powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXII)
grudzień 2012

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Wycisz alarmy, nie łącz rozmów. Masz kamerę na korytarzu przed kokpitem?
– Tak jest.
– Raportuj, jeżeli ktoś się pojawi.
Ostrożności nigdy za wiele, a ona i tak ma teraz sporo na głowie. Na szczęście dobrze pamiętała, że na pokładzie liniowców zawsze znajdował się mały, jednoosobowy statek ratunkowy z napędem nadprzestrzennym, używany w sytuacjach skrajnie awaryjnych. Teraz Beyre musiała go zlokalizować i zdalnie przygotować do startu. Zajęło jej to akurat czas do wyjścia do podświetlnej.
Szarpnęło równie efektownie, siejąc zapewne ostateczny chaos na pokładzie.
– Położenie docelowe osiągnięte.
Byli w samym środku próżni, oddaleni kilka parseków od najbliższego układu.
– Intruz na poziomie kokpitu – zaraportował komputer.
Korytarzem szedł szybkim krokiem wysoki Falleen.
– Poradzę sobie z nim. Żegnaj, „Perło Sullustu”, zaraz was pewnie znajdą, nie utkniecie tu na wieczność.
Pasażerów nie byłoby Beyre jakoś przesadnie żal, ale wizja skazanego na setki lat bezczynnej samotności komputera pokładowego bardziej ją martwiła.
– Do widzenia, pani kapitan – odpowiedział liniowiec.
– Żegnaj. Skacz w nadświetlną i szykuj broń na swoich wrogów, „Perło” – uśmiechnęła się Beyre, wstając z fotela.
– Słucham?
– Pożegnanie łowców nagród, nieważne. Odblokuj drzwi.
Grodzie rozsunęły się, odsłaniając stojącego za nimi Falleen. Nie zdążył zadać pytania, wyciągnąć broni, czy cokolwiek tam miał zamiar zrobić. Padł na ziemię trafiony pojedynczym strzałem. Beyre zanurkowała w korytarz i pobiegła w stronę klatki schodowej.
Rozdział 20
Garstka straceńców
Sierżant Li-Toona starał się wyglądać w sposób naturalny i zrelaksowany, ale kiepsko to wychodziło. W każdym razie daleko mu było do budzącego odruchowy respekt stoickiego spokoju szefa – starszego o pokolenie inspektora Vy-Sainga. Siedzieli w jednym z niezliczonych pokładowych barów liniowca „Perła Sullustu”. Miejsce wyglądało bardzo przyzwoicie, przynajmniej teraz. Być może za kilka godzin spragnieni silnych wrażeń pasażerowie zorganizują tu gorszącą balangę.
Na razie oprócz ubranych po cywilnemu policjantów, urodziwej blond barmanki i nadzorującego sprzątające droidy Bothańczyka z wielkim wózkiem pełnym środków czyszczących, w lokalu przebywało tylko kilka osób. Przede wszystkim powód obecności Li-Toony i Vy-Sainga, czyli szczupły mężczyzna w średnim wieku siedzący przy barze. Znany w środowisku jako Chemik, odkrywca nowej i niezwykle wydajnej metody na produkcję ulepszonej białej wróżki.
Oczywiście ta informacja była całkowicie nieoficjalna i nie nadawała się na dowód w sądzie, a nawet nie wystarczyła do tymczasowego aresztowania domniemanego Chemika, zanim ten wsiadł na pokład „Perły Sullustu”. A coś mówiło Vy-Saingowi, że jest to podróż w jedną stronę. Sullust stawało się dla obiektu ich śledztwa zbyt niebezpieczne, ale też nie ma się co dziwić, że jako port docelowy wybrał Cato Neimoidia – tętniące życiem centrum handlu, a co za tym idzie, również tych mniej legalnych interesów.
Mężczyzna przy barze powiedział coś do obsługującej go dziewczyny, a ona roześmiała się uroczo i pochyliła lekko w jego stronę, prezentując przy tym głęboki dekolt.
– Ja nie rozumiem, co one wszystkie w nim widzą – skrzywił się Li-Toona.
– A co, zazdrościsz? – zripostował przełożony, ale na tyle sympatycznie, że sierżant się nie obraził.
– Nawet nie o to chodzi, naprawdę nie rozumiem!
– Spojrzałeś mu kiedyś uważniej w oczy?
– No tak, są wyłupiaste. Jak na człowieka.
– Są inteligentne!
Moje też, a nie leci na mnie połowa Byllurun, pomyślał z niejakim żalem Li-Toona.
Oderwał wzrok od barmanki, zatopionej w rozmowie z Chemikiem, i spojrzał na zielonoskórą Twi’lekankę w obcisłym stroju siedzącą przy stoliku obok. Malowała się, przeglądając w małym lusterku.
Nagle uświadomił sobie, że makijaż jest tylko pretekstem: dziewczyna obserwowała w lusterku jego i inspektora Vy-Sainga. Li-Toona uśmiechnął się do niej najładniej, jak potrafił. Pogardliwie skrzywiła świeżo uszminkowane koralową pomadką usta, zatrzasnęła puderniczkę i odwróciła do swojego towarzysza, Wookieego.
Sierżant szykował się na bardzo nudne popołudnie – czy też inną, zgodną z czasem pokładowym, porę doby – kiedy Chemik wstał od baru i… podszedł do policjantów.
– Witam. Skoro planujecie mnie śledzić przez najbliższych kilka dni, myślę, że dobrze byłoby się poznać – rzucił lekko do oniemiałych stróżów prawa, a potem zawołał do barmanki: – Kochanie, poprosimy trzy razy koreliańską, na mój koszt.
– Vy-Saing – inspektor wyciągnął rękę do powitania, zachowując kamienny wyraz twarzy. Podwładny rzucił mu pełne uwielbienia spojrzenie, szef miał klasę, to trzeba przyznać.
– Li-Toona – przedstawił się, próbując naśladować w każdym szczególe zachowanie dowódcy.
– A może zamiast whisky – Chemik rozsiadł się wygodnie w fotelu – wolicie coś ciekawszego?
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął metalowe pudełeczko.
– Polecam, domowa robota.
Li-Toona aż stracił oddech, ale momentalnie go odzyskał i wyrecytował z prędkością szybkostrzelnego miotacza:
– Ręce do góry, jesteś aresztowany. Masz prawo do zachowania milczenia i kontaktu z prawnikiem.
Chemik roześmiał się, a Vy-Saing pokręcił głową.
– Dałeś się nabrać, mały. – Wskazał panoramiczne okno.
No tak, rozpościerała się za nim aksamitna ciemność, z rzadka urozmaicona gwiazdami na tyle jasnymi, że było je widać mimo zapalonych w barze świateł. Wylecieli już dawno z przestrzeni terytorialnej Sullust, a był to jeden z niewielu światów, na których karalne było samo posiadanie białej wróżki. A do produkcji naukowiec przecież wcale się nie przyznał. Wbrew pozorom.
Li-Toona czuł, że skóra na jego policzkach przybiera błękitny odcień i zawstydził się jeszcze bardziej. Wbił spojrzenie w stolik, w jego wieku nie wypadało reagować tak emocjonalnie.
– Mam nadzieję, że rozumiecie, co mam na myśli – ciągnął Chemik. – Naprawdę nie warto marnować na mnie czasu. Ja mam swoje interesy, wy bez problemu znajdziecie sobie zajęcie w Byllurun. Nie ma co wplątywać federalnych w stare sprawy, bo to już minęło i nie wróci. Nasze drogi się rozchodzą.
– Nie do końca – uściślił beznamiętnie Vy-Saing. – Masz na Sullust dom, postaramy się, żeby został zrewidowany, prędzej czy później.
Kolaż: <a href='mailto:charande@o2.pl'>Agnieszka ‘Ignite’ Hałas</a>
Kolaż: Agnieszka ‘Ignite’ Hałas
– Błąd – uśmiechnął się Chemik. – Ja już nie mam domu. Ani tu, ani nigdzie indziej. Jestem wolny jak mandaloriańskie orły. Cała Galaktyka przede mną.
Nawet Li-Toona dostrzegł kpinę, nienagannie uprzejmą oczywiście.
Policjantom nie pozostało nic innego, jak tylko wypić postawioną im przez mafijnego naukowca koreliańską whisky i prowadzić z nim lekką, ciekawą rozmowę na tematy ogólne. Oczywiście ani myśleli rezygnować ze sprawy, ale na pewno trzeba było przyjąć na przyszłość inną strategię niż obserwacja bezpośrednia.
Nagle Vy-Saing przeprosił swoich rozmówców i sięgnął do komunikatora. Sierżant zdziwił się nieco, bo przerywanie spotkania z podejrzanym, żeby odebrać wiadomość, wydało mu się zupełnie nie w stylu szefa, ale ten widocznie po sygnale poznał, że nadawcą jest ktoś ważny.
– O w mordę… – impulsywna reakcja inspektora sprawiła, że Li-Toona prawie usta otworzył ze zdziwienia.
– Jakieś kłopoty? – zainteresował się po przyjacielsku Chemik.
– Owszem. Ciebie też dotyczą. Mamy na pokładzie Sitha.
Człowiek uniósł pytająco brew:
– Czyżby miłościwie nam panujący zmartwychwstał?
– Nie. Darth Beyre.
– No proszę, a mówią, że Moc to bajki.
Chemik dalej sączył swojego drinka, ale policjanci wiedzieli, że wcale nie zlekceważył wiadomości. Po prostu, podobnie jak oni, musiał przez chwilę dochodzić do siebie. Kiedy na dnie szklanki nie zostało już nawet kropli alkoholu, odwrócił się przez ramię i strzelił palcami:
– Anis?…
Zielonoskóra Twi’lekanka podniosła się od stolika i podeszła do nich, lekko obrażona, lecz posłuszna.
– Chłopaki też – dodał Chemik nieco głośniej. – Tivokka, Kha’ler?
Do towarzystwa dosiedli się Wookiee i sprzątający Bothańczyk, sprawiając, że oprócz barmanki nie było już w lokalu nikogo poza ich grupką. Li-Toona rzucił szefowi speszone spojrzenie. Inspektor chyba też zupełnie się wcześniej nie zorientował.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.