powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXXI)
listopad 2012

Leszczynowa Panna
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Powiedział do mnie tak: „Czy urodzenie czyni cię lepszym szermierzem?” Dlaczego? Skoro miał prawo do herbu, sam musiał być urodzony.
Omawiali tę kwestię już wielokrotnie, ale Saldarczyk nie okazał zniecierpliwienia.
– Może mścił się za krzywdę wyrządzoną komuś, kto nie był. Jego siostra też brała w tym udział, więc zapewne chodziło o ich krewniaka.
– Jakiegoś kuzyna? Ulubionego, choć bękarciego, brata?
– Lub ojca.
– Jak to?
– Nie tylko wyście o tym myśleli przez całą zimę.
Saldarczyk wygodnie rozsiadł się w siodle, wyjmując jedną nogę ze strzemienia i opierając kolano o łęk. Była to sztuczka znamionująca kogoś, kto miał za sobą niejedną nużącą podróż na końskim grzbiecie. Kedrin mu jej zazdrościł, ale na razie nie odważył się naśladować, będąc pewien, że ledwie wierzchowiec poruszy się pod nim, straci równowagę i zwali się na ziemię jak worek rzepy.
Pan Ean w oczywisty sposób nie żywił podobnych obaw. Teraz kiwał nawet stopą, jakby do taktu jakiejś słyszanej tylko przez siebie melodii. Trudno było nie zauważyć, jak bardzo się zmienił przez ten tuzin z górą dni, które dzieliły ich od wyjazdu z miasta. Porzuciwszy dworskie szaty na rzecz wygodnego, podróżnego ubrania, stracił też część swojej zwykłej rezerwy. Częściej się śmiał, żartował, gotów był wdawać się w beztroskie pogawędki z przypadkowo napotkanymi ludźmi. Z pewnością dopisywało mu zdrowie, więc Kedrin czasami zadawał sobie pytanie, czy owa chwila, gdy widział go tak wyczerpanego, że niemal bliskiego śmierci z tego powodu, nie była jedynie ułudą.
Uświadomił sobie, że Saldarczyk zaczął coś mówić, lecz przerwał i przygląda mu się nawzajem z odrobinę kpiącym uśmieszkiem na ustach.
– Powiedzieliście: ojca? – Kedrin z niejakim trudem wrócił do wątku bieżącej rozmowy.
Pan Ean kiwnął głową.
– Przypomniała mi się taka jedna historia, z dawnych lat, jeszcze zanim złożyłem saldarską przysięgę. W sąsiednim dworze została wdowa. Szlachetnie urodzona kobieta, która później poślubiła jednego z drużynników swojego zmarłego męża. On był jedynie zaprzysiężony, lecz pochodził z gminu, zatem ich dzieci, zgodnie z królewskim prawem, odziedziczyły herb po matce.
– To oczywiste. – Kedrin nie rozumiał, do czego zmierza jego towarzysz.
– Tamta pani oraz jej nowy małżonek nie mieli w okolicy zbyt wielu przyjaciół. Nie doszło do żadnej napaści, lecz gdyby, to wątpię, by ktokolwiek z sąsiadów przyszedł im z pomocą.
– Ach tak. Myślicie więc, że coś podobnego zdarzyło się tutaj?
– Kto wie? Tylko snuję domysły.
– No, tak. – Kedrin się skrzywił. – Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak się rozpytać na miejscu. – Ale…
– Nagle straciliście chęć, by się wszystkiego dowiedzieć?
Kedrin wzruszył ramionami. Przywykł już, że niewiele da się przed tym człowiekiem ukryć. Było to irytujące, choć niekiedy ułatwiało rozmowę.
– Nie przypuszczam, żebyśmy usłyszeli wesołą historię.
– Racja.
– No cóż. – Kedrin skierował wierzchowca na szlak, a potem, tknięty nagłą myślą, znów ściągnął wodze.
– Tak? – Pan Ean czekał spokojnie, nie zmieniwszy nawet pozycji. Jego koń zaczął skubać krzak rosnący przy ścieżce.
– Powiedzcie mi z łaski swojej, coście za sztuki wyczyniali dziś rano? Po co były całe te targi z przewodnikiem o jego zapłatę, kiedy i tak w końcu daliście mu trzykroć więcej, niżeście się umówili? – zapytał. – Mieliście jakiś szczególny powód?
– Zapłaciłem tyle, ile warta była jego usługa. – Pan Ean uśmiechnął się lekko. – A czemu się targowałem? Pamiętacie tych dwóch drabów siedzących w zajeździe pod ścianą? Widać było, że miejscowi boją się ich, oni zaś nie spuszczali z nas oka. Tak więc pomyślałem, że jeśli chcemy dziś jeszcze bez przeszkód dotrzeć do wioski, rozsądnie będzie nie popisywać się pełną sakiewką.
– To byli rabusie, bandyci?
– Tak sądzę. Jak również, że mają pewnie jeszcze paru kamratów, którzy przepatrują okoliczne gościńce. Gdybyście mieli chęć oddać przysługę tutejszym mieszkańcom, to możemy się za nimi rozejrzeć w drodze powrotnej.
– A wiecie, że chętnie – odparł Kedrin, nieco tylko zdziwiony, że perspektywa podobnej przygody od razu poprawiła mu nastrój. – Cokolwiek usłyszymy na miejscu, będzie przynajmniej z naszej podróży jakiś pożytek. Chociaż – dodał po chwili namysłu – jednej rzeczy chętnie bym się dowiedział.
– Co oni tam robią z owymi leszczynowymi wiankami?
– Przynajmniej tegoście sami z siebie nie zgadli. – Kedrin roześmiał się. – Jedźmy więc się przekonać.
powrót; do indeksunastwpna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.