 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gdy dojechali na miejsce, Guri miała już zapisane w komunikatorze namiary na najlepszych rządowych techników oraz na wypadek, gdyby musiała szukać noclegu na Coruscant – adres domowy Malastarczyka, który żegnał się z nią na peronie z całą staroświecką galanterią, na jaką go było stać. Mrugał przy tym, nieco speszony, za każdym razem innym z trojga oczu. Ku dużej uldze Zantary urzędniczka okazała się pracownicą zupełnie innego wydziału i zniknęła z jej życia wraz z odjeżdżającą kolejką. Co więcej, w ochronie apartamentu Leii Organy pracował znany Guri agent, więc nie musiała się znów przebijać przez mur służbistości młodych strażników. Niestety księżniczki też nie było w stolicy. Trwała kampania przed referendum konstytucyjnym i Leia krążyła gdzieś po Galaktyce. Znajomy dał Guri harmonogram najbliższych planowanych przez senator wizyt, mówiąc, że nie jest to bynajmniej tajemnica państwowa, a dodatkowo przy każdym odwiedzanym mieście dopisał nazwę hotelu, w którym sztab miał zapewnione noclegi. Zantara już się miała obruszyć, że zdobycie i jednej, i drugiej informacji nie stanowiłoby dla niej doprawdy wyzwania, kiedy agent udobruchał ją stwierdzeniem, że robi to wyłącznie po to, żeby Guri zdążyła z nim jeszcze pójść na śniadanie, zanim odleci. Trudno było odmówić staremu druhowi, zresztą jeść coś trzeba, ale potem już nie marnowała czasu i wróciła do „Troublemakera”. Komputer pokładowy powitał ją pytaniem, czy można wysłać odpowiedź na prośbę o podanie pozycji statku wysłaną przez Gar’lyagha. Guri stwierdziła, że nie warto, skoro zaraz odlatuje. Spróbowała skontaktować się z Dezzem przez holo, ale znów natknęła się na automat, więc tylko prychnęła poirytowana i podyktowała mu koordynaty celu swojej podróży. Tym razem Guri lądowała w lekkiej mgle, na tyle delikatnej, żeby nie zakłócała widoczności, ale sprawiającej, że miasto zdawało się wyrastać z białego oparu. Było w tym coś prawie bajkowego i nierealnego. Jednak kiedy tylko najemniczka wysiadła ze swojego statku, natychmiast wróciła do rzeczywistości. Miasto żyło z handlu, jego port towarowy był jednym z największych w Galaktyce, a przecież przechodzące przez niego ładunki stanowiły jedynie nikłą część tego, co od razu na orbicie zmieniało właściciela i wyruszało w dalszą podróż. Ulicami przewalał się wielorasowy tłum, a zamiast romantycznej mgiełki unosił się prawie dosłownie wyczuwalny zapach pieniędzy. Miliony, miliardy kredytów? Guri nawet nie była pewna, jakich rzędów wielkości powinna używać, myśląc o przeprowadzanych tu operacjach. Hotel, którego szukała, nie był może najbardziej rzucający się w oczy, ale podobno najbardziej elegancki spośród wyrastających wokół portu drapaczy chmur. Zantara tuż po wylądowaniu sprawdziła najważniejszą dla niej w tej chwili rzecz – w jednym z hangarów specjalnych stał „Sokół Millenium”. Dlatego teraz weszła pewnie do wnętrza hotelu. Obecność kapitana Solo rozwiązywała wszystkie problemy, jeżeli chodzi o rozmowę na osobności z księżniczką Leią. Być może nawet ta rozmowa okaże się po prostu niepotrzebna. – No nie, Guri… Jesteś… niewiarygodna – Han Solo pokręcił głową, rzucając przy tym spojrzenie na Chewiego, który nawet nie warknął, tylko oparł się o balustradę tarasu, na którym stali. O tak wczesnej porze nie było tam nikogo poza nimi, nie licząc dyskretnie przechadzającego się w dużej odległości żołnierza z przewieszonym przez ramię karabinem. Strażnik miał oko na budynki po przeciwnej stronie ulicy i główne wejście do hotelu kilkanaście pięter poniżej tarasu. – Tak sobie po prostu spotkałaś ją w Mos Espa? Tak ci się nawinęła? – drążył Han. – Co ja wam będę ściemniać. Czysty przypadek. Nie szukałam Windu, a jak mi się pod nos napatoczyła, to wcale nie miałam zamiaru jej wydawać glinom, bez urazy. No, ale jak się zorientowałam… – Masz u nas spory dług, dziewczyno! – W duchy wierzysz, Soloo? – zaśmiała się bezczelnie. – Myślisz, że dostanę za to choćby dwa kredyty? Nagroda jest za Windu „żywą lub martwą”, nie za informacje. Fuszerka, bracie, nawet listy gończe to wam jakieś takie wychodzą… Nieważne. Jakby była nagroda również za informacje… A tak, to co najwyżej medal mogę dostać – błysnęła zębami. – Oczywiście, jeżeli pozwolicie mi się przyłączyć. – Wiesz, co robisz? Guri! To sprawa dla nich: dla Nessie, Luke’a, ostatecznie – skrzywił się prawie niezauważalnie – dla Leii, nie dla nas. – Myślę, że się przydamy. Masz zamiar siedzieć bezczynnie i tylko patrzeć? – Jasne, że nie! Wookiee, do tej pory milczący ryknął mu do wtóru. – No właśnie – rozłożyła ręce. – O czym tu gadać. – Poczekajcie chwilę… Han odszedł od nich parę kroków i wyjął komunikator. Chewie w tym czasie poklepał Guri po plecach tak, że o mało jej nie przewrócił. – Ghhhrrrr! – A dzięki, dziękii, zawsze miło słyszeć słowa uznania. Solo wrócił prawie natychmiast. – Udało mi się ją złapać jeszcze przed spotkaniem. Mówi, że będzie zobowiązana, jeżeli zostaniesz choćby, żeby jej wszystko sama opowiedzieć, czyli do wieczora. Jeżeli chcesz z nami pracować, będzie wdzięczna tym bardziej. Tutaj była jakaś wstawka o Nowej Republice, pokoju i powszechnym bezpieczeństwie, ale chyba mi trochę umknęło… No wiesz, zakłócenia – Guri parsknęła, a Wookiee wyszczerzył kły. – Ale to się chyba ogólnie sprowadzało do jakiejś rozsądnej kwoty za sam fakt współpracy, niezależnie od efektu. – No i świetnie. Tylko mi załatw rządowe kody dla „Troublemakera”, żeby mi nikt wstrętów nie robił. – Jasne. I pokój tutaj, będziemy musieli od razu pogadać, jak tylko Leia wróci, nie ma sensu, żebyś mieszkała teraz na statku. Zresztą szykuje się w takim razie większa narada, ale to dopiero jutro. Luke i Nessie akurat właśnie przylatują. – Tyle dobrego! – mruknęła Guri. – Bo masz świętą rację, Soloo, to nie jest robota dla nas. Han przyglądał się, jak Zantara podziwia swój hotelowy pokój. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, ale nie był to uśmiech złośliwy, lecz pełen zrozumienia. – Hej, Han! – usłyszał jej głos z łazienki. – A te marmury to prawdziwe chyba, nie? – Nie wiem, ale na syntetyczne nie wyglądają, prawda? – Zapytaj kogoś! – Kogo? Nie zejdę przecież do recepcji i nie zadam takiego pytania. – Się przejmujesz! – Guri wyszła do niego i rozglądając się jeszcze raz wokół, zatknęła kciuki za pas z miotaczem. – Ja to bym się spytała, też masz opory. Wzruszyła ramionami, Han wzniósł oczy do nieba, a Chewie zaśmiał się chrapliwie. – Chodź, Guri, do nas, tam dopiero ci oko zbieleje. Przeszli przez długi korytarz, miękki dywan wyciszał dźwięk ich kroków. – Do was? To znaczy? – zapytała pozornie niewinnie Guri, a usta jej drgały w powstrzymywanym śmiechu. Wookiee ryknął coś zirytowany. – E taam… A ja już myślałam, że wy tak we trójkę w tym apartamencie… Wy obaj tacy nierozłączni, no i kazałeś Chewiemu opiekować się… Nie bij mnie! Nie przy ochronie! Jestem oficerem, zapomniałeś?! Strażnicy przy drzwiach wyprężyli się na baczność i zasalutowali, Han odpowiedział im niedbałym salutem do gołej głowy. – Witajcie, chłopcy. To jest porucznik Guri Zantara. Zaufana osoba. Guri mrugnęła do jednego z nich i weszła za Hanem do wielkiego salonu. – No… rzeczywiście… Klasa. Mogę sobie pooglądać?! – Proszę bardzo. Tylko nie sypialnię i nie garderobę Leii. Chyba by jej się nie spodobało. – Też by mi się nie spodobało, jakby mi jakaś laska ciuchy przeglądała – powiedziała Guri, omiatając wzrokiem pokój. Mimo swoich rozmiarów był zaskakująco przytulny dzięki beżowym wyściełanym meblom i bujnym roślinom w ozdobnych donicach. Ściany zdobił kalamariański fryz z płaskorzeźb przedstawiających plątaninę przenikających się kształtów – nieokreślonych, a jednak w jakiś sposób przyjemnych dla oka. |