Był sobie kiedyś film „Krótkie spięcie”, który obejrzałem pewnie gdzieś w początkach szkoły podstawowej. Opowiadał historię pewnego robota, raczej nieprzypominającego człowieka. Pamiętam, że dostał się on w wyniku rozwoju akcji w ręce bardzo nieprzyjemnych osobników, którzy skatowali biedaka bez litości. Płakałem wtedy jak bóbr, poruszony bezsensowną agresją wrogich typków i niewinnością robota cierpiącego katusze. Na tych samych strunach próbowała zagrać Rosa Montero pisząc „Łzy w deszczu”, jednak wyszło jej to znacznie gorzej niż twórcom „Krótkiego spięcia”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czytając powieść hiszpańskiej autorki nie mogłem się nadziwić, że ktoś pisze dziś jeszcze takie książki. Takie, to znaczy zawierające wszystkie oklepane do bólu elementy scenografii typowe dla przygodowej literatury science-fiction. Czego tu nie ma! Główna bohaterka, Bruna Husky, jest replikantką, czyli wytworzonym w laboratoriach erzacem człowieka. Pokonuje wrogów za pomocą pistoletu plazmowego, na ręce nosi kompfona (nazwa tłumaczy wszystko), porusza się ruchomymi chodnikami lub powietrznymi taksówkami. Świat, w którym żyje, a więc Ziemia z początku XXII wieku, jest kompletnie zanieczyszczony, dlatego dostęp do czystej wody i świeżego powietrza jest reglamentowany przez władze. Wszystkie państwa świata połączone są w jeden wielki organizm, nazwany, a jakże, Stanami Zjednoczonymi Ziemi. Aby nie było zbyt różowo, owe Stany mają wrogów w kosmosie, na dwóch sztucznych światach w pobliżu Ziemi, które zamieszkiwane są przez skrajnie od siebie różne frakcje, z których każda prowadzi jakieś swoje interesy. Ludzkość zna już teleportację, do której dostęp jest dość powszechny, a za sobą ma ciężkie czasy walk o niezależność replikantów, wojen robotów czy wielkich plag – każde z tych zdarzeń wyniszczało Ziemię i pochłaniało ogromną liczbę ofiar. Mamy więc rozbudowany świat przyszłości z jego historią, sytuacją geopolityczną, społeczną i ekologiczną. I choć elementy te odgrywają ważną rolę i tworzą dość ciekawą rzeczywistość, momentami ma się wrażenie, że jest na nie położony nieco za duży nacisk. Zwłaszcza rysy historyczne, przedstawione jako wyimki z archiwów, potrafią nieco uśpić czytelnika. W warstwie fabularnej „Łzy w deszczu” to typowy kryminał, choć osadzony w futurystycznej rzeczywistości. Intryga koncentruje się wokół spisku, w który zamieszani są przedstawiciele partii politycznych (trzeba przyznać, że to wyjątkowi idioci), policja, a być może też replikanci, którym ktoś podmienia karty pamięci, zmuszając ich tym samym do zabójstw, zamachów i samobójstw. W efekcie dochodzi do wybuchów agresji skierowanej przeciwko sztucznym ludziom. Gdy ginie przywódczyni ruchu replikantów akcja, zamiast przyspieszyć jeszcze bardziej, niespodziewanie grzęźnie na dłuższy czas i ożywia się dopiero pod koniec, co tylko częściowo rekompensuje wcześniejsze dłużyzny. Książka Rosy Montero jest strasznie rozpolitykowana, czasem narrator próbuje narzucać pewien punkt widzenia w bardzo natrętny i prosty sposób. Główna bohaterka miota się wściekła od jednego durnego polityka, do drugiego podłego, od jednej kanalii, do innego łajdaka, gniewa się na wszystko i wszystkich niemal bez przerwy, złorzeczy na swój tragiczny los i świat, urządzony niezgodnie z jej oczekiwaniami, ale to wszystko jest zbyt płaskie, oklepane, łatwe do przewidzenia. Od początku jasne jest, że świat sprzysiągł się przeciwko biednej Brunie i innym androidom, a czytelnik będzie o tym bez końca upewniany. Nawet nieliczni przyjaciele, którym zresztą replikantka nigdy nie potrafi w pełni zaufać, bywają obiektem jej kpin i kłamstw. Losem Bruny ciężko się wzruszyć, choć Montero próbuje włożyć w jej życie ogromne pokłady tragizmu (m. in. śmierć kochanka). Mimo zapewnień, że replikantka w zasadzie niczym się od ludzi nie różni, nie można nie zauważyć, że jest czymś innym, sztucznym tworem stworzonym przez ludzi na ich podobieństwo, w dodatku skazanym na bardzo krótki żywot (po około dziesięciu latach każdy android umiera na raka). Trudno jednak współczuć Brunie i jej pobratymcom, ich los jest mi raczej obojętny. Podobne odczucia towarzyszyły mi zresztą, gdy oglądałem film „Blade Runner”, klasyczny obraz poświęcony tematowi sztucznego człowieka, do którego powieść „Łzy w deszczu” nawiązuje. Zamiast wzruszenia i zrozumienia dla skomplikowanej natury replikantów odczuwałem zażenowanie i irytację – zbyt nachalne, zbyt przesiąknięte patosem były te próby wyjaśnienia, dlaczego android to też człowiek. Wracając do początku – wcale nie twierdzę, że „Krótkie spięcie” to film genialny, zapadł mi jednak w pamięć wyjątkowo, ponieważ zmusił do płaczu nad losem sztucznego bytu, metalowego składaka poruszającego się na gąsienicach, wydając przy tym głupkowate odgłosy. Rosie Montero w „Łzach w deszczu” ta sztuka się nie udała, choć wydaje się, że taki był jej główny cel: sprawić, aby czytelnik poczuł więź z androidem, współodczuwał z nim, zrozumiał jego bolączki. Czegoś w tej historii zabrakło dla osiągnięcia pełni tego efektu. A może takie opowieści należy po prostu czytać w odpowiednim wieku?
Tytuł: Łzy w deszczu Tytuł oryginalny: Lágrimas en la lluvia Data wydania: 11 lipca 2012 ISBN: 978-83-7758-199-5 Format: 416s. 145×205mm Cena: 39,99 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 50% |