powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXVII)
czerwiec 2012

W kupie siła!
Joss Whedon ‹Avengers 3D›
Wbrew pozorom zebranie w jednym filmie kilku indywidualnych bohaterów nie stworzyło wrażenia przesytu, a wręcz przeciwnie – „Avengers” niosą ze sobą wartość dodaną i są lepsi niż każda wcześniejsza przygoda dowolnego marvelowskiego superbohatera z osobna.
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
OK, puryści zaraz podniosą larum, że nie ma efektu świeżości „Iron Mana”, kosmiczno-barokowego przepychu scenografii „Thora” czy ducha staroświeckich komiksów jak w „Kapitanie Ameryce”. Więcej nawet – „Avengersi” nie mają nawet w części żadnej z tych zalet. Bo przecież ani nie mamy do czynienia z historią typu „origins”, o początkach jakiegoś superbohatera, ani na chwilę nie zaglądamy do kosmicznego pałacu Asgardu, a Cap już zadomowił się we współczesności i stracił w dużej mierze swój retro-urok (co nie znaczy, że całkowicie – kilka fajnych scenek wygrywa jeszcze ten motyw). To wszystko prawda, ale film Jossa Whedona daje w o wiele większym natężeniu coś być może jeszcze ważniejszego – ROZRYWKĘ!
„Avengers” to bez dwóch zdań typowo popcornowe podejście do superbohaterów. Nie należy doszukiwać się tutaj dylematów moralnych „Mrocznego rycerza”, problemów osobowościowych „Iron Mana”, komentarza politycznego „Strażników”, rozważań społeczno-etycznych „X-Menów” czy ironicznej brutalności „Kick Ass”. Na szczęście u Whedona nie oznacza to bezsensownej i odmóżdżającej rozwałki, ale w miarę spójną fabułę, potężną garść nawiązań, sporo humoru i celne dialogi. To te elementy sprawiają prawdziwą radochę podczas seansu – przede wszystkim tym, którzy znają wcześniejsze filmy, a najlepiej jeśli orientują się również w komiksach (co nie znaczy, że laicy są na straconej pozycji – dzięki płynnemu wprowadzaniu w meandry fabuły i związków miedzy postaciami, nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem filmu). To oni docenią takie perełki jak trawestacja słynnego one-linera Hulka, spięcia i pojedynki między bohaterami, scenę po napisach, czy obowiązkową obecność w kadrze Stana Lee, współtwórcy wielu postaci Marvela.
Fani zrozumieją też, że w końcu każda postać jest dokładnie taka, jaka powinna być: Thor to twardziel i ciężki kaliber, Cap to mobilizujący i dbający o nienaganność etyczną lider, Iron Man to wsparcie z powietrza i wsparcie intelektualno-informatyczne, Hawkeye – wsparcie snajperskie, a Hulk to nieobliczalny żywioł natury. Tylko Czarna Wdowa trochę na siłę próbuje dorównać kolegom w bitwie, w czym ze względu na swoje atrybuty i „moce” nie ma szans, ale ma też swoje świetne momenty jako spec od wyciągania informacji. Oczywiście to, że każda postać jest taka jak być powinna, to w dużym stopniu ewolucja i zasługa poprzednich filmów, które stworzyły podwaliny pod prawość Kapitana, cynizm Tony’ego Starka czy prostolinijność Thora. Z drugiej strony taki Hulk to kompletne zignorowanie poprzednich filmów i zbudowanie postaci od nowa.
No właśnie – Hulk. Prawdopodobnie ciężko w to uwierzyć, ale Mark Ruffalo kradnie film Robertowi Downeyowi Jr.! Jego Bruce Banner to czysty żywioł i szaleństwo kryjące się za zasłoną błyskotliwego umysłu i flegmatycznej facjaty. W końcu Hulk jest tym, kim być powinien – nie jednoznacznie „tym dobrym”, ale ambiwalentną postacią, chodzącą apokalipsą, która budzi strach w każdym innym superbohaterze. O ile wcześniej kibicowaliśmy milusim, dobrodusznym, łagodnym i przystojnym Edwardowi Nortonowi i Erikowi Banie, tak teraz doskonale rozumiemy przerażenie agentki Romanoff gdy przyjdzie jej stanąć naprzeciw potwora. Nieważne czy w ludzkiej, czy w zielonej postaci.
Ale „Avengers” nie są w żadnej mierze filmem budowanym wokół jednego bohatera – ich siłą jest równy i inteligentny podział czasu ekranowego. U Whedona każda postać ma swoje pięć minut, ale też każda integruje się z pozostałymi – jest czas na wzajemne docinki i na walkę ramię w ramię. Takie podejście sprawdza się też doskonale w scenach akcji, bo twórcy „Avengers” za cel postawili sobie przedstawienie DRUŻYNY. W fabule nie ma miejsca na złamanie jedności miejsca, nie ma znanych choćby z „Gwiezdnych wojen” (porównanie na licencji Konrada Wągrowskiego) kilku planów akcji, na których walczą różni bohaterowie. Tu postacie ze sobą współpracują, a widz dzięki temu zachowuje doskonałą orientację w totalnej, finałowej rozwałce – bez przesady jednej z najefektowniejszych komputerowo wygenerowanych scen akcji, która dynamiką, rozmachem, a jednocześnie przejrzystością dorównuje bitwom z „Avatara”.
Niestety filmowi Camerona nie dorównują już efekty 3D, co jest zapewne w dużej mierze spowodowane późniejszą konwersją, a nie kręceniem filmu w tej technologii od samego początku. Potwierdzają się głosy mówiące, że przerabiane filmy nie współgrają z technologią jaką dysponują kina oferując niewystarczającą jakość i zbyt ciemny obraz – oglądanie wstępu „Avengers” rozgrywającego się w mroku było przez kilka pierwszych minut potrzebnych na przyzwyczajenie wzroku prawdziwą męczarnią (zapewne dużo lepsze wrażenie sprawiałoby to na ekranie i sprzęcie IMAXowym1)). Nie znaczy to, że 3D jest kiepskie jako takie, efekty są wyważone, polegające głównie na nadaniu obrazowi głębi, a nie atakowaniu widza wylatującymi z ekranu przedmiotami – po prostu to danie zaserwowane jest na kiepskim talerzu. O ile jednak ogranicza to odrobinę przyjemność z odbioru filmu, nie obniża w żaden sposób jakości tego, co przygotował widzom Joss Whedon. Doświadczony reżyser, producent i scenarzysta filmów oraz komiksów, miłośnik tych ostatnich, stworzył idealnego letniego blockbustera, z sympatycznymi i dobrze znanymi postaciami, pełnego humoru, znakomitych efektów specjalnych i nieprzesadnie patetycznego2). A przy tym nakręcił film wyjątkowo wierny komiksowemu oryginałowi, co przecież nie jest prostym zadaniem. Chapeau bas i do kin marsz!
1) W tym miejscu chciałbym serdecznie pozdrowić dystrybutora i pewną sieć kinową operującą w mniejszych-dużych miastach – za nieumożliwienie mi obejrzenia filmu w 2D, a zmuszenia do zapłacenia wyższej ceny (plus osobnej kwoty za udostępnienie okularów!!! – niestety nie było możliwości nieskorzystania z tej wspaniałej oferty…) i oglądanie filmu w formie, która mi nie odpowiada. Wiedziałem z wcześniejszych doświadczeń, że okulary tej sieci bardziej przeszkadzają w trakcie seansu (ciemne, niewygodne, ograniczające pole widzenia) niż poszerzają doznania i dlatego nastawiałem się na seans 2D – niestety nie dane mi było dokonać takiego wyboru. Dobrze, że przynajmniej można było wybrać rodzaj spolszczenia, chociaż i tak przeżyłem chwile grozy, gdy nad wejściem do sali kinowej, wbrew napisowi na bilecie i w systemie rezerwacyjnym, zaświecił się złowrogi napis „(dub.)”.
2) Owszem, w fabule znalazło się miejsce na podkreślenie zła antagonisty i skalę zagrożenie – w końcu Avengersi ratują świat przed wrednym typem, który ma krew na rękach! Ale mimo wszystko – wbrew temu co można usłyszeć od niektórych recenzentów – dzięki szybko pędzącej na przód akcji ma się wrażenie, że to raczej obowiązkowy element, który i reżyser i odtwórcy głównych ról potraktowali po macoszemu. Tych scen Whedon nie podkreśla niepotrzebnie montażem, tylko daje im szybko wybrzmieć i idzie dalej – w końcu obracamy się w świecie komiksu, gdzie wszystko jest umowne, więc i ogarnięty widz szybko zrozumie, że teraz, umownie, dokonała się dramatyczna zmiana w sercach bohaterów…



Tytuł: Avengers 3D
Tytuł oryginalny: The Avengers
Reżyseria: Joss Whedon
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Scenariusz (film): Joss Whedon, Zak Penn
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: USA
Cykl: Marvel Studios
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 11 maja 2012
WWW: Strona
Gatunek: akcja, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.