„Django”! Ale nie tylko - choć dziś tylko recenzje DVD.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ewa Drab [100%] Na początku wystawiłam najnowszemu filmowi Quentina Tarantino dziewiątkę, bo odczuwałam pewien niedosyt. Po rewelacyjnych „Bękartach Wojny” oczekiwania wobec „Django” sięgały Annapurny, a górskiego szczytu nie da się przeskoczyć jednym susem. Okazało się jednak, że niedosyt nie dotyczył niedoróbek, lecz ogromnej ilości atrakcji, które – jak przystało na rozpuszczonego kinomana – na początku mi nie wystarczyły. Czas jednak robi swoje, tak samo jak odsłuchanie kilkanaście razy soundtracku do filmu, wiec i „Django” jawi mi się ponad 2 miesiące po premierze jako ideał kina postmodernistycznego. W tym filmie jest wszystko: świetne aktorstwo, gra konwencjami, czarny humor, abstrakcja i błyskotliwy scenariusz. Jak to zakrzyknął jeden austriacki fan na wieść o tym, że Christoph Waltz otrzymał Oscara za rolę Kinga Schultza – Jawohl! I ani słowa komentarza więcej. Gabriel Krawczyk [80%] Poszukiwanie miłości w oparach południowo-amerykańskiej spaghetti tarantinowszczyzny nie dusi w płucach i nie razi w oczy – przeciwnie, podane jest w tak pięknej oprawie, że czasem nawet estetyzowaną do granic możliwości przemocą oddychamy pełną piersią. Alternatywna rzeczywistość, owoc scenopisarskiego geniuszu Tarantino pozwala oczyścić prawdziwą historię, która skalana niewybaczalnymi zbrodniami, bez kina – nie daje możliwości do klasycznej zemsty. A wszystko dzięki Quentinowi, który efektownie znika, by nie powiedzieć – wybuchowo się anihiluje, a pozwala wypowiedzieć się samemu gatunkowi. Hołd co się zowie. Dług wobec gatunku spłacony. Miłosz Cybowki [80%] Film sprawdza się znakomicie jako niełatwe rozliczenie się z amerykańską przeszłością oraz jako hołd złożony spaghetti westernom. Jednak pod względem samej rozrywki (której „Bękarty wojny” dostarczały znakomicie) czegoś tutaj brakuje. Zabawa konwencją, której przecież wszyscy się spodziewaliśmy, wypada nieźle, ale przewidywalnie. Fabuła, nie pozbawiona swojej „mitycznej” otoczki (opowieść o Brunhildzie), wydaje się odrobinę pretekstowa. Bohaterowie, choć kapitalnie przedstawieni, miejscami okazują się strasznie przerysowani (a doktor Schultz jest zaledwie wariacją Landy z „Bękartów”). Ale wszystko to do siebie pasuje i ładnie wpisuje się w formę, którą wybrał Tarantino.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Holy Motors Kamil Witek [90%] Wiele filmów w jednym i jeden film w wielu. Leos Carax w charakterystycznej dla siebie postmodernistycznej pozie doszedł do miejsca, gdzie oglądanie jakiejkolwiek kompilacji krótkometrażówek traci sens. Podróżując po Paryżu biała limuzyną wraz z tajemniczym Oscarem dostajemy bowiem szaloną jazdę po gatunkowej karuzeli. O różnorakich i równie prawdopodobnych interpretacjach „Holy Motors” można by zapewne napisać grube tomiszcza, ale im śmielej będzie nam się zdawać, iż znajdujemy się bliżej sedna, tym bardziej pogubimy się w caraxowym labiryncie symboli i znaczeń. Dlatego najlepiej „Holy Motors” przyrównać do mieszania dużej dawki różnorakich trunków, po którym nie ma kaca. Bawiliśmy się świetnie, i choć niewiele pamiętamy i rozumiemy z tego co się działo, to chętnie damy namówić się na powtórkę.
Tytuł: Django Tytuł oryginalny: Django Unchained Data premiery: 15 maja 2013 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 159 min. Dźwięk (format): angielski 5.1, polski 5.1, turecki 5.1, węgierski 5.1 Napisy: angielskie, polskie, islandzkie, słoweńskie, tureckie, rumuńskie, węgierskie, chorwackie, serbskie, portugalskie Dodatki: Reportaż - J. Michael Riva: kierownik planu Django, Zwiastun - 20 lat w filmie: The Tarantino XX Blu-ray Collection, Zwiastun - Django Unchained Soundtrack Spot Liczba nośników: DVD + książka Gatunek: dramat, western EAN: 5903570153792
Tytuł: Holy Motors Data premiery: 11 stycznia 2013 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Francja Gatunek: dramat |