Kolejne ogniste pociski spadły na opanowane przez Gamyryjczyków odcinki murów. Fragmenty umocnień rozsypywały się i wzlatywały w górę wraz z rozpadającymi się na fragmenty ludźmi. Ogień spadał z nieba jak deszcz. Deszcz jednak nie wybiera, kogo ma zmoczyć, a pociski uderzały tylko w napastników. – Co się dzieje? – Zwięzły usłyszał swój własny głos. Wydawał się przytłumiony, jakby dobiegał zza grubej ściany. Strach na Wróble, który przystanął najbliżej, trzymał się za zranione biodro i wyszczerzał się w uśmiechu, wpatrując w nocne niebo nad miastem. – To, mój chłopcze, jest Pustak. Nie był w stanie utrzymać dłużej czaru lewitacji. Musiał lądować. Kiedy Pustak został zmuszony do tej decyzji, znajdował się piętnaście stóp nad płaskim dachem dwupiętrowej kamienicy. Z tej odległości wydawała się niezwykle mała. Choroba. Zaraza. Cholera, cholera, cholera…! O kurwa! Nogi zdrętwiały mu jak spróchniałe kłody, gdy na nich wylądował. Zęby zatrzasnęły się na języku. Poczuł słony smak krwi i jeszcze więcej bólu. Deski dachu zazgrzytały przeraźliwie. Na szczęście wytrzymały. Przynajmniej tu szczęście mu dopisało. I wtedy, gdy trafił w Gamyryjczyka, a nie w tego przeklętego chłopaka. Nie mógł uwierzyć, że dał się nabrać na tak prosty fortel. Generał Widziadło okazał się znacznie sprytniejszym sukinsynem niż można było się spodziewać. Wiedział, że Pustak będzie czekać na ruch przeciwnika. Dlatego nie zabrał ze sobą bitewnego maga, tylko iluzjonistkę. Nic dziwnego, że pierwszy atak był tak nieudolny. Miał być jedynie zmyłką. Wyłączony z akcji Pustak przegapił moment, kiedy główne siły przedostawały się pod płaszczem iluzji pod najgorzej broniony odcinek murów. Tylko chwila dzieliła Chlawyr od katastrofy. Tym razem Pustak nie zamierzał się oszczędzać. Rzucił na szalę wszystkie swoje siły. Iluzjonistka mogła odpowiedzieć, lecz czas kalkulacji się skończył. Nadeszła pora, by zaryzykować własnym życiem. Gamyryjczykom udało się otworzyć Bramę Ostrych Szczytów. Coraz więcej oddziałów ciężkiej piechoty wbiegało na plac przed bramą, kierując się w uliczki. Jeśli rozbiegną się po mieście, to będzie oznaczało koniec. To na nich Pustak postanowił się skupić. Jego towarzysze walczący na murach będą musieli poradzić sobie sami. Nie miał czasu tkać zaklęć. Niewiele myśląc, zaczerpnął surowej mocy i pozwolił jej przepłynąć przez swoje ciało. Przypominało to zagotowanie krwi w żyłach. Złota smuga wystrzeliła z jego rozpostartych rąk, opadając na uliczki jak rój szarańczy. Cały czas przyspieszała. Kamień brukowy pękał na drobne odłamki, odrywał się od ziemi i unosił w powietrze, uderzając w Gamyryjczyków razem z falą magii. Skutki były porażające. Atakujący ginęli szatkowani jak mięso, ich ciała zmieniały się w czerwoną breję i krwawą mgiełkę. Pustak spostrzegł ruch i nagle miał wbite w nogi dwie strzały. Kolejna przebiła mu prawą dłoń. Dwie następne tylko o łokieć minęły jego głowę. Czarodziej nie zwracał na nie uwagi. Wcale nie poczuł bólu. Mógłby się roześmiać, gdyby tylko potrafił. Burząca się w nim moc pożerała go, tracił nad nią kontrolę. Zbyt mocno odkręcił kurek. Każdy adept czarów był ostrzegany przez swojego nauczyciela o konsekwencjach takiego stanu. Pustak wiedział, że tej nocy umrze. Musiał więc zabrać ze sobą tylu wrogów, ilu tylko zdoła. Czarodziej przygotował się do kolejnego ataku, jeszcze potężniejszego niż poprzedni. Jego ubranie i włosy stanęły w ogniu, rozgrzane temperaturą ciała, które nie potrafiło utrzymać magii wewnątrz. Spostrzegł, że ręce pokrywają mu krwawe bąble. Zanim uwolnił z siebie moc, swoim słabnącym umysłem zdołał wychwycić jeszcze jedno szarpnięcie. Iluzjonistka zamierzała kontratakować? Nie. Echa obcego zaklęcia dobiegały z drugiej strony, miały inny posmak. Dziki i brutalny. Męski. Bogowie, znam go… Pustak odwrócił się. Budynek, na którym stał, wyleciał w powietrze w ogłuszającej eksplozji szkarłatnego światła. Gdy wezwano ją do cytadeli, udała się tam sama. Fiszbin nie pamiętała, kiedy ostatnio zmrużyła oczy, kiedy zjadła ostatni posiłek. Nie czuła senności i głodu, a jedynie tępą pustkę i zimną obojętność, gdzie czas i troski śmiertelnego ciała stawały się bez znaczenia. Świt wstawał nad Chlawyr niespiesznie, jakby słońce bało się tego, co może tutaj zobaczyć. Kapitan była wdzięczna za każdą chwilę ciemności. Nowy dzień przyniesie ze sobą nowe pytania i nowe problemy, z którymi trzeba będzie się zmierzyć. Miała już dość tych, które zostawiła jej noc. – Kapitanie – Utkany jako jedyny miał na tyle przyzwoitości, by nie okazywać jej otwartej nienawiści. Stał na czele gildii pochylony jak starzec. Twarz, o ile to możliwe, miał jeszcze bledszą niż zwykle, a wory pod oczami mogłyby mu służyć za sakiewkę. Na pewno tej nocy nie zmrużył oka. – Czekamy. Kupcy korzenni tłoczyli się za nim jak publiczność na egzekucji. Kapitan zaciskała zęby, patrząc na ich błyszczące oczy i zastygłe w półuśmiechu twarze. Oni naprawdę cieszyli się, że za chwilę będą świadkami jej upokorzenia, jakby nie wiedzieli, że porażka Strachów na Wróble oznacza także ich własną. Dziwiła się, że nie ujrzała wśród nich Ansycka Mitterdolfa. Nie mogła sobie wyobrazić, co kupiec miał ważniejszego do roboty, niż wskazywać na nią palcem i krzyczeć: „A nie mówiłem?!”. Kolorowy Lord zaciskał palce na oparciach swego fotela tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Odkąd kapitan weszła do sali, nie odezwał się ani słowem, za to jego oczy mówiły wiele. Gdyby nie wiedziała o chorobie władcy Chlawyr, pomyślałaby, że ten właśnie zesrał się ze strachu. – Wasza lordowska mość. – Kapitan odchrząknęła. – Odnieśliśmy zwycięstwo. – Nie ponieśliśmy klęski, uściśliła w myślach. – Każdy z trzech szturmów został odparty. – Cudem. – Mury wciąż należą do nas. – Przynajmniej do wieczora. – Ponieśliśmy jednak straty. Ktoś za jej plecami parsknął śmiechem. Kapitan udało się to zignorować. – Podczas ataku na Bramę Ostrych Szczytów zginęło dwustu ludzi – ciągnęła. – Setka jest ciężko ranna. Nie wiem, ilu cywilów pochłonęła eksplozja kamienicy. Straż miejska wciąż odkopuje kolejnych martwych. Komendant Rathferr poległ podczas trzeciego szturmu. Brama Ostrych Szczytów została poważnie uszkodzona. Saperzy bez wytchnienia przy niej pracują. Jestem przekonana, że naprawimy ją jeszcze dzisiaj. – By wróg mógł roztrzaskać ją ponownie. – Wasz mag… – Kolorowy Lord oblizał nerwowo wargi. Kapitan zadrżała. Nie mogła okazać słabości. Nie tutaj, nie w obecności tych ludzi. Pustak by jej tego nie wybaczył. – Nie żyje – dokończyła bez zająknięcia. – Jego bohaterskie poświęcenie powstrzymało napastników przed wtargnięciem na ulice i uratowało miasto. – Podobno to on wysadził tę przeklętą kamienicę – zauważył podstarzały kupiec korzenny. – Fałszywa plotka. – Fiszbin zacisnęła pięści. Takie pomówienia wykończą nas szybciej niż wrogowie. Jeśli tak dalej pójdzie, ludność miejska przestanie zasilać szeregi Strachów. – To robota gamyryjskiego czarodzieja. – Och. – Twarz kupca wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu. Fiszbin miała ochotę go zamordować. – To przedziwne, kapitanie. Skoro ich mag jest tak potężny, dlaczego nie zrobił nic więcej? Z taką siłą mogliby bez trudu zdobyć Chlawyr. To było cholernie dobre pytanie. Kapitan spróbowała zbagatelizować je wzruszeniem ramion. – Sądzę, że Pustak i gamyryjski czarodziej pozabijali się nawzajem. Widziałam już podobne przypadki. – Nikt nie wątpi w twoje doświadczenie, kapitanie – zapewnił Utkany, choć zwątpienia w tej sali akurat nie brakowało. – Co zamierzasz teraz zrobić? – Sylvian tot Talihia wyszczerzyła białe zęby. – Zostało ci za mało ludzi. Jak chcesz jednocześnie obsadzić mury i pilnować spokoju w mieście? Kapitan spodziewała się tego pytania, mimo to odpowiedź wcale nie wydawała się teraz łatwiejsza. – Kiedy Gamyryjczycy otrzymają posiłki, mury upadną – powiedziała po chwili. – Nie wytrzymamy długiego oblężenia, nie z tak małym garnizonem, nie bez czarodzieja w naszych szeregach. – Każdy dzień będzie cudem, dodała w myślach. – Walki przeniosą się na ulice. Zbudujemy barykady z wozów i mebli, każąc im walczyć o każdy kawałek bruku i każdy dom. Niektóre ulice będziemy musieli zaminować. Kawałek po kawałku będziemy wycofywać się w kierunku cytadeli. Ten budynek był ongiś potężną twierdzą. Moi saperzy sprawią, że znów nada się do obrony. – Przerwała, by zerknąć, jak każdy z zebranych zareagował na jej słowa. Przeważały skrzywione grymasy i wściekłe spojrzenia. – Być może Unia Lagos zrozumie, jak wielkim zagrożeniem są Gamyrjczycy. Być może ruszą nam z odsieczą. |