Ulepiony z błota, polany deszczem krwi, wycyzelowany żyletką pomnik wzniesiony ku chwale klasyków dreszczowej kiczowatości. Środkowy palec wystawiony autorom torture porn, który wstrząśnie nie tylko maluczkimi. Proszę zakryć oczy, przed Państwem najbardziej kolorowy horror sezonu. Przed Państwem mieniące się wszystkimi odcieniami czerwieni, odradzające się po latach – „Martwe zło”.  |  | ‹Martwe zło›
|
Wielkie są możliwości Fede Alvareza. Urzeczywistnia to, co ponad trzydzieści lat temu udało się Samowi Raimiemu: jednym filmem skutecznie ośmiesza Umberto Eco, wadzi się z Szymborską i wprowadza w życie wskazanie Stalina. Po seansie nowego „Martwego zła” nie sposób bowiem zgodzić się z autorem „Imienia róży” mówiącym o podwójnym życiu tych, którzy czytają. Bohaterowie Alvareza, którzy przetrwają do finału filmu (a z nimi widzowie) zapewne zwątpią także w osąd polskiej noblistki – obcowanie z książką to wcale nie najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. Krwawa to zabawa i mordercza co najwyżej, skontrują. „Jeśli chcecie poznać ludzi wokół siebie, dowiedzcie się, co czytają” – powtarza za dyktatorem Alvarez; a nuż bowiem znajomy przeczytał zakazaną (bo przeklętą) księgę i to przez niego będziesz wymiotował krwią naokoło, rzucając opętańczym basem przekleństwa na prawo i lewo, kalecząc siebie i wszystkich będących tuż obok… Martwe zło może się odrodzić!, powinna zakrzyknąć na swoją obronę nieczytająca większość Polaków. Taka jest siła seansu zmartwychwstającego po latach „Martwego zła”. Oferuje nam prócz tego lekcję anatomii, o jakiej studenci medycyny mogą jedynie pomarzyć – barwna to lekcja, szczegółami ociekająca, lekcja mocno krytyczna wobec szkoły „torture porn”, bo mimo że wywołująca podobny efekt, to posługująca się zgoła innymi, ciekawszymi narzędziami. Narzędziami filmowymi, znanymi z klasyków Raimiego, choć nie cały asortyment tamtych zostaje tu wykorzystany. Brak w obrazie Alvareza znamiennej atmosfery surrealizmu, poetyki snu i freudowskiej symboliki, brak tego właśnie, co najbardziej ulubione przez amatorów serii z Bruce’em Campbellem w roli głównej. Zrezygnowano także z świadomie wypracowanej i otoczonej kultem groteskowości trylogii. Całość rozgrywa się w tonie poważnego horroru mainstreamowego, tak dalekim od hucpiarskiej atmosfery bawiących się kinem amatorów, twórców pierwszego „Martwego zła”. Ten horror serio, zapowiadany na plakatach jako najbardziej przerażający film w dziejach, owszem, chwyta nas, niczym mokrą ścierkę, i wyciska z poczucia dobrego smaku i bezpieczeństwa. W przewrotny sposób utwierdza nas w sądzie o bogactwie wewnętrznym człowieka. Na nowo zdefiniowany przez twórców kreujących ekranową makabrę syndrom Stendhala ma tu miejsce, uskarżać się więc nie powinniśmy – reakcje cielesne u widzów wpisane są w cenę biletu. Mamy więc do czynienia z opowieścią niesamowicie mocną, o natężeniu obrzydliwości bodaj rekordowym w kinie głównego nurtu, mającą uczynić z nas schizoidalne przypadki, co to z traumatyzmem są za pan brat. Wrażliwszych kac moralny uciskać będzie potwornie, lecz ci, którzy widzieli już wszystko, schowają się głębiej w fotelach ledwo parę razy. Mimo że atmosfera filmu gore (żart słowny recenzenta) i gęstnieje aż do długiego, trzy kwadransowego ekstremum, „drakońskie pieszczoty” pozwalają z radością obcować ze Złym – łamać własne granice tolerancji, a równocześnie i cieszyć się szalonym czarnym humorem, wcale nie próbującym złagodzić zalatujący śmiercią i wymiocinami klimat. Nie brak tu także odwołań do horrorów z przeszłości dalszej, wzorem filmu z 1981 roku, i bliższej, powstałych w międzyczasie. Reboot jednej z najsławniejszych, a zapewne najbardziej uwielbianej straszącej trylogii świadomie odwołuje się do dorobku Raimiego (najdalszy od dendrofilii stosunek z drzewem jest – pasjonaci trylogii nie powinni więc narzekać), mieszcząc z sobie morze gratek nie tylko dla miłośników serii, ale i gatunku w ogóle. Wcale nie wtórna całość jest zgrabna, lecz bardziej zdaje się, o ironio, książkowa. „Martwe zło” ponownie staje się encyklopedią motywów i schematów znanych horroromaniakom i przez to niestety nie zaskakuje. Książkowość wzięto sobie za motyw przewodni nie tylko dosłownie, ale i w sposób przenośny. Czekający na krwawą, lecz nie bezmyślną sieczkę powinni wyjść z kina zadowoleni. Ci kinomani, którzy oczekiwali zaskoczenia i serca podskakującego do gardła tak wysoko, jak jeszcze się nie zdarzyło, wyjdą z kina szczęśliwi, lecz nie w pasjonackim, długotrwałym szale strachu. A to za nim tak tęsknimy i jego oczekujemy. Choć wierzymy, że „Martwe zło” odrodziło się ponownie i widzimy, że włada ekranem z wielką mocą, niestety nie potrafimy uwierzyć, że wychodzi także poza niego, że łapie nas za gardło i zaciąga do najgłębszych kręgów piekła.
Tytuł: Martwe zło Tytuł oryginalny: Evil Dead Data premiery: 5 kwietnia 2013 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 90 min Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 70% |