– Proszę otworzyć następne drzwi. – Starzec dźgnął go lufą w plecy. Mężczyzna z wahaniem wykonał polecenie. Przełknął ślinę, wrzucił monetę do szczeliny i czekał na moment, gdy aktywuje się jedna z pułapek. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Odetchnął z ulgą na dźwięk znajomego kliknięcia. Odebrał monetę z zasobnika pod zamkiem, po czym pchnął drzwi. Najpierw zeszli pochylnią dwa poziomy w dół, następnie skręcali to w lewo, to w prawo w labiryncie ciasnych, cuchnących stęchlizną i wilgocią korytarzyków. Promienie latarek ślizgały się po wiązkach kabli i starych lampach, wiszących pod sufitem. Przemykały po wnękach i zaryglowanych drzwiach, budząc wokół wielkie cienie. Gdzieniegdzie dało się dostrzec jakieś narzędzia, gdzie indziej z posadzki wystrzeliwały rude od rdzy rury. Ciemność. Piwniczna wilgoć. Zimno. Rozbrzmiewające w ciasnocie echo kroków. Andrzej czuł, że zaraz zacznie panikować. Nie miał co prawda klaustrofobii, ale to się mogło zaraz zmienić. Milczenie przerwał Wolf: – W takim razie jaki związek z Komnatą miały walce? Dlaczego były tak cenne, że eskortowali je esesmani, a uczestniczący w operacji robotnicy lądowali w masowych grobach? Kaiser zaśmiał się krótko. – Walców użyto nie tylko do rozszerzenia pamięci trwałej i tymczasowej komputera. One były cenne same w sobie. Tak naprawdę były to szpule, na które nawinięto taśmy dziurkowane: pakiety danych, analizowane przez głowice odczytowe i wprowadzane do przestrzeni obliczeniowej maszynerii. Nasi inżynierowie przeszli samych siebie. Udało im się stworzyć coś, co po dziś dzień pozostaje niedoścignione. Więc o to chodziło Scheinbergowi przez cały czas, pomyślał Woźniak. Jego fałszernia miała drugi cel: tworzenie taśm perforowanych z danymi wejściowymi i oprogramowaniem. Bursztynowa Komnata nie była dla niego warta ratunku. Elektromechaniczny komputer został tak ulokowany, że nie dało się go ewakuować przed nadejściem Rosjan. Ale zamiast go zniszczyć, pracowano nad nim do ostatniej chwili. Jeżeli ten mariaż przekładni, przekaźników i pamięci mechanicznych pozostał nietknięty przez te wszystkie lata, stanowiłby on jedno z największych odkryć dziesięciolecia. Istniały tylko dwa problemy. Kaiser. I jego broń. – Więc co chcesz teraz z tym wszystkim zrobić? – zapytał Wolf. – Pokazać naukowcom? Oprowadzać wycieczki szkolne? Syknął, dźgnięty boleśnie lufą. – Wręcz przeciwnie – odparł starzec. – Dokończę to, co rozpoczęliśmy sześćdziesiąt pięć lat temu. Trzecia Rzesza upadła, ale dzięki nam przetrwała jej esencja. Rozpoczniemy nowy rozdział historii. Wy będziecie świadkami tego wydarzenia! Zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami. Szersze i wyższe od poprzednich, zajmowały niemal całą powierzchnię ściany. Wypustki na ich bocznych krawędziach tkwiły w pionowych prowadnicach. Wolf wrzucił monetę i odebrał ją z zasobnika. Przeszkoda osunęła się w dół i znikła w podłogowej szparze, odsłaniając długi korytarz. Jego ściany oplecione były wężowiskami kabli i rur, między którymi jeżyły się metalowe stożki. Ale to nie one zwracały największą uwagę. Na końcu przejścia znajdowała się siatka metalowych prętów, blokująca dostęp do źródła dziwnej jasności. Zimne, bladoniebieskie światło na przemian pojawiało się i znikało, niczym blask lampy stroboskopowej. Macki cieni pełzały po wszystkich płaszczyznach i wnękach. Wydawały się poruszać w rytm terkotania, pisków i stuków, które rozbrzmiewały w tle na podobieństwo szumu morza. Nie były to jedyne dźwięki. Gdy Andrzej wytężył słuch, dobiegło go coś jeszcze. Mechaniczny głos. Słowa składające się ze zgrzytów i trzasków, rozchodzące się wśród ścian bunkra. Niemieckie słowa. „…To, co dziś powiemy, będzie zapomniane, ale to, co uczynimy, będzie trwało tysiąc lat!…” „…Gdziekolwiek sięgnie nasz triumf, zawsze będzie jedynie punktem wyjścia do nowej walki!…” Woźniak poczuł dreszcze. Doskonale znał te cytaty. – Proszę dać mi monetę, panie Wolf – rozkazał Kaiser. Podszedł do niego i, wciąż celując w niego bronią, odgiął od kolby dwa palce. – Tutaj. Proszę ją wsunąć. Ostrożnie. Tamten spełnił polecenie. – I co teraz? – zapytał. – Łaskawie nas uwolnisz? Kaiser stanął w korytarzu. – Tak, pozwolę wam odejść – rzekł z uśmiechem. – Do Walhalli! Wycelował broń i wcisnął spust. Ułamek sekundy za późno. W chwili, gdy huknął strzał, Wolfa nie było już na celowniku – zrobił błyskawiczny unik. W tym samym momencie Woźniak rzucił się na starca. Grzmotnęli w ścianę, upuszczony pistolet prześliznął się po posadzce. Szamotali się wściekle, jeden usiłował zyskać przewagę nad drugim. Andrzej nie miał pojęcia, skąd Kaiser bierze tyle sił. Nagle poczuł, jak silny cios przeciwnika odrzuca go w tył. Kaiser skoczył w bok, poderwał z podłogi swój pistolet. Wycelował w Woźniaka. Ale w momencie, gdy miał pociągnąć za cyngiel, pojawił się Wolf. Kopniakiem wybił mu broń i klucz. Kaiser zaklął siarczyście. Pochwycił monetę, która wciąż obracała się w powietrzu – a potem rzucił się w stronę zakratowanego końca korytarza. Wolf szedł prosto na niego. Obficie krwawił z lewego policzka, gdzie dostał rykoszetem. Był blady z bólu i wściekłości. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął nóż. Ostrze błysnęło w bladoniebieskim świetle. – Teraz pożegnasz się z drugim ramieniem – powiedział. Kaiser stanął na tle krat. Uśmiechnął się jadowicie. – Nie sądzę – powiedział. I wrzucił monetę do zamka. Woźniak usłyszał odgłos zwalniającej się zapadki. I następny. I następny. Seria kliknięć brzmiała jak zapowiedź czegoś bardzo, ale to bardzo złego. – Wolf, uciekaj stamtąd! – wrzasnął. Nagle z sufitu z szybkością błyskawicy wysunęła się ściana prętów. Zgrzytnęły o posadzkę, odgradzając Amerykanina od ofiary. A potem, metr bliżej, wypadły następne. Wolf zerwał się do ucieczki, pognał w stronę Woźniaka. Z tyłu dochodził syk i szczęk wysuwającego się metalu, jeden za drugim, w coraz krótszych odstępach czasu. Szczęk. Szczęk. Szczęk. A wśród tego wszystkiego huczał śmiech Kaisera. Wolf skoczył i padł na podłogę, sekundę przed tym, jak ostatnia prętowa ściana zaryła w posadzkę. Syknął, kiedy nowa fala bólu zalała mu ramię. Podniósł się. Spojrzał z wściekłością na przeciwnika. Kaiser rozglądał się chwilę po korytarzu, który teraz upodobnił się do ciągu sąsiadujących ze sobą cel. Następnie popatrzył w stronę głównej komory bunkra, czekając, aż przejście stanie otworem. Przestąpił z nogi na nogę, zniecierpliwiony. A potem pojął, że wpadł w pułapkę. Elektrody, którymi najeżone były ściany korytarza, wysunęły się na kilkadziesiąt centymetrów. Rozległo się niskie buczenie, narastało z każdą sekundą, Kaiser jednak nie mógł już nic zrobić. – Nein! – wykrzyknął. – Nein! To były jego ostatnie słowa. Elektrody po jego bokach zaiskrzyły. Ułamek sekundy później zapłonęły łuki elektryczne. Przeszyły jego ciało, zniszczyły mózg, zwęgliły skórę, wszystko w rozbłysku przerażającej jasności. Stali długą chwilę w osłupieniu, a przed oczami latały im powidoki. Natężenie pola między elektrodami musiało być całkiem spore. Woźniak nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby to wszystko zasilał jakiś reaktor jądrowy. Kto wie? Może rzeczywiście tak było? Pierwszy odezwał się Wolf. – Jak to się stało? – Co „jak to się stało”? – Zabezpieczenia. Zadziałały, mimo że miał oryginalną monetę. Zabiły go. Rozległ się szczęk. Pręty zaczęły wsuwać się z powrotem do prowadnic w suficie. – Zasłużył na to – stwierdził Andrzej. – To był esesman z krwi i kości. Wolf uśmiechnął się ironicznie. – Dobry los sprawił, że umarł, co? – Zgadza się – przyznał Woźniak. I nagle zamarł, a serce zabiło mu mocniej. Myśl pojawiła się nagle, jasna jak błyskawica. Przeanalizował ją dokładnie, sprawdził rozumowanie i wnioski. Nie znalazł żadnych błędów. Już wiedział, dlaczego Kaiser zaszedł tak daleko i zginął dopiero teraz. Wiedział, co jeszcze ukryto w głównej komorze i czym tak naprawdę jest projekt „Komnata”. Wiedział wszystko. |