Bezwzględnie nie jest to przeciętny elektropopowy duet. Bo choć dokonania Tomasa Greenhalfa i Ryana Jamesa przesiąknięte są dźwiękami wygenerowanymi przez syntezatory, a w ich piosenkach dominuje smutek, melancholia i… przestrzeń, to jednak twórczość Man Without Country nie stoi w sprzeczności z dużą melodyjnością.  |  | ‹Foe›
|
Muzycy, którzy w czerwcu tego roku zadebiutowali albumem „Foe”, pochodzą z Walii i współpracują od 2011 roku. Zarzekają się, że ich intrygująca i zapewniająca rozpoznawalność nazwa podkreślać ma „poczucie braku przynależności”, którego odzwierciedlenie znajdziemy także w przygotowywanych kompozycjach. Co ważne, za finalne brzmienie wydawnictwa odpowiada producent i muzyk Ken Thomas, dotychczas pracujący choćby z M83, The Cocteau Twins czy Sigur Ros, co jest dość czytelną wskazówką, czego należy spodziewać się po playliście stworzonej przez Man Without Country, ale też gwarancją najwyższego poziomu doszlifowania albumu (mimo że cały materiał zarejestrowano pierwotnie w sypialni Tomasa Greenhalfa). Poszczególne numery z „Foe” ujawniane były stopniowo już od zeszłego roku, ale tak naprawdę znakomitym wyznacznikiem charakteru longplaya jest wprowadzający, stonowany (a przy tym po prostu bardzo dobry) utwór tytułowy. Sporo w nim rozmycia i zlewania się elektronicznych dźwięków, a wokal Ryana jest stłumiony i wspomagany przez liczne pogłosy – niewątpliwie dużo w tym wszystkim shoegaze’u. W „Puppets” dochodzi nieco żywszy beat, a numer z sekundy na sekundę coraz bardziej się rozkręca – po chwili wyeksponowana zostaje dynamiczna elektronika, w tle majaczą gitary, a utwór przyjemnie kołysze. Takich mocniejszych momentów jest co najmniej kilka („King Complex”, „Migration Clay Pigeon”), a energia eksploduje zwłaszcza w kończącym „Inflammable Heart”. Ten ostatni rozpoczyna się bardzo minimalistycznie, elektroniczny motyw przewodni na starcie jest wyciszony i stłumiony, ale po około dwóch minutach uderza w słuchacza ze zdwojoną siłą – wsparty również gitarami i perkusją. Dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Drugi to „Ebb & Flow” – senny i delikatnie zaśpiewany. Ale tu także następuje podobne rotowanie (tyle że kilkukrotnie) tempem, mocą i zlewaniem się brzmień. Man Without Country balansują na „Foe” pomiędzy dreampopem, synthpopem, elektro, post-rockiem czy ambientem. Cały krążek spowity jest mgłą, rozmyciem i zniekształceniami, ale nie brakuje mu melodyjności, która momentami zachęca nawet do tańca. Nieustępująca atmosfera niepokoju i tajemniczości przekłada się również na niejednoznaczne teksty Ryana Jamesa – czasem złość, częściej smutek i nieokreślona tęsknota emanują z jego wokalu, a przede wszystkim wynikają z docierających do uszu słuchaczy słów. „You are a true parasite/ And you’re the bane of my life” – usłyszymy na przykład na koniec „King Complex”, a nie jest to odosobniony nastrojowo wycinek z zebranych na płycie treści. Na płycie, której równa zawartość daje ogrom, lecz rzadko optymistycznej i do końca zdefiniowanej przyjemności.
Tytuł: Foe Data wydania: 4 czerwca 2012 Nośnik: CD Gatunek: elektronika, pop, rock EAN: 5060236631220 Utwory CD1 1) Foe 2) Puppets 3) Clipped Wings 4) King Complex 5) Ebb & Flow 6) Iceberg 7) Closet Addicts Anonymous 8) Migrating Clay Pigeon 9) Parity 10) Inflammable Heart Ekstrakt: 80% |