powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CXXIV)
marzec 2013

Mam na imię Ceyall
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Dobrze życzyła przyjaciółce, ale po prawdzie nie wróżyła jej wielkich sukcesów. Jak dotąd Perin niemal jej nie zauważał. Rozmowa z gospodarzem zdawała się go całkowicie pochłaniać. Sądząc z powagi malującej się na twarzach obydwu, chodziło o coś naprawdę ważnego.
Ceyall, zaciekawiona, zaczęła się przysłuchiwać.
– Nie, panie – mówił Perin – nie wracam zaraz na zamek. Wstąpiłem tylko, żeby przywitać kuzynkę. Jeszcze tuzin ludzi czeka na mnie w Komskich Jarach i zaraz jutro ruszamy na północ. Słyszeliście, co stało się na Przesmyku? – Ściszył głos. – Wszystkie zagrody spalone, inwentarz wzięty, ludzie zaś… – Urwał, najwyraźniej pragnąc zaoszczędzić nieprzyjemnych szczegółów obecnym przy stole kobietom.
– Verdowie! – Pan Uthien wypluł to słowo niczym przekleństwo. – Ta plaga powraca na nas jak pory roku. Pamiętam, jak za młodu sam jeździłem z drużyną naszego pana Herneda, oby się radował w Zaświatach. Jednego roku ze trzy komedy weszły pomiędzy wzgórza, gdzie pasterze strzegli owiec na letnich pastwiskach. Aż strach, cośmy tam po nich znaleźli. Dlatego ścigaliśmy ich potem w stepie. Niełatwa rzecz, bo tam ani wody, ani paszy dla koni nie ma, tylko ostre trawy na słonej ziemi. Aleśmy ich dopadli i założę się, że tych niewielu, co uszło z życiem, nie miało już chęci wracać w nasze granice. Tak czy owak, ciężkie to były czasy, niemało wieśniaków uciekło z powrotem za Zieleniec. Teraz wracają, odkąd są stanice na Czubie i w Białej Łące.
– Właśnie w tym rzecz, panie – rzekł Perin z zafrasowaną miną. – Oba garnizony trzymają straż, co kilka dni rozsyłają patrole. Jakim więc cudem Verdowie niezauważeni dotarli aż do Przesmyku? Mój kapitan kazał mi wejrzeć w tę sprawę.
– Nie pamiętam, by kiedykolwiek zapuścili się tak daleko. – Pan Uthien zmarszczył gniewnie brwi. – Niech wam sprzyjają Bogowie, byście szybko pogonili przeklętych z powrotem. – Zawahał się. – Chciałem was prosić, byście pismo do naszego pana ze sobą wzięli, ale skoro nie zaraz wracacie, dam któremu z eskorty panienki.
– Najlepiej Ikkiemu… – Perin zawiesił głos.
– Powiem wam, powiem. – Uthien sięgnął po kielich z winem. – Nie wiem, czy sprawa jest ważna, czy nie, ale pan domen powinien się o niej dowiedzieć, a może być, że i wasz kapitan także.
– Chętnie powtórzę, gdy już wrócę na zamek. Co się stało, panie?
– Stać, to się nic nie stało, tyle że parę razy mi moi donosili o jakimś obcym, co się po okolicy kręci. Sam jeden, konno, przy mieczu. Raz go we wsi widzieli, raz borowy minął się z nim w przecince. Dziwny jakiś człek, rząd na koniu na cudzoziemską modłę, a on sam bez herbu ni barwy. W końcu rządca mój z Legli w karczmie go naszedł, a że z kilkoma pachołkami był, tedy śmiało zapytał, kto zacz. Wtedy ów pierścień z godłem pokazał, na nim zaś – ułamana wieża pod kernneńską koroną.
Perin zmarszczył brwi.
– Saldarczyk.
– W istocie.
– Ciekawe, co tutaj robi? Kadne to nie Kernn. Z drugiej strony, niemądrze byłoby bronić wstępu panu z Saldar.
– Dlatego kazałem, żeby mu wstrętów nijakich nie czynić, a swoją drogą umyślnego chciałem posłać do zamku. A tu okazja się nadarza, więc jak radzicie, list sierżantowi oddam.
– Słusznie, panie Uthienie. No, no. – Perin pokręcił głową. – Saldarczyk. Nigdym żadnego nie spotkał, ale różne dziwy o nich słyszałem.
– Ano. – Wydawało się, że Uthien nie chce podejmować tematu.
Ceyall przeciwnie, była coraz bardziej ciekawa. Nikt do tej pory nie wspomniał przy niej o tej historii.
– Kto to jest Saldarczyk? – spytała.
Uthien skrzywił się nieznacznie.
– To są tacy, panienko, co od Wielkiej Wojny cały Kernn przejeżdżają, bacząc, czy co złego się nie dzieje, z czym by sobie namiestnik, sędzia królewski albo miejscowi panowie rady dać nie mogli. Przed królem oni tylko zdają sprawę, a inni mają na każde życzenie być im ku pomocy.
Niezadowolona, że przemawia do niej niczym do dziecka, zwróciła spojrzenie na kuzyna. Ten dostrzegł to i uśmiechnął się lekko.
– Jest, jak mówi pan Uthien – powiedział. – Tyle że oni nie po to są, by zwykłych bandytów czy rabusiów ścigać, a takich, co się czarami parają na ludzką szkodę. Niewiele więcej o nich wiadomo, bo w cichości swoje czynią, nawet imiona i pochodzenie swoje kryjąc, by kto później na rodzinie pomsty nie szukał.
– Powiadają, że dla nich ubić kogoś bez sądu, to nic – dodał Uthien z niechęcią. – Wolno. A nadto… Słyszałem, że czary się ich nie imają z powodu mieszanej krwi. – Ceyall zobaczyła, że ukradkiem skrzyżował palce pod stołem.
Perin kiwnął głową.
– Ja też tak słyszałem, że do tej służby idą tylko tacy, u których jest w rodzie jakiś przodek z Drugiego Ludu. Ale może to tylko bajki.
– Ale skąd taki na naszej ziemi, ojcze? – wtrąciła Namillyn. – Skoro pan Perin mówi, że owi Saldarczycy służą królowi Kernnu?
Uthien wzruszył ramionami. Coraz wyraźniej było widać, iż żałuje, że rozpoczął taką rozmowę przy stole.
– Pewnie przyjechał z Trifu, panienko Nami – powiedział Perin. – Bo i którędy? Trith przecież do Korony należy, a z kolei granica między nami i nimi strzeżona nie jest, jak to u dobrych sąsiadów. Tedy może się on za jakimś bandytą czy innym wywołańcem wypuścił. Niech go sobie bierze na zdrowie, jak znajdzie, nam kłopotu z Verdami wystarczy.
– I wy jedziecie się z nimi rozprawić? – Namillyn po raz pierwszy zwróciła się bezpośrednio do Perina. – A jeśli ich wielka kupa przyszła ze stepów? Czy to wiadomo?
– Za wielu ich być nie może – odparł uspokajająco Perin – bo nie przemknęliby się ukradkiem. Nie macie się czego bać.
Namillyn uśmiechnęła się promiennie, na co Perin zmieszał się trochę. Przez resztę wieczoru rozmawiano o innych rzeczach, ale Ceyall zauważyła, że jej przyjaciółka jest jakaś nieswoja. Z kolei Perin co jakiś czas popatrywał w jej stronę, a raz nawet potrząsnął głową ze źle ukrywanym zdumieniem, jakby nie mógł uwierzyć, że mała Nami, którą zna od dzieciństwa, zmieniła się oto w dorosłą pannę. I że panna ta, wcale niebrzydka, coraz śmielej obdarza go powłóczystymi spojrzeniami. Czy poczuł coś poza zdumieniem, trudno orzec, lecz zdaniem Ceyall nie wyglądał wcale na niezadowolonego.
Może jednak – zaśmiała się w duchu. – Cóż, niech im się szczęści.
Naraz ogarnęło ją niespodziewane uczucie zazdrości.
Miło jest mieć chociaż o kim pomarzyć.
• • •
Piaszczysta droga wiła się zakolami po porośniętym lasem zboczu góry, za każdym zakrętem wznosząc się wyżej. Wkrótce mieli odbić ku zachodowi, gdzie szlak prowadził przez przełęcz zwaną Dużym Siodłem i dalej po stokach następnego wzgórza ku nizinom.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ceyall wiedziała, że z przełęczy będzie już widać zamek i okalające go osady, a wówczas pozostanie przed nimi nie więcej niż cztery – pięć godzin jazdy. Odległość między należącą do ojca Namillyn Leglą a siedzibą władców Kadne nie była duża, ale ukształtowanie terenu sprawiało, że droga, którą mogły podążać zaprzęgi. wiła się dolinami okrążając co wyższe wzniesienia. Istniał też skrót, dzięki któremu już w jeden dzień można było stanąć na zamku, choć przebycie go konno wymagało niemałych jeździeckich umiejętności. Jednak dla Ceyall, która zapałała miłością do wierzchowców i szybkiej jazdy niemal od chwili, gdy ją po raz pierwszy podsadzono na siodło, nie stanowiło to wielkiego wyzwania. Cieszyła się nawet z przejażdżki, zwłaszcza że sprzyjała jej piękna, słoneczna pogoda. Wokoło pachniała rozgrzana słońcem ściółka, a nad ich głowami wilga, niewidoczna w gałęziach drzewa, wyśpiewywała swoje dźwięczne trzy nutki.
Wierzchowiec jednego z członków eskorty parsknął nerwowo i bocząc się, skręcił ku środkowi traktu. Ceyall ostro ściągnęła cugle, osadzając swoją klacz w miejscu.
– Przepraszam, panienko – zawołał żołnierz. – Młody ten zwierzak i byle czego się płoszy.
Ceyall kiwnęła głową, spokojnie czekając, aż gwardzista poskromi rozhukanego ogierka. Kiedy wydawało się, że już osiągnął sukces i koń począł się uspokajać, nagle pozostałe również ogarnęło zdenerwowanie. Tuliły uszy, parskały i podrzucały głowami, niektóre próbowały się cofać.
– Co tam jest? – krzyknęła Ceyall, na wąskiej ścieżce nie mogąc dojrzeć, co dzieje się z przodu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.