powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Mój okręt! – uderzyła ją nagle dzika, podkręcona przez Ciemną Stronę euforia. Cała Galaktyka na wyciągnięcie ręki, na jeden rozkaz, na jeden, własnoręczny strzał z działek któregoś ze stojących w rzędach pod ścianami myśliwców TIE.
Zeszła z trapu szybko i zdecydowanie, nie dbając o powagę uroczystości. Wystarczyło, że podążający krok w krok za nią Fett zachowywał wszelkie możliwe formy. Całkowicie obojętny ochroniarz, jak maszyna do zabijania. Plus leciutka pogarda do otoczenia, dla Beyre wyczuwalna poprzez Moc, dla zwykłych ludzi – przez coś jakby obraźliwego w jego postawie. Dokładnie tego się po nim spodziewała.
Gestem kazała Veersowi wstać.
– Zapraszam na mostek, pani. Admirał cię oczekuje, nie mógł w tej chwili opuścić stanowiska dowodzenia.
Beyre pomyślała, że Willi za dużo sobie pozwala i że to zaraz zostanie ukrócone. Gdyby nie chodziło o ukochanego jedynaka gubernatora, lekcja pokazowa objęłaby zapewne lekkie podduszenie. Ale po czymś takim nie mogłaby spojrzeć starszemu Tarkinowi w oczy, oczywiście przy założeniu, że raczyłby jej się kiedyś jeszcze przyśnić.
Z Willim sobie po prostu porozmawiam. Przy podwładnych.
Veers i eskorta szturmowców poprowadzili ich labiryntem korytarzy do turbowindy, a z niej prosto na mostek. Beyre czuła wokół siebie potęgę okrętu, jego ogrom, tę masę stali i iskierki Mocy wszystkich służących na nim ludzi. Prawie całe dorosłe życie spędziła na niszczycielach i dopiero teraz uświadomiła sobie, dlaczego przez ostatnie miesiące miała wciąż wrażenie ciszy – nie odbierała nieustannego tła tysięcy oddechów, bijących serc, echa obecności załogi.
Przytłaczający nastrój pomieszczeń, ciemne ściany, korytarze gęsto poprzedzielane na sektory, sztuczne, ostre światło lamp wysysały z Beyre chwilowy poryw radości. Ogarniał ją nieokreślony dyskomfort.
Cholera, ja mam naprawdę problem z zamkniętymi pomieszczeniami…
Zaczynało jej być nieswojo i dziwnie. Chyba się odzwyczaiła.
Kiedy przekroczyli próg potężnych grodzi zabezpieczających mostek, twarze wszystkich zwróciły się w ich stronę. Stojący na pomoście widokowym oficer skłonił się całkowicie przepisowo, ale krótko.
Willi Tarkin był wysoki, szczupły, miał niebieskie oczy swojego ojca i bardzo podobne rysy twarzy. Przez mgnienie oka wydał się Beyre bardziej przystojny od niego; co tu kryć, był młodszy.
Ale prawie natychmiast uderzyła ją różnica w aurze i to zgrzytnęło jej niesamowicie. Willi był jak kopia ojca – z wyglądu. Tym paskudniejsza wydała się Beyre słabość, śliska układność…
Gubernatorze, tak mi przykro…
Wzdrygnęła się. Poczuła nagle drżenie Mocy i zarejestrowała… coś. Jakby przez mgłę, niby z oddali, choć równocześnie bardzo blisko. Odruchowo rozejrzała się, a jej niepokój narastał.
Obecność. Obecność, której nie czuła od… W tym momencie spłynęło na nią mrożące olśnienie – od tamtego dnia na lądowisku na Gwieździe Śmierci, gdy rebelianccy szpiedzy wykradli plany stacji.
– Fett, zdrada! – wrzasnęła i wyciągnęła przed siebie dłoń w czarnej rękawicy.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Willi pchnięty niewidzialną siłą przeleciał przez całą szerokość pomostu, uderzył o pancerną szybę, odbił się od niej i spadł bezwładnie jak kukła pomiędzy stanowiska techników piętro niżej.
Drzwi bocznego wejścia na mostek rozsunęły się i stanęła w nich kobieta w piaskowej tunice i brązowym płaszczu, z jasnymi włosami związanymi w rozsypującą się kitkę. Spojrzenia niebieskich oczu Jedi i zielonych Sitha spotkały się na moment.
Wtedy padł pierwszy strzał.
• • •
Generał Maximilian Veers zamarł w zgrozie, wpatrzony nie w Beyre, która właśnie zmiotła jego dowódcę z pomostu, ale we wkraczającą na mostek Jedi. Wszystko mu się w tym ułamku sekundy ułożyło w spójną całość: liczne tajne holokonferencje Tarkina, jego rozmowy z pierwszym oficerem urywane nagle, gdy Veers wchodził do pomieszczenia, a nawet taki rozkład obowiązków generała w ostatnich kilku dniach, żeby nie miał czasu interesować się czymkolwiek innym, co działo się na okręcie. No i oczywiście zaskakujący rozkaz, że to on, a nie głównodowodzący, ma witać Darth Beyre w hangarze.
W kolejnym przebłysku Veers odnotował, że jedynymi żołnierzami, którzy mimo zaskoczenia atakiem na Tarkina zachowują się celowo i konkretnie, byli szturmowcy przydzieleni do honorowej eskorty lady Sith. Jeden z nich sięgał właśnie do dźwigni zamykającej grodzie, pozostali unosili broń.
Generał doskonale wiedział, co powinien zrobić. Zastrzelić pierwszego oficera z broni krótkiej, którą miał w kaburze przy pasie. Wydać szturmowcom obstawiającym mostek rozkaz ataku na zdrajców i na Jedi. Ale przede wszystkim nie pozwolić, żeby Beyre zabiła go wcześniej. Odwrócił się w jej kierunku, unosząc lekko ręce w geście poddania.
Tym, co zobaczył, był wylot lufy karabinu EE-3 trzymanego przez łowcę nagród.
Nie zdążyło nawet zaboleć.
Generał Veers przez moment krótki jak jedno, niepełne uderzenie serca poczuł, jakby do jego mundurowej kurtki tuliła się dziewczyna, dla niego zawsze dziewczynka, w pięknej sukni i z włosami spiętymi w wymyślną fryzurę. Objął ją jak najmocniej.
Aya-Ke…
A potem nie było już nic.
• • •
Fett w zasadzie cały czas od wylądowania na „Mścicielu” miał palec na spuście i był podświadomie, instynktownie nastawiony na walkę. Krzyk Beyre był tylko jak sygnał, na który łowca od dawna czekał.
W płynnym obrocie przez lewe ramię pociągnął serią ciągłego ognia, ścinając czerwoną wiązką generała Veersa, który chyba chciał coś zawołać, pierwszego oficera z miotaczem i szturmowca z eskorty trzymającego już dłoń na dźwigni sterującej grodziami.
Kamery hełmu pozwalały Bobie widzieć również to, co działo się za nim. Złowił kątem oka w bocznym obszarze wyświetlania zielony błysk miecza świetlnego Jedi, ale nie zdążył się odwrócić. Szturmowcy oprzytomnieli i o pancerz Fetta uderzyły energetyczne pociski – jeden, drugi… Przed trzecim osłoniła go Beyre, ruchem tak błyskawicznym, że światło jej miecza rozmazało mu się w oczach w czerwoną smugę.
Wypadli na korytarz przez wciąż otwarte grodzie. Idealnie zsynchronizowani, równocześnie sięgnęli po granaty termiczne, rzucili je za siebie w stronę mostka i zaczęli biec.
• • •
Leia Organa zerwała się z kanapy w przytulnym saloniku udostępnionym jej przez admirała Tarkina.
– Coś poszło nie tak! – zawołała i skoczyła do drzwi.
– Zostań!
Okrzykowi kapitana Solo towarzyszyło ostre warknięcie Chewbakki. Wookiee uparł się, że nie odstąpi księżniczki na niszczycielu nawet na krok. Niewątpliwie jego postura i wyraz pyska budziły powszechny respekt, początkowo wręcz nieco ochłodziły klimat rozmów.
Negocjacje, prowadzone w sztucznej do mdłości atmosferze towarzyskich pogaduszek arystokratów, zaczęły się od obowiązkowej próby ustalenia, czyja kuzynka była spowinowacona z czyim stryjem, potem przeszły do etapu wzajemnych kondolencji, równie nieszczerych jak wcześniejsze uprzejmości, a skończyły się na przeliczaniu niszczycieli na tytuły i kredyty. Han i Chewie cudem tylko nie dostali ciężkiego ataku choroby kosmicznej od samego słuchania. Leia zachowała zimną krew. Kiedy chodziło o dobro Republiki, alderaańska księżniczka potrafiła wyłączyć swoje obrzydzenie. Cały czas myślała o tym, ilu żołnierzy musiałoby zginąć, żeby pokonać taką flotę.
– Leia, pamiętasz, co mi obiecałaś?
Umowa z Hanem była prosta: „Nie w sam środek akcji, nie w bezpośrednie starcie, nie z mieczem”. Zachowywać się jak „normalny” negocjator. Osobiste bezpieczeństwo jako absolutny priorytet. Wiadomo dlaczego.
– Ale Nessie!
Leia wybiegła na korytarz, a mąż za nią. Zaskoczeni szturmowcy zastąpili im drogę i unieśli broń. Po trwającej dosłownie moment obustronnej konsternacji wyprężyli się na baczność i zasalutowali.
– Zostań – powiedział Solo cicho i dobitnie.
Choć się tego nie spodziewał, księżniczka, nagle otrzeźwiawszy, usłuchała.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.