powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

50 najlepszych płyt 2012 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
20. Sigur Rós „Valtari”
„Nowy materiał jest tak złożony i naładowany emocjami, że trzeba być przygotowanym na odebranie solidnej dawki tego rodzaju brzmień, na spójną i monotonną, wypełnioną post-rockiem, elektroniką i ambientem wędrówkę w głąb siebie. Może i trochę nudną, ale piękną i odrobinę wyniosłą.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
19. Napalm Death „Utilitarian”
Napalm Death to właściwie instytucja, której byli oraz aktualni członkowie mogą poszczycić się niemałym wkładem w rozwój muzyki ekstremalnej: od Godflesh prowadzonego przez Broadricka, Scorn Micka Harrisa, aż po jazzowy Painkiller, w którym udzielali się John Zorn oraz Bill Laswell. A to tylko pierwsze z brzegu projekty. Napalm Death to jeden z nielicznych zespołów, który od 30 lat jest wierny własnym zasadom i przez 15 krążków udowadnia, jak wiele jeszcze ma do przekazania. „Utilitarian” to album na wskroś pierwotny, przywołujący najstarsze czasy zespołu, ale doskonale wpasowany w aktualną, cyfrową rzeczywistość. Dość powiedzieć, że płyta była udostępniona legalnie w sieci przed oficjalną premierą. Patetyczny wstęp w postaci „Circumspect” z jednej strony zaskakuje, a z drugiej udowadnia, że grindcore’owców z Birmingham nadal stać na pewną dozę eksperymentu. Ale już „Errors In The Signal” wszelkie wątpliwości rozwiewa, bo to nadal stary dobry Napalm Death, tyle że znów zaskakujący, bowiem w kolejnym „Everyday Pox” słyszymy samego Johna Zorna, który zdecydowanie ubarwia całość i przypomina o konotacjach z wspomnianym wcześniej Painkiller. Takich krótkich, acz wzbogacających materiał smaczków jest na płycie więcej. Wystarczy wspomnieć „Fail Of Their Swords” z męskim chórem czy czyste wokale kojarzące się z Fear Factory w „The Wolf I Feed”. Jedynie Mark „Barney” Greenway wydaje się być niewzruszony i niczym huragan akompaniuje rozwrzeszczanym growlem w takt kolejnych rwanych riffów. Zaskakuje bezkompromisowość, zadziwia dojrzałość i brak stagnacji, bo przecież w takim wieku można pokusić się o odcinanie kuponów, ale zespół tej klasy nigdy nie uznawał kompromisów. „Utilitarian” to kwintesencja ekstremy w najlepszym możliwym wydaniu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
18. Skubas „Wilczełyko”
„Skubas zaskoczył. Nie tylko postawieniem na surowe i tradycyjne gitarowe granie, nasycone mrocznym klimatem, lecz głównie poziomem, który osiągnął na „Wilczymłyku”. Bez dwóch zdań to pozycja podnosząca prestiż całej polskiej muzyki, świetnie zrealizowana, kompletna i przyciągająca jak mało co.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
17. Bobby Womack „The Bravest Man In The Universe”
„Prawdziwy wokalny mistrz, który zbliża się do siedemdziesiątki. Dotychczas nie stronił od wyniszczających używek, a przy tym twórczo milczał już kilkanaście lat. „The Bravest Man in The Universe” to jego tegoroczny powrót do wielkiej muzyki. Reaktywacja w zaskakującym i nowoczesnym stylu, potwierdzająca, że Bobby Womack ciągle ma to coś.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
16. The White Buffalo „Once Upon a Time in the West”
„Osobnego podkreślenia wymaga natomiast autentyczna świeżość tej starej (jak bezprawny amerykański świat) muzyki. Muzyki różnorodnej – potrafiącej zaskakiwać, na przemian ożywiać albo miło kołysać – a do tego dającej prostą satysfakcję wynikającą z obcowania z klasycznym gitarowym graniem, które nadal okazuje się wielce atrakcyjne.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
15. Tales of Murder and Dust „Hallucination of Beauty”
Jedno z największych odkryć ubiegłego roku. Duńczycy z Tales of Murder and Dust brzmią tak, jakby czas zupełnie dla nich nie istniał i odważnie sięgają po psychodelię lat 70., tyle że tę bardziej rozmarzoną, przypominającą najlepsze dokonania Jefferson Airplane, choć z drugiej strony shoegaze’owy klimat mocno kojarzy się z My Bloody Valentine. Jest romantycznie, pięknie, aczkolwiek niepokojąco i narkotycznie. To transowa wycieczka po emocjach, która czasem zahacza też o Pink Floyd, a brzmienie sitary przywołuje na myśl Lamp of the Universe. Pomimo tylu oczywistych inspiracji debiut Tales of Murder and Dust ma własną tożsamość. „Hallucination of Beauty” to osiem spokojnych utworów, z których każdy przedstawia zupełnie inną historię, a wolno snujące się melodie od pierwszego do ostatniego taktu, niczym wspomniany narkotyk, potrafią przyciągnąć swoimi dźwiękami. Jeden z najlepszych debiutów 2012. Warto mieć na nich oko.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
14. Luxtorpeda „Robaki”
„Od początku do końca – no dobrze, prawie do końca – Luxtorpeda zapewnia ostrą jazdę, która powinna przypaść do gustu wszystkim kibicującym Friedrichowi od zarania jego kariery, czyli Acid Drinkers i Turbo.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
13. Death Grips „The Money Store”
„Wokale tym razem w ogóle nie dają słuchaczowi wytchnienia. Przez ich wściekłość i punkowo-hardcore’ową agresję przebija się nie do końca określony, biblijny profetyzm. Zupełnie jakby MC Ride chciał siebie określić mesjaszem nowej ery.”
Czytaj więcej w recenzji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
12. Soulsavers „The Light The Dead See”
Nowy album brytyjskich eksperymentatorów brzmi na samym początku jak prosty przepis na depresję: wymieszać elektronikę, podlać sosem klasycystycznych elementów, dorzucić trochę rocka i downtempa, a potem powiedzieć „voilà”, serwując danie na starym patefonie. Z jednym zastrzeżeniem: tam gdzie można było się zaplątać we własnych pomysłach, na „The Light The Dead See” wkraczają do tego goście, tworząc atmosferę ulokowaną gdzieś pomiędzy koszmarami Jónsiego z Sigur Rós a ekstatycznymi uniesieniami This Mortal Coil. „The Light The Dead See” jest albumem niełatwym, wymagającym cierpliwości, homogenicznym i spójnym ponad miarę. Nawet udręczony David Gahan brzmi tu na miejscu – nie ma bezmyślnego potęgowania smutku ani rozdrapywania starych ran. Jest cisza i kontemplacja bez nawet jednego zbędnego dźwięku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
11. Moonface „With Siinai: Heartbreaking Bravery”
Moonface nie miało szczęścia i nie zyskało dużego rozgłosu, być może dlatego, że Spencer Krug nagrał w tym projekcie muzykę, której dotychczas nikt nie chciał słuchać. Nawet jego możliwości wokalne nie zagwarantowały sukcesu. Na opisywanym albumie odnalazł właściwą formułę. Duża w tym zasługa krautrockowców z Siinai, którzy wplatają w wydawnictwo sporo ciekawych pomysłów. Dzięki tej pomocy „Heartbreaking Bravery” staje się bardzo interesującym popowo-elektronicznym eksperymentem, przy którym warto zatrzymać się na dłużej. Otwierający płytę utwór tytułowy to powoli sącząca się, romantyczna ballada o orientalnym zabarwieniu, dobrze wprowadzająca w dalszą część opowieści. Ale dopiero od drugiego numeru Spencer Krug wydobywa z albumu to, co najlepsze. „Yesterday’s Fire” jawi się niczym odprysk „trylogii berlińskiej” Davida Bowiego, zarówno muzycznie, jak i wokalnie, ale zamiast zwykłej kopii dostajemy uwspółcześnioną kontynuację myśli kompozytora z Brixton. Zaskakuje „I’m Not the Phoenix Yet”, który hipnotyzującą elektroniką może przypominać eksperymentalne Silver Apples. „Headed For The Door” to z kolei wycieczka po świecie Davida Lyncha. Niepokojące ambientowe tła od razu na myśl przywołują ścieżkę dźwiękową do serialu „Twin Peaks”. To dzięki zróżnicowaniu „Heartbreaking Bravery” ma ogromną szansę przebić się do świadomości słuchacza. Krug dawkuje emocje, wprowadzając kolejne elementy muzycznej układanki bardzo rozsądnie, nagrywając przy tym doskonałe, dramatyczne wokale. I chyba to jest największą zaletą krążka.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

243
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.