W prawo, na lewo, prosto. Czasem na oślep. Poddając się instynktowi łowcy. Zatraciwszy poczucie czasu i rzeczywistości. Zbliżał się wieczór, a my nie przybliżyliśmy się do niewiast nawet na krok. Czasem któraś obejrzała się, jakby sprawdzając, czy idziemy. Czasem przystanęły na chwilę, poszeptały, i znów szły dalej. Rozsądek mówił, żeby poniechać pogoni, upór pchał naprzód. Ciekawość nie dawała spokoju. Dzieciaki gnały ulicami, staruszki siedziały w cieniu ścian. Słońce zapadało krwawo ponad dachami. Dwukrotnie obeszliśmy miasto i wszystkie możliwe zaułki, uliczki i place, nim zniechęcenie odebrało nam chęci. – Wracajmy – prośba, kolejna, zatrzymała mnie w miejscu. Rozejrzałem się i z rezygnacją skinąłem głową. Szukanie cieni ze świadomością nadchodzącej nocy nie miało większego sensu. Nie starałem się nawet zrozumieć nierealności sytuacji. – Wierzysz, że ten człowiek zmartwychwstał? – zapytałem Laetitię. – Tak – odparła żarliwie. Ten sen zaczyna się tak samo, jak poprzednie, lecz biegnie inną ścieżką. Stoję na wzgórzu, a niebo nad mą głową czernieje od granatowych chmur. Zrywa się zimny, przenikliwy wiatr. U stóp otwiera się czeluść bez dna. Ziemia drży. Trzech skazańców zwisa z poprzecznych belek krzyży. Król żydowski, złodziej i oszczerca. Trójca, do której modlą się klęczące poniżej kobiety. Nie znam niewiast, lecz ich twarze nie są mi obce. Widziałem je wcześniej. Dwie starsze rzucały kwiaty pod nogi tego, który niósł swe brzemię na miejsce kaźni. Młodsza ścierała pot z jego twarzy i czoła. – Pomóż mu – kobiecy, łagodny głos wyrywa mnie z zapatrzenia. – Komu? – Jemu – kobieta kiwa głową w stronę środkowego skazańca. – Co mam zrobić? – Ulżyj jego cierpieniu. Dlaczego mnie o to proszą? Kim są? Dlaczego miałbym komukolwiek pomagać? – Jak? – dopytuję. – Wiesz jak. Jego krew nie może się zmarnować. – Dlaczego? – Bo to krew żywa. Nie rozumiem, lecz coś mówi mi, żebym się nie sprzeciwiał i jeszcze, że na zrozumienie przyjdzie pora. Podchodzę do środkowego krzyża i wbijam grot włóczni w bok wisielca. Wyrywam jednym szarpnięciem. Niewiasty rzucają się pod nogi ukrzyżowanego, omal mnie nie przewracając. Łapią w kielichy wypływającą z rany krew. Przyglądam się z góry. Nigdy wcześniej nie widziałem podobnych naczyń. Są ze srebra? – Po co wam jego krew? – pytam. Najmłodsza z niewiast, ze złotymi kolcami w wargach i uszach, podnosi głowę i przygląda mi się przez chwilę. Jest bardzo ładną dziewczyną. Ma czarne włosy i brązowe duże oczy. – Do życia – mówi, i nagle chowa naczynie pod szatę, wycofuje się szybko. Towarzyszki idą w jej ślady.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Patrzę w górę. I cofam się odruchowo. Z nieba spływa zastęp niebieskich sług. Mimo zachmurzonego nieba przybysze lśnią srebrzyście. Są wysocy i przeraźliwie chudzi, wyglądają niczym żywe szkielety, lub kości obleczone skórą. Ścięgna skrzydeł łączą się sinymi węzłami na wysokości piersi. Jeden z przybyłych podnosi rękę i dotyka rany po mej włóczni. Wbija palec w ciało, a potem wkłada go do ust i smakuje. Szczerzy się obnażając zwierzęce zęby. Gdybym potrafił, zapadłbym się pod ziemię, lecz nie potrafię, więc stoję, przyglądam się i czuję, że zaczynają drżeć mi łydki. Bo to nie mogą być anioły. Raczej demony, które przybyły po duszę grzesznika. – Ojcze, zabierz ode mnie swe sługi – szept ukrzyżowanego dziwnie głośno rozchodzi się w martwej ciszy. Istoty zaczynają rechotać. Biją się dłońmi po udach i trzepoczą potężnymi skrzydłami. Jak ptaki, które zbiegły się na ucztę przestępują z nogi na nogę. Zaraz rzucą się na swą ofiarę i rozerwą ją na strzępy! I wtedy mnie dostrzegają. Jedna z istot wybija się ponad inne i ląduje z hukiem. Przygląda mi się białymi ślepiami, tak, jakby chciała przeszyć mnie wzrokiem na wylot. Mimo iż stoi mając zgięte kolana, jest o co najmniej dwie stopy wyższa ode mnie. Nagle z na wpół otwartych ust dobiega syk. Nie wytrzymuję. Zapominając o przepaści u stóp robię krok w tył. I spadam. Ze świadomością, że za chwilę ujrzę rękę we mgle… – Gaiusie… Gaiusie… Laetitia? Siedziała na skraju łoża przyglądając mi się z zatroskaną miną. Od kilkudziesięciu dni, od ukrzyżowania, niczym mój osobisty stróż. – Coś się stało? – zapytałem. – Spotkałam Salome i kilku uczniów. – I? – Poprosiłam ją, by porozmawiali z tobą. Siadłem gwałtownie, przeganiając z głowy resztki snu. – Kiedy? Gdzie? – Wieczorem. Mam przyprowadzić cię na misterium. Podobno przed paroma dniami kilku wybrańcom ukazał się Mesjasz. Syn Salome będzie uzdrawiał żywą krwią. – Znam go? – Nie wiem. Ma na imię Jan. Jest jednym z uczniów. – Dopuszczą mnie? Wiedzą, kim jestem? – Powiedziałam im. Ciekawią ich twoje sny, Gaiusie. Chcą, byś o nich opowiedział. Uważają, że miałeś jasnowidzenie i dopatrują się cudu. Mówią, że możesz być wybrańcem. Parsknąłem śmiechem. Może jeszcze poproszą, bym został jednym z nich? Zwerbowanie człowieka na moim stanowisku z pewnością dodałoby sił sekcie i uwiarygodniło niezwykłość nowej wiary. – Nie śmiej się – szepnęła ukochana. – Oni naprawdę w to wierzą. – Fanatycy! – warknąłem, nagle rozeźlony. – Wydaje im się, że wyprą starych bogów? Kim są, by burzyć tysiącletni porządek? Laetitia opuściła głowę, kryjąc pod powiekami lęk. Wystraszyła się mego krzyku. Przytuliłem ją i ucałowałem włosy. Wyszeptałem kilka tkliwych słów. By ją uspokoić i by nie płakała. By wynagrodzić za trud. Albowiem czy mogłem ją winić za jej dobroć i naiwność? Nie. Tym bardziej, że z własnej woli poszła do kobiet, które od kilkudziesięciu dni dręczyły mnie w snach, a tym samym mogła przyczynić się do rozwiązania zagadki. Wiedziałem, że muszę pójść na misterium. Bez względu na zagrożenie i odpowiedzi, które uzyskam. Obraz ukrzyżowanego nie chciał mi zejść sprzed oczu. Czasami miałem wrażenie, że mnie prześladuje. Od dnia zmartwychwstania bezskutecznie szukałem kobiet ze snu. Jakby zapadły się pod ziemię. – Pójdziemy razem? – zapytałem. – Tak. Nie dopuszczą cię samego, ukochany. – Wiem. Naprawdę go widzieli? – W czasie wieczerzy, gdy spożywali posiłek. Przyszedł i usiadł wśród nich, a potem jadł chleb i pił wino. Pozwolił im dotknąć swych ran – żarliwość w głosie Laetitii, gdy opowiadała o ukrzyżowanym, mogła zarazić nawet największego niedowiarka. – Gaiusie, on naprawdę zmartwychwstał. Coraz więcej ludzi przyłącza się do jego uczniów. – Zdaje się, że został wydany zakaz zgromadzeń – zauważyłem. – Ich wiara jest silniejsza od strachu. Nauczyciel zmartwychwstał i wrócił, aby dać życie wieczne tym, którzy mu zawierzą. Najwierniejsi z jego uczniów otrzymali dar uzdrawiania. – I wyciągania trupów z grobu – mruknąłem. – Sam zobaczysz. Skinąłem w milczeniu. Zobaczę, a jakże. Ale przy okazji może pozbędę się snów? Nocą udaliśmy się poza miasto, do jaskiń zajmowanych przez włóczęgi, bezdomnych i żebraków. Patrole zaglądały tu tylko w razie konieczności, czyli niemal w ogóle, albowiem władze wolały mieć biedotę tutaj, niż w murach. Idąc minęliśmy kilka grup, nikt jednak nas nie zaczepił. Dopiero przy wejściu do jaskini zapytano, kim jesteśmy. Laetitia w kilku słowach wyjaśniła, że przybywamy spotkać się z Salome i jej synem. I że jestem centurionem. Chwilę trwało, nim strzegący pieczary mężczyźni wpuścili nas do środka, dając jednocześnie przewodnika z kagankiem. Tak jak przypuszczałem, nie poprowadził nas prostą drogą, lecz zaczął kluczyć, i minął dobry kwadrans, nim doszliśmy na miejsce spotkania. – Tyś jest Gaius? – Młodzieniec o długich włosach odłączył się od grupy rozmawiających i zatrzymał się o krok od nas. |