– Jam jest – przytaknąłem. – Witam cię otwartym sercem ufając, że staniesz się jednym z nas. – Nie po to tu przybyłem. – Czyżby? Wierz mi, że gdy stąd wyjdziesz, nie będziesz już taki sam. On zmartwychwstał. Czy rozumiesz? Nic już nie jest i nie będzie takie jak dawniej. Bogowie Rzymu muszą odejść. Syn Boży umarł na krzyżu płacąc swym życiem za grzechy ludu. A jego śmierć stała się początkiem życia wiecznego. Kto w niego uwierzy, posiądzie nieśmiertelność. – Wasza wiara nie jest w stanie cofnąć śmierci – odparłem. – Może jednak stać się początkiem nowego życia. Przypuszczam, że nikt nie chciałby żyć wiecznie na tym padole łez i cierpienia. Bóg Ojciec czeka na wszystkich, którzy uwierzyli, ze swym synem po prawicy. – To on jednak nie zmartwychwstał? – Człowieku małej wiary. On może wszystko. Był wśród nas zaraz po zmartwychwstaniu, rozmawiał, pił i jadł. Widziałem go tak jak ciebie teraz. Jest wszystkim, więc może być wszędzie. Zstąpił z nieba, by żyć wśród ludzi i swą świętą krwią odkupić ich winy. Nie widziałeś tego, co my, dlatego wątpisz i zadajesz kłam mym słowom. – Byłem przy nim, gdy umierał. – Czy myślisz, że bez powodu? Zostałeś wybrany, by towarzyszyć mu w ostatniej drodze. To oczywiste. Czyś się jeszcze tego nie domyślił? – Nie. – Pokażę ci jego moc. Nie wszyscy ufają słowu, lecz każdy może dostąpić łaski nawrócenia. Wielu nawraca się ujrzawszy cuda, które dzieją się za jego przyzwoleniem. Albowiem on jest władcą świata, źródłem życia i nieśmiertelności. – Chciałbym go ujrzeć. – Człowieku małej wiary. Wciąż go widzisz. – Gdzie? – Rozejrzyj się. On jest wszędzie. Jest powietrzem, którym oddychasz i ziemią, po której stąpasz. Czy nie rozumiesz, że przez niego wszystko się stało? – Nie. Byłem przy jego śmierci. – Czyżby? Jesteś pewien, że to on wisiał na krzyżu? A nie wyłącznie jego ziemskie ciało? Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Jan mówił gładko i bez zająknięcia. Z charyzmą, której pozazdrościć mu mógłby niejeden wybitny orator. Czułem, że gdybym przebywał z nim dłużej, wmówiłby mi cokolwiek. – Chodźcie za mną – rzekł odwracając się plecami. Poszliśmy za nim trzymając się za ręce. Bliskość Laetitii dodawała mi odwagi i pewności siebie. Nie podobało mi się to miejsce, a nawet to, że dałem się namówić, by tu przyjść. Przeszliśmy do sąsiedniej groty, znacznie mniejszej i po brzegi wypełnionej ludźmi, którzy gdy tylko nas ujrzeli, zaczęli kłaniać się Janowi. Pośrodku jaskini, na kamiennym stole, leżał człowiek. Na pierwszy rzut oka martwy. Miałem jednak w pamięci wątpliwy cud ożywienia przy grobie i nie wyciągałem zbyt daleko idących przypuszczeń. Mężczyzna mógł być po pięćdziesiątce, był mocno wychudzony i zarośnięty. Z jego lewego ramienia wystawało coś, co wyglądało mi na bardzo cienką trzcinę. Jej górny koniec ginął w podwieszonym do sklepienia srebrnym wrzecionowatym naczyniu. Byłem niemal pewien, że w takie same kielichy niewiasty z mego snu zbierały krew ukrzyżowanego Mesjasza. Zresztą, jedna z nich stała u wezgłowia. Jan przyłożył palec do ust nakazując obecnym milczenie, po czym podszedł do podestu i pochylił się nad mężczyzną. Zaczął coś szeptać, lecz nie zrozumiałem ani słowa. Mówił zbyt cicho i niewyraźnie, bym wychwycił sens. Wszyscy stali jak skamieniali i tylko szmer oddechów zakłócał ciszę. Nagle Jan odgiął się i rozłożywszy ręce krzyknął wielkim głosem, od którego pył ze sklepienia posypał nam się na głowy. Leżący mężczyzna siadł gwałtownie. Ze świstem wciągnął powietrze. – Janie? – rzekł. – Łazarzu – odparł zagadnięty. – Wróciłem? – Tak. Mężczyzna rozejrzał się i nagle rozryczał się jak dziecko. Łzy spłynęły po jego pobrużdżonych policzkach. – Chwalmy pana! – gromki krzyk podrażnił zmysł słuchu. Ludzie jedną masą upadli na kolana. Ja z nimi, ściągnięty w dół przez Laetitię. Nie opierałem się, choć spektakl, którego stałem się świadkiem bardziej wyglądał mi na z góry zaplanowany pokaz, niż autentyczny cud. Klękając dostrzegłem, jak stojąca przy ołtarzu kobieta wyciąga trzcinę z ramienia mężczyzny i obwiązuje je płótnem. Potem znikła mi z oczu. Jan mówił słowa modlitwy, tłum powtarzał za nim. Łazarz łkał, co chwila wznosząc ręce nad głowę i wykrzykując podziękowania. Ile to trwało, nie wiem. Poczułem jednak ogromną ulgę, gdy obrządek dobiegł końca. Jan ucałował Łazarza i wymienił z nim kilka słów, po czym podszedł do nas. – Pan, jakiś czas temu, wyrwał go śmierci – rzekł. – Mogłeś o tym słyszeć. – W istocie – odparłem, bo opowieść o Łazarzu rzeczywiście odbiła się szerokim echem w cesarstwie, i nie sposób było jej nie znać, mimo iż wielu w nią nie wierzyło. – Zatem co widziałem dziś? – Kolejny cud zmartwychwstania. Po ukrzyżowaniu Nauczyciela, Łazarz nie mógł zaznać spokoju i przestał jeść i pić, aż zmarł z głodu. Zapomniał, że Pan nie czynił cudów bez powodu. Łazarz wrócił do żywych, by wykonać boski plan. Dlatego po raz drugi doznał łaski. – Ogłosisz się Mesjaszem? – Nie – Jan uśmiechnął się. – Nie takie mam zadanie, Gaiusie. Tak samo, jak ty, zostałem wybrany, by służyć sprawie. Moja matka mówiła mi, że nawiedzają cię sny. I że miałeś je, zanim odbyła się egzekucja. – To prawda – przytaknąłem. – Może mógłbym ci pomóc. Opowiesz mi o nich? Skinąłem głową. Jan słuchał w milczeniu i nie przerwał mi ani razu. Był równie uważnym słuchaczem, jak wprawnym mówcą. Nie było cudu w tym, że ciągnął za sobą tłumy, słuchano go i niemal czczono. Człowiek był gliną, która oddana w zdolne ręce mogła zostać urobiona na tysiąc różnych sposobów. Wszak nawet kropla wody drążyła skały. Jan był kroplą, a motłoch skałą. – Bez wątpienia, pan cię naznaczył – rzekł, kiedy skończyłem. – To wielki dar i łaska znaleźć się w boskich planach. Byłeś przy jego ukrzyżowaniu i pomogłeś w zebraniu jego krwi… – Po co wam ona? – przerwałem mu szybko, by nie zgubić sprawy, która mnie tu przywiodła. – Do życia. – Przecież żyjecie. Uśmiechnął się. – By poznać tajemnicę wskrzeszeń musiałbyś przystąpić do nas. Inaczej niczego nie pojmiesz, a nawet jeśli, to zawsze będziesz wątpić. Nie potrzeba nam ludzi, których wiara oparta jest wyłącznie na ciekawości. – Być może potrzebuję zobaczyć, by uwierzyć? – Czy nie dość widziałeś? – Nie. – Twoje wątpliwości, Gaiusie, to przepaść bez dna, w którą spadasz. Ja zaś jestem ręką, która może cię z niej wyciągnąć. – Ha! – nie mogłem powstrzymać się przed parsknięciem. Oto, w jak prosty, a zarazem wygodny dla siebie sposób Jan wytłumaczył mi znaczenie snów. Doprawdy, nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. – Znasz odpowiedź – szarlatan wszedł mi w myśli. – Przyłącz się do nas. On cię wyzwoli. I poprowadzi. Wyprostuje ścieżki twoje i wskaże drogę, którą powinieneś pójść. Zostałeś wybrany z tysiącgłowej rzeszy, by nieść wiarę w ukrzyżowanego, wszędzie tam, gdzie tej wiary potrzebować będą. Razem możemy zbawić świat! – Gaiusie? – błagalny szept Laetitii przypomniał mi, że nie jestem sam. – Jesteście szaleni! – My? Rozejrzyj się. Tylko ty jesteś tu sam. Miał rację. Byłem sam w gnieździe żmij. Bo chociaż tłum nie wyglądał groźnie, czułem, że wystarczyłby jeden gest, by rozszarpał mnie na strzępy. I zjadł. Jan obejrzał się za siebie i kiwnął ręką. – Magdalena da ci lek, który uspokoi twe sny – rzekł. – Wszak po to tu przyszedłeś? Potem będziecie mogli odejść. – Puścisz mnie wolno? – Tak. Po cóż miałbym cię zatrzymywać? Nie jesteś jednym z nas. Byłeś i widziałeś, a mimo to nie uwierzyłeś. Odejdź w pokoju. – Odwrócił się i odszedł, niknąc w tłumie. Nie próbowałem go zatrzymać. A potem, cóż, wszystko stało się tak szybko, że mogło być przywidzeniem. Zanim się spostrzegłem, niewiasta, o której wspomniał Jan, była już przy nas, wzięła mnie za rękę i ścisnęła z niezwykłą siłą. – Ani drgnij – rozkazała i wbiła mi ostro zakończoną trzcinę w nabrzmiałą żyłę na przedramieniu. Potem nacisnęła przytwierdzony do trzciny woreczek. Ogień popłynął ręką, przyćmił wzrok, zacisnął zęby. Upadłbym, gdyby nie Laetitia. – Co mi…? – wydusiłem z siebie. Magdalena uśmiechnęła się i odwróciła nie odpowiadając. Skoczyłem za nią i przytrzymałem. – Co mi…? – zapytałem. – Dostałeś nowe życie, Gaiusie. Jego krew – odparła. – Ciesz się. Dziś wiem, że Jan miał rację mówiąc, iż był ręką, która uchroniła mnie przed upadkiem na dno przepaści. Nie osądzam go, tak jak inni, którzy twierdzą, że ożywiając Łazarza użył zbyt dużo żywej krwi. Nie zastanawiam się też, ile jest prawdy w opowieściach o Nauczycielu. Bóg jest we mnie i dlatego moja wiara, mimo upływu lat i nadchodzącej starości, jest niezachwiana i pewna. Śnię same dobre sny. Mimo iż nastały ciężkie dni, chodzę i nauczam wraz z tymi, którzy się nie wykruszyli. Zwę się Longinus, włócznia. Już nie centurion. |