 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Fryzjerzy z piekła rodem – Joel i Ethan Coen W filmach braci Coen roi się od potworności, galerię ich postaci wypełniają różnego rodzaju dewianci i psychopaci, którzy na dodatek nie grzeszą inteligencją. Dopuszczają się bestialskich czynów, ale najbardziej potworne jest nie to, co mają w głowie (nie mają bowiem nic), ale to co jest na niej. Znakiem rozpoznawczym braci Coen są bowiem niecodzienne stylizacje fryzur, jakie noszą ich bohaterowie. Anton Chigurh znaczną część swojego demonizmu zawdzięcza włosom; kozia bródka profesora z „Ladykillers” nie pozostawia żadnych złudzeń, co do tego, ze mamy do czynienia z podejrzanym indywiduum; fryzura Brada Pitta z „Tajne przez poufne” jest równie trwałe, co jego głupota. Bracia Coen za to prezentują się niewinnie. Ot dwóch przeciętnych amerykańskich intelektualistów z rozchełstanymi koszulami z flaneli żywcem wyjętych z lat ’90. Od lat ubierają się z taką samą pogardą dla obowiązujących trendów. Wśród intelektualistów należą do arystokracji, ale na ulicy prezentują się jak dwaj analfabeci. Mało kto podejrzewałby ich o taką perwersję, jakiej dopuszczają się w swoich filmach.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pingwin – Tim Burton Tim Burton i Johnny Depp uchodzą za bratnie dusze. Współpracują ze sobą od lat, przyjaźnią się. Trudno wyobrazić sobie film Burtona bez Deppa, choćby w epizodycznej rólce. O ile jednak Burton i Depp uchodzą za zgodnych w kwestiach artystycznych, to diametralnie różnią się w podejściu do mody. Depp, jeszcze do niedawna czołowy buntownik Hollywood, znany ze zamiłowania do potarganych spodni i glanów dziś coraz częściej daje się wcisnąć w ciasny garnitur. Aktor jednak zawsze potrafił ubrać się ze smakiem, czego już nie można powiedzieć o Burtonie, który coraz bardziej upodabnia się do Pingwina z „Powrotu Batmana”. W tej materii bratnią duszą reżysera jest Helena Bonham Carter, której nazwisko jest od lat synonimem bezguścia. Burton i Bonham Carter robią iście piorunujące wrażenie, budząc autentyczną grozę wśród publiczności. Burton chyba nigdy nie nakręci filmu, który byłby choćby w połowie tak przerażający jak on i jego luba. Strój Bonham Carter sprawia zwykle wrażenie, jakby przez lata leżał pod warstwą pajęczyn w ciemnej i wilgotnej piwnicy. Burton zaś upodobał sobie nieforemny garnitur, który uszyto prawdopodobnie z myślą o zdesperowanym nosorożcu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Garderobiane ekscesy pary mrocznych cieni byłyby do przełknięcia, gdyby nie sposób z jakim obnoszą się ze swoim „stylem”. Bonham Carter otwarcie mówi o tym, że moda kompletnie jej nie interesuje, co zostaje poczytane za przejaw niezależności. Tymczasem jest to zwykła ignorancja. Z kolei Burton kręci filmy, które nie mają już w sobie nic oryginalnego, a mimo to uznaje się go za wizjonera. Trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy, że ten zamknięty we własnym świecie chłopiec wyrósł na abnegata.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mars – Roman Polański Młody Polański na planie „Dwóch ludzi z szafą” paraduje w czarnym garniturze. Wygląda komicznie – dziecko przebrane za dorosłego. Garnitur wybrał pewnie nieprzypadkowo. Ot dla zgrywy, żeby zagrać na nosie wszystkim ponurakom. Inna sprawa, że garnitur dodaje powagi, w tym wypadku dość dyskusyjnej, ale zawsze. Reżyser musi budzić szacunek, a taki Polański – chuderlak z twarzą dziecka – nie miał ku temu odpowiednich warunków. W ten sposób mógł się postarzeć, aby ludzie zaczęli traktować go poważniej. Im pewniej czuł się na fotelu reżysera tym bardziej uszczuplała się jego garderoba. Podczas realizacji „Wstrętu” paradował już tylko w czarnym podkoszulku i spodniach; z krótko ostrzyżonymi włosami, wyglądał chłopięco, ale nie potrzebował już garnituru, żeby wywołać posłuch wśród ekipy. Temu zestawowi pozostał wierny na długie lata. Sprzyjały temu warunki – ze słynącej z kapryśnej pogody Wielkiej Brytanii przeniósł się do słonecznego Hollywood; dzięki sukcesowi „Dziecka Rosemary” już nikt w niego nie wątpił. Polański z tego okresu to król życia; bon vivant, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Reżyser słynął z wystawnego życia i dobrego gustu. Ubierał się zawsze ze smakiem; bez kompleksów, o które można by podejrzewać przybysza zza Żelaznej Kurtyny. Tragedie, które go spotkały na zawsze zmieniły jego życie, nie oszczędzając przy tym jego garderoby. Polański po ucieczce z Ameryki zdołał odbudować swoją pozycję, ale już nigdy nie miał odnieść takiego sukcesu, jak przy okazji „Dziecka Rosemary”, czy „Chinatown”. Po powrocie do Europy już nigdy nie nosił się z taką nonszalancją, jak w swoim najlepszym okresie; zniknęła niegdysiejsza beztroska i luz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – Roman Polański nie należy już do najlepiej ubranych reżyserów. Mówię to z nieukrywanym żalem, bo Polański zawsze był top – najlepsze filmy, najpiękniejsze kobiety i niestety największe życiowe tragedie. Styl to jednak, coś więcej niż moda. Pamiętam zdjęcie Polańskiego z lat ’90, na którym reżyser „Piratów” pozuje z nagim torsem. To już nie dzieciak, który musiał przebierać się w garnitur, aby zwrócić na siebie uwagę, ale prawdziwy mężczyzna – król życia, a jak wiadomo król najlepiej wypada toples.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kameleon – Quentin Tarantino Ilekroć myślę o stylu Quentina Tarantina przypomina mi się scena z „Pulp Fiction”, w której Jules i Vincent paradują w ubraniach Jimmy’ego ( w tej roli sam Tarantino): Wolf: Jak wyglądają? Jimmy: Idiotycznie Jules: Ha, ha, ha, skurw***nu, przecież to Twoje ubrania!  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tarantino nie ubiera się źle, powiedzieć o nim, że nie ma gustu byłoby sporym nadużyciem, ale z drugiej strony jest to gust specyficzny. Reżyser „Bękartów Wojny” jest złożonym przypadkiem. Z jednej strony nie dba o to jak wygląda, z drugiej dba aż do przesady. Na zdjęciach nie zobaczycie wystylizowanego eleganta, ale każdy element jego garderoby jest przemyślany od A do Z.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Każdy kolejny film Tarantino jest utrzymany w innej stylistyce, co znajduje odzwierciedlenie w jego stroju. Podczas kręcenia „Kill Billa” miał na sobie luźne koszule typowe dla kultury Dalekiego Wschodu, na plan „Grindhouse” przychodził w wełnianej czapce i koszulce z napisem QT/RR wystylizowanym na logo AC/DC, za kamerą „Django” paraduje w stroju z epoki. Czy to próba zadrwienia z widza, czy może dowód na to, że Tarantino jest w istocie kameleonem, naśladującym samego siebie? Tarantino nosi się nonszalancją dziecka wychowanego na kasetach wideo, nie ma dla niego żadnych świętości. Gdyby to był ktoś inny powiedzielibyśmy „abnegat”, ale gdy chodzi o Tarantino to już nie jest takie proste. Bycie Quentinem Tarantino już samo w sobie jest szczytem dobrego smaku.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stary niedźwiedź – Stanley Kubrick Stanley Kubrick wiedział coś niecoś o stylu, wszak zaczynał jako fotoreporter magazynu „Life”. Sam też nie miał sobie nic do zarzucenia. Na zdjęciach z tamtych czasów pozuje w czarnym garniturze i białej koszuli z nonszalancko rozpiętym kołnierzykiem. Z czasem ten elegancki młodzieniec zmienił się w zwalistego starca, z postrzępioną brodą, kryjącego swoją tuszę pod grubą warstwą swetrów. Ze spojrzenia młodego Stanleya Kubricka spoziera błyskotliwa inteligencja i dojrzałość. Ma ono niesamowitą siłę oddziaływania, można odnieść wrażenie, że miejsce, na które padnie, zajmie się ogniem. Z czasem jego spojrzenie złagodniało. Kubrick powoli wycofywał się ze świata, a jego wzrok zaczął sięgać dalej niż świat rzeczywisty. Oddzielił się od innych murami swojej posiadłości i warstwami swetrów, które namiętnie nosił. W niczym nie przypominał już tego młodzieńca, którym niegdyś był, choć w istocie nie zmienił się ani na jotę. W spojrzeniu Kubricka zawsze krył się dystans do świata, na jaki stać tylko genialnego stratega na bieżąco analizującego posunięcia przeciwnika. Reżyser „Mechanicznej pomarańczy” toczył ze światem partię szachów, przy której filmy stawały się coraz mniej ważne.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mimo upływu lat w oczach Kubricka niezmiennie tlił się płomień, właściwy każdemu geniuszowi. Aż dziw bierze, że mimo to nie mógł obejść się bez grubej warstw swetrów. Widocznie na starość inteligencja bardziej ziębi niż grzeje. |