Jak już kiedyś wspominałem, Japończycy cechują się dość specyficznym sposobem odbierania kultury europejskiej. Czasem rzutuje to mocno na odbiór niektórych utworów muzycznych, mang i anime. Czasem osadzenie w obcych dla mieszkańców Nipponu realiach okazuje się być strzałem w dziesiątkę – jak choćby w przypadku pierwszego Kuroshitsuji – a czasem okazuje się to być strzałem w stopę. Tak jest w przypadku Chrno Crusade – ckliwego romansidła z bandą demonów w tle.  | ‹Chrono Crusade›
|
Skoro demony, to skąd ten brokat? Ano, Chrno – stworzone w 1998 r. przez mangakę Daisuke Moriyamę – to historia z potencjalnym zakręceniem na poziomie hard. Wyobraźcie sobie parę agentów, której zadaniem jest konsekwentne zwalczanie wszelkich monstrów, jakie mogą nawiedzać Nowy Jork i okolice (a właściwie całe Stany Zjednoczone – co nieco też wiadomo o zagranicy, ale akcja skupia się na terenie jednego kraju). Na razie – standard. No to w takim razie niech będzie to organizacja kościelna, najlepiej nietypowa – stąd Siostry Magdalenki (a właściwie Zakon św. Magdaleny – Order of Magdalene) (aż chce się zapytać: „poważnie?!”). Główną bohaterką jest niejaka siostra Rosette Christopher – szesnastoletnia, wypyszczona fajtłapa o gołębim sercu. Biorąc pod uwagę fakt, że Rosette byłaby w stanie doprowadzić do eksplozji jądrowej mając do dyspozycji li tylko karabin Gatlinga, można się zastanowić, jakim cudem w ogóle ona trafiła do tego zakonu. Mniejsza o to – choć jest to poniekąd wyjaśnione – większym problemem jest jej partner, Chrono. Demon. Rzecz w tym, że Chrono się całkiem nieźle kontroluje i dlatego większość czasu spędza w skórze nastolatka, którego jedynym charakterystycznym elementem są przydługie uszy. Jak to w przypadku pary demon-człowiek, nic nie może być oczywiste. A przynajmniej proste. Wprowadzając pokrótce w zawiłości relacji Chrono-Rosette: Chrono swego czasu walczył z Aionem – w skrócie: największą zołzą, jaka istniała we wszystkich strefach, łącznie z piekłem i czyścem – stracił rogi potrzebne mu do prawidłowej egzystencji. Kontrakt z Rosette, która uratowała mu życie, pozwala mu na funkcjonowanie bez nich – w zamian jednak część życiowej siły Rosette wylądowała w sakiewce pilnowanej przez Chrono. Nie ukrywam, że dla mnie jest to rozwiązanie bez mała ordynarne, ale – na potrzeby mangi i anime – jakoś funkcjonuje. No dobrze, ale przecież fabułą na pewno nie będzie tylko bieganie za demonami i użeranie się z zakonnicami, które uważają (całkiem słusznie zresztą, bo żaden demon nie jest do rany przyłóż), że Chrono to niebezpieczna bestia. Problem w tym, że Chrno faktycznie jest wręcz zramolały i do rany przyłóż, a przy tym kochający rąbnięte nastolatki bardziej niż Perfekcyjna Pani Domu swoją białą rękawiczkę. No to co z tymi dodatkami do fabuły? Otóż – jest i szerszy plan, niestety sprowadzony do poziomu love story a la Zmierzch (choć, ze względu na wiek bohaterów, trochę bardziej platonicznej). Rosette straciła cztery lata przed wydarzeniami brata, którego ma nadzieję jednak odnaleźć. Czas jednak dla niej się kurczy – każda „aktywacja” Chrono powoduje, że dziewczyna traci swoje siły. Niemniej, w pewnym momencie para trafia na spisek większy niż im się śniło – plan, a jakżeby – zniszczenia świata. Żeby nie opisywać dalej fabuły – w czym jest problem? Problem leży przede wszystkim w tym, co mamy zaprezentowane na ekranie: dialogi są drętwe, bohaterowie robią dosłownie cuda na kiju (prym którym przewodzi cukierkowata do niemożności siostrzyczka Azmaria), Chrono jest rycerski ponad miarę, a Rosette pełna dobroci i tępoty, która w normalnej rzeczywistości sprawiłaby, że dziewczyna nie przetrwałaby pięciu minut w polskim gimnazjum. Abstrahując od przeskoku fabularnego, jaki twórcy anime wykonali w stosunku do mangi (mniej więcej w 1/3 tory fabularne ostatecznie się rozchodzą – jeden na Saharę, drugi na Syberię), problem stwarzają totalnie irytujące postacie. Około 1/4 odcinków wygląda jak typowe zapychacze, a jedyne, co trzyma widza przy tym, to pytanie: co się naprawdę stało z bratem Rosette? Kiedy i to już wiemy, człowiek po prostu chce zobaczyć, dlaczego twórcy potrzebować będą aż tyle odcinków do dociągnięcia do finału. I, jakkolwiek tło jest w miarę przyzwoite koncepcyjnie – w końcu dieselpunk nie jest aż tak popularny jak jego starszy brat – to jednak całość byłaby o wiele bardziej przekonująca w ramach autoparodii niż poważnego anime. Chrno Crusade z założenia miało fundować widzowi mroczną i wzruszającą historię, w której finał ściska za serce, a łzy się roni z oczu litrami. Niestety – całość zabiły kreacja postaci i prowadzenie dialogów, które powodują, że nie można za nic wybaczyć irytującego tandemu dwójki głównych bohaterów. Może i pomysł na zakonnice-agentki był ciekawy, jednak nastoletnie problemy naprawdę średnio przystają do powagi fabuły. Aż dziwne, że przy takiej ilości świetnych anime z dziećmi w roli głównej można było wypuścić taki pasztet – zwłaszcza przy przyzwoitej mandze.
Tytuł: Chrono Crusade Rok produkcji: 2003 Kraj produkcji: Japonia Gatunek: animacja, dramat, fantasy, przygodowy, thriller |