powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

50 najlepszych płyt 2012 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹I Thought I Was An Alien›
‹I Thought I Was An Alien›
30. Soko „I Thought I Was An Alien”
„Zdarza jej się śpiewać, przytrafi szeptać i recytować, a w końcu wykorzystywać w utworach aktorskie doświadczenie i talent. Wszystko w subtelny (momentami również zawadiacki) sposób scalono z akustyczną – opartą głównie na gitarze, ale wspartą np. smyczkami – warstwą muzyczną.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹The Lion’s Roar›
‹The Lion’s Roar›
29. First Aid Kit „The Lion’s Roar”
„Trudno pojąć, jak młode dziewczyny ze Szwecji mogą nie tylko tak długo działać na muzycznej scenie, ale do tego prezentować aż tak dojrzałą i klimatyczną, autorską wersję indie folku.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Boys & Girls›
‹Boys & Girls›
28. Alabama Shakes „Boys & Girls”
„Choć nie jest to przesadnie długi krążek, to potrafi bardzo wciągnąć swoim lekko brudnym brzmieniem, a takie numery jak chwytliwy „Hold On”, trochę bardziej soulowy i kołyszący „Rise To The Sun”, jeszcze spokojniejszy „Goin To The Party” albo wreszcie pięknie zaśpiewany „You Ain’t Alone” trzeba poznać.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Shallow Bed›
‹Shallow Bed›
27. Dry The River „Shallow Bed”
Jak na debiut, „Shallow Bed” wypada wręcz znakomicie – przepełniony jest przejmującymi utworami, które z łatwością zjednują słuchaczy, a przy tym po prostu trudno wskazać na nim jakikolwiek słabszy numer. Do tego Dry The River wypadają wiarygodnie w każdym aspekcie twórczej działalności. Choćby ich wizerunek doskonale współgra z chwytliwymi kompozycjami z pogranicza rocka, indie folku i gitarowego popu. Wyjątkowej melancholii nadają całości wysoki głos Petera Liddle’a, często wspierany przez pozostałych członków zespołu, oraz zauważalne wykorzystanie smyczków. Zresztą kiedy tylko wsłuchać się w materiał z „Shallow Bed”, to od razu można zrozumieć, czemu formacja ma tyle fanek płci pięknej. Ale niech nie buduje to fałszywego obrazu brytyjskiej grupy – muzycy potrafią zagrać też prawdziwe ostro, co udowadniają nie tylko podczas koncertów.
‹Zeros›
‹Zeros›
26. The Soft Moon „Zeros”
Gatunki takie jak nowa fala i post-punk popularnością w naszym kraju się nie cieszą. Mało jest wytwórni, które byłyby w stanie w taką muzykę u nas zainwestować. Może wynika to z faktu, że The Cure już dawno się wszystkim przejadło, a aktualnie bardzo ciężko na tym polu jest stworzyć coś nowatorskiego. The Soft Moon już z drugim albumem na koncie – „Zeros” – ma szansę ponownie otworzyć wrota do wspomnianych gatunków i wskrzesić chłód lat 80. Vasquez tym razem oprócz cytatów z brytyjskiej formacji pozwala sobie na więcej eksperymentów, zahaczających o modne ostatnimi czasy shoegaze’owe wtręty czy nawet industrialne wątki. To tylko 30 minut, ale wypełnionych po brzegi nihilistyczną, ciemną materią, skąpaną w dźwiękach maszyn, syren czy innych przetworzonych przemysłowo brzmień. To z jednej strony jakby odprysk Joy Division, a z drugiej ukłon w stronę The Jesus and Mary Chain czy Skinny Puppy, ale wszystko jakby stonowane, jednostajne i podane przy minimum środków. Odważna i zaskakująca płyta.
‹Kamp!›
‹Kamp!›
25. Kamp! „Kamp!”
„Na naszym rynku muzycznym „Kamp!” jawi się jako małe elektroniczne dzieło. Sentymentalne i romantyczne, czasem przesłodzone, a innym razem dreampopowo spowolnione i ledwie majaczące. Jednak przede wszystkim zróżnicowane i dopieszczone, dające za sprawą światowej jakości ogromną frajdę i potwierdzające, że warto było tyle czekać.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Valta›
‹Valta›
24. Alamaailman Vasarat „Valta”
„Gdy zespół o rockowej proweniencji określa styl wykonywanej przez siebie muzyki jako „kosher-kebab-jazz-film”, należy mieć się na baczności. Trudno przecież podejść do takiej deklaracji poważnie. A jednak! Finowie z Alamaailman Vasarat od piętnastu lat grają całkiem na serio i wychodzi im to znakomicie.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Luxury Problems›
‹Luxury Problems›
23. Andy Stott „Luxury Problems”
House czy techno w tej klasycznej formie to praktycznie do cna wyeksploatowane gatunki. Dla brytyjskiego producenta, Andy’ego Stotta, to doskonały punkt wyjściowy dla eksperymentów na tym polu. „Luxury Problems” to kolejna dekonstrukcja klubowego podejścia do wspomnianych nurtów i próba przekazania czegoś więcej za pomocą jednostajnych, dubowych bitów. Pomaga w tym zdecydowanie Alison Skidmore, która swoim chóralnym wokalem wprowadza transową rytmikę w zupełnie inny, wręcz erotyczny wymiar. Muzyka zawarta na albumie, często przeplatana różnego rodzaju samplami, ma jednostajny, ale wcale nie nużący charakter. „Luxury Problems” nigdzie się nie śpieszy. Atmosfera budowana jest bardzo powoli, a funkowa rytmika z oszczędną narracją w postaci elektronicznych szumów czy glitchowych wtrętów pozwala dokładniej wsłuchać się w szczegóły utworów. Andy Stott nagrał płytę wymagającą jeszcze większego skupienia niż poprzedniczki. Nic zatem dziwnego, że ten skrajny minimalizm nie trafi do każdego. Niemniej jednak dla odkrywców nowej elektroniki jest to pozycja obowiązkowa.
‹The Broken Man›
‹The Broken Man›
22. Matt Elliott „The Broken Man”
„The Broken Man” wydaje się prostą kontynuacją „Howling Songs”. Wszystko jest utrzymane w podobnej konwencji. Znów dostajemy eteryczną, hiszpańską nieśpieszną suitę, a jednak wiele te płyty różni. Ostatnie wydawnictwo przedstawia Elliotta balansującego na krawędzi depresyjnych emocji. Apogeum smutku przypada na najlepszy na płycie „Dust Flesh And Bones”. Niski, wręcz cohenowski głos Elliotta milknie, dźwięki gitary w specyficznym dla flamenco stylu grają coraz wolniej i ciszej, delikatne smyczki, odległe w tle, zamykają pierwszą część utworu, a za chwilę słyszymy najbardziej przejmujący żałobny lament, któremu towarzyszą coraz gwałtowniejsze uderzenia w gitarę i zniewalająco melancholijne wyznanie wokalisty: „This is how it feels to be alone”. Bardziej przygnębiająco grać już się chyba nie da. Stopniowanie napięcia Elliott opanował tutaj do perfekcji, a wtórujący mu chór jawi się niczym koszmar z najgorszego snu. Na szczęście całość nie jest oparta na tym samym pomyśle, ale dostarcza podobnych wzruszeń. Jest także miejsce na klawiszową ekspresję oraz krótkie, akustyczne, gitarowe pasaże przy akompaniamencie męskich lub żeńskich zaśpiewów. Album „The Broken Man” nie wpisuje się w standard smutnych piosenek dla wrażliwych, a raczej dla cierpliwych. I to jest jego ogromna zaleta.
‹Little Broken Hearts›
‹Little Broken Hearts›
21. Norah Jones „Little Broken Hearts”
Norah Jones już dawno temu została instytucją, jeśli chodzi o eksperymentalną estetykę. Podczas pierwszego przesłuchania płyty miałem niejasne wrażenie, że podobną drogę swego czasu obrała Pati Yang na „Silent Treatment”, jednak to płyta Nory przypomina stary teatr, oparty na pokazywaniu tego, co chce artysta – i niczego więcej. Piosenkarka doskonale miesza zgorzknienie i smutek z poczuciem absurdu i nieoczywistości, i nawet singlowe „Happy Pills” oraz „Miriam” tworzą armosferę lekko dekadenckiej depresji. Rzecz w tym, że kiedy większość wokalistów wylewa swoje traumy hektolitrami i jęczy ponad miarę (niczym Tilo Wolff z Lacrimosy), Nora wie, kiedy zaprzestać autoerotycznej, nic niewnoszącej już do muzyki spowiedzi. Dzięki temu „Little Broken Hearts” to płyta doskonała na wyciszenie i relaks w ciemny, deszczowy wieczór – dojrzała, konkretna, uczuciowa. Portret cudowny.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

242
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.