Gdy wizja wróciła, przez roztrzaskaną szybę pokrywy zobaczył kawał potężnej skały. Zbłąkany głaz wpadł na kurs kolizyjny i zabrał ze sobą Sandera, tak jak ciężarówka, która napotyka na swojej drodze komara. Spróbował odpalić silniki, ale dysze wydały z siebie tylko głuche pierdnięcie. Ekrany nadal nie działały. – Świetnie – podsumował swoją sytuację. Lot na licu skały trwał kilkadziesiąt sekund. Robiło się coraz jaśniej i jeździec zaczął podejrzewać, że zbliża się do brzegu leja. Byłaby to dobra informacja, gdyby napęd zechciał zadziałać. Mężczyzna modlił się w duchu, aby pokrywa chrabąszcza wytrzymała. Przed oczami miał żywe wspomnienie tego, co stało się z Wachowiczem. Ze słuchawki hełmu nadal nie wydobywało się nic poza szumem. Cholernie brakowało mu głosu Olafa. Wiedział, że przewodnik nie jest w stanie przyjść mu z pomocą, ale sama świadomość jego obecności po drugiej stronie dodawała otuchy. Nagle znalazł się poza wirem. Przez moment widział otoczone różową mgłą słońce, a później pędzącą mu na spotkanie czerwoną ziemię. Głaz rozpadł się na kilka kawałków, uwalniając ścigacz ze swego uścisku, i runął w dół. Emmerson pociągnął wajchę katapulty. Nastąpił ogłuszający huk ładunków, strzaskana klapa otworzyła się i znikła, porwana pędem powietrza. Fotel wraz z Sanderem wystrzelił do góry i wpadł w szalony korkociąg. Przeciążenie spadło na klatkę piersiową mężczyzny jak żelazne kowadło. Jeździec poczuł na twarzy ciepłą ciecz i zanim zorientował się, że krwawi z nosa, stracił przytomność. Drgnął lekko. Nie miał pojęcia, jak długo był nieprzytomny. Dzwoniło mu w uszach, a w prawym biodrze odczuwał silny ból. Wziął głęboki oddech, wyplątał się z fotela i szczątków spadochronu, i zaczął niemrawo gramolić się z ziemi. Wstał, ale zaraz potem upadł. – „KOS 04”… Słyszysz mnie? – Stroe w końcu przebił się przez zakłócenia. Sander nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ukląkł, podpierając się rękami, odczekał kilka sekund i dźwignął obolałe ciało do góry. To, co zobaczył, gdy rozejrzał się dokoła, wypełniło go mieszaniną fascynacji, strachu i podziwu. Tornada chwilowo przestały się do siebie zbliżać. Krążyły po okręgu o średnicy kilkuset metrów, w którego centrum znajdował się Emmerson. Były otoczone świetlistą mgłą, identyczną do tej, w którą jeźdźcy wpadli w największym wirze. To były zorze, setki zórz, które przepływały z jednego leja do drugiego, jak oddechy przechodzące z ust do ust, jak dusze przechodzące z ciała do ciała. – Sander… tu baza, odezwij się. Mamy cię na lokalizatorze. Jesteś cholernym farciarzem, bracie. Już po ciebie lecą. Friedrick zgodził się wysłać ekipę. Słyszysz? Zaraz tam będą. – Piękne… – Sander, powiedz, co się dzieje? Boty, które zostały na zewnątrz, zupełnie ogłupiały. Co widzisz? – Piękne… – powtórzył hipnotycznie Emmerson. Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś zwariowanym śnie. Słońce przygasło, dźwięki spadły o kilka oktaw tak, że szum wiatru przypominał teraz kuszący, syreni śpiew. A potem nagle wiry przyśpieszyły, zaczęły zmniejszać dzielący je dystans i zbliżać się do jeźdźca. Do małej, zagubionej postaci pośród czerwieni przypominającej zaschniętą krew. – Emmerson, powiedz mi, co widzisz?! – naciskał przewodnik. – Pójdziesz do niej, Olaf? – mężczyzna zignorował pytanie kolegi. – Słucham? Do kogo, bracie? – Pójdziesz do Ernee? Nie chcę, żeby to był jakiś gryzipiórek z korporacji. Powiedz jej… Powiedz… – Sam jej powiesz, Sander. Gadaj tylko, co się dzieje? Jak mam ci pomóc? – Nie możesz. Nie tym razem. One… one nadchodzą, idą po mnie… chcę to zobaczyć… chcę… Olafowi wydawało się, że Emmerson coś jeszcze mówi, ale potworny ryk wichru zagłuszał słowa jeźdźca. A potem nastąpił krótki trzask i wszystko ucichło. Stroe długo milczał. W końcu wyszedł z kokonu i usiadł ciężko na zimnej, metalowej podłodze. Za każdym razem, gdy skoki dobiegały końca, a on tracił połączenie, czuł się potwornie zagubiony i niewyobrażalnie mały. – Pomyślnych wiatrów po drugiej stronie, kolego – powiedział po chwili, doskonale wiedząc, że jeździec go nie usłyszy. Ciszę wypełniającą mieszkanie Ernee przerwało pukanie do drzwi. Kobieta uniosła twarz znad czytnika i zmarszczyła czoło. Sander powinien lada chwila wrócić, ale on by nie pukał. Wszedłby energicznym krokiem, uścisnął ją mocno, a potem przez dwie godziny opowiadał o chrabąszczach, tornadach, przeciążeniach i zorzach. Ona słuchałaby, udając zainteresowanie, a w środku umierałaby ze szczęścia, że znowu udało mu się przeżyć to cholerne wariactwo. Pukanie powtórzyło się. Odłożyła urządzenie, wstała z fotela, podeszła do drzwi i otworzyła je, nie zaglądając w wizjer. Na korytarzu stał młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna. Miał ładne, szare oczy i lekko rozczochrane włosy. Przy jego nodze siedział sporych rozmiarów wilczur i przyglądał się jej, śmiesznie przekrzywiając łeb. – W czym… W czym mogę pomóc? – zapytała niepewnie. – Sander jeszcze nie wrócił. – Wiem – rzucił krótko. Ernee spojrzała na rękę chłopaka, w której trzymał smycz, a później na jego twarz. Gałki oczne nieznajomego były zupełnie nieruchome, a rozszerzone źrenice patrzyły gdzieś w przestrzeń nad lewym uchem kobiety. – Boże… Ty jesteś Olaf. Nie zdążył odpowiedzieć. Wilczur zaskamlał cicho i w tej samej chwili Ernee Emmerson zachwiała się lekko. Olaf zrobił krok do przodu i zaskakująco precyzyjnym ruchem złapał jej ramię. – Spokojnie. Oddychaj głęboko. Wszystko będzie dobrze. Pół godziny później przewodnik siedział na kanapie w salonie i głaskał wilczura, który położył łeb na jego kolanach. Ernee stała przy oknie i patrzyła na miasto. Była dziwnie spokojna. Stało się to, czego zawsze się obawiała, i strach odszedł zastąpiony przez chwilową obojętność. Powoli zapadał zmierzch, zatapiając Oasis w malinowej poświacie. – Dlaczego akurat żywe stworzenie? – zapytała, chcąc odwlec rozmowę na temat Sandera. Wiedziała, że jej mąż nie żyje. Wiedziała, że zabrało go tornado. Nie chciała znać szczegółów. – Nie proponowali ci mechów? Są łatwiejsze w utrzymaniu. I mądrzejsze. – Oferowali – odpowiedział. – W tym mieście żyje sześćset milionów ludzi, ale ciężko o dobrego przyjaciela. Poza tym Jankes nie jest zwykłym psem. Ma kilka wszczepów, które wpływają na jego inteligencję. Dzięki nim rozumie więcej słów, łatwiej go szkolić i… – Kiedy będę mogła zabrać ciało? – przerwała mu. Stroe wziął głęboki wdech. – Nie będziesz mogła, Ernee. Nie znaleźli ciała. Tak czasem bywa, gdy ktoś ginie w wirze… Nawet nie drgnęła. Nie odwróciła się. – Posłuchaj – kontynuował Olaf zaniepokojony pozornym spokojem kobiety. – Sander brał udział w akcji ratowniczej. Pojawiły się trzy tornada, których nie byliśmy w stanie przewidzieć. Potężne tornada. Dwóm zawodnikom udało się wyrwać, Sander miał po prostu pecha. Możesz być pewna, że firma zapewni tobie i twojemu dziecku wszystko, czego będziecie potrzebować. Friedrick mi to obiecał. Słyszysz mnie? Ernee słyszała, ale sens słów Olafa ginął w szumie, który wdzierał się do mieszkania i do myśli kobiety. Nic nie miało już znaczenia, prócz uspokajających wibracji płynących z zewnątrz. Na horyzoncie płonęły generatory, transportery gnały Bóg wie dokąd, a krople octu krążyły w powietrzu. Miasto nie zasypia, miasto nigdy nie odpoczywa… |