powrót; do indeksunastwpna strona

nr 05 (CXXVII)
czerwiec 2013

hcsoB
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Nie ma już żadnej maszyny, którą mogę pokazać, Erneście.
Zdumiały mnie te słowa, ale postanowiłem nie dać po sobie niczego poznać.
– W takim razie nad czym pracujesz? – zapytałem niewinnym tonem.
– Już nad niczym.
Ułożyłem kawałek tłustego jajka na kromce chleba i ugryzłem.
– Nad niczym, drogi przyjacielu. Ja już nad niczym nie pracuję. To koniec.
Z trudem przełknąłem kęs i odsunąłem talerz, ponieważ są granice poświęcenia.
– Nie wierzę, że człowiek o tak niezwykłym umyśle jak twój, zaprzestanie badań…
– Nad niczym już nie pracuję. Nad niczym.
Coś zabulgotało w moim żołądku, a niezwykła słabość jak płaszcz otuliła ramiona, poczułem lepkie palce ściągające powieki. Przechyliłem się na krześle.
– Chyba czas na mnie, profesorze.
– Dobrze się czujesz?
Kolaż: <a href='mailto:zyto@poczta.onet.pl'>Maciej Żytowiecki</a>
Kolaż: Maciej Żytowiecki
– Osłabienie podróżą. Porozmawiamy jutro. – Schwyciłem główkę laski i ruszyłem w drogą powrotną na górę.
– Jutro… – dosłyszałem jeszcze. – Jutro…
• • •
Z trudem dotarłem do pokoju, ustawiłem lampion na nocnej szafce i przysiadłem ciężko na łożu.
Postanowiłem nie zdejmować butów i ległem na łożu w ubraniu, ściskając wierną laskę, którą ratowała moją skórę tak wiele razy. Oczy same się zamykały, a ciemność gęstniała, mimo płomyków tańczących na łebkach świec. Popatrzyłem na sufit i zdało mi się, że ten opada ku mnie.
Przewróciłem się na drugi bok i powróciłem do pozycji siedzącej, po czym wyciągnąłem z szuflady notatnik, w którym naprędce spisałem te słowa. Minęły trzy kwadranse od kolacji a mój stan, mimo stosowania technik oddechowych wyuczonych u mnichów Shangri La, wciąż nie uległ poprawie.
W tej chwili siedzę wpatrzony w lustro i szukam jakichkolwiek odstępstw od tego, co jest w pokoju. Szukam anomalii, jakiegoś poruszenia w zwierciadle.
Wiem, że zaraz zasnę, bo z trudem utrzymuję pióro.
Zaraz je odłożę.
W pobliżu jest moja wierna laska… Gdzieś tam Kaliban Zinko tkwi na straży i może powinienem za nim krzyknąć.
Obawiam się jednak, że nie mam już siły mówić. Ledwie mogę pisać.
Zasypiam. Spróbuję wejść w stan Czuwania, może uśpiony umysł dostrzeże coś, czego…
• • •
Moje ciało niezdolne do jakiegokolwiek ruchu spoczywa na łożu. Moje nieruchome oczy wpatrują się w odbicie…
Drugi ja poruszam się. Wstaję z pościeli i podchodzę do przezroczystej ściany zwierciadła. Macham na siebie z tamtej strony.
Nagle drzwi pokoju otwierają się cicho. Nie dostrzegam, ale raczej pojmuję obecność kogoś poruszającego się w zacienieniu wejścia. Widzę błysk sztyletu w świetle lampy.
Spoglądam na lustro – ten spowity w ciemność człowiek porusza się również tam. Moje odbicie również go dostrzega, a kiedy napastnik wkracza wreszcie w plamę światła, rozpoznaję majordomusa… Za nim z korytarza ciągną się sploty oślizgłych, ociekających śluzem macek, oplatających głowę starca, zasłaniających oczy, uszy, nozdrza.
A kiedy rozglądam się po moim pokoju, widzę tylko jego i jego nóż. Żadnych potworności, które nim kierują, a obecne są w świecie po drugiej stronie zwierciadła.
Klajndinst staje nade mną, unosi sztylet (jego dłoń kierowana jest tymi organicznymi więzami) i nie pozostaje mi nic więcej jak gotować się na śmierć, przywitać drugą stronę, z którą mierzyłem się tyle razy i spłonąć w piekle…
Moje odbicie skacze na lustrzanego Klajndinsta. Łapie za sploty, szarpie nimi a prawdziwy majordomus cofa się do tyłu, niezdolny zadać ostatecznego ciosu. Z przerażeniem obserwuję walkę w tym pudle zamkniętym ramami lustra; drżę widząc jak niedoszły morderca tańczy nad łożem ze sztyletem, mijając o centymetry moją twarz. Jestem całkiem zależny od wydarzeń za szklaną ścianą, a tymczasem mój duplikat traci równowagę, kiedy jedna z kończyn ośmiornicy chwyta go za kostkę. Starzec o twarzy mopsa prostuje się nagle. Wreszcie wolny, raz jeszcze unosi sztylet…
Para wystrzałów zlanych w jeden huk stawia wykrzyknik przerażającej scenie.
W pokoju staje Kaliban Zinko, dzierżąc dymiącego obrzyna.
• • •
Mój druh podaje mi sole trzeźwiące i budzę się z dziwnego transu. Od razu dostrzegam skąpane we krwi ciało majordomusa i długi sztylet, który mógł przykro zakończyć żywot Ernesta Boscha. Bez słowa, nauczeni wieloma przygodami, działamy.
Zinko przeładowuje swoją wierną Betsy kolejnymi nabojami, a ja przeszukuję ciało starego. Nie znajduję niczego dziwnego, poza śladami na nadgarstkach i szyi, gdzie trzymały go eteryczne macki. Oglądam te ślady przy świetle, jednak nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego. Ot, niewielkie zadrapania, nie więcej.
Słyszę pukanie i zaraz przypominam sobie wizję ujrzaną w stanie Czuwania. Patrzę na mojego asystenta, lecz ten nieświadom niczego pilnuje korytarza.
Podchodzę do lustra, a odbicie odrzucając wszelkie pozory, uśmiecha się, chociaż w tej chwili, kiedy ledwie uniknąłem śmierci, daleko mi do śmiechu.
– Kim jesteś? – pytam.
– Jestem hcsoB. – Porusza ustami, jednak nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Głos słyszę bezpośrednio w głowie, całkiem jakby dodatkowe myśli zamieszkały w mózgu.
– Jesteś w lustrze.
– Ale jestem tobą.
– Twoje pismo, jak sądzę? – Wyciągam nadpalony skrawek papieru zapisany zniekształconym i odwróconym pismem. Moim pismem.
– Ja. Przesłałem to przez maszynę rozprężeniową do Tannera, żeby po ciebie posłał.
– Nie rozumiem.
– Jestem tobą, Erneście. Jestem tobą, ale i czymś więcej. I czymś mniej.
– Nadal nie rozumiem.
– Nie mamy wiele czasu. Niech wystarczy ci wiedza, że brałem udział w eksperymencie Tannera, pomagałem mu… Właściwie ty pomagałbyś, gdyby nie zmiany, które powstały na skutek tego eksperymentu. Pierwszymi, którzy się przenieśli do sąsiedniego świata byłem ja i Klajndinst, Tanner zaś operował przyrządami. Powrócił tylko Klajndinst. Ja zostałem zaklęty w lustrach.
– Dlaczego w lustrach?
– Maszyna bazuje na wykrzywianiu widzianej rzeczywistości – któreś z kolei odbicie ustawionych pod odpowiednimi kątami zwierciadeł ukazuje wyrwę, a maszyna rozprężeniowa pozwala ją otworzyć. Tanner ściąga ogromną ilość energii kosmicznej przez generatory ukryte w dachu budynku i maszyna rozprężeniowa dosłownie rozrywa materię. Tworzy się przejście…
Nachylam się, mój oddech tworzy mgłę na wypolerowanej powierzchni.
– Dlaczego Klajndinst wrócił?
– Niektórzy z tej strony bardzo chcą się wydostać… Coś posiadło Klajndinsta. Być może służył temu czemuś od dekad… Nie wiem. Ja uciekłem w jeden z lustrzanych portali… I utknąłem. Jestem teraz po drugiej stronie i nie mogę opuścić Bellows. Podróżuję między lustrami, ale nie mogę wyjść poza te mury.
– Jakim cudem wysłałeś wiadomość? – Pokazuję kartkę.
– Musisz jedno zrozumieć. Nie tylko jestem w lustrach Bellows… Jestem również we wszystkich odbiciach, w każdym czasie tego miejsca!
– Nie pojmuję.
Duplikat zaciska pięści, kiwa głową w znajomy sposób i sięga po notatnik, który znam doskonale. Rozrysowuje na nim wykres.
– Czas nie jest dla mnie liniowy, Bosch. Jestem w całym czasie tego domu. Mogę pojawiać się w lustrze w dniu, kiedy dom zbudowano. Mogę pojawiać się w chwili, kiedy płonie. Rozumiesz? Mogę być w każdym czasie tego domu, jaki zaistniał i może zaistnieć.
– Dlaczego więc pojawiłeś się właśnie teraz? Dlaczego wysłałeś informację tak, żebym przybył właśnie w tym dniu?
– Dzisiaj profesor kończy kluczową fazę eksperymentu. Jeśli ją przerwiesz, to coś nie przejdzie do naszego świata. Nie opanuje Tannera do końca, a ja będę mógł opuścić to miejsce.
– Dlaczego jednak dzisiaj? Dlaczego nie powstrzymałeś go wcześniej?
– W morzu czasu istnieje przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. Każdy z tych momentów charakteryzuje się odmiennym poziomem plastyczności. Przeszłość jest ciałem stałym i bardzo niewiele można w niej zmienić.
– Stąd ten niewielki skrawek nadpalonego papieru – dopowiadam, a hcsoB kiwa głową.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.