– Mogę zajrzeć? – Hauke, nie czekając na zgodę (i nie zważając na oburzone spojrzenie pułkownika), sięgnął po leżący na biurku brulion. W miarę czytania jego okrągła twarz rozjaśniała się coraz bardziej; wreszcie podniósł na nich triumfujące spojrzenie. – Wiem – oznajmił. – Wszystko już wiem. Charpentier miał rację. Poświęcił swój umysł dla dobra nauki – dodał pompatycznie – lecz jego teorie właśnie znalazły potwierdzenie. Przynajmniej tak sądzę. I to wszystko dzięki wam, Winston! Mężczyzna spojrzał na niego obojętnie i podziękował krótkim skinieniem głowy. Zdawał się w ogóle nie być zainteresowany tym, co działo się wokół niego, jakby błądził myślami gdzieś daleko. Brugge westchnął. Jeśli stan Winstona się nie poprawi, cóż, trzeba będzie szukać nowego służącego. Szkoda – Winston był niemal idealny. Obyty, oczytany, doskonale orientujący się w niuansach etykiety, sumienny i dyskretny. Może tylko nieco zbyt próżny. Miał też jeszcze inną cechę, która irytowała pułkownika – wszelkimi siłami starał się upodobnić do swego pana. Kopiował jego nawyki, sposób mówienia, ubierania się, nawet zdarzyło mu się kiedyś zapuścić wąsy podobne do tych, jakie nosił Brugge – ale wtedy miarka się przebrała i pułkownik kazał mu natychmiast je zgolić. Zabawne, jakie idiotyczne szczegóły przypominają się czasem człowiekowi w takich sytuacjach. Gdyby musiał zostawić tu Winstona… Cóż, przyzwyczajenie się do nowego służącego zajmie z pewnością sporo czasu. Brugge skrzywił się. Z drugiej strony jednak – przy okazji pozbędzie się Margarete. Od dawna zastanawiał się, pod jakim by tu pretekstem ją zwolnić. Niezła z niej była gospodyni, ale z tym charakterem… aż dziwne, że Winston nie trafił do czubków wcześniej. Znacznie wcześniej. – Musimy jechać! – zerwał się tymczasem Hauke. – Muszę potwierdzić jeszcze jedną rzecz. Pożegnali się zatem i wyszli, odprowadzani zaciekawionym spojrzeniem dyrektora i kompletnie obojętnym – Winstona. Mężczyzna, zwany wcześniej Adamem, a teraz Winstonem, powoli kładł się spać. Podciągnął chude nogi na łóżko i starannie okrył je cienką kołdrą, próbując nie zwracać uwagi na skórzane pasy po obu stronach posłania. Może tej nocy nie będzie potrzeby ich używać. Przecież jest spokojny. Przecież już prawie przypomniał sobie, kim jest. Ocknął się nagle w środku nocy, z bijącym mocno sercem. Sen był tak wyrazisty… Nie koszmar, jak ostatnio, przeciwnie, bardzo przyjemny sen. Była tam kobieta… Czy to jego żona – jak oni ją nazywali, Margarete? Miał nadzieję, że tak; wciąż zdawało mu się, że czuje pod opuszkami palców jej gładką, miodową skórę, widzi łagodne spojrzenie ciemnych oczu i rozchylone, wilgotne usta. Zacisnął powieki, starając się z całych sił przywołać sen z powrotem. Musi do niej wrócić, musi odzyskać… – Błękitny płomień! – perorował z podnieceniem Hauke, gdy dorożka niespiesznie zbliżała się ku rogatkom miasta. – Błękitny płomień jest ważnym symbolem w teorii eksterioru. Charpentier opisał go, lecz nie był pewien znaczenia – jak pan widział, stracił rozum, próbując potwierdzić swe hipotezy. Ja mam o tyle więcej szczęścia, że mogę się uczyć, obserwując innych. Panie Brugge, jesteśmy o krok od rozwiązania zagadki. Potrzebny będzie jeszcze tylko jeden ruch. – Jaki? – Proszę przesłuchać wszystkich podejrzanych w sprawach przecieków… to może wydać się panu dziwne, ale wiem, co mówię… pod kątem ich koszmarów sennych. Jeśli natkniemy się w nich na te same motywy, będę miał pewność. A wtedy skonfrontujemy się z ambasadorem. – Nie rozumiem, prawdę mówiąc – mruknął pułkownik. – Ale dobrze, zrobimy tak. Ufam panu… a poza tym, tonący brzytwy się chwyta – dodał, wzruszając ramionami. Jakkolwiek dziwne wydawało się podwładnym polecenie pułkownika, zostało wykonane bez szemrania i jeszcze przed południem miał on na swym biurku pokaźny stosik raportów. Przeglądał je, początkowo nieufnie – potem z rosnącym zdumieniem. Hauke miał rację. Niemal wszyscy przypominali sobie dziwne, dręczące sny, w których niepoślednią rolę odgrywała postać mężczyzny – bez twarzy, ale za to z błękitnym płomieniem zamiast rąk. U jednego z przesłuchiwanych koszmar wystąpił bezpośrednio po ciężkim ataku duszności. Nikt jednak nie zareagował tak silnie jak Winston, niczyj umysł nie uległ degradacji. Pułkownik z niecierpliwością czekał na Haukego, który miał mu to wszystko wyjaśnić. Naukowiec wszedł do jego gabinetu sprężystym, niemal radosnym krokiem. Po krótkim przywitaniu zasiadł po drugiej stronie biurka i wyciągnął z kieszeni zniszczony egzemplarz książki Charpentiera. – Spędziłem dziś cały ranek w bibliotece – oznajmił. – Przeczytałem całą dostępną literaturę na ten temat. Fakt, że dużo tego nie ma, a większość to egzaltowane bzdury. Coś jednak udało mi się wyłowić. A pan? Ma pan jakieś informacje o naszych podejrzanych? Pułkownik bez słowa podsunął mu stosik raportów. Hauke zagłębił się w lekturze, co chwila kiwając głową. Kiedy podniósł wzrok, na jego twarzy gościł wyraz pełnej satysfakcji. – Jest dokładnie tak, jak myślałem. Oni wszyscy… ale zacznijmy od początku. Co pan wie o doświadczeniach zwanych pod nazwą eksterioryzacji? Brugge skupił się. – Hm, z tego, co słyszałem, zajmują się tym głównie panie z towarzystwa… Zbierają się w jakichś kręgach, nazywają się adeptkami. Podobno doświadczają czegoś, co opisują jako wyjście jaźni z ciała i kontakt z innymi jaźniami. Chociaż… moja żona kiedyś w tym uczestniczyła, ale wyśmiała mnie, gdy ją o to pytałem. Twierdzi, że nigdy niczego takiego nie poczuła i to wszystko kłamstwa. Carla jest osobą o bardzo trzeźwym spojrzeniu na świat. – Ano właśnie – podsumował Hauke. – Znamy to przeważnie w takiej wersji: panie z towarzystwa, które spotykają się, zapalają świece, wdychają kadzidła, intonują dziwaczne formuły… A potem opowiadają niestworzone historie o swych bezcielesnych podróżach i kontaktach z jaźniami przodków, czy sławnych osób… Ot, niewinna zabawa, w większości oparta na zmyśleniu – mało która adeptka jest tak szczera jak pańska żona. Przeważnie mają za punkt honoru nie dać się przelicytować innym, więc jeśli jedna opowiada o spotkaniach ze starożytnym astrologiem, druga zmyśla sobie cesarzową. Głupie to i egzaltowane – ale nieszkodliwe. Jest jednak i inna, poważniejsza strona eksterioru – i tą właśnie zajmował się Charpentier. Czasem dochodzę do wniosku, że my, konstrukcjanie, jesteśmy zbyt ograniczeni naszym „zdroworozsądkowym” podejściem do świata, a mistycy mają rację, twierdząc, że są rzeczy na niebie i ziemi, o których… ale to nie czas na dysputy religijne – opanował się, widząc grymas na twarzy Brugge’a. – Więc, wracając do Charpentiera… Tak jak panu wspominałem – to czysta chemia. Odkrył pewną substancję, dzięki której, jak się zdaje, rzeczywiście doświadczył opuszczenia ciała. Postawił też tezę, że możliwe jest wcielenie w inną osobę, która w tym samym czasie również zażyła wspomnianą substancję. – Opętanie? – wyszeptał ze zgrozą pułkownik. – Coś w tym rodzaju. Charpentier nazywa osobę, która eksterioryzuje sama siebie – podróżnikiem, zaś tę, która niejako udziela jej schronienia – nosicielem. To najbardziej mętna i najsłabiej udowodniona część jego teorii, ale wydarzenia ostatnich dni pokazują, że ktoś rozwinął i poprowadził dalej jego myśl… – I tym kimś jest ambasador Pellatti – dokończył Brugge. – Dokładnie. Jestem przekonany, że ambasador w jakiś sposób doprowadził do tego, że osoby, które wybrał za cel, spożyły sporządzony przez niego środek – co dało mu dostęp do ich umysłów. Mógł patrzeć ich oczami, słuchać uszami… czytać dokumenty, które miały w rękach, uczestniczyć w naradach… – Sterować nimi? – Chyba nie… – z wahaniem odparł Hauke. – Charpentier twierdzi, że jaźń podróżnika ma za mało mocy; większość energii musi zużywać na to, by nie stracić kontaktu ze swym prawdziwym ciałem. Gdy taki kontakt się urwie… cóż, sam pan widział, jak dziś wygląda profesor. Ale, jeśli założymy, że nosiciel jest osobą o słabej psychice, to podejrzewam, że podróżnik może mu podszeptywać to i owo – a ten będzie uważał podjęte w ten sposób decyzje za swoje. – Rita Fienne, która nagle zmieniła nawyki i zaczęła zostawać dłużej w pracy – domyślił się Brugge. – Właśnie. Z kolei osoby o silnej psychice mogą walczyć – i podejrzewam, że właśnie to przydarzyło się Winstonowi. – Ale dlaczego on? – zdumiał się Brugge. – Chodziło o pana. Przecież prowadzi pan śledztwo. |