powrót; do indeksunastwpna strona

nr 05 (CXXVII)
czerwiec 2013

Śmiało podążać… wydeptaną ścieżką
J.J. Abrams ‹W ciemność. Star Trek›
J. J. Abrams przy kręceniu drugiej części „Star Treka” miał ułatwione zadanie: dzięki wykreowaniu wewnątrz startrekowego uniwersum alternatywnej linii czasu, mógł przedstawić na ekranie dowolne przygody załogi „Enterprise”. Reżyser zdecydował się jednak podążać przetartym już szlakiem.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹W ciemność. Star Trek›
‹W ciemność. Star Trek›
Recenzja może zawierać SPOILERY – zwłaszcza w przypisach.
Nie będzie wielkim zaskoczeniem – widać to przecież już w zwiastunach – stwierdzenie, że „W ciemność” kroczy bardzo wyraźnie tropami „Gniewu Khana”, drugiego filmu z oryginalnej kinowej serii. Tak jak wówczas, tak i tu mamy przeciwnika, który wypowiada wojnę Flocie Gwiezdnej, a przede wszystkim kapitanowi Kirkowi. A że John Harrison, antybohater drugiej części, jest istotą ponadprzeciętną to i jego wojna – mimo że prowadzona właściwie w pojedynkę – pociągnie za sobą sporo zniszczeń i zmusi bohaterów do wykorzystania maksimum ich talentów i umiejętności. J. J. Abrams i jego scenarzyści nie mogli całkowicie odciąć się od startrekowych korzeni, co zresztą widać właściwie na każdym kroku: mamy „prime directive”, Klingonów czy admirała Pike’a. Rzecz jasna twórcy nowej serii używają tych elementów zgodnie z duchem czasów oraz własną kreacją odmienionych przez alternatywną linię czasową postaci. I tak Kirk jest wciąż narwańcem, Spock ma wiele z bohatera kina akcji, a Scotty robi za „comic relief”. Pod tym względem fani pierwszego filmu Abramsa się nie rozczarują. Zresztą „W ciemność” w ogóle znakomicie sobie radzi jako kontynuacja letniego blockbustera: sceny akcji są wyśmienite 1), a fabuła pędzi do przodu na łeb na szyję.
I tylko nie wiadomo dlaczego właściwie twórcy kurczowo uczepili się oryginalnego uniwersum i fabuły „Gniewu Khana” – być może wychodząc z mylnego założenia, że tylko to przyciągnie do kina starych trekkies. Nie wchodząc zbyt głęboko w spoilerowe szczegóły wystarczy powiedzieć, że „W ciemność” zawiera mnóstwo drobnych elementów ze swojego pierwowzoru – to choćby postać pani naukowiec, czy jedna z kluczowych scen. Oczywiście jak przystało na wszechświat alternatywny wszystko jest nieco przekręcone, np.: postać grana przez Alice Eve jest specem nie od terraformingu i „zasiewania” życia, lecz od nowoczesnego, śmiercionośnego uzbrojenia (co w sumie na jedno wychodzi: w „Gniewie Khana” Genesis też było właściwie bronią masowego rażenia…), a w ramach urozmaicania fabuły zagrożenie pojawia się również z innej, dość nieoczekiwanej strony. Problem w tym, że są to nawiązania zupełnie zbędne, które w zbyt wielu miejscach sprawiają wrażenie umieszczonych na siłę (ot, choćby scena, w której jedna z postaci zdradza swoje prawdziwe nazwisko – oczywiście z efektowną pauzą dla podkreślenia wydźwięku, mimo… że jest to zupełnie bez znaczenia dla fabuły i jest zrozumiałe jedynie dla widzów znających stare filmy). Zresztą to kurczowe kopiowanie niektórych elementów wpływa też na jakość filmu: a to razi brakiem logiki, a to irytuje żenującym poziomem aktorstwa w scenie dramatycznej (w przypisie SPOILER 2)).
Na szczęście te przyjęte przez Abramsa założenia tylko w niewielkim stopniu są w stanie zmącić zadowolenie widza w trakcie seansu. Nowy „Star Trek” to przede wszystkim świetna zabawa z wciągającą fabułą i bardzo dobrym aktorstwem. Widać, że zarówno odtwórcy głównych ról jak i scenarzyści okrzepli już na swoich stanowiskach. O ile pierwszy „Star Trek” był zapowiedzią nowych, nieco odmiennych od oryginału charakterów, to „W ciemność” osadza ich na obranych torach, a nowa przygoda ostatecznie dociera między sobą załogę „Enterprise”, zwłaszcza Kirka i Spocka. Co prawda największe brawa należą się Abramsowi za to, że nie robi z nowej serii „two-man show”, ale stara się eksponować również inne postacie, z których każda jest wyrazista i ma swoje momenty. Uhura, Sulu czy Chekov to nie statyści odpowiedzialni za wciskanie kolorowych przycisków i powtarzanie komend za kapitanem, ale charyzmatyczne postacie, które da się i chce się lubić. Co prawda ich wszystkich i tak przebija John Harrison Benedicta Cumberbatcha, który znakomicie radzi sobie w roli zimnego, bezwzględnego i zabójczo skutecznego nemezis Kirka. Choćby dla tej roli 3) warto wybrać się do kina. A w przyszłości… cóż, będzie ciężko, ale twórcy serii będą musieli się postarać i zaoferować załodze „Enterprise” jeszcze bardziej niesamowite przygody. A może w końcu śmiało podążą tam, gdzie nie dotarł dotąd scenarzysta żadnego „Star Treka”? 4)
1) Choć akurat w moim kinie miałem wrażenie mocno przesadzonych efektów dźwiękowych, przez co większość scen akcji sprawiała wrażenie zilustrowanych tym samym uszojebnym „braaaaaaam”. Inne odczucie to mniej szerokich ujęć w kosmosie, które robiły wrażenie w pierwszym filmie (skok z kosmosu, statek Romulan itp.). Co prawda jest tu znakomita scena dwóch statków federacji naprzeciwko siebie, ale to trochę za mało. Zresztą chyba słuszne są wrażenia po trailerze – „W ciemność” to film rozgrywający się w dużej mierze na Ziemi i sceny akcji też są tu przeniesione. Z drugiej strony podobać się musi konsekwencja w stosowaniu pełnej kolorowej poświaty stylistyki kadrów, zwłaszcza na mostku „Enterprise”.
2) SPOILER Mam tu na myśli oczywiście scenę, w której pojawia się oryginalny Spock tłumacząc, jak to się odbywało w ich wszechświecie, tyle tylko… że bohaterowie niespecjalnie z tej wiedzy korzystają. A cała scena sprawia wrażenie umizgiwania się do trekkies: „tak macie rację w swoich opiniach, Khan naprawdę był wyjątkowym badassem w całej serii, zauważamy to” i podkreślania wyjątkowości wyzwań, przed jakimi stają bohaterowie. Druga scena to oczywiście finał, z którym Chris Pine i Zachary Quinto nie do końca sobie poradzili aktorsko, a scenarzyści wyraźnie starali się sposobem przywrócenia do życia bohatera przebić nawet żenujące „W poszukiwaniu Spocka”.
3) Cumberbatch przytłacza innych aktorów charyzmą, ale i fizycznie. Zdominowuje każdą scenę nie tylko swoją lodowatością, ale też posturą, mimo… że jest właściwie tego samego wzrostu co Pine i Quinto. Jednak sposób kadrowania i naturalna szczupłość Cumberbatcha sprawia, że jego adwersarze sprawiają wrażenie mniejszych i „miększych”. Tym samym Spock, który w pierwszej części sprawiał zaskakujące wrażenie postaci wyjątkowo silnej fizycznie (zwłaszcza w scenie, w której sprawił łomot Kirkowi), robiącej w drużynie za speca nie tylko od logiki, ale też od rękoczynów, przy Harrisonie wygląda – zwłaszcza w „służbowej koszulce” – jak ciepłe kluchy. Przy okazji Cumberbatcha, warto też dodać, że aktor ma kilka ujęć w futurystycznym, choć dobrze rozpoznawalnym, Londynie, które wyglądają na żywcem wyjęte (pomijając inną fryzurę) z „Sherlocka”….
4) Kultowe zdanie pojawia się tradycyjnie już nie na początku, a na końcu filmu. Jednak o ile w pierwszym „Star Treku” odczytane hipnotyzującym głosem Leonarda Nimoya dosłownie wbijało w fotel, o tyle teraz sprawia wrażenie wrzuconego na siłę, bo ciężko sobie wyobrazić, że ktoś mówi „to są przygody statku Enterprise” w oficjalnej mowie na akademii… Zresztą, jak już wspomniałem gdzieś wyżej, cały finał jest filmu jest trochę skopany.



Tytuł: W ciemność. Star Trek
Tytuł oryginalny: Star Trek Into Darkness
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 31 maja 2013
Reżyseria: J.J. Abrams
Zdjęcia: Daniel Mindel
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: USA
Cykl: Star Trek
Czas trwania: 129 min.
Gatunek: akcja, przygodowy, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

81
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.