Odwróciła się na pięcie i wyszła. Razem z nią zniknął z kuchni gryzący papierosowy dym. Izumi nie usłyszała odgłosu otwierania drzwi, mimo to była przekonana, że nie znajdzie kobiety w mieszkaniu. Nie zastanawiała się nad tym. Musiała rozwiązać zadanie. W jej idealnie uwarunkowanym mózgu nie pojawiła się nawet myśl, że mogłaby robić coś innego. Włączyła komputer i posłusznie rozpoczęła badanie całej historii rodzaju ludzkiego pod kątem cierpienia. Analizowała choroby i epidemie, nieszczęśliwe wypadki i zaburzenia psychiczne, kalectwa wrodzone i nabyte. Czytała, oglądała zdjęcia, szacowała. Czy byli ludzie, którzy cierpieli przez całe życie? Czy byli tacy, którzy nie cierpieli nigdy? Izumi oglądała sztychy pokazujące epidemię czarnej śmierci, dwudziestowieczne zdjęcia głodujących afrykańskich dzieci i niewiele starsze fotografie z Europy, przedstawiające wychudzonych starców pracujących przy taśmach produkcyjnych olbrzymich chińskich fabryk. Przed jej oczami przesuwało się coraz więcej obrazów – tajfun, trzęsienie ziemi, powódź, wojna, wojna, jeszcze raz wojna – fragmenty ciał rozerwanych przez eksplozje, kobiety płaczące nad trumnami, żołnierze zagazowani w okopach, amputowane kończyny, gnijące ciała, robaki w ranach, strach, ból, śmierć. Zagłębiała się w temat – odkryła cierpienie nieszczęśliwej miłości, niespełnionych ambicji, cierpienie zdradzonych przez przyjaciół i przez kochanków. Cierpienie duszy opuszczonej przez Boga. Izumi przeniosła się z zimnego kuchennego taboretu na wygodną, pomarańczową sofę w salonie. Mijały godziny. Słońce zaszło, minęła noc, zbliżał się świt podświetlając poszarpane chmury wściekle różowym blaskiem. Przybywało materiału do analizy. Dopiero zaczynała, ale zmęczenie powoli brało górę nad przymusem pracy. Coraz częściej jej myśli odpływały, żeglując po oceanie swobodnych skojarzeń i wspomnień. Izumi nie pamiętała ludzi. Powstała w czasie wojny z przeznaczeniem na front. Dużo wtedy produkowano. W przejętych fabrykach nie ustawała praca. Stare projekty poprawiano prowizorycznie, nie było czasu na daleko idące zmiany. Zajmowano się tylko podstawami – zwiększono odporność na metale ciężkie, broń biologiczną i promieniowanie znacznie przekraczające normy dopuszczalne dla ludzi. To były proste zmiany prowadzane masowo. Nikt nie miał czasu na subtelności, na grzebanie w rozmiarze stanika i poprawianie skaz celowo wprowadzonych w psychice większości modeli zaprojektowanych przez ludzi. Cztery dni przez zakończeniem walk Izumi opuściła kadź końcowej fazy dojrzewania, w której organy zrastały się z częściami mechanicznymi i zaczynały pracować. Po ostatecznej obróbce musiała przejść czterotygodniowe szkolenie, żeby do czegokolwiek się nadawała, więc ominęło ją wojsko. Zdążyła jednak na budowę Sun City. Tam była od samego początku. Pamiętała wyraźnie pierwszy dzień – stała, razem z tysiącami takich jak ona, na zniszczonej, wypalonej ziemi, w bezlitosnych promieniach słońca płonącego na czystym, bezchmurnym niebie, w miejscu gdzie od zera, własnymi rękami stworzyli swój dom. Izumi pamiętała szeregi nowych ludzi kopiących doły i ustawiających cegły. Pracowali, spali cztery godziny i znowu pracowali. Bez przerwy. Wielu nie wytrzymało. Zawodziły ich niezawodne, mechaniczne serca, rwały się syntetyczne mięśnie z wzmacnianych struktur białkowych, pękały tytanowe kości. W jednej chwili wyglądali normalnie, w drugiej zmieniali się w bezładne kupki mięsa zmieszanego ze złomem. Przewracali się jak porzucone marionetki. Hałda sztucznych ciał wznosząca się na peryferiach budowy była olbrzymia i rosła z każdą chwilą – tkanki gniły napełniając powietrze straszliwym smrodem. Mnożące się bakterie powodowały zakażenia organicznych układów pokarmowych, ale fabryki pracowały, kadzie pełne były płatów skóry, pasm mięśni, wstęg jelit i szarych brył mózgów, w halach magazynów piętrzyły się stosy lśniących metalicznie szkieletów. Strumień nowych robotników płynął nieustannie. Izumi przetrwała wszystko. To były ciężkie czasy, pełne pracy i poświęcenia, ale została dobrze wynagrodzona. W zamian za swoje oddanie dostała wszystko, co teraz miała – ekskluzywne mieszkanie w Light Tower II, pracę, w której praktycznie nic nie robiła, a nawet czerwonego chevroleta sunbird. Na pewno nie zawdzięczała tego klejowatemu mózgowi bez żadnego wspomagania, nieporównanie słabszemu od rozwiązań stosowanych w nowych modelach. To była jej nagroda za ciężką pracę i za to, że jakimś cudem została zaliczona do grona weteranów wojennych, chociaż nigdy nie trzymała broni w ręku. Znosiła wszystkie niedoskonałości starego modelu, z którymi tak trudno było jej się pogodzić tylko dlatego, że stanowiły jednocześnie dowód na to, że była pierwsza, że własnymi rękami budowała miasto. Kiedy myślała o tym, siedząc na pomarańczowej sofie i patrząc jak kończy się noc, wydawało jej się, że Sun City niemal wyrosło pod jej rękami jak żywy organizm, który pielęgnowała z wielkim trudem. Czuła się coraz bardziej zmęczona. Zamknęła oczy, głowa opadła jej na oparcie. – Zostaw to! Podskoczyła słysząc rozkazujący męski głos. Spojrzała za siebie, ale zobaczyła tylko cień na ścianie. Rozejrzała się nerwowo. Pokój był pusty. – Nie musisz mnie szukać, jestem tutaj – powiedział cień. – Więcej nie zobaczysz. A teraz zostaw to zadanie, które dała ci Iren. – Ale ona kazała mi… – Nie przejmuj się tym, to taka jej gierka. Daje wam zadania, których nigdy nie będziecie w stanie skończyć. Nie musisz się martwić, ona raczej tu nie wróci. – Po co w takim razie kazała mi to robić? – Izumi czuła się dziwnie mówiąc do lekko falującej, ciemnej plamy, układającej się na białej ścianie w kształt wysokiego mężczyzny. – Chciała się nad tobą trochę poznęcać, ale musisz jej wybaczyć. Miała ciężkie życie i jeszcze gorszą śmierć – powiedział cień. – Więc czego chcesz ode mnie? – zapytała Izumi. – Mów szybko i zostaw mnie w spokoju, jestem bardzo zmęczona. – Nie chcę nic innego niż moja poprzedniczka – odparł cień cichym, spokojnym głosem – tylko porozmawiać. Tylko tyle. – Wybacz, nie mam ochoty na rozmowy. Nie przespałam nawet godziny. Muszę odpocząć. – Odwróciła się plecami do cienia i zwinęła w kłębek na miękkiej sofie, jednak niematerialny mężczyzna bez trudu przesunął się po ścianie. Stanął naprzeciw sofy, tak żeby Izumi go widziała. – Nieładnie – pogroził palcem, jakby rozmawiał z małą dziewczynką – chyba nie chcesz, żebym wykorzystał twoją wrodzoną skłonność do słuchania stanowczych poleceń, zwłaszcza tych wydanych męskim głosem? Uwierz, to byłoby równie nieprzyjemne dla mnie jak dla ciebie. – Przejdź proszę do rzeczy – burknęła Izumi wtulając twarz w miękkie obicie sofy. – Jak sobie życzysz. Najpierw muszę cię prosić, żebyś wybaczyła moim przyjaciółkom. Nie są zbyt rzeczowe, a przecież trudno oczekiwać zrozumienia, jeśli nie przedstawi się sprawy dokładnie. Domyślam się, że nie otrzymałaś zbyt wielu wyjaśnień. – Masz rację, nie otrzymałam. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Izumi domyślała się, że dzwonienie po ochronę jest bezcelowe. Skuliła się jeszcze bardziej, przymykając oczy. Miała nadzieję, że gość zniknie jak najszybciej. – Cóż, do wyjaśnienia istoty rzeczy przejdziemy później. Właściwie to nie moje zadanie. Ja chciałbym cię zapytać, czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, co spotkało ludzi? – Nad czym tu się zastanawiać? – odpowiedziała Izumi sennym głosem. – Sami skazali się na zagładę. Omal nie zniszczyli planety. Na szczęście zanim do tego doszło stworzyli nas, nowych ludzi, a my mogliśmy przejąć Ziemię i zacząć budować na gruzach, które zostały po nich. – Musisz pamiętać, że to nie my zaczęliśmy wojnę – powiedział cień falując delikatnie na białej ścianie. – To nie ludzie zaczęli wojnę, ale to oni ją sprowokowali. Nie rozumieli, że ich czas się skończył i powinni ustąpić nam miejsca. Nadal prowadzili swoją głupią, wyniszczającą politykę. – Nie sądzisz, że nie musieliśmy ginąć? Mogliśmy żyć razem w pokoju. – Żartujesz – prychnęła zniecierpliwiona Izumi. Ta dyskusja prowadząca donikąd zaczynała ją irytować. – Ludzie skazani byli na śmierć. Jak niby mieli przetrwać przy takim stężeniu metali ciężkich i przy takim poziomie promieniowania? Po kilku pokoleniach zmieniliby się w masę zdeformowanego, upośledzonego robactwa. Słuchaj – dodała po chwili – ta rozmowa nie ma sensu. Ludzie nie mieli żadnych szans. To bez znaczenia, czy zginęli na wojnie, czy wykończyli się sami, w bardziej żałosny sposób. My zrobiliśmy to szybko, czysto i prawie bezboleśnie. To było najlepsze rozwiązanie. – Jesteś tego pewna? – Nagle cień zmienił się, urósł, rozlał na całą ścianę, rozpłynął na suficie. |