powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Pozwól mi wyjść
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Przyciskam jego lędźwie bliżej, wbijam mu paznokcie w pośladki, a on uśmiecha się szczęśliwy. Dotykam blizn na jego twarzy, pocieram coraz mocniej. Jakbym chciała je na nowo otworzyć! Wie, że zostaną już na zawsze, jako przypomnienie, ordery po wygranej bitwie. Po chwili gładzę je delikatnie i patrzę na zwycięzcę. Obejmuje mnie mocno, podnosi niczym piórko. Śmieje się triumfalnie, kładąc mnie ostrożnie na łóżku. To jego moc – tarcza i broń zarazem. Ona jest w nim, tylko musi pamiętać, musi pamiętać.
Jeszcze raz przychodzi do mnie. Teraz już mocny. Potężny. Wchodzi we mnie, jakby wracał do domu. Już wie, już pamięta, że wszystko, od dawna przygotowane, czeka tylko na niego. Cały świat jest jego królestwem. Fala wężowej, oczyszczającej energii biegnie wzdłuż kręgosłupa, bezwstydnie kradnąc dech. Naprężamy plecy, jakbyśmy chcieli zrobić jej więcej miejsca. Nieskrępowana radość zalewa wszechświat! Siła, jeszcze więcej siły! Krzyczymy, gdy ożywcze światło wybucha w mózgu! Koniec!
Wszystkiego koniec!
Wszystkiego początek.
• • •
Ilustracja:  <a href='http://www.facebook.com/egzesja' target='_blank'>Agnieszka ‘Egzesja’ Skatuła</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Egzesja’ Skatuła
– Co teraz? – zapytał Andrzej, gdy już przestało mu szumieć w uszach. Rozglądał się ciągle nieobecnym wzrokiem. Nasłuchiwał, jakby zaraz ktoś miał zapukać do drzwi jego mieszkania.
– Nic. Robimy swoje. Niczego nie oczekujemy. Zapominamy. To jest najlepsza metoda. Co będzie, to będzie. Teraz wszystko zależy od tego, na ile cię wysprzątaliśmy, jak dużo siły w sobie znalazłeś i wyzwoliłeś. Ale to już nieważne. Wracamy do normalnych zadań, jeszcze sporo roboty przed nami. Teraz dajmy czas światu.
Wrócili do codziennej rutyny, pracowali, jeszcze bardziej intensywnie niż wcześniej. Przez kolejne dni gejsza zaserwował pacjentowi więcej symulacji, coraz odważniejszych, bardziej społecznych, mocniej angażujących.
A świat rzeczywiście robił swoje.
• • •
– Cholera, gdzie ja jestem? – zapytała Weronika.
Zdmuchnęła z czoła rudą grzywkę i rozejrzała się bezradnie. Źle skręciła. Zapatrzyła się nie wiadomo na co i najwidoczniej przegapiła skrzyżowanie. Nawigację szlag trafił, podobno coś z komputerem samochodu. Mieszkała w tym mieście dopiero od kilku dni i bez elektronicznej mapy była bezradna jak dziecko w centrum handlowym. W Warszawie znała prawie każdy warsztat, ale nie tutaj.
– I gdzie ten pieprzony mechanik?
Koleżanka, która poleciła jej ten warsztat, ostrzegała, że leży na granicy biednego, komunalnego osiedla, ale Weronika się tego nie obawiała. Jakoś nigdy nie bała się takich miejsc.
Przyjechała do Silesii na zaproszenie znajomej. Nie miała nic innego do roboty, więc się zgodziła, nie do końca wiedząc, po co to robi. Chyba po prostu potrzebowała odmiany.
Zerknęła do lusterka, nic nie jechało, więc zawróciła. Poprawiła makijaż okalający zielone oczy i ruszyła przed siebie, mówiąc głośno:
– No przecież w końcu muszę na niego trafić!
Znalazła warsztat po kilkunastu minutach błądzenia. Stał ukryty pomiędzy odrapanymi, szarymi blokami. Zaparkowała, wyszła z samochodu i rozejrzała się bezradnie.
• • •
– Jonasz! Chodź do kuchni, szybko!
Hosala usłyszał przejęty głos pacjenta, gdy programował kolejną sekwencję symulacji bieżni. Podszedł niezwłocznie. Andrzej przyglądał się czemuś, niesamowicie podekscytowany, aż otworzył okno z przejęcia, do czego Jonaszowi nie udało się go dotychczas przekonać.
– Patrz. Ale podobna! – Oczy Makucha lśniły żywo.
Na podjeździe warsztatu stał samochód, a obok jakaś kobieta dyskutowała z właścicielem. „Jakaś” to może złe określenie, bo kobieta wyglądała identycznie jak zielonooka dziewczyna z wizji pacjenta.
– No proszę. To ona – stwierdził Jonasz, uśmiechając się triumfalnie.
– Jak to zrobiłeś?
– Kto?
– Ty? Dom gejsz? Przyznaj, że to wasz przekręt – Andrzej patrzył natarczywie na Hosalę, na wpół podekscytowany, na wpół zagniewany.
– To nie jest przekręt. Mówiłem ci, że to działa.
Makuch patrzył Hosali prosto w oczy, jakby na ich dnie chciał wyłowić fałszywą nutę. Jonasz wiedział, że gdyby pacjent ją znalazł, to wszelkie jego starania poszłyby na marne. Jednak Andrzej nic takiego nie zauważył.
– I co teraz? Co ja mam zrobić?
– No, chyba wiesz, co. – Jonasz wskazał mu drzwi.
Andrzej spojrzał i zadrżał. Oddech spłycił się, gdy zimne macki strachu ścisnęły jego płuca. Spojrzał na kobietę za oknem. To naprawdę ona. Nadal rozmawiała z właścicielem warsztatu. Poznawał te gesty, ten uśmiech! Iskierki radości w wielkich, zielonych oczach!
Drzwi wydały mu się strasznie potężne i ciężkie, gdy podchodził do nich powoli. Czuł pot spływający po plecach.
– To jest proste. To wszystko już się wydarzyło – dopingował go Jonasz, stojąc w kącie kuchni. – Musisz to tylko jeszcze raz odegrać. Znasz ją, a ona ciebie po prostu nie pamięta. Ale przypomni sobie. Wystarczy, że otworzysz drzwi.
– Obiecujesz? – Makuch wyciągnął rękę w stronę klamki.
– Obiecałem raz i się wydarzyło. Obiecuję i drugi.
– Czy to się naprawdę dzieje?
Nacisnął zimną klamkę, drzwi otworzyły się, a potem uchyliły z przerażającą łatwością. Ciemny korytarz nie wyglądał przyjaźnie, mimo to pacjent sztywnym krokiem ruszył przed siebie, prosto w ciemność.
– Hm. A co masz na myśli, mówiąc: naprawdę? – mruknął rozbawiony Hosala, jednak tak, żeby Makuch go nie usłyszał.
Zerknął na zegarek, zamknął drzwi i wrócił do okna, czekając, aż znajoma sylwetka ukaże się przed wyjściem.
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.