Ale najwyraźniej stchórzył, odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia z hangaru. – Zerrik, wracaj, chyba zapomniałeś na statku poczucia humoru! Może dasz mi dokończyć? Zatrzymał się i odwrócił, podpierając się pod boki i uśmiechając z dezaprobatą. – No więc? – Jak się zbudził, to próbowałam go delikatnie podpytywać, no wiesz, a ten na mnie z pyskiem, że pomógł mi się przebrać, żeby mi było wygodnie, ale taki zboczony, żeby lecieć na ludzkie dziewczyny, to on nie jest! Zerrik zaśmiał się z wyraźną ulgą. Guri wzięła go za rękę i razem przeszli do bocznego hangaru, gdzie trzymała swój śmigacz. – Wiesz, ja z Bothańczykami nie sypiam – zastrzegła się. – Ale jak mi taki ładniutki Bothańczyk jedzie takim tekstem! No myślałam, że zabiję! Ale mi przyniósł kawę. I dał proszki na kaca… Mówię ci, nie łącz nigdy wróżki z szatanem z Kashyyyk, to nie jest dobra mieszanka. Zantara wsiadła do śmigacza, a chłopak pochylił się, żeby ją pocałować na pożegnanie. – Cześć, młodyy, do zobaczenia po południu. Spróbuj jednak pójść do Dezza, może cię wpuści. – Jasne. Dam ci znać. Zasalutowała mu, posłała całusa i wystartowała, trzymając stery jedną ręką, a drugą machając Zerrikowi, aż zniknął z monitora jej wstecznej kamery. Bossk siedział przy stoliku przed jedną z portowych tawern i sączył piwo. Składane krzesło prawie trzeszczało pod ciężarem rozwalonego na nim jaszczura. Jednak mimo pozornie swobodnej pozy Trandoshanin czujnie wpatrywał się w widoczny między ostatnimi miejskimi zabudowaniami wycinek pustynnego horyzontu. A konkretnie w odległą, charakterystyczną sylwetkę statku Boby Fetta. Nie czekał długo. Przedpołudniowy ruch dopiero zaczynał wypełniać uliczkę, przy której znajdowała się tawerna, gdy od „Slave” oderwały się dwa mniejsze kształty – skutery – i pomknęły w głąb pustyni, w kierunku twierdzy Sebulby. Bossk wstał, hojną ręką zostawiając na stoliku zapłatę wraz z sowitym napiwkiem. Nadal niby niedbale wsiadł do swojego śmigacza i ruszył ku pozostawionemu bez opieki statkowi. Leciał na tyle wolno, żeby nie wzbudzić zainteresowania, ale też i na tyle szybko, żeby pokonać odkryty odcinek możliwie jak najprędzej. Kiedy znalazł się już przy „Slave”, zaparkował pojazd pod skrzydłem, tak, aby nie rzucał się w oczy ani od strony miasta, ani tym bardziej – od strony pustyni. Wyjmując ze śmigacza skrzynkę z narzędziami i kilkoma małymi, poręcznymi ładunkami wybuchowymi, raz jeszcze pokręcił z niedowierzaniem głową nad głupotą swoich kolegów po fachu. Rzeczywiście kolesie z Mos Espa nie mają za grosz jaj. No, w sumie trudno się dziwić, jeżeli tutaj za najbliższego doradcę szefa robi taka Zantara, dla której Bossk może i umiałby zadanie wymyślić, ale na pewno nie z użyciem broni. Co najwyżej kajdanek. Trandoshanin uśmiechnął się paskudnie, obchodząc statek i uważnie lustrując spojrzeniem trap. Nie mieściło mu się w głowie, żeby żaden, dosłownie żaden, spośród wezwanych przez Sebulbę łowców nie pokusił się o – bagatela! – okrągły milionik za piromankę. Pominąwszy już to, że kompletnie nie mógł pojąć, co odbiło Dugowi, zazwyczaj całkiem bystremu, żeby zrobić z tej panny głównodowodzącego akcją. Ale o to już mniejsza, Sebulba Sebulbą, ale czy reszta naprawdę aż tak bała się Fetta, żeby nawet nie spróbować zgarnąć nagrody za jego zabaweczkę? Bossk ukląkł przy ścianie statku, otworzył pokrywkę osłaniającą przewody i po chwili namysłu przepiął kabel od czujnika ruchu do przyniesionego przez siebie urządzenia. O, i gotowe. A tyle szumu robią wokół tego Fetta, jaki to niby z niego fachowiec. Jaszczur pokazał ostre zęby w czymś, co stanowiło skrzyżowanie wyrazu triumfu z groźbą. Potem wszedł na długi trap, początkowo ostrożnie, potem swobodnie, jakby statek należał do niego. Umocował wokół głównych grodzi ładunki, raz jeszcze ocenił z zadowoleniem efekt swojej pracy i odwrócił się, żeby zejść na piasek. W tym momencie rozległ się drwiący głos Boby Fetta: – Skończyłeś? Mało brakowało, a Bossk dosłownie podskoczyłby, ewentualnie dostał zawału, ale udało mu się zachować pozory opanowania. Z dużym akcentem na pozory. Odwrócił się, wyciągając miotacz. Grodzie były nadal zamknięte, natomiast ze ściany obok nich wysunął się standardowy droid-odźwierny, kamera w kształcie oka. Trandoshanin stwierdził, że naprawdę już z nim niedobrze, ponieważ w sposobie, w jaki automat się poruszał, było coś, co wydało mu się lekceważące i obraźliwe. – Schowaj broń, Bossk – powiedział głos Fetta tonem uprzejmego gospodarza. – Nie mam zamiaru sprzątać twoich zwłok z trapu. Znad górnej framugi wychynęły dwie sporych rozmiarów lufy i wycelowały wprost w łowcę, który schował miotacz do kabury i zaczął powoli się cofać. Nadal nie był pewien, czy rozmawia z automatem, z Fettem znajdującym się wewnątrz „Slave”, czy też z Fettem podpiętym zdalnie pod system ochrony statku. – Dokąd się wybierasz?! Wracaj. Bossk zamarł z jedną nogą w powietrzu. – Zapomniałeś o swoich ładunkach, usuń je. Mówiłem, że nie chce mi się sprzątać. – Ty bezczelny gnoju, zapamiętam ci to – mruknął jaszczur, ale zrobił to tak cicho, że mikrofon automatu tego nie wyłapał. Zdjął rozbrojone ładunki i wycofał się. Sztuczne oko patrzyło w ślad za nim, mrugając w sposób już jawnie prowokacyjny. Miał ochotę strzelić prosto w tę bezwstydną źrenicę, ale lufy działka odprowadzały go również.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trandoshanin, wściekły jak burza piaskowa, wziął swoją skrzynkę z narzędziami. Ponaglony okrzykiem oka: „I kabelki przepnij!”, przywrócił domniemany czujnik ruchu do stanu wyjściowego. To do czego ja się w takim razie podłączyłem?! – pomyślał. Potem wsiadł do śmigacza. Ukryty pod skrzydłem wyszedł już z zasięgu kamery odźwiernego. Oczywiście nie znaczyło to, że nie było tu jakichś innych kamer, ale… Nie mógł sobie darować, po prostu nie mógł. Tu już nie chodziło o jakiś tam milion za Windu, tu zaczęło chodzić o to, że nikt się nie będzie bezkarnie naigrywał z trandoshańskiego łowcy nagród. Otworzył skrzynkę z narzędziami, wyjął nieduży nadajnik w solidnej, odpornej na działanie rozgrzanej atmosfery obudowie i szybkim ruchem rzucił go w górę, w stronę spodniej części skrzydła. Urządzenie wbiło się w pancerz, rozkładając mackowate zaczepy, i teraz trzeba było naprawdę uważnie się przyjrzeć, żeby je dostrzec na tle osmalonej stali. Bossk zamarł na chwilę, oczekując reakcji – złośliwego komentarza z głośnika lub wręcz strzałów bez ostrzeżenia. Ale nie, cisza. Odpalił silnik i odleciał spod „Slave”, śmiejąc się rechotliwie. Guri zajechała z fasonem pod twierdzę Sebulby, odmachała pozdrawiającym ją strażnikom i weszła do budynku. Zachowywała się ze swoją zwykłą nonszalancją, ale była czujna. Coś jej się w tej całej sytuacji nie zgadzało, choć nie mogła w żaden sposób sprecyzować co. Najpierw Boba Fett prawie zawala zlecenie. No, nikt nie jest doskonały. Ale miał rację – Guri nie była sobie w stanie przypomnieć, żeby kiedykolwiek wcześniej schrzanił robotę. Oczywiście poza masakrą nad jamą sarlacca, ale to inna kategoria. Potem zjawia się z Windu. Tu też niby nie ma się do czego przyczepić. W końcu nawet on ma prawo zainteresować się kimś na dłużej niż na godzinę, względnie, za dodatkową opłatą, dwie. Ale żeby akurat piromanka z Sullust? Dziewczyna ma styl, nie da się ukryć. Nie jest głupia, co tłumaczy, dlaczego Fett na nią poleciał. No, a do ludzi nastawiona pozytywnie w dokładnie tym samym stopniu co on. Guri uśmiechnęła się pod nosem. Widząc już, że te rozważania nie doprowadzą jej do żadnych wniosków, zbiegła z ostatniego podestu i gwałtownie zwolniła w drzwiach podziemnej sali. Atmosfera wewnątrz była napięta. – Zdążyłem przemyśleć kilka spraw przez noc, Windu – Sebulba, kołysząc się lekko, zbliżył się do stojącej pośrodku sali zabójczyni. – Trup mechanika a żywy mechanik to jednak jest zasadnicza różnica, wbrew temu, co mówisz. Windu nawet nie drgnęła powieka. – Z tym to już nie do mnie. Gar’lyagh prędzej czy później doprowadzi się do takiego stanu, żeby z tobą porozmawiać. – Dowodziłaś akcją. Nie bez powodu ty właśnie. |