Z tym filmem jest trochę jak z jego głównym bohaterem – przyjemnie się go ogląda, ale po obejrzeniu nie za bardzo mamy ochotę się zaprzyjaźnić na śmierć i życie. Ciężko też powiedzieć, czy zostanie nam w pamięci na dłużej, czy zapomnimy go jak jednego z tych profesorów, o którym miło opowiada się anegdotki, ale jednak nic poza tym nie możemy o nim powiedzieć.  |  | ‹Być jak Kazimierz Deyna›
|
Główny bohater, grany w filmie przez kilku aktorów (Kazik w dzieciństwie – Aleksander Staruch, Kazik nastoletni i dorosły – Marcin Korcz, Kazik-narrator – Marcin Hycnar), to postać przeciętna. Ani on ziębi, ani grzeje, nie ma w nim nic wyjątkowego i nawet w piłkę grać nie umie. Jego przekleństwem stają się oczekiwania innych wobec jego osoby. Ciążą one nad nim już od urodzenia. W pierwszej scenie filmu widzimy problematyczne dla wszystkich narodziny Kazika, który postanowił przyjść na świat akurat w dniu, w którym polska reprezentacja w piłce nożnej gra o awans na Mistrzostwa Świata z Portugalią. Na jej czele stoi niezastąpiony Kazimierz Deyna, strzelec bramki, po którym bohater dostaje imię. I tu problemy Kazika się zaczynają – ojciec uznaje, że Kazik będzie równie genialnym piłkarzem co Deyna i od maleńkości katuje dziecko treningami z przaśnym rolnikiem-niedoszłym wuefistą, oglądaniem meczy, strzelaniem piłką w światło trzepaka i tak dalej. Chłopak w piłkę grać nie lubi, a także – jak się rzekło – niespecjalnie to umie. Mimo tego futbol jest i będzie w jego życiu obecny. Nie zawsze ma to sens w perspektywie opowiadanej historii, ale przecież leitmotiv nade wszystko. „Być jak Kazimierz Deyna”, film nagrodzony Wielkim Jantarem na 31. Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”, doczekał się już niejednej pochwały, niech więc będzie mi wolno włożyć do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Niewątpliwie, jest to obraz zrealizowany bardzo ładnie i przyjemnie się go ogląda. Z dużą dozą realizmu pokazano zarówno peerelowskie dzieciństwo Kazika, jak i jego wkraczanie w dorosłość w trudnych latach 90. Wszystkie scenograficzne i kostiumograficzne detale są na swoim miejscu. Jednak taki realizm to nie tylko zaleta, ale i podstawowy problem tego filmu. Po pierwsze – twórcy nie mogą się zdecydować, czy tworzą dzieło realistyczne właśnie, czy też balansują gdzieś na granicy groteski i realizmu magicznego. Najefektowniejszymi momentami filmu są bowiem właśnie te, w których na scenę wkracza zdecydowanie nie tyle rzeczywistość tamtych czasów, co jej hiperbolizacja. Dziadek, który słucha radia Wolna Europa nie rozstaje się z radiem nawet po śmierci, jest z nim zżyty bardziej nawet niż z rodziną; matka Kazika, którą wszyscy strofują za to, że wybrała sobie na poród czas tak niefortunny, rodzi z radiem na brzuchu i krzyczy z bólu do wtóru podnieconych właśnie strzeloną bramką kibiców; ojciec głównego bohatera, handlujący białymi męskimi skarpetami, które posiadają niesamowitą moc magiczną; śpiewająca na targu przy akompaniamencie harmoszki rosyjska handlara – to wszystko zostaje w pamięci, jest zgrabnie wplecione w fabułę i przyciąga uwagę. Niestety twórcy nie zdecydowali się na konsekwentne wykorzystanie tej konwencji i tam, gdzie film ma oddawać rzeczywistość, decyzje oraz losy bohaterów, szczególnie widoczne są scenariuszowe mielizny i popadanie w sztampę (jeśli matka ogląda telenowelę, to jest to oczywiście „Niewolnica Izaura”, kiedy siostra się buntuje, musi ufarbować włosy na dziwny kolor etc.). Wyrazy uznania należą się debiutującej reżyserce za casting. Aktorzy dobrani są świetnie i bardzo dobrze odnajdują się w swoich rolach. Ujmująca jest Gabriela Muskała jako matka Kazika – kura domowa, która potrafi pokazać pazur. Aktorka jest doskonała zarówno tam, gdzie trzeba oddać groteskowość sytuacji, jak i tam, gdzie trzeba pokazać aktorstwo realistyczne. Jerzy Trela, grający dziadka bohatera, wiecznie w oparach papierosowego dymu, bryluje na drugim planie. Dobrze radzi sobie także Marcin Korcz jako fajtłapowaty i wiecznie niezdecydowany Kazik. Nie zawodzą również aktorzy dziecięcy, o co wcale niełatwo. Od komedii – a ten film określa się jako komedię – wymaga się, aby wywoływała śmiech. Tymczasem humor, który ma widza urzekać, jest niestety przeciętny. O wiele lepiej wypadają sceny, które w zamierzeniu nie miały być zabawne, a także te, gdzie twórcy uciekają się do czarnego humoru. Dowcipy sytuacyjne i zabawne puenty, tak jak są rozpisane w scenariuszu, wydają się albo sztampowo przerysowane (ksiądz-kibic) albo oczywiste, a ich finał da się przewidzieć już u ich początku. Jednak należy oddać twórcom, że nie sięgają po humor pojawiający się w przeciętnych polskich komediach, który dobrze opisuje trio seks-wóda-a teraz klniemy na potęgę. Film stanowi zatem interesujący punkt wyjścia do śledzenia dalszych poczynań reżyserki, ale sam w sobie jest tylko przyjemnie się oglądającym średniakiem.
Tytuł: Być jak Kazimierz Deyna Data premiery: 1 marca 2013 Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Polska Gatunek: komedia, obyczajowy Ekstrakt: 50% |