Na dwudziesty siódmy album o przygodach Asteriksa i Obeliksa wielbiciele serii musieli czekać nieco dłużej niż zwykle, ponieważ aż dwa lata. „Syn Asteriksa” – trzecie w kolejności dzieło stworzone w całości przez Alberta Uderzo – ukazał się w 1983 roku i, niestety, świadczył o pewnym spadku formy autora. Zawiodło zwłaszcza zakończenie, które sprawiało wrażenie żywcem przeniesionego z telenoweli południowoamerykańskiej.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Niemożliwością jest, aby artysta, który przez dłuższy czas, niekiedy nawet przez kilkadziesiąt lat, tworzy serię przygód jednego bohatera, był w stanie nieustannie utrzymywać ten sam wysoki poziom. Prędzej czy później przydarzy się spadek formy, który zostanie od razu wychwycony i odpowiednio skomentowany. Wielbiciele serii w takich sytuacjach zazwyczaj lekko kręcą nosem, ale wybaczają, ciesząc się, że mogą po raz kolejnych obcować z ulubioną postacią; zupełnie inaczej zachowują się natomiast krytycy, którzy najczęściej zaczynają snuć rozważania, czy to nie jest przypadkiem początek końca i czy nie byłoby lepiej, gdyby twórca udał się wreszcie na emeryturę. W historii cyklu komiksowego o Asteriksie i Obeliksie takich momentów było przynajmniej kilka; najpoważniejszy nadszedł w listopadzie 1977 roku wraz z informacją o śmierci René Goscinnego. Albert Uderzo zastanawiał się wówczas, czy powinien, teraz już bez swego najbliższego współpracownika i przyjaciela, kontynuować serię przygód niezłomnych i bohaterskich Galów. W pewnym sensie w podjęciu decyzji pomógł mu fakt, że miał na podorędziu – napisany jeszcze przez Goscinnego – gotowy scenariusz kolejnego tomu, „Asteriksa u Belgów”. Dokończył więc nad nim pracę (komiks ukazał się w 1979 roku), a potem… potem się okazało, że czytelnicy chcą więcej. Powstały więc, w odstępach rocznych, „ Wielki rów” (1980) i „ Odyseja Asteriksa” (1981), a następnie po dwuletniej przerwie – „Syn Asteriksa” – album, nad którym krytycy mogli biadolić i stawiać, w pełni zresztą uzasadnione, pytania o sens kontynuowania cyklu. Punktem wyjścia fabuły jest sen Obeliksa, w którym objawiają mu się bociany przybyłe do osady z transportem zamówionych dzieci. Problem w tym, że jeden z nich przez pomyłkę podrzucił również im malucha. Zdegustowany Asteriks próbuje wytłumaczyć towarzyszowi, skąd biorą się dzieci, ale zanim to czyni, Obeliks, wychodzący właśnie z domu, znajduje na progu wiklinowy kosz z płaczącym zawiniątkiem w środku. Do kogo należy dziecko, nie wiadomo, ale fakt, że zostało pozostawione akurat przed chatą dwóch zaprzysięgłych kawalerów nie uchodzi uwagi mieszkańców oppidum, a przede wszystkim żony wodza Asparanoiksa, Miminie, która z biegiem czasu wyciąga coraz bardziej radykalne wnioski. Tymczasem zaskoczenie przyjaciół zdaje się być jak najbardziej rzeczywiste, a i gniew Asteriksa będący reakcją na wszelkie insynuacje, przekonuje, że dziecko raczej nie jest niechlubną pamiątką po licznych wojażach. Mimo to wódz decyduje, by to właśnie u niego malec, przynajmniej na razie, pozostał. Szybko okazuje się, że chłopiec nie dość, że ma niesforny charakter, to na dodatek poczęstowany mlekiem przez Obeliksa wypija przy okazji także kilka kropel magicznego wywaru, co czyni go silnym zdecydowaniem ponad jego wiek. Od tej pory niemowlak daje się we znaki wszystkim mieszkańcom osady – zarówno tym dwu-, jak i czworonożnym. Przedstawiając jego psoty, Uderzo nie wysilił się jednak na szczególną oryginalność – pod wieloma względami posłużył się tym samym schematem, jaki wykorzystał już Goscinny przy okazji przymusowej wizyty w Armoryce nieokrzesanego Pepego w „ Asteriksie w Hiszpanii” (1969). I podobnie jak w opowieści o perypetiach syna iberyjskiego wodza Cebullanki y Grzanki, w ślad za nim wysłał do osady Galów Rzymian. Najpierw pojawia się więc incognito w okolicy prefekt Kolcokaktus, a następnie – sam Marek Juniusz Brutus, któremu – nie wiedzieć czemu (przynajmniej na razie) – niesamowicie zależy na dorwaniu malucha. W tym momencie każdy, kto jest nieco lepiej obeznany w historii starożytnej tamtych czasów, bez większych problemów odgadnie, jakie są prawdziwe intencje Brutusa i kim jest – względnie może być – nieszczęsny podrzutek. Inna sprawa, że jest to również wyłożone kawa na ławę w finale – tyleż spektakularnym, co efekciarskim (i nawiązującym do klasycznego albumu „ Asteriks i Kleopatra”). Ze smaczków warto wymienić dwa. Fizjonomie Kolcokaktusa i Brutusa są karykaturami dwóch legendarnych amerykańskich aktorów – odpowiednio Jacka Lemmona i Tony’ego Curtisa, znanych doskonale chyba każdemu, kto choć raz oglądał „Pół żartem, pół serio” (1959) Billy’ego Wildera. W komiksie tym padają także słynne słowa przypisywane Juliuszowi Cezarowi, choć w nieco innej wersji, niż ta, która zrobiła zawrotną karierę. Uderzo każe bowiem rzymskiemu wodzowi zwrócić się do Brutusa nie z pełnym zaskoczenia i irytacji zapytaniem: „Et tu, Brute, contra me?” (I ty, Brutusie, przeciwko mnie?), ale pobrzmiewającą ojcowskim wyrzutem łacińską frazą: „Tu quoque, fili!” (Ty także, synu!), przytoczoną w „Żywotach cezarów” Swetoniusza. „Syn Asteriksa” okazał się jednym ze słabszych albumów serii. Może też dlatego na kolejną odsłonę przygód dzielnych Galów Albert Uderzo kazał czekać aż cztery lata („Asteriks u Reszehezady” ukazał się dopiero w 1987 roku) – wystarczająco długo, aby się bardzo stęsknić za ulubionymi bohaterami i jednocześnie puścić w niepamięć poprzedni spadek formy.
Tytuł: Asteriks # 27: Syn Asteriksa (wyd.2) Cena: 19,99 Data wydania: 5 marca 2012 Gatunek: humor Ekstrakt: 50% |