powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– A potem wdał się bez powodu w bójkę w kantynie? Nie – pokręciła głową. – Cokolwiek wiem o Kenobim, nie, nie pasuje mi to do niego. O co dokładnie chodziło z tą rozróbą?
– Jeden z kolesi od Jabby zaczepił jakiegoś dzieciaka, później doszedłem, że to był chłopak z farmy niejakich Larsów, koło…
– Larsów?! Tak powiedziałeś?
– O ile dobrze pamiętam.
Beyre zaczęła się dość histerycznie śmiać, kompletnie zbijając Fetta z tropu.
– Jakiś dzieciak z farmy Larsów! – parsknęła. – Łowco nagród, wydaje ci się, że zjadłeś wszystkie rozumy, i śmiesz mnie pouczać, a tak naprawdę nie masz o niczym pojęcia. Założę się, o co tylko chcesz, że ten twój „dzieciak” – skrzywiła się gorzko – niedługo potem wysadził Gwiazdę Śmierci. A to był dopiero początek.
– Gwiazdę… O kurwa… – Boba miał minę, jakby go coś nagle zabolało. Bardzo nie lubił wychodzić na idiotę.
– No cóż, w końcu niby skąd miałeś wiedzieć, że ten „niejaki Lars” to przyrodni brat… No może niedokładnie… Taki przyszywany brat Anakina Skywalkera. Pamiętasz, co mówiłam ci na Tatooine? Że jeden z moich znajomych miał tam rodzinę?
Fett klął w duchu swoją głupotę, ale równocześnie nie mógł sobie darować pytania:
– A kto miał na Tatooine romans?
– Kto inny – warknęła. – Z matką Skywalkera, zanim wyszła za mąż za starego Larsa.
– Z tą niewolnicą?
– Masz coś przeciwko niewolnikom? – oczy Beyre zwęziły się niebezpiecznie.
– Nic. Po prostu jak już się czegoś dowiaduję, to dokładnie. Przynajmniej tym razem.
– Tja…
Boba przez chwilę układał sobie to wszystko w głowie i w końcu podsumował:
– Bo ja byłem przekonany, zwłaszcza po tym, co niedawno usłyszałem od ciebie, że Kenobi uciekł na pustynię od tego… No od tego, co zrobił.
– Być może… – zawahała się. – Może tak. Ale ja nie mam przed czym uciekać – dodała ostro.
– Pustynia nie jest jedyną opcją – mruknął.
– Jasne. W Galaktyce jest wiele znacznie piękniejszych miejsc niż okolice Mos Eisley – rzuciła pozornie lekko.
Nagle zaczęły jej się przypominać, jeden po drugim, dziesiątki odwiedzonych przez nią światów. I góry. Przede wszystkim wszystkie te górzyste, niezamieszkane obszary, w których zdarzało jej się znikać na kilka czy kilkanaście dni, zawsze z nadajnikiem nadprzestrzennym i równocześnie z kategorycznym zakazem wydanym podwładnym: nie szukać jej, chyba że wezwie ją Lord Sidious albo wybuchnie wojna. I za którymś razem wojna rzeczywiście wybuchła.
Pomyślała, że nie wszyscy Jedi mieszkali w Świątyni i wykonywali zlecane przez Radę misje. Padawanowie często słuchali opowieści o tych mistrzach, którzy wędrowali przez Galaktykę niesieni przez Moc jak liście na wietrze. Bez wielkich celów i precyzyjnych, strategicznych planów.
Potem przypomniała sobie najemniczkę Windu. Rzekomą Windu. To, jak zarabiała na paliwo do swojego statku, i to, że nikt i nic nie przeszkodziłoby jej w poleceniu nim na jedną z tych pięknych planet i spędzeniu w głuszy całych tygodni. Codziennie mogłaby podnieść głowę i widzieć nad sobą niebo.
A kiedy znudziłaby jej się wspinaczka, Windu wsiadłaby z powrotem na statek i wróciła do cywilizacji. Do normalnego życia, kantyn łowców nagród i sklepików w rodiańskich dzielnicach. I mogłaby spotkać się tam z pewną bardzo konkretną osobą.
W końcu jest wolnym człowiekiem. Nawet jeżeli już nigdy nie będzie Jedi…
Beyre, o czym ty… Tak łatwo ulegasz pokusom? Tyle warte jest całe twoje szkolenie i silna wola?
– No, to teraz tylko prosta droga na Sullust – powiedziała przesadnie raźnie. – Nawet się nie obejrzysz i będziemy na „Mścicielu”. Przyznaj się, Fett, już się nie możesz doczekać, co?
– I owszem. Nie przepadam za wplątywaniem się w takie historie – odpalił, ale minę miał równie niewyraźną jak Beyre.
• • •
Sessil Aglara klęczała na macie, wpatrzona czujnie w ekrany swojego komputera. Statek typu Firespray, zidentyfikowany przez nią z maksymalnym możliwym prawdopodobieństwem jako „Slave” Boby Fetta, przebijał się właśnie przez atmosferę. Panna Veers nie miała zielonego pojęcia, ile czasu potrzebują siły obrony orbitalnej, żeby przechwycić podejrzaną jednostkę, zanim skoczy w nadprzestrzeń.
Jeszcze chwila… Hakerka nerwowo bębniła palcami o obudowę sprzętu. Zdawało się, że nawet droidom udzielił się niepokój Sessil, bo skupiły się wokół niej i zamarły, tylko diody w ich oczkach błyskały bursztynowo.
Teraz! Wiedziała, że nie może już czekać nawet sekundy dłużej.
– Potwierdzam – rzuciła w odpowiedzi na dawno zadane przez komputer pytanie i jeszcze przez chwilę nie odrywała wzroku od monitorów.
Potem wstała, podeszła do okna i patrząc na fantastyczne kształty ciemnych, gnanych wiatrem chmur na tle nienaturalnie dla niej żółtawego nieba Anoat, zaczęła dyktować kolejną wiadomość:
– Mój vigo, wykonałam zadanie. Osoba, która otrzyma przesyłkę, powinna zorientować się, że nadawcą jest ktoś z naszej organizacji. Udział Czarnego Słońca w schwytaniu Darth Beyre będzie dyskretny, ale niezaprzeczalny.
Uznała, że to zręcznie ujęte i właściwie miała zamiar na tym skończyć, ale spojrzała jeszcze na wyjętą z szerokiego rękawa kartę danych.
Kiedy Beyre miała już wychodzić ze spotkania w restauracji, Sessil poprosiła ją o chwilę rozmowy. Wskazała nieznacznie głową w stronę drzwi, za którymi czekali jej ochroniarze.
„Pani, powiedziałaś, że nie możesz nas dziś zabrać na niszczyciel. A ja mam zobowiązania.”
Otworzyła walizeczkę, przyniesioną wcześniej na jej prośbę przez jednego z Falleen, i uruchomiła komputer. Beyre w milczeniu przyglądała się obrazom na ekranie i Sessil doskonale zorientowała się, że myśli lady Sith sprowadzają się do pełnego niesmaku pytania, czy oto dziewczynka jej grozi.
„Muszę to wysłać. Pytanie kiedy.”
Otrzymawszy odpowiedź, skłoniła się nisko. Wtedy Beyre dała jej kartę.
„Tak przypuszczałam, że przyda ci się mały prezent dla twojego starszego brata. Nie bój się, możesz mu to dać, tu nic nie ma, w niczym mi nie zaszkodzisz. Przyślę kogoś po was, postaraj się, żeby cię mafia nie zlikwidowała do tej pory.”
Teraz Sessil, mając cały czas przed oczami rozmowę z lady Sith, przejrzała zawartość karty. Nad holoprojektorem zaczął migać męczący obraz zakodowanej rozmowy. Błękitne błyski i falujące trójwymiarowe kształty co jakiś czas formowały się na kilka sekund w twarze Beyre i mężczyzny, który musiał być admirałem Tarkinem. Z głośników płynęły trzaski.
– Mój vigo – podjęła dyktowanie hakerka. – Przysyłam ci plik, który udało mi się odzyskać z nadajnika używanego przez Darth Beyre. Jest częściowo odkodowany, ale już widzę, że pełne odczytanie go zajmie mi za dużo czasu. Na pewno twoi ludzie mają lepszy sprzęt i zrobią to szybciej.
Z trudem powstrzymała się przed stwierdzeniem na pożegnanie, że i ona chętnie poznałaby już lorda Xista osobiście. Panna Veers miała sprecyzowane, proimperialne poglądy polityczne, a przede wszystkim była lojalna wobec swoich rodziców, więc pomogła Beyre bezpiecznie odlecieć. Ale to jeszcze nie powód, żeby zaciągać się do floty.
Przepraszam, tato. Szkoda, że mama nie może polecieć na „Mściciela” beze mnie. Bo ja się tam nie wybieram.
Nagle Sessil uświadomiła sobie, że jej meldunek dla viga był niekompletny.
– Nie udało mi się natomiast przesłać informacji dla senator Organy – dodała. – Ani w przestrzeni terytorialnej Anoat, ani w portach nie znalazłam „Sokoła Millenium”, „Troublemakera” czy statków o innych nazwach spełniających podane parametry.
• • •
Boba Fett przygasił światło w swojej kajucie do minimum i wyciągnął się na koi na wznak z rękami pod głową. Na chwilę zapatrzył się w przestrzeń, zatopiony w myślach, a potem przewrócił na bok, owinął szczelnie kocem i zamknął oczy. Łyknięte na Anoat tabletki już dawno przestały działać, zasnął prawie natychmiast.
Wypożyczony w Tipoca kuter kołysał się lekko na wodzie. Mieli wyjątkowe szczęście: trafili na jeden z nielicznych dni pięknej, prawie bezwietrznej pogody. Ocean lśnił srebrzyście w promieniach słońca.
Jeszcze kilka minut wcześniej pędzili tuż nad grzbietami fal, zostawiając za sobą smugę białej, kipiącej piany. Brawurowy pościg, emocje polowania.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.