieznanym, etc. etc. Nie będę twierdził, że to fantastyczna filozofia na poziomie „2001”, czy „Blade Runnera”, ale jeden z nielicznych sequeli, który dorównał (a moim zdaniem nawet przewyższył) pierwowzór. Tyle tylko, że nie o tym filmie rozmawiamy. :) PD: Sebastianie, wygląda na to, że dla Ciebie film ma wartość tylko wówczas, gdy penetruje zaułki ludzkiego umysłu czy duszy. Ucieszyłbyś się zapewne, gdyby „Titanika” zrobił nie Cameron, a np. Lars von Trier – ze statkiem narysowanym kredą na podłodze, ale za to pogłębioną psychologią postaci. Cóż, fikcyjna historia miłości Jacka i Rose może i nie jest specjalnie wysublimowana, jednak jakoś nie znajduję uzasadnienia, dlaczego spośród setek innych melodramatów akurat ten miałby być przełomowy nie tylko technologicznie, ale i fabularnie. Może inaczej – Sebastianie, co musiałoby się wydarzyć na Titaniku, żebyś kupił ten film? SCh: Akurat do apologetów von Triera się nie zaliczam, choć akurat „Przełamując fale” uważam za arcydzieło. Swoją drogą można by chyba ten film wrzucić do jednego worka z „Titanikiem”? KW: Do „Titanica” bardziej by jednak pasował tytuł „Przełamując lody"… SCh: A czego bym oczekiwał od Camerona? Analizy psychologicznej załogi w momencie katastrofy. Pogłębionego portretu dowódców statku, którzy wiedząc, że nie uratują tysięcy pasażerów, musieli przeżywać najdramatyczniejsze – i zarazem ostatnie – chwile w życiu. Przecież pod tym względem więcej pokazał nawet Waldemar Krzystek w „Ostatnim promie”. PD: Wierzę na słowo, bo nigdy nie zmęczyłem do końca. „Titanic” nie jest jednak filmem psychologicznym i nie chce nim być – dlaczego więc go z tego rozliczać? Czy „Północ – Południe” jest złym serialem dlatego, że nie portretuje Ulyssesa Granta czy Jeffersona Davisa, tylko dwóch fikcyjnych przystojnych młodzieńców o facjatach Patricka Swayze i Jamesa Reada? Trochę, Sebastianie, czepiasz się garbatego, że nie urodził się prosty. SCh: „Północ – Południe” było dziełem epickim, które broniło się dzięki temu, że dogłębnie przedstawiało zarzewie i przebieg konfliktu. „Titanic” skupił się jedynie na miłości, do której statek był efektownym (względnie efekciarskim) dodatkiem. Gdyby mnie chociaż ta ich miłość obchodziła, parzyła, ziębiła, ale nic z tych rzeczy. A ja naprawdę potrafię ryczeć na melodramatach, co potwierdza moje zachowanie podczas kolejnych emisji „Co się zdarzyło w Madison County” bądź „Ostatniego Mohikanina”. AK: Mało odkrywczo stwierdzę, że to jest kwestia gustu, bo jednak film cieszył się ogromnym powodzeniem, dostał wiele Oskarów, lud walił tłumnie. Musi być w nim to COŚ, na co najwyraźniej część z nas nie reaguje, ale znakomita większość „oglądaczy” i owszem. Temat chwytliwy, miłość w tle, przepych, rozmach, zdjęcia, muzyka – wszystko to tworzy razem obraz, który trzeba było obejrzeć. Nawet jeżeli po seansie (czy też obejrzeniu w ramach powtórek w telewizji polskiej) człowiek się zastanawiał „Ale o co w tym wszystkim chodziło?”. SCh: To spróbujmy sobie jeszcze odpowiedzieć na pytanie: Czy widząc w programie telewizyjnym zapowiedź kolejnej emisji „Titanica”, rezerwujecie sobie czas, aby zasiąść przed telewizorem, albo programujecie dekoder na nagranie? Ja nie. A wiele innych filmów oglądam za każdym razem, gdy pojawiają się na którejś z licznych stacji. Choćby pokazywali je raz w tygodniu. AK: Nie oglądam telewizji. Głównie z powodu niemożliwej do zniesienia ilości reklam jakie się w tejże telewizji pojawiają. Natomiast czy obejrzałabym raz jeszcze „Titanica”? Jest możliwe, że w gronie osób mających na jego temat podobne zdanie, żeby się co nieco pośmiać, ale tak sama z siebie to nie. Już szybciej „Obcego 2”, którego zdarzyło mi się widzieć więcej niż 2 razy (jestem otoczona fanami Obcego jako takiego). PD: Widziałem „Titanika” trzy czy cztery razy. Zapewne oglądałbym go częściej, gdyby trwał standardowe półtorej godziny, bo jednak poświęcić trzy godziny z hakiem na film, który już się widziało, to jest w moim przypadku duże wyzwanie czasowo-logistyczne. Ale na wersję 3D zamierzam się wybrać. SCh: „Ziemię obiecaną”, „Sanatorium pod klepsydrą”, „Lalkę”, „Tak tu cicho o zmierzchu”, „Dworzec dla dwojga” i dziesiątki innych, trwających grubo ponad dwie godziny, oglądam za każdym razem, gdy są pokazywane w telewizji, a nawet zdarza mi się puścić je sobie na DVD. Długość filmu to nie argument, to wykręt. ;) PD: Tak, to wykręt, przejrzałeś mnie. Tak bardzo mi się jednak ten „Titanic” nie podobał, że aż z tej niechęci obejrzałem cztery razy. KW: Sebastianie, już sam dobór powyższych tytułów świadczy o tym, że chyba dziwną miarę przykładasz do „Titanica”. SCh: Kryterium doboru powyższych filmów była wyłącznie długość ich trwania, nie gatunek ani tematyka. Mimo że przynajmniej dwa z nich to jednak melodramaty. KW: Powiedz chociaż, czy jakiekolwiek klasyki melodramatu doceniasz? „Przeminęło z wiatrem”? Czy może za mało w nim psychologicznej analizy mentalności przedstawicieli amerykańskiego Południa w obliczu porażki w wojnie secesyjnej? SCh: Oczywiście, że „Przeminęło z wiatrem” to jeden z najbardziej przecenionych filmów w dziejach. Z melodramatów dużo bardziej cenię „Ben Hura”, choć to o trochę innej miłości. KW: Szkoda, że nie odpisałeś, że na „Przeminęło z wiatrem” śmiałeś się jeszcze bardziej niż na „Titanicu” – bo potrzebowałem jakiejś dobrej pointy do naszej dyskusji…
Tytuł: Titanic 3D Rok produkcji: 1997 Kraj produkcji: USA Data premiery: 13 kwietnia 2012 Czas projekcji: 194 min Gatunek: dramat, historyczny, przygodowy
Tytuł: Titanic Obsada: Leonardo DiCaprio, Kate Winslet, Billy Zane, Kathy Bates, Bill Paxton, Gloria Stuart, Frances Fisher, Bernard Hill, David Warner, Suzy Amis, Ioan Gruffudd, Richard Graham, Greg Ellis, James CameronRok produkcji: 1997 Kraj produkcji: USA Data premiery: 13 lutego 1998 Czas projekcji: 194 min. Gatunek: dramat |