powrót; do indeksunastwpna strona

nr 03 (CXXV)
kwiecień 2013

Blues Roberta Johnsona
Paweł Ciećwierz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Wiedźma wysadza chłopaka parę przecznic od domu i odjeżdża do jednego z hoteli, wybranego przypadkiem tak, żeby nikt nie mógł się domyślić miejsca jej pobytu tej nocy. Jutro będzie już gdzie indziej. Nie ufa im, to oczywiste. Wierzy tylko we własną nieobliczalność, gwarantującą posłuszeństwo wszystkich, którzy mają jeszcze coś do stracenia. Rozmyte deszczem i prędkością światła znikają w perspektywie ulicy. Remik duma przez chwilę o tym, że być może lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby wiedźma rozbiła się na najbliższym drzewie. Potem sam siebie gani za te myśli, bo jednak w głębi serca nadal ją podziwia. Poza tym Hannya nie mogłaby umrzeć w ten sposób. Nie sama. Czarownica należy do ludzi, którzy odchodząc, z pewnością pociągną kogoś za sobą.
• • •
Pasuje do tego wnętrza jak zęby do tyłka, bo swoim zwyczajem nie założył garnituru, tylko dżinsy, ciężkie buty, sztruksową marynarkę i zsunięty na tył głowy kapelusz. Znów jest nieogolony, obraca w kąciku ust niezapalonego papierosa, przyglądając się sceptycznie widowni. Tutaj dress code jest jednym z trzech przykazań, a pozostałe dwa brzmią: „wypełniać polecenia” i „więcej pracować”. Grał już dla wielu ludzi. Grał w szkołach muzycznych, burdelach, raz nawet w ochronce dla bezdomnych, ale nigdy nie dla tak kiepskiego tłumu.
Przyszli tu dziś świętować. W każdym dużym mieście zombi w garniturach cieszą się dziś ze zniesienia ostatnich resztek wolności słowa. Korporacyjni artyści, na których publiczność będzie od dziś po prostu skazana, podlizują się menedżerom dużych firm. Menedżerowie komplementują swoich artystów. Mentalny onanizm trwa w najlepsze. Każdy już coś wpierdala, jakby za kwadrans mieli zamknąć bufet. Nie można być zbyt najedzonym i mieć za dużo pieniędzy – to maksyma elit tego kraju. Donosicieli i sprzedawczyków, którzy przehandlowali resztki obywatelskiej wolności i będą spać spokojnie. Nazwano to ochroną własności intelektualnej. Wiedza i kultura to własności intelektualne i od dziś będzie się ich bronić przed zwykłymi ludźmi. Mikesz nie lubi się denerwować sprawami, na które nie ma wpływu, dlatego stara się o tym nie myśleć. Zwykle się udaje.
Są tu członkowie firmy Seccura, zajmującej się zbieraniem danych potencjalnych heretyków na zlecenie podmiotów gospodarczych oraz rządu, wielu polityków z Mgławy i oczywiście księża, biskupi, całe mnóstwo kapłanów, którzy bez względu na stan posiadania nigdy nie odmawiają darmowego posiłku, a także kilka kelnerek uśmiechami maskujących znużenie. „Czy na deser możemy zamówić sobie panią?”, pyta jakiś rudy szczur, tak zwana dusza towarzystwa. Przy stoliku słychać chichot. I przy kolejnym znowu to samo. Ten sam tekst. Po raz setny.
Artysta siada do pianina. Improwizuje temat z Summertime, bo lubi tak zaczynać koncerty. W programie jest jeszcze rozbudowana wersja kołysanki Rosemary i parę jego własnych utworów, razem z tym skomponowanym wokół dziwnego, połamanego fragmentu melodii, o który prosiła go Hannya. Niektórzy żrą przez cały koncert, inni rozmawiają, jakby jazz był dla nich muzyką do windy. Kiedy zaczyna grać, wszyscy mają go w dupie, ale zanim skończy, parę osób przysiada się bliżej. Niepokojąca, leniwa, improwizowana i mroczna muzyka zabiera ich gdzieś, mieniąc się odcieniami agresji, czułości oraz melancholii. Mikesz gra tylko dla nich i nie zwraca uwagi na resztę. Być może wrażliwość na sztukę, która jest tak naprawdę zdolnością do autorefleksji, stała się dziś niewygodna? W uporządkowanym życiu, w którym nie opłaca się ani zbyt wiele myśleć, ani zbyt wiele czuć, może tylko zaszkodzić. Jazz niczego nie reklamuje, jest egzorcyzmem samotności.
Zamówiony przez Hannyę fragment przebrzmiewa przez fakturę melodii, przebija się przez nią jak ostrze przez kotarę w trzecim akcie Hamleta. Artysta czuje przez chwilę, że palce kleją się do klawiszy, pianino emanuje szczególnego rodzaju ciepłem, jakby ożyło. Nikt nie zwraca na to uwagi. Potem muzyka milknie, światła rampy gasną. Chwila właśnie minęła.
• • •
Na zapleczu zbiera swoje graty do wojskowego chlebaka, nie ma tego zbyt wiele. Jeden z uczestników koncertu, elegancki facet z gładką twarzą, której nigdy nie zeszpeciły zmarszczki mimiczne uśmiechu, klaruje mu teraz, co było nie tak.
– Nie chcę ci dawać rad, bo podobno jesteś zawodowcem, ale swojego czasu miałem okazję słuchać na żywo takich ludzi jak Stańko czy Waits. Obaj to prywatnie świetni goście. Trochę nieprzystosowani, wiesz, jak to artyści. Myślę, że parę krytycznych uwag ci nie zaszkodzi, skoro już zdecydowałeś się wejść w ten biznes.
Mikesz nawet się do niego nie odwraca. Pakuje notes i do połowy opróżnioną piersiówkę z gorzką żołądkową, bezskutecznie próbuje nadać jakiś fason kapeluszowi.
– …uderzając w klawisze, powinieneś to robić delikatniej, z większym wyczuciem. To nie bębny, przyjacielu, nie musisz w nie walić z całej siły. Czasem wystarczy musnąć. No i tempo. Z tempem melodii też masz problemy…
Pianista zakłada marynarkę, do wewnętrznej kieszeni chowa numer telefonu kelnerki, który udało mu się zdobyć po paru godzinach podchodów.
– …tak więc wyczucie melodii, jak tłumaczył mi kiedyś Adaś Stańko, polega głównie na tym, że…
Mikesz krótkim lewym prostym w rozwartą szeroko szczękę wysyła japiszona na ziemię, przestępuje go i wychodzi tylnymi drzwiami w zimną noc.
• • •
Śnieg, wilgotny i zbity w grube płaty jak niesprzątany od dawna kurz, utrudnia widoczność, kiedy Mikesz przedziera się bocznymi ulicami w bladym świetle latarni. Napięcie wywołane występem schodzi z niego teraz i jest zmęczony. Śmiertelnie zmęczony. Myśli już tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w znajomych czterech ścianach. Gdyby rozglądał się trochę uważniej, pewnie dostrzegłby łysą, wąsatą głowę w zaparkowanym przy ulicy starym mercedesie. Olbrzym przez cały wieczór czekał pod klubem i jest gotowy, ale na widok wysypującej się głównym wejściem publiki zmienia zdanie, chowa myśliwski nóż. Czekał już tyle, poczeka jeszcze trochę, a zdobyta w ten sposób wiedza może okazać się bezcenna. Chce poznać metody swojego odwiecznego przeciwnika. Chce wiedzieć, jakimi sposobami posługuje się diabeł, a grajek może mu pomóc je zrozumieć. Mikesz nie jest przecież pierwszym i z pewnością nie ostatnim artystą, który sprzedał duszę za marnych parę lat twórczości. Ostatni Ewangelista rozpoznaje takich ludzi intuicyjnie, tak jak kobiety, które pozwoliły, by miłość do Boga została w ich duszach wyparta przez żądzę, wszystkie te podłe dziwki, narkomanów, sodomitów i całą resztę ścierwa. Gdy był młodszy i pełen złudzeń, wierzył, że Kościół pomoże mu w walce z plugastwem, dopuszczając do tajemnicy zwanej Okiem Boga i czyniąc z niego czerwia. Ale Kościół zadecydował inaczej. Kiedyś go za to przeproszą. Kiedyś wszyscy wrócą do niego na kolanach, prosząc o przebaczenie. Jak do świętego.
Samochód Ostatniego Ewangelisty powoli wytacza się z zaułka. Światła reflektorów padają na skurczoną z zimna, przedzierającą się przez kałuże sylwetkę muzyka.
• • •
Po koncercie siedzi długo nad książką w swoim zagraconym pokoju. Czuje się oddalony i odrętwiały jak po orgazmie. Przez wiele lat, w których poświęcał się głównie koncertom i orgazmom, zdążył już polubić tę specyficzną obojętność, z jaką po wszystkim patrzysz na ludzi i na zasypane śniegiem, sterczące wieżycami kościołów miasto. Emocje i ambicje wyparowały gdzieś i teraz chodzi już tylko o ten przyjemny spokój. Robienie tego, co się kocha. Albo, innymi słowy, jedynych rzeczy, jakie mu w życiu wychodzą. Mikesz wie, że był dziś niezły. Ale wieczór się jeszcze nie skończył.
Bardzo dba o to, żeby nikt ze współpracowników i tak zwanych przyjaciół nie wiedział, gdzie mieszka. Lubi babcię, która wynajmuje mu pokój. Widok milicjantów lub jakichś innych bandytów wykopujących drzwi o szóstej nad ranem mógłby jej poważnie zaszkodzić. Ktoś puka, ale tym razem to nie jest milicja.
– Sądziłem, że się już nie zobaczymy – mówi, rozlewając do dwóch szklanek japońskie wino.
– Mnie też się tak wydawało – odpowiada Hannya i uśmiecha się niepewnie. Artysta ze zdumieniem spostrzega, że dziewczyna jest spięta. Nie sądził, że czarownica jest jeszcze zdolna do podobnych emocji. – Przyszłam ci podziękować. Słyszałam, że występ był świetny.
– Nie ma za co. – Mikesz czuje się bardzo swobodnie. Zawsze czuje się swobodnie w kontaktach z kobietami. – Tym bardziej, że kłamiesz. Nawet nie przyszłaś posłuchać. Nie jesteś wcale organizatorką wydarzeń kulturalnych. Wszystko od początku nie trzymało się kupy. Ale to nie moja sprawa. Dlatego nie pytam o powód organizacji koncertu i nie staram się weryfikować żadnych plotek na twój temat.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.