Od bijatyki minęło kilka tygodni. Pewnego poranka Jonasz powiedział do pacjenta: – W ciągu paru najbliższych dni po twoim mieszkaniu będzie się kręciło kilka osób. Jeśli chcesz, możemy ci na ten czas zwiększyć dawkę leków. – A dlaczego? – Makuch rozejrzał się zaniepokojony, jakby już teraz ktoś miał zamiar nawiedzić jego fortecę. – Będziemy instalować bieżnię. To taki rodzaj symulatora. Bardzo realistyczny. – Rozumiem. – Pacjent uspokoił się nieco, ale i tak nerwowo skubał zębami wargi. – Możemy spróbować… nie zwiększać dawki. Ale gdyby coś… – Oczywiście – odpowiedział Jonasz. Minęło kilka nerwowych dni. Później, gdy w mieszkaniu nastała znów błoga cisza, w tle można było jednak wychwycić buczenie jakichś tajemniczych urządzeń, Andrzej wszedł ostrożnie do salonu. Na środku stała wielka kabina, zajmująca prawie całą wolną przestrzeń. Brudne, zapchlone, gnijące meble już dawno wyniesiono. – To w sumie nie jest nowa technologia, choć dopiero teraz wchodzi do cywilnego użytku, oczywiście po modyfikacjach. – Jonasz odsunął zasłonę i pokazał Andrzejowi wnętrze, niczym gospodarz demonstrujący sypialnię dla gości. – Możesz chodzić jak na bieżni, ale we wszystkich kierunkach. Wszystko dzięki polu magnetycznemu, a raczej dzięki wykorzystaniu zasad fizyki próżniowej Nassima Harameina. Będziesz podłączony do odpowiednich systemów, dzięki którym jeszcze bardziej przekonamy twój umysł, że to rzeczywistość, a nie żadna symulacja. Dostaniesz soczewki i specjalne słuchawki do środka uszu, a w zasadzie głowy, których nie będziesz w stanie wyjąć. Do nosa i ust zaimplantujemy wszczepki drażniące kubki smakowe, choć oczywiście i tak większość pracy będzie wykonywał twój mózg. Kolejne dni zaczynał od wirtualnego wyjścia z domu. Sąsiedzi zerkali zaskoczeni, a Makuch, przerażony do szpiku kości, łapał zimną poręcz i schodził po schodach ostrożnie, bo słabe mięśnie co jakiś czas odmawiały współpracy. Na zewnątrz witało go oślepiające światło. Stał sparaliżowany, każdego dnia troszkę krócej, zasłaniając oczy dłonią, aż w końcu przywykł. Dopiero wtedy zauważył, jak piękna jest pogoda. Coraz bardziej zadowolony przyjmował promienie słońca ogrzewające skórę i wiatr, który ją chłodził. Stał tak przed blokiem, minuta za minutą, spocony ze strachu, ale z każdym dniem bardziej szczęśliwy. Później symulowali proste sytuacje związane z relacjami międzyludzkimi: zakupy w osiedlowym sklepiku, wizytę w przychodni lekarskiej, a nawet pójście do kina. Przesuwał granice strefy komfortu, granice choroby. Z dnia na dzień realizm symulacji rósł. Imitowali też problemy – od zwracania uwagi kasjerce na źle wydaną resztę, po uzasadnione pretensje policjanta z powodu popełnionego przez Andrzeja wykroczenia. Relacje, w które musiał się angażować, były coraz bardziej skomplikowane i wymagające, ale on, metodą prób i błędów, pod czujnym okiem Jonasza, pracował nad granicami, odpornością psychiczną, pewnością siebie. Pojawiły się również przelotne znajomości z kobietami. Andrzej nie wiedział, że po drugiej stronie czasami znajdowali się prawdziwi ludzie, wynajęci przez dom gejsz. Siedzieli w kuchni, pijąc kawę. Podziwiali piękne, niebieskie niebo za oknem, patrzyli na warsztat samochodowy w dole, gdzie kręcili się klienci i mechanicy. – Tym razem chciałbym, żebyśmy wrócili do tej zielonookiej dziewczyny – powiedział Jonasz. – A po co? Znowu masz ochotę na bójkę? – Nie dzisiaj, coś mnie w kościach łupie. Zaśmiali się jak starzy kumple, jednak Jonasz wyczuł w Andrzeju nerwowość. – Dlaczego ona? – To bardzo ważna dla ciebie osoba. Potrzebujesz pomocnika, żeby wyjść na zewnątrz. Musimy ją wreszcie przywołać, wyciągnąć na wierzch, zmaterializować. – Ale czy ona nie jest dla mnie za silna? – To musi być ktoś silny. Ktoś, dla kogo siła nie jest niczym dziwnym. Ktoś, kto nauczy cię korzystać z twojej własnej mocy. – Ciągle nie mogę uwierzyć w to, że mam wpływ na rzeczywistość. – Masz. Być może stałeś się gotowy na to, żeby coś nowego się pojawiło, a być może naprawdę to przyciągniesz. Ale to bez znaczenia. Liczy się wynik. Potrzebujesz jej. Potrzebujesz pomocnika, a ona już raz ci pomogła. – Niby jak? – Zauważ, co się stało, kiedy ostatni raz z nią pracowaliśmy. To nie był przypadek. – A ty? Też jesteś moim pomocnikiem. – Ja to co innego. Mnie za to płacą. – Jonasz przez chwilę uśmiechał się złośliwie, po czym dodał poważnie: – Zbudujemy ją od stóp do głów, a następnie wypalisz jej postać w błysku orgazmu. To będzie pierwszy raz, gdy ja również się do tego dołączę. Potrzebujesz olbrzymiej ilości energii, dopiero suma naszych orgazmów na to pozwoli. Będę mocno podkręcał twoje doznania i dołożę swoje. A potem… zobaczymy, co się stanie. Jonasz wziął ręcznik, a drugi podał pacjentowi. Usiadł na swoim krześle. – Jesteś gotowy? – Tak. Śmieje się samymi oczyma. Ciekawe. Już nie jest taka agresywna. Wysoka i szczupła, pod bluzką rysują się niewielkie cycuszki. Ha, ma sutki jak moja biologiczna matka. Ale nie patrzy tak jak ona. Patrzy raczej jak Monika. Z akceptacją i miłością. (Potrzebujesz tego, co?) Potrzebuję, to źle? (Nie. Po prostu ważne, żebyś to wiedział. A ty już wiesz.) Dotknęła mojej twarzy, wtuliłem się w jej dłoń. Pachnie mydłem albo jakimś kremem. Pocałowałem nadgarstek, wiem, że to lubi. Przygryzła dolną wargę swoimi małymi ząbkami. Podobam jej się. Ma ochotę na seks. Widzę to. Podchodzi bliżej, zaczynamy się całować. Rozpinam jej spodnie, pomagam zsunąć, gdy opadły do kolan, zrzuca je, przestępując z nogi na nogę, a w końcu odrzuca na bok, chichocząc, gdy traci równowagę. Przytrzymuję ją, nie pozwalam upaść. Zdejmujemy sobie nawzajem koszulki. (Co widzisz? Opisuj, buduj, to ważne.) Mocno zarysowane kości obojczyka, niewielkie, sterczące piersi. Ma trochę chłopięcą figurę, mięśnie na brzuchu dosyć wyraźne. Haa, krępuje się, gdy tak ją ostentacyjnie podziwiam, więc szybko podchodzi do mnie, żeby skrócić dystans. Tuli się do mnie. Jest niewiele niższa. Czuję jej twarde sutki i rozkosznie ciepłą skórę. Sięga odważnie między moje nogi. Łapię jej tyłek. Pośladki ma zimne, ściskam je mocno, bo wiem, że to lubi. Mruczy mi do ucha sprośności, czym podnieca mnie jeszcze bardziej. Ja również zaczynam szeptać. Uśmiecha się figlarnie, wyraźnie zaskoczona. Wsadzam jej język w usta, i szukam, jakbym zgubił tam jakiś skarb. Aniele Stróżu, jakże ona świetnie całuje. Energia wiruje w całym ciele, lędźwie pompują. Nawet ślinę ma smaczną. Długimi palcami gładzi kutasa. (Oczy, przyjrzyj się im uważnie.) Otwiera je szeroko, jakby chciała mnie wchłonąć. Połyka mnie nimi. Ciekawe, widzę w nich siebie, ależ mam napalony, agresywny wzrok. Jakbym chciał ją zjeść tym całowaniem, jakby zaraz miała nas ostatecznie rozdzielić jakaś wojna. (Przyjrzyj się sobie w jej odbiciu dokładnie. Spójrz w swoje oczy.) Są szeroko rozwarte, pełne zwierzęcej pasji, szczęśliwe. Widzę kolejne odbicie. Tym razem ona? Jakbyśmy postawili naprzeciw sobie dwa lustra. Jej oczy są coraz głodniejsze, wręcz natarczywe, ależ mnie to nakręca. Kochamy się. Mam ochotę ugryźć… ugryzłem ją w szyję. Wbiła mi paznokcie w plecy i westchnęła rozkosznie. Złapałem ją za włosy i ssę jej wargę. Poruszamy się coraz szybciej. Z każdym ruchem mocniej nadziewa się na mojego kutasa. Oddycha coraz szybciej, jęczy z bólu i rozkoszy. Widzę moje szaleństwo w jej rozszerzonych źrenicach… Cholera, co się dzieje? Czuję mrowienie w ciele. (Skup się na oczach!) Ale to powoduje większe… (Oczy!) Wchłaniają mnie. I ta fala rozkoszy! Całkiem inna niż moja. Bez wyraźnego centrum, raczej w całym ciele… O kurczę, ale dziwne uczucie… Piękne… Jest we mnie. Andrzej. Rośnie w środku mnie, wypełnia, szczelniej i pełniej. Co się z nim dzieje? Tak dawno tego nie widziałam, tak bardzo się za tym stęskniłam. Wchodzi we mnie gwałtownie. Bije od niego jakieś gniewne podniecenie, jakby ostatkami bronił się przed zwierzęciem w sobie. No i po co się bronisz? Wypuść je, wyzwól! |