Marjane Satrapi, kojarzona do tej pory z animacją, zaczyna kręcić filmy fabularne. Wśród animatorów to ostatnio modny trend. Sprawdźmy kto jeszcze postanowił wychylić nos zza komputera i zmierzyć się z prawdziwym światem. Zgodnie z najświeższymi doniesieniami Marjane Satrapi zajmie się reżyserią „The Insider”. Film zostanie zrealizowany bez udziału techniki animacji. To nie pierwsza przygoda autorki „Persepolis” z filmem aktorskim. W jej autorskiej adaptacji „Kurczaka ze śliwkami” wystąpili m.in. Mattieu Almaric, Chiara Mastroianni i Maria de Medeiros. Satrapi to kolejna gwiazda animacji, która ostatnimi czasy próbuje swoich sił na gruncie filmu fabularnego. W historii kina mieliśmy już podobne przypadki – Borowczyk, Svankmajer, Dumała – wszyscy z powodzeniem sięgnęli po kamerę. Transfer sprzed ekranu komputera na plan zdjęciowy jednak nie zawsze kończy się dobrze, o czym przekonaliśmy się tego roku niejednokrotnie. Andrew Stanton – „John Carter”  | |
Oczekiwania: Gigantyczne. Stanton wyreżyserował jeden z największych hitów w historii studia Pixar - „Gdzie jest Nemo”. Opowieść o dwóch błazenkach - ojcu i synu – próbujących odnaleźć się w ogromnym oceanie, podbiła serca publiczności na całym świecie. To jednak dopiero „Wall-E” sprawił, że akcje Stantona poszybowały w górę. Film o sympatycznym robociku, który szuka miłości, to arcydzieło współczesnej animacji, daleko przekraczające ramy gatunku. To hołd złożony kinu niememu, ekologiczny traktat i jedna z najbardziej wzruszających historii miłosnych w historii. „Wall-E” odniósł sukces zarówno komercyjny, jak i artystyczny, zdobywając Oscara dla najlepszego filmu animowanego i nominację w kategorii scenariusza oryginalnego. Studio Disneya, do którego należy Pixar, postanowiło więc powierzyć Stantonowi reżyserię „Johna Cartera z Marsa”. Film miał być gigantycznym widowiskiem SF; początkiem serii, która popularnością miała konkurować z poprzednim hitem studia, czyli „Piratami z Karaibów”. Efekt: Daleki od oczekiwań. „John Carter”, bo pod takim tytułem film wszedł do kin, odniósł spektakularną porażkę, stając się jedną z największych finansowych klęsk w historii studia. Stanton nakręcił film anachroniczny, który z powodzeniem mogł szturmować kina dwadzieścia lat temu. Na współczesne multipleksy zabrakło mu ikry. „John Carter” ma wiele wad, ale najpoważniejszą jest brak interesującego bohatera. Stanton swój sukces w animacji zawdzięczał przekonującej historii i bogatej galerii postaci. W przypadku jego fabularnego debiutu zabrakło jednego i drugiego. „John Carter” dowiódł tym samym, że Disney nigdy nie będzie Pixarem. Studio prowadzone przez Johna Lassetera słynie bowiem z tego, że do każdego filmu podchodzi z jednakowym zaangażowaniem i w razie wątpliwości nie boi się porzucić projektu, który nie jest przekonujący w stu procentach. Disney w tej materii musi się jeszcze wiele nauczyć. Marjane Satrapi – „Kurczak ze śliwkami” Oczekiwania: Będzie, co ma być. Dzięki „Persepolis” Marjane Satrapi podbiła filmowy świat. Film zebrał świetne recenzje, zdobył nagrody na festiwalach. Jego siłą była wciągająca historia, opowiedziana w zabawny i bezpretensjonalny sposób. Satrapi potrafi opowiadać, co udowodniła w swoich komiksach. Dobra opowieść obroni się sama, więc o los „Kurczaka ze śliwkami” nikt się nie martwił. Wszyscy raczej zacierali ręce na myśl o ponownym zanurzeniu się w urokliwym świecie Satrapi. Efekt: Bywało lepiej. „Kurczak ze śliwkami” to pierwszy film w karierze Satrapi zrealizowany tradycyjnymi środkami i pierwszy poważny sprawdzian jej umiejętności reżyserskich. Praca z komputerem to jedno, z żywymi aktorami to drugie. Satrapi poradziło sobie z tym wyzwaniem zadziwiająco dobrze. „Kurczak ze śliwkami” nie ma jednak tej siły oddziaływania co „Persepolis”. Razem z charakterystyczną kreską uleciał indywidualny charakter tej opowieści. Na domiar złego filmu nie cechuje prostota, która stanowiła zawsze o sile twórczości Satrapi. Brad Bird – „Mission Impossible: Ghost Protocol” Oczekiwania: Umiarkowane. Brad Bird to kolejny po Andrew Stantonie reżyser wywodzący się ze studia Pixara, który spróbował swoich siła za kamerą. Przed „Ghost Protocol” wyreżyserował „Iniemamocnych” i „Ratatuj”. Filmy diametralnie od siebie różne. „Iniemamocni” pełni są widowiskowych scena akcji, z kolei „Ratatuj” to kameralna opowieść o tym, że każdy może spełnić swoje marzenia. Bird dał się poznać jako wszechstronny reżyser, potrafiący swobodnie poruszać się między gatunkami. Musiało to zwrócić uwagę Toma Cruise′a, który słynie z tego, że starannie dobiera sobie współpracowników. Na stanowisko reżysera „Mission Impossible 3” zaangażował J.J Abramsa - „cudowne dziecko telewizji” opromienione sukcesem „Lost”. Reżyserię kontynuacji powierzył Birdowi. Wymagania był wysokie, czego nie można powiedzieć o oczekiwaniach publiczności - po serii „Mission Impossible” nikt już nie spodziewał się niczego specjalnego. Efekt: Poprawny. „Ghost Protocol” spełnił oczekiwania i nic więcej. To starannie wyreżyserowany film, który każe patrzeć z nadzieją na dalszą karierę Birda. Reżyser „Iniemamocnych” w odróżnieniu od Stantona poradził sobie bez wsparcia pixarowskiego teamu produkcyjnego. Phil Lord, Christopher Miller - „21 Jump Street” Oczekiwania: Żadne. Duet Lord-Miller nakręcił wcześniej tylko jeden film - „Klopsiki i inne zjawiska pogodowe”, uroczą opowieść o domorosłym naukowcu, który wynajduje maszynę zdolną wyprodukować każdą ilość jedzenia. Film powstał dla Sony Animations, które nie może pochwalić się taką renomą, co Pixar, nie dysponuje również potężną machiną promocyjną jak Disney. „Klopsiki” przepadły między filmami gigantów animacji. Film zdobył sobie jednak oddane grono fanów – jest przezabawny, roi się w nim od błyskotliwych pomysłów i szkoda, że nie został doceniony przez szerszą widownię. Efekt: Boo ya! Johnny Depp zawsze wyrażał się o pracy przy „21 Jump Street” z niechęcią. Serial odniósł sukces; Depp zyskał popularność i pieniądze, ale nigdy nie uważał tego za interesujące doświadczenie. Mówiąc bez ogródek, Depp uważał serial za produkcję dla idiotów. Gdyby od początku pracował z Lordem i Millerem byłby dziś pewnie mniej zgorzkniały. „21 Jump Street” A.D 2012 bije bowiem na głowę telewizyjny oryginał. To jedna z najlepszych komedii ostatnich lat, swobodnie igrająca z konwencją kina sensacyjnego i high school movie. Film szturmem zdobył szczyty box office′u. To już trzeci film w dorobku Chaninnga Tatuma, który tego roku zarobił 100 milionów dolarów. Prawdziwe gratulacje należą się jednak duetowi Lord-Miller: udowodnili, że równie dobrze co przed ekranem komputera czuję się za kamerą. Dzięki ich poczuciu humoru tradycyjne kino może stać się mniej tradycyjne. Tim Burton - „Mroczne cienie”  | |
Oczekiwania: Jak zwykle. Tim Burton kręci remake kultowego serialu telewizyjnego z lat 60. z Johnnym Deppem w roli wampira, który po latach spędzonych w zamknięciu, musi oswoić się z nową rzeczywistością. To musi być hit! To samo mówiono przy okazji „Sweeney Todda”, w którym Depp grał krwawego golibrodę z Fleet Street. Duet Depp-Burton przez lata był gwarantem sukcesu, jeśli nie finansowego to artystycznego. Depp by aktorem Burtona, Burton był reżyserem Deppa. „Edward Nożycoręki”, „Ed Wood”, „Jeździec bez głowy” - współpraca obu artystów przez lata przebiegała owocnie. Udała im się sztuka niebywała z ciasnego światka kina artystycznego przeskoczyli do pierwszej ligii Hollywood. Tych dwóch oryginałów i buntowników przeszło ostatnimi laty drastyczną metamorfozę. Depp dzięki „Piratom z Karaibów” stał się megagwiazdą; „Alicja w Krainie Czarów” Burtona przekroczyła magiczną barierę miliarda dolarów wpływów, czyniąc go jednym z najbardziej kasowych współczesnych reżyserów. Każdy ich kolejny wspólny projekt jest wyczekiwany z niecierpliwością. Efekt: Jak zwykle, niestety. Kłopoty Burtona z formą zaczęły się już dawno. Jego filmy zarabiają coraz więcej, ale brakuje im czaru, jaki miały dzieła z najlepszego okresu jego kariery. „Mroczne cienie” zawodzą na każdym kroku. Burton nie mógł się zdecydować, czy kręci komedię, dramat, czy horror. Z tego pomieszania z poplątaniem wyszedł film nierówny, chwilami ocierający się o granice autoparodii. Burton już nieraz udowadniał, że równie dobrze, co przy stole kreślarskim czuje się za kamerą, ale ostatnimi czasy to jego animowane projekty budzą większe emocje. |