powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXXI)
listopad 2012

Dixie w Krainie Czarów
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W półmroku rozległ się krótki śmiech, a stojący tuż obok Richarda chudy młodziak z czerwonym nosem wychrypiał:
– Szarak się nie rzuca, aye?
Nastąpił nadspodziewanie silny cios w ciemię, a potem zapadła ciemność.
• • •
– Dzwonisz do generała?
– A po co?
– Żartujesz sobie? Brytyjskie papiery. Cholerny „mechanik”. Mogą być warci fortunę.
– I jechaliby ot tak, bez żadnej ochrony?
– Kurwa, bez ochrony?! Ty myślisz, że jebane mechanici to robią kawę?!
Richard dopiero po chwili zaczął rozróżniać głosy, które coraz donośniej rozbrzmiewały w jego głowie. Przez moment nawet usiłował zmusić powieki do uniesienia się, ale krótki błysk jaskrawego światła i przeszywający ból z tyłu głowy skłoniły go do porzucenia tej inicjatywy. Leżał więc w bezruchu, chcąc nie chcąc – wsłuchując się w rozmowę, jak mniemał, porywaczy. Jednym z nich niewątpliwie był schrypnięty chudzielec z pociągu. Jego towarzysza zaś Richard słyszał pierwszy raz w życiu. Nie był nawet pewien, czy istotnie miał do czynienia z towarzyszem, czy też z towarzyszką – dla rudzielca wysoki kontratenor równie dobrze mógł być niskim altem.
– Jak uważasz. – Richard byłby przysiągł, że w tym miejscu nieznany rozmówca wzruszył ramionami. – Łączę z generałem.
– Zaraz przyjdę.
Odgłos oddalających się kroków. Brzmiały męsko. Twardo. A może to kwestia wojskowych butów?
Richard w końcu postanowił otworzyć oczy.
• • •
W pierwszej chwili oślepiło go jasne światło. Dopiero po chwili wzrok się do tego przyzwyczaił i rudzielec był w stanie rozejrzeć się po najbliższym otoczeniu.
Z tego co się zorientował, tkwił przypięty skórzanymi pasami do twardego, wąskiego łóżka. Głowę miał czymś owiniętą – najpewniej cios w pociągu okazał się mocniejszy, niż napastnik to przewidział, i trzeba było opatrywać.
Ale przecież – myślał rudzielec – oberwał w tył głowy. Położenie go na plecach nie miałoby w tej sytuacji sensu. Pozostawało więc jedno wyjaśnienie. Richard jednakże nie miał na tyle dużej swobody ruchów, by sprawdzić, w jakim stanie znajdują się jego trzewia.
Nie mogąc już nic więcej wymyślić w tej kwestii, Brytyjczyk zajął się oglądaniem pomieszczenia.
Drewniane, bielone ściany zapewne kiedyś nadawały pokojowi atmosferę ciepła i przytulności. Pewnie aż się prosiło, żeby zawiesić w oknach bladobłękitne firanki, a na stole umieścić wazon polnych kwiatów. Teraz jednak, kiedy wszystkie otwory w ścianach zamurowano, a wapno płatami odłaziło od desek, całość prezentowała się najwyżej żałośnie.
Zwieszające się z powały dwa żyrandole wypełniały pomieszczenie bladym światłem – wcale nie tak jaskrawym, jak to się początkowo wydawało Richardowi. Na drewnianym stole zaś leżała duża płachta papieru – mapa, jak mniemał Anglik – przygnieciona na rogach, zapewne żeby się nie zwijała, domowymi bibelotami, takimi jak wazon czy popielniczka.
Pod jednym z zamurowanych okien znajdowała się kuchenka gazowa i szafka, na której walały się opakowania po kawie, łyżeczki i kubki. Gdzieś w tym wszystkim stał nadjedzony przez rdzę czajnik.
A w rogu pokoju, na niskim zydelku, siedział Zed – niewidzące, nieruchome spojrzenie miał utkwione w przeciwległej ścianie, ręce zaś zaciśnięte na kolanach. Od razu było wiadomo, że go wyłączyli.
– Oho, księżniczka się obudziła.
Richard zamrugał gwałtownie i rozejrzał się w poszukiwaniu właściciela zachrypniętego głosu.
Facet sprawiał wrażenie młodego. Co prawda ledwo dawało się dojrzeć twarz pod krzaczastą brodą, a jankeski mundur kawalerii wyglądał na autentyczny, ale było coś w tym ciekawym, niepewnym wzroku, w energicznych ruchach i nerwowym przygryzaniu warg, co kazało traktować żołnierza raczej jak chłopaczka niż dojrzałego mężczyznę. Richard był przekonany, że nieznajomy nie przekroczył trzydziestki.
– Co się…
– Nie nadwerężaj się – przerwał młodziak rudzielcowi, machnąwszy uspokajająco dłonią.
– Co wy…
– Ależ zamknij się, jak się ciebie ładnie prosi.
– Robert – znów ten sam, ni to męski, ni to kobiecy głos. Richard usiłował wykręcić szyję tak, by dojrzeć osobę mówiącą, ale zyskał jedynie tyle, że przeszywający ból rozszedł się promieniście od ciemienia po całej czaszce. – Nie baw się z Angolem, masz Marshalla na linii.
Aye.
Znów odgłos kroków. Richard był pewny, że przy jego łóżku nastąpiła zmiana warty. Po chwili smukłe, ale szorstkie dłonie jęły odpinać pasy unieruchamiające więźnia.
– I tak nam nie skoczysz, co nie? – zagaił oswobodziciel… albo oswobodzicielka. Rudzielec w końcu mógł zerknąć na nieznajomego i z pewnym zadowoleniem skonstatował, że ma do czynienia z niewiastą. A przynajmniej z człowiekiem, który urodził się jako czyjaś córka. Niestety, wojna nie sprzyja kobiecości. Jankeska, mimo młodego wieku, była szeroka w barach, czarne włosy miała krótko ścięte, a piersi i biodra skrywała pod workowatą, męską koszulą i niebieską marynarką munduru.
– Czego…
– Nie gadaj za dużo. – Richarda zaczynał irytować fakt, że nie dają mu dojść do słowa, ale posłusznie umilkł. – I nie ruszaj się zbyt gwałtownie, bo szwy puszczą – podjęła kobieta. – Możesz się ewentualnie modlić, żeby twój rząd zechciał zapłacić. Albo Montgomery. Ile jesteście tak naprawdę warci, co?
Nim rudzielec spróbował odpowiedzieć, podniósł się nieco, podpierany przez silne ramiona Jankeski. Kiedy dostrzegł własny brzuch poorany nierównymi liniami szwów, z jego piersi wyrwało się głośne westchnienie. Spodziewał się tego, ale do ostatniej chwili łudził się, że jednak go nie pocięli. Prawdą jednak musiały być plotki, że kawalerzyści sprawdzają wszystkich jeńców, czy nie są przypadkiem jakimś nowym modelem „mechanika”. Pozwolił podłożyć sobie pod plecy kilka koców i płaską poduszkę, dzięki czemu mógł rozmawiać w pozycji półsiedzącej, widząc, co się wokół niego dzieje.
– Nie jesteśmy… – zaczął, sam zaskoczony tym, jak słaby miał głos. – Nie jesteśmy nikim ważnym.
– Och, nie gadaj. Anglik i „mechanik”? W pełnym broni pociągu do Kanady? – Kobieta przycupnęła na brzegu łóżka i uśmiechnęła się, wyszczerzając rząd równych, ale pożółkłych zębów. Następnie sięgnęła do kieszeni marynarki i wydobyła opakowanie L&M.
– Chcesz zapalić? – zapytał Richard, jakoś nie mogąc znieść myśli o tym, że dama będzie żuła przy nim tytoń.
– Masz fajki? – odpowiedziała pytaniem Jankeska.
– W marynarce miałem Pall Malle.
Kobieta wstała i podeszła do krzesła, przez którego oparcie przewieszona była odzież więźnia. Po chwili grzebania w kieszeniach strażniczka wyjęła pudełko i wróciła na łóżko.
– Z filtrem, proszę, proszę… – szepnęła bardziej do siebie niż do Richarda, uśmiechnąwszy się. – Przykro mi, słonko, tobie nie wolno – dodała, kiedy natknęła się na wyczekujące spojrzenie Anglika. Już wkrótce błękitna smuga dymu uleciała w powietrze, a gryzący smak papierosa wypełnił jankeskie płuca.
– O co wam chodzi? – podjął rudzielec po chwili milczenia, tęsknie wpatrując się w coraz krótszego Pall Malla i bezwiednie bawiąc się wymiętoszoną paczką, którą rozmówczyni rzuciła niedbale na łóżko.
– Biedny, biedny Angol. – Kobieta sprawiała wrażenie, jakby nie słyszała pytania. – Wrobili cię, co? Zapłacą?
Richard milczał.
– Aż takie z nich skurczybyki? Nie wierzę. Nie zostawiliby na naszą pastwę doskonałego „mechanika”. – Strażniczka machnęła niedopałkiem w stronę nieruchomego Zeda, po czym rzuciła peta na ziemię i przydepnęła.
Po chwili milczenia Richard usłyszał kroki, a do pokoju wszedł znany już Anglikowi młodziak.
– Są nowe rozkazy, kotek. Szoruj na odprawę – polecił, na co Jankeska skinęła głową i wybiegła, zostawiając mężczyzn samych. – Koleżanka zadbała, żeby ci było wygodnie? – spytał zachrypnięty, roziskrzonym wzrokiem wpatrując się w więźnia. Ten zaś nieznacznie wzruszył ramionami i wbił spojrzenie w szwy.
– Jak długo będziecie nas tu trzymać? – odezwał się po chwili.
– Generał kontaktuje się z Montgomery. Módl się, żeby za tobą tam tęsknili.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.