 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sessil Aglara szła szpitalnym korytarzem. Towarzyszyli jej dwaj falleeńscy ochroniarze, do których stałej obecności już dawno zdążyła się przyzwyczaić, oraz główny dowódca Czarnego Słońca na Anoat, rzecz jasna również z obstawą. Ku dużej uldze panny Veers jaszczur nie wydawał się być zirytowany faktem, że przyleciała do kliniki wraz z nim. Była to jedna z tych sytuacji, kiedy młody wiek i niewinny wygląd stanowiły tarczę, za którą Sessil mogła się schronić. Odgarnęła z twarzy jedno z niewplecionych w kok, bardzo długich pasm czarnych, prostych włosów i zamiast przyspieszyć, żeby dorównać kroku Falleen, wręcz zwolniła, poprawiając fałdy sukni. Starała się wyglądać nawet bardziej niepewnie, niż się czuła. Dzięki temu udało jej się chyba skutecznie zatrzeć fatalne wrażenie, jakie mogła na lokalnym dowódcy wywrzeć decyzja lorda Xista. Opieka nad uratowanymi z katastrofy żołnierzami organizacji należała do obowiązków komórki z Anoat i przysyłanie kogoś z zewnątrz, żeby był oczami i uszami viga, mogło zostać bardzo źle odebrane. Chyba że tym kimś jest nastolatka ze świetnego domu. – To tutaj – powiedział zatrzymując się Falleen. Stojący w drzwiach robot wyglądał z pozoru jak jeden z kręcących się zawsze w szpitalach pomocniczych droidów medycznych, ale panna Veers od razu zarejestrowała pewne modyfikacje w jego konstrukcji. Nie wiedziała, jaką konkretnie broń miał wbudowaną, ale jakąś na pewno. Automat skierował kamery na dowódcę i po trwającym ułamek sekundy, niezauważalnym dla postronnego świadka procesie autoryzacji rozsunął drzwi. Gangster wskazał zapraszająco ręką: – Pani… Sessil weszła do przestronnej sali. Panował w niej półmrok, co w pierwszej chwili zdziwiło dziewczynę, ale potem uświadomiła sobie, że pacjentom potrzebny jest przede wszystkim spokój. Wzdłuż przeciwległej ściany pomieszczenia stał rząd kilkunastu pojemników w kształcie walca. Po ich ściankach pełzały kolorowe smugi hologramów dyskretnie zacierających szczegóły widocznego przez szkło obrazu. A wewnątrz kadzi, w ciepłym płynie, unosili się jak w stanie nieważkości ranni najemnicy. Jaszczury, Nautolanie, ludzie i jeden, którego rasy panna Veers nawet nie umiała nazwać, mimo całego swojego wykształcenia, nabytego na elitarnej holouczelni. Wiedziała, czego się spodziewać. Przed wizytą włamała się oczywiście do szpitalnego systemu i obejrzała sobie kartoteki pacjentów. Ale to jednak zupełnie co innego: przeczytać, a co innego zobaczyć na własne oczy. Czuła, jak zasycha jej w ustach. Odchrząknęła i skupiła się na tym, co do niej należało. Tak właśnie była wychowywana – żeby zawsze umiała wypełniać swoje obowiązki. Sięgnęła do szerokiego rękawa sukni i wyjęła małego, mieszczącego jej się w dłoni złocistego droida. Wyglądał jak zabaweczka, jedna z serii bardzo popularnych wśród młodzieży maskotek, obdarzonych jakąś tam, niezbyt wyrafinowaną inteligencją. Sessil obróciła go delikatnie w dłoniach, uruchamiając wbudowany przez siebie mechanizm. Potem uklękła i położyła maszynkę na podłodze. Droid zaczął się dzielić. Proces przebiegał błyskawicznie i był na tyle widowiskowy, że nawet ochroniarze spojrzeli zaciekawieni. Chwilę później zamiast złotej zabawki na posadzce kłębiło się kilkanaście prawie niewidocznych, maleńkich urządzeń. Rozbiegły się po sali, niemal bezgłośnie chrobocząc pajęczymi nóżkami. Każdy z nich dotarł do swojego pojemnika. Wspięły się po śliskich szklanych ściankach, docierając do paneli sterowania. Przywarły do nich, błyskawicznie wbudowały się częściowo w urządzenia. I zamarły. – Gotowe – powiedziała panna Veers. Sessil Aglara dodałaby „starszy bracie”, ale teraz była zdecydowanie i bezdyskusyjnie wyłącznie panną Veers. Osobą spoza organizacji, która pracuje tylko na zlecenie Xista i zaraz wróci do swoich spraw, pozostawiając dowodzenie lokalnemu szefowi. |