To już trzecia edycja „Esensja ogląda” w tym miesiącu i sześć recenzji, w połowie dzielonych między kino i DVD. „Drogówka”, „Hitchcock”, „Przyjaciel do końca świata”, opromieniona nominacjami do Węży „Bitwa pod Wiedniem” i „Ted” – zapraszamy do lektury!  |  | ‹Drogówka›
|
Konrad Wągrowski [80%] Zacznę nietypowo – bardzo mi się podoba, jak w filmie Smarzowskiego pokazywana jest Warszawa. Prawdziwie. Bez mrocznych stylizacji à la „Paradoks”, bez udziwnień i upiększeń, realistycznie i wyraziście, akcentując rozdarcie tego miasta, w którym z reprezentacyjnych z pozoru pasaży po kilku krokach można znaleźć się w brudnych i mrocznych zaułkach, w których nowoczesne budynki sąsiadują z coraz paskudniejszą wielką płytą z lat 60. i 70. A do tego miejsce akcji właściwie w każdej scenie jest wyraźnie określone – nawet przecież kluczowy dla filmu wietnamski bar „Dudu” istnieje naprawdę. Dawno nie było filmu o mieście, z tak bezbłędnie owym miastem pokazanym. Ale to oczywiście nie są ostatnie zalety najnowszego filmu Smarzowskiego. „Drogówka” jest po „Weselu” powrotem do ostrej analizy naszej rzeczywistości, nie pozbawionym czarnego humoru, ale dużo bardziej od „Wesela” posępnym, bliższym klimatycznie jednak „Domowi złemu”. Charakterystyczne jest to, jak Smarzowski prowadzi sympatie widzia – najpierw przedstawia grupę zdegenerowanych, skorumpowanych, będących symbolicznym wcieleniem 7 grzechów głównych policjantów, a potem pokazuje, że w porównaniu z establishmentem wydają się być oni jeszcze w grunie rzeczy całkiem sympatycznymi gośćmi. A może to jedna z cech twórczości Smarzowskiego – pewna empatia, próba zrozumienia swych bohaterów. Bo przecież ta tytułowa drogówka nie jest taka jest, bo pracują w niej degeneraci, ale jest jaka jest, bo system przeżarty korupcją demoralizuje wszystkich, bo wynagrodzenia nijak nie są adekwatne do wykonywanej pracy, bo po prostu, aby przetrwać, należy się asymilować. „Drogówka” więc będzie drastyczną krytyką całego systemu, niszczącego ludzi na wielu różnych obszarach. Ale najbardziej przerażająca staje się „Drogówka”, gdy pomyślimy, jak bardzo jest prawdopodobne, że owe przerysowane sytuacje degrengolady na wszelkich szczeblach moga być w gruncie rzeczy bardzo bliskie prawdy. „Drogówka” to również rzadko spotykany w polskim kinie pokaz doskonałego filmowego rzemiosła. Solidny scenariusz, w niczym nie ustępujący zachodnim thrillerom, kapitalne prowadzenie aktorów (po raz kolejny u Smarzowskiego praktycznie każdy gra doskonałą rolę, a Jakubik daje prawdziwy popis), mądre wykorzystywanie różnych technologii, znakomity montaż, brak chęci poprowadzenia widza za rączkę i wiara w jego inteligencję. Szkoda, że inni nasi twórcy rzadko idą śladem Smarzowskiego.  |  | ‹Hitchcock›
|
Hitchcock Małgorzata Steciak [50%] Od filmowej biografii Alfreda Hitchcocka znacznie ciekawsza jest wersja książkowa autorstwa Stephena Rebello („Alfred Hitchcock. Nieznana historia »Psychozy«”). Opisując pracę nad kontrowersyjnym projektem, przemycając ciekawostki i smaczki z branży, pisarzowi udaje się uchwycić w swoim tomie przemiany, jakie zaszły w Hollywood na przełomie lat 50. i 60. W obrazie Sachy Gervasiego plan filmowy potraktowany jest natomiast głównie jako pretekst do rozwinięcia wątku melodramatycznego. I o ile bardzo dobrze ogląda się Helen Mirren w roli szarej eminencji i niedocenianej przez lata żony-współpracownicy wybitnego twórcy, „Hitchcock” jest w istocie nieco nudnawym love story z majaczącą gdzieś w tle kultową sceną pod prysznicem. Szkoda. Jarosław Loretz [60%] Patrząc na tytuł filmu można by pomyśleć, że jest to biografia wielkiego reżysera, który niczym lodołamacz sforsował niejedno tabu i wytyczył swoimi filmami wiele interesujących ścieżek w światowym kinie. Niestety, nic bardziej mylnego. W rzeczywistości jest to coś pośredniego między dekorowanym sarkazmem romansem dla seniorów a irytująco grzeczną opowiastką o kręceniu „Psychozy”, w sposób pobieżny prezentującą paletę trudności, jakie wiązały się z powstaniem tego dreszczowca. To prawda, rzecz ogląda się dobrze, zwłaszcza że aktorzy w większości stanęli na wysokości zadania (na plus wybija się tutaj Helen Mirren, która jako bodaj jedyna bardziej dynamicznie oddaje jakiekolwiek uczucia, zaś na minus wypada Scarlett Johansson, przypominająca śliczną, ale jednak laleczkę) a ekipa techniczna nie zaliczyła żadnego potknięcia w zdjęciach, scenografii czy oświetleniu planu, brakuje jednak w tym wszystkich jakiejś iskry, która spowodowałaby, że film zapadałby na dłużej w pamięć. Zwyczajnie szkoda zmarnowanej szansy.  |  | ‹Przyjaciel do końca świata›
|
Przyjaciel do końca świata Jarosław Loretz [40%] Wręcz porażająco rozlazły i nijaki, choć momentami całkiem sympatyczny romans z zagładą świata w tle. Temat świeży nie jest, bo w historii kina było już kilka opowieści o zachowaniu się ludzi wobec nieuchronnego końca cywilizacji, że wspomnę na przykład bliźniaczo podobną, ale o niebo rozsądniej skonstruowaną, rewelacyjną „Ostatnią noc” z 1998 roku. Ale nawet mimo to była szansa na stworzenie oryginalnego, ciekawego filmu, zwłaszcza że ekipa dysponowała świetnym zdjęciowcem oraz porządną aktorską obsadą (Keira Knightley z grzywką trochę w stylu Matyldy z „Leona zawodowca” bywa tutaj naprawdę urocza). Pech jednak chciał, że na reżyserskim stołku zasiadła scenarzystka, której chyba nie do końca dopisywała wyobraźnia, wskutek czego dostaliśmy nie tyle dramat, w którym ludzkość stopniowo uświadamia sobie grozę swojego położenia i wszystko powoli zostaje puszczone na żywioł, ile nudny, średnio wiarygodny romansik, w którym lecący z głębin kosmosu stukilometrowy głaz jest tylko pewną figurą stylistyczną, abstrakcyjną i w sumie nienamacalną dla widza. Ot, raz gdzieś ktoś bąknie o orgiach, innym razem przez moment mignie ogłoszenie chętnej seksu dziewicy albo przez ekran przemaszeruje rozswawolony tłum ludzi palących i niszczących wszystko, co się znajdzie w zasięgu ich pałek (naturalnie potem nie ma NAJMNIEJSZEGO ŚLADU po tych ekscesach), ale poza tym panuje sielanka, w której ciągle wszystko gładko funkcjonuje (niby nie ma policji, ale jest prąd, bieżąca woda, telewizja, paliwo, są nawet powszechnie dostępne narkotyki), religia w ogóle nie istnieje, a mniejszości rasowe kulturalnie nie rzucają się w oczy (w opowieść wpasowano tylko latynoską sprzątaczkę sztuk jeden oraz schludnego Afroamerykanina sztuk również jeden). Innymi słowy – sztuczne to wszystko, że hej. Przy czym – na domiar złego – za akcję przeważnie robią ugrzecznione rozmowy bohatera, który notorycznie czymś się kryguje bądź przed czymś wzdraga. Trzeba jednak przyznać, że film posiada pewien urok i zapewne będzie w stanie przypaść do gustu niejednej romantycznej duszy.  |  | ‹Bitwa pod Wiedniem›
|
Bitwa pod Wiedniem Jarosław Loretz [0%] Straszne barachło, zrealizowane w sposób iście skandaliczny. Wkurzające tym mocniej, że jakiś dureń nie zauważył, iż jest to film stricte telewizyjny i zadecydował o puszczeniu zbuka do kin. A zbuk ów nie powinien nigdy, PRZENIGDY trafić na szeroki ekran ani TYM BARDZIEJ być dofinansowywany przez instytucje w rodzaju PISF, bowiem jego przeznaczeniem było gnicie na kanałach pokroju TV Puls czy TV Trwam, i to w godzinach, kiedy przed odbiornikami siedzą wyłącznie miłośnicy religijnej konfekcji. W końcu jest to ordynarna, licho zrealizowana – choć za tragicznie duże pieniądze – telewizyjna laurka poświęcona pamięci Marka z Aviano, wyniesionego parę lat temu do rangi katolickiego błogosławionego. A że mnich ów przypadkiem był zaplątany w wydarzenia roku 1683, to i bitwa się tutaj znalazła. Bitwa, która jest pokazana w kuriozalnie nieporadny sposób i wystawia niezbyt pochlebne świadectwo naszym aktorom, którzy z ochotą wyciągnęli rękę po gaże o zauważalnej zapewne wartości, nie dbając o to, że narobią sobie w Polsce wstydu żałośnie epizodycznymi rólkami.  |  | ‹Ted›
|
Ted Konrad Wągrowski [60%] „Teda” nie zobaczyłem w kinie, dotarł do mnie dopiero na płycie, dotarł otoczony nimbem filmu „łamiącego tabu”, a przynajmniej odważnego. Nic z tych rzeczy – „Ted” to przyjemna, momentami bardzo zabawna wersja „buddy movie”, w którym kumplami są 35-letni facet i jego pluszowy miś, ale nie ma tu żadnego łamania tabu, czy nawet przesadnego ryzyka. Seth McFarlane pokazuje misia, który wciąga używki, kopuluje na potęgę, ale wszystko w formacie akceptowanym przez mainstream. Co oczywiście nie oznacza, że nie jest śmiesznie, bo zderzenie pluszowatości z zachowaniami nie kojarzącymi się z dzieciństwem śmieszyć musi i seans jest po prostu zabawny i przyjemny. Szkoda tylko, że można tu na wzór „brzytwy Lema” wprowadzić „brzytwę Teda”. Zdefiniujmy ją tak: gdy w filmie o pluszowym misiu można go zastąpić bez szkody dla fabuły ludzkim bohaterem, to tak naprawdę nie jest film o pluszowym misiu. A tak właśnie jest w drugiej połowie filmu, w której Teda mógłby zastąpić dowolny ludzki kupel głównego bohatera i fabułę komedii romantycznej, w której niedojrzały kumpel odciąga swego przyjaciela od dziewczyny można by rozegrać bez udziału misia. Tak czy inaczej tekst Teda o Samie Jonesie, odtwórcy roli Flasha Gordona w filmie z 1980. roku, że „nauczył nas jak różne oblicza może przyjmować aktorstwo” rzucił mnie na kolana.
Tytuł: Drogówka Data premiery: 1 lutego 2013 Kraj produkcji: Polska Gatunek: dramat, kryminał Ekstrakt: 80%
Tytuł: Hitchcock Data premiery: 1 marca 2013 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Gatunek: biograficzny, dramat Ekstrakt: 60%
Tytuł: Przyjaciel do końca świata Tytuł oryginalny: Seeking a Friend for the End of the World Data premiery: 13 lipca 2012 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 40%
Tytuł: Bitwa pod Wiedniem Data premiery: 12 października 2012 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Polska, Turcja, Włochy Gatunek: historyczny Ekstrakt: 0%
Tytuł: Ted Data premiery: 7 września 2012 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 106 min Gatunek: fantasy, komedia Ekstrakt: 60% |