powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Wilk wśród jagniąt
Maria Dunkel
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Moja resocjalizacja przebiegła łagodnie. Uśmiechnięta pielęgniarka w śnieżnobiałym kitlu uśpiła mnie zastrzykiem. Przez kilka godzin poprzez przekaz podprogowy dowiadywałam się, co jest dobre, a co złe. Gdy się obudziłam, byłam już innym człowiekiem – porządnym obywatelem, który rozumie znaczenie porządku. Odnowiona mogłam wrócić do domu. Gdy szłam z sali resocjalizacji w towarzystwie rudego, piegowatego strażnika, mijaliśmy więzienny szpital. Otworzyły się drzwi i z wnętrza pielęgniarka wypchnęła wózek inwalidzki. Siedziała na nim Bel, szeroko otwartymi oczami wpatrzona w przestrzeń. Gdy pielęgniarka szarpnęła wózkiem, głowa pacjentki opadła bezwładnie na ramię.
– Przepraszam, co się z nią stało? – spytałam.
– Metoda resocjalizacji doktora Brodnera – wyjaśniła niechętnie kobieta. – Okazała się bardzo silna. Klasyczny przypadek stłamszenia osobowości.
– Ważne, że jest skuteczna – powiedział rudy strażnik.
– Będzie przebywać w specjalistycznym ośrodku medycznym – dodała pielęgniarka i odjechała.
Strażnik zabrał mnie z powrotem do celi, gdzie czekały moje cywilne ubrania spakowane do niewielkiego kartonu. Wykąpałam się. Zabrałam szczoteczkę, a także rzeczy Bel – książki, pudełko z płytami i nabijaną ćwiekami ramoneskę, porzuconą na łóżku.
Do więziennej bramy zaprowadził mnie Tonner.
– Przykro mi z powodu Bel – powiedziałam do niego, zanim przeszłam przez bramę.
– To był tylko handel. – Prawie udało mu się zachować obojętność.
Później wyszłam z więzienia, by rozpocząć nowe życie – ja, odmieniony człowiek.
• • •
Resocjalizacja Bel nie była możliwa. Badający ją lekarze stwierdzili zgodnie klasyczny przypadek stłamszenia osobowości, występujący czasami po przeprowadzeniu zabiegu. Media ogłosiły na jej przykładzie wielki sukces metody Brodnera, która zatwardziałych przestępców zmienia w najpokorniejszy rodzaj obywateli – pozbawione własnego zdania kukły.
Tydzień później Bel zwiała z zakładu opieki, by następnego dnia wrócić z kumplami i podpalić skrzydło dla umysłowo chorych. Telewizja pokazywała dantejskie sceny. Oglądałam je samotnie, w przydzielonej przez opiekę społeczną kawalerce, i czytałam Nielsena. Jego zdanie o człowieku było zbliżone do opinii Bel.
Znalezienie mojego nowego mieszkania zajęło jej miesiąc. Tej nocy obudziły mnie dobiegające z ulicy okrzyki. Wyła przewrócona służbowa furgonetka sąsiada. Dwa samochody stały w ogniu. Trzej chłopcy w skórzanych kurtkach kijami do bejsbola rozwalali witrynę sklepu ze sprzętem dla niepełnosprawnych. Wyglądałam zza firanki, dopóki ktoś nie zaczął walić w drzwi. Otworzyłam.
Na progu stał jakiś drab z jasnymi włosami i nieruchomą połową twarzy. Trzymał za kark właściciela nieszczęsnej furgonetki.
– Masz szczęście – powiedziała do niego Bel, w koszuli z rękawami z siateczki i w krótkiej, czarnej spódnicy doskonale dopasowanej do wysokich, wytartych glanów. – Puść go, Kami. – Odwróciła się do mnie. – Masz moje płyty? – spytała.
– Zrobiłaś ich wszystkich w ciuli – powiedziałam.
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Nie przeklinaj, bo wsadzą cię do pierdla – poradziła. – O stłamszeniu osobowości napisali tyle książek, że to żadna sztuka zrobić z siebie na kilka dni retarded person.
– Poczekaj, pójdę po twoje rzeczy.
Chwilę zajęło mi znalezienie w szafie jej książek, płyt i kurtki, tylko Nielsen leżał na wierzchu.
– Moja kurteczka! – Ucieszyła się jak dziecko.
Włożyła ramoneskę, a resztę rzeczy schowała troskliwie do czarnego plecaka. Popatrzyła na mnie z zastanowieniem. Powoli wyjęła z bocznej kieszeni torby pistolet. Wyciągnęła go do mnie, zaciskając palce na lufie.
– A na ciebie podziałało? – spytała.
– Tak – potwierdziłam.
– Nie pójdziesz z nami?
– Obawiam się, że nie potrafię.
– Ale jeśli tu zostaniesz, nigdy nie zobaczysz Norsona.
Patrzyłam na nią przez chwilę. Chciałam powiedzieć, że nie może, nie jest w stanie, nie potrafi zwrócić mi dziecka. Że nie da się go odbić. Że pewnie i tak jest za późno. Ale wyraz jej twarzy i łuna pożaru z ulicy, i ten bezlitosny, obrzydliwie wyzwolony ze wszystkiego uśmiech zadawały kłam niemożliwości.
Ręka mi drżała, trzepotała wściekle jak liść pod jesiennym wiatrem, ale zdołałam zacisnąć palce na broni. I wtedy ogarnął mnie spokój. Już wiedziałam, że jestem jednym z wilków.
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.