powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

50 najlepszych płyt 2012 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Put Your Back N 2 It›
‹Put Your Back N 2 It›
40. Perfume Genius „Put Your Back N 2 It”
„Od tego czasu znamy charakter jego muzycznej twórczości – wypełnionej przede wszystkimi skąpymi klawiszami, delikatną perkusją i smutnym, lirycznym głosem. Co dodatkowo ujmujące, jego melancholijne teksty naszpikowane bywają opisami przeróżnych perwersji i niecodzienności.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Psychedelic Pill›
‹Psychedelic Pill›
39. Neil Young „Psychedelic Pill”
Tegoroczna „Americana” nie przypadła krytykom do gustu. Podróż po amerykańskiej muzyce mogła wydawać się ciekawa, ale niestety, zostaje wręcz zagłuszona folkowym, wręcz tanecznym kontekstem. Dobrze, że jako alternatywę Neil Young postanowił odbyć wycieczkę swojego życia po muzyce, która wychodzi mu najlepiej. „Psychedelic Pill” jest tego doskonałym przykładem. Dwupłytowe wydawnictwo to z jednej strony rock w opozycji do aktualnych trendów, a z drugiej przypomnienie za co tak cenimy tego artystę. Otwierający „Driftin’ Back” to prawie półgodzinna (!) suita, okraszona ciągłymi jammowanymi partiami gitary z klasycznym, pełnym energii wokalem Neila. To właściwie jego najdłuższy utwór w karierze i trzeba naprawdę nie lada odwagi, aby umieścić go jako numer jeden na płycie. Zresztą, świetnie odzwierciedla emocje jakie będą nam towarzyszyć podczas odsłuchu. Wspomnieć należy, że przy nagraniu albumu brali udział muzycy z Crazy Horse, dzięki czemu podróż po rockowych brzmieniach z lat 70. nabiera odpowiedniego, hipnotycznego i szorstkiego charakteru. „Psychedelic Pill” to w dużym stopniu autobiograficzne tło dla jego niedawno wydanej książki oraz świetny, refleksyjny materiał, wspominanie starych, lepszych czasów i ich konfrontacja z teraźniejszością. To także dowód na to, że Neil Young pomimo 35 płyt na koncie ma jeszcze sporo do powiedzenia w rockowej muzyce.
‹King Animal›
‹King Animal›
38. Soundgarden „King Animal”
„Kwartet brzmi tak, jakby nie miał żadnej przerwy w działalności. Od początku do końca albumu słychać, że to nadal grupa muzyków, których łączy muzyczna chemia i którzy razem tworzą niepowtarzalną atmosferę – tak było na poprzednich pięciu albumach, tak jest i teraz.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Confess›
‹Confess›
37. Twin Shadow „Confess”
„Na opisywanej płycie króluje syntetyczny, żywy pop (który trzeba niewątpliwie oznaczyć jako „retro”), mocne klawisze, z oddali dochodzące gitary oraz zwykle gładki wokal. Do tego dość zuchwałe, ale nieraz proste i nieco banalne teksty sprawnie ułożone w rytmiczne zwrotki i chwytliwe refreny…”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Dar De Duh›
‹Dar De Duh›
36. Dordeduh „Dar de duh”
W zalewie pagan/folk metalowych wydawnictw bardzo ciężko o takie, które swoją muzyką nie popadną w przesadny patos albo banał. Skład Dordeduh to głównie dwóch banitów ze świetnego Negura Bunget i już premierowa EP-ka „Valea Omului” była świetnym przedsmakiem tego, co czeka nas na pełnym albumie. „Dar de Duh” spełnia pokładane w nim nadzieje i jest doskonałą kontynuacją myśli przyświecającej chociażby „Om” z macierzystej formacji. Mamy zatem rozwlekłe kompozycje, wzbogacone bogatym instrumentarium takim jak: rumuńska toaca, ksylofon, rogi - często wplatane w jazgotliwy dźwięk gitar. Wokale zmieniają się niczym w kalejdoskopie, od wściekłych growli, poprzez delikatną mantrę, na chórach kończąc. Dordeduh wcale nie ułatwia słuchaczowi zadania. Nagrał bardzo różnorodny krążek z pogranicza black metalu, folku, inspirowany także rumuńską mitologią i często uciekający w progresywne brzmienia. To 80 minut muzyki, która wymaga odpowiedniego podejścia. Tam gdzie Enslaved na zeszłorocznym „Riitiir” zawodzi, produkując kolejny wzniosły, a przez to pretensjonalny materiał, grajkowie z Rumunii delikatnie dawkują emocje, a przy tym nie pozwalają, aby zadęcie zwyciężyło nad dobrymi kompozycjami. Oby więcej takich płyt.
‹Strange Fruits›
‹Strange Fruits›
35. E1000 „Strange Fruits”
„To album faktycznie, jak tytuł wskazuje, dziwny, ale satysfakcjonujący i odwdzięczający się uważnemu słuchaczowi. To synteza dobrego gustu elektronicznego, w której znajdą coś dla siebie tak koneserzy gatunku, jak i nowicjusze w tych strefach dźwiękowych.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Shelter›
‹Shelter›
34. Loco Star „Shelter”
„Nie podlega wątpliwości, że muzycznie „Shelter” to osiągnięcie kolejnego, jeszcze wyższego poziomu. Jego elektroniczne dźwięki precyzyjnie współgrają z tradycyjnymi instrumentami (perkusją, basem, trąbką, ale też pianinem czy smyczkami) i dwójką wokalistów.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹Kin›
‹Kin›
33. Iamamiwhoami „Kin”
Iamamiwhoami intryguje od samego początku istnienia. Tak naprawdę za szwedzkim, audiowizualnym projektem stoją producent Claes Björklund oraz wokalistka Jonna Lee. Najpierw popularność przyniosły im enigmatyczne wideoklipy pojawiające się masowo w internetowej sieci, a wreszcie w 2012 roku ukazał się studyjny debiut duetu zatytułowany krótko „Kin”. To bez dwóch zdań skandynawska, różnorodna elektronika umiejętnie dopełniona charakterystycznym wokalem niebanalnej śpiewaczki. Zapewne nie mylą się ci, którzy doszukują się w twórczości Iamamiwhoami podobieństw choćby z The Knife, lecz to tylko wierzchołek góry lodowej. Chłodne, pulsujące brzmienie zachęca zarówno do tańca, jak i potrafi jedynie majaczyć, jednocześnie nie przestając utrzymywać słuchacza w napięciu i skupieniu. Szczególną moc ma w moim odczuciu numer „Drops”, ale na uwagę zasługuje cały krążek, na którym stylowo ścierają się rozmaite syntetyczne nurty nowoczesnej muzyki (od ambientu po dream pop). Należy również pamiętać o wizualnej stronie przedsięwzięcia, bo choć współgra ona znakomicie z kolejnymi klimatycznymi utworami, to może być rozpatrywana osobno, jako blisko 45-minutowy film. Dlatego też po „Kin” podwójnie warto sięgnąć.
‹Eighty One›
‹Eighty One›
32. Yppah „Eighty One”
„Artysta związany z Ninja Tune bardzo efektywnie nawiązuje do najlepszych czasów chilloutu oraz downtempa, przede wszystkim sprawnie budując pulsujące (często też z wyraźnymi, hiphopowymi beatami), nieraz migotliwe, a zwłaszcza rozmywające się w wielu fragmentach podkłady.”
Czytaj więcej w recenzji.
‹With Us Until You’re Dead›
‹With Us Until You’re Dead›
31. Archive „With Us Until You’re Dead”
„Potwierdziło się zapowiadane przez zespół zróżnicowanie aranżacyjne. Rozstrzał stylistyczny jest spory, ale co najważniejsze – dość spójny. Partie orkiestry wplatane są w wyważony sposób, jak w przypadku „Silent”, gdzie gęsta, momentami wręcz industrialna atmosfera przechodzi bardzo delikatnie w mroczny filmowy klimat, z użyciem wiolonczeli, skrzypiec czy fletu.”
Czytaj więcej w recenzjach: tutaj i tutaj.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

241
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.