Jeśli pamiętacie pokemonowy szał sprzed lat, to z pewnością nie zaskoczą was podobieństwa między ideą japońskich kolorowych stworków a grą „Monster Saga”. Niby jest w niej jakaś fabuła, ale wszystko sprowadza się do odpowiedniego hodowania, trenowania i wystawiania do walk przeróżnych i przedziwnych zwierzaków.  | ‹Monster Saga›
|
Jeśli kuriozalność pomysłów nie odrzuci was już na samym początku (małpa rzucająca bananami i coś w stylu niebieskiego koto-psa), gra okazuje się całkiem rozbudowana: dysponujemy własną farmą wytwarzającą jedzenie (niezbędne do nakarmienia naszych milusińskich), pokonywanie kolejnych misji przynosi odpowiedni dochód, a polowanie na same potworki daje nam szanse na rozwinięcie naszej drużyny. Niby wszystko fajnie i przemyślanie, ale poziom trudności większości walk jest wyjątkowo niski (szczególnie po nieskomplikowanym wytrenowaniu naszych stworków), zaś niewielkie możliwości rozwoju i ewoluowania potworów sprawiają, że gra szybko się nudzi.  | Zażarta bitwa na banany trwa
|
Trochę szkoda, że akcenty rozłożono w taki, a nie inny sposób, przez co element, który mógł sprawiać największą frajdę (czyli rozwijanie „drużyny” i odkrywanie kolejnych stopni ewolucji stworków) staje się pobocznym i mało istotnym fragmentem gry. Nie mając większego wpływu na sam przebieg walk, możemy tylko obserwować, jak nasze małpy, osy czy meduzy walczą z przeciwnikami. To zdecydowanie za mało, żeby utrzymać przy monitorze na dłużej.
Tytuł: Monster Saga |