powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

KOS 04
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Głos jeźdźca drżał. Emmerson dobrze znał konkurenta i wiedział, że mężczyzna nie należy do tchórzy. Ale w tych kilku rozdygotanych słowach wyczuł z trudem maskowany strach.
– W którym leju jesteś?
– W największym. Tu jest jak na poligonie. Osłona ledwo zipie.
– Co myślisz, Grodger?
Walt wypuścił z sykiem powietrze z płuc.
– Wchodzę w to.
– Przykro mi, panowie, ale ja odpadam – powiedział Jermikov. – Widziałem, co tam się dzieje, i nie mam zamiaru nastawiać skóry dla Solara.
Niebieska maszyna Rosjanina wykonała zgrabny piruet i pomknęła w górę.
– Jesteś ze mną, Olaf?
– Zawsze, chłopie. Tylko pamiętaj, że to ty ryzykujesz. Ja chowam tyłek w bezpiecznej bazie i nie będę mógł nic zrobić, jeśli sprawy potoczą się źle. Jeśli mam być szczery, to powiem, że nie widzę opcji, aby ktoś wyszedł żywy z tego piekła. Czujniki zdychają jeden za drugim. Już teraz jestem niemal ślepy.
– Ani, kurwa, się waż, Sander – odezwał się z zastrzeżonego kanału Friedrick. – Słyszysz? Jeśli to zrobisz, wylecisz na zbity pysk. Pomyśl o swojej karierze, chłopcze…
Emmerson uderzył pięścią w konsolę radia i głos szefa umilkł. Chwilę później usłyszał w słuchawce, jak Grodger klnie siarczyście po niemiecku, a potem recytuje stare przysłowie:
– „Ludzie są jak liście, które wiatr jesienny strąca i po ziemi pozmiata, a wiosna przynosi nowe”.
Po tych słowach jeździec wydał z siebie kowbojski ryk i ruszył z pełną prędkością w kierunku tańczących potworów.
Sander został sam pod czerwonym, złowrogim niebem. Serce tłukło się w jego piersi jak oszalałe, czuł zimny pot na plecach, a w głowie zamęt.
– Cholera! – zaklął nagle i wbrew głosowi rozsądku z całej siły pchnął drążki.
Pędząc na złamanie karku za chrabąszczem Grodgera, cieszył się w duchu, że Ernee i tym razem nie dała się namówić na oglądanie transmisji. Wszystkie serwisy informacyjne na pewno relacjonowały rzadkie zjawisko, jakim było pojawienie się aż trzech braci. Ze wszystkich stron sunęły już boty rejestrujące niczym sępy wabione smrodem padliny.
Z bliska diabły wyglądały jeszcze bardziej przerażająco. Mordercze leje wirowały wokół wspólnego środka. To przenikały się, tworząc jedną gigantyczną burzę, to wystrzeliwały na boki, jak wściekłe psy próbujące zerwać się z łańcucha.
Mimo szaleńczego pędu Sander nie zdołał dogonić Grodgera. Zobaczył, jak Niemiec zmienia kąt natarcia i wchodzi gładko między warstwy brzeżne największego wiru.
– Kazama jest gdzieś blisko podstawy – oznajmił Olaf. – Odpalaj skanery, jak tylko znajdziesz się w leju.
– Matko Święta, ale mam pietra. Jeśli wyjdę z tego żywy, nigdy więcej nie wsiądę do chrabąszcza.
Stroe zaśmiał się i coś odpowiedział, ale Sander już tego nie słyszał. Słowa przewodnika ginęły w coraz głośniejszym szumie wiatru i huku adrenaliny, która przelewała się przez jego żyły. Umysł Emmersona wyłączył się na bodźce zewnętrzne, kontrolę nad ciałem przejmowały wytrenowane w dziesiątkach skoków i symulacji odruchy. Puścić lekko drążki, boczne dysze pod kątem trzydziestu stopni, odbicie w prawo i pełna moc…
Ocknął się, gdy był już wewnątrz tornada. Wyłączył tylne silniki i pozwolił porwać się wichurze. Tarcza uaktywniała się co kilka sekund. Chrabąszcz raz za razem obrywał głazem albo błyskawicą.
– Faktycznie jak na wojnie – stwierdził Sander. – Widzisz gdzieś Grodgera, Olaf?
Odpowiedziała mu cisza.
– Olaf?
– Jestem…
– Uff… Już się bałem, że przerwało połączenie.
– N-nie… – głos przewodnika drżał lekko. – Zatkało mnie, bo nie wiem, jak mam interpretować to, co właśnie przesyłają mi czujniki?
– A mianowicie?
– W tym leju są tysiące zórz… A raczej jedna, wielka, składająca się z mniejszych. Sam nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
– Ja nic nie widzę. Mamy teraz większe problemy na głowie. Znajdź mi Walda. Chcę wyciągnąć stąd Eddiego i wyrywać prosto do Oasis.
– Wald jest jakieś trzysta metrów pod tobą. Namierzył Kazamę.
Sander włączył skanery i zobaczył dwa świetliste punkty zbliżające się do siebie. Bez zastanowienia zanurkował w dół i po kilku chwilach dogonił Niemca.
– Śpieszy ci się na cmentarz, Wald? – rzucił do mikrofonu. – I co teraz? Masz jakiś plan?
– Musimy ściągnąć go magnesami i wyholować poza lej.
– Żeby użyć magnesów, trzeba będzie wyłączyć tarcze.
– No – potwierdził beznamiętnie Niemiec, jakby proponował niedzielny spacerek po parku.
– To szaleństwo. Dlaczego nie spróbujemy go po prostu wypchnąć?
– On ma rację, Sander – wtrącił Olaf. – Jesteście jakieś trzy kilometry w głębi wiru. Eddie musiałby dysponować pełną mocą silników, żeby pokonać taką odległość. Poza tym każde uderzenie grozi rozbiciem jego kapsuły. Moim skromnym zdaniem masz dwa wyjścia: odpalaj magnesy i módl się, aby kamulce schodziły wam z drogi, albo spieprzaj stamtąd i zostaw to botom Solara.
Sander przełknął ślinę.
– Cudnie.
– Widzę go! Idę z prawej! – krzyknął Wald i pomknął w kierunku kapsuły Japończyka, która wyłoniła się z tumanów pyłu.
– Eddie? Słyszysz mnie? – rzucił Emmerson.
– Słyszę – głos Kazamy dobiegał jakby z wnętrza metalowego wiadra, w którym przesypuje się żwir.
– Za chwilę cię stąd wyciągniemy. Na mój sygnał będziesz musiał…
– …wyłączyć tarcze?
– Tak.
– Zwariowaliście. Prosiłem o pomoc, a nie o radę, jak najszybciej przenieść się na tamten świat. Nie zrobię tego.
– Dobrze wiesz, że nie ma innego wyjścia – wtrącił Grodger.
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Emmerson był pewien, że Kazama kalkuluje szanse manewru proponowanego przez ratowników. Wiedział, że się zgodzi. Nikt inny nie przybędzie mu z pomocą.
– Dobra… Jestem gotów.
– Świetnie – oznajmił Emmerson. – Bo ja ani trochę…
Kilka uderzeń serca później Sander zrównał lot z kapsułą Eddiego. Pechowy Jeździec mógł sterować tylko silnikami na prawej burcie, ale rozsądnie nie marnował paliwa. Wirował swobodnie, czekając na ratunek. Odpalał dysze tylko wtedy, gdy musiał uskoczyć przed wyjątkowo dużą przeszkodą.
Emmerson spojrzał na odczyty wskaźników. Tornado było naprawdę potężne – prawie pięć kilometrów przy podstawie. Mimo to pełne okrążenie zabierało im niewiele ponad minutę.
– Przygotuj się, Eddie – powiedział, widząc Grodgera wchodzącego na pozycję po drugiej stronie. – Trzy… Dwa… Jeden… Teraz! Gaś tarczę.
Pękate balony osłon trzech kapsuł pękły równocześnie, a potem nastąpił jasny rozbłysk. Strugi światła wystrzeliły z burt ścigaczy Sandera i Walda, pomknęły w kierunku maszyny Solargate i pochwyciły ją w półprzeźroczystą, iskrzącą sieć.
– Musicie się streszczać, chłopaki – ponaglił Olaf. – Robi się naprawdę nieciekawie.
– A po co? – zażartował Sander, próbując rozluźnić napiętą atmosferę. – Taka fajna impreza.
– Zostaję do rana – podchwycił Niemiec.
– Widzę, że humory wam dopisują – odparował Kazama, który nie był już w stanie ukrywać zdenerwowania. – Panienki już dawno przeniosły się do innej knajpy i robi się nudno…
I wtedy przewodnik zaczął coś krzyczeć, ale Sander nie zrozumiał ani jednego słowa. Po tonie głosu kolegi wywnioskował jedynie, że nie było to nic zabawnego. Zobaczył oślepiający błysk i zacisnął powieki. Gdy je otworzył, po metalowych elementach wnętrza kapsuły pląsały setki kolorowych iskier. W jednej chwili dotarło do niego, co się stało: wpadli w zorzę.
– Jasna cholera – zasyczał, przyglądając się, jak monitory przed jego twarzą gasną jeden za drugim.
Zaryzykował spojrzenie w bok. Ujrzał jedynie tańczące światła i coś w rodzaju gęstej mgły.
– Olaf…? Wald…? Słyszycie mnie? Eddie…?
Nikt się nie odezwał. Ze słuchawki dobiegały tylko trzaski i szumy. Nie wiedział nawet, czy magnes, który łączył go z Kazamą, nadal generuje wiązkę sieci.
Nagle poczuł potężne uderzenie i świat wokół niego zawirował i zatańczył. Sander usłyszał brzęk pękającego szkła i odruchowo wdusił przycisk z napisem „Oxy”. Dwa niewielkie zbiorniki z tlenem natychmiast wskoczyły w wypusty kombinezonu na jego plecach. Szyba hełmu zmatowiała, okna podglądu przygasły i wyłączyły się.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

39
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.