powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Blues Roberta Johnsona
Paweł Ciećwierz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dziwna kobieta. Dogadaliście się? – pyta Pan Ice, kiedy Hannya znika w drzwiach klubu. Mimo zaproszenia nie zdecydowała się zostać na imprezie. Artysta trochę żałuje.
– Nawiązaliśmy nić porozumienia – odpowiada, chociaż nie jest tego do końca pewien. Sięga po kartonik z bletkami. Nawykowo oddziela trochę ziela, które zlepione w topy pachnie mu pod niebiosa.
– Myślałem, że rzucasz to gówno – śmieje się Pan Ice. Wieczór się zaczął. Przy stole siedzi z nim już kilka kobiet, których ubrania mają bardziej akcentować niż zasłaniać, i paru cygańskich bandytów. Na widok spoconych krągłości, z zapachem zioła, który wierci w nosie, silna wola Mikesza topnieje jak bałwan wiosną. Muzyk kruszy zlepioną marihuanę, zwija filtr i wokół niego roluje bibułę. Uderza parę razy blantem o stół, żeby bardziej ubić towar, tworząc skręta doskonałego. W końcu żyje z tego, że ma zręczne palce.
Ostatni, obiecuje sobie w myślach.
– Staram się nad tym panować. Odkąd wyszedłem, próbuję oczyścić mózg ze śmieci.
– To lepiej uważaj – odpowiada poważnie Pan Ice – bo jeszcze się okaże, że oprócz śmieci nic więcej tam nie ma. Myślisz, że jakbyś nagle zaczął żyć w spokoju, rzucił jaranie i ożenił się albo coś takiego, dalej potrafiłbyś tak świetnie grać na pianinie?
Mikesz uśmiecha się z wdzięcznością. Zawsze kiedy stara się sporządnieć, ktoś podaje mu pomocną dłoń i wciąga z powrotem w bagno. Po to właśnie są przyjaciele.
– Wiesz coś więcej o tej panience? – pyta niby od niechcenia.
– Zaintrygowała cię, co? Dziewczyna ma coś w sobie mimo tej szramy, ale to nie twoja liga. Uważaj na nią, artysto.
Teraz Mikesz czuje się urażony.
– Ty jesteś w gruncie rzeczy pokojowym człowiekiem i nikomu oprócz siebie nie szkodzisz. Hannya to zupełnie inna historia. Zła historia.
Artysta kiwa głową. Tego sam się domyślił. Potrafi rozpoznać ludzi, na których magia odcisnęła swe piętno aż do tego stopnia. Może to coś w oczach.
– Jest poszukiwana przez Inkwizycję już od paru lat. Zadawała się z najgorszymi bandytami w tym mieście i to oni kiepsko na tym wyszli. Parę miesięcy temu uwikłała się w ryzykowną aferę na Syberii. Mówiło się przy tej okazji o jakimś czerwiu, więc wszyscy myśleli, że już po niej. Na szczęście lub nie, wróciła. Z pociętą gębą i chyba nawet bardziej zajadła niż wcześniej. Nie wiem, czego od ciebie chce, ale uważaj. Jesteś delikatnym człowiekiem, a przed chwilą rozmawiałeś z czarownicą. Pamiętasz bajki z dzieciństwa?
Pianista wydmuchuje cienkie wstążki dymu i patrzy z przyjemnością, jak znikają szatkowane przez wirujące wolno skrzydła wentylatora.
– Może złe wiedźmy też lubią jazz?
Właściciel knajpy sięga po skręta.
– Raczej smak mięsa muzyków.
• • •
O piątej nad ranem siedzi sam przy pianinie z taką miną, że sprzątaczki boją się mu przeszkadzać. Lubi to uczucie wielkiego zmęczenia, kiedy dom wydaje się daleko, głowa jest pusta, a palce same szukają muzyki. Wie dobrze, że najtrudniej jest zacząć. Tysiąc rzeczy odwraca myśli od tego, co trzeba zrobić, granie wydaje się czymś znikomym i śmiesznym. Potem, kiedy nocny zgiełk baru wreszcie cichnie, Mikesz rozumie, że nie ma innego wyjścia. Niczego innego nie potrafi. Gdyby nie jazz, byłby zwykłym ćpunem. Tylko wątła, nietrwała jak dym z papierosa konstrukcja melodii chroni go przed rozpaczą i szaleństwem, nadaje sprawom sens. Bo nie ma innego sensu w życiu, myśli, delikatnie dotykając klawiszy, oprócz nadanego przez nas. Muzyka jest więc egzorcyzmem otchłani, którą nosi w sobie.
Z jazzem jak z kobietą. Artysta improwizuje w oparciu o melodię, kaleczy ją, sprawdza granice możliwości, potem wycisza i próbuje znowu, smakując magię chwil, w których każdy dźwięk wydaje się na właściwym miejscu. Nie popisuje się techniką – te czasy ma już za sobą. Po wielu latach grania w dziurach takich jak ta, a czasem dużo gorszych, zrozumiał, że jak najszybsze przebieranie palcami po klawiaturze jest zabawą dla onanistów. Prawdziwy artysta musi być oszczędny. Jak Miles. On też stara się trafiać tylko we właściwe dźwięki ze świadomością, że można to robić lepiej. Zawsze można grać lepiej.
W przerwach pomiędzy utworami myśli o publiczności, ale kiedy gra, jest zupełnym egoistą, robi to tylko dla siebie. Odkłada filiżankę, smakując gorycz na podniebieniu, zaciągając się papierosem. Pali tylko przy pianinie. Noc ma smak kawy i papierosów.
Nuty zabierają go w przeszłość. Myśli o niej bez nostalgii, jak o materii, z której utkana jest muzyka. Wielu znał ludzi na tym świecie, ale nigdy nie spotkał do końca szczęśliwego jazzmana. Palce zastygają w powietrzu, potem wolno, pieszczotliwie opadają na klawiaturę. Mikesz pochyla się nad nią cały, jakby chciał wniknąć w instrument jak w kobietę. Leniwe dźwięki wzlatują pod sufit, popiół spada na klawiaturę. Sztuka to popioły życia. Początkowa melodia powraca przepuszczona przez pory jego ciała, zmieniona przez czas i wykonanie kolejnego artysty. Ta sama, zupełnie inna.
– Nieźle, stary. Ale coś mi się wydaje, że powinieneś sobie szybko znaleźć dziewczynę – śmieje się Pan Ice, podchodząc do Mikesza.
Chwila magii ulatnia się i znika bezpowrotnie.
• • •
– Nie możemy przecież zrobić krzywdy tej kobiecie – mówi pasażer, ale nie ma racji. Jak na tę pogodę jadą zdecydowanie zbyt szybko. Hannya kieruje z papierosem w kąciku ust i częściej patrzy na Remika niż na drogę. Wycieraczki oraz przednia szyba toną w deszczu. Chłopak czuje się teraz bardzo niepewnie. Pamięta jeszcze, jak parę miesięcy temu cieszyli się, nawiązując współpracę z kimś tak potężnym. Pamięta też, jak szybko zaczęli tego żałować.
– Możemy i zrobimy, jeśli będzie trzeba – tłumaczy mu spokojnie czarownica. Remik denerwuje ją teraz swoim gadaniem. Jest zbyt podobny do niej za młodu. – Obiecałam wam działanie na pełną skalę, więc proszę bardzo. Czasy rozklejania antyrządowych plakatów i domalowywania fiutów na świętych obrazach się już skończyły, chłopcze. Dosyć kinderpunkowania. Pora wydorośleć. Za dużo zainwestowałam w tę akcję, żeby teraz się wycofać.
– Czy aby na pewno nie ma innego sposobu? – zaczyna Remik, skubiąc nerwowo alternatywną, kozią bródkę. Samochód gwałtownie szarpie i prawie zjeżdża na przeciwległy pas ruchu. Remik rezygnuje z dyskusji. Za jego usprawiedliwienie można uznać fakt, że trudno się negocjuje z kimś, kto może ci w parę sekund wydrzeć gałki z oczodołów, nie używając rąk.
– Lepiej zdecydujcie, kto od was pojedzie do stolicy. Nie mam czasu załatwiać tego osobiście.
Ilustracja: <a href='http://pawellatkowski.com' target='_blank'>Paweł Latkowski</a>
Ilustracja: Paweł Latkowski
Remik kiwa głową w milczeniu. Pamięta, jaką fascynację na początku budziła w nim Hannya. Dziewczyna w niczym nie przypominała członków ich anarchistycznej bojówki, która działała tylko z łaski albo przez nieuwagę Instytutu Inkwizycji. Hannya była nieczuła i zimna jak jakaś dziwna ryba z Morza Sargassowego i ideologicznie zajadła bardziej niż oni wszyscy razem wzięci. Chcieli anarchii, ona dała im anarchię w najczystszej postaci. Wożąca się tylko drogimi samochodami, ubrana na czarno, co noc zmieniająca miejsce zamieszkania, miała coś wspólnego z bajkowymi wiedźmami. Kobieta z piekła rodem. Jego fascynacja szybko przerodziła się w lęk. Wtedy, patrząc w oczy koloru świeżo wymytych winogron, zdał sobie sprawę, że drzwi właśnie się za nim zatrzasnęły. I nie wyjdzie stąd, chyba że przez komin.
Czarownica rzadko kiedy podnosi głos ponad szept. W ten sposób tłumaczy mu jak dziecku szczegóły przedsięwzięcia. Uspokaja, że chłopak nie musi się obawiać żadnej zemsty ze strony pianisty. W końcu to tylko grajek. Co może zrobić?
– A Inkwizycja? Czerwie? – pyta Remik. Zimny dreszcz przechodzi go, kiedy tylko wypowiada te słowa. Czarownica nie odpowiada. Czubkami palców machinalnie muska postrzępione krawędzie blizny. Zanim za ćpanie i udział w demonstracjach dorobił się wbitego w papiery pentagramu, Remik był studentem literatury angielskiej. Całkiem zresztą niezłym. Na trzecim roku jeden telefon z Instytutu zakończył jego karierę. Parę rzeczy jeszcze pamięta. Na przykład kapitana Ahaba, przedstawiającego się swojej załodze słowami: „Ja jestem szaleństwem oszalałym”, w beznadziejnej pogoni za wielorybem, który na białej skórze nosi wypisaną hieroglifami najważniejszą tajemnicę przyrody. Ahab nie myśli o tym, czy wyciągnięty na brzeg zwierz nie zmieni się czasem z mitycznego potwora w kupę gnijącego mięsa. Oczy koloru winogron śledzą Remika obojętnie. Czarne porsche ślizga się po mokrej nawierzchni i zarzuca na zakrętach.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.