To było tylko kwestią czasu. Bezkompromisowość Charlesa Chaplina w wyrażaniu swoich politycznych sympatii i twarda obrona ofiar politycznej nagonki przeprowadzanej przez senatora Josepha McCarthy’ego zaowocowały tym, że król komedii musiał ułożyć sobie życie poza Stanami Zjednoczonymi. Rezultatem tych wydarzeń jest film „Król w Nowym Jorku” z 1957 roku, będący satyrą na amerykańską demokrację doby makkartyzmu.  | ‹Król w Nowym Jorku›
|
Chaplin od zawsze był komikiem zaangażowanym, przez co już w latach 30. służby specjalne postanowiły mieć go na oku. Jego komedie, zawsze podszyte celnym komentarzem społecznym („Dzisiejsze czasy”) lub politycznym („Dyktator”), spowodowały, że stał się, z jednej strony, ambasadorem spraw robotników i najuboższych warstw społecznych, a z drugiej, działaczem politycznym, głośno wypowiadającym niezbyt poprawne politycznie hasła. Po zakończeniu II wojny światowej wielokrotnie wyrażał sprzeciw wobec coraz śmielszych poczynań senatorów J. Parnella Thomasa (Komisja ds. Badania Działalności Antyamerykańskiej) i cieszącego się szczególnie złą sławą McCarthy’ego (sekretarz Senackiego Podkomitetu Bezpieczeństwa Wewnętrznego). Publiczna obrona artystów, uznanych przez administrację publiczną za kryptokomunistów, stawiała reżysera w bardzo niekorzystnym świetle, co odbiło się na nie najlepszym odbiorze jego filmu „Monsieur Verdoux” (1947), który momentalnie zaczął znikać z kin. Jednak dopiero 5 lat później amerykańskim władzom udało się pozbyć coraz bardziej kłopotliwego gościa. Kiedy Chaplin w 1952 roku wyjechał do Londynu na premierę „Świateł rampy”, okazało się, że jest to podróż w jedną stronę. Urząd ds. imigracji na zlecenie FBI zabronił wpuszczenia Chaplina do USA z powodu – jak oficjalnie głoszono – ukrywania dochodów i niemoralnego postępowania. Chaplin z rodziną zamieszkał więc w Szwajcarii, gdzie grał na amerykańskim nosie, przyjmując nagrodę od finansowanej przez ZSRR Światowej Rady Pokoju (1954), czy też spotykając się z samym Nikitą Chruszczowem (1956). Rok później powstał zaś „Król w Nowym Jorku” – bezpośrednie uderzenie w amerykańską administrację państwową. Od strony fabularnej nie można nazwać tego filmu porywającym. Obalony przez rewolucję król Szadow (Chaplin) dostaje azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych, które wydają mu się państwem nieskrępowanej wolności jednostki. Kiedy okazuje się, że królewski skarbiec został przetrzebiony przez zbiegłego premiera kraju, Szadow zmuszony jest na nowo ułożyć sobie życie w Nowym Jorku, zarabiając na mniej lub bardziej świadomej sprzedaży swojego wizerunku. Tu możemy na chwilę się zatrzymać. Tym, co najbardziej razi w produkcji Chaplina jest wyraźny brak spójności fabuły, która podporządkowana jest chęci wyłożenia swoich racji. To one dyktują kierunek, w którym będą podążać bohaterowie, a nie naturalnie i subtelnie wynikają z rozwoju akcji. Pierwsza połowa filmu to próba nakreślenia obrazu współczesnej Ameryki, która – jak się okazuje – nie jest krajem dla starych ludzi. Zewsząd dobiega nieznośnie hałaśliwa muzyka (raczkujący rock and roll), która prawdopodobnie jest szkodliwa dla zdrowia, bo wywołuje konwulsje u rozhisteryzowanych panienek. Zresztą z kulturą ogólnie jest kiepskawo w tej całej Ameryce. Mowa nie tylko o znajomości savoir-vivre, który pozostawia wiele do życzenia, ale także o tzw. kulturze popularnej. W kinach karmi się widownię niewyszukaną rozrywką przesiąkniętą scenami bezmyślnej przemocy, czy też zbudowaną na kuriozalnych pomysłach w stylu sławetnego „Glen czy Glenda” (1953) Eda Wooda. Mało tego, Chaplin zwraca uwagę na wszechobecność mediów, węszących sensację lub rozdmuchujących błahostki do miary wydarzeń o dużym znaczeniu. Do tego dochodzi jeszcze nachalność reklamy, która została już na stałe wpleciona w życie człowieka, przez co została zatarta granica między tym, co szczere i wynikające z życzliwości w kontaktach międzyludzkich, a tym, co jest zwykłą potrzebą osiągnięcia zysku. Komercjalizacja zatacza coraz szersze kręgi, stopniowo pochłaniając samego człowieka, który stał się produktem na sprzedaż, oczywiście po odpowiedniej obróbce plastycznej. Ostrze satyry wymierzone przez Chaplina wydaje się już wyszczerbione, a jego prywatne wycieczki pod adresem szeroko rozumianej amerykańskiej kultury przypominają bardziej narzekania staruszka, wynikające z nieprzystosowania do dynamicznie zmieniającego się świata, a niżeli błyskotliwą obserwację społeczną ubraną w kostium satyry. Druga, zdecydowanie lepsza, część filmu jest już komentarzem politycznym. Kiedy król odwiedza jedną ze szkół, w której stawia się na indywidualny rozwój dziecka, spotyka dziesięcioletniego Ruperta czytającego jedno z dzieł Karola Marksa. Między tą dwójką wybuchnie gorąca dyskusja, w której zdecydowanym zwycięzcą – i to nie tylko z powodu mało merytorycznej pomocy kolegów ze szkoły – zostanie młodociany aktywista. Dwaj adwersarze spotkają się ponownie. Król, widząc zziębniętego chłopca wałęsającego się po zaśnieżonym Nowym Jorku, postanawia go przygarnąć. Dowiaduje się wtedy, że Rupert jest synem nauczycieli, którzy zostali aresztowani za komunistyczne sympatie. Udzielenie chłopcu pomocy powoduje, że sam król zostaje wezwany przez senacką komisję, której przesłuchanie kończy się oblaniem jej członków potężnym strumieniem wody prosto z węża strażackiego. O ile próba satyrycznego nakreślenia amerykańskiego społeczeństwa unaoczniła tylko nieprzystawanie starzejącego się Chaplina do zmieniającego się świata, to komentarz polityczny okazał się niezwykle celny. Stany Zjednoczone jawiące się synonimem swobód i wolności obywatelskich było od wewnątrz trawione przez paranoiczne polowania na czerwone czarownice, które doprowadziły do wielu osobistych tragedii i łamania podstawowych praw jednostki. Już sam fakt, że przesłuchiwany odmówił składania zeznań przed Komisją ds. Badania Działalności Antyamerykańskiej, było traktowane jako obraza Kongresu i zakończyło się rokiem więzienia dla dziesiątki przesłuchiwanych scenarzystów i reżyserów. Część artystów filmowych, jak np. Edward Dmytryk, po kilku miesiącach aresztu postanowiła obciążyć kolegów po fachu, wyjawiając, kto z nich sympatyzuje z komunistami, co zaowocowało jego powrotem do pracy artystycznej. Podobnie postąpił filmowy Rupert, który by ocalić swoich rodziców, wyjawił władzom ich czerwonych przyjaciół. Stał się wzorowym obywatelem. Ale czy jego decyzja była wzorowa od strony moralnej? W rolę Ruperta wcielił się 10-letni syn Chaplina, Michael. I co ciekawe, jest to zdecydowanie najlepsza kreacja w tym filmie. Niestety, ale król komedii ucieka się do dobrze już znanych chwytów, min i gagów, które ubrane w melonik i przyduże buty, potrafią bawić i wzruszać również i współczesnego widza. W przypadku prawie 70-letniego pana, który próbuje odtworzyć tak lubianego przez publiczność Trampa, mamy do czynienia z przykładem, jak bardzo obowiązujące trendy w kinematografii oddaliły się od jego wyobrażenia o kinie. Tak jak Szadowa obaliła rewolucja polityczna, tak „Króla w Nowym Jorku” zmiotła z pamięci kinomanów rewolucja filmowych kontestatorów, przy których obraz Chaplina wydaje się staroświeckim. Mały Michael ma w sobie coś z rewolucjonisty. Kiedy z niesamowicie przejętym i nieznoszącym sprzeciwu głosem artykułuje swoje społeczno-polityczne tezy (z których – jak sam później przyznawał – nic nie rozumiał), widzimy nie małego chłopca, ale prawdziwego buntownika. Dopiero opresyjne państwo, zmuszające go szantażem do wyjawienia nazwisk domniemanych komunistów, łamie w nim hart ducha i pewność siebie. Nic więc dziwnego, że film była zakazany w Stanach Zjednoczonych i trafił do oficjalnego obiegu dopiero w 1973 roku. Rok wcześniej Chaplin pogodził się z Ameryką, która tak wiele jemu zawdzięczała. Odjechać to jakby trochę umrzeć – mówi bohater Chaplina w „Królu…”. Rzeczywiście, mimo nieco przekornej manifestacji, Chaplina bolało odrzucenie przez amerykańską publiczność, która jeszcze nie tak dawno widziała w nim bożyszcze kina. Dlatego, kiedy w 1972 roku Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła go Oscarem za całokształt twórczości, musiał zaprezentować się na scenie w taki sposób w jaki chciał zostać zapamiętanym – przeszedł się po scenie swoim charakterystycznym krokiem Trampa. Nie było w tym nic nienaturalnego, jak w przypadku jego roli w „Królu w Nowym Jorku”. To był najszczerszy gest jaki mógł wykonać dla publiczności, której oddał większość swojego życia. Zmarł pięć lat później w Boże Narodzenie. Przed śmiercią nakręcił jeszcze „Hrabinę z Hong Kongu” (1967) z Marlonem Brando i Sophią Loren – obraz wypadający na tle jemu współczesnych „Absolwenta” czy też „Bonnie i Clyde” jak anachroniczna bajeczka. No cóż, swoją rewolucję już przeprowadził. Udało mu się kabotyński slapstick wynieść do miana dzieła sztuki. A to naprawdę dużo.
Tytuł: Król w Nowym Jorku Tytuł oryginalny: A King in New York Data premiery: 5 października 2012 Rok produkcji: 1957 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas projekcji: 110 min. Gatunek: dramat, komedia |