Seans „Życia Pi” dostarcza ponad dwugodzinnego wizualnego oszołomienia doprawionego szczyptą religijnego dydaktyzmu o poszukiwaniu sensu wiary. Jeśli jednak najnowszy film Anga Lee rozbudził w was apetyt na coś więcej niż cieszące oko krajobrazy i egzotyczne zwierzęta w nietypowej scenerii, możecie się rozczarować.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Życie Pi” opowiada historię nastoletniego Piscine „Pi” Patela (Suraj Sharma), którego rodzice prowadzą zoo w Indiach. Problemy finansowe sprawiają, że rodzina bohatera decyduje się na przeprowadzkę do Kanady, gdzie będzie można sprzedać zwierzęta z dużym zyskiem i rozpocząć życie od nowa. W trakcie podróży dochodzi jednak do katastrofy. Ocalały Pi trafia na niewielką szalupę ratunkową, którą odtąd dzielić będzie z zebrą, hieną, orangutanem oraz tygrysem bengalskim o wdzięcznym imieniu Richard Parker. A kiedy Richard Parker zgłodnieje, liczba pasażerów zacznie kurczyć się w zastraszającym tempie… Adaptacja powieści Yanna Martela przypomina nieco dokumentalny film w stylu „z kamerą wśród zwierząt”. Najlepsze fragmenty „Życia Pi” to te, w których palmę pierwszeństwa Ang Lee oddaje operatorowi Claudio Mirandzie. Są tu momenty zapierającej dech w piersiach wizualnej maestrii, jak chociażby w scenie, kiedy oglądamy dryfującą szalupę na tafli gładkiego oceanu lub podczas ewakuacji bohaterów (trójwymiarowa zebra uciekająca z tonącego statku na długo pozostanie w mojej pamięci…). Pojawia się też tajemnicza wyspa rodem z „Lost – Zagubieni”, która w dzień przypomina rajski ogród, nocą zaś zamienia się w mięsożerną pułapkę. Wisienką na torcie są zaś ujęcia bogatej fauny otaczającej zewsząd bohaterów (moim prywatnym faworytem jest wyłaniający się z morskiej toni fosforyzujący wieloryb). Bajkowa konwencja i odpowiednio wysoki budżet stają się ostatnimi czasy pretekstem do (nie zawsze uzasadnionego) korzystania przez twórców z technologii 3D. Trudno jednak w przypadku „Życia Pi” wystosować zarzuty o tanie efekciarstwo i niechlujstwo spowodowane chęcią podwojenia zysków, jakie często padają pod adresem kina trójwymiarowego. 3D w filmie Anga Lee jest świadomie stosowanym zabiegiem stylistycznym, będącym równoprawnym składnikiem filmowego opowiadania. Technologia trójwymiarowa pomaga wyciągnąć na pierwszy plan baśniowość historii Pi, jednak bez przesadnego popadania w manierę „jak 3D, to musi na widza lecieć”. Wizualne szaleństwa twórców są niestety równoważone fragmentami miałkich dyskusji dotyczących wiary, jakie przeprowadza dorosły już bohater z pisarzem, któremu opowiada swoją niezwykłą historię. I choć ogromną zaletą „Życia Pi” jest brak opowiadania się po którejkolwiek ze stron (główny bohater wyznaje równocześnie trzy największe religie świata – hinduizm, islam i chrześcijaństwo), filozoficzne refleksje tej dwójki są niespecjalnie odkrywcze i zamiast obiecanego objawienia mogą wywołać co najwyżej beznamiętne wzruszenie ramion. Trudno najnowszy film twórcy „Tajemnicy Brokeback Mountain” zaliczyć do jego najlepszych dzieł, co nie oznacza, że „Życie Pi” należy jednoznacznie spisać na straty. Poza wspomnianą oszałamiającą oprawą wizualną uwagę przykuwa przede wszystkim debiutujący Suraj Sharma, którego intuicja aktorska w niczym nie ustępuje 9-letniej Quvenzhané Wallis, nominowanej do Oscara za „Bestie z południowych krain”. Młody Hindus wprawdzie nie wpadł w oko Amerykańskiej Akademii, ale będzie miał szansę powalczyć o nagrodę BAFTA dla najlepszej wschodzącej gwiazdy kina. „Życie Pi” powinno przypaść do gustu wszystkim spragnionym „świeżej krwi” w wysokobudżetowym kinie, jak i zapalonym wyznawcom technologii trójwymiarowej. W innym przypadku seans najnowszego filmu Anga Lee może okazać się czasem straconym. No chyba że marzycie o tym, aby zobaczyć, jak fosforyzujący wieloryb wyłania się z oceanu w środku nocy. W czy-de.
Tytuł: Życie Pi 3D Tytuł oryginalny: Life of Pi Data premiery: 11 stycznia 2013 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Gatunek: animacja, dramat, przygodowy Ekstrakt: 60% |