– Mówiłem wam, że taki amulet nie jest zbyt trwały. W tym wypadku wytrzymał dość, by nie podziałało na was pierwsze zaklęcie, a może i drugie, skoro w ogóle zdołaliście zauważyć, że dzieje się coś niezwykłego, a nawet wyjść za nimi z karczmy. Potem solny kryształ się rozpadł i niewiele mogliście już zrobić. – On rzeczywiście potrafi narzucać innym swoją wolę? – Czarownicy obdarzeni podobną mocą do tej pory byli dla Kedrina postaciami z legendy, więc na myśl, że naprawdę mógł wczoraj jednego z nich spotkać, ogarnął go strach. – Raczej ona – powiedział Saldarczyk spokojnie, najwyraźniej nie zauważając, jakie wrażenie wywarły jego poprzednie słowa. – Z tych dwojga to prędzej kobieta posługuje się mocą. – Czemu tak sądzicie? – Ponieważ towarzyszący jej mężczyzna włada bronią i to biegle, sądząc po skutkach. Żelazo zaś zawsze przeszkadza czarom. Tak więc czarodzieje raczej nie bywają jednocześnie wojownikami. – Jesteście pewni? – Prawie. Nie. – Pan Ean zrobił nieokreślony ruch dłonią. – W gruncie rzeczy to wszystko domysły. Tak, jak i znaczenie owego wianka z leszczyny. – W zamyśleniu postukał palcami o jeden z tomów zgromadzonych przed nim na stole. – Nie dawało mi to spokoju, aż wreszcie znalazłem. Ale i tak niczego to nie wyjaśnia. Zamilkł na dłuższą chwilę, więc zniecierpliwiony Kedrin wreszcie zapytał: – Odkryliście, skąd ta leszczyna, czy nie? – Tutaj. – Pan Ean sięgnął po jeden z tomów i otworzył go w miejscu założonym wsuniętym pomiędzy karty sztyletem. – Mistrz Utis z Hath, który latami podróżował przez wszystkie kernneńskie domeny, pisze, że spotkał się z takim osobliwym zwyczajem w dorzeczu Mirii. Słuchajcie: „We wsi owej i okolicznych, kobiety czynią zaplotki ze świeżo ściętych leszczynowych gałązek, aby odprawiać ceremonię szczególną, jakiej żem nigdzie indziej w Królestwie nie widział. Jednakże kapłani miejscowi przez palce na to patrzą, powiadając, że nie masz w niej ani mocy prawdziwej, ani obrazy Bogów.” To wszystko. – Wszystko? – powtórzył zdumiony Kedrin. – Jaką ceremonię i po co? – Tego szacowny Utis już nie zapisał. Wygląda wręcz na to, że z jakichś przyczyn wzdragał się o niej pisać. Dalej jest o wzorach, którymi zdobią tam garnki. – Ciekawe, czemu. I gdzież to w ogóle jest? W dorzeczu Mirii, to znaczy… – To znaczy na cylendaalskim pograniczu, jak sądzę. – Pan Ean przerzucił stronę. – Wieś nazywała się Daen, co może sugerować jedną z osad Zarzeczan. Niewiele to daje, chyba żeby szukać teraz w mieście wszystkich Cylendaalczyków. Jednak ci, o których nam chodzi, z łatwością mogą swoje pochodzenie ukrywać. – Co zatem zrobimy? Bo przecież nie można pozwolić, by dalej tak to trwało. – Cóż, mnie chyba przyjdzie zostać stałym bywalcem karczm w Dolnym Mieście – westchnął Saldarczyk. – Wy zaś… – zawahał się. – Powiedzcie! – Tu stosuje się ta sama zasada, co wówczas, gdy chcecie upolować w puszczy jakiegoś drapieżcę. Na nic się zda gonić za nim poprzez ostępy. Lepiej zaczekać przy wodopoju lub tam, gdzie ma on swoje łowisko. Ale najlepiej – posłał Kedrinowi znaczące spojrzenie – najlepiej byłoby zastawić pułapkę. – Teraz wy układacie zagadki – poskarżył się Kedrin. – Rozumiem, że skoro ci dwoje poszukują swych ofiar po karczmach, tedy i my musimy tam bywać licząc, że ich kiedyś, szczęśliwym trafem, spotkamy. Co więcej można uczynić? – Specjalnie ku sobie przywabić. Do tego jednak potrzeba właściwej przynęty. – Aha, taką pułapkę macie na myśli. – Kedrin mimo woli ściszył głos. – A przynęta? – Rzecz jasna – w ludzkiej postaci. Ktoś, kto spodoba się czarodziejce. Czy wśród waszych zaufanych znajdzie się taki? Z wyglądu podobny do tamtych, o manierach, które pozwolą mu uchodzić za bogatego młodzieńca z dobrej rodziny, do tego umiejący zachować dyskrecję… – Każdego z gwardzistów można zaprzysiąc – odparł Kedrin z namysłem. – Ale żeby pasował z wyglądu i manier… Musi też być nie lada szermierzem. Saldarczyk pokręcił głową. – To bez znaczenia. Zapomnieliście o czarodziejce? W razie czego już ona dopilnuje, żeby to jej towarzysz zwyciężył. Dlatego dobrze się zastanówcie, bo zamierzamy zawiesić życie tego człowieka na włosku. Kedrin spochmurniał. – Racja. Ale cóż to w takim razie za plan? Tylko pomożemy tej dwójce szaleńców znaleźć nową ofiarę. Nie mogę się zgodzić. – Ja też tam będę, a na mnie nikt nie rzuci uroku. – Czy tak? – Kedrin nie po raz pierwszy odniósł wrażenie, że w rozmowie z tym człowiekiem coś mu umyka. – Słyszałem, żeście wszyscy odporni na czary, choć nie rozumiem, jakim sposobem. Jesteście pewni? Bo jeśli nawet ten amulet od mistrza Cyneda wytrzymał zaledwie chwilę, to może… – Zadajecie podchwytliwe pytania. – Saldarczyk lekko się skrzywił. – Tak, jestem pewien, bo to wielokrotnie sprawdzono i nie w amuletach tu rzecz, lecz w pochodzeniu. Więcej na ten temat nie powiem. – Wedle życzenia – odburknął Kedrin, trochę zły, że został zbyty w ten sposób. – Zatem jak to widzicie? Czarodziejka w końcu się skusi i dzięki zaklęciom poprowadzi nieszczęśnika gdzieś na ubocze. Tam, gdzie będzie czekał zabójca. Wy zaś pójdziecie za nimi, żeby go schwytać. To jest – schwytać oboje. Dobrze was zrozumiałem? – W zasadzie. Zamierzam po prostu ich zabić. Kedrin nie wiedział, co na to odrzec, a i pan Ean milczał przez dłuższą chwilę. Wreszcie powiedział spokojnie: – Wiecie wszak, że mam prawo i nie muszę nikogo pytać o pozwolenie. Czy jesteście oburzeni, bo rzecz dotyczy kobiety? Jeśli tak, nie musicie brać w tym udziału. Kedrin zastanowił się. Rzeczywiście, z początku sama myśl była mu wstrętna, lecz z drugiej strony… – Inaczej nie można postąpić? – upewnił się. – Na przykład zamknąć jej gdziekolwiek pod strażą? Pewnikiem nie – odpowiedział sam sobie – bo szybko by stamtąd uciekła i dalej czyniła szkody. – Owszem. – Dobrze. – Kedrin odetchnął głęboko. – Zgoda. Tylko, jak powiadacie, ten, kogo się wystawi na przynętę, poniesie ryzyko… – Duże. Zawsze coś się może nie powieść, a wówczas zginiemy obaj. Kedrin zawstydził się, bo wcześniej wcale mu to nie przyszło do głowy. – Że też Bogowie nie dali mi odpowiedniego wyglądu! – warknął rozeźlony, nie bardzo nawet wiedząc, dlaczego. – Sam zostałbym waszą przynętą i przynajmniej oszczędził sobie wyrzutów sumienia. – Naprawdę? – Saldarczyk przyglądał mu się w szczególny sposób. – Jeśli tak, to przy odrobinie starań możecie to zrobić. W karczmie Pod Białą Łanią usuwano stoły i ławy pod ścianę, by dać miejsce trupie, która miała próbować nową maskę przygotowaną na święto. Goście, radzi niespodziewanej rozrywce, nie tylko nie narzekali na niewygodę, ale ochoczo spieszyli obsłudze z pomocą. Chwilę później Kedrin wraz z innymi oklaskiwał popisy mimów, jednocześnie martwiąc się, jak w tym ścisku wytrzyma jego przebranie. Kiedy pan Ean powiedział, że jego wygląd można odmienić, Kedrin z początku nie bardzo chciał wierzyć. Nie szło tu wszak o występy, jak te, które właśnie oglądał. W prawdziwym świecie nie wystarczyło założyć drewnianej maski i stroju z gałganków, aby oszukać publiczność. Teraz jednak miał na głowie dziwaczną rzecz, coś w rodzaju czapki, w którą wprawiono prawdziwe włosy, ciemne i kręcące się w lokach, uczernione brwi, a twarz po części umalowaną, co znacznie wyostrzyło mu rysy. Gdy pierwszy raz zobaczył się tak w zwierciadle, aż ciarki mu przeszły po krzyżu, bo spoglądał na zupełnie obcego człowieka. Musiał się jeszcze nauczyć, jak na to wszystko uważać, żeby jakimś nieopatrznym ruchem nie zepsuć efektu, niemniej przemiana była rzeczywiście zadziwiająca. Do tego szło odpowiednie odzienie – bogato wyszywany kaftan w kolorze świeżej trawy, rzecz, której z własnej woli nigdy by dla siebie nie wybrał, spodnie zgodnie z najnowszą modą śmiesznie marszczące się nad kolanem i długie lakierowane buty. Płaszcz, podbity kunami, przesiąkł wonią pachnidła, przez co pan Ean musiał porucznika upominać, by przestał marszczyć nos za każdym razem, gdy miał go założyć. Później Kedrin martwił się już tylko ceną pożyczonych pierścieni, które na dodatek uciskały go w palce. |