Przerwał na chwilę. Głośno przełknął ślinę. Z wyraźnym wysiłkiem, powoli, zaczął formułować kolejne zdania. – Wraz z innymi pochowali go w morzu. A teraz – głos sekretarza Admiralicji nagle się załamał – nawet nie będę mógł iść na jego grób. Twarz mu stężała, jakby chciał powstrzymać paroksyzm bólu. – Przykro mi, sir. – Jack Finch nie wiedział, co powiedzieć. – Ryzyko zawodowe, sir. – Tak – potwierdził sekretarz. – Po prostu ryzyko zawodowe. Już zdążył się opanować. Stał się z powrotem chłodnym, pewnym siebie wysokim urzędnikiem Admiralicji. – Pozostała do załatwienia jedna sprawa – teraz mówił już wyraźnie. – Trzeba sprawdzić mieszkanie Fostera. Może mieć u siebie jakieś dokumenty związane z naszymi pracami. Nie mogą się dostać w niepowołane ręce. Udasz się tam, Finch, i przejrzysz wszystko. Przynieś skrzynkę z jego rzeczami. Chyba miał coś takiego. Chcę ją obejrzeć. Oto adres. Z szuflady biurka Barrow wyjął podłużny pasek papieru. – Jak wiesz, mieszkał blisko. Weźmiesz dwóch żołnierzy piechoty morskiej dla podkreślenia, że to oficjalna wizyta. Spojrzał przez okno. – Przejaśniło się, więc nawet nie zmokniecie. – Uśmiechnął się skąpo. – Właścicielką domu jest niejaka pani Forbes. Sądzę… Przerwał i krytycznym wzrokiem przyjrzał się Finchowi. – Myślę, że ubrania Fostera pasowałyby na ciebie. Jesteście podobnej postury i wzrostu. John nie miał rodziny. Zabierz je potem. Pewnie Foster byłby z tego zadowolony. – Może i tak. Dziękuję, sir. Wiem, gdzie on mieszkał. – Finch wstał. Ciągle miał przed oczyma widok rozpędzonych koni i wielkie koła bezlitośnie miażdżące ciało Fostera. Zastanawiał się, cóż takiego mogło znajdować się w liście lady Hamilton, że Foster czytał go z takim zainteresowaniem. Nie pytał – wiedział, że Barrow już nie udzieli odpowiedzi. – Załatwię to szybko, sir – powiedział zdecydowanym tonem i wyszedł. Pani Forbes, pospolita kobieta w niemodnym czepku, wyróżniająca się tylko otyłością, nie stawiała oporu. Widok czerwonych mundurów i karabinów z bagnetami przekonał ją natychmiast, że Finch jest przedstawicielem Admiralicji. Posłusznie wyszła z ciasnego pomieszczenia na poddaszu, gdy tylko Finch powiedział, że chciałby zostać sam. Równie prędko zjawiła się, kiedy ponownie otworzył drzwi. – Bardzo dobry lokator. Bardzo dobry najemca – podkreślała teraz z emfazą. – Strasznie zasmuciła mnie wiadomość o jego śmierci. Od dawna regularnie otrzymywałam czynsz, chociaż poprzednio często z nim zalegał. Parę razy chciałam go nawet wyrzucić. Jednak od ponad roku płacił naprawdę bardzo sumiennie. Nie uiścił jeszcze opłaty za ostatni miesiąc, ale otrzymałam od pana należność, więc wszystko w porządku. Będę musiała poszukać nowego lokatora. Nalane oblicze właścicielki domu przybrało niekłamany wyraz zatroskania. Myślący o wszystkim Barrow wręczył Finchowi na zakończenie rozmowy sakiewkę z kilkoma srebrnymi monetami. Okazały się potrzebne. Finch nieuważnie pokiwał głową. Przejrzał już wszystko. Rzucił okiem do wnętrza drewnianej skrzynki, spakował kilka sztuk odzieży wiszących na hakach w ścianach. Nie znalazł żadnych papierów. Przyjrzał się kilku indyczym piórom ze złotymi stalówkami, które leżały na lichym stoliku przy równie lichym łóżku i wsadził je do kieszeni kamizeli. Chciał mieć pamiątkę. – Zmarły trzymał w tym pokoju swoją powieść – szorstko przerwał wynurzenia pani Forbes. – Gdzie ona jest? Chcę ją zabrać. Być może – pomyślał – to najcenniejsza rzecz, jaką John pozostawił po sobie. Właściwie jedyna. Twarz właścicielki wyrażała zakłopotanie i niepewność. – Mówi pan o jego pisaninie? – Kobieta głośno westchnęła. – Często siedział do późna w noc i coś tam skrobał na papierze. Zużywał jednak tylko swoje świece – zaznaczyła z wyraźną satysfakcją. – Pocięłam to wszystko na części, pozwijałam i sprzedałam do dwóch okolicznych szynków. Przydadzą się do zapalania fajek i cygar. Nie wiedziałam, że ktoś zapłaci czynsz za pana Fostera – nadmieniła pośpiesznie obronnym tonem. – Chciałam trochę zrekompensować stratę z tego miesiąca. – Skręcone zwitki papieru, służące do przypalania cygar – głuchym głosem powtórzył Finch. Potrząsnął głową. Nic już nie mógł uczynić. – Potrzebny mi będzie ktoś do przeniesienia skrzynki pana Fostera – dodał po chwili. – Młody Andrew z sąsiedztwa z chęcią pomoże – rzeczowym tonem stwierdziła właścicielka domu. – Za kilka pensów przeniesie pozostałości po panu Fosterze tam, gdzie tylko pan zechce. Nigdy się już nie dowiemy, co napisał John Foster – pomyślał Finch, miarowym krokiem zmierzając w kierunku budynku Admiralicji. Musiał jeszcze zdać relację, a Barrow podjąć decyzję o jego dalszym losie. Rudy wyrostek, trzymając skrzynkę Fostera na ramieniu, ze szczęśliwą miną dziarsko maszerował obok żołnierzy piechoty morskiej. Czekał go niespodziewany zarobek, a mina chłopaka wskazywała, że już teraz rozważa, na co wyda pieniądze. Mógł być jednym z najlepszych pisarzy angielskich. – Finch nagle poczuł w ustach gorzki smak. – Nawet Barrow już tego nie sprawdzi. Wiemy tylko, że Foster umiał pisać naprawdę piękne listy, ale o tych najlepszych i najczulszych i tak nikt nigdy się nie dowie. I nigdy nie zwrócę się do Johna po imieniu. Coś spłynęło mu po policzku. Mała kropla wilgoci. Chyba nie uroniłem łzy – pomyślał. – Nie ja, Jack Finch, człowiek długo stojący o krok od szubienicy. Człowiek do końca chroniący wspólników, z zimną krwią czekający na łaskę. Najlepszy fałszerz Admiralicji. Starł ją ruchem dłoni. Podniósł głowę. Ucieszył się, że znowu zaczął padać deszcz. |