Jeśli „Czas ognia, czas krwi” Marcina Rusnaka chciałoby się porównać do potrawy, byłaby to jajecznica: danie smaczne, ale zupełnie zwyczajne.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Marcin Rusnak znany jest czytelnikom fantastyki z licznych opowiadań publikowanych zarówno w magazynach papierowych, jak i internetowych. Niektóre z nich były bardzo dobre, wciągające za sprawą klimatu i intrygujących pomysłów, inne przyzwoite, nie zostające na dłużej w pamięci, broniące się jednak dzięki niezłemu warsztatowi autora. „Czas ognia, czas krwi”, debiutancka powieść Rusnaka, bliższa jest niestety tej drugiej kategorii. Znalazło się tutaj parę ciekawych konceptów, dzięki wypracowanemu stylowi książkę czyta się szybko i przyjemnie, ale nie ma w tej pozycji niczego, co mogłoby sprawić, że wybije się na tle setek innych trafiających do polskich księgarń. Konstrukcja „Czasu ognia, czasu krwi” przywiodła mi na myśl zbiorek „Ostatnie życzenie” Sapkowskiego (na wszelki wypadek zaznaczę, że to właściwie jedyne podobieństwo i nie oskarżam autora o nadmierne inspirowanie się). Ranny Filip Saggo, mag, trafia do klasztoru, gdzie powoli dochodzi do siebie (i właściwie nie robi nic więcej). Pomiędzy nudnawymi fragmentami opisującymi przemyślenia zakonnika sprawującego opiekę nad bohaterem, być może mającymi stworzyć złudzenie ciągłości akcji, następują retrospekcje z czasów, gdy Filip podróżował po świecie. Każda przygoda maga z przeszłości stanowi właściwie osobne opowiadanie i te wypadają już znacznie lepiej. Saggo między innymi wpada w paskudną pułapkę do towarzystwa mając Turka oraz inkwizytora, ratuje życie dziecka (prawdopodobnie nieco diabolicznego) oraz udziela pomocy więźniowi cieszącemu się bardzo widocznym znakiem boskiej łaski. Jeśli każdemu z tych rozdziałów – opowiadań przyglądać się osobno, wszystkie oceniam jako niezłe. W każdym pojawia się coś wartego uwagi: nastrój, ciekawy pomysł, szczególnie zgrabny opis. Nie tworzą jednak w pełni jednej, spójnej historii, a wyraźnie właśnie do tego pretendują. Ponadto poszczególne historie są przyjemne, dobrze napisane, ale żadna nie ma tego specyficznego uroku, który sprawia, że opowiadanie pamięta się jeszcze po latach (za przykłady mogą tu posłużyć chociażby teksty Anny Brzezińskiej z „Wód głębokich jak niebo” czy wspomnianego już Sapkowskiego). Ogólne wrażenie psuje również parę słabszych wątków – jak chociażby motyw zemsty na Oliveirze, przewidywalny, oklepany i niestety nienajlepiej poprowadzony, a stanowiący swojego rodzaju oś fabuły. Przewidywalność dotyczy zresztą nie tylko tego jednego wątku: autorowi udaje się wprawdzie czasem zaskoczyć jakąś małą rzeczą (tożsamość więźnia inkwizycji chociażby), ale bardzo łatwo domyśleć się, dokąd zmierza historia Filipa. Całe to moje narzekanie bierze się przede wszystkim stąd, że znając dotychczasowe teksty Rusnaka trudno mi nie mieć poczucia, że tego autora stać na więcej (wystarczy wspomnieć jego „Nokturn na dwa głosy” czy „Zabijając ptaki”). Na plus zaliczyć można dobrze skonstruowany świat – koniec XIX wieku, rzeczywistość alternatywna wobec naszej, gdzie magia istnieje, a inkwizycja tępi tych, którzy nią władają, równie gorliwie jak u nas domniemane czarownice. Technika i magia mieszają się ze sobą, zadzierając głowę w górę można ujrzeć sterowiec, w ruinach najechanego miasta spotkać mechaniczną kobietę. Na minus – głównego bohatera, który niestety wypada dosyć przeciętnie. W ostatecznym rozrachunku powieść zaliczyłabym do przyjemnych, ale nie powalających. Wielbiciele steampunku szukający niewymagającej, dobrze napisanej lektury powinni być zadowoleni. Nie mogę oprzeć się jednak wrażeniu, że Marcin Rusnak lepiej sprawdza się w krótszych formach literackich.
Tytuł: Czas ognia, Czas krwi Data wydania: 25 stycznia 2013 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60% |