powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXVII)
czerwiec 2012

Bez szału, ale z pasją
Eliza Kowalewska, Grzegorz Madej ‹Heniek›
Ultraniskobudżetowy „Heniek” szturmem zdobył kilka polskich festiwali i natychmiast został okrzyknięty przez krytyków offowym objawieniem. Zacierającym sobie ręce widzom poleca się jednak zachować rozsądek w starciu z tą euforyczną recenzencką falą. Bo jak to z nieokiełznanymi wybuchami bywa – mogą wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Na przykład samemu filmowi.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Chodzi przede wszystkim o to, by widz nie oczekiwał od „Heńka” cudów i popisów na miarę hollywoodzkiego kina akcji. Bo na takim amerykańskim schemacie fabularnym (oczywiście solidnie uproszczonym, lecz wciąż w pozytywnym znaczeniu) zbudowana jest filmowa historia, co eksponuje się w opisach filmu. Mamy tu więc duże pieniądze, drogie samochody, mafijne działania i zapowiedź srogiej zemsty. Rzecz dzieje się w realiach salonu samochodowego, w którym pracuje czworo znajomych. Jednego z nich, tytułowego Heńka, od początku spowija gęsta tajemnica. Zapożyczający się u pozostałych trojga na grube tysiące lekkoduch, pojawia się na ekranie niemal wyłącznie w ich wspomnieniach i zeznaniach. Podejrzany o powiązania z gangiem złodziei Heniek został bowiem zatrzymany przez policję, a od jego znajomych oczekuje się pomocy w wyjaśnieniu sprawy. W tym momencie zaczynają się sypać międzyludzkie relacje, a rosnąca chciwość odbiera bohaterom możliwość racjonalnego decydowania o sobie.
Żeby jednak należycie docenić „Heńka”, należy porzucić nadzieję na wybuchy i pościgi. Dobrze byłoby również oddzielić utwór duetu EarlGrey (czyli Elizy Kowalewskiej i Grzegorza Madeja) od filmów z milionowymi dotacjami z PISF-u czy jakimikolwiek innymi. „Heniek” został bowiem zrobiony po godzinach, za własne pieniądze autorów, a ich aktorzy (i ci znani z krakowskich scen, i naturszczycy) nie otrzymali za swoją pracę wynagrodzenia. Wyraźnie jednak widać, że film został nieźle przemyślany i napisany. Dramaturgia gra jak należy, nie ma dłużyzn, akcja toczy się wartko. Widać pasjonackie zacięcie i radość tworzenia.
Jednak uczciwość wymaga wspomnienia o pewnych mankamentach, które bardziej wymagającemu widzowi mogą skutecznie zakłócić odbiór. A przecież ich obecność nie musi być wcale taka oczywista w przypadku filmu, który pokonuje wysokobudżetowe polskie produkcje w Koszalinie i na Off Camerze i jest obiektem bezkrytycznych peanów w recenzjach. Przesadne wydają się na przykład pochwały dotyczące aktorstwa w „Heńku”, które jest moim zdaniem szalenie nierówne. Główni bohaterowie grają bardzo teatralnie, co wywołuje wrażenie sztuczności – nieznośne w kinie akcji, do jakiego aspiruje przecież „Heniek”. Niewykluczone także, że wynika to ze złego rozpisania dialogów, których aktorzy być może zbyt kurczowo się trzymali. Wyjątek stanowi tu jednak odtwórczyni roli Beaty, Beata Schimscheiner – przekonująca i dobrze rozumiejąca swoją postać. Podczas gdy świetnie wypadają epizodyści (szczególnie Tadeusz Łomnicki jako jubiler), niebędący zawodowcem odtwórca roli policjanta równa poziomem gry do aktorów „Klanu” – co w obliczu ważności tej postaci wydaje się poważnym błędem obsadowym.
Inny problem mogą stanowić zdjęcia. Na ogół poprawne, momentami zniechęcają nachalnymi kadrami (siermiężne najazdy na oczy) oraz kliszowymi i przestarzałymi rozwiązaniami wizualnymi – typu rozmywający się obraz jako znak zamyślenia. Z błędów pracy operatora wynikają również wspomniane wyżej niedociągnięcia aktorskie. Dzieje się tak na przykład w scenie, gdy troje bohaterów rozmawia przy kuchennym stole – ściśnięci przy małym jego fragmencie aktorzy sztywnieją. Pogrzebawszy szanse na naturalny dialog, stają się niewolnikami jednego ustawienia kamery.
Co trzeba oddać „Heńkowi”, porównując go do plagi depresyjnych polskich premier, nie jest on na pewno kolejnym rodzimym smętem. Wspomniana wyżej dynamiczność, od początku wspierana jazzową muzyką w stylu soundtracku „Ocean’s Eleven”, ustawia odbiór na pozytywne, zdecydowane i lekkie kino gatunkowe. Stąd pytanie: po co film jest czarno-biały? Przywoływane przez krytyków porównania do filmu noir z lat 40-tych wydają się zbyt szumne. Zgaduję zatem, że twórcom chodziło o pogłębienie przekazu moralitetowego i symboliczne uwypuklenie kontrastów między bohaterami. Nawet tak życzliwa interpretacja tego wizualnego zabiegu, nie usprawiedliwia nieprzystawalności względem lekkości narracyjnej „Heńka” – bardzo dla niego korzystnej. Jedno wiadomo: nadużywanie czarno-białego obrazu stanowi według niektórych stylowy przejaw artyzmu – zjawisko dobitnie podsumowane w „Superprodukcji” Machulskiego jako wstęp na europejskie festiwale (na przykładzie „Cześć Tereska” Glińskiego). Ale czy naprawdę taki miał być „Heniek"?
Można byłoby czepiać się dalej, ale chyba nie do końca o to chodzi. Ważne, by nie zapomnieć, że debiut fabularny Kowalewskiej i Madeja to wciąż pozytywne zjawisko w polskim kinie. Nierówny, trochę irytujący, czasem rozpikselowany, lecz wciąż szczery. Powyższe uszczypliwości celować mają nie tyle w „Heńka”, co w aurę wspaniałości wokół niego roztaczaną. Ta bowiem może zwyczajnie zwieść widza, który oczekując gangsterskiego arcydzieła, nie dostrzeże przyjemnego filmu, stworzonego przez pasjonatów za żadne pieniądze.



Tytuł: Heniek
Scenariusz (film): Eliza Kowalewska, Grzegorz Madej
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Polska
Dystrybutor: Spectator
Data premiery: 1 czerwca 2012
Czas projekcji: 71 min.
Gatunek: dramat
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

83
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.