„Chcielibyśmy, by tę książkę mógł napisać Frank Herbert”. Tym zdaniem Brian Herbert i Kevin J. Anderson zaczynają przedmowę do „Łowców Diuny”, które wraz z „Czerwiami Diuny” składają się na zakończenie słynnego cyklu. I w tym pragnieniu raczej nie są osamotnieni, ponieważ gdyby te powieści napisał starszy z Herbertów, z pewnością byłyby o wiele lepsze.  |  | ‹Łowcy Diuny›
|
Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. A choć syn Franka Herberta nie odziedziczył ogromnego talentu ojca, o dziwo do spółki z Andersonem spisał się całkiem nieźle. Do lektury „Łowców Diuny” zabierałam się z ogromnymi obawami, bynajmniej nie zachęcona tym, co duet autorów zaprezentował w „Rodzie Atrydów”, traktującym o wydarzeniach mających miejsce niedługo przed tymi opisanymi w „Diunie”. Tymczasem dwutomowe zakończenie Kronik, choć ustępujące poprzednim częściom cyklu, czyta się z przyjemnością, niektóre wątki wciągają i trudno nie zastanawiać się, jak to wszystko się skończy. Czy to zasługa cudownie odnalezionych notatek do siódmego tomu, czy też autorzy zdążyli się „wyrobić”, trudno powiedzieć – tym razem jednak przyzwoity styl i gotowe, bogate uniwersum, z którego można czerpać pełnymi garściami, nie są jedynymi zaletami książek. Pojawia się parę niezłych pomysłów, kilka malowniczych scen, a i bohaterowie wypadają całkiem wiarygodnie. O bogactwie świata przedstawionego chyba pisać nie trzeba, zwłaszcza że trudno za niego chwalić autorów – dziewięćdziesiąt (jeśli nie więcej) procent zasługi przy jego tworzeniu przypada przecież Frankowi Herbertowi. Porównań z pierwszymi sześcioma powieściami trudno jednak uniknąć, a te wypadają mało korzystnie dla „Łowców Diuny” i „Czerwi Diuny”, które choć same w sobie są dobre, to od poprzednich książek gorsze pod każdym względem. Nie tylko jeśli idzie o styl, spójność czy kreację postaci, ale też na przykład pomijanie kwestii, jakie w „Kronikach Diuny” były wyjątkowo istotne – dotyczących religii, człowieczeństwa, społeczeństw, władzy. Tutaj, jeżeli już zostają poruszone, to w taki sposób, że raczej irytują niż skłaniają do przemyśleń.  |  | ‹Czerwie Diuny›
|
Kolejnym problemem są pewne niespójności. Nie będzie chyba dużym spojlerem, jeśli zdradzę, że w „Łowcach Diuny” pod postaciami gholi powracają znani już czytelnikiem bohaterowie. Pytanie, jakim cudem udało się zdobyć i przez tyle wieków przechować ich materiał genetyczny? Wyjaśnienia podane w książce pozostają niewystarczające, wręcz naiwne – sprowadzające się właściwie do tego, że Tleilaxanie mieli okazję zajmować się zwłokami. Jak w ich ręce mogło dostać się ciało kogoś, kto zginął na pustyni? Mogli pobrać próbki, kiedy żył? W porządku, tylko po co, skoro nie wydawał się nikim ważnym, chyba że było się Fremenem lub zajrzało w przyszłość, by wiedzieć, czyim będzie dziadkiem? Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale wątpliwości budzi powrót nie tylko tej jednej postaci. Dlaczego dysponując tak cennymi komórkami Tleilaxanie przez tysiące lat ani razu ich nie wykorzystali? W dodatku o ile wiadomo, z jakich powodów postanowiono wyhodować niektóre z gholi, o tyle wybór innych jest zupełnie bezsensowny (i nie mają one żadnego znaczenia dla fabuły!). Ponadto trudno nie zauważyć, że autorzy bardzo chętnie nawiązują do swoich licznych książek osadzonych w uniwersum Diuny. Często są to nawiązania niepotrzebne, wciśnięte właściwie na siłę, jakby Herbert i Anderson próbowali powiedzieć czytelnikowi: hej, napisaliśmy o tym powieść, może ją kupisz? Chociażby głos Sereny Butler w pamięci Szieny – można się spierać, że była ona przecież powiązana z wątkiem myślących maszyn, lecz jej pojawienie się absolutnie nic nie wnosi, podobnie jak sprowadzenie kobiety jako gholi na ostatnich kartach powieści. Najbardziej rozczarowuje jednak zakończenie. Budowanie napięcia, trwające lata przygotowywania nowego zgromadzenia żeńskiego do wojny, paniczna ucieczka statku, na którego pokładzie znajdują się Duncan Idaho, Sziena i ghole, wszystko to zmierza do mało zaskakującego i raczej nie robiącego wrażenia finału. Aż zazgrzytałam zębami na myśl, że taki ma być koniec wspaniałej historii rozpoczynającej się wraz z „Diuną”, że jakoby wszystko, przez co przeszli Atrydzi, Arrakis i inne planety Imperium miało od początku wieść do takiego końca… Czy naprawdę tak zaplanował to Frank Herbert? Jeśli rzeczywiście takie miał plany, wierzę, że zrealizowałby je z większym wdziękiem, ponieważ finisz, jaki przedstawiają Brian Herbert i Kevin Anderson głęboko mnie rozczarował, znacznie obniżając w moich oczach wartość powieści. Ich dzieło trudno uznać za godne zakończenie cyklu, samo w sobie broni się jednak całkiem nieźle.
Tytuł: Łowcy Diuny Tytuł oryginalny: Hunters of Dune Data wydania: 18 maja 2010 ISBN: 978-83-7510-341-0 Format: 592s. 150×225mm; oprawa twarda Cena: 49,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60%
Tytuł: Czerwie Diuny Tytuł oryginalny: Sandworms of Dune Data wydania: 23 listopada 2010 ISBN: 978-83-7510-342-7 Format: 600s. 150×225mm; oprawa twarda, obwoluta Cena: 49,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 50% |