W ciągu niezbyt długiej – początkowo spowitej zresztą mgiełką tajemnicy – kariery zdołali dorobić się nie tylko sporej grupy fanów, ale też licznych porównań do ikon współczesnej muzyki. Najczęściej Rhye zestawia się z The xx, a za sprawą charakterystycznego, aksamitnego wokalu – z Sade czy Tracey Thorn. Jeszcze rzut oka na okładkę debiutanckiej płyty i można być pewnym, że zmysłowych kompozycji na „Woman” na pewno nie brakuje.  |  | ‹Woman›
|
Tezy o definitywnej śmierci downtempowej, leniwej elektroniki, która jakiś czas temu zalewała nas razem z rozmaitymi kompilacjami, powtarzane były już wielokrotnie. Niełatwo z nimi polemizować, lecz kiedy pod ręką mamy takie wydawnictwo, można przynajmniej próbować. Choć elementów wspólnych z oldschoolowymi dzisiaj nagraniami znajdziemy tutaj całkiem sporo, to „Woman” góruje niemal w każdym aspekcie nad przeciętnymi chilloutowymi utworami sprzed lat. Największy atut krążka stanowi jego spójność – w końcu mamy do czynienia z przemyślanym, koherentnym stylistycznie, nastrojowo i tematycznie (rzecz traktuje oczywiście o kobietach) materiałem, który słuchaczom spragnionym wyważonych, czasem nawet minimalistycznych brzmień (o pozytywnym emocjonalnym zabarwieniu) przypadnie do gustu. Z drugiej strony bez problemu da się wskazać podstawowe oskarżenia, które wycelują w Rhye odbiorcy oczekujący trochę innego rodzaju doznań. Na początek zarzucą duetowi skrajne przesłodzenie wydawnictwa. Trudno się nie zgodzić, ponieważ rzeczywiście ciepło, swoista sielankowość i subtelna erotyka wylewają się na słuchacza nieprzerwanie przez ponad pół godziny. Trzeba być na to po prostu przygotowanym. Dalej oponenci twórczości Rhye zwrócą większą uwagę na gładki i – nie da się ukryć – seksowny wokal, który doskonale współgra z warstwą muzyczną. Poza tym, że współodpowiada za narastającą monotonię całości, to jeszcze należy do mężczyzny! Pewnie wielu przecierało oczy ze zdumienia (pamiętając o zamiłowaniu duetu do anonimowości), kiedy odkryli, że za śpiew odpowiada w tym przypadku Kanadyjczyk Mike Milosh. Jakkolwiek dziwny wydaje się ten argument, a przy tym chyba bardziej przyciągający i intrygujący, to wpływający mimo wszystko na recepcję opisywanego albumu. Zdaje się, że wielu melomanów ma już dość sfeminizowanych męskich głosów, których ostatnio we współczesnych brzmieniach coraz więcej. Smyczki zestawione z delikatnymi instrumentami dętymi (m.in. stłumionym puzonem oraz czarującym saksofonem) i migotliwą harfą budują początek „Woman”. Takie otwarcie wskazuje jednoznacznie, że artyści nie rezygnują z tradycyjnego i przy tym całkiem szerokiego instrumentarium. Gdy dodamy do muzycznego asortymentu gitarę, bas i pianino, to rzeczywiście jest tego dość dużo, ale niech to nikogo nie zmyli. Rhye wykorzystują każdy instrument bardzo oszczędnie i przemyślanie, a aranżacje pozostają w sumie niezbyt rozbudowane. Uwagę przykuwają przede wszystkim bas (królujący choćby w „Last Dance”) oraz wokal. Oba scalone sensualną elektroniką są zwykle jedynie dopełnione przez pozostałe składniki. Jednak ostatecznie to dzięki licznym dodatkom materiał nabiera jazzowego czy lounge’owego wydźwięku, a w całości doszukiwać należy się również powiązań ze starym r&b i popem. „Last Dance”, „3 Days” oraz „Hunger” to najżywsze (a zarazem najlepsze) momenty playlisty. Ocierają się o taneczność, lecz nie sprawdzą się na parkiecie; raczej rytmicznie pulsują, różnicując trochę tempo płyty. Obok nich mamy szereg łagodnych utworów, którym z kolei często bliżej do romantycznych ballad (najzwiewniej i zmysłowo jawią się „One of Those Summer Days” oraz zamykający album „Woman”). To wyliczenie to także dowód na to, że mimo emocjonalno-muzycznej jednolitości płyta skrywa w sobie nieco urozmaicenia – uwzględniając też mnogość wykorzystanych instrumentów. Oczywiście urozmaicenia, które dozwolone jest w trakcie eksplorowania jednoznacznie określonych rejonów muzycznych. Ostatecznie Mike Milosh i Robin Hanibal (dopełnienie duetu oraz członek duńskiej formacji Quadron) osiągnęli naprawdę harmonijne i dopieszczone, uniwersalne brzmienie, którego wartość podnosi charakterystyczny – miękki i kojący – wokal. Niby nie zaprezentowali przy tej okazji niczego przełomowego i odkrywczego, a jednak udało im się zaskoczyć i zelektryzować rzeszę słuchaczy. Bez wątpienia „Woman” zasługuje na miano jednego z lepszych debiutów tego roku.
Tytuł: Woman Wykonawca / Kompozytor: RhyeData wydania: 30 kwietnia 2013 Nośnik: CD Gatunek: elektronika, pop EAN: 0602537169528 Utwory CD1 1) Open 2) The Fall 3) Last Dance 4) Verse 5) Shed Some Blood 6) 3 Days 7) One Of Those Summer Days 8) Major Minor Love 9) Hunger 10) Woman Ekstrakt: 80% |