„Frankenweenie” Tima Burtona obraca się w typowej dla niego nieco turpistycznej estetyce. Czy jednak poza interesującym wizualnie „designem” oferuje widzowi coś jeszcze?  |  | ‹Frankenweenie›
|
Wiktor Frankenstein to typowy nerd, czyli osoba, która sukcesy naukowe przedkłada nad towarzyskie czy sportowe. Mieszka w typowym domku na typowym amerykańskim przedmieściu, ma typowych zatroskanych jego odludkowatością rodziców, oraz psa. Pies też jest typowy. Do pewnego momentu. Warstwa wizualna jest – jak to zwykle u Burtona – efektowna, choć muszę powiedzieć, że zmęczyła mnie czarno-białość filmu. Wielkookie ludziki o pająkowatych kończynach są znakiem firmowym tego twórcy, a szczególnie interesująco wyglądają postaci drugoplanowe: nieco demoniczny nauczyciel, ohydnie ropuchowaty burmistrz (nazwiskiem van Helsing, co nie jest jedynym w tym filmie nawiązaniem do klasyki) czy wreszcie szkolni koledzy Wiktora, zwłaszcza igorowaty Igor albo z lekka nawiedzona blondyneczka wróżąca… hm, w dość oryginalny sposób. Ładne jest przesłanie filmu: zamiast typowego do obrzydzenia „uwierz w siebie” (Burton chyba nie podpisałby się pod takim banałem) niesie on informację, że tylko działania wypływające z serca odniosą pozytywny skutek – ten sam eksperyment przeprowadzony z niskich pobudek może obrócić się w koszmar. Jednak bohater, choć sympatyczny, nie spowodował u mnie szczególniejszego przejęcia się jego przygodami, w przeciwieństwie, na przykład, do Shreka i Fiony albo Jacka Mroza z wchodzących właśnie na ekrany „Strażników Marzeń” – czy, żeby już pozostać w kręgu burtonowskim, do bohaterów „Miasteczka Halloween” czy „Gnijącej panny mlodej”. W dodatku przy łzawych scenach z pieskiem zamiast autentycznego wzruszenia czułam, że ktoś za pomocą zgranych sztuczek manipuluje moimi emocjami. Pomysł Tima Burtona pochodzi z jego krótkometrażowej animacji sprzed lat – i to, niestety, widać. Wiele scen wydaje się sztucznie rozciągniętych, nawet postaci przemawiają powoli i patetycznie, jakby chciały czymś wypełnić mijające minuty. Jasne, że wydłużenie scen ma służyć budowaniu dramatyzmu, a podniosłe przemowy pasują do stylistyki filmu, jednak w połowie seansu miałam ochotę ze znudzenia wyjść z kina. Jak na film, w którym tak wielką rolę odgrywa elektryczność, „Frenkenweeniemu” brakuje napięcia. Oczywiście młodsi widzowie na pewno będą wstrzymywać oddech (Kiedy ktoś z dorosłych zauważy ożywionego pieska? Jak skończy się próba wskrzeszenia złotej rybki? Co zrobią koledzy Wiktora?), jednak dla dorosłych te chwyty mogą być zbyt ograne, zaś magiczne słowa „zabawa konwencją” niekoniecznie w tym przypadku wystarczą.
Tytuł: Frankenweenie Data premiery: 7 grudnia 2012 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Gatunek: animacja, groza / horror, komedia Ekstrakt: 60% |