powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Pozwól mi wyjść
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Skąd mam wiedzieć?
(Wiesz, tylko jeszcze nie dokopałeś się do tego. Twoje ciało wie.)
Pewnie masz rację.
(Wrócimy do tego później.)
Monika… na nowo nauczyła mnie kochać samego siebie albo przynajmniej pomogła troszkę się polubić. Oczywiście, mam świadomość, że robiła to też na różne mniej spektakularne sposoby, jednak ten chyba był najbardziej dobitny.
(To ciekawe, że tak to zinterpretowałeś.)
A niby jak jeszcze mogłem?
(Nie wiem. Może to lubiła?)
Ale ty mnie dzisiaj wkurzasz… Ale okej, możesz mieć rację. Może lubiła, przecież jedno drugiemu nie przeczy.
• • •
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Ty wiesz, że życie to nie jest zabawa – powiedział gejsza, patrząc na pacjenta. Twarz Andrzeja przybrała marsowy wyraz. – Każda nowa czynność powoduje powstanie połączeń między neuronami. Każda czynność, którą powtarzamy, umacnia te połączenia i nakazuje do danego działania powracać. To jest prawo przyczyny i skutku. Każde usłyszane słowo tworzy kolejne połączenie. W ten sposób ciągle siebie modelujemy. Zmieniamy także innych. Ktoś za mocno próbował zmienić ciebie, nie zwracając jednak uwagi na to, kogo zmienia. Oni ciebie nawet nie widzieli, ale mieli czelność twierdzić, że wiedzą, co jest dla ciebie najlepsze. I ty się przeciwko temu zbuntowałeś. Ale chyba już najwyższy czas, żeby wrócić.
– Chyba tak. Szkoda, że tak długo to wszystko trwało.
Nie da się cofnąć straconego czasu. Jonasz był zadowolony, że Andrzej to w końcu zrozumiał. Jednak nie mógł nie zauważyć, że Makuch stracił jedne z najlepszych lat swojego życia, a już na pewno najbardziej produktywne. To była klęska społeczeństwa, kultury, cywilizacji, w jakiej żyli. Na hikikomori chorowały najczęściej osoby obdarzone dużą wrażliwością, które nie wytrzymywały naporu rzeczywistości.
Cały świat zmierzał w tym kierunku. Nauka, praca, znajomości, związki, seks jakoś tak same z siebie emigrowały do Overnetu. Łatwo było się w tym zatracić.
Jonasz zostawił pacjenta samego z tymi smutnymi przemyśleniami. Wiedział, że mogą one nadać impuls jego psychice, obudzić chęć powrotu do zdrowia. Dzisiejszy dzień był w istocie kolejnym przełomem.
– Następnym naszym celem będzie poszukanie w tobie jakiejś kobiety, która pomogłaby ci wyjść na zewnątrz. Na zewnątrz siebie. Pamiętasz kogoś takiego?
– Nie wiem. Może. Nie jestem pewien.
• • •
Nigdy nie spotkałem jej w realu, to była jedna z moich ostatnich znajomości. Pamiętam jej awatar. Śmiałem się z niego nieraz, bo laska korzystała z całego zestawu Angeliny Jolie. Musiała za to wybulić niezłą kasę. A ta Jolie… no, sam wiesz, jak umarła, wiesz, jaka była.
(Jaka?)
No, nawiedzona. Jeździła po Afryce, adoptowała dzieciaki, a pod koniec życia fanatycznie walczyła przeciwko wprowadzeniu prawa Minerva-Giubilini; wiesz, tego zezwalającego na „aborcję po urodzeniu”.
One obie takie były. Zapalczywe. I poglądy miały te same. Dlatego wybrała awatar Angeliny. Kłóciliśmy się często o te nieuleczalnie chore noworodki. Zresztą, kłóciliśmy się prawie o wszystko. Nie wiem nawet dlaczego, ale tak na mnie działała. A z drugiej strony, nie mogłem jej olać. Coś mnie do niej przyciągało.
(Jak myślisz, jak mogła wyglądać naprawdę?)
Hm. Często o tym myślałem. Nie wiem dlaczego, ale zawsze wydawało mi się, że miała zielone oczy. Zielone i duże. I była ruda. Może dlatego, że wredna. He, he. Włosy raczej proste, krótkie i z taką grzywką na bok. I wąski nos, ale trochę przydługi, jak u jakiejś… Indianki.
(Dlaczego właśnie taki?)
Nie wiem, chyba kojarzy się bardziej drapieżnie. Tak ją sobie wyobrażałem. Usta trochę za wąskie, wręcz męskie, idealne do szyderczych uśmieszków. Ale na pewno lubiła się całować. Szczupłe ręce, z dosyć mocno zarysowanymi mięśniami. Typ odtłuszczony, sportowy. Opalona.
(Idziesz z jej obrazem w stronę siły, zauważyłeś?)
Hm. Rzeczywiście.
(Dlaczego? Jeszcze się, kurwa, nie nauczyłeś, że żadna kobieta nie da ci siły?!)
O co ci chodzi?
(Żadna!)
No dobra.
(Co dobra? Powtórz: „Jestem ciotą, a żadna kobieta nie da mi siły!”.)
Nie za ostro?
(Nie.)
Mam ochotę ci przywalić.
(Dlaczego tego nie zrobisz?)
Po co miałbym się z tobą bić?
(Kłamiesz jak ciota, której kobieta odebrała siłę.)
Dlaczego tak się zachowujesz? Teraz to dopiero mam ochotę ci przyjebać.
(I co z tym zrobisz?)
Chcę kończyć na dzisiaj.
Nie mam siły, żeby się dłużej kontrolować. Już sam nie wiem, czy żartujesz, czy mówisz serio. Jeszcze moment i ci przywalę. Naprawdę.
• • •
Zdenerwowany zerwał z głowy siatkę i otworzył oczy. Trochę zakręciło mu się w głowie. Jonasz siedział naprzeciwko. Oparł ręce na kolanach i patrzył na niego pogardliwie.
– No proszę, cóż za pokaz autonomii.
– Jeb się. Czemu to ma służyć? – Andrzej zacisnął dłonie na poręczach.
– Co chciałbyś teraz zrobić?
– Przypierdolić ci krzesłem – wysyczał.
– Zrób to.
– Chyba zwariowałeś.
– No, spróbuj, cioto!
Andrzej wstał i kopnął jakiś sprzęt, który uderzył z brzękiem o ścianę. Prawda była taka, że już od dawna miał ochotę zrobić coś przykrego Jonaszowi. Za ten jego wszechwiedzący ton, za znęcanie się, za cwaniackie teksty. Zauważył, że z każdym oddechem pokój coraz gwałtowniej pulsuje gniewną czerwienią.
– No proszę, wstał. Kto by pomyślał, że się odważy – szydził Jonasz. Również podniósł się i ostrożnie ruszył na środek pomieszczenia. – Zrobię ci więcej miejsca, żebyś się nie pokaleczył. Idź za głosem swojego ciała – dodał egzaltowanym tonem, robiąc przy tym minę godną proroka. – Niech twój gestalt cię prowadzi!
Tego już było Makuchowi zbyt wiele. Podniósł krzesło i przez chwilę ważył je w rękach. Wydało mu się nadspodziewanie lekkie. Patrzył na Jonasza, szukając w jego oczach lęku. Bardzo chciał go przestraszyć. Zamachnął się, ale Hosala zdążył zrobić unik. Tylko że kompletnie nie spodziewał się tego, iż zaraz potem Andrzej wpadnie na niego siłą rozpędu, rycząc wściekle. Jonasz runął na plecy, pociągając za sobą Makucha, który nagle pomyślał, że wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Czuł gniew, radość i zarazem wstyd, że zachowuje się jak zwierzę. Ogarnięty nagłym strachem obserwował, jak wpadają na drzwi, a twarz Jonasza, nie wiedzieć dlaczego, wykrzywia się w uśmiechu. Usłyszeli trzask łamanych desek i wylądowali na korytarzu.
Pacjent rozejrzał się przerażony, kompletnie sparaliżowany lękiem. Przedpokój wydawał się zimny, długi jak boisko piłkarskie, wysoki niczym katedra i równie obcy. Zakręciło mu się w głowie. Łapał powietrze jak wyciągnięty na brzeg karp. Zamknął oczy. Zacisnął mocno powieki.
– To induktor – powiedział gejsza. – Leż spokojnie, zaraz ci przejdzie.
Jonasz zaczął masować jakieś miejsce na szyi pacjenta i podał mu antypsychotyk. Makuch połknął łapczywie, spragniony ulgi. Czekał. Wreszcie wyłoniła się, niczym słońce zza gęstych, burzowych chmur. Odetchnął głębiej.
Kiedy ostatni raz był na korytarzu? W dniu, w którym wtargnęli do jego mieszkania, ale to był inny korytarz. Teraz wyglądał jak dziesięć lat temu, na podłodze nie było nawet jednego śmiecia. Andrzej też był już inny.
– Alchemicy mawiali: żeby robić złoto, trzeba mieć złoto. Żadna kobieta nie da ci siły, jeśli ty sam nie znajdziesz jej najpierw w sobie. Twój dzisiejszy gniew to siła w najprostszym wydaniu. Masz ją, masz złoto, które możesz przetworzyć na jeszcze czystszy kruszec.
– Zrobiłeś to specjalnie? – zapytał cicho Makuch.
– Nie. Nie ja. Ty to zrobiłeś specjalnie. Synchroniczność. – Jonasz uśmiechał się zaczepnie. – Chcesz wracać do pokoju?
– Nie – powiedział Andrzej, zaskoczony własnymi słowami. Odetchnął jeszcze raz, po czym dodał: – Poleżę tu trochę.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.