powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXIX)
wrzesień 2012

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Kurwa, co się ze mną… Potem przyszedł nasz pan. Odesłał Vadera na Mustafar – powiedziała to takim tonem, że Fetta zmroziło. – A ja szłam z nim przez Świątynię. Piętro po piętrze, sala po sali, klony – nie zauważyła, że się skrzywił – odsuwały się, żeby zrobić nam przejście. A Lord Sidious oglądał twarze, jedną po drugiej, większość znajomych… Jedną po drugiej… Odwracał ich butem. I zawsze się śmiał. To było w skrzydle szpitalnym, poprosiłam go, żeby przestał. Tylko, żeby nie w ten sposób. Jeżeli chce ich zobaczyć, ja ich odwrócę. Byłam tchórzem, Fett, nie zażądałam, Vader by zażądał – zaśmiała się nerwowo. – Poprosiłam. I wtedy mi to zrobił.
Objęła się rękami, trafiając idealnie w te miejsca na ramionach, gdzie wiedział, że miała blizny, i spojrzała Bobie prosto w oczy.
– Niebieskie światło, czysta śmierć. Nawet z dużej odległości to jest potworny ból. Zbudziłam się w szpitalu, wiele dni później. W tym samym szpitalu był Vader. Bo na Mustafarze… Tam go dopadł Kenobi.
Tu już Fett wiedział doskonale, o kim ona mówi. Jedi Obi-Wan Kenobi, najbardziej poszukiwany człowiek w Imperium. Zabity przez Vadera na Gwieździe Śmierci tuż przed bitwą o Yavin.
– To Kenobi mu to zrobił! To on go okaleczył. Jego mistrz, już ci mówiłam, bogowie, Fett, to jakby zrobić coś takiego własnemu dziecku. Anakin był takim przystojnym chłopakiem, miał żonę, czekał na dzieci…
Anakin! – skojarzył Fett.
– Wtedy przestałam żałować. Nasz pan przynajmniej jak zabijał, to do końca.
Zapadła cisza. Boba już od dłuższej chwili zdawał sobie sprawę z tego, że ruszyło odliczanie.
Ja tu sobie jakoś poradzę, ale ona poleci przy skoku prosto na fotele.
Szczęknęły grodzie, hermetyzując sterownię. Beyre nagle oprzytomniała i zerwała się z podłogi.
– Fett, zapinaj pasy, już!
Z ulgą skoczył do fotela i w błyskawicznym tempie przygotował się do wyjścia z nadprzestrzeni. Szarpnęło umiarkowanie, ale metalowy kubek wyrżnął ze sporą siłą w zagłówek fotela, na którym siedziała Beyre.
– Procedury bezpieczeństwa czasem mają sens, maleńka – mruknął pod nosem, myśląc, że pewnie i tak go nie usłyszy.
Beyre zdjęła słuchawki.
– Jest jeszcze coś – powiedziała patrząc w pustkę za pancerną szybą. – Qui-Gon Jinn, mistrz Nessie.
– Jedi Nessie, tej, co szkoli Skywalkera?
Wzdrygnęła się lekko.
– Tak, teraz szkoli dzieci Vadera. Nes była dla mnie, no, jak przybrana siostra. Przyjaźniłyśmy się, jeszcze zanim zostałyśmy padawankami. Ona była ta starsza, trochę się mną opiekowała… – Pokręciła głową. – Patrz, jak to wyszło. Kenobi ścigał Vadera, teraz ona mnie, a ja… W sumie, co tu się dziwić. Byliśmy najlepsi, kto miał przeżyć tamtą wojnę, jeżeli nie my.
– A ty… – poddał jej urwany wątek. Niech mówi, skoro już zaczęła.
– A ja zastrzeliłam Qui-Gona – powiedziała głucho. – Na rozkaz Lorda Sidiousa. To znaczy – prychnęła cicho – nie miałam strzelać, nie, za to też zostałam ukarana. To było za szybko, za łatwo, dla Jinna, dla mnie. Miało być tak…
Odwróciła się w stronę Boby, aż włosy zatańczyły wokół jej twarzy. Zmrużyła oczy i zacisnęła lekko pięść. Fett poczuł, że się dusi, nie może złapać tchu. To trwało moment, zanim zdążył się przerazić, zwolniła uścisk.
– Miało być tak. Ale strzelałam. To Qui-Gon przychodzi do mnie w noc duchów.
Zamilkła i tylko patrzyła w szybę. Statek sunął na autopilocie.
Ja, Beyre, też mam swoje grzechy na sumieniu. Ale radzę sobie z nimi sam. Fakt, że są chyba mniejszego kalibru. Poza pierwszym…
– Strzał między oczy. A potem poprawić drugim, dla pewności – powiedziała Beyre powoli do swoich wspomnień.
Fett zamarł.
Zam Wessel, przemknęło mu przez myśl.
Taka, jaką nie chciał jej zapamiętać. Przeobrażona w swoją prawdziwą postać, uwięziona w rozbitym śmigaczu. Z śladem po postrzale dokładnie między pionowymi, gadzimi źrenicami a krawędzią hełmu.
• • •
Kiedy „Hound’s Tooth” wyszedł z nadprzestrzeni, Bossk powiódł wzrokiem po statkach orbitujących wokół Anoat, tych widocznych tylko jako punkty na monitorze i tych na optycznej.
Jaszczur pomyślał, że gdyby zechciał, mógłby je wszystkie zamienić w smętne obłoczki gazu i zwęglonego żelastwa, nadal krążące wokół planety. Albo wykorzystać swoich Falleen do błyskawicznego opanowania strategicznych punktów stolicy i wymuszenia od władz stosownych do sytuacji świadczeń finansowych.
Jedynym skolonizowanym obszarem niegościnnej planety Anoat był archipelag na zimnym, bezkresnym oceanie. Natura nie poskąpiła temu regionowi bogactw naturalnych, a nawet pewnego rodzaju surowej urody, ale jak dotąd powstało tam tylko kilka niewielkich miast.
W takich miejscach pojęcia prawa i władzy stawały się względne. Jednego dnia obowiązywały bez zarzutu, ale drugiego mogło zjawić się kilka statków bojowych i zachowanie pozorów pełnej cywilizacji pozostawało już tylko kwestią dobrej woli ich właścicieli. Tak to już wyglądało w Terytoriach Zewnętrznych.
Bossk postanowił okazać dobrą wolę. W końcu przyleciał tu w konkretnym celu, nie żeby rabować banki albo napadać na statki pasażerskie. Przynajmniej tym razem.
– Lądujcie – rzucił do mikrofonu.
Obie spore korwety należące do organizacji Xista, a zarejestrowane na fikcyjną firmę transportową, zaczęły zmniejszać prędkość. Jeden ze statków miał ewidentne problemy z utrzymaniem się w szyku. Bossk skrzywił się z niesmakiem. Vigo mógł mu dać lepszych pilotów.
Trandoshanin spojrzał jeszcze raz na monitor przedstawiający sygnały identyfikacyjne innych obiektów krążących wokół Anoat. Ani śladu „Troublemakera”, nie mówiąc już o statku należącym do Gar’lyagha.
Bossk pomyślał z pełną kpiny ulgą, że oto właśnie ma z głowy Zantarę, na której udział w przedsięwzięciu Xist tak nalegał. Stchórzyła, zaćpała albo puściła się z jakimś poznanym w knajpie facetem i straciła poczucie czasu. A zapewne wszystko to razem wzięte.
Gar’lyagh bez swojej protektorki też już nie jest najwyraźniej taki odważny. Bossk miał bardzo konkretną opinię na temat Zantary i otaczającego ją zawsze wianuszka młodych mężczyzn różnych ras, zazwyczaj ssaków, ale nie zawsze. Kumple, oficjalni kochasie, znajomkowie, „byłam w wojsku z jego ojcem, nie pozwolę teraz, żeby chłopaka nożami skłuli w tej podłej spelunie” i co tam jeszcze – do wyboru, do koloru.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W domu siedzieć, jajka znosić, znaczy, tego, dzieci rodzić, a nie pchać się między łowców nagród – podsumował w myślach, nie po raz pierwszy. Nieobecność Guri i jej kudłatego, ufryzowanego jak panienka przybocznego była Bosskowi tylko na rękę. Im mniej zainteresowanych, tym większy udział w zyskach.
– Aktualizacja bazy listów gończych – zasyczał komputer pokładowy kuszącym głosem młodej, lecz niewątpliwie sporo wiedzącej o życiu Trandoshanki.
Jaszczur lubił być na bieżąco i zlecał automatyczne sprawdzanie obowiązujących w danym układzie zleceń. Oczywiście tylko, gdy przekraczały graniczną kwotę, poniżej której nie opłacało się nawet odbezpieczać miotacza.
– Co tam masz dla mnie nowego?
– „Keung Evay, zlecenie prywatne, poszukiwany żywy, cały i niekoniecznie zdrowy, dwieście tysięcy”, termin wykonania wygasa za dwadzieścia trzy standardowe dni i czternaście godzin. „Boba Fett, zlecenie rządu federalnego, poszukiwany…
– Bantha poodoo! Silniki hamujące, trzydzieści procent wstecz. Wywołaj korwety na audio. Mówi Bossk, schodzicie sami, spotkamy się w porcie, bez odbioru. Czytaj dalej, mała.
– „…poszukiwany żywy lub martwy, za zdradę stanu, działalność spiskową i dywersyjną oraz zabójstwa. Anulowana karta łowcy. Bardzo niebezpieczny, zachować szczególną ostrożność. Nagroda pełna: siedemset pięćdziesiąt tysięcy kredytów. Nagroda za informację: do ustalenia”. Koniec listy. Czy podać pozycje poniżej kwoty granicznej?
– Spadaj…
– Nie podawać, rozumiem.
– Sprawdź osłony i uzbrojenie. Skanuj przestrzeń w obszarze od orbity planety do pasa asteroid, szukasz statku zapisanego jako „Fett”.
– Potwierdzam: statek o sygnale identyfikacyjnym zapisanym jako F-E-T-T, skanowanie rozpoczęte.
– Jak korwety?
– Nawiązały kontakt z wieżą kontrolną, wchodzą w atmosferę. Uwaga, problem niepriorytetowy, podać szczegóły?
– Tak.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.