 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Podrapał się za uchem. Obaj z Finchem nie nosili peruk, a Barrow na to nie nalegał. – Poprosiła mnie Admiralicja – spokojnie odpowiedział Finch. Akurat skończył jedną stronę i mógł sobie pozwolić na rozmowę. Listy stawały się coraz bardziej obszerne, a Finch zaczynał szczycić się tym, że potrzebuje zaledwie jednej próby do przepisania kolejnej epistoły, opracowanej przez Fostera. – Fałszowałem francuskie pisma urzędowe. Sporo paszportów. Polecenia. Z tego Barrow bardzo się cieszył. Często też relacje i listy. Różnie. Zamilkł. Nieznacznie przesunął kartę pierwszej fałszerskiej próby listu lady H. Poruszając bezgłośnie ustami, wodził piórem po papierze. – Przecież do tego trzeba znać francuski. – Foster pokręcił głową. – Mówić jak rodowity Francuz. Mało, myśleć jak mieszkaniec równin nad Sekwaną. Finch nie odpowiedział. Wydawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na to, co mówi Foster. Stalówka skrzypiała na welinowym arkusiku. Minuta upływała za minutą i tylko jednostajny, cienki odgłos mocno dociskanego pióra zakłócał ciszę. Finch przerwał pisanie. Ostrożnie umoczył pióro w kałamarzu. Jednym pewnym, śmiałym ruchem dłoni skreślił podpis. – Niech wszystko wyschnie. – Wstając od stołu, kręcił głową dla rozluźnienia mięśni szyi. Twierdził, że przy dłuższej pracy zaczynają go boleć. Uważał, że to uboczny nerwowy efekt skupienia i napięcia. – Ona nie używa już piasku. Może czyta list jeszcze raz zanim inkaust wyschnie, bo pewne słowa zaczyna podkreślać innym kolorem atramentu. To kolejny dobry znak. Coraz bardziej angażuje się emocjonalnie. Wróciła do Horry’ego, to pewne. Foster pokiwał głową. Rozmawiali już o tym parę razy. Barrow oszczędnie wyraził kilka słów uznania. Zastanawiał się nad tym, co powiedział Finch. – Urodziłem się i wychowałem na Guernsey. – Finch kawałkiem irchy wycierał stalówkę. Lubił porządek. Wsadził pióro do dzbanuszka z chińskiej laki. – Tam jest bardzo wielu Francuzów. I Francuzek, łącznie z moją matką. Jednocześnie uczyłem się mówić i pisać po angielsku i francusku. Z matką rozmawiałem tylko w języku Moliera, Pascala i Woltera. Znasz „Myśli” Pascala? Foster skonstatował, że Finch ma ochotę na nieco zwierzeń. Może chciał coś z siebie wyrzucić. – Nie, choć o samym autorze słyszałem. – Pokręcił głową. – Naprawdę twój ojciec był pastorem? – Prezbiteriańskim. – Finch wzruszył ramionami. – Stary głupiec. Interesował się tylko Panem Bogiem, niczym więcej. Chciał, żebym dobrze prawił kazania, bo jemu to nie wychodziło. I przez całe życie, tak jak on, udawał się raz w miesiącu na proszony obiad do miejscowego dziedzica, zajmując miejsce przy końcu stołu. Może przez to wszystko zapragnąłem zostać malarzem. Ciągnął dalej w zamyśleniu: – Jedyna mądra rzecz, jaką ojciec uczynił w życiu, to przeniesienie się do Londynu, zresztą dzięki protekcji dalszej rodziny. Znaleźli mu lichą parafię. Inny krewniak zaprotegował mnie do Admiralicji. Potrzebowali tłumacza. Wiesz – oczy Fincha błysnęły – przejmowaliśmy wiele dzienników nawigacyjnych, przesyłek, listów, pism ze zdobytych okrętów francuskich, głównie korsarskich, bo papierów nie zdążono wrzucić do morza. Barrow otrzymywał też sporo tego z kontynentu. Nazywał to „literaturą”. – Zaśmiał się. – Ciągle wspominał, że dobrze byłoby zacząć tworzyć francuskie dokumenty o odpowiadającej nam treści. Foster słuchał w napięciu. Spodziewał się podobnej historii. Uchylała ona szerzej zasłonę nieznanego dotychczas świata. On też znalazł w nim miejsce wtedy, kiedy przystał na propozycję sekretarza Admiralicji, nie za bardzo się jeszcze orientując, o co właściwie idzie. – Pewnego razu – mówiąc to, Finch wygodnie wyciągnął nogi – z ciekawości spróbowałem przepisać jakiś list. Doskonała próba! Jego śmiech wcale nie brzmiał wesoło. – Potem już coraz częściej wykorzystywano moje umiejętności. Ćwiczyłem je. Szybko okazało się, że niewielu może mi dorównać. Jeżeli zaś idzie o dokumenty w języku francuskim, to nikt. Foster pokiwał głową. – Sprawdź, czy pismo wyschło – zauważył. – Zalakujemy list. Skrzeszę ogień, żeby zapalić świecę. Ciepła, prawie letnia aura spowodowała, że rzadko palili w żeliwnym piecyku. Za każdym razem do zapalenia łojówki Finch albo Foster musieli używać krzesiwa i hubki. Nie chcieli korzystać z kaganków tlących się w sąsiednich pomieszczeniach, żeby ograniczyć nieuniknioną konieczność towarzyskiej pogawędki z pracującymi za ścianą urzędnikami. – Starczało ci na życie? – Foster zadał od niechcenia kolejne pytanie, pracowicie dmuchając w rozżarzającą się wątłym płomykiem wysuszoną podpałkę w cynowym pudełeczku. – W Admiralicji nie płacą za dobrze. – Mnie płacili suto. A poza tym szybko opanowałem sztukę wykonywania stalorytów, miedziorytów i drzeworytów. Ludzie to kupują. – Finch się uśmiechnął, tym razem z wyraźną dumą. – Karykatury i rysunki dla dzienników. Nie narzekałem. Ciągle uczyłem się czegoś nowego. Przy okazji ćwiczyłem pewność ręki. Namalowałem też trochę pejzaży. Jeden nawet sprzedałem – stwierdził z wyraźną satysfakcją. – Pewnie nadal wisi w jakimś salonie – dodał z zadumą. Ogieniek zaczął żwawiej pełgać. Foster przyłożył knot. – Jeszcze adresat. – Finch ponownie wziął pióro do ręki. Jego twarz przybrała wyraz skupienia. Wypisanie adresu należało do najłatwiejszej części pracy dawnego pejzażysty. Sposób kreślenia liter prawie wcale się nie zmieniał. Mimo to Finch zawsze wykonywał ostatnią czynność niezwykle starannie. – Finis coronat opus – mawiał przy tym. – Poza tym są to pierwsze wyrazy widziane przez odbiorcę. Należy o tym pamiętać. – Nie za bardzo jednak wszystko rozumiem. – Foster rozgrzewał czubek pałeczki laku nad płomieniem świecy. – Wyrzucili cię z Admiralicji? Za co? Często pieczętował listy. Prosta, zwykła czynność nie wymagała żadnych specjalnych umiejętności, tylko nieco uwagi. – Pokój w Amiens w tysiąc osiemset drugim roku, ponad dwa lata temu. – Finch wykrzywił wargi. Foster pomyślał, że jeżeli jest to uśmiech, to dość gorzki. – Po prostu znalazłem się na bruku. Z dnia na dzień przestałem być potrzebny. Na pewno też to źle przeżyłeś – ciągnął Finch. – Rozpuszczano całe załogi. Okręty stały puste. Marynarze się cieszyli, oficerowie już nie. Też zaczynali wegetować na połowie pensji, bez perspektyw dalszego zajęcia. Milczeli chwilę. Foster dobrze pamiętał tamte lata. Liczył wtedy każdą pięciopensówkę, zanim ją wydał. Przypomniał sobie, z jakim zapałem opisywał starcie lugra straży celnej z łodzią przemytniczą przewożącą kontrabandę z Francji – głównie brandy, koniak i jedwabne pończochy. Czuł się taki szczęśliwy, że miał przez dwa dni zajęcie. Padł tylko jeden wystrzał i sześciu przemytników z łodzi, odciętych w zatoce, natychmiast się poddało. A on opisywał niewartą nawet wzmianki utarczkę tak, jakby szło o sporą operację morską. Przypomniał sobie, jak się ucieszył na wieść o zawiązaniu się kolejnej koalicji antynapoleońskiej i wybuchu wojny. Życie wróciło do normalnego biegu i znowu często pracował do późnego wieczora. – Musiałem znaleźć źródło dochodów. Wykorzystałem tylko swoje umiejętności. – Finch pokiwał głową. – Najgorsze, że nie potrafiłem we właściwym momencie zakończyć. A ty, Foster, jak zostałeś fałszerzem? Foster zamrugał. Nie pojmował, o co pyta Finch. Cieszył się z nowego zlecenia. Miał nadzieję, że nie zakończy się zbyt szybko. – Ja jestem tylko narzędziem. – Fosterowi zdawało się, że Finch tłumi wybuch śmiechu. – Ty i Barrow – mózgami. W sumie robimy to samo. Foster nie zamierzał podejmować tego tematu. – Wszystko zawdzięczam matce – stwierdził z zadumą. – Ojca właściwie nie pamiętam. Zostawił po sobie nieco grosza i niewielki domeczek z ogródkiem. W przeciwieństwie do twojego, będąc poborcą podatkowym, zajmował się sprawami najzupełniej doczesnymi. A matka nie wyszła ponownie za mąż. – To ciekawe. Czemu? – Finch słuchał z uwagą. – Pewnie nie chciała, żebym został niechcianym pasierbem – z namysłem odpowiedział Foster. – Miała tylko mnie jednego. Pięć sióstr zabrała ospa, rok po roku. Matka ciężko to przeżyła. Obaj dobrze wiedzieli, że śmierć rodzeństwa dziennikarza „Naval Chronicle” nie stanowiła nadzwyczajnego wydarzenia. Ospa zbierała obfite żniwo wśród dorastających dzieci. |