– W przyszłości mogę zmieniać wszystko, ale to nie ma znaczenia, bo przyszłość płynie. Nie można jej utrwalić, aż nie stanie się teraźniejszością. – Tylko teraźniejszość się liczy. – Tak, Bosch. Teraźniejszość jest jak pętla, która spaja to, co było i co będzie. – Co mam zrobić? – Powstrzymaj Tannera. Murowany korytarz raz za razem rozbłyskuje błękitem, kiedy elektryczne pajęczyny przemykają nad naszymi głowami. Pod pachą trzymam lustro wielkości zeszytu, w które przesiadł się hcsoB. Z przodu, niosąc lampę oliwną i swój obrzyn, dzielnie kroczy Kaliban Zinko, gotowy rozpruć wszystko, co na nas wyskoczy. Kaliban odciąga kciukiem kurki broni, a ja mocniej ściskam laskę, kiedy wchodzimy do laboratorium. Naszym oczom ukazują się setki krzywych zwierciadeł ustawionych planispiralnie, aby gubiły w sobie wzajemnie odbicia, zaś na środku, na podeście – pośród czarnych maszyn, skryty pod koroną z drutów, gdzie rozbłyska elektryczna gwiazda, stoi profesor Samuel Tito Tanner, dyrygując przedstawieniem. Powietrze jest zjonizowane do granic możliwości, włoski na rękach stają nam dęba. Mój druh mierzy w maszynerię, chcąc przerwać tę symfonię, ale zabraniam mu. Najpierw spoglądam w zwierciadełko – widzę to, co niedostrzegalne. Tysiące gigantycznych macek wysuwających się z luster. Upstrzonych pękającymi bąblami, najeżonych tysiącami kolców, przeplatających się ze sobą i przez siebie, przenikających ściany, podłogi, przenikających profesora Tannera. Pomiędzy tym wszystkim przebiega hcsoB, to nachylając się, to przeskakując nad eterycznym bytem. Biegnie ku epicentrum, niewidoczny dla nikogo poza mną i bytem z innego wymiaru, żeby wskazać odpowiednie miejsce. Wreszcie znajduje oko. Miliony macek przebiegających lustrzanymi portalami i to jedno oko wielkości arbuza. Oko przepełnione przerażającą, zimną jak lód inteligencją. Pełne pogardy, łypiące groźnie. Pulsujące w hipnotycznym rytmie… Naraz ogniskuje się na hcsoBie. Zielonkawe białko nabiega czerwienią, jakby obecność zamkniętego w odbiciu, pozaczasowego mnie obudziła jakieś pradawne instynkty w potworze. Jego macki jeżą się teraz kolcami… – Tam, Kalibanie! – krzyczę, wskazując na lustro ulokowane w centrum. – Tam! – powtarzam, czując natłok obcych myśli, atakujących mnie falą. Zinko strzela. Chyba. Kilkanaście luster rozpada się na kawałki, ale to jedno, skąd spoziera OKO, pozostaje niezarysowane. W odbiciu widzę, jak kilka rzędów macek rozpada się równo jak po pęknięciach szkła. Wtem pędzi ku nam niewidzialna fala. Ubranie dygocze, jakbyśmy stanęli w epicentrum huraganu. Upadam na kolana. Zinko również. Zalewają nas impulsy i echa myśli tej obcej istoty, stajemy się maleńcy, nieważni, nasze umysły roztapiają się pod potworną wolą… Dotykam JEGO myśli. Chłodnych i obcych, niemożliwych do zrozumienia. Szepty przypominające szum miliardów owadzich odnóży przebiegających pod drewnianym stropem w ciepłą noc. Termitów pożerających różową tkankę naszych mózgów. Kaliban toczy ślinę z ust jak pierwotna bestia. Łamie obrzyn, walcząc przeciw buntującym się mięśniom próbuje przeładować… Naboje upadają na podłogę. Profesor Tanner odwraca się ku nam. Krzyczy. Macki unoszą go w powietrze, rozkłada ręce jak zbawiciel uwieszony na krzyżu. Rechocze potępieńczo, frunąc ku nam w tej mesjańskiej pozie. Odnajduje srebrną główkę mojej laski, zerkam na zwierciadełko, gdzie hcsoB rozrywany jest przez tysiące macek. Spoglądam prosto w Oko i tym razem pozwalam mu wejrzeć w siebie. Profesor Tanner zastyga w powietrzu… Jeden nabój ląduje w komorze. Betsy zamyka się z trzaskiem i Kaliban Zinko unosi strzelbę… Ściskam laskę, powstaję wybierając mroczną źrenicę na cel i wkładam resztkę sił w ostatni zamach… Kiedy się ocknęliśmy, po profesorze nie pozostał żaden ślad. Czarne maszyny zniknęły i jedyną cenną rzeczą, jaką odnalazłem w laboratorium, była moja laska, leżącą pośród kryształowych okruchów. Nie pozostało nic mogącego pomóc w odrestaurowaniu mechanizmu rozprężeniowego, żadnych notatek, które mógłbym zabrać do dalszych studiów. Na prośbę druha rozbiliśmy wszystkie lustra w Bellows, na sam koniec podkładając ogień, który strawił przeklętą posiadłość podczas następnej nocy. Kaliban długo dochodził do siebie po kontakcie z obcą świadomością. Nadal nie wygląda najlepiej, chociaż minął tydzień od tamtych wydarzeń. Brak mu odporności, którą posiadłem tracąc duszę wiele lat temu – mogę się jedynie domyślać, co może przeżywać. Rozbiliśmy wszystkie lustra poza jednym, które trzymam zawinięte w lniane płótno pod kluczem w moim sekretarzyku. Usługi osobnika je zamieszkującego mogą się okazać przydatne w przyszłości, na razie jednak podarowałem mu odpoczynek i ciemność. |