Są w życiu takie dni, kiedy jedyne, czego pragniesz, to wydostać się z sytuacji, w której właśnie jesteś. Przez lata Mikesz uczył się ich unikać i nadal był w tym kiepski. Tancerka nie przykłada się do swojej pracy, wykonując mechanicznie te same, pozbawione seksapilu ruchy dla paru cierpiących na bezsenność widzów. Trip-hopowe rytmy dobiegają go przytłumione. Noc ma się ku końcowi, a on nadal nie potrafi się wywlec z baru. Ciekawe, czy wąsaty fanatyk czeka już na niego w domu? A może Hannya doszła do wniosku, że jednak nie warto pozostawiać po sobie śladów? Oraz świadków. Sentymenty nie będą miały żadnego znaczenia. Artysta nie zna jej dobrze, ale to jedno może stwierdzić z całą pewnością. Gasi skręta w popielniczce. Ziele otępia go na tyle, że przestaje się przejmować. I tak już zbyt długo udawało mu się wychodzić cało z problemów, które sam na siebie ściągał. Ktoś musi wystawić rachunek. Gdy podnosi wzrok, naprzeciwko niego siedzi wiedźma. Równie zimna i odległa jak wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkali. – Sądziłem, że będziesz bardziej dyskretna. Spodziewałem się raczej wizyty twojego nowego przyjaciela z długim nożem. – Nie mam przyjaciół – odpowiada – żywych już nie. A o dyskrecję się nie martw. Nikt nas tu nie zobaczy. – Zrobiłaś jakieś czary? – Naga kobieta wije się na scenie. Zakładam, że skupia uwagę obecnych. – Nagie kobiety mają to do siebie – uśmiecha się Mikesz. Nie podniesie na nią głosu. Nie da jej tej satysfakcji. – Zawracają ludziom w głowach i zapomina się o różnych ważnych rzeczach. Przyszłaś, żeby mi jeszcze raz podziękować za koncert? – Przychodzę, żeby przedłużyć naszą współpracę. Sprawdziłeś się, pianisto. – I to nie raz – przypomina Mikesz, puszczając do niej oko. – Ale trochę się pomyliłaś. Nie jestem dobry w mordowaniu ludzi. Strasznie mi to psuje nastrój. – To byli źli ludzie. – Nie wiem, nie znałem ich. Ale od dziś stawiam na oryginalny repertuar. Melodia, którą mi dałaś, nie jest w moim stylu. Nie martw się, nie jestem głupi i nie polecę z tym do inkwizytorów. Jutro już mnie nie będzie w mieście. Hannya kiwa smutno głową. – Obawiam się, że to nie wystarczy. Nie rozwiązuję z tobą kontraktu. Ciągle jesteś mój. – Zdarzało się, że przyjemniejsze kobiety mówiły mi takie rzeczy w przyjemniejszych okolicznościach. I też nie miały racji. Nie zmusisz mnie. – Ależ owszem. – Hannya pokazuje Mikeszowi telefon, na którego ekranie odtwarza się krótki i zajmujący film. – Nie bój się, nic jej nie zrobią – tłumaczy dalej wiedźma – to posłuszne chłopaki. Ale jeśli nie wykonasz mojego zadania albo jeśli nagle ja przestanę do nich dzwonić, twoja była żona będzie sobie musiała załatwić protezy swoich pięknych kolan. Dla zawodowej tancerki to straszny cios. Mikesz nie odzywa się. Długo. Potem jednym haustem opróżnia szklankę z drinkiem. Patrzy czarownicy teraz prosto w oczy, żeby mogła dostrzec, jak wszystko, co mówił jej tamtej nocy, przestaje być prawdą. – Czego ode mnie chcesz? – Koncert to dopiero początek – tłumaczy Hannya, a w jej głosie słychać prawdziwą pasję. Trzeba przyznać, dziewczyna ma cel i konsekwentnie do niego dąży. – Tylko próba generalna. Twojego i mojego talentu nie można marnować. Jutro nagrywamy płytę. Ostatni Ewangelista lubi swój mały kościół w podejrzanej dzielnicy na krańcu ulicy, którą mało kto chadza. Ten walący się, stojący samotnie budynek budzi w nim ciepłe uczucia. Mężczyzna trochę się z nim identyfikuje. Też jest samotny. Kiedyś, kiedy jego własny Kościół się go wyparł, był nawet rozpaczliwie samotny, ale te czasy minęły. Z woli Boga, który nigdy go nie opuścił, udało mu się przekuć to uczucie w zbroję. Świat zabrał mu już wszystko, więc stał się niezwyciężony. Kiedy myślał o pianiście, a myślał o nim prawie bez przerwy, czasem prócz nienawiści czuł też żal. Kto wie, jakie meandry losu skłoniły artystę do podpisania paktu z szatanem? Może on też w głębi duszy był sam? Może łączyło ich więcej, niż byliby skłonni przyznać. Muzyka miała jednak zabójczą moc. I to nie Inkwizycja poradzi sobie z tym diabłem. Po raz kolejny ręka Boga wybierze poręczniejsze i prostsze narzędzie. Jego. Rozszczepione brudnym szkłem witraży światło pada na deski podłogi. Skrzypią. Zżarty przez korniki klęcznik jest w takim stanie, że boi się o niego oprzeć. Drzwi do konfesjonału trzymają się na jednym zawiasie. W tej dzielnicy parafianom rzadko starcza na kromkę chleba do przecedzenia denaturatu. Narodowemu Kościołowi nie opłaca się więc tu inwestować. – Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłem i prawdopodobnie wkrótce zgrzeszę jeszcze bardziej – mówi Ostatni Ewangelista. Do konfesjonału podpełza mrok. Zapada noc, zimna i wilgotna, jak zwykle w tym mieście. – Mieszkają tu źli ludzie, ojcze. A dobrzy już dawno pozamykali się w swoich rezydencjach albo siedzą przed telewizorami. Nikt już nie działa w imię tego, w co wierzy. Wszyscy tylko gadają, co im ślina na język przyniesie i na ile cenzura pozwoli. Lepiej przecież zabić w imię wiary niż pozostać biernym, prawda? Czy Bóg nie poświęcił swojego syna dla dobra ludzkości? Czy nie skazał go na śmierć? Ja też skażę na śmierć grzesznika, zlikwiduję jego cielesną powłokę, żeby diabeł, którego ma w sobie, nie wygrał z nami kolejny raz. Cisza po drugiej stronie konfesyjnego okienka przedłuża się. Twarz kapłana tonie w mroku. Lekki zgrzyt odbija się echem w nawach i wykuszach kościoła. – Może i masz rację – odpowiada spowiednik – tak niewielu jest dziś ludzi zdolnych samodzielnie rozpętać piekło. Brakuje mi tego. Dlatego wolałbym, żebyś został. Ale z punktu widzenia obserwatora artysta nadal jest dla mnie ciekawszym bohaterem niż ty, przyjacielu. Muzyk nosi w sobie tajemnicę, ty tylko cierpienie. Oglądanie cierpienia na dłuższą metę bywa męczące. Poza tym, sam rozumiesz, już mi zapłacili. Kończąc, wyciąga z głowy Ostatniego Ewangelisty ostrze samurajskiego sztyletu, którym parę sekund wcześniej przebił kratkę konfesjonału i czaszkę fanatyka. Czyści klingę chusteczką, otwiera skrzypiące drzwi. Przestępuje ciało zabitego. Niepozorny mężczyzna z hiszpańską bródką, w jasnym garniturze. Jak nieśmiały nauczyciel z liceum, w którym potajemnie kochają się wszystkie kujony. Francuz z niezdrowym uśmiechem opuszcza świątynię. Teraz prawdziwych Ewangelistów już nie ma. Wokół skrzydeł wentylatora zawijają się smużki dymu. Powietrze w studiu jest już tak ciężkie, że da się je kroić nożem. Zalane kawą i browarem kolorowe światełka na konsoli jak w kokpicie samolotu, smród szczurów i wygazowanego piwa. Oraz nagroda za to wszystko: najlepsza ekipa, z jaką kiedykolwiek pracował. Czarny basista, który grałby dalej z czołówką, gdyby nie jego heroinowa nieprzewidywalność. Hannya naćpała go akurat na tyle, żeby mógł tu przyjechać i zrobić swoje. Na perkusji absolwent piątego wydziału, a na saksofonie sympatyczny dziadek z twarzą wyluzowanej sowy, po dziesięciu latach spędzonych w Nowym Orleanie. Trzepałby legalnie kasę w tym kraju, gdyby się przypadkiem nie przyznał, że jest ateistą i socjalistą na domiar złego. Tej nocy ich talenty łączą się w improwizacji. Krystaliczna perfekcja muzycznego warsztatu pozwala przekazać doświadczenia życia, które już nie jest ani krystaliczne, ani perfekcyjne. Emocje rozszarpują linię melodyczną, krztuszą się fałszem, żeby potem znowu czysto powrócić motywem przewodnim. Kolejny samotny świt, kolejne narkotyczne zejście, pierwszy tego dnia papieros, poranna zasłona wspomnień, rozdarta tym samym motywem złożonym z paru nut, paru uderzeń klawiszy. Samotnym dźwiękiem powtarzanym w nieskończoność. Bo sztuka to tylko popioły życia. Perkusja utrzymuje rytm. Noc mija zbyt szybko. Nad ośnieżonymi dachami Mgławy wstaje świt. Zatrzymuje samochód i Mikesz już wie, że widzi ją po raz ostatni. Artysta zrobił swoje. Muzyka diabła trafiła na płytę, a za parę dni stanie się bombą, która obudzi to społeczeństwo albo je pogrzebie. Hannya patrzy na niego teraz jak na obcego człowieka. Mikesz chętnie zapytałby ją, co z rzeczy, które kiedyś sobie powiedzieli, było prawdą, ale wie, że ona też nie zna odpowiedzi. – Nic z tego nie będzie – mówi wprost artysta. – Oczywiście, że nie – odpowiada Hannya. – Między nami skończone. To był miły epizod, ale tylko epizod. Łudziłeś się czymś innym? Teraz radziłabym ci się ukryć, bo wkrótce zaczną tu umierać ludzie. Mikesz uśmiecha się w ciemnościach. Dłoń na wszelki wypadek kładzie na klamce. – Źle mnie zrozumiałaś, dziewczyno. Nie mówiłem o nas, tylko o twoim nagraniu. Nic z tego nie będzie. Cisza w samochodzie przedłuża się. Staje się nieznośna. – Co masz na myśli? – pyta wiedźma, artykułując każdą sylabę. – Tak to już jest z moim talentem. Dziwię się, że tego nie wyczułaś. Ale ty nigdy mnie nie słuchałaś, chyba nie lubisz jazzu. Żadnych nagrań. Takie były warunki umowy, którą podpisałem kiedyś, bardzo dawno temu, na rozstajach dróg. Prawdziwa sztuka trwa chwilę. Tak jak miłość. Tak jak życie. Nie da się jej zarejestrować, rozumiesz? Ja też na początku tego nie pojmowałem. Nie wiedziałem o tym, składając podpis. To był haczyk w umowie, tekst drobnym drukiem. Dlatego nigdy nie znajdziesz moich płyt w archiwach. Dlatego słuch po mnie zaginie. Przez parę lat po mojej śmierci będą pewnie mówili, że był kiedyś taki jeden klezmer. Dawał dobre sztuki. Potem wszyscy zapomną. Dlatego też, moja droga, klątwa wpleciona w nuty nie zadziała. Jutro partia pianina zniknie ze ścieżki nagraniowej razem z twoim zaklęciem. Przysięgam ci, że nie mam pojęcia, jak to powstrzymać. Próbowałem już wiele, wiele razy. – Zdajesz sobie sprawę, co mogę ci za to zrobić, prawda? – pyta zbielałymi ustami Hannya. Łudzi się jeszcze, że artysta ją okłamuje, ale w głębi duszy wie, że mówi prawdę. Pieprzony czarodziej. – Możesz mnie zabić, chociaż nie widzę celu takiej zemsty. Gdybyś mnie zapytała, zamiast szantażować, wiedziałabyś o wszystkim dużo wcześniej – wyjaśnia Mikesz, ale na wszelki wypadek opuszcza samochód. Hannya siedzi bez ruchu za kierownicą. Dawno temu postanowiła sobie, że nie będzie ufać nikomu. Do tej pory sądziła, że można na tym tylko wygrać. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? – warczy. – Wiesz, ile kasy i wysiłku włożyłam w projekt? Zmarnowałeś zaklęcie, którego szukałam cztery lata. Wszystko stracone. – Nie wszystko. To była noc pięknego jazzu. Może to i dobrze, że nikt prócz muzyków nie mógł go wysłuchać. My jesteśmy przesiąknięci trucizną, nie zaszkodzi nam. A co do mojej byłej – Mikesz przypomina sobie o tym na moment, zanim zamknie drzwi – to straszna kurwa. Możecie z nią zrobić, co chcecie. |