powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Brudny Harry przyszłości
Pete Travis ‹Dredd 3D›
„Dredd” to we współczesnym kinie gatunkowym film absolutnie wyjątkowy. Nie tylko przywraca wiarę w oldschoolowe, brutalne i obskurne kino akcji, które od lat wydawało się już martwe, ale też zmiata z powierzchni ziemi wszelkie wygładzone i ugrzecznione remaki i rebooty, zalewające ostatnimi laty kina na całym świecie.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Dredd 3D›
‹Dredd 3D›
W hollywoodzkiej ekranizacji z 1995 roku z Sylvestrem Stallonem w roli głównej sędziego Dredda rozwodniono do granic możliwości – do półtoragodzinnego filmu rozrywkowego, i tak już przepełnionego kiepskimi żartami i wszechobecną tandetą, twórcy próbowali wepchnąć nie tylko niepotrzebny wątek romansowy, ale też pobieżnie potraktowane dylematy moralne. W efekcie postać samego Josepha Dredda – bezwzględnego stróża prawa, dla którego kodeks karny jest Biblią – potulniała i umykała z pola widzenia pod naporem niechlujnie skleconych wątków pobocznych. Ekipa odpowiadająca za nową wersję, choć dysponowała znacznie niższym budżetem – „Dredd” to, wbrew pozorom, niezależna brytyjska produkcja, zrealizowana z dala od hollywoodzkich studiów – żadnego z tych błędów nie powtórzyła. Nie ma tu głupkowatego pomocnika, rozładowującego napięcie kawałami rodem z podstawówki ani skomplikowanej genezy tytułowego bohatera. Nikt też, na szczęście, nie krzyczy „I AM THE LAW!!!”.
Znajdujemy się w Mega City One, jednym z gigantycznych miast, powstałych po wojnie nuklearnej. Ludzie mieszkają w przeludnionych, betonowych slumsach, a chwilowe oderwanie od koszmaru codziennego życia znajdują dzięki specyficznemu narkotykowi o nazwie slo-mo, który spowalnia czas stukrotnie, powodując, że nawet prozaiczne czynności zdają się wyglądać pięknie. Ponieważ przestępczość szaleje na ulicach, proces karny skrócono do niezbędnego minimum: prawa strzegą Sędziowie – policjanci, przysięgli i egzekutorzy w jednym, wymierzający sprawiedliwość na własną rękę. Najlepszy z nich, tytułowy Dredd, egzaminuje właśnie młodą adeptkę, kiedy pojawia się zgłoszenie o potrójnym morderstwie, dokonanym w jednym z klockowatych, dwustupiętrowych bloków mieszkalnych. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że za zamieszanie odpowiada bezwzględna baronowa narkotykowa o ksywce Ma-Ma, której nie podoba się, że sędziowie wkroczyli na jej teren. Zaczyna się krwawa walka o przetrwanie.
Film Pete’a Travisa ze scenariuszem Alexa Garlanda (autora tak intrygujących tytułów jak „Nie opuszczaj mnie”, „Sunshine” i „28 dni później”) nie wstydzi się swojej prostoty i już od pierwszych scen zaskakuje widza bezpośredniością. Po krótkim, mocnym wstępie, dzięki któremu poznajemy metody działania głównego bohatera, od razu trafiamy do wielkiego, betonowego molocha, gdzie – głównie ze względów budżetowych – rozegra się cały film. Fabuła przypomina prostą grę platformową – wchodzenie na kolejne piętra, zbliżające Sędziów do Ma-My, jest jak przechodzenie następnych etapów. Brak skomplikowanej historii nie stanowi jednak problemu, bo dzięki temu widz skupia się na innych, znacznie ważniejszych rzeczach – na przerażającej wizji przyszłości, pełnej brudu, syfu i brzydoty; na znakomicie zarysowanej relacji pomiędzy Dreddem, a jego podopieczną; wreszcie na samym Dreddzie, który w interpretacji Karla Urbana staje się modelowym przykładem antybohatera.
Tytułowy Sędzia to – krótko mówiąc – służbista i skurwiel, traktujący swój hełm jak ochraniacz przed ewentualnymi ludzkimi odruchami. Prawo egzekwuje bez mrugnięcia okiem, puentując swoje wyroki celnymi, pełnymi czarnego humoru odzywkami. Stanowi jednocześnie absolutne przeciwieństwo typowych bohaterów dystopijnych wizji przyszłości – zamiast obalać opresyjny ustrój, bezwzględnie strzeże jego zasad. Uzbrojony w wielofunkcyjny pistolet, dzięki któremu toruje sobie drogę przez kolejne piętra, przypomina połączenie Robocopa z Brudnym Harrym.
Przeciwwagą dla morza testosteronu, wylewającego się z ekranu za każdym razem, gdy pojawia się na nim Dredd, jest adeptka Anderson (Olivia Thirlby). To postać ciekawa i dobrze nakreślona, głównie dzięki temu, że scenarzysta nie ograniczył jej do roli błyskotki. Anderson ma swój charakter, tragiczną przeszłość i umiejętności, które pozwoliły twórcom na wzbogacenie „Dredda” o kilka ciekawych, wybijających z akcyjniakowej rutyny scen. Dziewczyna jest bowiem telepatką i na bieżąco czyta w myślach swoich przeciwników – momentami wyrasta nawet na główną bohaterkę, a sekwencja, przedstawiająca jej wycieczkę po mózgu jednego z oprychów, należy do najlepszych w filmie.
„Dredd” wydaje się być produkcją przemyślaną, świadomą i inteligentną. Brzydota świata przedstawionego kontrastuje ze wspaniale nakręconymi scenami odlotów po zażyciu slo-mo, akcja nigdy nie zaczyna nudzić, a główni bohaterowie rewelacyjnie się dopełniają. To jednak nie wszystko – „Dredd” jest przede wszystkim filmem bezkompromisowym, nadspodziewanie brutalnym i zaskakująco szczerym. Niewielu twórców współczesnego kina gatunkowego ma jaja, żeby zaproponować widzowi coś takiego – półtoragodzinną, pozbawioną społecznych komentarzy i moralnych dywagacji nawalankę, która wywołuje prawdziwe emocje i powoduje, że aż ma się ochotę na więcej.



Tytuł: Dredd 3D
Dystrybutor: Monolith
Data premiery: 28 września 2012
Reżyseria: Pete Travis
Scenariusz: Alex Garland
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Gatunek: akcja, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.