Jak powiedział król Dezmod, gdy przyłapano go na oszukiwaniu w karty – sam nie wiem, co o tym myśleć. „Portal zdobiony posągami” Marka Huberatha z jednej strony fascynuje i intryguje, z drugiej jednak pozostawia czytelnika z uczuciem niespełnienia.  |  | ‹Portal zdobiony posągami›
|
Marka S. Huberatha cenię wysoko od wielu już lat (to już przecież ponad ćwierć wieku od „Wrócieeś Sneogg, wiedziaam”), cenię w szczególności za dwie rzeczy. Po pierwsze – umiejętność budowy naprawdę ciekawych, odmiennych, dziwnych, ale w jakiś sposób zrozumiałych światów. Po drugie – za takie prowadzenia narracji, za tak dobrą charakterystykę bohaterów, że opowieści te budzą szczere emocje, a ponurymi przeważnie losami Huberathowskich postaci można naprawdę się przejąć. Do tego oczywiście należy dodać programowy pesymizm owych tekstów, znak rozpoznawczy wcześniejszej prozy Huberatha. Autor bawił się w kreacje światów nieludzkich, będących idącą do skrajności ekstrapolacją znanych nam z naszej historii ludzkich koszmarów – sięgając zresztą po bardzo „ziemską” wizję Piekła w „Karze większej”. Wydaje się jednak, że zwieńczeniem tego pesymistycznego nurtu byli „Ostatni, którzy wyszli z raju” i „Gniazdo światów”, kolejne teksty (myślę tu o „Miastach pod skałą”, recenzowanym dziś „Portalem zdobionym posągami”, może też „Balsamem długiego pożegnania”) w mniejszym stopniu oscylowały wokół człowieczego udręczenia, w większym były filozoficznymi rozprawami z egzystencjalnymi i religijnymi tematami w tle, a istotniejsze znaczenie miały erudycyjne nawiązania do ziemskiej kultury i sztuki. Nie zabraknie jednak elementu wiążącego obydwa nurty – będzie nim od zawsze obecny w prozie Huberatha temat śmierci i tego, co po niej. I teraz nie mam pewności, czy nie za dużo zdradziłem, bo „Portal zdobiony posągami” najlepiej chyba czytać, nie wiedząc nic o fabule, odkrywając realia przedstawionego świata wraz z bohaterem. Premiera książki miała jednak już miejsce jakiś czas temu, w różnych opracowaniach i recenzjach pojawiały się już fakty dotyczące fabuły, więc chyba nikomu ta recenzja krzywdy nie powinna zrobić. Jeśli jednak boicie się spoilerów, lekturę tekstu w tym miejscu przerwijcie. „Portal zdobiony posągami” zaczyna się co najmniej intrygująco – od sceny snu głównego bohatera imieniem Ioanneos, któremu śni się renesansowy „diabli malarz”, czyli artysta wówczas specjalizujący się w odtwarzaniu wizerunków mieszkańców Piekieł. Dalej, choć formalnie przechodzimy w sferę jawy, sytuacja nadal nie staje się w pełni realistyczna. Ioanneos bierze udział w dość dziwnym sympozjum naukowym. Jego tematem są różne artystyczne wizje zaświatów, uczestnicy snują się po korytarzach i niespecjalnie pamiętają ani kim są, ani skąd właściwie wzięli się na tych zajęciach. Od każdego z nich wymaga się, aby sam wygłosił swój wykład, a niektórzy uczestnicy spotkania budzą u innych wyraźny niepokój. Niby można stąd w każdej chwili odjechać, ale za oknami szaleje wciąż zniechęcająca przed eskapadą ulewa, koła większości samochodów są… skamieniałe (niby jest to nowoczesne zabezpieczenie przed kradzieżą), a jeśli już uda się wyruszyć na wycieczkę swym autem, długa droga przez bezludny las kończy się w miejscu startu… Na domiar złego pojawiają się wyraźne dziury w rzeczywistości, gdy ktoś zapragnie zwiedzać ośrodek w okresie oficjalnie przypadającym na jego sen. Początek książki to jej najciekawsza część – bo kreacja świata, jak to u Huberatha, jest oryginalna, a zagadka tego, kim naprawdę jest głównym bohater i gdzie się znajduje, szczerze intryguje. Do tego mamy różne ciekawe tropy i nawiązania kulturowe, które uważny czytelnik może uznawać za wskazówki. Niestety, mniej więcej w połowie książki tajemnica zostaje odkryta, a potem zaczyna się zupełnie inna treść – przywołująca na myśl „Boską komedię” Dantego (zresztą z bardzo bezpośrednimi do niej nawiązaniami w tytułach czterech części książki). I w tym momencie wydaje się, że właśnie taki jest główny zamysł Huberatha – napisania współczesnej wersji renesansowego arcydzieła 1). Widać, że autor bawi się doskonale swą erudycją, że pojawiające się światy (a właściwie – zaświaty) są ciekawą, oryginalną wizją, wywodzącą się tyleż z wierzeń religijnych, ile z spuścizny kulturalnej. Można czytać tę część ze szczerym podziwem dla pomysłów, ale też z nutką rozczarowania – bo z jednej strony intrygująca zagadka ma dość nieskomplikowane rozwiązanie (którego, znając pasje Huberatha, łatwo można się domyślić), a z drugiej poza ową oryginalnością, poza ciekawymi tropami kulturowymi, których śledzenie może być czytelniczą zabawą, wiele z tej wizji nie wynika. Można oczekiwać, że gdy autor podejmuje tematy eschatologiczne, to zawrze w dziele coś na temat ludzkiej kondycji, jakieś głębsze rozważania filozoficzne. W „Portalu zdobionym posągami” tego nie ma – są wizje, ale bohaterowie powieści nie niosą ze sobą istotniejszych dylematów i znaczeń. Wiemy o nich niewiele, ich charaktery nie są jakoś wyraziście zróżnicowane, ich rozmowy nie sięgają kwestii naprawdę istotnych, nawet gdy pojawiają się lekko zarysowane tematy miłości, odpowiedzialności, nic specjalnego z nich nie wynika. Bohaterowie „Portalu zdobionego posągami” to tylko przewodnicy po wymyślonym świecie. Świecie ciekawym, który warto zwiedzić, ale który nie skłoni was do głębszej refleksji. 1) Wiem, że czasowo „Boska komedia” należy do średniowiecza, ale już w szkole uczyli, że duch dzieła jest szczerze renesansowy i jeśli się nic nie zmieniło, pozostanę przy tej klasyfikacji.
Tytuł: Portal zdobiony posągami Data wydania: 23 listopada 2012 ISBN: 978-83-7574-865-9 Format: 544s. 125×195mm Cena: 44,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 70% |