„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to kolejne w serii Uczta Wyobraźni „wydawnictwo łączone”, czyli książka zawierająca w sobie zbiór opowiadań i powieść tego samego autora – tym razem jest to Jeffrey Ford. I podobnie jak w poprzednich przypadkach mam kłopot z oceną całości.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Problem sprawił mi zwłaszcza zbiór, w którym sporo jest literackich impresji, dziwnych baśni czy historii opartych już nie tylko na malowniczych, ale wręcz surrealistycznych pomysłach. Fabuła zdaje się schodzić w nich na drugi plan – a czasem w ogóle jej nie ma – liczy się za to umiejętnie wykreowany nastrój czy plastyczność wizji. Miałam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tych właśnie opowiadań. Z jednej strony z pewnością nie można odmówić Fordowi wyobraźni czy umiejętności budowania klimatu. Z drugiej jednak strony nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że takie teksty większe wrażenie robią, gdy są zamieszczane pojedynczo w czasopiśmie albo w antologii pośród opowieści innego typu. Ułożone tuż obok siebie mogą zacząć w pewnym momencie męczyć przewagą „malowniczości” nad „celowością”, żadna zresztą z autorskich wizji, mimo swej onirycznej urokliwości, nie zapada jakoś szczególnie w pamięć, a poszczególne opowiadania już w tydzień po zakończeniu lektury zaczęły mi się ze sobą zlewać. Lepiej wypadają historie mocniej osadzone w rzeczywistości – jak nawiązujące do twórczości Poego „Zombie Malthusiana” czy „Słodki węzeł” (co ciekawe, bohaterem obu jest sam autor). To opowiadania w klimatach nawet nie tyle grozy, co nieco staroświeckich „opowieści niesamowitych”, którym zdecydowanie służą lubiane przez autora niedopowiedzenia. I wreszcie prawdziwe perełki zbiorku – te, które potrafią umiejętnie połączyć niesamowitość pomysłu ze zręcznie poprowadzoną fabułą i którym zarzut „braku celowości” z pewnością nie grozi. Moim absolutnym numerem jeden jest tu „Miasto Egzo-Szkieletów”, w którym autor opisuje planetę insektów namiętnie oglądających stare ziemskie filmy oraz ludzi przybywających na tęże planetę w przebraniu dawnych aktorów – czy to Humphreya Bogarta, czy Ingrid Bergman. Brzmi dziwacznie? I takie jest, jednak ten surrealistyczny z ducha pomysł stopniowo ewoluuje w przejmującą ludzką tragedię – i jest prawdziwy literacki majstersztyk. Niewiele niżej oceniam „Daleką oazę” czy „Pływanie w Lindrethool” – dwa opowiadania również oparte na bardzo nietypowych koncepcjach (w jednym mamy artystę rzeźbiącego – dosłownie – w ewolucji obcej rasy, w drugim komiwojażera handlującego ludzkimi mózgami). W obu przypadkach „dziwności” głównego założenia towarzyszą autentyczne emocje, jakie tekst potrafi wywołać. Nie miałam natomiast problemów z oceną „Portretu pani Charbuque”, czyli historii pewnego malarza żyjącego w Nowym Jorku pod koniec XIX wieku, który w pewnym momencie otrzymuje nader osobliwe zlecenie namalowania portretu… bez oglądania modelki. To kawał znakomitej literackiej roboty, świadczący o wielkim talencie amerykańskiego autora. Co więcej, „Portret…” świetnie łączy w sobie duży „potencjał rozrywkowy” (to kryminał z elementami grozy, od którego nie sposób się oderwać) z refleksją na temat sztuki czy relacji pomiędzy twórcą a dziełem, a kilka niepokojących motywów, jak np. powtarzający się wątek utraty oczu czy lęku przed ślepotą, podlegać może różnym interesującym interpretacjom. Gdybym miała w kilku słowach porównać ze sobą powieść i zbiór opowiadań, napisałabym, że ta pierwsza potrafi obronić się jako „literatura dla każdego”, ten drugi natomiast wymaga już bardziej nietypowego odbiorcy. Czy to źle, czy dobrze? Nie wiem, szczerze mówiąc – do mnie bardziej przemówiła jednak powieść, choć może to właśnie kilka najlepszych opowiadań ze zbioru zapamiętam na dłużej?
Tytuł: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy Tytuł oryginalny: The Portrait of Mrs. Charbuque. The Fantasy Writer’s Assistant Data wydania: 23 stycznia 2013 ISBN: 978-83-7480-286-4 Format: 528s. 135×202mm; oprawa twarda Cena: 49,– Ekstrakt: 70% |