– Wcale dokładny opis – stwierdził pan Ean, marszcząc brwi. – Kłopot w tym, że królewicz Thened powiada, iż tamta dziewczyna, którą widział z kapitanem Jagilem, była blondynką. Szczupłą i słusznego wzrostu. Kedrin wytrzeszczył oczy. – A więc to wszystko brednie! Nie ma żadnej Leszczynowej Panny, a że rozmaici napaleńcy co rusz skaczą sobie do oczu z powodu gładkiego liczka i pięknych kształtów… – Tak, jak i wasz pan kapitan? Kedrin obruszył się. – Nie to chciałem rzec. – Ale możecie mieć rację. – Pan Ean zamyślił się. – Jednakże pan kanclerz wydał wam rozkaz i dlatego przepytajcie dokładnie rodziny i znajomych tych pozostałych jedenastu zabitych. Choćby po to, żeby sporządzić rzetelny raport. Kedrin wziął sobie słowa Saldarczyka do serca i spędził przez to następnych kilka dni, spotykając się z ludźmi, którzy najchętniej by mu odmówili rozmowy, lecz, jako że okazywał się dokumentem z kanclerską pieczęcią, nie śmieli tego uczynić. Trzech wybranych przez niego gwardzistów chodziło w tym czasie od karczmy do karczmy, przepytując ich właścicieli oraz obsługę, a jeden na wszelki wypadek stale przebywał w wartowni Straży Miejskiej. Plon tych działań okazał się jednak mizerny. Większość nic nie wiedziała, albo też uparcie do żadnej wiedzy nie zamierzała się przyznać, od pozostałych zaś uzyskał kilka niezbyt jasnych relacji. Występująca w nich panna, dama, czy dziewka, w zależności od tego, jak kto chciał ją nazywać, była za każdym razem zupełnie inną osobą, co tylko upewniło Kedrina w przekonaniu, że historia, która dała tej sprawie początek jest czystym wymysłem. Tym bardziej, że każdy, kogo do tej pory zapytał o ów słynny wianek z leszczyny, jedynie kręcił głową, wzruszał ramionami lub wręcz spoglądał na niego z politowaniem. Zniechęcony, uznał w końcu, że nie dowie się już niczego nowego, zatem rzeczywiście pozostało mu tylko napisanie raportu. Przestał nawet martwić się o to, czy pan kanclerz będzie z niego zadowolony, czy nie. Pragnął jedynie jak najszybciej powrócić do swoich dawnych obowiązków w koszarach. Zasiadł więc nad kartą pergaminu w swojej kwaterze i już miał zacząć pisać, gdy przeszkodziło mu niespodziewane przybycie żołnierza, którego posłał do miejskich strażników i do tej pory nie zdążył odwołać. – Poruczniku, następnego znaleźli – oznajmił ten, nieco zdyszany, od progu. – Ichni dziesiętnik powiada, że jak chcecie zobaczyć, to żebyście przyszli od razu. Kedrinowi nie bardzo się to już uśmiechało, ale też nijak mu było całkiem zlekceważyć wiadomość. Wziął zatem płaszcz i wyszedł razem z gwardzistą, który po drodze opowiadał mu, że tym razem zwłoki odkryto przy zamkniętej na zimę cysternie, znów w miejscu, gdzie o tej porze roku mało kto bywał. Na miejscu zastali dwóch ludzi ze straży, którzy z kwaśnymi minami skryli się pod okapem osłaniającym zbiornik. Na pewno nie byli zadowoleni, że kazano im czekać, bo pogoda akurat była pod psem. Nastała odwilż, lecz nim ludzie zdążyli nacieszyć się ciepłem, niebo zasnuły ciężkie deszczowe chmury, teraz zaś wiatr co rusz przeganiał tumany marznącej mżawki, a po ulicach trzeba było brnąć przez kałuże. – Tam leży. – Jeden ze strażników pokazał palcem. – W samym rogu. Jakby śnieg akurat nie stopniał, to i do wiosny można by go było nie znaleźć. Kedrin postąpił kilka kroków we wskazanym kierunku i rzeczywiście zobaczył ludzką sylwetkę wciśniętą w załomek muru, za którym z drugiej strony znajdowały się magazyny zboża. – Zostańcie tam, gdzie stoicie, jeśli można was prosić. Kedrin drgnął z zaskoczenia, a potem zaklął pod nosem. Saldarczyk miał na sobie burą opończę, która niemal zlewała się z barwą wilgotnych murów wokoło, czyniąc go niewidocznym na pierwszy rzut oka. Pochylony nisko nad ziemią, badał ślady, które odcisnęły się w błotnistym gruncie. Kedrin, nie chcąc mu w tym przeszkadzać, przystanął z boku i począł przypatrywać się zwłokom. Mężczyzna półleżał, oparty górną częścią ciała o ścianę; w chwili śmierci musiał się po niej zsunąć. Wyżej na kamieniach było widać czerwonobrunatną smugę, której deszcz jeszcze nie zmył do końca. Zabity głowę miał pochyloną na piersi, twarz pozostawała ukryta w cieniu, a z włosów skapywała mu woda, mocząc kaftan wokół śmiertelnej rany, przez co wyglądał, jakby wciąż krwawił. – Szczęściem nocny przymrozek utrwalił ślady – odezwał się po jakimś czasie Saldarczyk. – Dlatego strażnicy nie zdołali ich całkiem zadeptać. – I co one wam mówią? – zainteresował się Kedrin. – Że istotnie dwóch ludzi walczyło tutaj ze sobą. Ale był z nimi ktoś jeszcze. O tutaj, zobaczcie. Istotnie, były tam odciski stóp wyraźnie różniące się wielkością od pozostałych. – Kobieta? – upewnił się Kedrin, czując, jak nieprzyjemny dreszcz mu przebiega po plecach. – Znowu? – Na to wygląda. – Saldarczyk wzruszył ramionami. – Jeśli daje to wam do myślenia, to wiedzcie, że i mnie także. Ale o tym później. Najpierw zobaczmy, kto tutaj zginął. Przyklęknął przy zmarłym i uniósł mu brodę. Kedrin, który także był tego ciekaw, przysiadł obok na piętach. Ledwie jednak ujrzał ukryte do tej pory oblicze, zerwał się tak gwałtownie, że mało brakowało, by się przewrócił. Pan Ean obejrzał się ze zdziwieniem przez ramię. – Co wam się stało? Znaliście go? Kedrin, starając się poskromić niespokojnie bijące serce, potrząsnął głową. Już wiedział, że uległ tylko upiornemu złudzeniu. – Coś mi się przywidziało! – Nie chciał okazywać przewrażliwienia, które wszak nie przystoi dorosłemu mężczyźnie. Saldarczyk podniósł się z klęczek, strzepnął pecyny błota, które przylgnęły do płaszcza i dopiero wtedy spojrzał mu prosto w oczy. – Wasze przywidzenia bywają nader ciekawe. Co wam przyjdzie z tego, że będziecie dusić je w sobie? Nic – pomyślał Kedrin. – Najwyżej ustrzegę się opinii takiego, któremu poprzestawiało się w głowie. Lecz co mi tam. – At, głupota – odparł, starając się nadać głosowi lekkie brzmienie. – On kogoś mi przypomina. Kapitana Jagila, jeśli już chcecie wiedzieć. Przez chwilę zdawało mi się, że to właśnie on tutaj leży. – Aha. Ale ten chyba jest młodszy. Dwadzieścia parę lat, nie więcej. Kedrin, acz niechętnie, jeszcze raz rzucił okiem na zwłoki i musiał przyznać, że Saldarczyk ma rację. – Kapitan też młodo wyglądał na swoje lata – bąknął zakłopotany. – Jak mówiłem, przywidziało mi się i tyle. – No tak. – Saldarczyk zastanawiał się nad czymś przez moment. – Popatrzcie tu jeszcze. Widzicie? Kedrin widział. Dwie splecione ze sobą bezlistne gałązki. Trudno było nazwać to wiankiem, niemniej rzeczywiście tu były. Leżały tuż obok dłoni zabitego mężczyzny. Ci sami ludzie, którzy wcześniej tak niechętnie odpowiadali na jego pytania, i tym razem nie powitali go milej. Mimo to Kedrin się zawziął. Od każdego domagał się odpowiedzi i skrzętnie ją zapisywał. Choć od tego, co słyszał, włos mu się jeżył na głowie, starał się trzymać swoją wyobraźnię na wodzy. Gdy skończył, poszedł zobaczyć się z panem Eanem. – Można by rzec, że mowa o tym samym człowieku – powiedział, wręczając mu zapisane maczkiem karty. – Na Bogów, tak bym właśnie pomyślał, gdybym nie wiedział na pewno, że jest inaczej. – Doprawdy? – Saldarczyk przebiegł pismo oczyma. – Pan Tirel, dwadzieścia sześć lat, około sześciu stóp wzrostu, postawny, włosy brązowe, kędzierzawe, szare oczy, twarz pociągła z wydatnym nosem – odczytał na głos. – Byliście bardzo dokładni. – Przewrócił stronę. – Rigul z Blath – sześć i pół stopy, brązowe włosy… Rozumiem, co macie na myśli. – Podobny opis stosuje się do dziewięciu z owej dwunastki – podkreślił Kedrin. – Rzeczywiście. – Pan Ean skończył czytać. – I co o tym sądzicie? – Nie mam pojęcia. Chyba że ktoś by chciał uśmiercić tylko jednego człowieka, ale nie znał go osobiście i nie wiedział nawet, jak się nazywa. – Wynajęty zabójca? – W końcu… Czemu by nie? Pan Ean zamyślił się. – A więc tak – rzekł po chwili. – Komuś naraził się mężczyzna pasujący do tego opisu. Zatem ten ktoś znajduje sobie opryszka dobrze władającego mieczem, mówi mu, jak jego wróg wygląda i posyła do miasta. Zabójca jest bardzo sumienny i po kolei wyszukuje wszystkich, którzy są do tamtego podobni. Jak myślicie, czy pobiera opłatę od głowy? |