W pomalowanej na niebiesko kabinie dało się odczuć delikatne falowanie. Statek badawczy w środku Zatoki Kalifornijskiej kołysał się na pomarszczonej popołudniowym wiatrem tafli oceanu. Gdzieś w oddali, przez szelest wiatru i pisk mew przebijał się szum śmigłowcowego wirnika. – Gaja spokojnie czeka. – Doyle przetarł kraciastą chusteczką spocone czoło. – Jeszcze tydzień i będzie miała, co chce. Powrót ludzkości na drzewa – westchnął Vernon. – Widzę, że spodobała ci się ta metafora – odparł sarkastycznie profesor. – A czy to metafora? – Ja wiem… Nie musi być tak źle. Społeczności Amiszów jakoś żyją szczęśliwie… – Sam w to nie wierzysz. Doyle zrobił minę starego zbitego kundla. Milczeli przez chwilę. – Prezydent jest zdeterminowana podpisać Powrót do Edenu – agent zmienił temat. – Paradoksalnie zamachowcy tylko utwierdzili ją w tej decyzji. Dobiegający z zewnątrz odgłos wirnika stał się bardzo wyraźny. Profesor odchylił się do tyłu na oparciu fotela i założył nogę na nogę. – Ciągle mam wrażenie, że coś ważnego przeoczyliśmy. A ty? – zapytał. – Ja również, ale samym wrażeniem nie uratujemy Ameryki – odparł lekko zrezygnowanym tonem. Masywny stalowy zamek szczęknął głośno. Białe skrzydło drzwi otworzyło się z impetem i do kabiny wszedł, a właściwie wskoczył Marquez, ubrany w przetarte jeansy i jaskrawą hawajską koszulkę. Zdjął przeciwsłoneczne okulary. – Wracam z Kalifornii. Chyba znalazłem coś ciekawego – oznajmił.
– Pułkowniku Jameson, jak skomentuje pan ostatnie oświadczenie Sztabu Generalnego NATO? – Dziennikarz Fox News z trudem maskował wzburzenie pod maską profesjonalnej obojętności. – Cóż, sytuacja na świecie zmienia się dynamicznie i od Paktu Północnoatlantyckiego wymagana jest elastyczność w reagowaniu na nowe zagrożenia – odparł rozmówca tonem, który bardziej pasował do wykładowcy uniwersyteckiego aniżeli do żołnierza. – NATO zawsze stało na straży poszanowania praw człowieka, broniło demokracji i zwalczało terroryzm. Obecnie jesteśmy gotowi przyjąć do wiadomości nowy paradygmat, że dewastacja środowiska naturalnego stwarza globalne zagrożenie dużo poważniejsze niż lokalne akty terroru czy prześladowania ludności cywilnej. Nieodpowiedzialna polityka gospodarcza nie jest wewnętrzną kwestią państw, jest sprawą ogólnoświatową. Stosowane dotąd sankcje dyplomatyczne i gospodarcze okazały się za słabe w rozwiązywaniu… – Co znaczy, że NATO może podjąć interwencję zbrojną w kraju tylko dlatego, że emituje on za dużo dwutlenku węgla bądź źle zabezpiecza odpady radioaktywne? – dziennikarz wszedł w słowo wojskowemu. – Interwencja zbrojna jest oczywiście ostatecznością. Zawsze preferowane będą pokojowe rozwiązania, mediacje i programy naprawcze. Procedury są naprawdę dobrze określone. Dopiero odrzucenie międzynarodowej pomocy w zakresie uregulowania gospodarki jest podstawą do działań siłowych, które muszą również otrzymać mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ. – Mówi się, że deklaracja Sztabu Generalnego jest tylko preludium do podpisania nowego globalnego paktu dla środowiska, który zastąpi Zieloną Deklarację, proponując jeszcze bardziej radykalny pakiet dostosowawczy. – To są jedynie plotki rozsiewane przez zwolenników spiskowych teorii dziejów. Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.
– Za pierwszym razem ECHELON-2 to zarchiwizował i nie przepuścił do PALLASA, ze względu na przypisany niski priorytet – wyjaśniał pochylony nad klawiaturą Marquez. – Dopiero gdy przestawiłem kryteria przeszukiwania, w oparciu o wasze wskazówki, wróciło to do bazy głównej. Mielibyśmy to szybciej, planowałem użyć trybu kaskady kwantowej, ale wtedy Gaja zniszczyła nam reaktor. Proszę… Na ekranie monitora ukazała się zeskanowana strona dziennika przedstawiająca obraz szpitalnej karetki stojącej obok palmowego pasażu i wmontowaną w tle rozwartą paszczę rekina. – Wspominano o tym wypadku głównie dlatego, że ataki rekinów są bardzo rzadkie, ostatni śmiertelny wypadek miał tam miejsce w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku – kontynuował agent. – Nikt nie zwrócił większej uwagi na to, kim były ofiary morderstwa. – Morderstwa? – skrzywił się Doyle. – Ja pierd… – Vernon ugryzł się w język. – To nie był przypadek. Jak wiemy, Gaja może w pewnym zakresie sterować florą i fauną. Mieliśmy już choćby jeden incydent ze zniszczeniem samolotu przez ptaki… Rekiny wiedziały, kogo mają zjeść – stwierdził ze stoickim spokojem Marquez. – Schwartz i Eadington pracowali w CalTechu. Uchodzili za ekscentryków, zresztą bardzo zdolnych, na granicy geniuszu. Ich konikiem była geoinżynieria… Doyle i Fischer wymienili znaczące spojrzenia. – Od dwóch lat pracowali nad niezmiernie intrygującym projektem, nazwanym roboczą immunosferą. W ogólnym zarysie jest to podobne do metody nawożenia oceanów żelazem, ale nie chodzi o pobudzenie rozwoju alg, ale wprowadzenie do oceanu specjalnie zaprogramowanych nanorobotów, które będą wychwytywały nadmiarowy metan i dwutlenek węgla z atmosfery, przetwarzały je i składowały w głębinach. Metoda byłaby umiarkowanie kosztowna przy dużej skali, a jednocześnie bardzo efektywna i pozbawiona skutków ubocznych dla biosfery. – Gaja zwariowała – mruknął Vernon. – Po co miałaby zabijać kogoś, kto chciał wyświadczyć jej taką przysługę? – A po co miałaby niszczyć nasz reaktor, najczystsze źródło energii na ziemi? – zripostował Marquez. – Reaktor to przełom cywilizacyjny, jeśli chciała nas utemperować, to musiała coś z nim zrobić – rzekł Doyle. – Ale to tutaj… To mogło tylko naprawić sytuację. Jeszcze do niedawna miałem wrażenie, że przynajmniej trochę z tego wszystkiego rozumiem – westchnął. – Wpadamy ciągle w tę samą pułapkę. Przykładamy naszą ludzką miarę, próbując zrozumieć postępowanie Gai. To się nie sprawdza… – To był naprawdę genialny pomysł – Marquez rozłożył bezradnie ręce. – Oceaniczne nanoroboty, swego rodzaju przeciwciała, globalna szczepionka przeciw gazom cieplarnianym. – Może bała się nanotechnologicznego zastrzyku – stwierdził Doyle głosem przepełnionym gorzką ironią. – Gdy miałem dziesięć lat, zdemolowałem gabinet lekarski, tak bardzo nie chciałem się szczepić przeciw polio. Vernon zmarszczył brwi.
To miejsce nie zmienia się od lat – pomyślał Hirsch, przyglądając się wielkiemu staroświeckiemu biurku, na którym obok mosiężnej lampy z zielonym kloszem leżały laptop, sterta wydruków i skórzana teczka. W lewym rogu blatu wyróżniał się, przeniesiony żywcem z innej epoki, stary aparat telefoniczny – świadek minionych dziejów, relikt zimnej wojny. Czerwony telefon miał zapewnioną symboliczną emeryturę w Białym Domu aż po kraniec swych bakelitowych dni. – Czy zatopienie tej fregaty było konieczne? – spytała prezydent, nie odwracając głowy od okna. Generał z satysfakcją odnotował, że głowa państwa wygląda o niebo lepiej niż trzy dni wcześniej. Dobre informacje o zdrowiu córki dały jej siłę. – Pekin musiał zrozumieć, że nie żartujemy. Sama obecność lotniskowców na Morzu Południowochińskim to za mało – odpowiedział Hirsch. – Nasze oddziały specjalne są gotowe do przejęcia w każdej chwili chińskich wyrzutni atomowych. Kobieta odwróciła się. Jednak postarzała się parę lat przez te trzy dni – pomyślał. – Choć wciąż jest… piękna. – Czasem myślę, że to tylko zły sen, jakaś makabreska, z której się w końcu obudzę – powiedziała melancholijnym tonem. – Od zawsze popierałam ekologię, Bóg mi świadkiem, ale nigdy nie przypuszczałam, że ostatecznie zmuszeni zostaniemy do takich poświęceń. By zadowolić wściekłą Matkę Ziemię, skazujemy ludzkość na rezygnację z tego, co przez sto lat tak dumnie wypracowaliśmy. Wszyscy mają się poświęcić, a jak ktoś będzie stawiał opór, zmusimy go siłą, ryzykując trzecią wojnę światową. Własnych obywateli też musimy spacyfikować, mówiąc im, ile mają rodzić dzieci i że od dziś amerykański etos to etos rowerzysty. Tak to wygląda, nieprawdaż? – W zasadzie… tak – odparł. – Poza tym, że nie ma ryzyka konfliktu światowego. Panujemy nad sytuacją. Chińczycy zmiękną, nie mają wyjścia. – Cóż, zatem za pięć dni zaprosimy wszystkich do Edenu. Tylko co to za Eden, do którego trzeba ludzi siłą zaganiać… Święta racja – pomyślał – ale nie mogę tego głośno przyznać, pani prezydent. – Ludzie z Agencji… Coś wymyślili? – spytała beznamiętnym głosem. – Nie, jeszcze nie – odparł ciszej, niżby chciał. Ale myślą, do diabła! |