powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXVI)
maj 2012

Orient Express: Dżumę cholerą
Wyobraźcie sobie, że macie piętnaście lat, jesteście szlachcicem, ojciec ma was gdzieś, a, na domiar złego, podczas ceremonii wejścia w dorosłość zostajecie zrzuceni do czegoś, co najprościej można określić mianem piekła (a popularnie nazywa się Otchłanią). Wszystko to z powodu bliżej nieokreślonego kultu i dzwoniącego zegara. A także melodyjki z pozytywką. Dopisując do listy nieszczęść – przyczepia się do was niestabilny psychicznie demon o mentalności pięciolatka. Źle? No cóż, dla Oza Vessaliusa to tylko początek.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Pandora Hearts” to anime bardzo specyficzne – choćby z tego powodu, że początek serii wcale nie wygląda zachęcająco: ilu to nastolatków rzuconych prosto w wir nieprzyjemnych wydarzeń już widzieliśmy? Główny bohater, który za specjalnie nie tryska intelektem, nie jest też w niczym nadzwyczaj dobry. Właściwie Oz to beksa wchodząca w dorosłość, w której trzeba być odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale również za innych. Niestety miał on wyjątkowo mało szczęścia. Normalnemu nastolatkowi doszłoby kilka obowiązków do codziennej listy zajęć. Nasz bohater jednak zyskuje w Otchłani dość dziwnego protektora – Alice, Łańcucha (nazwa nadana demonom w tym uniwersum), który w zamian za pomoc w odnalezieniu zagubionych wspomnień, umożliwia Ozowi powrót do jego świata. Co z tego, że dziesięć lat później? Szczególik, ot – tyci. I co z tego, że Alice jest tak naprawdę Królikiem-C (Blood-stained Black Rabbit – Zakrwawiony Czarny Królik), który okazuje się być najpotężniejszą istotą w Otchłani? A zawarty kontrakt okazuje się być rosyjską ruletką dla ludzkiej strony, niszczącą duszę i rozum? Cóż, Alice w ogóle to przeszkadza. Początkowo Oz nie jest zbyt zachwycony lecz wraz z rozwojem akcji i zdobyciem wiedzy na temat konsekwencji zawarcia kontraktu krwi z Łańcuchami… to nóż mu się w kieszeni otwiera. A skoro się w udo wbija, to siedzieć cicho nie może i rusza bohaterzyć.
Fanom Lewisa Carrolla mogły zagrać gdzieś jakieś dzwony. I, nie da się ukryć, autorzy serii czerpali z Krainy Czarów tyle, ile mogli – w świecie Oza pojawiają się co i rusz postaci będące nawiązaniami do bohaterów wspomnianej serii. Począwszy od Alicji/Królika, poprzez Kota z Cheshire (jednej z bardziej interesujących postaci), skończywszy na pałętającym się tu i ówdzie Dżabbersmoku. Rzecz w tym, że to, co mogłoby najbardziej zagrozić tej serii, z odcinka na odcinek, wraz z coraz lepiej rozwijającą się akcją, działa na korzyść adaptacji mangi i przekonuje nas do niezwykłości tak jednej, jak i drugiej formy opowieści. Oz w końcu musi też się spotkać ze swoim byłym służącym, Gilbertem (i dam sobie głowę uciąć, że bezczelnie przedstawiony układ seme-uke między nimi wykracza, przynajmniej w myślach Gilberta, poza platoniczny afekt), który co i rusz awanturuje się z Alice. Gilbert i jego mroczna tajemnica (no, średnio mroczna, ale tajemnica musi być – ech, kolejna klisza…) to z kolei bezpośrednie połączenie z wujkiem Oza, Oskarem, oraz z organizacją Pandora, do której należy m.in. ulubieniec wszystkich fanek serii – Xerxes Break. I właściwie to Xerxes stał się wyróżnikiem serii – o ile Oz i Gilbert to fajtłapy, jego wujek to imprezowicz, to Xerxes jest bardziej szurniętą wersją Kapelusznika. Xerxes potrafi ni z tego, ni z owego wyskoczyć z szafki. Xerxes potrafi uniknąć wszelkiej odpowiedzialności. Wreszcie – nie wiadomo, kim jest Xerxes, i o co mu tak naprawdę chodzi – oprócz wpuszczania bohaterów co i rusz w maliny (przynajmniej póki sytuacja nie stanie się poważna). Przy scenach z jego udziałem reszta blednie.
Zresztą – fabuła „Pandora Hearts”, na którą już narzekałem, wygrywa właśnie w kategorii oddzielnych scen. Całościowo może nie wychodzi poza średnią (górne stany średnie to domena drugiej połowy serii), jednak kreacja postaci w połączeniu z mistrzowsko poprowadzonymi dyskusjami i kłótniami zasługuje na najwyższą notę. Dość powiedzieć, że absurd goni absurd, a każde działanie jest uzasadnione.
Twórcy „Pandory” nigdy zresztą nie twierdzili, że ich anime będzie drugim „Ergo Proxy”, w którym bohaterka też dociera do prawdy przy pomocy różnych dziwnych postaci. Anime, choć porusza czasem dość poważne wątki, jak choćby kwestia identyfikacji samego siebie, nie przytłacza ciężarem. Wręcz przeciwnie – sam pomysł, by demon pomógł w dotarciu do sekty odpowiedzialnej za niezły bałagan w życiu rodziny Vessaliusów, sprawia wrażenie czystego absurdu. Okazuje się jednak, że leczenie dżumy cholerą ma sens – zwłaszcza, gdy rzeczona dżuma okazuje się być zwodniczo urocza i cukierkowa.
Grafika w „Pandora Hearts” jest – podobnie jak muzyka – najwyższej klasy. Na te elementy serii zwraca się uwagę od razu – od początku odcinka po jego zakończenie. Nie jest ponuro, ale też cukier nie zgrzyta między zębami. Całość świetnie połączono z lekką fabułą i tylko czasem można odnieść wrażenie, że któryś z grafików mógłby trochę bardziej się przyłożyć do szczegółów.
Są to jednak wady drobne i raczej nie wywołują zbytnich zgrzytów. Największym problemem serii jest zdecydowanie fabuła – to, co na początku niezbyt przykuwa uwagę, po paru odcinkach zaczyna wciągać, by, w końcu zauroczyć. „Pandora Hearts” to dziwne anime-baśń, stworzone zgodnie z zasadą mówiącą, że im dalej w las, tym więcej drzew. Ale nawet bez nadmiernych oczekiwań w stosunku do fabuły potrafi być dobrą rozrywką – głównie dzięki świetnie wykreowanym postaciom i sprawnym nawiązaniom do klasyka literatury.



Tytuł: Pandora Hearts
Tytuł oryginalny: Pandora Hātsu
Reżyseria: Takao Kato
Rok produkcji: 2009
Kraj produkcji: Japonia
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

95
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.