– Jeżeli nie będziecie uważać, moje słowa staną się wami – mówił mężczyzna. – Nie wymieniajcie własnych myśli na cudze słowa. Myślcie! Żeby zwalczyć samego siebie, trzeba najpierw stać się sobą! Wpatrywałem się w jego twarz i dopiero po dłuższej chwili dostrzegałem w niej znajome rysy, nadane mu przez naszych projektantów. Ale jej wyraz był czymś nowym. Tak samo ruchy rąk – wyważone i akcentujące znaczenia wypowiadanych słów. Z jego twarzy, gestów i postawy wyzierała jakaś głębsza znajomość wszechrzeczy, ale nie był to wynik jego samoświadomości, a raczej wyraz kunsztu techników i programistów. Wiedziałem, że przede mną stoi cud bioinżynierii i sztucznej inteligencji. Nagle spostrzegłem, że przygląda mi się Tęcza. – Ty go znasz… – wyszeptała. Zabrzmiało to jak wyrzut. Skinąłem głową. – Można tak powiedzieć… – Kim ty w ogóle jesteś? Zignorowałem jej pytanie i wsłuchałem się w słowa, unoszące się nad polaną: – Jeżeli wyzbędę się lęku, dojrzę świat. A nie będzie w nim nic innego, prócz prawdy i ciszy… Kiedy mężczyzna skończył mówić, na polanie zaczęło się przerzedzać. Ludzie rozchodzili się albo szli za nim w las. Ruszyłem ich tropem, aż zatrzymałem się przed ogromnym drzewem. Tęcza, który szła ze mną, wskazała mi, bym spojrzał w górę. Mniej więcej w połowie wysokości drzewa, wsparty na potężnych gałęziach, stał mały domek, przywodząc na myśl klatkę dla zwierząt. Grubsze patyki tworzyły ściany, a ścięte gałęzie pełniły rolę dachu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jest usiadł przy pniu, wspierając o niego plecy, i powiedział coś do stojącego przy nim mężczyzny. Osoby stojące obok pokiwały ze zrozumieniem głowami. Po chwili jakaś kobieta pochyliła się nad jego twarzą i wyszeptała coś do ucha. Jest uśmiechnął się, ale nie wypowiedział ani jednego słowa; jedynie jego ręce wyraziły coś na kształt aprobaty. Kobieta podziękowała i odeszła. Spoglądając na mężczyznę i ludzi, którzy szukali u niego porady, nie mogłem wyzbyć się bólu, który potęgowała świadomość, że to, co mogło stać się czymś naprawdę wartościowym, stało się kolejnym narzędziem wzbogacania się i tak już bogatych ludzi. Każdy wynalazek wcześniej czy później zostaje zagarnięty przez wojsko, establishment lub koncerny medialne… Minęło parę długich minut, zanim Jest spotkał się ze wszystkimi zainteresowanymi. Kiedy ludzie rozeszli się, podszedłem do niego niepewnie. – Coż wżdy się z nami dzieje, iż tak nic nie dbamy, jako Filip w konopiach prawie ulegamy… – wymówiłem hasło-komendę. Jest zastygł, odwracając twarz w moją stronę. – Zaprowadź nas gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał – dodałem. Zrozumiał. Skinął głową i wskazał gestem, bym poszedł za nim. – Tutaj musimy się rozstać – powiedziałem do stojącej obok Tęczy. – Naprawdę miło było cię poznać. Nie odpowiedziała. Podała mi dłoń, a w jej oczach dostrzegłem coś, co mogło być iskierką zrozumienia. Ale mogło to być również rozczarowanie zmieszane ze szczyptą głębokiego smutku. – Idźmy – rzuciłem w stronę Jest. Po paru minutach byliśmy w głębokim lesie. Otaczała nas cisza; żadnego zbędnego dźwięku, jedynie spokojny, zatopiony w naturze oddech lasu, szum liści i śpiew ptaków. Chociaż byliśmy sami, czułem na sobie dziesiątki oczu ludzi z Firmy, którzy non-stop obserwowali i strzegli Jest, oraz „wzrok” kamer i innych urządzeń termo- i wideoochrony. Nasz produkt był zbyt cenny, bo pozostawiać go bez opieki. Jest szedł lekko zgarbiony, przywodząc na myśl skazańca. Chciałem coś powiedzieć, gdy nagle się odezwał: – Sumienie i świadomość to dwie strony tego, co nazywamy … – Wiesz co? – przerwałem mu. – Jak kiedyś staniesz się człowiekiem, napiszemy razem scenariusz do filmu, w którym… Nie dokończyłem, bo kiedy wyszliśmy z lasu na skraj wzgórza, przed moimi oczami zamajaczył zachód słońca. Nic nie psuło jego harmonii: ani zabudowania, ani spaliny dzisiejszych miast, ani nieustanny hałas. Czysty, nieskażony zachód słońca. Po chwili w pobliżu spostrzegłem palenisko i parę naczyń. – Zaczynajmy – powiedział Jest, podając mi kubek wody, który przyjąłem z ochotą, i dodał, siadając na kamieniu: – Jestem tylko tym, kim jestem… Spoglądając na niego, nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że nie wiem, czy patrzę na człowieka, czy na maszynę. Pochyliłem się nad nim i dotknąłem jego skroni. Po chwili pod palcami obu rąk wyczułem ledwo uchwytne przełączniki, które nacisnąłem. Jest zastygł niczym posąg i stał się tym, czym był naprawdę – biologicznym androidem. Bez ociągania wyjąłem laptop i po włożeniu złącza do zamaskowanego gniazda, które Jest miał umiejscowione w potylicy, zacząłem wgrywać dodatkowe oprogramowanie. Jest był jednym z egzemplarzy modelu Filip2012, który po wstępnej fazie eksperymentu znalazł zastosowanie w – jak go nazwaliśmy – Cybernetic Viral Marketing, czyli w cybernetycznym marketingu wirusowym. Nasza Firma zaczyna zarabiać na tym modelu ogromne pieniądze, a z naszych usług zaczynają korzystać największe korporacje, znani politycy i wszyscy ci, którzy chcą zdobyć władzę, pieniądze i sławę. Sukces polega na tym, że bioandroidy tej generacji w interakcji z ludźmi dobierają taki sposób komunikacji pro- i podprogowej, dzięki któremu dochodzi do zaszczepienia rozmówcom pewnego systemu wartości, który determinuje ich sposób myślenia, zachowania i podejmowania wyborów, i który niczym pasożyt lub wirus przechodzi z jednego umysłu na drugi. Jest to pierwszy egzemplarz, który to w pełni wykorzystał i z czasem ulepszył. Był dla nas żywym laboratorium, w którym udoskonaliliśmy naszą technologię. Dlatego Firma wolała, żeby działał na uboczu, z dala od większych skupisk ludzkich i mediów. Ale jak widać, był na tyle dobry, że działał na ludzi niczym magnes… Wgrywając oprogramowanie Jest, po raz kolejny w swojej pracy pomyślałem o tym, jak mało różnimy się od zwierząt i owadów – nawet płytki mistycyzm może okazać się wabikiem, dzięki któremu kończymy niczym muchy w lepie. A nasze dusze i zdolności służą do umacniania czyjejś władzy i kapitału… W najbliższym czasie wiele egzemplarzy Filip2012 będzie wykorzystywanych przez partie polityczne, koncerny medialne, a nawet przez grupy religijne. Dzięki doświadczeniu, które zdobyliśmy dzięki Jest, być może już niedługo będziecie głosować w wyborach prezydenckich nie na osobę, ale na nasz model. I kiedyś nadejdzie taki czas, że zaczniecie określać rzeczy nie przez zdania zgodne z rzeczywistością, ale przez zaszczepione przez nas pojęcia… Kiedy skończyłem wgrywać oprogramowanie, włączyłem Jest. – A o czym byłby nasz film? – zapytał Jest, wracając do urwanego wątku. Spoglądałem na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę. – O kimś takim jak ty, który w końcu staje się człowiekiem… – Czy to w ogóle możliwe? – Twarz Jest wyrażała autentyczne zdumienie. – Dzięki empatii i sumieniu wszystko staje się możliwe… – powiedziałem, dostrzegając kątem oka, że ludzie z ochrony Jest zbliżają się w naszą stronę. – Wszystko w porządku? – zapytał mnie jeden z ochroniarzy. Skinąłem głową. Jest wstał i ruszył w nieznanym kierunku, otoczony przez ochronę. Być może prowadzili go na przegląd, a może w inne miejsce. A może już nadszedł czas, żeby Jest znikł na dobre, a jego „posłanie” było głoszone przez uczniów takich jak Tęcza? Nie wiem. Jestem tylko kimś w rodzaju listonosza – dostarczam nowe oprogramowanie i znikam. Stałem przed dłuższą chwilę, spoglądając na oddalającą się sylwetkę Jest. Czegoś mu zazdrościłem. Nie potrafiłem tego nazwać, ale czegoś mu bardzo, ale to bardzo zazdrościłem… Po minucie usłyszałem zbliżające się kroki ludzi z mojej ochrony. Zapomniałem wam powiedzieć, że ja też jestem zbyt cennym produktem, by pozostawiać mnie bez opieki. Wiem, kto z „ludzi”, którzy pojawią się już niedługo się w mediach, będzie egzemplarzem naszego modelu – który z polityków, celebrytów i moralnych autorytetów; wiem też, jak się oni zachowają w pewnych sytuacjach i co się może zdarzyć w najbliższej przyszłości… Wiem też, że z każdą chwilą staję się coraz bardziej cenny, a zarazem niebezpieczny dla Firmy. Ale jak już mówiłem, dokądkolwiek byśmy uciekali, i tak nie uciekniemy przed naszym przeznaczeniem. |