powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXIX)
wrzesień 2012

Rzeka, której nie było
ciąg dalszy z poprzedniej strony
To ja go znalazłam. Obłokami krwi stały się drzewa, trawa wokół dłoni nabrzmiała jak gąbka od wody, brzuch i stopy skute pragnieniem życia, choć już zupełnie zimne, a oczy otwarte – zastygłe w zdumieniu. Kim byłeś, chłopcze? Czy miałeś ją tak, jak chciałeś? Czy śmierci była warta? Nie odpowiadał, a ja stałam i stałam, a potem zaczęłam zmywać krew z niego i broń wyrzuciłam do rzeki, żeby nie świeciła, żeby się najadła kamieniami i mułem, zaginęła żeby. Myślałam wiele, kiedy zmywałam tę krew. Myślałam o Anie, o tym jak cudowne z niej dziecko zła i czemu nie zabiłam jej, gdy jeszcze była w łonie. Niektórzy rodzą się źli. To kłamstwo, że mamy wychowanie, że mamy rodzinę i świat, który dobry jest, który nas spaja, porządkuje rzeczy, że hierarchię mamy – coś ponad nie czuwa, choć nie jesteśmy sami. To kłamstwo, że cisza oznacza samotność, że w niej nic nie ma poza nami. Nigdy nie jesteśmy sami, mówiłam. W samotności najbardziej siebie spotykasz, najwięcej siebie poznajesz i przyglądasz się: dłoniom, stopom, ustom, a więcej pojęciom jeszcze; słowu, które wypełza z ust tak nikczemnie, zanim wykiełkować myślą zdąży. Więc Ana mówiła mi kiedyś, że się boi, że jest sama i nie wie, co zrobić. Mówiła, a w jej oczach czaił się strach jak pantera o żółtych ślepiach w noc tak ciemną, że dotyk za wzrok musi służyć:
Kolaż: <a href='mailto:charande@o2.pl'>Agnieszka ‘Ignite’ Hałas</a>
Kolaż: Agnieszka ‘Ignite’ Hałas
– Skostniałam od przemocy moich myśli. Skostniałam od chłodu tego świata; zabierz mnie, możemy być wolne, przecież możemy, no zobacz, tyle jest przestrzeni…
I ja odpowiadałam spokojnie:
– Nigdy nie będziemy wolne. Przestrzeń to złudzenie. Masz ciało zamiast życia, to proste. Nie chodź do lasu, już nie chodź, proszę.
– Muszę się wyzwolić – mówiła – muszę to zrobić.
Więc zmywałam tę krew i pytałam trupa, czy to nazywamy wyzwoleniem, czy chciałeś wyzwolić się z Aną? Czy wiedziałeś, że oznacza to śmierć? Jeśli tak, powinnam cię spalić i odejść, by nie czuć dymu ze spalonych włosów i kości, by nie prześladował mnie odór rozpaczy, żebym umiała wrócić do ciała, którego już nie chcę, a które jest bezpieczne. Wszyscy wiemy, że postępowanie nasze musi być słuszne, a by nim było, musimy ustalić ściśle kryteria i do nich się dostosować – oto zasady życia w najlepszym ze społeczeństw, oto nasze zasady (Ana biegała zbyt szybko z nożyczkami, Ana biegała zbyt długo).
3.
Ana pytała o granice mojej samotności. Odpowiadałem, że ona nigdy się nie kończy. Tak sądziłem, ponieważ nigdy nie czułem się bardziej samotny, niż w miejscach, do których wracałem lub w których dopiero rozpoczynałem życie, a rozpoczynałem je nieustannie. Miałem różne imiona, więc myślałem, że zmieniam osobowość, że potrafię się ukryć tak, by przestać istnieć rzeczywiście. Miłość w ogóle nie jest przecież przynależnością ciała, mówiłem; nie jest oddaniem, a drogą od moralności ku wyzwoleniu pierwszych myśli. Moralność oplata nam gardła jak wisielczy sznur, Ano. Poddając się jej, jesteśmy podobni kobiecie czekającej w drzwiach z przeczuciem rozpaczy, z trwogą w ciele i drżeniem na wargach. Skrzywieniem, uproszczeniem jesteśmy, a niepamięć prawdy, którą nieustannie przed nami chcą ukryć, prowadzi donikąd, do uległości prowadzi. Ana patrzyła na mnie uważnie, gdy mówiłem to wszystko, a jej usta otwierały się powoli w zdumieniu, przypominając trochę tę wąską rysę w każdej brzoskwini. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczery i mniej samotny jak w chwili, gdy przyciskałem do ust jej palce po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie miałem więcej myśli o tym, że da się być wolnym poprzez zniewolenie. Przekonywałem siebie, że można, a ona płakała cicho jak zwykle. Nie kochała męża, ale był dobrym człowiekiem. Widziałem to, obserwowałem czasem, jak nosi drewno, jak okrywa ją kocem, jak zamiata przed domem i łamie chleb, by podawać jej do ust – ja, szakal na pustyni wyczekujący momentu, by dorwać się do brzucha ofiary, tak właśnie o sobie myślałem. Nie chciałbym krzywdzić tego człowieka, myślałem też. Nie chciałbym odbierać mu nadziei na to, że ona kiedyś nie pójdzie do lasu, bo to, że on wiedział o nas, było pewne. Obserwowałem czasem jego smutny wzrok i wtedy mnie też robiło się przykro, ale ta chwila mijała, więc ja też ją pomijałem myślą. Ktoś powie, że mogliśmy tak żyć wiele lat, ale naprawdę nie mogliśmy. Ana dusiła się, a kalectwem są granice ciała i żeby pozbyć się ich, trzeba śmiałości; więc podjęliśmy decyzję, która musiała w końcu zostać podjęta:
– Uwolnijmy się.
Ona włożyła broń do ust – za spust ciągnąłem ja. Mojej odwagi pół, pół jej – staliśmy się tak bohaterami wyobraźni naszej i wyzwolicielami miasta upadłego, osadzonego gdzieś pomiędzy rzeczywistością a uczuciem. Więc siedzę teraz tutaj, gdzie zwykliśmy rozmawiać i głaszczę jej włosy splątane krwią, która przesiąka przez spodnie, klei się do mnie w asyście cichego dźwięku odrywania opatrunku od zaschniętej rany. Więc poruszam ręką nad jej głową; oczy ma otwarte, zdaje się, że widzi, co piszę i jest zadowolona. Niczego innego nie chciałem – to wszystko, moja kolej. Dnieje już ostatni raz, a i to ułudą jest – wygnaniem.
4.
Mówią, że zabrał ciało i bada je całymi dniami, a kiedy nie bada, to czasem odwiedza kobiety, którym dużo płaci i potem, potem one patrzą na jego pierwszą kochankę. Tak to wygląda, że one nieświadomie schodzą do piwnicy, a potem ich los się dopełnia. Czy możemy osądzić tego człowieka? W końcu pozbywa się naszych brudów, w końcu je pali, unicestwia i nie ma w tym zła, przecież? One nikomu nie są potrzebne. Siedzą na krawężnikach całymi dniami, czekają. Myślą o tym, by ktoś ich użył, by poczuć ramion zniewolenie, ust wilgoć i by perfumy ich zmieszały się z potem, by tych kilka kropel perfum, tych kilka nędznych kropel sprawiło, że ktoś je pokocha. Więc on usuwa te brudy, więc on usuwa te na zdrowym organizmie wrzody i co mu zrobimy? W końcu zostają do czegoś użyte, więc nie ma w tym zła. Zresztą, nie możemy go oskarżyć – dowodów jest zbyt mało. Niech sobie bada, co mu więcej zostało. Niech sobie bada, może to człowiek nauki i przyniesie nam sławę. Co z tego, że to sława nikczemna, nie musimy o tym wiedzieć. Możemy udawać, że nie wiedzieliśmy, prawda? Więc zanieś mu, chłopcze, te igły i nici, więc zanieś mu klej i trochę opium. Niech sobie pobada, a jak wrócisz – opowiesz mi, co widziałeś i trochę pożartujemy przy szklaneczce alkoholu. Ach, przypomnij mu, żeby spalił włosy tych… No, wiesz. A teraz wyjdź, ostatnie latarnie gaszą – już czas.
powrót; do indeksunastwpna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.