„Skyfall” za kilka dni w kinach – zaczynamy więc kolejny blok poświęcony Jamesowi Bondowi! Na początek jednak przypomnijmy, że agent 007 już nieraz gościł na łamach „Esensji”. Zobaczcie co pisaliśmy o nim i o jego filmach – a było dużo, i – jak sądzimy – ciekawie. Na zakończenie naszego cyklu poświęconego agentowi 007 proponujemy Wielkie Podsumowanie. Każdy z 22 filmów z Jamesem Bondem zostaje rozłożony na czynniki pierwsze i oceniony. Który ma najlepszą fabułę, oprawę, humor, postacie? W którym najlepiej radził sobie sam Bond? A przede wszystkim, który film jest najlepszy? Wydaje się, że szukanie jakiejś ciągłości w cyklu, który ma już 45 lat, mija się z celem. Bond, który na początku miał około 30 lat, dziś powinien być dziarskim 75-latkiem, wykonującym zadania usuwania nieprzyjacielskich agentów infiltrujących domy spokojnej starości. A jednak – taka ciągłość istniała. Co wspólnego miał Ian Fleming z Julią Roberts? Czym jest zjawisko „Bondanzy”? Z iloma kobietami przespał się agent w powieściach, a z iloma w filmach? I czy dziewczyna Bonda istniała w rzeczywistości? Często o nich zapominamy. Powszechnie kojarzymy role drugoplanowe w Bondach z długonogimi dziewczynami i malowniczymi złoczyńcami (mającymi często równie malowniczych pomagierów). Jakże niesłusznie! Na sukcesy Bonda pracowało w ciągu ponad 45 lat franczyzy wielu jego mniej lub bardziej aktywnych sojuszników. Zapoznajmy się z ich listą. Geniusze zbrodni. Bez nich istnienie Bonda nie miałoby sensu. Żądni albo wielkich pieniędzy, albo władzy nad światem, albo obu tych rzeczy naraz. Psychopaci, megalomani, sadyści; zawsze ponadprzeciętnie inteligentni, zwykle nad wyraz malowniczy. Poznajcie poczet przeciwników Jamesa Bonda. Aż sześciu aktorów wcieliło się w postać Jamesa Bonda w oficjalnym cyklu. Dyskusje o tym, który z nich był w tej roli najlepszy, ciągną się od lat. Postanowiliśmy raz na zawsze rozstrzygnąć ten spór. Motyw z czołówek filmów o Jamesie Bondzie zna każdy szanujący się kinoman. Podobnie powinno być z piosenkami towarzyszącymi kolejnym produkcjom. Dla wykonawcy, który miał okazję zaśpiewać jedną z nich, to nobilitacja i okazja do zapisania się w historii kultury masowej. Niektórzy dziś znani są tylko z tego. Dwadzieścia dwa. Tyle wynosi oficjalna liczba filmów z Bondem wraz z najnowszym „Quantum of Solace”. Jeśli jednak wydaje Wam się, że pierwszym filmowym Bondem był Sean Connery, a „Casino Royale” zekranizowano dopiero przy okazji filmu z Craigiem, to macie rację – wydaje Wam się. Czy Daniel Craig ma jaja? Kogo wkurza niewidzialny samochód? Czy „Casino Royale” to wreszcie dobre posunięcie po długich latach obciachu? O najnowszym Bondzie i 20 wcześniejszych dyskutują Ewa Drab, Ula Lipińska, Michał Chaciński, Piotr Dobry, Konrad Wągrowski i Michał R. Wiśniewski. Nie obyło się bez wybitych zębów, okrzyków oburzenia ze strony internautów i złośliwych nagłówków gazet. Daniel Craig miał powtórzyć porażkę George’a Lazenby’ego. Tymczasem najnowsze wcielenie Bonda wytrąciło oręż wszystkim krytykantom: „Casino Royale” przedstawia kultowego bohatera jako człowieka, nie gubiąc przy tym tempa i dynamiki mistrzowskiego kina akcji. O „Quantum of Solace” powiedziano już chyba wszystko przed premierą i równie wiele po niej. Te ostatnie opinie sprowadzają się głównie do stwierdzenia, że film jest słabszy niż „Casino Royale”. Nie zaprzeczając temu, dodam: ale w pewnym sensie jest bardziej „bondowski”. Niestety, tylko w pewnym. Odświeżyli Państwo sobie „Casino Royale”? Warto, bo „Quantum of Solace”, druga część przygód zero zero siedem w wersji dwa zero, kontynuuje przedstawianie burzliwego dojrzewania najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości. Nie jest łatwo równać do największych. Po wybornym „Casino Royale” – kto wie, czy nie najlepszym „Bondzie” w historii – seria robi krok w tył. W czym tkwi problem „Quantum of Solace”? |