powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

Ciemnością Spowity
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– O wilku mowa – mruknął Coin.
– Ja nie mogę uwierzyć, że ten skurwysyn to zrobił! – wrzasnął piskliwie Pierre Vert jeszcze z progu. – Pan wie, na jakie niebezpieczeństwo on nas wszystkich naraża?! Czy pan wie? Czy pan rozumie? Czy pan zamierza coś z tym… To bomba, istna tykająca bomba… Zginiemy tu wszyscy! Ja, pan, technicy, zwierzęta – zatrząsł się cały, chyba na skutek bezsilnej złości. – Ja myślę, że tylko pan może… pan mnie rozumie? Tylko pan może nas uratować!
Coin niewzruszenie tkwił w swym fotelu, oczy otwierały mu się szerzej i szerzej, z każdym wypowiedzianym przez tamtego słowem. Gdy dziennikarz zamilkł, by zaczerpnąć powietrza, rzekł:
– Panie Vert. Proszę usiąść. Proszę napić się whisky… Nie? Dobrze, to proszę napić się wody i po kolei opowiedzieć mi, co pana tak wzburzyło.
Przez kolejne pół godziny Pierre nieskładnie opisywał, co odkrył na stacji przeładunkowej i w elektrowni. Coinowi nie udało się jednak dowiedzieć, dlaczego dziennikarz przybiegł tu zakrwawiony i gdzie podział się jego kombinezon pustynny. Reporter nawijał gorączkowo i nie pozwalał sobie przerwać nawet wiązanek powtarzających się przekleństw. Wreszcie doszedł do meritum:
– Ja tam wszedłem, dla dobra ludzkości i wszystkich innych żywych stworzeń! Ja wszedłem do tej kabiny, bo w tej kabinie, niby WC, jest winda. Winda jedzie pod ziemię. I wie pan, co tam jest? Niech pan spojrzy, ja to akurat mam nagrane. Tak! Ja widzę, jak się panu twarz zmienia. Ten skurwysyn zakopał tam kilka modułów statku kosmicznego. Używa ich reaktorów tu… tu na PLANECIE!!!
Wygłoszenie tej kwestii jakby pozbawiło go resztek sił. Opadł bezwładnie na fotel i tępym wzrokiem zaczął przyglądać się czubkom swoich butów.
– Ja mam przed sobą jakieś dwieście siedemdziesiąt lat służby społeczeństwu, a ten chuj… – mamrotał jeszcze. – Ten psychopata zabije nas wszystkich i gówno z tego będzie.
Domnall Coin odchrząknął.
– Panie Vert – rzekł. – Czy jest pan absolutnie pewien tego, co pan tam widział? Czy pan jest gotów zeznać pod przysięgą, przed sądem, na Ziemi?
To pytanie ponownie ożywiło reportera:
– Ja przysięgnę, oczywiście! Nie musi mnie pan nawet pytać. Ja napiszę o tym artykuł, jak tylko stąd wylecimy! Ja oczywiście jasno zaznaczę, że TerraNova nie miała z tym nic wspólnego, że to prywatna akcja szaleńca. Ja na razie poproszę pana tylko o przechowanie nagrań, na wypadek gdyby mnie przeszukali.
– Dlaczego mieliby pana przeszukiwać?
Pierre zmieszał się, słysząc to pytanie, i zaczął błądzić wzrokiem gdzieś nad głową kontrolera.
– Ja panu mówię, że ten szaleniec nas wszystkich zabije! – powiedział w końcu, nieudolnie próbując zmienić temat. – Antymateria. Antymateria na planecie… Na planecie! Wie pan, ja studiowałem kiedyś dyrektywę o zakazie wwożenia antymaterii w granice atmosfery. Wie pan, jak ją wprowadzono?
– Drogą referendum, z tego co pamiętam.
– Ja wiem, że redakcja „Świadomego Obywatela” miała niebagatelny wpływ na edukację opinii publicznej i jej poparcie w tej kwestii! Ale wie pan, czemu ją wprowadzono? Pan jest z TerraNova, a rzecz dotyczyła Power Incorporated, więc może pan nie wiedzieć. Niech pan posłucha.
Zrezygnowany Coin odpalił kolejne cygaro i wygodniej rozsiadł się w fotelu. Nie chciało mu się tłumaczyć, że w przeciwieństwie do Pierre`a nie pamiętał tego ze szkolnego podręcznika.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Ja bardzo dobrze znam tę sprawę. Jak pan zapewne się orientuje, wykorzystanie antymaterii jako źródła energii budziło liczne kontrowersje już od samego początku. No bo jak to? Żeby taka energia powstała, antymateria musi unicestwić pewną ilość materii, co czyni w sposób błyskawiczny, nie zważając, czy ową materią jest paliwo, kontener, w którym jest przechowywana, statek kosmiczny, czy też jego załoga. Pożera dokładnie wszystko, co napotka na swej drodze. A co gorsza produkuje promieniowanie gamma. Tu nie trzeba być fizykiem, proszę pana, by sobie wyobrazić, do czego taka niekontrolowana siła może doprowadzić! Wystarczy, by odrobina tej przeklętej substancji dostała się w pobliże ludzkich siedzib, a nastąpi anihilacja, permanentna anihilacja wszystkich żywych istot!
Domnall Coin powstrzymał się od komentarza, że pożar także idealnie pasuje do tego opisu.
– Ja wiem, że antymateria jest nam potrzebna. Póki nie odkryjemy nowych, ekologicznych źródeł energii, to jedyny sposób, by zasilić statki kosmiczne. No ale podróże kosmiczne i tak są niebezpieczne. Zwykły człowiek jak nie musi, nie lata. Ale nie można mu tak po prostu postawić przed domem pojemnika z antymaterią, prawda?
Pierre dopił resztkę wody ze szklanki i ciągnął dalej:
– Ja miałem w rękach oryginalne dokumenty, choć cała sprawa ma sześćdziesiąt dwa lata. Wtedy jeszcze wmawiano nam, że to takie bezpieczne źródło energii. Ogromna wydajność, zero zanieczyszczeń… Ba! Nawet możliwość anihilowania odpadów! Ale wie pan co? Oni zawsze tak mówią, a potem mamy jakąś katastrofę. Tak też było tym razem. W samym węźle Sol wyskoczył z mikroprzestrzeni statek Power Incorporated – jak to przy wyskoku – naładowany antymaterią po zręby. Niektórzy mówią, że nawet przeładowany. Na wysokości Jowisza wpadł w deszcz meteorów. Uszkodzenia miał tak ciężkie, że załoga musiała katapultować się w module ratowniczym. Reszta statku dryfowała w kierunku planety. Gdyby nie przelatywał tamtędy krążownik i nie zdetonował wraku, ten, wpadając w atmosferę Jowisza, wyrządziłby niezmierne szkody w jego potencjalnym ekosystemie! I gdzie wtedy były, pytam, gdzie były wszystkie te zabezpieczenia, mające niby chronić nas przed niekontrolowaną eksplozją?!
Po raz kolejny przechylił szklankę. Tak był pochłonięty własną opowieścią, że nawet nie zauważył, że od pewnego czasu była już pusta.
– Ja wierzę, mocno wierzę, że nie po to myśmy walczyli – podjął po chwili. – Nie po to myśmy walczyli o prawo do bezpieczeństwa wszystkich istot przed śmiercią i anihilacją, nie po to piętnaście lat edukowaliśmy i alarmowaliśmy, aż politycy pojęli wolę ludu i uchwalili zakaz sprowadzania antymaterii na planety, żeby teraz ten psychopata, ten… Ja widzę, że pan się zgadza. Musimy razem wymyślić, co teraz robić!
Pan Coin ocknął się z zadumy i odłożył dawno wygasłe cygaro.
– Teraz będziemy udawać, że się nic nie stało i że nic nas nie niepokoi. Działania podejmiemy, kiedy przyjdzie na to czas. Czyli pan teraz pójdzie do siebie, umyje się, nałoży z apteczki sztuczną skórę na twarz, ubierze…
– Ja mam tak czekać z założonymi rękami?!
– Proszę mi zaufać. Jeżeli rozsadza pana energia, może pan przeprowadzić kilka wywiadów. Nie może pan jednak pochopnym działaniem dać po sobie poznać, że widział pan więcej, niż chciano panu pokazać. Aha. Proszę trzymać się też z daleka ode mnie i Kurta Emmersona. – Coin pochylił się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu: – To dla bezpieczeństwa całej naszej operacji i dla dobra wszystkich istot zamieszkujących ten układ.
Pierre uśmiechnął się chytrze. Na palcach podszedł do drzwi, otaksował korytarz podejrzliwym spojrzeniem, po czym bez słowa wyślizgnął się na zewnątrz. Domnall Coin chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi. Wreszcie podniósł słuchawkę telefonu, wybrał numer i po połączeniu warknął:
– Emmerson, na zewnątrz. Za dziesięć minut chcę pana widzieć przy stacji SPO–H2.
• • •
Kurt Emmerson był człowiekiem odważnym. Za takiego się uważał i za takiego uważali go wszyscy, którzy poznali go bliżej. Jednak zbliżając się do opartej o zbiornik wodoru postaci z paskudnie śmierdzącym cygarem w ustach, czuł obawy.
– Czemu spotykamy się właśnie tutaj? – spytał.
– Bo tu jest spokojnie. Bo tu jest ślepe pole kamer, a nikt niepowołany nie odważy się podejść na dwieście metrów, dopóki palę cygaro.
– Trudno się temu dziwić… – Emmerson z niepokojem obserwował pulsowanie końcówki cygara.
– Panie Emmerson. Projektowałem te stacje przeładunkowe, ze wszystkimi pompami i zbiornikami wodoru – mówiąc to, Domnall poufale poklepał metalowy kontener. – Jest tu siedmiostopniowy system zabezpieczeń. Już przy uruchomieniu pierwszego stacja będzie błyskać światłami alarmowymi jak choinka w centrum handlowym.
Zarządca zrobił niewyraźną minę, nie do końca dowierzając tym zapewnieniom.
– No dobrze. Jesteśmy sami. Słucham.
– Proszę mi powiedzieć, kiedy planuje pan zakończyć prace tu, na Terra Tenebris?
– Dostarczyłem panu wszystkie niezbędne dane i wyniki analiz. Czym jeszcze mogę służyć?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.