Po trzech zróżnicowanych tematycznie concept albumach i spektakularnym sukcesie „Powstania Warszawskiego” w karierze Lao Che przyszedł czas na zmiany. Pierwszym tego przejawem był wydany w 2010 roku „Prąd stały/Prąd zmienny” – pierwszy w historii grupy krążek, którego myślą przewodnią był brak myśli przewodniej. Tendencję tę zdaje się kontynuować najnowsza płyta zespołu zatytułowana „Soundtrack”, ale czy na pewno?  |  | ‹Soundtrack›
|
Lao Che nie jest pierwszą grupą, która dostrzegając ogromny potencjał w muzyce filmowej, postanowiła stworzyć ścieżkę dźwiękową do nieistniejącej produkcji. Podobny cel przyświecał muzykom z młodego olsztyńskiego Fade Out, którzy w 2010 wydali debiutancki instrumentalny album „No Movie Soundtrack”. Hubert „Spięty” Dobaczewski z kolegami postanowił jednak wykorzystać nieograniczoną pojemność treściową takiego zabiegu i za pomocą „Sondtracku” stworzyć swoistą projekcję rzeczywistości złożoną ze snów, mar i koszmarów. Chociaż trudno sobie wyobrazić obraz, do którego nowa płyta Lao Che mogłaby być ilustracją, podczas pracy nad nią do zespołu podobno zgłosiła się ekipa z propozycją realizacji filmu opartego na muzyce i tekstach grupy. Niestety, jak czytamy na stronie formacji, „z powodów niezależnych od zespołu, a także kłopotów technologicznych osób odpowiedzialnych za stronę filmową projektu, do dziś nie udało się sfinalizować tego pomysłu”. A szkoda, bo byłaby to chyba pierwsza produkcja stworzona do soundtracku, a nie odwrotnie. Obrazu jednak jak nie było, tak nie ma i nic nie wskazuje na to, żeby miał szybko się pojawić (i tu nasuwa się uzasadniona wątpliwość, czy aby na pewno kiedykolwiek była możliwość jego stworzenia, czy może enigmatyczna informacja o jakimś „filmowym zespole producenckim” nie jest tylko chwytem marketingowym?). Jest za to „Soundrack” – i to nie byle jaki. Mimo odejścia od wyraźnej poetyki concept albumu „Spięty” i reszta wciąż mają wyraźne ciągoty do sklejania swoich piosenek w jedną całość i nadawania im wspólnego mianownika. W przypadku nowego wydawnictwa rolę takiego kleju odgrywa już sam tytuł, który jednocześnie w żaden sposób nie ogranicza twórców do jednego tematu. Czym bowiem jest prawdziwa ścieżka dźwiękowa? To muzyczna ilustracja tego, co dzieje się na ekranie, bez względu na to, do jakiego gatunku to przynależy i jaką historię prezentuje. Ekranem, na którym wyświetlany jest obraz do „Soundtracku”, jest po prostu otaczająca nas rzeczywistości. Sugestywne, przepełnione grami słownymi i dwuznacznościami teksty lidera grupy wielokrotnie odwołują się do teraźniejszości, w mniej lub bardziej dosłowny sposób opisując to, czego projekcję obserwujemy na co dzień. Mamy tu więc inwazję zombie („Zombie!”), rosnący antyklerykalizm i zeświecczenie społeczeństwa („Dym”), problem poczucia własnej wartości bez przerostu ego („KołysanEgo”) oraz spotęgowane rozdarcie i zagubienie współczesnego człowieka („Idzie Wiatr”). Wszystko to, okraszone niebanalnymi metaforami (porównanie ludzkiego ego do śpiącego dziecka w „KołysanEgo”: „Karzełku nie masz mamy, lecz po cóż ona ci/ Zakochał tato się sam w sobie, a owoc pasji tej to ty”, czy zestawienie religii z nałogiem tytoniowym w „Dymie”: „Rzuciłem palenie i kościół też/ Do pierwszego czasem wracam, do drugiego – nie”), licznymi odwołaniami do historii i literatury (np. motyw rozdartej sosny z „Ludzi bezdomnych” Żeromskiego w finałowym „Idzie wiatr”), charakterystycznym głosem wokalisty, chętnie korzystającego z melorecytacji (np. w „Na końcu języka”) oraz powtarzanymi jak mantra psychodelicznymi partiami (np. „Govindam”: „Arktyka i Antarktyka, Arktyka i Antarktyka, Arktyka i Antarktyka,/ to miejsce gdzie rzadko się mnie dotyka”), tworzy album niezwykły. Warstwa muzyczna, zawierająca to, co najlepsze we wszystkich gatunkach, od rocka przez funk i elektronikę po hip-hop, dopełnia całości, która dzięki wykorzystaniu odgłosów miasta (np. dźwięk przejeżdżającego pociągu otwierający całą płytę, syreny w „Zombi!”), jak przystało na prawdziwy soundtrack, zyskuje wiarygodność przestrzenną. Świadomie czy nieświadomie, Lao Che wpisuje się swoim nowym albumem w coraz wyraźniej rysującą się na polskim rynku muzycznym tendencję do poruszania ważnych spraw obyczajowo-społecznych, a nawet politycznych. Chociaż muzyka w Polsce od zawsze pełniła taka rolę (chociażby rock i punk w czasach PRL-u), to ostatnio skupiał się na tym głównie hip-hop. Tymczasem tylko tej jesieni na sklepowe półki trafiło co najmniej kilka tytułów poruszających temat współczesnego patriotyzmu, antyklerykalizmu itp. Artyści z Lao Che swoim „Soundtrackiem” również zabierają głos w tej dyskusji, formułując swoje poglądy może w mniej dosłowny, ale dla uważnego słuchacza równie czytelny sposób. Gry słowne i skojarzeniowe konotacje nie tylko podkreślają ogromny kunszt poetycki, ale też wymagają od słuchacza większego zaangażowania. O ile proste historyczne odwołania w „Powstaniu Warszawskim”, rzucone na podatny grunt polskiego przywiązania do tradycji, przyniosły zespołowi spektakularny, ale stosunkowo łatwy sukces, o tyle nowym albumem formacja rzuca wyzwanie swoim fanom. Oby je podjęli, bo takich zespołów, tekstów i muzyki wykraczającej poza wszelkie gatunkowe ramy potrzebujemy.
Tytuł: Soundtrack Data wydania: 17 października 2012 Nośnik: CD Gatunek: rock EAN: 5903427875624 Utwory CD1 1) District Line, Wimbledon Branch, Westbound, At Putney Bridge 2) 4 piosenki 3) Kołysan go 4) Jestem psem 5) Na końcu języka 6) Dym 7) Już jutro 8) Zombi ! 9) Govindam 10) Idzie Wiatr Ekstrakt: 90% |