powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Co nam w kinie gra: Żyła sobie baba
Andriej Smirnow ‹Żyła sobie baba›
Dziś premiera poruszającego filmu Andrieja Smirnowa „Żyła sobie baba”. Jego recenzję autorstwa Sebastiana Chosińskiego zamieściliśmy jeszcze w 2011 roku w cyklu „East Side Story” – dziś ją przypominamy.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trzydzieści dwa lata znany aktor Andriej Smirnow kazał czekać swoim wielbicielom na nowy, wyreżyserowany przez siebie film. Od rozpoczęcia prac nad scenariuszem do skierowania gotowego już produktu do kin minęło zaś prawie ćwierć wieku. Opłacało się jednak być cierpliwym. Dwuczęściowa „Żyła sobie baba” to epicki dramat historyczny, ukazujący początki władzy radzieckiej w Rosji z punktu widzenia zwykłej chłopki.
Akcja pierwszej części filmu (noszącej podtytuł, którego część druga jest pozbawiona, „Stara władza”) rozgrywa się w latach 1909-1914 (klamrą zamykającą akcję jest wybuch pierwszej wojny światowej), drugiej natomiast – pomiędzy 1919 a 1921 rokiem (czyli do rozprawienia się z powstaniem na Tambowszczyźnie). Główną bohaterką filmu jest młodziutka Warwara, zwykła chłopka, ani szczególnie piękna, ani też rozgarnięta. Gdy zostaje wydana za mąż, staje się de facto własnością rodziny męża. Wszyscy krewni Iwana – jego siostra Fiekłusza, brat Jegor oraz teściowie, Kriaczicha i Baranczik – traktują szwagierkę i synową jak tanią siłę roboczą. Wykonuje ona najcięższe prace, a kiedy coś się jej nie udaje, ponosi za to bolesne konsekwencje. Tak jest chociażby w przypadku choroby jedynego konia; kiedy zwierzę dogorywa, Warwara zostaje oskarżona o zaniedbanie i skatowana przez teścia. Przyglądający się całemu zdarzeniu Iwan, nie reaguje. Na szczęście jest jednak na miejscu, gdy upokorzona publicznie kobieta próbuje popełnić samobójstwo, i ratuje ją przed niechybną śmiercią. Relacje w rodzinie męża pozostawiają zresztą wiele do życzenia; o normalnym funkcjonowaniu nie może w zasadzie być mowy. Tyle że Warwara zna swoje miejsce w szeregu; zdaje sobie sprawę, że jedynym wyjściem z sytuacji jest zacisnąć zęby i podporządkować się woli mężczyzn; droga powrotna do rodzinnego domu jest już bowiem od chwili ślubu zamknięta, ojciec zresztą przegnałby ją na cztery wiatry, gdyby próbowała sprowadzić się doń z powrotem. Jakiś czas później dochodzi do kolejnego dramatycznego zdarzenia. Kiedy Baranczik próbuje zgwałcić synową, ta w samoobronie niechcący przyczynia się do jego śmierci. Chwilę później jej własne życie wisi na włosku; wtedy jednak za żoną wstawia się, przeciw swoim najbliższym, Iwan. Ten incydent zmienia jednak wszystko w ich dotychczasowym życiu – nie mogąc pozostać dłużej w chacie teściów, Iwan i Warwara opuszczają wieś, by zacząć wszystko od nowa w nowym miejscu. Z mozołem próbują budować swoje szczęście rodzinne od podstaw, co okazuje się niezwykle trudne, bo też czasy i społeczeństwo, w którym żyją, są bardzo surowe. A jakby tego było mało, wielkimi krokami zbliża się wojna światowa…
Listopad 1918 roku dla wielu krajów Europy Zachodniej był wybawieniem od nieszczęść związanych z pierwszym w dziejach ludzkości konfliktem globalnym. Ale nie dla Rosji. Kraj od ponad roku pogrążony był w wojnie domowej, do której asumptem okazała się rewolucja październikowa. Warwara przeżyła wojnę, mieszkając jedynie z kilkuletnią córką; Iwan bowiem już latem 1914 został wzięły do armii i do tej pory nie wrócił z wojny. W porównaniu z okresem przedwojennym życie kobiety niewiele się zmieniło, a już na pewno nie na lepsze; ciągła bieda, głód i niedostatek zostały jeszcze spotęgowane nowym zagrożeniem – krążącymi w okolicy uzbrojonymi oddziałami, trudniącymi się rabunkiem i gwałtami na ludności cywilnej. Pozbawiona opieki męża Warwara jest łatwym łupem. Nie lepiej poczynają sobie zresztą nowe władze, które przeprowadzając ciągłe rekwizycje, doprowadzają okoliczną ludność na skraj śmierci głodowej. Jedynym oparciem dla samotnej matki staje się mieszkający w sąsiedniej wsi Lebieda – tyle że jest on inwalidą wojennym i ma własną rodzinę, o którą również musi się zatroszczyć. Na dodatek w czasie jednej z akcji rekwizycyjnych sprzeciwia się krasnoarmiejcom i od tej pory musi się przed nimi ukrywać… Czytając (czy też oglądając) przed laty „Chłopów” Władysława Reymonta, można było wzruszyć się niezbyt szczęśliwym położeniem pokrzywdzonych przez los polskich włościan; gdy jednak docieramy do finału dzieła Smirnowa, zdajemy sobie sprawę, jak bardzo cukierkowy i laurkowy portret codziennego życia wieśniaków przedstawił nasz Noblista. Oczywiście w porównaniu z tym, które stało się udziałem rosyjskich chłopów. „Żyła sobie baba” to film w swej wymowie skrajnie naturalistyczny, mimo to niepozbawiony elementów romantycznych i nostalgicznych – te ostatnie przenikają na ekran wraz z obrazami kolejnych zmieniających się pór roku. Przez pryzmat pełnych tragizmu, ale i heroizmu losów Warwary reżyser (i scenarzysta w jednym) przedstawia nie tylko trudną dolę chłopstwa za czasów carskich, ale nade wszystko zbrodniczość systemu, który nastąpił po obaleniu władzy Romanowów, a mienił się „robotniczo-chłopskim”.
Okrucieństwo goni na ekranie okrucieństwo; beznadzieja staje się powszechna, ludzie zaś, by przeżyć, zamieniają się w zwierzęta. Wyprani z emocji, podjudzani przez nieludzką ideologię, czyniącą z nich bezwolne marionetki, rzucają się sobie do gardeł. Taki film nie może kończyć się happy endem – pasowałoby to jak kwiatek do kożucha; z drugiej strony trudno byłoby pokazać na ekranie akt ludobójstwa tak potworny, że mógłby on posłużyć za puentę fabuły, przyćmiewając jednocześnie wszystko, co zaprezentowano wcześniej. Reżyser postanowił więc przenieść finał na zupełnie inną płaszczyznę, rezygnując na koniec z filmowego realizmu. Wykorzystał w tym celu starą legendę o mieście Kiteż, zwanym też niekiedy „rosyjską Atlantydą”, które pochłonięte zostało przez wody jeziora. To oczywiście symbol, który interpretować można na kilka na kilka sposobów. Jak również podkreślenie faktu, że jedynym, który ocalał z tej tragedii, był jurodiwy. W efekcie powstał film, którego „lektura” wywołuje ból i niezgodę na to, co przytrafia się nieszczęsnej Warwarze. Zastanawiając się jednak nad tym, czy twórca przypadkiem nie przesadził z nagromadzeniem dramatów spadających na głowę bohaterki, warto pamiętać o słowach wypowiedzianych przez rosyjskich historyków – w rzeczywistości było jeszcze straszniej…
Recenzję w pełnej wersji znajdziecie TUTAJ.



Tytuł: Żyła sobie baba
Tytuł oryginalny: Жила-была одна баба
Dystrybutor: 35mm
Data premiery: 15 marca 2013
Reżyseria: Andriej Smirnow
Scenariusz: Andriej Smirnow
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Rosja
Czas projekcji: 156 min.
Gatunek: dramat, historyczny
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

97
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.