Kiczowata – nie ma wątpliwości, że jak najbardziej świadomie – okładka i tytuł, który od razu kojarzy się z wyciskaczem łez Elvisa Presleya, kryją płytę jednego z najoryginalniejszych zespołów ze świata eksperymentalnego jazz-rocka. Massacre to prawdziwe supertrio, które postanowiło przypomnieć o sobie, wygrzebując z archiwów niepublikowane wcześniej nagrania koncertowe. Jeśli więc traficie na „Love Me Tender” – nie zastanawiajcie się, kupujcie w ciemno!  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zacznijmy od prostej wyliczanki. Kto tworzy Massacre? Brytyjski gitarzysta (ale grający również na basie i instrumentach klawiszowych) Fred Frith (rocznik 1949), który – oprócz płyt solowych – ma na koncie między innymi albumy nagrane z Henry Cow, Art Bears, Material, Skeleton Crew, Naked City (czyli z de facto Johnem Zornem), Keep the Dog i Cosa Brava. Młodszy od niego o sześć lat amerykański gitarzysta basowy Bill Laswell, chętnie pracujący zarówno na własny rachunek, jak i wspomagający grupy Praxis, Painkiller, ale też Iggy’ego Popa i Herbiego Hancocka. Wreszcie, urodzony w 1951 roku, perkusista (i wokalista) Charles Hayward – także Brytyjczyk – który przewinął się przez składy zespołów Quiet Sun, Gong, This Heat i Camberwell Now. Słowem: trzy wielkie postaci świata eksperymentalnego jazzu, rocka progresywnego i awangardy. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby taką kapelę określić mianem supergrupy. A gdy taki wykonawca wypuszcza na rynek kolejną płytę, grzechem byłoby o niej nie wspomnieć. Choć dwaj z trzech grających na „Love Me Tender” muzyków to Brytyjczycy, grupa od samego początku miała swoją bazę wypadową za Oceanem – w Nowym Jorku. Tam właśnie w 1979 roku przeniósł się Fred Frith po rozpadzie swej pierwszej formacji, czyli Henry Cow. Tam też poznał grających w innej eksperymentalnej grupie – Material – basistę Billa Laswella oraz bębniarza Freda Mahera. Do wspólnej „zabawy” muzycznej namówił ich Peter Blevgad, muzyk amerykański w latach 70. XX wieku blisko związany z europejską sceną awangardową (vide Slapp Happy, National Health, zespół Johna Greavesa). To on stał się „ojcem chrzestnym” pierwszego składu Massacre. I choć przetrwał on zaledwie rok, pozostawił po sobie znakomity, parokrotnie wznawiany, krążek „Killing Time” (1981). Grupa wznowiła działalność po siedemnastu latach – tyle że już bez Mahera, którego zastąpił Hayward. W tym zestawieniu występowali przez pięć lat, wydając w tym czasie – nakładem Tzadik Records Johna Zorna – dwa kolejne albumy: „Funny Valentine” (1998) oraz „Meltdown” (2001). Opublikowany po latach „Lonely Heart” (2007) zawierał nagrania archiwalne (w tym przypadku z 2003 roku). Podobnie jest zresztą z „Love Me Tender”, które wypełnione zostało utworami koncertowymi, wyszukanymi w prywatnym archiwum Freda Fritha, a pochodzącymi jeszcze – przynajmniej częściowo – z końca XX wieku. A konkretnie: z występów we włoskiej Ferrarze (w pamiętającym XIV wiek zamku Estense), na festiwalu w niemieckim Moers oraz w Zurychu (w klubie Rote Fabrik). To był chyba najlepszy okres w historii kapeli – i to doskonale słychać. (Ba! mogli się o tym przekonać również polscy fani, którzy w 2000 roku wybrali się na Warsaw Summer Jazz Days). Cała trójka muzyków jest tu w formie wyśmienitej, co sprawia, że mają ogromny ciąg do szalonych improwizacji. Na dodatek rozumieją się jak łyse konie; mogliby grać ze sobą w „ciemno”, a efekt ich poczynań i tak byłby fascynujący. Na albumie, którego tytuł John Zorn – wydawca i współproducent – zapożyczył od Króla Rock and Rolla, znalazło się jedenaście kompozycji. Można, bez obaw o nadużycie, określić je mianem instrumentalnych, bo chociaż w kilku momentach słyszalny jest głos Charlesa Haywarda, to mimo wszystko pełni on taką samą funkcję jak każdy z wykorzystywanych przez muzyków instrumentów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Otwierający zestaw kawałek „Bright Blue” dobrze definiuje to, czego będzie można wysłuchać przez całe pięćdziesiąt kilka minut (bo tyle właśnie trwa „Love Me Tender”) – to pełne inwencji improwizacje, które w sferze rytmicznej wyrastają z tradycji czysto jazzowych (czy też freejazzowych), ale jeśli chodzi o formę, podążają zdecydowanie w kierunku rocka (o czym decyduje głównie raz zadziorne i chropawe, to znów niemal krystalicznie czyste brzmienie gitary elektrycznej Fritha). Pierwszy utwór ma też jednak dodatkowy smaczek – pojawiającą się w tle charakterystycznie łkającą melodykę, na której gra Hayward. Kolejne kompozycje – ich tytuły tak naprawdę nie mają większego znaczenia – układają się w zasadzie w jedną długą suitę. Często są ściśle powiązane ze sobą (jak chociażby „Dot in the Prison” i „Rosy Good Shook”), muzycy wykorzystują w nich bowiem te same motywy muzyczne, które prawdopodobnie służą im jako punkty orientacyjne, pozwalające raz na jakiś czas spotkać się w tym samym miejscu, aby chwilę później wyruszyć w kolejną pełną improwizacji podróż. Mając do dyspozycji niewiele instrumentów (melodykę Hayward mógł wykorzystywać tylko okazjonalnie, gdy akurat nie miał rąk zajętych bębnieniem), przed panami z Massacre stało nie lada wyzwanie – jak przez cały koncert skupić uwagę słuchaczy? Jak sprawić, by nie poczuli oni znużenia? Nie da się ukryć, że najwięcej do zrobienia miał Frith, wszak gitarzysta w kapeli o proweniencji rockowej – a taką niezaprzeczalnie było to trio – zawsze skupia na sobie szczególną uwagę, jest niejako na pierwszej linii frontu. Wiedząc o tym, Brytyjczyk starał się, obok klasycznych solówek, serwować zebranym prawdziwe gitarowe połamańce, nierzadko modulując dźwięk przy pomocy przeróżnych przetworników (vide „In Search of the Nervous System”, w którym dodatkowo „śpiewa” Hayward). Wspomagał go w tym Laswell, także niestroniący od partii solowych, jak na przykład w „Between Roof and Bird”. Swoją drogą, to chyba najbardziej zakręcony numer na płycie – raz bowiem zespół penetruje w nim okolice ekstremalnej awangardy, by chwilę później zabrzmieć przez moment jak rasowy band metalowy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jednego możemy być pewni – słuchając „Love Me Tender”, nie sposób ziewać z nudów. Ale z drugiej strony, aby docenić złożoność i innowacyjność muzyki Massacre, trzeba się w nią zagłębić. Wówczas będziemy mogli docenić to wszystko, co panowie Frith, Laswell i Hayward dla nas wyczarowali. Właśnie – „wyczarowali”, albowiem oprócz pełnego ognia szaleństwa na krążku nie brakuje też fragmentów pełnych nostalgii i zadumy, które nie tylko pozwalają na chwilę wytchnienia, ale również zwyczajnie wzruszają. Takie uczucia rodzi chociażby numer „The North Reaches to the Ankle”, który z czasem przeistacza się w utrzymany początkowo w podobnym nastroju, trwający osiem minut, „Madness is Medicine”. Całość zamyka kompozycja zatytułowana „Chapter Amber” – oparta na mrocznym riffie gitary basowej Laswella, wokół którego swoją klimatyczną solówkę zbudował Frith. Wielbicieli awangardowego jazzu i rocka do sięgnięcia po „Love Me Tender” zachęcać specjalnie nie trzeba, fanów mniej odjechanych gatunków muzycznych warto natomiast zapewnić, że jeśli się przemogą i po krążek sięgną, czeka ich, co prawda, niezbyt łatwa, ale na pewno pełna niezwykłych przygód wyprawa w nieznane. A nuż spodoba im się to, co zobaczą na końcu drogi. Massacre okazjonalnie koncertuje po dziś dzień, może więc pewnego dnia zawitają nad Wisłę kolejny raz. Skład:- Fred Frith – gitara elektryczna
- Bill Laswell – gitara basowa
- Charles Hayward – perkusja, melodyka, głos
Tytuł: Love Me Tender Data wydania: kwiecień 2013 Nośnik: CD Czas trwania: 53:50 Gatunek: jazz, rock EAN: 702397764229 Utwory CD1 1) Bright Blue: 7:42 2) Dot in the Prison: 4:08 3) Rosy Good Shook: 4:22 4) Shadow When Omitted: 5:54 5) In Search of the Nervous System: 6:12 6) History Fictions: 2:34 7) Between Roof and Bird: 2:01 8) Shoe Often Repeated: 3:56 9) The North Reaches to the Ankle: 4:52 10) Madness is Medicine: 8:05 11) Chapter Amber: 4:03 Ekstrakt: 80% |