powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Blues Roberta Johnsona
Paweł Ciećwierz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Słusznie, bo o tobie krąży dokładnie tyle samo dziwnych historii, artysto. – Dziewczyna odzyskuje rezon. – Kobiety są próżne, dlatego zapytam, jakie to opowieści o mnie słyszałeś?
– Dużo się mówi o twoim związku z nekromantą imieniem Brighella i o jego tragicznej śmierci. A także o tym, że we dwójkę jesteście odpowiedzialni za siedemdziesiąt kilka ofiar w katedrze Świętej Krwi. Nie obchodzi mnie, czy to prawda.
Na dźwięk imienia Brighella jasnozielone oczy czarownicy zasnuwa cień. Znika tak szybko, jak się pojawił.
– Nie interesuje cię to. Ty tylko wypełniasz rozkazy… Takie podejście mieli strażnicy we wszystkich obozach koncentracyjnych świata.
– Nie do końca – odpowiada Mikesz. Wino jest słodkie i mocne, z wyraźnym aromatem śliwek. Najbliższe w smaku porto, ale jednak zupełnie inne. Kto by pomyślał, że Japończycy mają taką rękę do alkoholu. – Ja nikogo nie krzywdzę i staram się w życiu trzymać tej zasady. A nawet gdybym chciał, nie mam żadnych możliwości. Jestem showmanem, nie wojownikiem. Mam chory żołądek, umiem tylko grać na pianinie. Jeśli przyszłaś tu szukać potężnego sojusznika, naprawdę mi przykro, lecz muszę cię rozczarować.
– Nie po to przyszłam. – Hannya na chwilę opuszcza wzrok. Mikesz udaje, że tego nie spostrzegł. Tylko udaje.
– Sądzę jednak… – kontynuuje dziewczyna, a dystans między nimi w jakiś niewytłumaczalny sposób się zmniejsza. Teraz już prawie stykają się czubkami palców, kiedy sięgają po szklanki z winem – …że nie mówisz mi całej prawdy. Kobiety są ciekawskie, dlatego przed naszym pierwszym spotkaniem zasięgnęłam języka. W podziemiu mówi się, że kiedyś odgrywałeś w tym mieście zupełnie inną rolę. Muzyka nie była twoim jedynym źródłem utrzymania.
– Stare, dobre czasy – wspomina prawie z sentymentem artysta.
– Dlaczego dałeś sobie spokój z dilerką?
– Mówiłem ci już. Po wyjściu z więzienia długo podróżowałem i doszedłem do wniosku, że nie chcę już krzywdzić ludzi. Kiedy dożywasz pewnego wieku, fakt, że wszyscy chcą cię zabić, zaczyna się robić męczący.
– A teraz co? Biedny, ale szczęśliwy?
– Jak widać. – Mikesz wskazuje szerokim ruchem mały i zagracony pokój. – Znalazłem spokój. Czy coś w tym rodzaju.
– Nie potrafiłabym tak – mówi wiedźma zupełnie nie wiedźmowatym tonem.
– Bo jesteś jeszcze młoda. Ile masz lat? Dwadzieścia pięć? Wiem, że przez ten czas swoje przeszłaś. Te doświadczenia ciągle budzą w tobie emocje. Ja jestem prawie dwadzieścia lat starszy, niewiele rzeczy jest teraz w stanie mnie ruszyć.
– Naprawdę aż tak niewiele rzeczy? – Hannya patrzy mu prowokacyjnie prosto w oczy. Mikesz ze zdumieniem zauważa, że nie ma pojęcia, co odpowiedzieć. Na chwilę topi się w zieleni jej spojrzenia. Kiedyś nurkował w jaskiniach, w których odbite od wapiennych ścian słońce rozświetlało wodę tego samego koloru. Może nie jest jeszcze aż tak stary, jak powiedział.
– Sprawdzimy to? Teraz? – pyta dziewczyna łagodnym głosem uczennicy. Artysta dobrze wie, jak działa na facetów taki głos. Wie też, że na tę sztuczkę nie ma obrony.
Dlatego czubki ich palców spotykają się, usta też, na początku badawczo i technicznie. Mikesz spokojnym, prawie leniwym ruchem zdejmuje jej czarną kurtkę. Kiedy już leżą na wciśniętym w kąt materacu, językiem bada bliznę na policzku. Wtedy po raz pierwszy ciało czarownicy spina się i sztywnieje.
– Jesteś z nią tak samo piękna – szepcze mężczyzna. Wie, że to banał, który powinien zostać powiedziany, bo jest prawdziwy. Tylko idioci mogą sądzić inaczej.
Ciało czarownicy jest zdumiewająco blade i delikatne. Blizny są jedynymi śladami wielkiej i niszczącej mocy, jaka w nim drzemie. Śnieg przylepia się do szyb, na skórze Mikesza schnie jej ślina. Wilgotne włosy opadają na piersi, dziewczyna odrzuca je do tylu ruchem tak starym i pierwotnym jak ludzkość. Siada mu na biodrach, Mikesz zaciska zęby, kiedy połamane parę lat temu kolano reaguje bólem. Nie przerwie jej teraz. Za nic.
– Powiedz mi, że jestem piękna – prosi Hannya, ruchy bioder stają się wyraźniejsze.
– Jesteś piękna – odpowiada mężczyzna.
– Powiedz, że mnie kochasz. – Mikesz spełnia i tę prośbę. Tej nocy to wcale nie jest kłamstwo. Na chwilę stali się kimś, kim mogliby być, gdyby sprawy poukładały się inaczej. Gdyby świat był trochę mniej albo trochę bardziej. Gdyby byli młodsi albo starsi, mniej lub bardziej niewinni. Gdyby za oknem słońce roztopiło śniegowe zaspy. Gdyby rozkosz była tym, co obiecuje.
Hannya zasypia spokojna jak dziecko na jego kościstych piersiach, ale sen trwa tylko godzinę. Kwadrans później, gdy Mikesz dopija z jej szklanki resztkę śliwkowego wina, czarownica jest już w samochodzie. Przez chwilę pozwala sobie na zbytek żalu, że taka noc więcej się nie powtórzy. Mężczyzna myśli o tym samym. Przez chwilę.
• • •
Do kina chodzi sam, zwykle na kilka seansów pod rząd i nigdy do multipleksów. W małych kinach można jeszcze czasem zobaczyć filmy w ograniczonej przez cenzurę dystrybucji. To są jego samotnicze przyzwyczajenia, z których niechętnie rezygnuje. Zwierzęta też mają swoje terytoria. Dzięki temu łatwiej na nie polować.
Śnieg skrzypi pod podeszwami, kiedy mija zrujnowane ceglane kamienice, opuszczone o tej porze targowisko, przeskakuje wysoki płot szkolnego ogrodzenia, żeby szybciej być w domu. Nie wraca myślami ani do koncertu, ani do nocy spędzonej z Hannyą. Opanował już niełatwą sztukę nieoglądania się za siebie. Walka z rzeczywistością była zawsze domeną młodych, myśli pianista do wynajęcia.
Chmury zwieszają się nisko, zwiastując kolejne dni śnieżnego paraliżu miasta. Znajoma okolica przypomina teraz czarno-biały film, który widział przed chwilą. Jakby granica między prawdą a zmyśleniem przestała istnieć. Śnieżne czapy na stromych dachach kamienic, szkolnym boisku i wszędzie wokół. Czerń strupieszałych gałęzi drzew, wyłupionych okien i odległego nieba. Świat w konwencji noir. Na mrozie dźwięki lepiej się rozchodzą, dlatego szum silnika samochodowego słychać z daleka. Mikesz przyśpiesza kroku. Mijając szkołę ocenia, że samochód jest po drugiej stronie budynku.
Ilustracja: <a href='http://pawellatkowski.com' target='_blank'>Paweł Latkowski</a>
Ilustracja: Paweł Latkowski
– Pewnie woźny. Nie ma powodów do niepokoju – tłumaczy sobie, ale to oczywiście nigdy nie jest prawda. Są powody do niepokoju. Są nawet powody do lęku. Czerwony mercedes wyjeżdża zza rogu, oślepia reflektorami, zakłócając monochromatyczny ład krajobrazu. Otwierają się drzwi. Artysta wie, kogo się spodziewać. Tym razem nie ma zaułków, w których mógłby się schronić, tylko sto metrów wybetonowanej przestrzeni boiska. Na jego zdrowie i kondycję zdecydowanie za dużo. Ma czas wybrać numer, zaraz potem telefon wypada mu z rąk i ląduje w śniegu.
– Szukałem cię, Mikeszu. Wiem o tobie wszystko – mówi olbrzym głosem jak zza grobu. Jego sumiaste wąsy zasłaniają usta, na łysej czaszce widać szczerby blizn. W świetle samochodowych reflektorów zbliża się do artysty jak jakaś sarmacka nemezis.
– Nie znam cię, przyjacielu – odpowiada muzyk, nie tracąc spokoju. Chłodno oblicza swoje szanse w spodziewanej konfrontacji. Kiepsko.
– Nie musisz mnie znać. Nie jestem nikim szczególnym. Zaledwie posłańcem, wykonawcą, narzędziem boskiego zamysłu.
Fatalnie, myśli Mikesz, robiąc dobrą minę do złej gry.
– Jesteś odpowiedzialny za śmierć dwudziestu dwóch osób, artysto. Dzisiaj za to zapłacisz. – Ostatni Ewangelista wypowiada zdania z namaszczeniem, jakby czekał na ten moment od dawna. Błysk reflektorów prześlizguje się po zakrzywionym ostrzu myśliwskiego noża. – Zanim to się stanie, opowiesz mi dokładnie, kiedy i z kim podpisałeś swój cyrograf.
Mikesz szuka słów, które odwrócą uwagę szaleńca, stara się wymyślić jakieś uspokajające kłamstwo. Nic nie przychodzi mu do głowy.
– Jakich dwudziestu dwóch osób? – pyta.
– Tych, które były na twoim koncercie, a trzy dni później dopuściły się potwornych zbrodni. Tych, które swoją szatańską muzyką przemieniłeś w bestie.
Mikesz milczy. Kawałki układanki, której wzoru bardzo starał się nie dostrzegać, teraz wskakują na swoje miejsce.
– Czy tak właśnie płacisz za swój niezwykły dar, muzyku? Za cenę życia niewinnych kupujesz sobie parę kolejnych lat na tej ziemi?
– Teraz to już naprawdę nie mam pojęcia, co ty właściwie…
– Twój talent. Twój niezwykły talent, artysto. Dar i przekleństwo, które może pochodzić tylko z jednego źródła. W jakich okolicznościach go otrzymałeś? Co jeszcze ci obiecał? Czym cię kupił? Jak dawno temu sprzedałeś swoją duszę?
Zapada milczenie cięższe niż metrowa pokrywa śniegu.
– Jesteś szalony – mówi po dłuższej chwili Mikesz, chociaż tego akurat nie trzeba komentować.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.