„Mroczne szczątki” to rzadki przypadek kina amatorskiego, które nie powoduje natychmiastowych wymiotów. Już za sam ten fakt należy się twórcom plus.  |  | ‹Mroczne szczątki›
|
Obcowanie z produkcjami tworzonymi przez średnio kompetentnych, średnio zamożnych i średnio pomysłowych twórców uważających się za Bóg wie kogo najczęściej bywa istną drogą przez mękę. Ziarniste, niewyraźne zdjęcia, aktorzy z łapanki przeprowadzonej na imieninach u cioci na wsi, fabuła jawnie żerująca na tym, co ostatnio brylowało w kinach, ze szczególnym uwzględnieniem wampirów i zombie, plus drewniane dialogi, których wcale nie słychać, bo wszystko zagłusza nieumiejętnie wklejona muzyka. Naturalnie mankamentów podobnego kalibru jest na ogół znacznie więcej, ale te powyższe szczególnie mocno rzucają się w oczy i dotyczą niemal każdego filmu, który grupa entuzjastów robiła za swoje zaskórniaki. Jednak nawet wśród tego kinematograficznego szlamu od czasu do czasu daje się wyłowić – naturalnie przy użyciu bardzo długiego kija – produkcje ociupinę lepsze, styczność z którymi nie doprowadza do poważnych mentalnych schorzeń (a przynajmniej nie tak od razu). Jednym z takich filmów są właśnie „Mroczne szczątki”. Pokrewieństwo z amatorskimi produkcjami jest tutaj widoczne jak na dłoni, trudno bowiem nie zauważyć słabych, ubogich kolorystycznie zdjęć, nędznych efektów specjalnych czy niezbyt porywającej gry aktorskiej. Mimo to tu i ówdzie migoczą iskierki solidniejszych starań, przejawiające się choćby w znośniejszym niż zwykle kadrowaniu, a także posiadaniu czegoś zbliżonego do montażu. Nie jest też tak źle z dialogami. Wciąż jednak nie sposób traktować tego filmu inaczej, jak kręcone przez entuzjastów horroru kino amatorskie. Może i lepszej jakości, ale nadal lata świetlne za filmami nie tylko klasy B, ale nawet i tymi niskobudżetowymi, które psim swędem dochrapały się kinowej dystrybucji. Twórcy „Mrocznych szczątków” zdecydowali się zagrać na dzień dobry mocnym uderzeniem, które powinno ruszyć emocjonalnie przede wszystkim amerykańskiego widza. Mianowicie w jednej z pierwszych scen widzimy kilkuletnią dziewczynkę, której ktoś podczas snu poderżnął gardło. Jej rodzice, nie mogący pogodzić się z tym, że ktoś wszedł im do domu tylko po to, by zabić córkę, przenoszą się na jakiś czas do położonego w głuszy domku, gdzie zamierzają odzyskać równowagę psychiczną. Na próżno. Żona, którą mąż w ramach terapii nakłonił do powrotu do fotografii artystycznej, trafia w lesie na opuszczony więzienny kompleks, w którym – jak się okazuje po wywołaniu zdjęć – być może przebywa duch córki. I kiedy żona, ogarnięta coraz wyraźniejszą obsesją, chadza do więziennego budynku robić kolejne zdjęcia, przy czym często robi to w nocy (no bo kiedyżby indziej zwiedzać nawiedzone budynki, jak nie nocą, prawda?), mąż coraz mocniej utwierdza się w przekonaniu, że coś jest nie tak z domem, w którym zamieszkali. Bo nie dość, że kilka osób poniosło już tam śmierć, co zataił przed bohaterami właściciel posesji, to wciąż plączą się tam duchy owych nieszczęśników. Co więcej, wkrótce okazuje się, że być może zagrożone jest i życie małżonków. I wszystko byłoby pięknie, bo zgrabnie skrojona fabuła potrafi umiarkowanie zainteresować biegiem zdarzeń, zdjęcia tragiczne nie są, a i aktorzy zachowują się znośnie (no, może poza spokojnym przechodzeniem do porządku dziennego nad samoistnie otwierającymi się i zamykającymi drzwiami, nawet takimi stalowymi), tyle że z biegiem czasu na wierzch wychodzi kilka problemów, które w dość odczuwalny sposób podkopują wysiłki ekipy realizacyjnej. Przede wszystkim szwankuje mocno śnięta akcja. Nikt tu nie zniża się do czegoś innego niż krok spacerowy, nikt nie wykonuje gwałtownych ruchów, wszystko odbywa się ze stateczną powolnością, co w połączeniu z nużącą przeplatanką – rozmowa, zamyślenie, spacer, rozmowa, robienie zdjęć, krzątanie się po domu, rozmowa – powoduje narastanie wątpliwości, czy rzeczywiście obcujemy z horrorem. Twórcy naturalnie próbują ożywić akcję wtrętami z duchami, ale w związku z raczej łagodną frazą muzyczną, która każdorazowo towarzyszy pojawianiu się bytów nadprzyrodzonych, a także ze względu na zastosowaną technikę manifestacji tychże duchów, starania te przynoszą niewiele pożytku. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro twórcy – zapewne ze względu na skromny budżet – zrezygnowali z efektów komputerowych i postanowili zastosować metodę najtańszą, nie wymagającą angażowania żadnego speca od efektów, a polegającą głównie na podstawianiu, gdzie się tylko da, oklejonego charakteryzacją statysty, który będzie miał szansę pokazać się widzowi i, nim bohater się odwróci, czmychnąć gdzieś poza krawędź ekranu. Przy czym statyści-duchy pojawiają się w dość oklepanych miejscach, jak na przykład pod prysznicem czy na domowych schodach, z których – naturalnie – trzeba spełzać stylem łamanym, rozpropagowanym przez japońską „Klątwę”. Jednak żeby jeszcze było to porządnie zrobione. Ale gdzie tam! Technika realizacji potrafi momentami zdumieć nieporadnością. Przykładowo: gdy bohaterka przegląda taśmy video z nagraniami z córką i na chwilę przenosi gdzie indziej wzrok, na ekranie telewizora pojawia się odbicie „ducha” dziewczynki. Po czym niby znika, gdy tylko bohaterka wraca wzrokiem na ekran, tyle że wyraźnie widać, iż ktoś po prostu wyłączył żarówkę oświetlającą twarz dziecka-ducha, po czym dzieciak – stojąc wciąż w tym samym miejscu, bo jego sylwetka wyraźnie odcina się na tle okna – po kilku sekundach wreszcie kuca, żeby zniknąć z widoku. Trochę podobna taktyka dotyczy „ducha” chowającego się za plecami przebywającej w łazience kobiety i czekającego, aż ta się kawałek przesunie, żeby móc objawić się widzowi. Niby wszystko ładnie, pięknie, tyle że na przykład widać cień owego „ducha”, rzucany na ścianę zza pleców kobiety. Jednak nawet mimo to, a także mimo dość niemądrego i pełnego chaosu zakończenia oraz braku lektora w paru scenach, „Mroczne szczątki” potrafią nie zanudzić na śmierć i zaproponować fabułę, która z grubsza posiada ręce i nogi. Naturalnie nie ma co oczekiwać cudów od kina amatorskiego i nie ma potrzeby polować na ten akurat tytuł, ale gdy kiedyś przypadkiem płyta z tym filmem zaplącze się w odtwarzaczu, seans nie będzie sprawą aż tak bolesną.
Tytuł: Mroczne szczątki Tytuł oryginalny: Dark Remains Rok produkcji: 2005 Czas projekcji: 91 min Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 30% |