powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXXIII)
styczeń-luty 2013

Listy kochanków
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Bardzo jej zależało, żebym stał się kimś znanym – ciągnął Foster. – Zrobił karierę. Nie chciała, abym odziedziczył zajęcie ojca. Łożyła sporo na moją naukę, a spadek topniał. Imała się różnych zajęć: dama do towarzystwa, guwernantka, nauczycielka w szkółce parafialnej. Coraz niżej i niżej, ale pewnie chciała też być między ludźmi. W końcu zmarła na suchoty.
Foster rzadko myślał o przeszłości. Żył teraźniejszością i podobało mu się to. Nie chciał wracać do wspomnień. Nagle, w czasie rozmowy z Finchem, okres dzieciństwa i dorastania stanął mu przed oczyma.
– Sprzedałem domek – mówił powoli. – Starczyło na pokrycie kosztów pogrzebu, opłacenie utrzymania grobów i beztroskie życie przez dłuższy czas. Teraz żałuję, miałbym oprócz kuferka z odzieżą i książkami coś swojego.
Uśmiechnął się smętnie. Przypomniał sobie, że niedawno mógł bezpowrotnie utracić nawet i tę pospolitą drewnianą skrzynkę, właściwie cały jego majątek.
Nie chciał o tym myśleć. Wolał odpowiedzieć do końca na pytanie Fincha.
– Jak już mocno chorowała – kontynuował opowieść – napisałem sporo wierszy. Bardzo się jej podobały. Wybrała jeden i powiedziała, że jest najlepszy. Włożyłem jej do trumny. Prosiła mnie o to.
– Słyszałem, że piszesz książkę? – Finch wstał i rozłożył szeroko ręce.
Na dzisiaj skończyli pracę. Foster musiał jeszcze tylko odnieść list do Barrowa.
– Jestem już bardzo daleko. – Dziennikarz „Naval Chronicle” uśmiechnął się z dumą. – Prawie skończyłem. Wiesz, pół roku temu zacząłem pisać powieść od nowa. Powiem szczerze, praca tutaj wiele mnie nauczyła. Konieczność wynajdywania nowych wyrazów, innych zdań, nasycenia tekstu uczuciem… Zwięzłość opisu. Wykorzystałem to. Nawet motyw otwierania listu w sposób opisany przez ciebie.
Ręce Fostera wykonały w powietrzu kilka nieskoordynowanych ruchów.
– Sądzę, że jest teraz zdecydowanie lepsza. Zadedykuję ją matce. Może i dlatego zacząłem ją tworzyć. Chciałem pewnie pokazać, że jej starania nie poszły na marne.
– Z pewnością byłaby szczęśliwa. – Finch pokiwał głową. – Byłaby z ciebie dumna, Foster.
Znowu przez chwilę nic nie mówili. Wargi Fostera ułożyły się w niepewny, trochę zakłopotany uśmiech.
– Kuter celny przechwycił ostatnio kontrabandę z kontynentu. – W jego głosie wyraźnie brzmiało wahanie. – Kupiłem od załogi kilka butelek dobrego hiszpańskiego wina. Zawitasz do mnie któregoś wieczoru? Przeczytam ci kilkadziesiąt stronic.
– Z przyjemnością. – Finch zatarł dłonie. – Nieco odmienności bardzo się nam przyda.
Szykowali się do wyjścia. Pozostawało jedynie zwolnić żołnierzy nadal cierpliwie pełniących wartę, odnieść list i klucze od pomieszczeń. Jeżeli nie czynili tego gońcy, obowiązek ten obarczał Fostera. Finch nie chciał się tam za bardzo pokazywać.
– Wynajmiesz łódź czy dotrzesz do mostu? – zapytał Foster, wkładając kapelusz. Finch mieszkał pod drugiej stronie Tamizy.
– Uczę się oszczędzać – zaśmiał się Finch. – Za przejście przez most płaci się tylko pół pensa. Kawałek drogi, ale co tam.
Idąc w stronę mostu westminsterskiego, Jack Finch przypomniał sobie, że dzisiaj znowu nie zaproponował Johnowi Fosterowi czegoś, o czym myślał od kilku tygodni: mówienia sobie po imieniu. Instynktownie czuł, że Foster przystanie na tę propozycję.
Mamy na to czas – skonstatował. – Mamy na to jeszcze naprawdę sporo czasu.
• • •
Po twarzy Williama Barrowa ściekały kropelki potu. W ciągu dzisiejszego dnia, a może nocy, postarzał się o pięć lat. W kominku tlił się wątły ogień, obszerny gabinet zionął chłodem, lecz Barrow ocierał czoło chusteczką.
Od wczoraj wszędzie na murach naklejano obwieszczenia: „Wielkie zwycięstwo pod Trafalgarem”, „Flota francusko-hiszpańska całkowicie zniszczona”. Wydrukowany mniejszą czcionką napis głosił: „Admirał Horatio Nelson poniósł śmierć w walce”. Jeszcze drobniejsze rzędy liter informowały o przebiegu bitwy.
Idąc w stronę Whitehall, Finch z satysfakcją zauważył, że pojawiają się płachty papieru ze zmienioną treścią trzeciej informacji. „Admirał Horatio Nelson oddał życie za Króla i Anglię” – tak teraz brzmiał napis. Finch pomyślał, że sugestię Fostera natychmiast wcielono w życie.
Siąpiła październikowa mżawka, lecz mimo deszczu ludzie ciągle gromadzili się przed proklamacjami. Na rogu ulicy ktoś przejętym głosem czytał treść odezwy, otoczony wianuszkiem pilnie słuchających osób.
Finch przybył do gmachu Admiralicji na wezwanie posłańca. Wcześniej pracował sam w budyneczku w londyńskich dokach, ekspediując księgi rachunkowe i pakiety kwitów depozytowych. Barrow natychmiast po otrzymaniu wieści o zwycięstwie zabrał rozpieczętowane listy Nelsona i jego kochanki, słowniczek oraz przechowywane w komodzie „próbki”, więc tym Finch nie musiał się kłopotać.
Foster uzyskał od Barrowa dwa dni wolnego. Napracował się ostatnio przy redagowaniu zawiadomień i po prostu chciał odespać zaległości.
Teraz Finch siedział przed biurkiem Barrowa. Cierpliwie czekał na pierwsze słowa sekretarza Admiralicji. Nie za bardzo rozumiał, po co Barrow go wezwał. Sprawa listów Horry’ego i lady H. została zamknięta. On i Foster stali się niepotrzebni – co do tego Finch nie miał złudzeń.
Na blacie biurka leżał postrzępiony, przybrudzony kawałek papieru.
Wydawało się, że sekretarz Admiralicji myślami jest bardzo daleko. Czasami jego wargi zaciskały się w dziwnym spazmatycznym skurczu.
– Mam dwie bardzo złe wiadomości. – Najważniejszy urzędnik Admiralicji w końcu przerwał milczenie. – John Foster nie żyje. Wczoraj po południu wpadł pod koła furgonu przewożącego beczki z soloną wołowiną do magazynów portowych. Szedł w stronę doków. Zdaje się, że zmienił zdanie i chciał pomóc ci w pracy. Dowiedziałem się o tym dziś rano. Nadal nie mogę uwierzyć w jego śmierć.
– Jak to się stało? – Finch potrząsnął głową.
Przedwczoraj umówił się z dawnym dziennikarzem „Naval Chronicle” na czytanie kilkudziesięciu stron jego powieści przy dobrym winie, kawie i cygarach. A dzisiaj dowiedział się, że autor „Wojny Dwóch Róż” zmarł.
Nic nierozumiejącym wzrokiem wpatrywał się w Barrowa.
– Głupi przypadek. – Sekretarz głośno wytarł nos. – Konna orkiestra regimentu gwardii irlandzkiej jechała ulicą wiodącą do portu. Grali marsze żałobne. Zdaje się, że ćwiczyli przemarsz podczas pogrzebu admirała Nelsona.
Wszyscy wiedzieli już, że zwycięzca spod Trafalgaru zostanie uroczyście pochowany w londyńskiej katedrze św. Pawła.
– Orkiestra pułku z Zielonej Wyspy? – tępo powtórzył Finch.
– Tak. – Barrow pokiwał głową. – Pobliską uliczkę przemierzał ciężki furgon z beczkami zaprzężony w czwórkę silnych koni – ciągnął z widocznym trudem. – Zwierzęta wystraszyły się muzyki i poniosły. Możliwe, że nigdy nie słyszały wojskowej kapeli. Tak twierdzi woźnica. Foster przechodził na drugą stronę, czytając list. Ten.
Palec sekretarza wskazał na postrzępiony karteluszek, leżący między nimi.
– To ostatni list lady H. – kontynuował Barrow.– Już nie ma potrzeby go wysyłać. Zaprzęg poniósł nagle. Foster nie zdążył uskoczyć. Stratowały go perszerony. Potem przejechały po nim dwa koła. Zginął na miejscu.
Westchnął ciężko.
– Przykro mi, Finch. Zdaje się, że John Foster został twoim przyjacielem.
– Chyba trochę się polubiliśmy – wolno powiedział dawny fałszerz kwitów depozytowych floty. – Wspólna działalność mocno nas zbliżyła. To prawda, że często zabierał pracę do domu. Twierdził, że wieczorami lepiej mu się myśli. Możliwe, że po drodze jeszcze sprawdzał, czy list ma właściwą treść, choć wcale już tego nie musiał czynić.
Finch nie chciał pytać, w jaki sposób pogięta karta papieru znalazła się tak szybko w rękach jego zwierzchnika. Zdawał sobie sprawę, że nie uzyska odpowiedzi.
Barrow nieruchomym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Nadal głęboko się nad czymś zastanawiał.
– Druga wiadomość, sir? – cicho zapytał Finch.
– Właściwie ona ciebie nie dotyczy. – Sekretarz potrząsnął głową. – Niepotrzebnie o niej wspominałem. Dowiedziałem się dzisiaj, że mój najstarszy syn, Patrick Barrow, zginął w bitwie pod Trafalgarem.
Wstał i przeszedł kilka kroków.
– W ostatnim liście napisał do mnie, że został wyznaczony na dowódcę obsady marsa grotmasztu – mówił z trudem. – Mieli tam działko. Na okręcie podczas bitwy nie ma bezpiecznych miejsc, wiem o tym, ale to należało do bezpieczniejszych. Trochę się z tego cieszyłem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.