– Beyre, weź tę wróżkę, bo pomyślę, że się boisz. Syknęła pogardliwie i spojrzała na biały proszek w zagłębieniu swojej dłoni. – Czego niby? – Utraty kontroli, trafiłem? Zaklęła cicho po huttyjsku, chyba zupełnie zapominając, że to jego pierwszy język. Zdjęła kaptur, pochyliła się lekko do przodu i wciągnęła proszek. Musiało ją jednak nieco trzepnąć, bo prychnęła i przetarła dłonią załzawione oczy. Wreszcie podniosła głowę i chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zaczęła jej z nosa płynąć krew. Beyre wyszarpnęła z kieszeni chusteczkę, zasłoniła nią twarz i odwróciła się tyłem do Fetta. – Spokojnie. Tak się czasem zdarza. – Domyślam się – warknęła i zaczęła przeszukiwać drugą kieszeń. Boba podsunął jej opakowanie chusteczek. – Poradzę sobie – wycedziła, ale nie mając innego wyjścia, wzięła je. Co jest?! – pomyślał, szczerze zaskoczony. Po dłuższej chwili Beyre, upewniając się, że krwotok minął, spojrzała na niego. – Jeszcze tu trochę – wyciągnął dłoń, żeby wytrzeć jej policzek, ale ona trzasnęła go po ręce. – Łapy przy sobie. – Beyre, o co chodzi? Przecież chyba nie o krew? Skoro oglądałaś operację… – Odbiło ci?! Miałabym się bać krwi?! – Nie wkurzaj się. Czasem się zachowujesz… – Nie kończ, Fett. Dobrze ci radzę, nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć. Ty tego nie zrozumiesz, tego z jedzeniem. Nie jesteś Jedi, Sithem – poprawiła się. – Nie czytasz ludzi. Ludzi, których zabijasz. Ja po prostu nie jestem w stanie… Rozumiesz? – Ale inni Jedi przecież…? – miał świadomość, że wchodzi na cholernie grząski grunt. – Jedi zabijają w samoobronie. To jest co innego. Lekko skinął głową, nie odrywając wzroku od jej oczu. Odpowiedziała mi, tak po prostu. A dałbym sobie rękę uciąć, że nie jest wcale naćpana. Beyre znów przyłożyła chustkę do nosa, a kiedy ją zabrała, przesadnie długo sprawdzała, czy nie zostały jej ślady krwi na twarzy i dłoniach. – W porządku, Beyre, nic nie widać. W tym rzecz? Skaza na wizerunku? Chwila słabości? Zacisnęła zęby i wytrzymała jego spojrzenie. – Jeżeli to by była dla ciebie, Fett, chwila słabości, to co powiesz o tym, jak mnie zbierali zakrwawioną po tym uroczym treningu z Vaderem? Przyznaję, straciłam przytomność. Na chwilę. – Więc? – Niech ci będzie, że skaza na wizerunku, zadowolony? – Nie. – Uśmiechnął się w ten sam kpiący sposób, który już dawno u niej podpatrzył. – Nie po to daje się dziewczynie wróżkę, żeby rozmawiać z nią o krwawych sithowskich treningach. Spojrzała z politowaniem. – A jak to sobie niby technicznie wyobrażałeś? Zimno tu trochę, nie? – Szczerze? Myślałem, że się pocałujemy. Nic nieprzyzwoitego. – Pocałujemy? – parsknęła. – Ile ty masz lat? Wstała, miękko, nienaturalnie zwinnie, jednym ruchem znalazła się na brzegu szyny, na której siedzieli, rozpostarła ramiona i… skoczyła w otchłań. Fett, który zawsze miał błyskawiczny, niezawodny refleks, teraz zamarł, tracąc oddech. Dopiero po ułamku sekundy rzucił się do krawędzi. Spojrzał w dół i zaklął, bardzo brzydko i bardzo głośno. Beyre kołysała się, zaciskając dłonie w rękawicach na stalowej linie przebiegającej sporo niżej. Na tle migoczącego w porannym słońcu oceanu odcinał się jej czarny płaszcz, rozwiewany przez zrywający się wiatr. – Przestraszyłeś się, łowco? – krzyknęła, zadzierając głowę i śmiejąc mu się w twarz. „Sokół Millenium” wyszedł z nadprzestrzeni, a tuż za nim, w idealnym szyku, wyłonił się z niebytu „Troublemaker”. Oba statki, wyserwisowane i dopieszczone na Cato Neimoidia, działały bez zarzutu. Ich właściciele nie łudzili się, że ten stan utrzyma się długo, ale na razie przynajmniej kwestie techniczne nie stanowiły problemu. – No to jesteśmy – stwierdził ponuro Han. – I wcale mnie to nie zachwyca – dodał, mimo że ton wystarczyłby za tę deklarację. Wookiee znad sterów zaryczał coś w odpowiedzi. – Ależ Chewbacca! – wykrzyknął od grodzi C3PO. – Co z tego, że „jakby brakowało samej Beyre”? Jest z nami trójka Jedi, przecież… – Ciii… – Nessie odwróciła się do robota, kładąc palec na ustach. – Ja nadal nie wiem… – zawahał się Luke. Był blady i miał podkrążone oczy. Kiedy Leia spojrzała na niego, przez ułamek sekundy zdawało jej się, że nie siedzi w koreliańskim frachtowcu, ale w wykradzionym imperialnym promie na orbicie Endoru. – Nie wiem, czy dobrze robimy – dokończył Luke. – To? – Leia wskazała głową w stronę pancernej szyby. – Ogólnie. Nie w ten sposób – Luke pokręcił głową. – Nie dajemy jej nawet możliwości… Beyre się boi. Może gdyby… W tym momencie z głośnika rozległo się trzeszczące zakłóceniami pytanie. – „Sokół Millenium” z senator Republiki na pokładzie zgłasza podejście do lądowania – rzucił Han Solo z nutką prowokacji w głosie. Wstawał świt, a Sessil Aglara nadal pracowała. Siedziała w swoim pokoju w małym mieszkaniu, które wynajmowały z matką na niskim, dwunastym piętrze budynku na obrzeżach stolicy Anoat. Na macie przed panną Veers stały w równym rzędzie złociste droidy-zabaweczki. Sprawdzała po kolei każdą z nich, a następnie wstała, rozsunęła okno i wypowiedziała na głos polecenie. Maszynki przeformowały się, przybierając kształt zbliżony do niewielkiej meduzy i uniosły się w powietrze. Wylatywały na zewnątrz jedna po drugiej, odprowadzane wzrokiem dziewczyny, której długie włosy szarpał zimny wiatr. Kiedy ostatni połyskliwy robot zniknął jej z oczu, Sessil uklękła ponownie na podłodze i obudziła z uśpienia komputer. Wszystkie ekrany rozwinęły się jednocześnie z cichym chrzęstem. Panna Veers śledziła pobieżnie obraz z kamer zainstalowanych w sondach, równocześnie konfigurując nadprzestrzenne łącze na Cato Neimoidia. Prawie natychmiast otrzymała potwierdzenie transmisji – vigo Xist bardzo poważnie traktował wyznaczane przez siebie terminy wirtualnych spotkań. Na jego szczeblu zarządzanie mafią niewiele miało wspólnego z półświatkowymi manierami. – Jak sytuacja? – spytał Falleen bez wstępów. – Zgodnie z planem. Wczoraj wieczorem skontaktował się ze mną łowca nagród Boba Fett, kiedyś dla niego pracowałam. Przekazał mi polecenie Darth Beyre. Mam się z nią spotkać za – Sessil rzuciła okiem na zegar – za mniej więcej standardową godzinę. Czyli ona już zaraz gdzieś tu będzie, mogę mniej więcej określić sektor poszukiwań. Namierzam ją. – Czyli na razie nic nie masz? – Jeszcze nie – powiedziała dziewczyna z naciskiem na „jeszcze”. – Najemnicy dochodzą do zdrowia? – zmieniła temat. – Dla kilku z nich ta noc była bardzo ciężka. Panna Veers już jakiś czas temu przestała być ufną, wychowywaną w złotej klatce córeczką nadopiekuńczych rodziców. Zamknięta w swoim skrzydle pięknego domu należącego do generała, dość szybko zaczęła wykorzystywać łącze holonetowe do celów innych niż dyskusje o modzie i sieciowe gry fabularne. I wtedy przekonała się, że w świecie nie do końca czystych interesów należy mieć oczy dookoła głowy. A jeżeli nie mogą to być twoje własne oczy – należy użyć sztucznych. Kiedy lord Xist kazał jej zainstalować w szpitalu urządzenia do zdalnego sterowania, miała bardzo niemiły dreszcz niepokoju, czy aby nie chodzi o szybkie pozbycie się nieudolnych podwładnych. A nie byłaby to dobra reklama dla organizacji, z którą Sessil, trochę z życiowego przymusu, a trochę z własnej woli, zamierzała związać swoją przyszłość. Dlatego też hakerka uważnie śledziła stan pacjentów. – Mam nadzieję, że się z tego wyliżą – skrzywił się vigo. – Sporo zainwestowałem w ich szkolenie. Tyle dobrego, że chociaż teraz mam pewność, że są porządnie leczeni. I tak sześciu zginęło. Trudno się dziwić, że łatwo sobie z nimi poradziła, w końcu to Sith. Bo ja wcale nie wierzę w ten wypadek – ożywił się. – Coś mi tu za dużo zbiegów okoliczności: chłopaki wpadają na siebie przy lądowaniu, a ich szef wyszedł wczoraj ze statku i jak dotąd jeszcze się do mnie nie odezwał. |