powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Blues Roberta Johnsona
Paweł Ciećwierz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ostatni Ewangelista słyszał te słowa już wiele razy. Nadal nie przestają go złościć. Zbliża się do artysty z nożem. Wokół nich mokrymi płatami pada śnieg. Wszystko dzieje się w absurdalnej ciszy. Mikesz odruchowo zamyka oczy.
Ratunek przychodzi jak zwykle w ostatniej chwili, bo chłopakom od Pana Ice’a jednak udało się namierzyć telefon. Wjeżdżają tu teraz na pełnej kurwie. W Mgławie broni palnej używa się rzadko. Nie ma czasu, a dystans zwykle jest zbyt mały. To dystans pięści, kolan i łokci, noży, pałek teleskopowych i kastetów. Goryle z Psychocandy posturą dorównują Ostatniemu Ewangeliście. Pierwszy uderza hakiem, zbyt zamaszyście, tracąc przyczepność na zlodowaciałym betonie boiska. Szaleniec uchyla się przed ciosem. Mikesz powinien uciekać, ale ogląda tę scenę jak urzeczony. Ewangelista wchodzi ciałem w przeciwnika i wykorzystując lukę w gardzie, pakuje łokieć prosto na twarz. Nie ma czasu dobić, bo drugi ochroniarz łapie go za szmaty, uderzając głową. Ewangelista odruchowo nadstawia czoło, więc cios boli obu jednakowo. Wchodząc biodrem, udaje mu się rzucić przeciwnika na ziemię i tam solidnie skopać. Potem staje nad nim jak potężny, łysy kat w skórzanym płaszczu. Tak mógłby wyglądać Mengele, gdyby był bohaterem komiksu. Depcze z rozmachem raz, drugi, trzeci. Czaszka stawia coraz mniejszy opór. Coraz więcej krwi wsiąka w lód. Zbite grudki śniegu mieszają się z kawałkami mózgu. W podeszwy wbijają się odłamki kości. Ostatni Ewangelista rozgląda się rozjuszony, widoczność ogranicza mu płynąca z rozbitego oczodołu krew. Wyje do pełnego księżyca. Tak długo na to czekał, teraz wreszcie jest szczęśliwy. Wdeptane ślady pokazują kierunek panicznej ucieczki artysty.
• • •
Pan Ice grzechocze w zamyśleniu kostkami lodu na dnie szklanki z wódką. Na twarzy Mikesza nie dostrzega oznak zdenerwowania. Za to właśnie tak bardzo lubi pianistę.
– Nie wmówisz mi, że nie czułeś pisma nosem. Czarownica daje ci nutę, którą masz ubrać w utwór muzyczny w obecności wielu niezbyt lubianych przez nią ludzi. Co, myślałeś, że im powyrastają skrzydła?
– Nie znam się na magii. Spodziewałem się, że wykona ruch podczas koncertu. Nie sądziłem, że sama melodia…
– Sprytne, prawda? Dobra jest. Kto wie, może najlepsza w mieście. Na twoim miejscu zapomniałbym o wszystkim i nie próbował przypadkiem się mścić. A ci ludzie… No wiesz, korporacyjne muppety, czarni, szpicle, nie będziemy po nich płakać.
– Masz pewność, że każdy z nich był skurwysynem? Niektórzy zginęli wraz z rodzinami.
– Nie zrobisz rewolucji, nie rozbijając paru jajek. Ciesz się, że to nie były twoje jajka. Wyszedłeś z tego cało.
Mikesz kiwa głową i dopija drinka. Jest tylko muzykiem, ale życie zawsze stawia go w podobnych sytuacjach. Może dlatego nie znał żadnego jazzmana, który by umarł szczęśliwy. Albo trzeźwy.
– Nie będę się na nikim mścić – tłumaczy spokojnie – płacę za naiwność, ich krew zostanie już zawsze na moich rękach. Biorę to na klatę, co mam robić? Ale jakiś fanatyk religijny ściga mnie teraz po mieście, twierdząc, że podpisałem pakt z diabłem, i to jest trochę denerwujące.
– A podpisałeś? – pyta niewinnie Pan Ice. – Wiesz, to by dużo tłumaczyło.
– Mówisz poważnie? – W oczach Mikesza świat zmienia się w coraz bardziej surrealistyczny film. Muzyk czeka na scenę taneczną.
– W sumie nieważne. To przeze mnie poznałeś tę sukę, więc ci pomogę, artysto. O fanatyka nie musisz się już martwić. Mam kogoś idealnego do takiej roboty. Tym razem powinno pójść gładko. Lepiej zniknij na jakiś czas. Masz pieniądze, wyjedź gdzieś, gdzie jest ciepło. Pograj trochę w nadmorskich kurortach.
– Jest środek zimy.
– No to w górskich uzdrowiskach, w tych góralskich lasach… Taki facet jak ty na pewno znajdzie sobie zajęcie. Bo tu, w Mgławie, każdy prędzej czy później musi zacząć ćpać, kłamać, zabijać, dawać dupy lub krwawić. Wszyscy uczciwi ludzie już dawno się stąd wynieśli. A po nich wyjechali ci trochę mniej uczciwi. W ten sposób zostały same skończone skurwysyny. My. Każdy z nas w taki czy inny sposób dawno zaprzedał duszę diabłu, artysto. Tyle tu kosztuje posiadanie charakteru – filozofuje do kieliszka Pan Ice.
• • •
Szyba jest podgrzewana, ale wycieraczki i tak ledwo sobie radzą ze śniegiem. Ona i jej samochody. Jedyne luksusowe ustępstwo, na które pozwala sobie podczas krucjaty przeciwko białemu wielorybowi korporacyjnego zniewolenia. Francuz powoli dochodzi do wniosku, że wiedźma jest bardziej szalona niż on sam. A w tym przypadku poprzeczka podniesiona jest naprawdę wysoko.
– Wejdziemy z nim pogadać czy będziemy tu tak stali, aż się napatrzy na cycki i w końcu sam wyjdzie? – pyta mężczyzna z hiszpańską bródką. Jest elegancki, sprawia wrażenie wrażliwca, podoba się kobietom. Przygląda się w lusterku małym, zadziornym piersiom Hannyi, które rysują się apetycznie pod czarnym swetrem, i zastanawia się, dlaczego współpracując ze sobą już kilka lat, nigdy nie poszli do łóżka. Szybko znajduje odpowiedź na to pytanie. Gdyby tak się stało, jedno z nich musiałoby umrzeć tej nocy.
– Spadam stąd, ty zostajesz – odpowiada czarownica. Płaci, więc może dyktować warunki. Francuz nie ma nic przeciwko temu.
– Póki dofinansowujesz moje badania naukowe, będę cię słuchał jak pies, moja piękna.
– Jakieś postępy?
– Powoli. Wiem już, że doskonały afrodyzjak powinien powstać na bazie kwasu lizergowego, sildenafilu i kokainy. Nie jestem tylko pewien proporcji.
– Kiedy dojdziesz do magicznych komponentów, daj mi znać. Pomogę, jak obiecałam. Chcesz tym handlować?
– Chcę się tym naćpać – mówi rozmarzony Francuz. – Z dwiema najlepszymi kurwami w Mgławie. Chcę z nimi umrzeć z rozkoszy.
Hannya kiwa głową z uznaniem, to nie jest przenośnia.
– Póki żyjesz, opiekuj się moim muzykiem i pozbądź się tego milicyjnego ogona, bo zwiną go, kiedy tylko wyjdzie z klubu. Nie mogę na to pozwolić. Jest mi jeszcze potrzebny.
– Wiesz, Haneczko, że straszna z ciebie sucz? Poniekąd to w tobie podziwiam.
– Ty nie jesteś lepszy, Francuzie. Mnie też byś zabił, gdyby ci zapłacili.
– No co ty. Jesteś moją jedyną przyjaciółką. Ciebie zabiłbym za frajer.
Pięć minut później obły kształt porszaka rozpływa się w kłębach dymu na drodze do centrum. Francuz zostaje, żeby zrobić swoje. Gliniarzy jest dwóch. Czekają spokojnie przed strip klubem, a to znaczy, że nie mają jeszcze nakazu zatrzymania. Nawet w tym kraju trzeba czasem dbać o pozory. Zbrodnię popełnioną przy użyciu magii cholernie trudno udowodnić. Kiedy jednak nakaz już tu dotrze, muzyk pojedzie na dłuższe wakacje prosto do Instytutu. Francuz zobowiązał się, że do tego nie dopuści. Perspektywa konfliktu z władzą stanowi dodatkową motywację. Dodatkowy fun.
Dlatego z okna klatki schodowej obserwuje milicyjny samochód. Po godzinie otwierają się drzwi od strony pasażera. Pyzaty funkcjonariusz w cywilu wchodzi do zaułka, a Francuz materializuje się znikąd za jego plecami. Tak właśnie ukształtował się jego magiczny potencjał podczas długich lat spędzonych w katolickim sierocińcu. Tam powodów do znikania było aż nadto. Jako dorosły człowiek Francuz nie czuje potrzeby ukrywania się przed kimkolwiek, ale dalej czerpie z tego radość. Gliniarz jęczy, gdy oblewa ścianę parującym moczem. Z przyczyn higienicznych morderca czeka, aż tamten skończy. Potem pakuje mu przedramię pod brodę, dopinając duszenie drugą ręką. Przy takim ucisku na tętnicę ofiara nie potrafi już ani krzyczeć, ani oddychać. Rozpaczliwie macha rękami, próbując złapać napastnika za kurtkę, lecz uchwyt jest bezlitosny. Kilkanaście sekund wystarczy, żeby pozbawić milicjanta przytomności. Francuz nie odpuszcza. Każda opowieść nabiera charakteru, kiedy pojawia się w niej parę gliniarskich trupów.
Trzaskają drzwi samochodu, drugi funkcjonariusz nawet nie odwraca się od ekranu przenośnego telewizora. Za zaśnieżoną przednią szybą widać przez krótką chwilę szamoczące się ciała. Potem szkło od wewnątrz barwi się czerwienią.
Francuz siedzi jeszcze parę minut w aucie z zabitym gliną. Zachwycony przygląda się, jak krwawe mazy z jednej, a zmarznięty śnieg z drugiej strony szyby rozszczepiają światło ulicznej latarni. Na swój sposób delektuje się pięknem mijającej chwili.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.