– Gdy spłonęły świątynie, nie było nas w mieście – zaprotestowała kapitan. – Ale przybyliście niespełna tydzień później. Z własnymi zapasami, narzędziami i materiałami, by wzmocnić mury. Ktoś mógłby pomyśleć, że to dziwny zbieg okoliczności. Inni powiedzieliby, że zatrudnienie was pogrzebało szansę na pokojowe rozwiązanie konfliktu. Wśród nich byliby tacy, którzy zapytaliby, czy komuś bardziej zależy na wojnie niż najemnikom? Na wojnie, która nigdy się nie skończy, na której nikt nie wygrywa? W końcu dla was śmierć jest sposobem na życie. W świecie pokoju istnienie najemników nie miałoby sensu. Kapitan zacisnęła zęby. Nie miała na to dobrej odpowiedzi. – Miałeś rację, Utkany. Ta plotka była niewarta wzmianki. Alfons odwrócił się do wyjścia. – Miejmy nadzieję, że nie stanie się bardziej popularna. Gęsie pióra i spisane nimi słowa stały się nowym rodzajem broni, kapitanie. Dezinformacja i kłamstwa burzą mury równie skutecznie co głazy i magia. Na pewno doskonale to rozumiesz – powiedział na odchodne, zamykając za sobą drzwi. Nie martw się, draniu, pomyślała. Jestem kapitanem najlepszej kompanii najemników na kontynencie. Potrafię rozpoznać groźbę, nawet jeśli nie wiem, co dokładnie znaczy. – Przepraszam, kapitanie – mruknął Zwięzły, zerkając na Krynhalli – czy… Cholera. Zapomniałam o nim. – Jeszcze tu jesteś? Zwięzły zesztywniał. – Już biegnę do sierżanta. – Pieprzyć tego leniwego drania. – Fiszbin kiwnęła głową na Szasta i Prasta. – Zaprowadź ich do porucznika Chybcika. Niech znajdzie im coś do roboty i nauczy, z której strony muru są nasi wrogowie. W pewnych chwilach, tych najważniejszych, żołnierz nie musiał wiedzieć więcej. Pojedynek, w którym giną setki – Można by pomyśleć, że robię się na to za stary – westchnął do siebie Pustak. Przedbitewna gorączka dawała o sobie znać. Wiedział, że wszyscy dzielący z nim północną basztę czują się podobnie. Suchość w gardle, na którą nie pomogłaby żadna ilość wody, tańczące na plecach ciarki, następujące po sobie fale chłodu i gorąca, świąd w opuszkach palców, gilgotanie w brzuchu, które muskało także jego jądra. Czy potrafi mi stanąć, gdy tylko pomyślę o przelanej krwi? Nic innego nie jest w stanie mnie podniecić? Czy tak kończy każdy stary żołnierz? Bezksiężycowa noc osiągnęła swą najciemniejszą porę. Świat za murami przestał istnieć połknięty przez mrok. Nie było widać nic oprócz plam o różnych odcieniach czerni. Czerni, w której kryli się wrogowie. – Chuja widać – burknął któryś z łuczników. – Zaraz zaatakują. Pustak przyznał mu rację. Lepszej okazji do ataku Gamyryjczycy nie mogli sobie wymarzyć. Obrońcy nie widzieli dalej niż na splunięcie, a miasto na dobrą sprawę było olbrzymią kulą światła. Na szczęście ja tu jestem. Pustak zamrugał, by przyzwyczaić się do ostrych barw. Czar zadziałał doskonale. Czerń zmieniła się w fiolet przyprószony tysiącami błyszczących jak opale postaci. Widział gotowe do szarży czworoboki piechoty i chowających się za nią łuczników. Widział gotowe do użycia drabiny. Widział też sztab generała Widziadło, który zajął niewielkie wzgórze kilkaset metrów za linią armii. Wyglądali na gotowych. W normalnej sytuacji podzieliłby się poprawionym przez magię wzrokiem z setką Strachów. Groźba pojedynku z wrogim magiem zmuszała go jednak do zachowania szczególnej ostrożności i powstrzymywała przed rzucaniem zaawansowanych zaklęć. Pustak brał już udział w kilku takich potyczkach. Nie wyszedł z nich z życiem tylko dzięki talentowi i wiedzy. Najważniejsze było wyczucie odpowiedniej chwili na atak. A ta następowała po tym, gdy przeciwnik zużywał część swoich sił. Musiał więc czekać. Brak cierpliwości zabije go. Pojedynek magów, w którym żadna ze stron nie popełnia błędu, kończył się zwykle bez użycia bojowych zaklęć. Pojedynek magów, w którym obie strony je popełniają, zawsze kończył się śmiercią setek ludzi. Nagle Pustak poczuł delikatne mentalne szarpnięcie. Uczucie przypominało pociągnięcie za włosy. Znał je zbyt dobrze, by pomylić z czymkolwiek innym. Czary. No nareszcie. Odczucie rozchodziło się z szeregów wrogiej piechoty. Teraz miał pewność, że gamyryjski czarodziej jest kobietą. Moja słodka pani, uśmiechnął się Pustak, myślałem, że już się nie pokażesz. W chwili krótszej niż oddech armia pod murami poruszyła się, jej równe szeregi załamały się bez żadnego sygnału i ostrzeżenia. Piechota podzieliła się na dwie równe części. Jedna z nich pognała w lewo. Druga odczekała chwilę i ruszyła prosto przed siebie. Będą przy murach dokładnie w tej samej chwili. Pustak patrzył na to jak zahipnotyzowany. Tak dokładna i błyskawiczna koordynacja ataku bez użycia sygnałów dźwiękowych była niemożliwa. No proszę, moja droga, pomyślał z uznaniem. Też znasz kilka sztuczek. – Atakują! – wrzasnął. – Brama Błazna i Jeziorna! Dać sygnał do obrony! Noc wypełnił dźwięk rogów. Kapitan Fiszbin rozkazała otworzyć ogień w doskonałej chwili. Najpierw wystrzeliły katapulty. Potem z murów i baszt posypał się deszcz płonących strzał. Jedynie ciemność i fakt, że pierwsze salwy oddano na ślepo pozwolił Gamyryjczykom dobiec do miasta. Żółwie ustawiła tylko jedna trzecia sił, a i one rozpadły się, gdy tylko spadły na nie strzały i kamienie. Wielu żołnierzy uciekło lub zginęło próbując. Wyglądało na to, że do pierwszej szarży generał Widziadło rzucił najmniej zdyscyplinowany motłoch. Szast i Prast spisali się jeszcze lepiej niż kapitan mogła oczekiwać. Ciskali pięćdziesięciofuntowymi kamieniami z taką łatwością, jakby rzucali poduszkami. Nawet na murach było słychać głuche uderzenia, trzaski łamanych kości i krzyki. Bogowie, pomyślała Fiszbin, gdybym miała takich dziesięciu. Setkę… Czerwony Piaskowiec, Puszcza Falding, Potrzask. Żadna z tych bitew nie zostałaby przegrana. Atakujących było jednak zbyt wielu, by ich po prostu przegonić. Tych, których dobiegli do murów, trudniej było zabić. Osłonięci tarczami gamyryjscy łucznicy odpowiadali ogniem. Oprócz strzał w stronę murów pomknęły niemal niewidoczne w ciemności kulki z czarnego szkła, specjalność gamyryjskich alchemików. Kulki rozbijały się przy najmniejszym uderzeniu, uwalniając lekkie, błękitnoszare opary. Sam gaz był niegroźny, ale wystarczyła tylko odrobina, by oczy zaczęły łzawić i nieznośnie swędzieć. Wśród obrońców zapanował zamęt. Po raz pierwszy tej nocy przelano ich krew. Wykorzystując moment zamieszania w szeregach Strachów, Gamyryjczycy ustawili drabiny. Chwilę później na blankach rozgorzały walki. Furkot strzał zastąpił szczęk mieczy. Strachy na Wróble traciły coraz większe fragmenty murów. Gamyryjczycy wiedzieli, że ta chwila szoku nie utrzyma się długo. Ich jedyną szansą było dostanie się do bram i otworzenie ich od środka. Ginęli dziesiątkami, próbując wybić sobie drogę do kołowrotów. Z każdą sekundą los odwracał się od napastników, najemnicy odzyskiwali kontrolę nad sytuacją. Wsparci przez posiłki straży miejskiej komendanta Rathferra zrzucili Gamyryjczyków z murów. Gdy przewrócono ostatnią z drabin, Strachy wykrzyknęły radośnie. Niedobitki spod miasta rzuciły się do panicznej ucieczki. Ci, którzy zdołali dostać się na ulice, zrozumieli, że zostali sami, otoczeni przez setki wrogów. Beznadziejna sytuacja wyzwoliła w nich nowe siły. Walczyli dzielnie i dzielnie ginęli. Wyglądało na to, że pierwsze starcie o Chlawyr należało do obrońców. Pustak zadygotał ogarnięty kolejną falą drgawek. Miał wrażenie, że czaszka zaraz mu eksploduje. Mimowolne skurcze mięśni pojawiały się coraz częściej, wraz z zawrotami głowy i uciskiem w klatce piersiowej. Bez przerwy przyzywał moc i uwalniał ją, by być gotowym do magicznego ataku, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Nie był jednak młodzieniaszkiem. Starcze ciało już zaczynało odczuwać tego skutki. – Na co czekasz, głupia? – warknął, jakby słowami mógł skłonić wrogą czarodziejkę do działania. – Nie widzisz, że przegrywacie? |