Brytyjscy twórcy nie przebierają w obiektach swoich filmowych kpin. Osoby niepełnosprawne, starsi ludzie, rząd, śmierć, rasizm czy religia – każdy z tych tematów ma równe szanse, by stać się motywem przewodnim brytyjskiej komedii. Christopher Morris z trójką innych scenarzystów postanowił dla odmiany ponabijać się z… terrorystów. Ok, tylko po co od razu kręcić o tym film?  |  | ‹Cztery lwy›
|
Zaczyna się całkiem zabawnie: od nieudolnych prób nagrania wiarygodnego, mrożącego krew w żyłach przekazu terrorystycznego przez grupę brytyjskich dżihadystów. Tych kilku naturszczyków pragnie dorównać swoim wschodnim kolegom po fachu i trafić na pierwsze strony gazet. Niestety bezskutecznie. Dopiero wyjazd na obóz dla terrorystów w Pakistanie, otwiera im oczy na to, co muszą zrobić, by wstrząsnąć zachodnim światkiem… Oczywiście im bliżej erupcji ataku terrorystycznego, tym więcej potknięć czyha bandę niezaradnych islamistów. Niektóre z nich mogą okazać się silnie wybuchowe… Rozważając seans „Czterech lwów” zastanówcie się, czy w ogóle lubicie albo przynajmniej trawicie brytyjskie poczucie humoru w czarnym wydaniu – jeśli niesmaczą Was żarty o podtekstach religijnych, śmierci, trupach i innych tabu, to proponuję z miejsca obrać kierunek na inną salę kinową. Produkcja początkującego reżysera Christophera Morrisa wymaga od widzów jednego – absolutnie wyluzowanego podejścia do wszelkich świętości. Tym bardziej, że scenariusz do tej satyry powstał przy kooperacji reżysera z członkami brytyjskiej loży szyderców – Samem Bainem, Simonem Blackwellem i Jessem Armstrongiem, którzy nie zawahają się wyśmiać kogokolwiek i czegokolwiek. Nie są to, co prawda, żarty na poziomie Sachy Barona Cohena, wymykające się wszelkim konwenansom, ale tematyka – zwłaszcza w świetle zamachów bombowych w Londynie w 2005 roku – wydaje się odważna i kompletnie niepoprawna politycznie. Kwartet: Morris, Bain, Blackwell i Armstrong chciał najwidoczniej wyśmiać śmiertelnie poważny temat i jednocześnie spuścić nieco z balonu, nadmuchanego przez ogólnoświatową, podszytą religijnymi utarczkami, działalność terrorystyczną, jakby podpisując się pod słowami Umberto Eco, że „Śmiech zabija strach, a bez strachu nie ma wiary”. Niezależnie jednak od pobudek twórców (scenariusz może być równie dobrze wynikiem mocno zakrapianego wieczoru), film nie jest tak zabawny, jak mógłby być. „Cztery lwy” to mozaika gagów i ironii słownej, dość nierównomiernej, biorąc pod uwagę poziom dowcipów. Czasem jest naprawdę wesoło (tekst o kurach i królikach), a czasami dynamizm i długość ustnych potyczek zaczyna przypominać smętny pojedynek zawziętych szachistów. Ogromnym plusem całego przedsięwzięcia są za to kapitalni odtwórcy ról zwariowanych terrorystów: Riz Ahmed i Kayvan Novak. Obydwaj panowie z praktycznie zerowym, komediowym dorobkiem wypadli świetnie i wyciągnęli z „Czterech lwów” maksymalną porcję humoru. Jeśli coś tu kuleje, to tylko scenariusz, w którym przewrotnie więcej dzieje się na początku filmu niż pod jego koniec. No i gdyby tak „Cztery lwy” miały chociaż nieco więcej z ironii i figlarności w stylu Franka Oza. Bo o ile samą tematykę mogę jakoś przetrawić, o tyle fakt, że film, którego prymarnym założeniem jest rozśmieszyć widza, a misji swej do końca nie wypełnia, już nie. Choć kiedy zerkam na zachwalające opinie krytyków na jednym z większych, amerykańskich portali filmowych, z przykrością stwierdzam, że pozostaję w średnio poruszonej tą produkcją mniejszości.
Tytuł: Cztery lwy Tytuł oryginalny: Four Lions Data premiery: 17 sierpnia 2012 Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas projekcji: 97 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 50% |