Na widok Drax mężczyzna zawahał się. Dziewczyna to wykorzystała. Wypaliła; kula wbiła się w prawy bark porywacza, rzuciła nim w tył i obróciła. Upuścił pistolet, który upadł na schody, prześliznął się między słupkami barierki i pokoziołkował w dół, wzdłuż lin z przeciwwagą: wypełnioną głazami siecią ze stalowych lin. Jeden z wybuchów wyrwał w niej dziurę, wciąż wysypywały się z niej głazy. Tarasy nie runęły jeszcze w przepaść tylko dlatego, że ich wózki trakcyjne były głęboko osadzone w szynodrodze. Która coraz bardziej się wyginała. Zielonooki stracił równowagę; byłby spadł, ale w ostatniej chwili chwycił się barierki. Ułamek sekundy później przypadła do niego Kayla. Złapała go za koszulę i potrząsnęła. – Gdzie Velron? – zapytała z wściekłością. Zielonooki patrzył na nią ze zdumieniem. Stała na przechylonych schodach bez trzymania się poręczy. Jak przyklejona. – Co… Co ty wyprawiasz? – wykrztusił. – Dlaczego? – Żadnych sztuczek! – wrzasnęła Drax i wbiła mu lufę w brzuch. – Gdzie Velron?! Gadaj, gdzie on jest! – Tam, gdzie było umówione… – Urwał, skrzyżował spojrzenie z jej spojrzeniem. Z jego twarzy zniknęło zdziwienie. Zastąpiła je wściekłość. – Zdradziłaś – wycedził. Nagle w górze coś jęknęło przeraźliwie. Tarasami wzruszył wstrząs. Kayla puściła Ścieżkowca; straciła koncentrację i równowagę. Poleciała w tył, do korytarza. Byłaby znikła w trzewiach Tarasów, ale w ostatniej chwili chwyciła się skrzydła drzwi. Zobaczyła, jak Zielonooki wspina się po schodach, wybija z ostatniego stopnia i przeleciawszy nad przepaścią, chwyta się krawędzi kładki ewakuacyjnej. Metaliczny grzmot. Szarpnięcie. Wrażenie ruchu. Drax pojęła z przerażeniem, że jest skończona. Trakcja nie wytrzymała. Tarasy zaczęły spadać. – Zdejmij blokady! – krzyknęła Ayl. – Teraz! Kayla nie miała wyboru. Ayl rzuciła się ku schodom. Utworzyła wektorową linę, rozpięła ją między swoim przedramieniem a spodem kładki ewakuacyjnej. Wbiegła po stopniach, wybiła się z ostatniego. Nakazała linie, by się skróciła, i podjechała do kładki jak na wciągarce. Tam się zatrzymała. Nad nią rozbrzmiewał tupot nóg, pokrzykiwania, przekleństwa. Gapie przypatrywali się katastrofie. Nawet jeśli dostrzegli wyskakującą z Tarasów postać, z pewnością uznali, że jednak zginęła. Ayl o to nie dbała. Interesował ją tylko Zielonooki. A konkretnie przerażenie, jakie go zaraz opanuje. Oprócz swojej liny Ayl stworzyła jeszcze jedną. Jeden jej koniec zakotwiczyła o spadające Tarasy. Drugi owinęła wokół nóg Ścieżkowca. Zielonooki z wrzaskiem zsunął się z kładki. Wisząc pod spodem na wektorowej linie, Ayl odprowadziła go wzrokiem: malejącego człowieka na tle ogromnego cielska Tarasów, pełnego wyjść ewakuacyjnych, włazów i wózków trakcyjnych. Konstrukcja uderzyła w Górę Odrodzenia, rozległ się grzmot, wszystko zadrżało. Fragmenty lokalu rozprysły się na wszystkie strony, po czym on sam zaczął się turlać w stronę pierścienia śmieci. Zielonooki zniknął dziewczynie z oczu. Ayl jeszcze przez chwilę kontemplowała okolicę: zacienioną przepaść, wrak Tarasów, słońce zachodzące za szczytami Alp. Ściągnęła gogle, odetchnęła chłodnym powietrzem. Potem zaczęła wydłużać linę. Kierowała się do jednego z balkonów obserwacyjnych Dolnego Miasta. Heriusz Anicjusz Scaevola stał na kładce ewakuacyjnej i kontemplował miejsce katastrofy. Uśmiechnął się nieznacznie. Tarasy zniszczone. Tuliusz zabity. Zaś co do Drax, jedynej niewiadomej w całej operacji… Jeśli odpowiednio jej użyjemy, będziemy mieli Urland w garści, pomyślał. A wtedy nic już nam nie zagrozi. Kayla szła korytarzem w szczelinie między dwiema skalnymi ścianami. Kratownicowe podłoże trzeszczało i drżało pod każdym z jej wściekłych kroków. – Po cholerę go zabiłaś? – syknęła, choć najchętniej wykrzyczałaby to z całych sił. – To był jedyny trop, do kurwy nędzy! Jedyny! – Był trop, jest trup – zachichotała Ayl. – I tak nic by ci nie powiedział. Raczej by zwiał przy pierwszej okazji i spróbował zabić. Wystarczy mi, że mamy na pieńku z samym Scaevolą. – Gdybyś przywiązała go do kładki, a nie do Tarasów, nic by nam nie zrobił. – A ludzie w ogóle by nie zwrócili uwagi na gościa, który nie może się ruszyć. Jasne że tak. – Wymyśliłabyś coś. – Przecież wymyśliłam. Korytarz się skończył i Drax otworzyła wytrychem kłódkę w drzwiach. Stanęła w progu ciasnej salki kontrolnej. Z lewej stało biurko. Z prawej szafa z aparaturą pomiarową i przekaźnikami automatyki zabezpieczeniowej z prawej. Między nimi znajdowały się drzwi do pomieszczeń rozdzielni. Zazwyczaj nikt tu nie zaglądał. Kayla miała nadzieję, że tak będzie co najmniej przez najbliższych kilkadziesiąt minut. Rzuciła płaszcz pod szafę i usiadła na nim, oparta o przezroczyste drzwiczki. – I co ja mam teraz zrobić, co? – jęknęła. – O co mu chodziło z tą zdradą? Gdyby nie ty… – Gdyby nie ja, Tarasy rozsmarowałyby cię po całym zboczu – powiedziała Ayl głosem ociekającym jadem. – Przestań wyć i weź się w garść! Jest jeszcze jeden trop! – Jasne. Sertor. On też nie żyje, wiesz? – Nie Sertor, tylko schemat! Przyjrzyj mu się jeszcze raz. Chyba coś przeoczyłaś. – Na pewno – wycedziła Drax. Wygrzebała z prochowca kartkę, którą zabrała z mieszkania przyjaciela. Opis techniczny komunikatora… Schematy nadajnika i odbiornika… Oznaczenia elementów… Jakieś gryzmoły ołówkiem… Zaraz. Gryzmoły? Raczej litery i cyfry, których Sertor dokładnie nie wymazał. Ich układ jednoznacznie sugerował, że jest to namiar. I to taki, który Kayla znała bardzo dobrze. To by się nawet zgadzało, pomyślała, przemykając jak cień przejściami, chodnikami i korytarzami Dolnego Miasta. Jasna cholera! Jak mogłam to przeoczyć? Komunikator Sertora wykorzystywał do przesyłu informacji łącze teletechniczne. W normalnych warunkach płynęły nim sygnały statusu i sterowania automatyką zabezpieczeniową. Gdyby jednak doprowadzić do niego sygnał dodatkowy, mogłoby to zakłócić pracę urządzeń. Na przykład łącznika, który sprawdzała dziś już dwukrotnie. To właśnie jego namiary znajdowały się na kartce. Kayla wmieszała się w tłum brudnych, zmęczonych pracą ludzi. Wędrowali jedną z głównych alei tego poziomu, kierując się do swoich mieszkań, knajp, przystanków windowych. Wokół unosiła się ostra woń potu, chemii i alkoholu. Większość z nich była rdzennymi Urlandczykami. Ich zdolności intelektualne zatrzymały się jednak na niskim poziomie, przez co nie mogli awansować i przebić się wyżej, do Górnego Miasta. Reszta składała się z zesłańców z góry i przybyszów z nizin. Ci ostatni wykonywali najgorsze zadania, zarabiali najmniej i stanowili niezbędne uzupełnienie materiału genetycznego Rozety. Nie mogli wrócić – ograniczyłoby to skuteczność jasnowidzów. Tylko nieliczni z nich awansowali. Byli wszakże nie mniej ważni niż psychokinetycy. Bo wymyślić maszynę to jedno. Potem trzeba ją jeszcze zbudować. Kayla szła z tłumem, mijając niskie budynki z kontenerów i blachy falistej. Oblepione warstwami reklam, ogłoszeń bądź ich resztek. Z wyskrobanymi napisami. Z plamami brudu i rdzy. Nie zwracała na nie uwagi. Wolała nasłuchiwać. Wyglądało na to, że wieści o Tarasach dotarły już tutaj. – …czterdzieści albo pięćdziesiąt poszło do piachu. Sami bogacze. – Dobrze im tak, kurwa! Superinteligenty, psia ich mać… – …że niby usterka przeciwwagi – mówił wysoki, siwiejący mężczyzna w rogowych okularach do niewiele niższej kobiety o włosach spiętych w kok. Zaciekawiona Kayla ruszyła za nimi. – Tak, jasne, usterka – odparowała kobieta. – A wiatraki to co? Też usterka? – Co pani sugeruje? Sabotaż? – Oczywiście, że sabotaż! Zapomniałeś pan już o tych naukowcach? O Reichmannie i jego bandzie? Nie chcą, żebyśmy ich wyłapali, więc chcą nas udupić. Założę się, że… Odbili w boczną uliczkę i zniknęli w półmroku rozciętym światłami neonów. Drax nie poszła za nimi – szukała windy – ale w dalszym ciągu przysłuchiwała się rozmowom. Z każdą chwilą ogarniało ją coraz większe zdziwienie. |