Zdecydowanie nie jest to muzyka, która może ukoić nerwy. Wręcz przeciwnie! Jeśli w Wasze życie wkradła się monotonia, a kolejny dzień niczym nie różni się od poprzedniego, powinniście wrzucić do swojego odtwarzacza najnowszy krążek zespołu Shining, „One One One”. Ta muzyka momentalnie szarpnie Waszymi nerwami, a serce wprawi w zagrażającą zdrowiu i życiu palpitację.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Grupą z Oslo – warto bowiem wspomnieć, że istnieje jeszcze szwedzki blackmetalowy band, który nosi identyczną nazwę – od samego początku istnienia kierują dwaj muzycy: wokalista i multiinstrumentalista (saksofonista, flecista i klawiszowiec) Jørgen Munkeby oraz bębniarz Torstein Lofthus, niegdyś absolwenci, dzisiaj natomiast wykładowcy Norweskiej Akademii Muzycznej. Munkeby zaczynał karierę w kultowej formacji Jagga Jazzist, przez kilka lat łączył nawet zaangażowanie w nią z funkcjonowaniem Shining, ale ostatecznie zdecydował się poświęcić całkowicie nowemu dziecku. „One One One” to szósty „pełnometrażowy” studyjny krążek Norwegów, który ujrzał światło dzienne trzy lata po wydaniu fenomenalnego „Blackjazz” (w 2011 roku ukazała się jeszcze płyta koncertowa „Live Blackjazz”). Na „One One One”, poza Munkebym i Lofthusem, usłyszeć możemy jeszcze gitarzystę Håkona Sagena (najnowszy nabytek zespołu, który dokooptowany został już po wydaniu „Blackjazz”) oraz basistę Tora Egila Krekena i grającego na instrumentach klawiszowych Bernta Moena. Dwaj ostatni „weszli na pokład” w 2008 roku, mieli więc duży wpływ na kształt poprzedniego krążka, który był zdecydowanie najlepszą produkcją muzyków z Oslo w pierwszej dekadzie XXI wieku. Swoją drogą bardzo ciekawa jest ewolucja, jaką przeszło Shining – od muzyki bliskiej nowoczesnemu, eksperymentalnemu free jazzowi (na początku działalności), poprzez coraz większe wpływy rocka progresywnego i fusion (na „In the Kingdom of Kitsch You Will Be a Monster” sprzed ośmiu lat), aż po orgię awangardowo-metalowego szaleństwa, które na dobre zagościło w dokonaniach formacji na albumie „Grindstone” (2007). A potem… potem było jeszcze ekstremalniej. Jeśli pamiętacie album „Copula mundi” (1992) nieodżałowanego warszawskiego zespołu Kinsky, będziecie wiedzieć, o co chodzi. Z jednym tylko wyjątkiem – Shining gra jeszcze ostrzej i bardziej bezkompromisowo. Po pierwszym przesłuchaniu „One One One” może odrzucić. Odnosi się bowiem wrażenie, że każdy z dziewięciu zawartych na niej kawałków jest niemal dokładnie taki sam – pędzący na oślep przed siebie i zgiełkliwy. Jak krzywdząca jest to ocena, przekonujemy się dopiero po kolejnej – piątej, siódmej, dziesiątej – „lekturze” krążka. Wtedy zaczynamy zwracać uwagę na smaczki i melodie, które nieśmiało wyzierają spod gitarowego hałasu. Każdy z utworów ma bardzo gęstą, typową dla free jazzu fakturę; to nagromadzenie dźwięków ma jednak – wbrew pozorom – głęboki sens, nie jest jedynie dziełem przypadku. Otwierający płytę „I Won’t Forget” – wybrany na singla promocyjnego – brzmi jak skrzyżowanie jazz-rockowego King Crimson ze space rockowym Hawkwind; jest w nim z jednej strony punkowa wściekłość, z drugiej – jazzowa finezja i metalowa potęga. Jeśli dobrze się wsłuchać, usłyszeć można również saksofon (co w pewnym sensie łączy Shining z Painkiller, awangardowo-metalowym projektem Johna Zorna sprzed kilkunastu lat). Instrument ten pojawia się również, i to w rozbudowanej partii solowej, w kolejnym kawałku – „The One Inside”. Z kolei „My Dying Drive” zostało urozmaicone przede wszystkim industrialnym brzmieniem klawiszy; na moment pojawiają się one także w „Off the Hook”, lecz ten akurat kawałek stoi głównie partią gitary i bębnów, które od pierwszej do ostatniej sekundy przydają mu charakteru progresywnego. „Blackjazz Rebels” natomiast to oparte na rytmie rock’n’rollowym potężne uderzenie prosto między oczy – jest krótko (niespełna trzy i pół minuty), ale za to na temat. Saksofonowy wstęp do „How Your Story Ends” może sugerować, że tym razem będziemy mieć do czynienia z numerem nieco spokojniejszym, lecz słuchacze szybko zostają wyprowadzeni z błędu. Chwilę później Norwegowie wkraczają już na swoje normalne obroty, co oznacza, że serwują takie połamańce rytmiczne, iż pewnie nawet Robert Fripp i Les Claypool poczuliby się w pełni usatysfakcjonowani. „The Hurting Game” przypomina z kolei jeden z tych bezkompromisowych kawałków Motörhead, w których Lemmy Kilmister wyładowuje swoją złość na cały otaczający go świat, choć oczywiście wykonany jest ze znacznie większą finezją. W tym samym klimacie metalowo-punkowo-hardcore’owym utrzymany jest „Walk Away”. Najbardziej ekstremalne wrażenia zapewnia jednak zamykający krążek „Paint the Sky Black”, którego nie powstydziłaby się chyba żadna kapela black- i deathmetalowa. Pytanie tylko, ile z ich potrafiłoby odegrać nuta w nutę to, co serwują Munkeby, Lofthus & Co.? Jak najnowsza muzyka Shining brzmi na żywo, będziemy mogli przekonać się już niedługo, bo 3 maja, podczas wrocławskiego Assymetry Festival. Skład:- Jørgen Munkeby – śpiew, saksofon, instrumenty klawiszowe, gitara
- Håkon Sagen – gitara
- Tor Egil Kreken – gitara basowa
- Bernt Moen – instrumenty klawiszowe
- Torstein Lofthus – perkusja
Tytuł: One One One Data wydania: 8 kwietnia 2013 Nośnik: CD Czas trwania: 35:48 Gatunek: jazz, metal, rock Utwory CD1 1) I Won’t Forget: 3:51 2) The One Inside: 4:03 3) My Dying Drive: 4:05 4) Off the Hook: 3:37 5) Blackjazz Rebels: 3:28 6) How Your Story Ends: 4:39 7) The Hurting Game: 4:08 8) Walk Away: 3:38 9) Paint the Sky Black: 4:19 Ekstrakt: 80% |