Nie ma wątpliwości, że na fali sukcesu filmu Bena Afflecka nakład „Operacji Argo” rozejdzie się prędko. Pytanie tylko, czy książka napisana przez Antonio Mendeza i Matta Baglio zasługuje na to, by ogrzać się w cieple wielkiego sukcesu jej filmowej adaptacji.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trudno dziś sobie pewnie wyobrazić, ale jeszcze trzydzieści parę lat temu Iran należał do najważniejszych sojuszników Stanów Zjednoczonych na świecie. Jak zwodnicze bywają kaprysy historii całkiem nieźle pokazuje historyczno-szpiegowska książka „Operacja Argo”. Przez kilkadziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, w czasach zimnej wojny, Iran pozostawał w strefie wpływów USA, głównie ze względu na posiadane bogactwa naturalne i strategiczne położenie geograficzne, czyli sąsiedztwo Związku Radzieckiego. Pod koniec lat 70. zrzucono jednak z tronu poplecznika Amerykanów, znienawidzonego przez lud szacha Rezę Pahlawiego, a z kilkunastoletniego wygnania powrócił do kraju ajatollah Chomeini. Tym samym niemal z dnia na dzień (w sposób zaskakujący nawet dla samych Amerykanów) w Iranie wybuchła rewolucja, której jednym ze skutków był atak tak zwanej studenckiej milicji na amerykańską ambasadę 4. listopada 1979 roku. Poplecznicy Chomeiniego więzili kilkudziesięciu dyplomatów przez dokładnie 444 dni, czyli prawie półtora roku. Nie o nich jednak opowiada „Operacja Argo”, a o sześciorgu pracowników położonego po sąsiedzku konsulatu, którzy zdołali wydostać się z oblężonych budynków i znaleźli ratunek w ambasadzie Kanady. Antonio Mendez to emerytowany agent CIA, który odpowiadał w głównej mierze za przygotowanie akcji ratunkowej i jej wykonanie w terenie. On wpadł również na pomysł, by szóstkę uciekinierów przebrać za kanadyjską ekipę filmową, szukającą rzekomo w Teheranie plenerów do filmu science fiction opartego na prozie Rogera Zelaznego. Brzmi to nieco pokrętnie i tak też odebrać mieli tę historię Irańczycy – miała być tak niewiarygodna, by niemożliwym wydawało się jej wymyślenie na potrzeby akcji ratunkowej. W „Operacji Argo” właśnie Mendez odgrywa rolę narratora, opisując zdarzenia ze swojego punktu widzenia. Matt Baglio zaś, jak chyba słusznie zakładam, w autorskim tandemie odpowiada za stronę literacką. Trzeba niestety zaznaczyć, że jego pisarstwo jest raczej drętwe, niektóre fragmenty niepotrzebnie rozwleczone (czemu służą biografie pobocznych postaci?), a skąpo dozowany humor wprawia czytelnika w zażenowanie, miast wywoływać uśmiech. Niedorzeczne są fragmenty opisujące życie sześciorga dyplomatów w kanadyjskiej ambasadzie – otóż spędzali oni ten nerwowy czas m.in. śpiąc, grając w scrabble i zapuszczając brody. Wszystko to podlane zostało obowiązkowym patetycznym sosem, przemyconymi tu i ówdzie uwagami o patriotyzmie, poświęceniu dla kraju, któremu należy wiernie służyć, wielkości Ameryki i innymi podobnymi, którymi zwykli nas zalewać amerykańscy twórcy, zwłaszcza filmowi. Ponadto do polskiego wydania wkradło się parę pomyłek: w pewnym momencie narrator używa czasownika „postradałem” mówiąc o zagubionej części garderoby, co brzmi śmiesznie. Innym znów razem pojawia się zdanie „Gości poderwało na równe nogi”, co wygląda na połączenie w jedno dwóch związków wyrazowych. Do poziomu najlepszych książek szpiegowskich brakuje „Operacji Argo” bardzo wiele, ponieważ pod względem czysto literackim nie przedstawia ona szczególnych wartości. Książka szczególnie zaciekawi tych, którzy interesują się pracą agencji wywiadowczych, ich metodami pracy, a także fanów Jamesa Bonda. Okazuje się bowiem, że praca filmowego agenta pod wieloma względami przypomina robotę prawdziwych asów wywiadu, a i w rzeczywistości funkcjonują specjaliści dostarczający dla CIA najprzeróżniejszych rozwiązań ze wszelkich możliwych dziedzin nauki, od chemii, przez mechanikę, po rozwiązania graficzne (związane głównie z podrabianiem dokumentów) i charakteryzatorskie. Dla służb pracowali w swoim czasie nawet magicy i prestidigitatorzy, nie wspominając o pospolitych złodziejach i fałszerzach, których zatrudniano w początkach działania agencji na normalnych stanowiskach agentów wywiadu z uwagi na ograniczony budżet i brak wypracowanych metod pracy. We fragmentach poświęconych tym kwestiom należy upatrywać głównych zalet „Operacji Argo”. Zakończenie, opisujące czas po wywiezieniu sześciorga pracowników z ambasady z Teheranu, rzuca dodatkowe światło na nieudolne działania rządu USA na przełomie lat 70 i 80. zeszłego wieku, kiedy urząd prezydenta sprawował Jimmy Carter. Po zakończeniu akcji dyplomatom nie pozwolono wrócić do domu, lecz odseparowano w bazie wojskowej w Niemczech (tu zabawna ciekawostka: pierwszy posiłek, jaki dyplomaci otrzymali od rządu składał się z… pizzy i piwa Heineken), ponieważ istniały realne obawy, że Irańczycy zemszczą się na wieść o ucieczce na wciąż uwięzionych pozostałych pracownikach ambasady. Ich powrót do ojczyzny stał się możliwy dopiero po opublikowaniu demaskatorskiego artykułu przez pewnego wścibskiego dziennikarza, którego administracja amerykańska nie zdołała uciszyć. Gdy wiadomość o przedostaniu się przez granicę grupy dyplomatów stała się światową sensacją, rząd postanowił zrezygnować z izolacji i pozwolono im na powrót do USA, jednak zabroniono informowania kogokolwiek na temat sposobu uwolnienia. Przez wiele lat nikt nie wiedział, jak przebiegała akcja i kto naprawdę za nią odpowiadał. Dopiero w roku 1997 tajemnica ujrzała światło dzienne, za sprawą samej CIA, która postanowiła uhonorować swoich najlepszych w dziejach agentów, przy okazji wyjawiając pewne ich sekrety. Dość nieoczekiwanie książka w głównej mierze opiera się nie tyle na przebiegu samej akcji opatrzonej kryptonimem Argo, co na opisach działań amerykańskiego wywiadu, wspomnieniach Antonio Mendeza i jego przemyśleniach. Co zresztą wychodzi jej na dobre, bo chyba duet twórców od początku czuł, że nie jest to historia na pełnoprawną książkę. Ostatecznie uwolnienie ukrywających się dyplomatów okazuje się co najmniej rozczarowujące, bo na tle dramatycznych wydarzeń wypada po prostu banalnie. Cały plan zostaje zrealizowany niemal bez zarzutu, przebrani za ekipę filmową Amerykanie odlatują samolotem szwajcarskich linii lotniczych do Zurychu i na tym właściwie koniec. Nie dziwi zatem, że Ben Affleck zdecydował się w filmowej rekonstrukcji na mocne podkolorowanie niektórych zdarzeń. Oczywiście dla czytelników szukających rzetelnego zapisu zdarzeń nie będzie to zarzutem, ale ja oczekiwałem po tej historii znacznie więcej. Przypuszczam, że gdyby nie wchodzący równolegle na polskie ekrany film, „Operacja Argo” nie doczekałaby się polskiego przekładu, bo zwyczajnie na to nie zasługuje. To bardzo przeciętne czytadło, którego główną zaletą są ciekawostki z pracy agentów wywiadu i rzut oka na skomplikowane relacje między USA a Iranem, zasadnicza jej treść jednak mocno rozczarowuje.
Tytuł: Operacja Argo Tytuł oryginalny: Argo: How the CIA and Hollywood Pulled Off the Most Audacious Rescue in History Data wydania: 27 listopada 2012 ISBN: 978-83-7839-384-9 Format: 328s. 142×202mm Cena: 32,– Gatunek: non-fiction Ekstrakt: 40% |