powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXIX)
wrzesień 2012

Ktoś, kto wziął tu pieniądze, nie do końca się napracował…
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Mateusz Kowalski: Gdyby się uprzeć, to można by wręcz powiedzieć, że Prometeusz z grubsza dzieli się na trzy części: stargate’opodobną (do momentu wejścia do „piramidy”), klasycznego „coś się czai, tu za progiem” (które, fabularnie, moim zdaniem jest najbardziej poukładane do kupy) i czegoś, co można określić mianem skrzyżowania slashera z „Ia, ia, Cthulhu, phtagn!” (czyli gdzieś od momentu, w którym drużyna się dzieli, a biolog zaczyna się zachowywać jak skończony idiota). Jestem w stanie nawet wybaczyć to, że film wręcz krzyczy o sequela i sprawia wrażenie, jakby z niego wycięto co najmniej pół godziny w postprodukcji (po kiego w ogóle ta czarna maź?). Co więcej – po wyjściu z sali kołatało mi się po głowie spostrzeżenie, że całość nakręcono tylko dla ostatnich kilku minut. W zasadzie wszystkie błędy wypunktowano, niektóre obroniono. Od siebie dorzucę tylko tyle, jeśli chodzi o wpadki, że takiej plejady podobnych do siebie stworów bez celu już od dawna nie widziałem – pseudokałamarnica była już w ogóle szczytem. Festiwal macek wywołuje we mnie wręcz przekonanie, że co najmniej jeden z autorów scenariusza naoglądał się za dużo hentaiów z „Bible Black” na czele. I jeszcze ten zombie, wyciągnięty jakby z dubla „Ju-on”, kiedy to twórcy doszli do wniosku, że jednak postawią na dziewczynkę… a jednak nie uważam tego filmu za totalnie stracony – i zastanawiam się wciąż, dlaczego.
Alicja ’Vika’ Kuciel: Kałamarnica, czyli Dziecko Rosemary, to zdaje się taki ogromny przodek facehuggera?
Mateusz Kowalski: No, logiki w rozmiarach tu nie uświadczysz.
Sebastian Chosiński: Widocznie po skrzyżowaniu genów z Inżynierem-Nadczłowiekiem alien zaczął się na drodze ewolucji kurczyć. Swoją drogą, czy przypadkiem nie czeka nas teraz powstanie tetralogii, w której Lisbeth Salander, tfu!… Elizabeth Shaw będzie tropić wrogów rasy (pod)ludzkiej na wszystkich dostępnych planetach? Film Scotta i tak sięgnął już poziomu crossoverów z Predatorem, a dalej może być już chyba tylko gorzej.
Artur Chruściel: Na temat kałamarnicy nawet mam pewną teorię. Po „Prometeuszu” cykl rozwojowy obcego zrekonstruowałem sobie następująco:
1. Najpierw kilkoma cząsteczkami czarnej cieczy zarażamy samca humanoidalnego.
2. Następnie samiec zapładnia samicę (plemniki omyłkowo próbują też wydostać się okiem) i się rozpada.
3. Samica rodzi młodego facehuggera, który na pożywce z rozchlapanej krwi potrafi wyrosnąć na wielkiego, chthulhupodobnego osobnika (co w sumie nie jest bardziej nielogiczne niż przejście oryginalnego Aliena od kijanki do formy dorosłej).
4. Tenże facehugger przyczepia się do kolejnej istoty humanoidalnej, która klasyczną metodą „na klatę” rodzi młodą samicę wielkości dorosłego obcego.
A resztę już znamy z wcześniejszych filmów.
Jakub Gałka: No to jak już sobie tak podryfowaliście po cyklach rozwojowych, zapładnianiu i aborcjach, może wróćmy do meritum, czyli pytania, czy film był fajny, czy niefajny. Chyba zgodzimy się wszyscy, że choćby ta scena aborcji przyszłego Cthulhu – jakkolwiek debilnie by ten „płód” nie wyglądał – trzymała w napięciu. To zresztą dla mnie jedna z większych zalet filmu: „Prometeusz” sprawdza się w roli kosmicznego thrillera nie gorzej niż dwie pierwsze części „Obcego”, a postać Rapace jest naprawdę dobrze rozpisana jako następczyni/pierwowzór Ripley – kobiety, która zupełnie przypadkowo i niespodziewanie odnajduje w sobie siłę i determinację do walki o życie.
Sebastian Chosiński: Musiałbym być podczas seansu naprawdę nieźle wstawiony, aby choć w małym stopniu podzielić, Jakubie, Twój optymizm. Film jest nudny i niedorzeczny. Bohaterom przed wyprawą powycinano chyba przysadki mózgowe, bo… wiele słów padło już na ten temat wcześniej. Jedyną osobą, która zachowuje się w miarę racjonalnie, jest Vickers, ale i nad nią w finale scenarzyści zaczęli się znęcać. Porównywanie „Prometeusza” w czymkolwiek do „Ósmego pasażera Nostromo” to bardzo duże nadużycie.
Konrad Wągrowski Ja osobiście nie mam nic do kałamarnicy – moim zdaniem scena wpisuje się w konwencję, tu jednak też trzeba założyć pewne przerysowania (uznajmy, że nie do końca rozumiemy cykl rozwojowy ksenomorfów, uznajmy, że nie do końca znamy cuda futurystycznej medycyny). Czepianie się akurat tej sceny to trochę czepianie się całości gatunku. Na tej samej zasadzie krytykowano pomysł z facehuggerem w „Obcym” pierwszym, a dziś nikogo to już nie razi.
Jakub Gałka:Oczywiście mimo to, jak już wspominałem w recenzji, atrakcyjność „Prometeusza” jako horroru czy thrillera jest dla mnie co najwyżej na drugim miejscu. Na pierwszym jest fakt, że w końcu nakręcono w Hollywood klasyczne science fiction o podróży w kosmos (przy okazji zgrabnie wplatając w to wątek „sztucznego człowieka”) z jej nieodłącznymi atrybutami: hibernacją, ujęciami przestrzeni kosmicznej, skafandrami, „księżycowymi” łazikami itd. I to bez uciekania w te bardziej kolorowe i umowne rejony, jak w znakomitym skądinąd, ale nieco odmiennym „Avatarze”. Pierwsze pół godziny filmu to miód na serce każdego miłośnika filmowego science fiction, który może bawić się w odnajdywanie nawiązań albo po prostu przypominać sobie wszystkie znakomite filmy, których ślady można znaleźć w „Prometeuszu”. Tylko nie wiem, Mateuszu, skąd wytrzasnąłeś ten „Stargate"…
Artur Chruściel: Skoro już wymieniłeś „Avatara"… Ja również ten film wspominałem po „Prometeuszu”, ale w zupełnie odmiennym kontekście. Chociaż Cameron zafundował nam prostą historię o dzikich i ich świętym drzewie, było to dla mnie o wiele lepsze SF niż „Prometeusz”, w którym „naukowość” pełni funkcję czysto dekoracyjną i zostaje całkowicie zdezawuowana głupstwami robionymi przez „naukowców”. Sama scenografia to dla mnie zdecydowanie za mało, bo na podstawie „Prometeusza” można napisać podręcznik „Jak nie powinna wyglądać eksploracja obcej planety”.
Grzegorz Fortuna: Ja chciałbym tylko dodać, że wspomniana wyżej scena kosmicznej aborcji jest w zasadzie jedyną w całym „Prometeuszu”, w wypadku której można mówić o jakimkolwiek klimacie. Przez te trzy minuty poczułem się, jakbym oglądał film tej samej klasy, co pierwszy „Alien”. Niestety, przez pozostałe sto dwadzieścia jeden trzymałem się za głowę.
Artur Chruściel: Masz raczej na myśli klimat (z braku lepszego słowa) grozy? Bo pierwsze sceny z podróży „Prometeusza” były jednak bardzo fajne, tyle że obiecywały więcej, niż później dostaliśmy. Równie dobre – i też bez pokrycia w reszcie filmu – były otwierające sekwencje z Inżynierem. A reszta to faktycznie co najwyżej klimat zakładowej wycieczki. Co, właśnie zauważyłem, byłoby równie dobrym kluczem do odczytywania „Prometeusza” jak teorie mesjanistyczne i korporacyjne. Wszak mamy picie na umór, dezynwolturę wobec zabytków i lokalnej fauny, przygodny seks, lizusów płaszczących się przed szefem…
Grzegorz Fortuna: Tak, mam na myśli klimat grozy, osaczenia, spotkania z nieznanym. To bodaj jedyna scena, w której widz naprawdę może poczuć, że dzieje się coś złego i tajemniczego. Otwarcie też jest co prawda całkiem intrygujące – szczególnie pierwsze sceny z Davidem – ale potem wszystko zostaje rozmyte przez kolejne scenariuszowe bzdury i absolutny brak napięcia. Moment „aborcji” jest jak chwilowy przebłysk geniuszu, powrót „starego, dobrego” Ridleya Scotta. Niestety trwa tylko kilka minut, a później znowu raczeni jesteśmy solidną porcją dziur scenariuszowych. Bardzo podoba mi się porównanie do wycieczki zakładowej – „Prometeusz” to taki wyjazd integracyjny w kosmos.
Konrad Wągrowski: No nie, ja jednak więcej elementów odebrałem pozytywnie – widok na „mural”, biegnące postacie w starym hologramie, pełne napięcia oczekiwanie na przebudzenie ostatniego Inżyniera – każda z tych scen miała klimat. Film miał też potencjał w warstwie treści – przecież zderzenie wyruszania w poszukiwaniu twórców z wersją androida, który tych twórców ma na wyciągnięcie ręki, przecież nawiązania do „Lawrence’a z Arabii”, przecież rozważanie kwestii ostatecznych (jakiś dreszczyk budzi przecież życzenie „udanej podróży”, którą wypowiada głowa Davida do Weylanda), to wszystko są kwestie w klimacie starej, dobrej fantastyki – czyli nie przeintelektualizowane, nie jakieś bardzo odkrywcze, ale jednak delikatnie skłaniające do refleksji.
Sebastian Chosiński: Scena przebudzenia Inżyniera została zarżnięta przez wprowadzenie do niej postaci starego Weylanda, który tak naprawdę nie wiem czego oczekiwał. Po cholerę staremu, niedołężnemu człowiekowi nieśmiertelność? Chciałby już na zawsze wyglądać jak mumia i poruszać się na wózku inwalidzkim? Gdyby był młodszy o pięćdziesiąt lat, to rozumiem, ale stojąc nad grobem… Chyba że oczekiwał, iż Inżynier go odmłodzi, ale o tym w filmie nie ma mowy.
Jakub Gałka: Naprawdę wady tak przesłaniają Wam zalety filmu? Oczekiwaliście aż tak idealnego science fiction, że dyskredytuje go najdrobniejsze niedociągnięcie? A cóż Was tak rozpieściło? Jeden „Moon"? Bo nie przypominam sobie żebyśmy mieli w ostatnich latach wysyp dobrych produkcji SF. Nie przypominam sobie też, aby „Alien” był wolny od podobnych nielogiczności odnoszących się do podróży kosmicznej (łańcuchy na nowoczesnym statku, wzrost obcego bez żadnego pokarmu i dopływu energii i budulca z zewnątrz, wpuszczanie zakażonych na pokład, siadanie do jednego stołu z kolesiem, który przed chwilą miał kosmicznego pająka przyklejonego do twarzy itd.). Mnie seans „Prometeusza” sprawiał przyjemność właśnie dlatego, że obiecywał magiczną wycieczkę (niekoniecznie „zakładową”) w kosmos, możliwość jakiej nie miałem od wielu, wielu lat („Avatar” czy „Star Trek” to jednak ciut inna, lżejsza półka). Cieszyłem się tą wycieczką, nawet gdy na miejscu okazało się, że w beach barze zamiast zimnego piwa serwują letnią herbatę.
Grzegorz Fortuna: Najdrobniejsze niedociągnięcie? Ilość i skala głupot w „Prometeuszu” jest tak wielka, że – owszem – jak dla mnie przesłaniają wszystko inne. Ale ok, zostawmy je w spokoju i zajrzyjmy dalej. Gdyby w późniejszej części filmu Scott cokolwiek zrobił, jakkolwiek spróbował tę „magiczną wycieczkę” poprowadzić, znaleźć jakieś ciekawe rozwiązania, można by mu niektóre błędy wybaczyć. Ale tutaj wszystko wydaje się być niewykorzystane – derelict, planeta, nawet robot David, który na początku jest niezwykle ciekawą postacią, ale w pewnym momencie scenarzyści sprowadzają jego rolę do macania wszystkiego, co mu wpadnie pod ręce. Nawet gdyby pominąć nielogiczności fabularne, „Prometeusz” jest przede wszystkim filmem niespełnionych obietnic. A fakt, że pierwsze minuty zapowiadają dobre kino, działa tylko na jego niekorzyść.
Artur Chruściel: „Alien”, który był jednak bardziej horrorem niż science fiction, miał prawo do taryfy ulgowej w dziedzinie naukowej ścisłości. „Prometeusz” może taką taryfę uzyskać co najwyżej jako przypowieść filozoficzna, ale ja takiego miana mu odmawiam. Mógł się Scott nie silić na realistyczny sztafaż, jeśli był on mu tak głęboko obojętny, jak to całym filmem zademonstrował.
A że mało jest dobrego kosmicznego SF w kinach? Ani to nowość, ani przesłanka, żeby ryby miały szczypce. Kino komiksowe gniło latami, zanim doczekaliśmy się filmów klasy „Strażników” czy „Mrocznego rycerza”. Epicka fantasy ma właściwie jedną godną realizację w postaci „Władcy Pierścieni”. Wolę cierpliwie poczekać na godnego następcę „Odysei kosmicznej”, niż bezkrytyczną postawą wspierać obniżenie standardów u dawnych mistrzów.
Konrad Wągrowski: Czy przysłaniają…? Na pewno irytują, jak kawałki ogryzka w szarlotce, odbierające przyjemność konsumpcji ciastka… Zwłaszcza, że – jak już mówiłem – większość tych elementów mogła zostać bardzo łatwo wyeliminowana, powinna być wychwycona na etapie preprodukcji, jeszcze jedno przepisanie scenariusza by nie zawadziło… Nad filmem wiszą poza tym dwa problemy – konieczność uśmiechu do fanów „Obcego” i trochę na siłę wciśnięte sceny doń nawiązujące i pomysł, że wszystko zostanie rozwinięte w sequelu. Bo ten sequel nadal ma potencjał, bo dwie najciekawsze postacie przeżyły i mogą działać dalej w dziwnym i złożonym duecie, bo na najważniejsze pytania nie padły odpowiedzi, a mogłyby to być odpowiedzi całkiem ciekawe…
Sebastian Chosiński: Nie zgodzę się. Jeśli scenarzyści mieli pomysł na udzielenie satysfakcjonującej i nie obrażającej inteligencji widza odpowiedzi na pytania, które tak Cię nurtują, Konradzie, to najprawdopodobniej padłyby one już w obrazie Scotta. A oni zwyczajnie nie wiedzieli, jak to rozwiązać, i dlatego uciekli od odpowiedzialności.
Konrad Wągrowski: Och, to właściwe dla Lindelofa (współscenarzysty) – w „Lostach” robił dokładnie to samo – nie wiedział jak rozwiązać wątki i uciekał od odpowiedzialności kolejnymi zagadkami. Ale nikt nie karze się trzymać tych samych scanrzystów… Powtórzę – „Prometeusza” sequelem dałoby się uratować. Czy twórcy mają na to pomysł teraz i nie przedstawili go w filmie, czy też wymyślą go na poczekaniu, to już mnie niespecjalnie obchodzi. Byle wyciągnęli wnioski.
Artur Chruściel: Ja za kontynuację również podziękuję. Wachowscy pokazali, że lepiej nie dopowiadać tego, czego się wcześniej nie przemyślało, a po ich „Matriksach” został przynajmniej jeden film, do którego warto wracać.
Konrad Wągrowski: A ja – podobnie, jak Kuba, choć jestem oczywiście bardziej krytyczny – mam ochotę nie tylko na sequel, ale na obejrzenie trzygodzinnej wersji specjalnej (jeśli taka powstanie) na Blu-Ray. Z „Matriksem” to niewłaściwa analogia – ten był zamkniętą, spójną całością i łatwo było go popsuć. Z „Prometeuszem” jest odwrotnie – stosunkowo łatwo go poprawić.



Tytuł: Prometeusz
Tytuł oryginalny: Prometheus
Dystrybutor: Imperial CinePix
Data premiery: 20 lipca 2012
Reżyseria: Ridley Scott
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Scenariusz (film): Damon Lindelof, Jon Spaihts
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: USA
Gatunek: groza / horror, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
powrót; do indeksunastwpna strona

72
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.