powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXII)
grudzień 2012

Esensja ogląda: Listopad 2012 (Kino)
Sam Mendes ‹Skyfall›, James Marsh ‹Kryptonim: Shadow Dancer›, Rob Cohen ‹Alex Cross›, Rian Johnson ‹Looper – pętla czasu›, Ken Loach ‹Whisky dla aniołów›, Matthew Akers, Jeff Dupre ‹Marina Abramović: artystka obecna›, Laurent Tirard ‹Asterix i Obelix: W służbie jej królewskiej mości›, Piotr Trzaskalski ‹Mój rower›
Listopad był miesiącym bogatym w ciekawe premiery (a przecież zostało też nieco zaległości z października), niech więc nie dziwi, że mamy solidny zestaw recenzenckich króciaków. Od Bonda, poprzez „Loopera” aż po „Whisky dla aniołów” – w sumie 10 recenzji z 8 filmów od 6 recenzentów.
‹Skyfall›
‹Skyfall›
Skyfall
Sebastian Chosiński [60%]
Bardzo chciałem, aby najnowszy Bond okazał się filmem, który wbije mnie w fotel i na dodatek spowoduje, że szczęka opadnie mi do podłogi. Bardzo chciałem przeżyć taki sam zachwyt, jaki był moim udziałem przed laty, gdy na pirackich kasetach wideo po raz pierwszy oglądałem „Goldfingera”, „Żyje się tylko dwa razy” czy „Tylko dla twoich oczu”. Niestety, skończyło się na „chceniu”. „Skyfall” nie jest bowiem najlepszym Bondem w dziejach; więcej nawet – nie jest to najlepszy Bond z Danielem Craigiem w roli agenta 007. Mam wręcz wrażenie, że jest słabszy zarówno od „Casino Royale” (co dziwić nie powinno, bo to był akurat Bond kompletny), jak i od „Quantum of Solace” (co jest mimo wszystko dość przykrą niespodzianką). Co mi się w „Skyfall” nie podobało? Przede wszystkim to, że obrazowi Sama Mendesa zabrakło rozmachu fabularnego, czego główną przyczyną było umieszczenie przeważającej części akcji na terenie Brytanii (Londyn i szkockie wrzosowisko). Epizody rozgrywające się w Stambule (vide teaser), Szanghaju i Makau to jednak trochę za mało, by tym razem pobudzić wyobraźnię i zachęcić do podróży (co skutecznie robiły wcześniejsze odsłony cyklu). Tym bardziej że dwa ostatnie z wymienionych mogły równie dobrze zostać umieszczone w każdym innym zakątku globu, a sfilmowane w pawilonach Pinewood Studios. Irytujący był również fakt, że najważniejsze wątki opowieści okazały się boleśnie wtórne. Psychopatę, który za pomocą komputera potrafi wywrócić świat do góry nogami, mieliśmy już w co najmniej kilkunastu filmach akcji (nawet ze Stevenem Seagalem, patrz: „Liberator 2”); obrażonego i zdradzonego agenta, który zaczyna mścić się na swoich mocodawcach – chociażby w „GoldenEye” (Alec Trevelyan grany przez Seana Beana). Oceny nie poprawiają też wpadki realizatorskie. Pędzący pociąg, który ląduje w podziemiach dziurą wywaloną przez Silvę vel Rodrigueza, nie ma w swoim wnętrzu ani jednego pasażera! Gdy Silva wychodzi z helikoptera, by dorwać M i Bonda w szkockiej posiadłości Skyfall, jest jeszcze całkiem widno, a dosłownie kilkanaście sekund później – nie tylko na ekranie, ale i w czasie rzeczywistym – robi się ciemno jak w środku najczarniejszej nocy. Owszem, Bondy z lat 60. czy 70. ubiegłego wieku też nie były wolne od błędów, ale przecież coś się w kinematografii od tamtych czasów zmieniło. Poza tym od twórców takiej serii – zwłaszcza na jej pięćdziesięciolecie – można chyba wymagać więcej? A już na pewno znacznie więcej niż równie nachalnego jak „Demonach wojny według Goi” Pasikowskiego product placement – w tym przypadku pewnej marki piwa… Plusy? Są, a jakże! Przyzwoite aktorstwo, niezła ścieżka dźwiękowa ze świetną piosenką Adele i nade wszystko sam Bond. James Bond.
Miłosz Cybowski [60%]
Do nowego Bonda, w przeciwieństwie do nowego Batmana, podszedłem bez nadzwyczajnych oczekiwań, gotowy przyjąć konwencję filmu sensacyjnego albo klasycznego tytułu przypominającego dawne historie o 007. Nie dostałem ani jednego, ani drugiego. Wygląda na to, że kolejna jubileuszowa wersja przygód brytyjskiego agenta (po dwudziestoleciu zaserwowanym nam w sposób skrajnie niestrawny) miała spełnić tylko jedną rolę – uczcić rocznicę w godny sposób. W efekcie, jak słusznie zauważył Jakub Gałka, mamy film, w którym realizatorzy zachowują się, jakby chcieli, a nie mogli. A najbardziej w tym wszystkim traci sam Bond-Craig, postać, która do mnie przemawia i która udowodniła w „Casino Royale” na co ją stać. Tutaj jednak zamiast działać i walczyć z umownie pojmowanym złem przeżywa życiowe rozterki niczym Batman z ostatniej części Nolanowskiego cyklu. Ja rozumiem, że „Casino” miało wnieść powiew świeżości w tę serię filmów, ale nadal nie wiadomo, czy mamy oczekiwać powrotu do dawnych Bondów, czy też będą nam regularnie serwowane filmiki sensacyjne pokroju „Quantum of Solace” albo dramaty egzystencjalne typu „Skyfall”. Niby jest tutaj wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać po dobrym filmie: od złoczyńcy (do złudzenia przypominającego Jokera) po szybkie pościgi (sekwencja jazdy po stambulskich dachach z Hagia Sofia w tle) i piękne kobiety. Jednak wniosek z dwóch godzin seansu jest taki, że oto dostaliśmy wstęp do bondowskiej klasyki (a przynajmniej tak sugeruje zakończenie), a na kolejnego, pełnoprawnego Bonda przyjdzie nam poczekać do kolejnego filmu. „Skyfall” ratują krajobrazy i różnorodność odwiedzanych miejsc, ale to za mało, zdecydowanie za mało…
Alicja Kuciel [90%]
Film po prostu jest dobry. Historia Bonda, jego zmagania z Silvą, dwie piękne kobiety, wszystko w fantastycznej wizualnie i muzycznie oprawie, jest utrzymana w najlepszych dla tej serii klimatach, bywa groźnie, bywa śmiesznie, bywa groteskowo, wszystkie wymagane elementy są na miejscu i ciężko się rozczarować. Ale to jest tylko tło. Tło dla M., ponieważ „Skyfall” jest filmem o M. Uwielbiam Judy Dench i uważam, że nadała postaci M. nową wartość, budowała ją skrupulatnie od „Casino Royale” przez „Quantum of Solace” aż po finał w „Skyfall”. Należą się jej za to ogromne brawa, szczególnie, że zrobienie M. kobietą było ryzykownym posunięciem. Ania Głomb, po obejrzeniu filmu, obwieściła stanowczo że Kobietą Bonda w „Skyfall” jest M. Dwie panie są tylko dublerkami w scenach łóżkowych. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Ja pójdę nawet dalej w tej deklaracji, ja uważam, że to Bond i Silva są mężczyznami M. i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Co jeszcze mi się podobało? To jak seria o Bondzie dogania rzeczywistość, gdzie Bond jest w tej nowoczesności pewnego rodzaju anachronizmem. Myślę, że to ładne nawiązanie do tego, że pierwszy Bond zdarzył się ponad pół wieku temu. Podoba mi się też, że Craig się starzeje razem ze swoim Bondem. Osobne ukłony mam dla Javiera Bardena, który musiał udźwignąć trudną rolę – trochę straszną, trochę śmieszną, okrutnie smutną – i moim zdaniem udało mu się to nad wyraz dobrze. W przypadku pozostałych aktorów, Ralph Fiennes zagrał niezwykle oszczędnie, ale sugestywnie i przekonał mnie do swojej postaci tym, jak wkładał ręce do kieszeni spodni i jak stał – idealny prosty sposób na wprowadzenie do gry Mallory’ego. Zachwycił mnie też nowy młody Q (w tej roli niezwykle zdolny Ben Wishaw, którego osobiście bardzo lubię z serialu BBC „The Hour”) i łobuzersko urocza Miss Moneypenny (Naomie Harris). Myślę, że teraz Bond wróci na stare utarte tory, M. jest facetem, Miss Moneypenny mu nie ulega, no może tylko Q trochę młody. Pytanie, czy to dobrze? Czas pokaże.
Reasumując, co tam Bond, ale M.!
‹Kryptonim: Shadow Dancer›
‹Kryptonim: Shadow Dancer›
Kryptonim: Shadow Dancer
Alicja Kuciel [100%]
Wyszłam z seansu wiedząc, że nie jest to film kasowy. Nie każdemu się spodoba, całkiem możliwe, że sporo widzów znudzi, choć jest stosunkowo krótki (wliczając w to niekończące się reklamy przed seansem). Natomiast nie ulega wątpliwości, że jest to bardzo dobre kino.
Film wydaje się być ociężały, kojarzył mi się z ostrożnie stąpającym człowiekiem, przytłoczonym brzemieniem ponad siły. Taki człowiek bardzo uważnie patrzy, gdzie stawia stopy. Widz zanurza się w pozornym spokoju, wręcz nudzie poszczególnych scen podobnych koralikom nizanym na sznurek. Tylko każdy taki koralik ma swój kolor, wagę, fakturę. Bohaterowie niewiele mówią, znacznie więcej dzieje się w spojrzeniach, w hamowanych emocjach, w postawach czy wręcz w braku ruchu. Historia też pewnie nie zaskakuje, ale sposób jej przedstawienia jest niezwykły. Szczególnie, że przecież tak bardzo łatwo można by z tej opowieści zrobić film akcji, z dużą ilością wybuchów i strzałów, w końcu mamy agenta MI5, zwerbowaną informatorkę i gniewnych Irlandczyków. Reżyser postanowił jednak inaczej i w tym tkwi siła tego filmu. Chociaż jest reklamowany nazwiskami Gillian Anderson i Clive’a Owena, to Andrea Riseborough gra tam pierwsze skrzypce, swoją smutną, znękaną, zmartwioną czy czasem wręcz zmartwiałą twarzą – jest w niej coś hipnotycznego, co sprawia, że człowiek ogląda jej historię i w pełni ją rozumie i rozgrzesza. Uważam, że „Shadow Dancera” naprawdę warto zobaczyć, chociażby, żeby odpocząć od tego co w tym klimacie zazwyczaj jest nam serwowane. To taki film, że im więcej czasu upływa od momentu, kiedy go widziałam, tym bardziej o nim myślę. To nieczęsto się zdarza.
‹Alex Cross›
‹Alex Cross›
Alex Cross
Gabriel Krawczyk [30%]
Wyjęta z powieści Jamesa Pattersona postać psychiatry i agenta policyjnego Alexa Crossa (Tyler Perry) z lekkością omija nieścisłości psychoanalizy, by skutecznie wytknąć typowość zachowania seryjnemu mordercy, Picassie (znany z „Zagubionych” Matthew Fox). Sadystyczny zbrodzień najpierw wyśmiewa policjanta tym samym obiecując widzowi niekonwencjonalne rozwiązania godne mistrza Ciemnej Strony Mocy, by następnie podporządkować się diagnozie mu wystawionej. Nie byłoby w tym jeszcze nic nagannego (kino karmi się wszak freudowskim nieporządkiem, dając wcale zgrabne historie), gdyby nie absolutna nieprzydatność fabularna wspomnianej analizy. Niezwykłe umiejętności detektywistyczne i dość przeciętny talent psychoanalityczny protagonisty niczemu doprawdy nie służą, bo pojedynek między rzekomo powołanym do zadawania bólu zbrodniarzem i wściekłym, broniącym swojej rodziny misiowatym Crossem rozwiążą nie pomysłowość i punkty IQ, a umiejętności bokserskie – ku chwale do bólu przeżartej sensacyjnej konwencji. A wszystko to przy nieczytelnym paraliżującym wzrok montażu, istnej parodii Bourne’owskiej dynamiki.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

74
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.