O „Holy Motors”, wchodzącym dziś oficjalnie do kin, było już głośno w zeszłym roku, pisaliśmy o nim niejednokrotnie. Dziś przypominamy recenzje opublikowane przy okazji festiwali Nowych Horyzontów i Cannes, uzupełniając je jedną recenzją premierową. Powiedzielibyśmy o czwórgłosie, tyle że nasi recenzenci mówią jednym głosem i wszyscy oceniają film tak samo wysoko…  |  | ‹Holy Motors›
|
Po ulicach Paryża jeździ biała limuzyna. Zatrzymuje się kilkakrotnie w różnych miejscach. Raz wysiądzie z niej biznesmen, raz żebraczka, czasem nawet rudy leprechaun z bielmem na oku. Zaglądająca do wnętrza pojazdu kamera pokazuje nam jednak, że nie wozi się nim cała banda osobliwości, a jedynie Oscar. Samochód jest jego garderobą i charakteryzatornią, a wcielanie się w szereg postaci – jakimś rodzajem zatrudnienia. Na początku jest intrygująco i trochę zabawnie. Ale kiedy Oscar w którymś wcieleniu odgryza palec przypadkowej kobiecie, zaczyna się robić dziwnie. To zapewne ta właśnie dziwność przywiodła utwór Leosa Caraxa na Nowe Horyzonty. Przecież jedną z ważniejszych cech tutejszych filmów jest to, że w sumie to nie wiadomo o co w nich chodzi. Jednak „Holy Motors”, stuknięty odmieniec z dość klasycznej obsady tegorocznego konkursu w Cannes, powinien spodobać się także publiczności dużo szerszej niż wrocławska, gdyż całe to wariactwo tworzy układ perfekcyjny pod względem dramaturgii. Kolejne sceny niesamowicie wciągają i pobudzają ciekawość. Ważne jest również to, że mimo całej swojej oryginalności, film dość mocno ociera się o skonwencjonalizowane kino gatunkowe. Każde „wyjście” Oscara ma bowiem swoją odmienną stylistykę – od charakterystycznych dla horroru i kina gangsterskiego po melodramat w czystej postaci. Efekt: solidna dezorientacja widza połączona z czystą przyjemnością oglądania. Mocno ociera się o perfekcję. Ekstrakt: 90% Patrycja Rojek Oskar przemierza ulice Paryża luksusową, białą limuzyną, kierowaną przez nie mniej luksusową Céline. W środku olbrzymiego samochodu kryje się niezliczona ilość rekwizytów i narzędzi do charakteryzacji. Mężczyzna wysiada z samochodu raz jako biznesmen, innym razem zabójca, umierający staruszek czy odpychający karzeł. Kierując się wskazówkami Céline i tymi zapisanymi w scenariuszu (?), spełnia wyznaczone mu przez pracodawców role. Kiedy już już wydaje się, że oto dopuszczeni jesteśmy do osoby samego Oskara i jego prawdziwego życia, twórcy ucierają nam nosa. To tylko kolejny epizod, kolejna rola podporządkowana konwencji. Nie jest to jednak konwencja jako taka. Nieważne, czy Leos Carax sięga po film sensacyjny, melodramat, horror czy musical, przepuszcza to przez filtr własnej wyobraźni. Efekty bywają postrzelone i zaskakujące. „To bardzo prosty film. Właściwie, mogłyby go oglądać dzieci”. Tymi słowami Carax zbywał pojawiające się pytania ciekawskich widzów, próbujących uszczknąć choć trochę tajemnicy reżysera, która przywiodła go do zrealizowania tak szalonego filmu. Ta kokieteria francuskiego twórcy nie zmienia faktu, że „Holy motors” wydaje się być obrazem soczyście naładowanym znaczeniami. Ale nieważne, czy podążymy ścieżką intelektu, doszukując się w filmie refleksji nad samym kinem, technicyzacją współczesnego życia i kultury, zatraceniem ludzkiej tożsamości, czy też odwrotnie, spojrzymy nań wrażliwym okiem dziecka, chłonąc znakomite zdjęcia, muzykę i nietuzinkowy humor, dzieło Caraxa da na nam czystą radość spotkania z kinem. Francuski autor nie tylko dogłębnie zna i rozumie jego sekrety, ale też potrafi stworzyć ten jeden niepowtarzalny. Swój własny. Ekstrakt: 90% Zuzanna Witulska Mówiąc o tym filmie nie wiadomo od czego zacząć. Czy od imponującego Denisa Lavanta, wcielającego się tu w jedenaście ról? Czy od zwrotów akcji, które nie przyszłyby na myśl nawet umysłowi o szczególnie rozciągniętej fantazji? Czy od prób interpretacji, których na dwa dni od projekcji pojawiało ponadprzeciętnie wiele? Jedno jest pewne: jakby „Holy Motors” nie streścić, w opisie ten film wygląda beznadziejnie. Opowiada bowiem o jednym dniu z życia Monsieur Oscara, który rano wsiada do limuzyny i za każdym razem, gdy z niej wysiądzie, występuje w innym wcieleniu. Raz jest żebraczką, innym razem starszym panem, a jeszcze innym – chuliganem. Pozbawione wspólnego mianownika role często jednak łączy motyw umierania. Do końca jednak nie wiadomo czy mężczyzna jest tylko aktorem czy także uosobieniem śmierci, z którą igra, ale która nigdy nie ima się jego samego. Ilość znajomych filmowych konwencji w jakie wikła się „Holy Motors” wcale nie pomaga rozwiązać interpretacyjnego supła. Koniec końców jednak wyjaśnianie tego absurdalnego filmu, choć jest fajną zabawą, zupełnie nie przeszkadza w tym, aby pozwolić się uwieść jego onirycznej, intrygującej i kompletnie niedorzecznej zawartości. Urszula Lipińska Najbardziej intrygujący obraz sezonu. Nie trzeba rozumieć, co Leos Carax (reżyser i scenarzysta) miał do zakomunikowania: mądrzy i ignoranci, wszyscy zostają wciągnięci do wirtualnego (choć niekoniecznie) uniwersum jedenastu (czy na pewno?) postaci odgrywającego nie tyle pierwsze skrzypce, co całą orkiestrę ról Denisa Lavanta. Gdyby nie fakt, że siedziałem, jego polimorfizm powaliłby mnie na kolana. Metafora kina i gatunków filmowych? Najdoskonalsza realizacja gombrowiczowskiej Formy? Prognoza o alienacji człowieka? A może gorzka zapowiedź klęski X Muzy? Każde odczytanie wydaje się uzasadnione. Brak jakichkolwiek odautorskich interpretacji czynią z „Holy Motors” obraz tak niejednoznaczny i kontrowersyjny, że podczas gdy jedni oskarżają Caraxa o stworzenie hipnotycznej wydmuszki, inni zachwyceni wielością sensów zawartych w dziele pieją wniebogłosy. Ja zaliczam się do tych ostatnich i zastrzegam, by iść na seans z otwartym umysłem: wszak tylko wtedy ujrzymy treści dotąd nieodkryte – o które „Holy Motors” sam się prosi. Ekstrakt: 90% Gabriel Krawczyk
Tytuł: Holy Motors Data premiery: 11 stycznia 2013 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Francja Gatunek: dramat Ekstrakt: 90% |