− Zdaje się, że to GTV. Oni mają prawo wejść z blokiem tematycznym o dowolnej porze i nadawać na żywo rozmowę z Irkiem. Profesor Kończyk zaklął głośno i ze złości kopnął w drzwi od kabiny, wskutek czego z hukiem uderzyły one w ścianę. − Natychmiast znajdźcie kogoś, kto skontaktuje mnie z kimś odpowiedzialnym z GTV! – rozkazał, a trzech najbliżej stojących mężczyzn sięgnęło po telefony komórkowe. – Jeszcze przez minutę puszczamy tak zwanych fanów. – Rafał usłyszał głos szefa w słuchawce. – Transmitujemy mu ten sam materiał, więc jest wprowadzony. Potem reklama sponsora, dwadzieścia sekund, a po niej wchodzisz ty i zapowiadasz nasz gorący materiał. Mów entuzjastycznie, ale z wyczuciem. Oglądają cię widzowie oraz Irek. A potem puszczamy nasz hit.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rafał pokiwał głową – szef obserwował go z reżyserki. Na monitorze kontrolnym widział własną twarz – nie było widać, że jest spięty. Wyprostował się w fotelu, powtórzył kilka razy w myślach tekst zapowiedzi, a później już tylko siedział nieruchomo, wpatrując się we własne oblicze na ekranie. Kiedy dostał sygnał, że zaczynają nadawanie, uśmiechnął się i spojrzał prosto w obiektyw kamery. – Witam państwa bardzo serdecznie. Nasza relacja z wyczynu Irka nie byłaby pełna, gdybyśmy nie poprosili o wypowiedź osoby szczególnej, wyjątkowej w życiu Irka. Państwa zapraszam na nagranie, ty, Irek, przygotuj się. Tylko u nas, w GTV, stacji innej niż wszystkie, dowiecie się, co ma do powiedzenia naszemu bohaterowi… jego matka! Irek sprawdzał obliczenia – przy tej mocy i przy tym kursie powinien bez problemów po kilkunastu minutach osiągnąć osiemdziesiąt kilometrów, odczepić kapsułę od rakiety i wyskoczyć, kiedy kapsuła zacznie opadać i zwolni na tyle, aby można ją było bezpiecznie opuścić. To będzie jego rekord – nie do pobicia i nie do powtórzenia. Pięćdziesiąt kilometrów to dla niego za mało. Wiedział, że przekraczając umówioną granicę, wiele ryzykuje, ale nie miał nic do stracenia. Na Ziemi był od niedawna facetem, który skoczy z kosmosu, ale dwa dni po wylądowaniu będzie znowu nikim. Nikt nie będzie o nim pamiętał i nikt nie będzie na niego czekał. Całą jego wyprawę dawno temu wyreżyserowano i wyliczono, łącznie z ilością czasu antenowego i liczbą sponsorowanych informacji na portalach społecznościowych. Zresztą, kwestiom medialnym poświęcono w umowie więcej miejsca niż zdrowiu i sprawom technicznym. Dlatego teraz, daleko od tych wszystkich męczących ludzi, Irek mógł wreszcie zrobić coś po swojemu. Ledwie zdołał przeprowadzić pierwszą symulację matematyczną dalszego lotu, kiedy część konsoli odsunęła się, a przed jego twarzą pojawił się ekran łączności. Irek kilkukrotnie nerwowo nacisnął przycisk rozłączenia, ale urządzenie nie zareagowało. Zanim pojawił się obraz, Irek rzucił okiem na podstawowe wskaźniki, ale wszystko było w porządku. „Po co wymuszają kontakt ze mną?” – zdążył pomyśleć, kiedy jego oczom pokazały się rozchichotane nastolatki wdzięczące się do kamery, a po nich ksiądz melorecytujący jakieś bzdury w rytm klaskania. Dopiero po dłuższej chwili Irek zorientował się, że ci wszyscy ludzie zachowują się tak idiotycznie z jego powodu i po to, aby okazać, jak bardzo są przejęci jego kosmicznym skokiem, chociaż większość z nich nie miała pojęcia, o co chodzi. Patrzył jednak zafascynowany – skala i rozmiary zjawiska przywodziły mu na myśl Einsteinowskie powiedzenie o wszechświecie i ludzkiej głupocie. Irek uśmiechnął się mimowolnie, kiedy pomyślał, jak bardzo nadawca tego programu musiał być przekonany co do wartości tych nagrań, że zdecydował się narzucić Irkowi ich odbiór, nie dbając o kwestie bezpieczeństwa lotu. W jednej chwili Irek zamarł. Krótka zapowiedź prezentera podziałała na niego tak elektryzująco, że mężczyzna zacisnął do bólu dłonie na przyrządach, wpatrując się w ekran. Kilkusekundowa reklama sponsora lotu zdawała się trwać godzinami. Kiedy wreszcie pojawiło się zapowiedziane nagranie, Irek otworzył usta i uniósł brwi ze zdziwienia. Kobieta, którą zobaczył, z całą pewnością nie była jego matką. − Kiedy wrócisz, Ireczku – szczebiotała do kamery – zrobię ci twoje ulubione ciasto marchewkowe. I opowiesz mi, jak ci było w tym kosmosie. Irek siedział oniemiały jeszcze przez kilka minut po tym, jak transmisja zakończyła się. Ekran komunikatora rozbłyskiwał sygnałem żądania połączenia i mężczyzna wiedział, że to z centrum dowodzenia lotem, ale nie odebrał. Nie mógł zrozumieć, po co w ogóle nadano ten materiał. Po co mu ci wdzięczący się debile? I po co to oszustwo z jego matką? Ciasto marchewkowe? Jaki idiota to wymyślił? Te myśli przemknęły mu przez głowę w ciągu sekundy, a z nich narodziło się pragnienie. Irek odpędzał je od siebie, ale ono wracało uporczywie i nie dawało spokoju. Aż w końcu Irek przestał walczyć. Włączył komunikator – pojawiła się twarz profesora. Nie czekając na to, co mu powie, Irek drżącym głosem powiedział do mikrofonu: − Chcę rozmawiać z moją mamą. W tym samym czasie dotarł do niego komunikat wykrzyczany przez mężczyznę po drugiej stronie linii: − Urywasz się! Irek rzucił okiem na wskazania przyrządów i w jednej sekundzie zrozumiał sens wypowiedzi. Natychmiast uderzył ręką w przycisk całkowicie wyłączający napęd rakiety, po czym obserwował powoli zmniejszający się pasek pokazujący moc silników. Kiedy pasek zupełnie zniknął, ustał też dochodzący zewsząd jednostajny szum oraz wibracje kapsuły. Jednak pojazd pędził dalej w stronę kosmicznej pustki. Profesor Kończyk nic nie mówił. Irek widział jego przejętą twarz, na której malował się strach, ból, rozpacz i wiedza – wiedza, że jest już za późno na jakiekolwiek działanie. Irek rozłączył się, a ekran przełączył na widok kamery zewnętrznej oraz ustawił wyświetlanie danych dotyczących wysokości oraz prędkości względem Ziemi. Miał jeszcze kilka minut do osiągnięcia takiego tempa poruszania się, które pozwoli mu na bezpieczne opuszczenie kapsuły. Tyle że pojazd już znajdował się daleko poza ustaloną granicą bezpieczeństwa. Krzywizna planety była doskonale widoczna. Otoczony jasną poświatą rozrzedzonej atmosfery błękitny owal doskonale kontrastował z czernią kosmosu. Chłodna pustka działała przygnębiająco, a wskazania instrumentów pokładowych uświadamiały Irkowi, że znalazł się w miejscu bez odwrotu. Powoli zbliżał się do punktu, w którym powinien wyskoczyć z kapsuły. Kiedy Irek się rozłączył, profesor zaklął głośno i uderzył pięścią w klawiaturę, a potem opadł na krzesło, schował twarz w dłoniach i rozpłakał się. W wejściu do kabiny zatrzymał się jego asystent. Chłopak poczuł się skrępowany sytuacją i nie wiedział, czy powinien się wycofać, czy wejść do środka i udawać, że nie widzi reakcji przełożonego. W efekcie stał w drzwiach, przebierając nerwowo nogami i nieustannie poprawiając okulary. Starszy mężczyzna podniósł nagle głowę i obrzucił asystenta gniewnym spojrzeniem. − Czego? – warknął. − Mamy wyliczenia. To na razie wstępne dane, ale uwzględniają najważniejsze czynniki. Asystent wyciągnął rękę z plikiem dokumentów, jednak pozostał w miejscu, tak jakby przed przekroczeniem progu powstrzymywała go niewidzialna bariera. Jego rozmówca nawet nie drgnął, ale intensywnie wpatrywał się w niego. Idiotyczna scena przedłużała się, aż w końcu młody naukowiec opuścił rękę, zrozumiawszy, że Kończyka nie interesują wyliczenia, ale wnioski, jakie z nich wynikają. − W ciągu paru minut powinien się odpiąć od rakiety i wyskoczyć. Inaczej spadnie na Ziemię. Samo odpięcie się od rakiety nic nie da. Ale… ale jeśli wyskoczy… − Tak? – zachęcił go profesor po krótkiej chwili ciszy. − Prawdopodobnie tam zostanie. Na orbicie. Profesor westchnął. − Dobrze. Wyślijcie mu komunikat, żeby skakał. Ściągniemy go. Wiedząc już co robić, Kończyk mógł z powrotem skoncentrować się na działaniu. Sprawdziwszy, że klawiatura działa, chciał wrócić do obsługi centrum dowodzenia, kiedy zorientował się, że podwładny wciąż stoi w drzwiach. − Coś jeszcze? − No tak. Gdybyśmy teraz wysłali rakietę po Irka, to uwzględniając wszystkie okoliczności, moglibyśmy go przechwycić w ciągu godziny. − Rozumiem, że nie mamy rakiety. Ile mamy czasu? Młody przełknął ślinę. Nie wiedział, czy profesor naprawdę nie był świadomy realiów, czy po prostu bronił się przed prawdą, próbując oszukiwać samego siebie. − On ma tlenu na dwadzieścia minut. Pierwsze, co poczuł po opuszczeniu kapsuły, to był kompletny bezwład. I nawet nie potrafił określić, czy jest tym zaskoczony. Gdyby wyskoczył na planowanej wysokości, nawet tej, którą wyznaczył bez porozumienia z nikim, powinien poczuć szarpnięcie, a potem powinien porwać go rozsadzający czaszkę pęd ku powierzchni. Znajdując się znacznie wyżej, Irek nie wiedział, czego się spodziewać. W głębi ducha liczył trochę na to, że grawitacja ściągnie go z powrotem, ale rozum podpowiadał, że o ile można by na to liczyć w przypadku ważącej dziesięć ton kapsuły, o tyle w jego przypadku nie było większych szans. Czuł, że się jednak porusza, choć nie potrafił określić kierunku. W chwili wyskoczenia z kapsuły wykonał niezamierzony i niezdarny obrót, wskutek czego teraz leżał na plecach. Przed sobą i po prawej widział czerń kosmosu, ale kiedy spojrzał w lewo, widział łuk krzywizny Ziemi. Fakt, że trochę ciążyły mu nogi, świadczył, że ułożony był nieco głową do góry. To oznaczało też, że grawitacja powoli ściąga go na powierzchnię. Jednak prędkość, jaką osiągnął wraz z pojazdem, była na tyle znaczna, a wysokość na tyle duża, że zamiast planowanego lotu w dół ku powierzchni czekało go powolne opadanie. Mimo wszystko czuł spokój. Przecież tam na dole wiedzieli, co się stało – na pewno już zorganizowali pomoc i niedługo go ściągną. Uśmiechnął się. „Może to i lepiej?” – pomyślał. Przecież tym wszystkim ludziom, którzy interesowali się jego wyczynem, było w sumie wszystko jedno, czy on zeskoczy, spadnie, czy będzie powoli dryfował w kierunku Ziemi. I tak nikt się nigdy nie dowie, co się czuje w takiej sytuacji – zresztą, on też nie pozna tego uczucia, kiedy się szybuje szybko w dół z takiej wysokości. To jest jego doświadczenie i nikt mu go nie odbierze. Patrząc w ciemność kosmosu, poczuł tęsknotę za Ziemią, za ludźmi, za smakiem dobrego jedzenia, za normalną randką ze zwykłą dziewczyną, za dobrym filmem w kinie, za życiem. I za matką. Pojęcia nie miał, dlaczego puszczono mu nagranie jakiejś obcej kobiety podającej się za jego matkę, ale dotarło do niego, że tak dawno nie widział mamy, że nawet on nie wie, jak ona wygląda. Ale poznałby ją na pewno. Nawet nie tyle po rysach twarzy, co po minie. Matka nie byłaby tak uśmiechnięta, tylko skwaszona i przybita. I nic by nie powiedziała. A co najwyżej coś w stylu „i po co to?”. Zawsze tak robiła. Przynajmniej kiedyś. Irek zaczął zastanawiać się, czy nadal tak jest. Nie widział się z matką od lat, zupełnie zerwali kontakt, ba! on nawet nie wiedział, czy matka jeszcze żyje. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuł żal i smutek, że tak jest. Wyobraził sobie matkę jako smutną kobiecinę wiodącą samotne i puste życie bez obu ukochanych mężczyzn. Jednemu nie potrafiła wybaczyć zdrady, a o drugiego nie potrafiła walczyć. A on, Irek? Nigdy nie chciał jej wysłuchać, a kiedy po latach dowiedział się prawdy o ojcu, oszukiwał się, że to już przeszłość, do której nie warto wracać. Tak było aż do teraz, kiedy poczuł, że nie pragnie niczego bardziej niż wrócić na Ziemię, do przeszłości, do ludzi, do życia. „Zmarnowałem tyle lat” – stwierdził z przygnębieniem. „Musiałem tak bardzo uciec od życia, żeby dopiero tutaj, w pustce martwego kosmosu, zrozumieć, że wartością jest to, że po prostu żyję.” Nie mógł otrzeć łez – czuł jak powoli rozlewają się po oczach, zaburzając ostrość widzenia. Zaraz będzie widział lepiej, trzeba trochę odczekać. Zresztą, i tak nie ma na co patrzeć – tu, w kosmosie, nie ma nic. Wszystko jest tam – w domu, na Ziemi. Jeszcze przez parę minut Irek snuł plany, co zrobi, kiedy wróci. Tymczasem robił się coraz bardziej senny i już nawet nie walczył z mgłą zasnuwającą mu oczy. |