W „Listach lorda Bathursta” Marcin Mortka po raz kolejny powraca do tematyki znanej jego fanom z „Karaibskiej krucjaty” – rejsy po słonych wodach, tajemnicza misja, morskie bitwy i korsarze.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Peter Doggs zostaje ocalony przed śmiercią przez wpływowego lorda Bathursta. Ten oczywiście nie udzielił mu pomocy bezinteresownie: Doggs w zamian za ratunek ma zostać kapitanem okrętu (często zmieniającego miano oraz banderę) i popłynąć na nim by wypełnić misję… No właśnie, jaką? O tym lord Petera już nie poinformował, za to by zapewnić sobie lojalność niezbyt chętnego do wypełniania poleceń mężczyzny nie omieszkał roztoczyć przed nim wizji tego, co spotka Emily, córkę Doggsa, w przypadku niesubordynacji. A oczekiwania Bathursta są spore: pan kapitan będzie musiał stoczyć niejedną walkę, pozwalać na działania, które uważa za niemoralne (chociaż nie jest przecież aniołem), kłamać i podążać za irracjonalnymi rozkazami. Czytelnik podczas lektury raczej nie będzie się nudził, bo na kartach książki dzieje się wiele. Bitwy morskie, potyczki na lądzie, próby rozgryzienia i pokrzyżowania planów Bathursta, rozgrywki pomiędzy oficerami, z których każdy ma własne powody, by pomagać lordowi, wojna będąca tłem dla wydarzeń. Wartka akcja to jedna z największych zalet powieści. Kolejną są szczegółowe i realistyczne opisy życia na morzu. Niewiele we mnie z wilka morskiego, więc trudno mi oceniać czy autor gdzieś nie popełnił jakiegoś błędu, jednak opisy walk, ćwiczeń i innych poczynań marynarzy dla laika, którym jestem, przedstawiają się bardzo dobrze. Ponadto Mortka od czasów „Karaibskiej krucjaty” zdążył poczynić pewne postępy. Wprawdzie sama fabuła tamtej morskiej dylogii (zagubiona pośród mórz wyspa umarłych piratów, uwięzione dusze) przypadła mi do gustu bardziej niż „Listów lorda Bathursta”, to ta druga pozycja została sprawniej napisana, a bohater – choć trochę przypominający Williama O’Connora – lepiej skonstruowany. Tym razem nie pojawiają się też żadne irytujące wątki (jak cały romans Williama i Manueli z „Karaibskiej krucjaty”). Lektura wymaga jednak znacznego zawieszenia niewiary. Zbyt wiele tutaj przypadków, cudownych zbiegów okoliczności, zdawania się na łut szczęścia. Nie kupiłam też do końca powodów, dla których lord do realizacji swoich planów wybrał właśnie Petera i resztę kompanii. Poza tym żaden z nich (może oprócz jednego) nie był idiotą, dlaczego więc jedynie Doggsowi przyszło do głowy, że Bathurst może nie dotrzymać złożonych obietnic? Rozumiem, że dla pewnych rzeczy człowiek wiele zrobi, ale żeby kilku wykształconych mężczyzn nie wpadło na to, że po pierwsze po wykonaniu misji nie będą lordowi potrzebni, po drugie pewne rzeczy mogą pozostawać poza jego możliwościami? Pomimo tych mankamentów „Listy lorda Bathursta” to pozycja doskonała dla osób zainteresowanych powieściami z wartką akcją, piratami i historią w tle.
Tytuł: Listy lorda Bathursta Data wydania: 29 marca 2013 ISBN: 978-83-7574-797-3 Format: 408s. 125×195mm Cena: 34,90 Gatunek: historyczna Ekstrakt: 70% |