powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

Między okiem smoka a grzybkami Radagasta
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Marcin T.P. Łuczyński: Amen to that. Przyznam, że całe to marudzenie na rzekome niepotrzebne dłużyzny przestałem traktować poważnie po kwadransie projekcji. Początkowe kilkanaście minut obejrzałem z niekłamanym zdumieniem, bo to majstersztyk absolutny. Siedzę i siedzę, cały czas jesteśmy w norce Bilba, czas płynie, nigdzie się nie przenosimy, żadnych skoków w inny wątek fabularny, a ja nie jestem ani trochę znudzony. I dostaję na tacy piękną ekspozycję bohaterów, co było zadaniem dość karkołomnym: pokazać bandę trzynastu krasnoludów tak, żeby każdy z nich miał cechy indywidualne, żeby się odróżniał od pozostałych chociaż trochę i żeby się go dało jako tako kojarzyć przez resztę filmu. Do tego mrugnięcie do widza okiem w momencie, kiedy Gandalf próbuje wymienić ich imiona z pamięci (ja ich nie pamiętam do teraz). Widzę ich w radości, w kompletnym rozgardiaszu, gdy plądrują Bilbowi spiżarnię, widzę podczas głębokiej zadumy i nostalgii w trakcie wykonania pieśni, która – jakby tego wszystkiego było mało – kompletnie miażdży. A na dokładkę to, co w „Drużynie pierścienia” było na równie wysokim poziomie: znakomicie zmontowane intro, gdzie sekwencją dobrze skrojonych ujęć opowiedziano o wygnaniu krasnoludów dokładnie tyle, ile trzeba było. Wspaniałe otwarcie.
Michał Kubalski: Nie mówiliście jeszcze o kolejnej zmianie – o wzmocnieniu (w powieści pojawiającej się jedynie we wspomnieniach) postaci bladego orka, Azoga. Faktycznie, w języku filmowym można było uznać, że przez większość „Hobbita” bohaterom brakuje wyraźnego antagonisty – Smaug pojawia się dopiero pod koniec, a Władca Goblinów czy król elfów są przeciwnikami jedynie epizodycznymi.
Gabriel Krawczyk: Azog jest fajnym chwytem podkręcającym napięcie i oczekiwania przed kolejnymi częściami, w których zapewne pojedynek między nim a Thorinem zostanie rozstrzygnięty. Co do humoru, to ja się muszę przyznać, że mimo iż slapstick, cyrkowe pościgi, pamiętne chrapanie jednego z krasnoludów wzbudziły moją wesołość, to żart scenariuszowy jest co najwyżej przeciętnej próby.
Jakub Gałka: Myślę, że postać Azoga to symbol większych zmian scenariuszowych, których – rozciągając fabułę na aż trzy filmy – Jackson się dopuścił. O ile sam Blady Ork niespecjalnie mnie przekonał w swej hollywoodzkiej jednowymiarowości i obrzydliwości (o ileż bardziej w „hobbitowym klimacie” był świetny Władca Goblinów!), o tyle generalnie kierunek uważam za udany. Tym, co sprawia, że rozgrzeszam Jacksona za wszystko jest fakt, że wprowadzając zmiany i wzbogacając wątki sięga do źródła, czyli do Tolkiena. Muszę przyznać, że z olbrzymią przyjemnością po powrocie z kina odpaliłem Wikipedię i zacząłem wczytywać się w historię wojny krasnoludów z orkami i mroczne dzieje Dol Guldur.
Konrad Wągrowski: Byś się wstydził. Ja po seansie sięgnąłem po książkę.
Sebastian Chosiński: A ja odpaliłem YouTube’a i od tamtej pory niemal na okrągło słucham „Misty Mountains”.
Jakub Gałka: I tak przypominając sobie legendarium Śródziemia z wypiekami pochłaniane przed laty, coraz bardziej podwyższałem swoją ocenę „Hobbita” właśnie za to, że pokazuje fragmenty tych niesamowitych historii – oglądanie Throra to frajda taka sama, jak dostrzeżenie Gil-galada podczas bitwy Ostatniego Sojuszu z Sauronem we wstępie do „Drużyny Pierścienia"! I nie przeszkadzają mi takie drobnostki, jak uczynienie Radagasta pierwszym, który dostrzegł zło w Dol Guldur (to zapewne oznacza zmianę historii Thraina), czy właśnie wyeksponowanie postaci Azoga, którego najpewniej usiecze Thorin, a nie Dain.
Michał Kubalski: Na plus zaliczam też Martina Freemana w roli Bilba – wreszcie pierwszoplanowy niziołek, który nie jest dowcipnisiem ani rzucającym powłóczyste spojrzenia mięczakiem! Wprawdzie jego decyzja o dołączeniu do przygody wydaje mi się nieco szybka, a brak wątpliwości niezgodny z powieścią (jedynie moment z brakiem chusteczki te wątpliwości pokazuje), ale ogólnie zostałem przekonany. Moja własna wizja Bilba jest bliższa roli Iana Holma – zawsze wyobrażałem sobie BB jako mężczyznę w sile wieku, a nie młodzika.
Gabriel Krawczyk: Gdyby ściśle trzymać się trylogii, Bilbo, który przecież przestał fizycznie starzeć się w momencie znalezienia Pierścienia, powinien mieć albo 50 lat (czyli tyle, ile miał w powieści), albo 70 (w takim mniej więcej wieku był Ian Holm, gdy zacząć odgrywać Bilba).
Konrad Wągrowski: No co ty, przecież nigdzie nie jest powiedziane, że Bilbo przestał się starzeć. Mowa jest, że starzał się wolniej, raczej w innej formie (mowa jest o „rozciągnięciu”). Do tego pamiętaj, że hobbickie 50 lat to nie ludzkie 50 lat. Hobbici żyją ok. 120 lat, a wyraźnie mowa, że dojrzałość (prawną) osiągają w wieku 33 lat. Załóżmy, że owe 33 lata to ludzkie 21 i wtedy wychodzi, że na nasze Bilbo ma (Konrad sięga po kalkulator) około 32 lat. A do takiego wieku Freeman pasuje doskonale.
Gabriel Krawczyk: W takim razie biję się w piersi i obiecuję sobie w najbliższym czasie ponownie wrócić do Tolkiena. Szefowi wierzę.
Jakub Gałka: O tak, powszechne pochwały dla Freemana to chyba jedyna reakcja recenzencka, którą się nie rozczarowałem i z którą w pełni mogę się zgodzić. Aż dziw bierze, że 10 lat temu Jackson nie wpadł na to, że właśnie w taki sposób można pokazać spokojnych domatorów i ich przemianę, zamiast męczyć widza postaciami nierozgarniętych półgłówków i metroseksualnych wymoczków.
Konrad Wągrowski: Nie przesadzajmy, Jackson miał do tej pory wielkiego castingowego nosa. Weźmy pod uwagę np. Iana McKellena czy Viggo Mortensena. Martin Freeman jest tego kolejnym potwierdzeniem. Przy drugim seansie patrzyłem specjalnie na jego rolę – i jest naprawdę znakomita. To nie tylko wygląd, to gesty, to mimika pasująca do różnych scen, to autentycznie wyglądający strach w chwilach, gdy się zastanawia „gdzie ja właściwie jestem?” i wyraz poczciwości, gdy staje się zwykłym, tęskniącym za spokojem hobbitem, to determinacja, gdy nie ma innego wyjścia i trzeba wykazać się inicjatywą.
Sebastian Chosiński: Trudno się nie zgodzić, że McKellen jako Gandalf sprawdził się świetnie – w „Hobbicie” zresztą również. Ale cały czas zadaję sobie pytanie, jaki byłby w roli czarodzieja Sean Connery? I – choć brak mi obiektywizmu – za każdym razem odpowiadam sobie: jeszcze lepszy!
Gabriel Krawczyk: Można chwalić poszczególne elementy, z tym nie mam problemu. Mam jednak inne pytanie: która warstwa filmu w całości was zadowoliła? Ani efekty specjalne (wargowie, zamiast biegający – ślizgający się po powierzchni…), ani scenariusz (dłużyzny i ledwie tolerowany humor) mnie nie usatysfakcjonowały.
Marcin Osuch: Akurat wargów w „Hobbicie” trzeba zaliczyć Jacksonowi na plus. W końcu są to wilki a nie jakieś hienopodobne monstra z „Władcy…” . A wracając do pytania to najbardziej odpowiada mi epickość całej historii. Tej wyprawy małej grupy, wcale nie najdzielniejszych wojowników, przez nieznane, dzikie krainy. Po tym względem „Hobbit” ma szansę wręcz przebić „Władcę…”.
Sebastian Chosiński: Lubię, kiedy mogę się na filmie wzruszyć. Lubię, gdy film budzi we mnie pozytywne emocje. Lubię, gdy gloryfikuje pozytywne relacje międzyludzkie, gdy podkreśla siłę przyjaźni i wartość poświęcenia dla innych. I to właśnie znalazłem najpierw we „Władcy”, a teraz w „Hobbicie”. Kilka scen – owszem, może nawet paskudnie patetycznych – zwyczajnie sprawiło, że ciarki przebiegły mi po plecach, a do oczu napłynęły łzy. Chociażby scena, kiedy w norce Bilba krasnoludy śpiewają rzewną pieśń o utraconym domu. Scena, w której strachliwy niziołek przychodzi z pomocą Thorinowi, ratując go przed pewną śmiercią. Inna sprawa, że żadna z nich i tak nie może równać się z pojedynkiem na zagadki, jaki toczą Bilbo i Gollum. To najmocniejszy moment tej części „Hobbita” – scena, która dosłownie mrozi i przeraża. I kolejna, będąca jej konsekwencją, gdy Bilbo, już z pierścieniem na palcu, patrzy na wystraszonego i nic nie rozumiejącego Golluma, zastanawiając się, czy skrócić go o głowę, czy nie. Obaj są tutaj tak bezradni, że aż chwyta to za serce. Postać Golluma w jeszcze większym stopniu, niż było to pokazane we „Władcy”, urasta do najtragiczniejszych w kontekście całości, czyli obu dzieł.
Gabriel Krawczyk: Mimo że obstaję wciąż przy swoim, zgadzam się z Tobą w zupełności. Emocjonalnie „Hobbit” spełnił swoją funkcję, lecz jako dzieło filmowe – nie jest bezbłędne. Co do mistrzowskiej sceny z zagadkami, chyba największa w tym zasługa Andy’ego Serkisa w roli Golluma, po raz ostatni występującego w adaptacji prozy Tolkiena. Momentalnie zmieniająca się mimika, od tragicznej po groteskowo-komiczną, pokazuje, że rację może mieć Serkis zastanawiający się nad założeniem osobnej kategorii nagród aktorskich – dla posługujących się metodą motion capture. Pozostaje pytanie (na które odpowiedzieć mogą tylko wtajemniczeni), jak duże pole do popisu pozostawia ta technologia aktorowi…
Konrad Wągrowski: To nie tylko Serkis, to też reżyseria – żadna z zagadek nie jest podana w taki sam sposób, bohaterowie cały czas są pozawerbalnie aktywni – chyba właśnie najfajniejsze było to, że tu sobie zadają różne pytanka, a ich ciała pokazują dużo szerszy zakres emocji.
Jakub Gałka: Polejcie Sebastianowi, koledzy (może być jakaś życiodajna miksturka z grzybków od Radagasta), bo dobrze gada. Można psioczyć na holyłudzkość oraz ogólną miałkość i prostotę pewnych chwytów, ale trzeba przyznać, że Jackson opanował je do perfekcji. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek miłośnik Tolkiena bez mocniejszego bicia serca oglądał scenę śpiewu krasnoludów, śmierci Throra czy rozterek niewidzialnego Bilba. Taki już urok Śródziemia Jacksona, że pierwszym słowem najlepiej je opisującym jest „epickie” – i to w każdym aspekcie: od plenerów, przez fabułę, po konstrukcję poszczególnych scen. Drugim – „wzruszające”.
Michał Kubalski: Biedny Kuba… Jego wyobraźnia nie obejmuje mojego istnienia. Bo cóż, scena śpiewu krasnoludów czy śmierci Throra nie wywołała u mnie wzruszenia. Chyba żeby uznać, że skoro nie wywołała, to nie jestem TRU miłośnikiem Tolkiena i Q.E.D. Może tak być. Natomiast scena z niewidzialnym Bilbem przywołała nie tyle emocje, co wcześniejsze słowa Gandalfa o odwadze, polegającej na tym, że wie się nie to, kiedy ostrza użyć, lecz kiedy się od tego powstrzymać. I oczywiście analogiczną scenę z litościwym Frodem, powstrzymującym Sama przed zabiciem tego samego Golluma. No właśnie, ile takich nawiązań do „Władcy Pierścieni” można znaleźć? Wspomniana scena jest jedną z nich, inną jest przypadkowe założenie Pierścienia przez Bilba i Froda. Galadriela, plenery, Hobbiton… co jeszcze?
Jakub Gałka: Biedny Michał, nie jest w stanie rozpoznać nawiązań do „Władcy”, nawet gdy Jackson podaje mu je wprost na tacy, aranżując te same ujęcia (np: uderzenie o żyrandol) i okraszając je odpowiednimi motywami muzycznymi. Nostalgiczne nawiązania to rzecz fajna, ale tracą swoją magię, gdy są zbyt łopatologiczne.
Marcin T.P. Łuczyński: Dla mnie te epickie plenery to był wehikuł dla uczucia „there and back again”. Nowa Zelandia i tym razem nie zawiodła. Miło było znowu zobaczyć owoce pracy Johna Howe’a i Alana Lee, tych facetów, którzy szkicownikami i ołówkami stworzyli koncepty właściwie na wszystko, co w filmie wizualne. Oko smoka wieńczące dzieło to był absolutny majstersztyk, pod tą furą złota naprawdę leży bestia taka, że klękajcie narody. Z dziką rozkoszą wyczekam te dwa lata, żeby na rynek weszły w obieg DVD w wersji reżyserskiej, i zafunduję sobie wszystkie części nie o pół godziny skrócone, ale o co najmniej godzinę wydłużone. Bo ja te wszystkie poboczne detale i dłużyzny, których jakoś nie umiem dostrzec, a tym bardziej cierpieć z ich powodu, zwyczajnie lubię.
Gabriel Krawczyk: Wychodzi na to, że to ja jestem nieczułym gburem, który nie daje się wciągnąć w opowieść. By utwierdzić wszystkich w tym przekonaniu, powiem, że „epickie” plenery, owszem, były śliczne, a jednak ten ogląd psuła mi świadomość, że mam do czynienia z dziecięcą, momentami infantylną opowieścią (co przydługa ekspozycja doskonale mi unaoczniła). Co do sceny śpiewu krasnoludów – śpiew i bez wizji wywoływał ciarki. W ten sposób film mnie nie ruszył. Pełen podziwu jestem natomiast wobec oddania klimatu ekranowego Śródziemia sprzed dekady. I jako podróż w przeszłość (i Bilbo, i naszą) „Hobbit” sprawdza się znakomicie. Chyba jednak wszystko przez technologię: była jak osa koło nosa, która nie pozwala czerpać przyjemności z czegokolwiek. Unikajcie więc 48 klatek, a „Hobbit” spełni Wasze oczekiwania (nasze przykłady tego dowodzą).
• • •



Tytuł: Hobbit: Niezwykła podróż
Tytuł oryginalny: The Hobbit: An Unexpected Journey
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 28 grudnia 2012
Reżyseria: Peter Jackson
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Muzyka: Howard Shore
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: USA
WWW:
Gatunek: fantasy
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

147
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.