powrót; do indeksunastwpna strona

nr 04 (CXXVI)
maj 2013

Te barwy nie blakną
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Już go mamy, ty śmierdzący idioto. Wasz los, wasze życia i wasze pieniądze. Ich dotyk nie jest przyjemny. Gdyby nie wspólny wróg, w życiu nie walczylibyśmy po tej samej stronie.
– Właśnie na taką sytuację bogowie wymyślili kompromisy – oznajmiła kapitan po chwili zastanowienia. – Wspomogę straż swoimi ludźmi i oddam ich pod rozkazy komendanta Rathferra. Pod warunkiem, że przywrócicie mi prawo do werbunku, a komendant opuści mury i skupi się na utrzymaniu spokoju w mieście.
Już od kilku dni szukała pretekstu, by przemycić swych Strachów do miejskiego garnizonu. Rathferr, w przeciwieństwie do ludzi, którzy mu płacili, nie był głupcem. Zdawał sobie sprawę, jak mało warci są jego strażnicy, i przejawiał chęć współpracy. Wsparty kilkoma weteranami być może będzie w stanie zmienić miejską straż w przydatne odwody.
– Chcesz, by zostawiono was samych na naszych umocnieniach? – oburzył się Ansyck Mitterdolf. – Oszalałaś? Skąd mamy wiedzieć, że nie przejdziecie na stronę Gamyryjczyków i nie otworzycie im bram?
– Boisz się, że cię wyprzedzimy? – zakpił Pustak. – Małe szanse.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Jak śmiesz…?
Utkany położył dłoń na ramieniu kupca, który natychmiast umilkł.
– Kapitan ma rację – powiedział alfons. – Jej ludzie to weterani, znają się na swojej robocie. Doświadczenie bojowe większości strażników ogranicza się do kopania leżących pijaczków. I z tym mają problem bez przewagi liczebnej. Straż lepiej poradzi sobie z zadaniem, na którym się zna. Ulice wymagają stałych patroli. Ceny żywności rosną i wiemy, że będą rosnąć dalej. Głodni ludzie rzadko bywają zadowoleni. Bogowie tylko wiedzą, ilu szpiegów mamy za murami. W szynkach i na ulicach już krążą szepty, że życie pod gamyryjskim sztandarem wcale nie jest takie złe. Te nastroje będą się nasilać z każdą chwilą. Czy istnieje gorsza pora na bunt niż podczas ataku wrogiej armii?
Fiszbin i Pustak wymienili zdziwione spojrzenia. Nie spodziewali się wsparcia, nie w tej komnacie.
– Nie mamy też powodów, by obawiać się zdrady ze strony najemników – ciągnął Utkany. – Strachy na Wróble i Gamyryjczycy to zaprzysiężeni wrogowie. Ich wzajemna nienawiść jest wręcz legendarna. Każde dziecko to wie. Najemnicy nigdy nie poddali się Gamyryjczykom, honorowali do końca każdy kontrakt, który kazał z nimi walczyć. Myślę, że możemy im zaufać.
Piękne słowa, pomyślała kapitan, próbując odgadnąć myśli kryjące się za bladą twarzą. Ale to za mało, bym ci zaufała.
Kolorowy Lord po chwili kiwnął głową.
– Zgoda – westchnął. – Mury w całości należą do ciebie, kapitanie. Mam nadzieję, że zdołasz je utrzymać.
Kapitan Fiszbin ukłoniła się wdzięcznie. Nie tylko ty, śmierdzielu, pomyślała.
– Oczywiście, wasza lordowska mość – powiedziała. – A co z dalszym werbunkiem? Co z więźniami? Co z przeniesieniem biedoty z Wiklinowej Promenady? Co z pozwoleniem na rozebranie dróg i pustostanów?
Minęła godzina, zanim Kolorowy Lord zgodził się na wszystko.
Utkany
Zapadająca noc miała być jedną z tych pochmurnych, chłodnych i wilgotnych. Niebo pryskało krótkimi strumieniami deszczu, jakby bogowie wyżymali pranie. Zwięzły poinformował kapitan, że Gamyryjczycy mają problem z utrzymaniem ognisk. Z każdą chwilą pola przed murami Chlawyr znikały w gęstniejącym mroku. Ciężko będzie naszym łucznikom trafiać w swoje cele, a ich piechocie biec po ciemnej, kamienistej drodze i szybko powstającym błocie. Fiszbin chciałaby mieć okazję zastanowić się, która ze stron ma gorzej.
– Powiedziałam nie, Zwięzły. Nie będziesz walczyć. Jesteś mi potrzebny jako goniec, nie jako trup.
Opuszczone ruiny świątyni Amyrl’hana idealnie nadawały się do zakwaterowania Strachów na Wróble. W obszernych pokojach akolitów mogła ulokować ponad połowę swych sił, a w samotni opata zorganizowała swoje biuro. To wydawało się kapitan właściwe, zamieszkać w budynkach, które stały się przyczyną wojny. Pożar, w którym zginęli wszyscy kapłani, spalił większość mebli, zmazał ze ścian freski i mozaiki z podłóg, lecz sama budowla, poza dachem, pozostała w większości nienaruszona. Wzięła oczywiście pod uwagę fakt, że Amyrl’han był gamyryjskim bogiem śmierci, kimś, kto zbierał ich dusze i trzymał w swych zimnych ramionach. Żołnierze potrzebowali podobnej symboliki.
– Hardel Ćma ma złamaną rękę – argumentował chłopak. – Nie może utrzymać włóczni, nie podniesie kamienia, nie naciągnie łuku. Dlaczego to on nie może dzisiaj być kurierem?
– Bo przekazywanie meldunków i rozkazów to odpowiedzialna robota. Nie powierzę jej idiocie, który złamał rękę, zanim rozpoczęły się walki. Teraz biegnij do sierżanta Trybika i powiedz mu, że te kamienie są potrzebne na murach dzisiaj, nie w moje urodziny.
– Tak jest – jęknął zawiedziony chłopak, po czym wybiegł ku drzwiom. U ich progu odbił się od twardej jak skała piersi i upadł na tyłek. Przysłonił go ogromny cień.
– O ja…
Kapitan była równie zaskoczona. Nad Zwięzłym stał najprawdziwszy Krynhalli. Wysoka na siedem stóp czarnoskóra góra mięśni i ścięgien, o pustym spojrzeniu i pięściach wielkich jak melony. Ten, w przeciwieństwie do swych rodaków, których Fiszbin kiedykolwiek spotkała, był ubrany. I to w kolczugę. Zanim zdążyła mrugnąć, Krynhalli przesunął się w drzwiach, robiąc miejsce następnemu.
Dwóch Krynhalli w kolczugach kilka kroków ode mnie. Czy dalej jestem w Chlawyr?
Między dwoma olbrzymami pojawił się Utkany. Na jego wiecznie poważnej twarzy wyrosło coś w rodzaju uśmiechu. Przy Krynhallich wyglądał jak dziecko.
– Kto cię tu u licha wpuścił? – syknęła kapitan, zapominając o uprzejmości.
– A kto mógł mnie zatrzymać? – odparł Utkany, kiwając głową w stronę swych ochroniarzy.
No tak, miał rację. Te dwa kloce zastąpiłyby każdy klucz.
– Czego chcesz, Utkany? Po co przyprowadziłeś… tych dzikusów?
– Te dzikusy mają imiona, kapitanie. No… najprawdopodobniej. Wątpię by sami je pamiętali. Ja wołam do nich Szast i Prast. Ty możesz nazywać ich jak chcesz.
– Nie rozumiem…
– To niewolnicy. Są legalni, nie patrz tak na mnie, kapitanie. Wykorzystywałem ich do ochrony swoich przybytków. Pomyślałem, że tobie przydadzą się bardziej.
Fiszbin zamrugała.
– Oddajesz mi ich? Dlaczego?
– Jedną ręką potrafią unieść więcej niż trójka najsilniejszych ludzi. Nie widziałem, by zmęczyła ich jakakolwiek praca. Co prawda nie zrobisz z nich żołnierzy, ale do ciskania głazami we wspinających się po drabinach Gamyryjczyków nadadzą się w sam raz.
– Nie o to pytałam. – Kapitan przekrzywiła głowę. Po wejściu do jej komnaty Szast i Prast nie poruszyli się nawet o cal. – Dlaczego mi pomagasz? Jaki masz w tym cel?
Utkany wydawał się zmieszany jej pytaniem.
– Cel? – powtórzył. – Ależ moje pieniądze, oczywiście. Kapitanie, jestem człowiekiem interesu.
– Jesteś alfonsem.
– Jestem właścicielem burdeli – poprawił z wyrzutem. – To zasadnicza różnica. Mało kto o tym pamięta, ale posiadam też stadninę koni, kilka gospodarstw, udziały w banku i w powstającej niedaleko Tolwy’ar stoczni. Niestety wszystko po niewłaściwej stronie gamyryjskiej granicy. Uwierz mi, upadek Chlawyr w końcu okaże się także moim. Strach, kapitanie. Czy taki powód moich działań cię zadowala?
Jeszcze tego ranka Fiszbin zadowoliłaby tylko jego śmierć. Zwłoki rzadko kiedy szykowały niespodzianki. Znowu spojrzała na Krynhallich. Utkany powiedział, że nie da się zrobić z nich żołnierzy. Słyszała historie o ludziach, którym ta sztuka się udała. Każda z tych historii kończyła się rzezią. Czasem brutalna siła bywała przydatniejsza niż dyscyplina i doświadczenie. Nie widziała w podarku Utkanego ukrytej trucizny. Krynhalli byli zbyt pozbawieni wyobraźni i tych przydatnych części mózgu, by pełnić rolę sabotażystów.
– W takim razie – zdołała wycedzić przez zaciśnięte zęby – dziękuję ci.
– Nie ma za co. Zgadzam się ze słowami, które powiedziałaś dziś Ansyckowi, kapitanie. Wszyscy gramy w jednej drużynie. Zapewniam cię, że gildia kupców korzennych gra w twojej, i nie wierzy tym podłym plotkom na wasz temat.
Kapitan zamrugała.
– Co?
– Nie warto o tym wspominać. – Utkany otarł rękawem czoło. – Zresztą pewnie je słyszałaś. Mówię o tej, w której to wy podpaliliście świątynie gamyryjskich bogów, by wywołać wojnę i dostać ten kontrakt. Kto inny mógł wiedzieć, jak drażliwi są Gamyryjczycy na punkcie swojej religii? Kto inny mógł przewidzieć ich ruchy?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.