Kapitan Żbik powraca! Jest to już co prawda pułkownik w stanie spoczynku Żbik, włosy zmieniły mu kolor z granatowego na biały, ale to przecież on, nasz stary znajomy, przyjaciel harcerzy, wróg złodziei, kłusowników i gitowców. Obok niego młody i przystojny wnuk, a drętwe dialogi tylko budzą dawne wspomnienia „Kolorowych Zeszytów”…  |  | ‹Tajemnica „Plaży w Pourville”›
|
W tym miejscu, idąc tropem innych recenzentów, powinienem nakreślić rys historyczny, zaznaczyć, kim był kapitan (potem major) Żbik i dlaczego to postać kultowa. Ale – po pierwsze – czytelnicy „Esensji” to doskonale wiedzą, a – po drugie – wszystkie media, które wspominały o nowym komiksie Władysława Krupki i Bogusława Polcha o tym napisały. Szkoda więc czasu. „Tajemnica Plaży w Pourville” to kolejna już próba reanimacji słynnego komiksowego milicjanta (przepraszam, wersja poprawna politycznie to „milicjanta z Kolorowych Zeszytów). Poprzednia, w której uczestniczył też scenarzysta dawnego cyklu Władysław Krupka, a w roli ilustratora wystąpił sam Michał „Śledziu” Śledziński, zakończyła się klapą. Wydany prze Mandragorę w 2006 roku zeszyt „Kim jest Biała Mewa” miał być początkiem czteroczęściowej serii, być może wielkim powrotem Żbika, ale został źle przyjęty przez czytelników i krytyków i na jednym albumie się skończyło. Mówię „poprzednia próba”, ale tak naprawdę to „Tajemnica Plaży w Pourville” pojawiła się jeszcze wcześniej – większość plansz opublikowano w „Bezpłatnym Tygodniku Poznańskim” jeszcze w roku 2004, na potrzeby dzisiejszego wydania dorysowano tylko zakończenie. Dziś więc po raz kolejny otrzymujemy powrót Żbika – tym razem jako emerytowanego pułkownika MO, którego ogromne śledcze doświadczenie powoduje, że zapraszany wciąż jest do roli eksperta przy istotniejszych dochodzeniach. Jego operacyjną pałeczkę (jeśli pozwolicie na takie sformułowania) przejmuje jego wnuk, Michał Maciej Żbik, który nie jest zwykłym policjantem, lecz pracuje w CBŚ. I tu od razu nasuwa mi się pytanie – Żbika pożegnaliśmy w roku 1982, w odcinku, w którym dopiero robił podchody do płci przeciwnej – jakim więc cudem, 18 lat później (bo akcja komiksu zaczyna się w roku 2000) ma już dorosłego wnuka? Nawet na syna by było za wcześnie… Pozostanie to chyba na zawsze słodką tajemnicą scenarzysty, dziwne jednak, że nawet w procesie redakcji nikt na ten absurd nie zwrócił uwagi. Wróćmy jednak do samego komiksu. Autentyczne zdarzenie kradzieży tytułowego obrazu Moneta w Poznaniu we wrześniu 2000 roku daje twórcom komiksu asumpt do przedstawienia kryminalnej fabuły, w której będą gangsterzy, nielegalny rynek dzieł sztuki, eksplodujące samochody i łodzie, wyprawy młodego Żbika do Paryża i Abu Dabi (których to wypraw – najzupełniej słusznie – zawsze ktoś mu zazdrości). Brzmi dynamicznie i efektownie, jest – jak to w Żbikowych komiksach – raczej mało angażująco, ze względu na słabo zarysowanych bohaterów, pospieszną narrację (aby domknąć wszystko na zaledwie 28 stronach) i drętwe dialogi. Cóż, to ostatnie to oczywiście stała cecha cyklu, mniej z pewnością przeszkadzająca w latach 70., dziś nadająca albumowi mimo wszystko pewnego retro uroku. Co do dwóch pierwszych problemów fabuły, przyczyną z pewnością jest chęć domknięcia całości w jednym zeszycie, być może by nie popełnić falstartu „Białej Mewy”, która właśnie otwierała całą większą historię, ale nie potrafiła nią na tyle zainteresować czytelników, by domagali się kolejnych albumów. Tak czy inaczej – ta skrótowość komiksowi nie służy, nawet porównując go do przecież narracyjnie mocno niedoskonałych starych „Żbików”. Czas też nie pomógł albumowi – bo w 2010 roku sprawa kradzieży ostatecznie się wyjaśniła i nie była to w żadnej mierze tak dramatyczna historia, jaką próbowali opowiedzieć tu Krupka i Polch. Dorobione jednak zgodne z faktami zakończenie jest jeszcze jednym rozdzierającym spójność fabuły elementem. Co by nie mówić – nikt cudów po scenariuszu Krupki się tu nie spodziewał i mimo narzekań, jakoś bardzo od poziomu dawnych „Żbików” nie odbiega. Zapewne dzięki temu „Tajemnica Plaży w Pourville” ma pewien nostalgiczny urok i każe mi przyznać, że mimo faktu obcowania z komiksem co najwyżej średniej klasy, mam ochotę na kolejne przygody rodziny Żbików, mając nadzieję, że spośród wielu przyszłych zeszytów, kilka osiągnęłoby poziom przynajmniej przyzwoity. Zwłaszcza, że takie cykle powinny być na rynku dostępne. Wolałbym jednak, by nie rysował kolejnych części już Bogusław Polch. Przyznając, że dzięki „Według Daenikena” i „Funky’emu Kovalowi” był on bohaterem mego dzieciństwa, muszę jednak znów wpisać się w trendy krytykowania kreski późniejszego Polcha. O ile pewne elementy architektury czy technologii nie są tu złe, to ludzie wypadają fatalnie. Twarze są płaskie, bez wyrazu i ekspresji, sylwetki nakreślone niedbale. Polch zawsze był artystą, którego dzieła sprawdzały się, gdy długo cyzelował szczegóły. Odkąd nie ma na to czasu – rysunki wychodzą słabo. Na koniec perełka albumu – parę słów o kapitalnym pomyśle na nawiązanie do starych zeszytów. Jak zapewne pamiętacie, w każdym z nich była skierowana do młodych pogawędka kapitana Żbika oraz albo rys historyczny dziejów Milicji Obywatelskiej (włącznie z „pełnymi chwały” latami 40. i 50.), albo cykl „Nauka i technika w służbie MO”. I tu też otrzymamy takie materiały, ale napisane przez Maxa Suskiego są genialną parodią starych tekstów, błyskotliwie też nawiązując do współczesnych przypadków policji, niekoniecznie jednak takich, którymi chciałaby się chwalić („Jęk syreny jest sygnałem, że gdzieś dzieje się coś interesującego – imieniny dzielnicowego, stawianie nowego fotoradaru, a może radiowóz wiózł właśnie zmęczonego komendanta do jego domu pod miastem?”). W przyszłym zeszycie poproszę o jakąś opowiastkę o orderze „Za ofiarność i odwagę”.
Tytuł: Tajemnica „Plaży w Pourville” Data wydania: luty 2013 ISBN: 978-83-60915-74-5 Cena: 19,90 Gatunek: kryminał Ekstrakt: 50% |