powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Przeczytaj to jeszcze raz: Gdzie, kiedy i dlaczego?
Steven Erikson ‹Przypływy nocy›
To podstawowe pytania, jakie zadajemy sobie podczas lektury „Przypływów nocy”, piątego tomu sagi Stevena Eriksona. Bo zamiast kontynuacji historii z „Domu Łańcuchów” dostajemy coś zupełnie innego, niespodziewanego i, wydawać by się mogło, zupełnie niezwiązanego z fabułą dotychczasowych części cyklu.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Problemem może być przeniesienie akcji w zupełnie nowe miejsce i nowy czas, szczególnie jeśli po ostatnim tomie oczekiwaliśmy powrotu na standardowe koleiny opowieści z udziałem Dujeka, Podpalaczy Mostów i walk toczonych przez Imperium Malazańskie. Jak jednak pisałem ostatnio, Erikson wyraźnie przekształca swoją sagę w opowieść o całym uniwersum – i w kwestii rozwijania go „Przypływy nocy” sprawdzają się wyśmienicie. Co więcej, przez brak wyraźnych powiązań z dotychczasowymi tomami, jest niejako powieścią niezależną i można ją czytać w zupełnym oderwaniu od reszty. Nie jestem pewien, czy polecałbym to rozwiązanie czytelnikom, którzy nie mieli jeszcze styczności z Eriksonem (w końcu nie zajmuje się on tutaj tak trywialnymi kwestiami jak dokładne przedstawianie nam, kim są Tiste Andii i Tiste Edur), jednak zarówno jako standalone, jak i piąty tom cyklu powieść sprawdza się bardzo dobrze.
Nie znaczy to oczywiście, że podczas lektury nie nurtuje nas podstawowe pytanie dotyczące powodów, dla których Erikson zdecydował się na taki zabieg. Właściwie przez pierwszych kilkaset stron liczyłem na nagłe porzucenie wątków Edur i Latheru oraz powrót do tego, z czym zdołałem się już oswoić (na podobieństwo historii toblakai z „Domu Łańcuchów”). Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie doczekałem się też zbyt wielu nawiązań do przyszłych wydarzeń (poza Trullem Sengarem, którego wprowadzono do fabuły poprzedniego tomu w dość tragicznej sytuacji; jednak nawet doczytawszy do końca możemy jedynie przypuszczać, jakie były powody jego wygnania). W efekcie, czytając „Przypływy nocy” trudno się połapać w tym, co też autor chce nam pokazać i jakiemu celowi ma to służyć.
Erikson zręcznie wplata w opowieść o dwóch królestwach elementy wzbudzające niepokój, a początkowe zapowiedzi niewielkiego konfliktu granicznego urastają z czasem do czegoś o wiele bardziej poważnego. Trzeba bowiem pamiętać o tym, co autor „Malazańskiej” pokazał nam w poprzednich odsłonach cyklu – że doskonale wie, do czego zmierza jego uniwersum i w związku z tym znakomicie potrafi przedstawić nam wydarzenia na wielką skalę. Nie inaczej jest w „Przypływie nocy”. Od pozornie nieistotnych wydarzeń docieramy do bardzo brutalnego konfliktu, w który zamieszani zostają nie tylko Eur i Latheryjczycy, ale też sam Okaleczony Bóg. Swoim zwyczajem główny zły całego uniwersum, od tysiącleci planujący swoją zemstę, karmi się cierpieniem, oszukuje śmiertelników i czyni ich swoimi mimowolnymi sługami.
Na tym tle historie braci Sengarów (po stronie Edur) czy braci Beddictów (częściowo po stronie Latheru), jak również pojedynczych postaci takich jak niewolnicy służący Edur (Piórkowa Wiedźma i Udinaas), nieumarła złodziejka Shurq i jej „podopieczna” Imbryk, uwielbiany przez kobiety kryminalista Ubala czy przewodniczka Seren Pedac, prezentują się bardzo rozmaicie. Niekiedy (jak w przypadku Edur) los postaci jest silnie związany z głównym wątkiem opowieści, podczas gdy w przypadku Tehola Beddicta, jego działania mające na celu doprowadzenie do ekonomicznego upadku Letheru wydają się szlachetne, choć czemu ostatecznie służą – trudno powiedzieć. Jeszcze dziwniej prezentuje się inny z braci Beddictów, Hull, który dobrowolnie przeszedł na stronę Edur marząc o zemście na swoich ogarniętych żądzą posiadania rodakach. Jego los dziwnie kontrastuje z pozycją, jaka, wydawać by się mogło, została mu przypisana, a której Erikson nie rozwinął zbyt przekonująco. W efekcie, w przeciwieństwie do Tehola i Brysa, Hull nie odgrywa w powieści żadnej istotniejszej roli i kiedy w pewnym momencie z kart książki znika, jest to doprawdy niedostrzegalna zmiana.
Kilka przedstawionych w powieści wątków doczekało się dość zaskakującego rozwiązania (choćby odkrycie tożsamości Buga), inne pozostają dla nas tajemnicą (szczególnie nagłe pojawienie się w końcówce oddziału Malazańczyków). Jednak co wydaje się najważniejsze, to że obok dość luźno powiązanej (przynajmniej z perspektywy tego tomu) z całą resztą sagi historii Erikson pokazuje nam konflikt między dwiema zupełnie odmiennymi kulturami: nastawionymi na ciągły postęp Letheryjczykami oraz silnie tradycyjnymi Tiste Edur. Jak pokazał już we wcześniejszych powieściach, nie utożsamia się on z żadną ze stron i nie stara się przedstawić żadnej z nich w lepszym świetle. W końcowym rozrachunku, mimo wysiłków bohaterów po obu stronach, żadna ze stron nie może przypisać sobie ostatecznego zwycięstwa. Ale nie powinno nas to zniechęcać, książka warta przeczytania, choćby tylko dla świetnych konwersacji między Teholem a Bugiem.



Tytuł: Przypływy nocy
Tytuł oryginalny: Midnight Tides
Data wydania: 6 marca 2013
Wydawca: MAG
ISBN: 978-83-7480-288-8
Format: 806s. 135×202mm
Cena: 59,–
Gatunek: fantastyka
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.