powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXXVIII)
lipiec-sierpień 2013

Oskar Jota, człowiek wiary
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Zamienił wodę w wino? Jak w Biblii?
Przewróciłem oczami.
– Słuchasz mnie w ogóle? W wódkę zamienił, przypuszczalnie w niemieckiego Rasputina. – Nie pamiętałem już, który z Apostołów pierwszy rozszyfrował charakterystyczny smak trunku. – Sto dwadzieścia litrów.
Smuga papierosowego dymu znowu uniosła się w powietrzu.
– Opowiadaj dalej.
• • •
– Tutaj mieliśmy się z nim spotkać? – Krystus zapytał Lewicza, mocniej naciągając na głowę czapkę uszatkę.
Na własnej skórze przekonywałem się, czym się kończą zimowe wizyty w Lublinie. W grę wchodziły dwie opcje: zanudzenie na śmierć albo odmrożenie jaj – za cholerę nie wiedziałem, co jest mniejszym złem. Współczułem kumplowi, że musi kontrolować to zadupie i okoliczne grajdoły przez większą część roku. Chociaż może nie zawsze tak piździło.
Ehe, na pewno.
– Tak, tak… – Księgowy poprawił nerwowo okulary w cienkiej oprawie. – Wojskowy wolał przekazać to szefowi osobiście, już powinien tu być…
Wojskowy był najnowszym nabytkiem Mateusza Lewicza. Emerytowany esbek, obecnie rezydent Lublina, był niegdyś oficerem prowadzącym kilka bardzo interesujących postaci, które po transformacji ustrojowej zaczęły robić zawrotną karierę w mediach i polityce. Co ciekawe, teraz na każdym kroku podkreślały swoje „solidarnościowe” korzenie i zaangażowanie w ideę niepodległej Polski. Cóż, nie od dziś wiadomo, że kurewstwo ludzkie nie zna granic. Wojskowy za odpowiednią opłatą miał dostarczyć dokumenty, którymi wystarczyło pomachać przed nosem samych zainteresowanych, by zyskać oddanych, wpływowych przyjaciół, gotowych sprzedać własną matkę za cenę pozostania symbolem wolności i patriotyzmu.
Przestępowaliśmy w trójkę z nogi na nogę, zrzucając z ramion nowe warstwy śniegu i kryjąc sztywniejące karki pod kołnierzami płaszczy.
– Zadzwonię do Wojskowego i spytam, co się dzieje… – zaproponował nieśmiało Lewicz, zdenerwowany przeciągającą się nieobecnością esbeka.
– Dzwoń – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Krystus wpatrywał się w milczeniu w horyzont.
Dziesięć minut później Lewicz rozłożył bezradnie ręce.
– Jest źle. Telefon odebrała jego żona. Wojskowego zabrała niedawno karetka, podobno ma wysoką gorączkę i majaczy jak potłuczony. Nie wiadomo, co go tak urządziło. Może nie doczekać rana.
– Tośmy się, kurwa, ustawili. – Kopnąłem w złości kupkę śniegu. – Nie może nam ktoś tych papierów wysłać pocztą albo przeska… – Umilkłem pod spojrzeniem Krystusa. – Przepraszam, to było głupie.
– Za pół godziny ma tutaj być – szef zwrócił się do Lewicza. – Dzwoń jeszcze raz.
Kumpel spojrzał zdziwiony, ale posłusznie wybrał numer.
Podczas dwuminutowej rozmowy prawie nie poruszał ustami, wpatrując się z nabożną czcią w Krystusa, który zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
– Wojskowy serdecznie przeprasza za spóźnienie i… każe podziękować. Lekarze nigdy czegoś takiego nie widzieli, przebudził się i od razu zamówił taksówkę, jeszcze przed moim telefonem. Szefie, czy…
– Jak ty wytrzymujesz ten ziąb? – Krystus, nie okazując zaskoczenia, przerwał pytanie. – Chyba dam ci podwyżkę.
• • •
– Uzdrawiał przez telefon? – Gliniarz wyrzucił tlący się niedopałek. – Powinni dać mu własny program w telewizji, przebiłby „Ręce, które leczą”.
Sceptycyzm policjanta w żadnym stopniu nie osłabiał mojej wiary.
– A propos rąk…
• • •
– Jak to się stało?
Krystus klęczał obok pochylonego chłopaka. Młody zarobił dwie kulki, w ramię i klatkę piersiową. Plama krwi na asfalcie powiększała się z każdą minutą.
Nie znałem szczyla. Pracował dla mnie i tyle o nim wiedziałem. Dilował w jednym z gimnazjów na Ursynowie. Nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat i, kurwa, chyba więcej mieć już nie będzie.
– Było ich dwóch – zacząłem opowiadać. – Dużo starsi. Weszli z młodym w zaułek pod pretekstem zakupu i bum, bum. Kazałem chłopakom zawsze pracować w parach, dla bezpieczeństwa, więc po wszystkim czujka – wskazałem zasmarkanego dziesięciolatka, który siedział skulony pod ścianą – zadzwoniła na alarmowy do Łysego, Łysy dał cynk mnie, ja tobie. Nie minęło więcej niż dwadzieścia minut. – Otarłem pot z czoła. – Gdzie jest lekarz? Miałeś sprowadzić jakiegoś kutafona. Jeszcze moment i mogą pojawić się psy! Nie zabierzemy przecież młodego do szpitala, równie dobrze możemy od razu pakować manaty i spierdalać do Panamy. W pizdu! – mówiłem podniesionym głosem, to w końcu mój teren i moje kłopoty.
– Uspokój się. Chłopakowi nic nie jest. Po prostu śpi.
– Czyś ty kurwa zwar… – Ugryzłem się w język. Żadne okoliczności nie usprawiedliwiają obrażania szefa.
Położył mu dłoń na czole.
– Otwórz oczy, mały.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem zobaczyłem, jak chłopak zaczyna delikatnie poruszać palcami. Minęło kilka sekund i uniósł powieki. Zamrugał. Podniósł się do pozycji siedzącej, z niedowierzaniem przesuwając dłońmi po zakrwawionym T-shircie.
Jerzy wstał, otrzepał spodnie i podszedł do zasmarkanego dzieciaka, który dalej kulił się w kącie. Pogrzebał w portfelu i wcisnął mu do ręki kilka banknotów.
– Za szybką reakcję. Pilnuj, żeby twój kolega nie zasypiał więcej w pracy.
Przyglądałem się poszczególnym scenom z otwartą gębą. Mózg nie mógł przetrawić tego, co właśnie zarejestrowały oczy.
– Zbieramy się, Jota. – Krystus nie był na tyle wyrozumiały, by dać mi w spokoju dojść do siebie. – Trzeba przejrzeć taśmy z monitoringu, dostaniemy bydlaków. Szymon ma chyba kogoś w Straży Miejskiej.
– Jezus Maria… – zdołałem z siebie wykrztusić.
– Jezus Krystus – poprawił odruchowo. – Matki w to nie mieszaj.
I tak już zostało.
• • •
– Faktycznie chwytliwa gra słów.
Mundurowy bujał się na krześle, okazując mi udawane lekceważenie. Byłem pewien, że cały się w środku gotuje.
– Jeszcze jakieś cuda?
– Fiszerowie opowiadali, że w czasie rejsu po Bałtyku złapał ich sztorm, a on wyciągnięciem ręki uspokoił burzę. Skończyła się ot, tak. – Pstryknąłem palcami. – Piotrek zaręczał, że chodził razem z nim po wodzie. Rozumiesz? Chodził po wodzie! – Gestykulowałem gwałtownie, emocje brały nade mną górę. – Na rynku w Krakowie od czterdziestu lat żebrał sparaliżowany facet. Janek Ziewiediejew i Niewiernowski byli przy tym, jak Krystus rzucił mu do puszki jakieś drobne i powiedział, żeby ruszył dupę i wziął się do uczciwej roboty. Myśleli, że to chamski żart i zaczęli się śmiać, a obdartus wstał z wózka i przytulił się do szefa!
Prawie krzyczałem, przypominając sobie te wszystkie historie.
– Spytaj miejscowych żuli i bezdomnych, kto ich nakarmił konserwami, kiedy w Domu Alberta mieli te urzędnicze przepychanki i odsyłali wszystkich na następny dzień. Krystus kupił dwie konserwy i kilka chlebów, a oni wszyscy jedli, wszyscy!
Policjant lustrował mnie wzrokiem, jakby miał przed sobą bardzo ciekawy przypadek szaleńca.
– Więc był Bogiem, który zstąpił na ziemię, konkretnie do Polski, żeby prowadzić ciemne interesy, a w wolnych chwilach wyręczać MOPS-y i szpitale, tak?
– Kurwa! Przyszedł do nas, bo…
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

38
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.