powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CXXIV)
marzec 2013

Autor
Tu miejsce na labirynt…: Kruk krukowi, czyli Muzyczna opowieść niesamowita
Steven Wilson ‹The Raven that Refused to Sing (and other stories)›
Steven Wilson ma wszelkie zadatki na to, aby stać się współczesnym królem Midasem. Czego nie dotknie, zamienia w złoto. I mniej istotne, czy firmuje to szyldem Porcupine Tree, Blackfield, No-Man, Bass Communion czy Storm Corrosion. Kolejnym dowodem na powyższą tezę jest najnowszy album Brytyjczyka, trzeci wydany pod własnym nazwiskiem – „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)”. To 50 minut rocka progresywnego na najwyższym światowym poziomie!
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
‹The Raven that Refused to Sing (and other stories)›
‹The Raven that Refused to Sing (and other stories)›
Byłaby to duża nieostrożność, a może nawet nieodpowiedzialność, ze strony recenzenta – w lutym przesądzać, jaka płyta zdobędzie miano najlepszej produkcji rockowej w 2013 roku. A jednak można to stwierdzić już teraz, bez najmniejszego narażania się na śmieszność – trzeci solowy album Stevena Wilsona (na co dzień podpory Porcupine Tree) w wielu klasyfikacjach podsumowujących dopiero co rozpoczęty rok znajdzie się na szczytach. Skąd to przekonanie? To proste: „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” – nagrany we wrześniu ubiegłego roku w Los Angeles – jest nie tylko najciekawszym solowym dziełem artysty, ale w ogóle zawiera najbardziej fascynującą muzykę, jaką Brytyjczyk nagrał w ostatnich latach pod różnymi szyldami. Przebija zarówno dokonania jego macierzystej kapeli, jak i licznych projektów pobocznych (w tym bardzo dobrze ocenionego przez fanów i krytyków Storm Corrosion). Ale też trudno się temu dziwić, gdy widzi się „listę płac”. Nagrywając krążek, Wilson skorzystał bowiem z usług muzyków, których przecenić zwyczajnie się nie da. To profesjonaliści najwyższej klasy, którzy z niejednego pieca muzycznego jedli chleb.
Gitarzysta Guthrie Govan pojawił się między innymi na dwóch albumach supergrupy Asia („Aura”, 2001; „Silent Nation”, 2004), by przed dwoma laty powołać do życia – wespół z niemieckim perkusistą Marco Minnemannem (niegdyś w Illegal Aliens) – rewelacyjną jazz-rockową kapelę The Aristocrats (która notabene zwizytowała Polskę w ubiegłym roku). Basista Nick Beggs przed laty przewinął się przez składy Kajagoogoo i Iona, a Amerykanin Adam Holzman – jeden z najsłynniejszych klawiszowców za Oceanem – ma na koncie kilkadziesiąt albumów nagranych z własnymi zespołami i tuzami światowego jazzu (chociażby ze świętej pamięci Michelem Petruccianim). Z kolei Theo Travis – specjalista od dęciaków – wspierał swoim talentem i Roberta Frippa, i Gong, i The Tangent („COMM”, 2011). Także pojawiający się gościnnie w roli wokalisty wspomagającego Jakko Jakszyk ma bardzo bogatą kartotekę – od Level 42 po 21st Century Schizoid Band, w którym grał przez kilka lat, towarzysząc byłym muzykom King Crimson. Do tego zestawienia należałoby dorzucić jeszcze samego Alana Parsonsa jako inżyniera dźwięku (i gitarzystę w jednym kawałku).
Inspirowany opowieściami niesamowitymi (tytuł sugerowałby powinowactwo artystyczne z Edgarem Allanem Poe) „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” to – po „Insurgentes” (2008) i „Grace for Drowning” (2011) – trzecie solowe wydawnictwo lidera Porcupine Tree. O ile jednak podczas pracy nad poprzednimi płytami Wilson korzystał de facto z usług muzyków sesyjnych (i bez większego znaczenia był fakt, że z niektórymi z nich, jak na przykład z Gavinem Harrisonem, grywał już wiele lat wcześniej), tym razem zależało mu na tym, aby ekipa, która znajdzie się w studiu, tworzyła zespół z prawdziwego zdarzenia. Jego zalążki powstały podczas trasy promującej poprzedni krążek, co zostało udokumentowane na koncertowym DVD „Get All You Deserve” (2012). Tam pojawili się już panowie Beggs, Holzman, Travis i Minnemann, brakowało jedynie Govana – ściągniętego nieco później przez Minnemanna na miejsce, które wcześniej zajmowali kolejno Aziz Ibrahim (w czasie koncertów po Europie) oraz John Wesley i Niko Tsonev (za Oceanem). Podczas trasy fani mogli usłyszeć głównie kompozycje z dwóch pierwszych albumów solowych Stevena, jednak w drugiej jej części, a więc w kwietniu i maju ubiegłego roku, setlistę uzupełnił utwór uprzednio nieznany, zatytułowany „Luminol”, który w wersji studyjnej pojawił się dopiero – i to na pierwszym miejscu – na „Kruku…”.
„Luminol” to najdłuższy (liczy sobie bowiem ponad 12 minut) i chyba najbardziej zróżnicowany kawałek na całym wydawnictwie. Tę różnorodność zespół podkreśla już we wstępie, kiedy po kolei prezentują nam się wszyscy instrumentaliści – począwszy od Govana i Minnemanna, grających tak wściekle, jakby to był album The Aristocrats, poprzez Beggsa, aż po wnoszącego odrobinę spokoju Travisa na flecie; później słyszymy głos i gitarę Wilsona, który po jakimś czasie ustępuje miejsca sekcji rytmicznej, następnie pojawia się Holzman, w pierwszej kolejności „odpalający” swego Fendera, a potem dorzucający jeszcze kilka majestatycznych dźwięków na Hammondach. Prezentacja została więc dokonana! Ten pokaz bogactwa instrumentarium nie jest jednak jedynie czczą przechwałką – w dalszym ciągu (i chodzi tu nie tylko o długaśny „Luminol”, ale o cały krążek) każdy z muzyków ma taki sam wpływ na ostateczny kształt dzieła, żaden nie pozostaje w cieniu lidera. Numer otwierający składa się z kilku części – po fragmentach ostrych i dynamicznych, z okolic progresywnego metalu, pojawiają się znacznie spokojniejsze, klimatyczne, przywodzące na myśl lata 70. ubiegłego wieku – jeden z motywów gitarowych wprost nawiązuje do „Dancing with the Moonlit Knight” Genesis. A kiedy odzywa się fortepian Holzmana, robi się nawet smoothjazzowo.
Osobom o romantycznym usposobieniu może się spodobać nastrojowy „Drive Home” – otwarty typowo progresywną, powłóczystą solówką na gitarze w stylu charakterystycznym dla Steve’a Hacketta, później wzbogacony jeszcze subtelną partią saksofonu Travisa. W zupełnie inne rejony zabiera natomiast słuchaczy „The Holy Drinker”. Na początek Holzman serwuje prawdziwie kosmiczne dźwięki wyczarowane na syntezatorze; kiedy zaś dochodzą pozostałe instrumenty, utwór nabiera mocy – słychać wówczas nie tylko potęgę brzmienia i rozmach aranżacyjny, ale również perfekcyjną produkcję i idealny dobór proporcji. Mniej więcej w połowie maszyna zaczyna jednak zwalniać – dźwięki saksofonu, fletu oraz fortepianu elektrycznego (Fender) sprawiają, że znów robi się jazzowo. Lecz to tylko cisza przed burzą; w końcówce po partii organów następuje prawdziwa eksplozja – na tle hardrockowej sekcji rytmicznej słychać mięsistą solówkę gitarową. „The Pin Drop” trwa zaledwie pięć minut i jest – chciałoby się rzec – typową piosenką progresywną (pytanie tylko, co to takiego?); w każdym razie wpada w ucho, między innymi dlatego, że już na początek okraszona została świetną partią saksofonu.
„The Watchmaker” – kolejna opowieść niesamowita o duchach – ma odpowiedni do tematu klimat: nostalgiczny, ale też niepokojący. Na plan pierwszy wybija się w niej flet Travisa, dopiero w piątej minucie odzywa się gitara Wilsona; do głosu dochodzi też jednak Holzman, którego klawisze (tym razem głównie fortepian) w dużej mierze odpowiadają za niezwykłą atmosferę części środkowej. W końcówce natomiast zespół po raz kolejny udowadnia, że potrafi także, jeśli istnieje taka potrzeba, dorzucić do pieca – takiego finału nie powstydziliby się bowiem nawet panowie z Dream Theater! Na koniec pojawia się kompozycja tytułowa – zabarwiona psychodelią ballada, której rozmachu dodają orkiestrowe smyczki, użyte jednak z dużym umiarem i gracją, bez niepotrzebnego patosu i gigantomanii. Wilson doskonale to potrafi, nigdy przecież nie należał do tandetnych efekciarzy. Subtelna aranżacja „The Raven That Refused to Sing” robi duże wrażenie, przydaje utworowi przestrzeni, pozwala mu także pięknie wybrzmieć i tym samym taktownie zwieńczyć całość. Niezwykły to album, na którym w idealnej symbiozie z klasyką progresywną z lat 70. XX wieku współbrzmią elementy jazz-rocka i prog-metalu. Jest w tym zapewne również duża zasługa, wspomagającego Wilsona w studiu, Alana Parsonsa. Bo przecież nie możemy zapominać, że to właśnie on przed prawie 40 laty „namówił” miliony wielbicieli muzyki rockowej na całym świecie na bliższą znajomość z twórczością – zarówno prozatorską, jak i poetycką – Edgara Allana Poe. To on, nagrywając album „Tales of Mystery and Imagination Edgar Allan Poe” (1976), w utworze „The Raven” („Kruk”) wykorzystał fragmenty najsłynniejszego poematu amerykańskiego pisarza.
Warto dodać jeszcze, że do edycji limitowanej „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” dorzucono drugi krążek z wersjami demo wszystkich kawałków. Trafiła nań także instrumentalna kompozycja „Clock Song” – jedyny fragment, który został przez Wilsona odrzucony. I można to zrozumieć: jak na zwykły przerywnik jest za długi i zbyt nużący, jak na pełnoprawny utwór – zdecydowanie za krótki (zaledwie cztery i pół minuty).
Skład:
  • Steven Wilson – śpiew, mellotron, instrumenty klawiszowe, gitara, gitara basowa (3)
  • Guthrie Govan – gitara solowa
  • Nick Beggs – gitara basowa, chapman stick (3), chórki
  • Adam Holzman – instrumenty klawiszowe (piano Fendera, organy Hammonda, fortepian, syntezator minimoog)
  • Theo Travis – flet, saksofony, klarnet
  • Marco Minnemann – perkusja, instrumenty perkusyjne
Gościnnie:
  • Jakko Jakszyk – śpiew (1,5)
  • Alan Parsons – gitara (3)
  • London Session Orchestra (6)
  • Perry Montague-Mason – skrzypce (6)



Tytuł: The Raven that Refused to Sing (and other stories)
Wykonawca / Kompozytor: Steven Wilson
Data wydania: 25 lutego 2013
Wydawca: Kscope
Nośnik: CD
Czas trwania: 54:43
Gatunek: rock
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Luminol: 12:10
2) Drive Home: 7:37
3) The Holy Drinker: 10:13
4) The Pin Drop: 5:03
5) The Watchmaker: 11:43
6) The Raven That Refused to Sing: 7:57
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

161
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.