Zastawił ostatni cenny przedmiot, będący w jego posiadaniu – pierścionek zmarłej matki, choć przysięgał sobie, że nigdy tego nie uczyni. Starczyło na kupno kilku miedzianych żetonów. Postawił wszystko na pojedynczy numer. I wygrał. A potem miał szczęśliwą passę w faraonie. Wychodząc z sali, cały zlany potem, czuł w wewnętrznej kieszeni kamizeli przyjemny ucisk sporego zwitka pięciofuntowych banknotów – dla Fostera małej fortuny. W przejściu spotkał znajomego, Francisa Smitha, młodego poborcę podatkowego. Smith, dowiedziawszy się, że Foster para się dziennikarstwem, poprosił go kiedyś o pomoc w napisaniu kilku listów do córki jakiegoś drobnego właściciela ziemskiego. Urzędnik skarbowy szukał kandydatki na żonę. Człowiek o tak pospolitym nazwisku i zajęciu musiał się czymś wykazać, żeby zainteresować swoją osobą córkę, jakby nie było, dziedzica. Foster wypytał dokładnie Smitha o charakter ich stosunków. Napisał kilka listów. Francis oniemiał, czytając je. Hojnie sypnął wtedy szylingami. Taką samą prośbę powtórzył w klubie. Znajomość się rozwijała, lecz, jak wyjaśnił młody poborca, należało ją utrwalać. Foster pociągnął łyk chłodnego piwa. Smakowało wybornie. Doszedł do wniosku, że życie jednak jest piękne. Powrócił do wspomnień wczorajszego wieczoru. Na stoliku przy wyjściu napisał od ręki sześć kolejnych listów, czułych, oszczędnych w stylu, a jednak pulsujących wyrazistą nutą miłości. Leżała tam ryza papieru, kałamarz i dobre, indycze pióra. Często z nich korzystano, sporządzając weksle i potwierdzenie zobowiązań finansowych w przypadku przegranej. Kartki papieru wypełniły zwierzenia, opisy stanu uczuć, wyrażających radość z powodu możliwości spotykania się z córką pana niewielkiej posiadłości, zachwyt nad jej charakterem i pięknem postaci. Fostera ogarnęło podniecenie wygraną i odmianą losu – i przypływ literackiego natchnienia. Piegowata, nijaka twarz młodego Smitha pałała wzruszeniem, kiedy czytał listy Fostera. Bez słowa uścisnął mu mocno dłoń. Dwa kolejne banknoty, wyjątkowo znaczna zapłata, trafiły do wewnętrznej kieszeni wierzchniego okrycia. Foster nie zastanawiał się, skąd Francis ma pieniądze. Sądził, że młody poborca w porywie zadowolenia pozbył się karcianej wygranej. Porucznik marynarki wojennej i dwóch młodych midszypmenów, kandydatów na oficerów, zajęli sąsiedni stolik. Chuda dziewczynina w lichej sukience, z burzą niesfornie układających się włosów, natychmiast do nich podeszła. – Mamy całkiem niedawno wyciągnięte z kopca kartofelki, sir – mówiła z przejęciem. – Dobre kotleciki siekane. Naprawdę dobre, świeże mięso, sir. Polejemy wszystko sosikiem z masełka, sir. Nałoży się sporo drobno pociętego, cebulowego szczypiorku, sir. Trochę go jeszcze zostało. Lepiej smakuje od czosnkowego. Do tego świeżo gotowana, dobrze przechowywana kapusta. Będzie smakować, sir. Wszystko dla chłopaków z marynarki wojennej, sir. Wielkie oczy w chudej twarzy z uwielbieniem wpatrywały się w opaloną twarz młodego porucznika. Jego policzek przecinała dobrze już wygojona szrama, może blizna po ciosie kordem, a może tylko ślad po niespodziewanym zetknięciu z nagle zwolnioną talią okrętową. Oficer z zadowoleniem pokiwał głową. – Przypalisz w końcu to cygaro? – Foster pociągnął następny łyk piwa. Smak guinnessa i tytoniowego dymu stanowiłby doskonałe ukoronowanie sutego posiłku, pierwszego od kilku dni. – Poczekaj se pan chwilkę – gburowato odpowiedziała służąca. – Oni strzegą nas przed Bonapartusiem. Wiotka ręka wyciągnęła się w stronę trzech młodych mężczyzn. – Dzięki nim – w głosie dziewczyny zabrzmiało uniesienie – Bonapartuś nie ustawi gilotynki przed pałacem Buckingham i nie skróci dobrego króla Jerzego o głowę. Oby Bóg błogosławił królowi i admirałowi Nelsonowi. Chłopaki z marynarki pod wodzą sir Horatia dadzą se radę z Francuzikami, bądź pan tego pewny. Musisz pan się wstrzymać z paleniem, oni mają pierwszeństwo. Nie czekając na odpowiedź, pobiegła w stronę kuchni. Foster wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że będzie musiał sam pofatygować się tam, gdzie udała się obsługująca gości dziewczyna. Nie czuł gniewu, tylko zadowolenie. Frazesu o gilotynie przed królewską siedzibą, wypowiedzianego z przejęciem przez służącą, użył w jednym z artykułów w „Naval Chronicle”. Wyglądało na to, że wszyscy zaczynają się nim posługiwać. Powoli dopił resztę piwa. Uśmiechnął się sam do siebie. Coś mu jeszcze przyszło do głowy. Dawno nie odwiedzał gmachu Admiralicji. Dostawał lichutką pensyjkę z „Naval Chronicle” za solenne opisywanie zwycięskich starć z francuskimi okrętami korsarskimi, polującymi na statki handlowe, i pompatyczne sprawozdania z zawinięcia do portu konwojów Kompanii Wschodnioindyjskiej. Czasami wpadał mu do kieszeni niezły grosz za zredagowanie obwieszczenia, odezwy, opisu znaczniejszego starcia fregat i korwet. Gazeta drukowała raporty kapitanów, lecz czytelnicy woleli bardziej udramatyzowane, pełne życia dziennikarskie relacje. Kilku urzędnikom pomógł w napisaniu listów do kobiet ich życia, a oni być może poproszą o sporządzenie następnych. Nie powinien zaniedbywać źródła niewielkich, lecz stałych dochodów. Mógł przecież otrzymać nowe zlecenie. Foster doszedł do wniosku, że paleniem cygara może się rozkoszować po drodze, a mała przechadzka całkiem dobrze mu zrobi. Raźno ruszył w stronę budynku przy ulicy Whitehall. Nadal przepełniała go radość. Teraz, kiedy los się nagle odmienił, będzie mógł wieczorami usiąść do pisania powieści o wojnie Dwóch Róż. W końcu kupi porządne, grube świece. Oczy przestaną łzawić, zmęczone nikłym płomykiem nędznej łojówki. Będzie mógł skupić się tylko na tekście. Najbardziej cieszyła Fostera myśl, że funduszów wystarczy na długo. Praca przy ukochanym utworze powinna teraz pójść sprawnie. – Ilu ludzi będzie wiedzieć wszystko? – Jarvis z namysłem podrapał się po brodzie. – Nie więcej niż pięciu, co najwyżej sześciu, sir – bez wahania odpowiedział Barrow. – Nas dwóch. Finch, bo on będzie na nowo pisał listy. Oczywiście człowiek układający ich treść. W sumie cztery osoby. Zakładam jednak, że może będziemy musieli poszukać nowego literata, jeżeli próby pierwszego okażą się niezadowalające. Dopuszczam możliwość dwukrotnej wymiany, potem będziemy musieli zrezygnować, bo krąg wtajemniczonych za bardzo się rozszerzy. Admirał St. Vincent z roztargnieniem pokiwał głową. Widać było, że jego umysł systematycznie przetrawia wszystko to, co podczas długiej rozmowy wyłożył sekretarz Admiralicji. Chciał poznać więcej szczegółów, odkładając chwilę podjęcia decyzji. – Chyba jednak więcej. – Jarvis chrząknął. – Ktoś musi przejmować te bajdurzenia dwojga kochanków, nadal traktujących się jak Romeo i Julia, usuwać pieczęcie, lakować nowe listy, ekspediować. – Nie, sir – sekretarz pokręcił głową – ci ludzie nic nie będą wiedzieć. My i tak czytamy listy Nelsona, o czym kiedyś już wspomniałem, sir, choć do tej pory nie czytaliśmy listów lady Hamilton. – Zmrużył oczy. – Chodzi o sprawy bezpieczeństwa. Admirał Nelson sporo pisze o swoich planach, posunięciach, przemyśleniach. Chciałem wiedzieć czy nie za dużo, bo kobiety często bywają gadatliwe, a domyślamy się obecności kilku agentów korsykańskiego tyrana w otoczeniu kochanki admirała. Lecz Nelson nigdy nie przekracza w tych sprawach pewnej granicy, podobnie jak lady Hamilton. Jej listy czytamy od niedawna. Zaczęliśmy tak czynić dopiero wtedy, kiedy pojawił się ten Fitzpatrick, a admirał Nelson zaczął się skarżyć na obojętność kobiety swojego życia. – Fitzpatrick to goguś i bawidamek – sapnął Jarvis. – Damski pieszczoch. Mydłek. Oczywiście z gwardii irlandzkiej, nie mogło być inaczej. Rude włosy, niebieskie oczy, usta pełne gadaniny o miłości. – Ludzie zajmujący się sprawami, powiedzmy, pomocniczymi – ciągnął spokojnie Barrow – będą sądzić, że kontynuujemy dawną działalność. Tylko Finch i człowiek układający od nowa listy będą znali prawdę. Musiał także odnieść się do wcześniejszych słów lorda St. Vincent. Były niesprawiedliwe, a nawet niebezpieczne. Barrow sądził, że Jarvis zdaje sobie z tego sprawę. Po prostu admirał dał upust przepełniającej go irytacji. – Fitzpatrick to lojalny poddany króla, gotowy oddać za niego życie w walce – stwierdził z naciskiem. – Szczery Brytyjczyk. Bardzo inteligentny człowiek. Zna na pamięć wiele sonetów Szekspira. Interesuje się sztuką malarską, zbiera obrazy. Jest znawcą teatru. Zwykły bawidamek nigdy nie zainteresowałby lady Hamilton. |