Wędrówka po ulicach Pragi nie dodała mu uroku; dawniej przynajmniej jego ubranie było czyste, a rzadkie, szorstkie włosy uczesane na tyle porządnie, na ile tylko potrafił. Teraz nie poznawał sam siebie. Nic dziwnego, że nawet Hanka nie była w stanie patrzeć na niego dłużej, niż było to koniecznie. Z gorzkim uśmiechem ruszył prosto przed siebie, od czasu do czasu z całej siły kopiąc drobne kamyki. To nie poprawiło mu humoru. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy dotarł do znajomej okolicy, w której zabłąkał się, gdy po raz pierwszy szukał miejsca na nocleg. Cenka tym razem nigdzie nie było: pozbawiony towarzystwa Radko stał, nonszalancko oparty o bramę kamienicy, i pociągał alkohol z butelki. Kilka innych, potłuczonych, leżało u stóp pijaka. Wydawał się już podchmielony, znacznie bardziej, niż kiedy spotkali się po raz pierwszy. Ostrożnie, żeby nie nastąpić na okruch szkła, sługa zbliżył się do mężczyzny i rozejrzał z zakłopotaniem, przygotowany na zasadzkę, ale intuicja nie mogła go mylić: byli sami. – A, Cenka szukasz? Zwinęli go – wyjaśnił Radko oględnie i wzruszył ramionami. – Głupi był, to ma za swoje. Wóz albo przewóz, jak mówią. Ja tam płakać po nim nie będę. Chcesz się napić? Sługa zignorował jego propozycję. Nieśmiało usiadł pod murem, obejmując ramionami kolana, i przyjrzał się pijakowi spod zmrużonych powiek. Sam nie był pewien, dlaczego jeszcze stąd nie odszedł: może po prostu potrzebował towarzystwa kogoś znajomego, żeby zagłuszyć rosnący niepokój. – Tak poza tym to podobno znaleźli dyrektora cyrku – rzucił Radko w przestrzeń, niedbale poprawiając kołnierzyk. – Martwego. Ciekawe, prawda? Sługa zamarł. W słowach towarzysza kryła się niewypowiedziana groźba, której nie był w stanie rozszyfrować, nawet jeśli miał świadomość, że coś poszło nie tak. Podniósł się z ziemi i odruchowo otrzepał kolana, wbijając pytający wzrok w rozmówcę. – Wszystkie wróble na dachach ćwierkają o tym od samego rana, mój mały. Chociaż tak sobie właśnie pomyślałem, że dla ciebie to pewnie żadna nowina. – Radko spojrzał na sługę drwiąco. – Podobno zastanawiają się, ile musiała ważyć ta drewniana pałka i jak silny był napastnik. – Nie rozumiem – szepnął sługa, zaciskając pięści za plecami. Znów poczuł, jak wzbiera w nim moc, której sam nie rozumiał. Czuł mrowienie koniuszków palców, krew szumiała w uszach. Odetchnął głęboko, próbując się opanować; miał nadzieję, że jego towarzysz nie zauważył, co się dzieje. Ale Radko był o wiele bystrzejszym obserwatorem, niż na to wyglądał. – Myślisz, że powinienem im ułatwić śledztwo? – zapytał spokojnie. – Chyba że uda nam się dojść do porozumienia. No ale to już zależy od ciebie, dziwaku. Sługa drżał na całym ciele, świadomy, że nie zdoła się powstrzymać – i nagle szybkim ruchem wyciągnął przed siebie obie dłonie. Radko już wiedział, że tym razem zaryzykował zbyt wiele, ale nie zdążył się nawet uchylić, kiedy objęły go mocne, sękate ramiona, a ponurą twarz sługi rozjaśnił ekstatyczny uśmiech. Wąskie uliczki Josefova nigdy nie należały do najbezpieczniejszych, ale teraz budziły grozę wśród większości mieszczan. Zabłąkani przechodnie wracający nocami do domów co krok rozglądali się niepewni, czy w ciemnym zaułku nie czyha na nich nieuchwytny morderca. Ci, którym udało się przeżyć spotkanie z potworem, opowiadali o mocnym uścisku drewnianych kleszczy i drzazgach wpijających się w ciało. Czasem też o nienaturalnym wrażeniu, jakby z ciała odpływała cała krew. Niektórzy – przykładni ojcowie rodzin, stateczni mężowie czy uczciwi kupcy, którzy znaleźli się na terenie dzielnicy tylko przez przypadek – nie wiedzieli, dlaczego przeżywali i co skłaniało napastnika, żeby zostawił ich w spokoju. Dziękowali swojej szczęśliwej gwieździe, modląc się cicho i przysięgając w duchu, że już nigdy nie zdecydują się na nocną wyprawę po mieście. Tak naprawdę nigdy nie chodziło o litość. To nie ich człowieczeństwo przemawiało do sługi: jeśli miał wybierać, szukał tych z półświatka, kipiących zwierzęcą siłą i wolą walki. Mieszczanie byli zbyt ludzcy, mieli za mało energii, jak mały, niewrośnięty w ziemię korzeń. A on, wychowany w ziemi, bezbłędnie wyczuwał, kto naprawdę miał szansę zakorzenić się w mieście. I może naprawdę zostać człowiekiem. Z biegiem czasu odnalazł drogę do domu; poznał każdą wąską uliczkę Pragi, ale było już za późno na powrót. Nie potrafiłby spojrzeć mistrzowi Samuelowi w oczy – a może po prostu przywykł do nocnego życia. Poznał już krew Cyganek i prostytutek, zabójców i złodziei: wszyscy wydawali się podobni. Zbyt łatwo było się nasycić. Wystarczyło tylko zacisnąć ramiona wokół szyi ofiary i czekać na metaliczny posmak rozchodzący się po ciele. Nikt nie mógłby nawet podejrzewać, że niski, pokraczny sługa dysponuje mocą równą korzeniowi, który czerpie życie prosto z ziemi, spragniony życia i wzrostu. Pozbawiony ludzkiej opieki i wsparcia mógł jedynie podążać za głosem instynktu. Wiadomości o tajemniczym mordercy nie dochodziły tylko do mieszkania na ulicy Červenej: jego lokator pochłonięty badaniami całkowicie zapomniał o reszcie świata. Światełko paliło się jasno w oknie na najwyższym piętrze przez całe noce, jakby alchemik w ogóle nie tracił czasu na sen. I tylko wieczorami w załomie bramy migał czyjś niewielki pokraczny cień. Przytulony do ściany kamienicy obserwator podnosił głowę, wpatrując się w okno z odrobiną żalu – i z powrotem rozmywał się w ciemności, ruszając na poszukiwanie następnego zbłąkanego przechodnia. Już dawno uznał się za stworzenie nocy. Ale to, czego się nie spodziewał, nadeszło o poranku. Świtało, kiedy sługa zmierzał do kryjówki w piwnicy, nasycony krwią kolejnej ofiary. Wybudowany zaledwie kilka lat wcześniej most Franciszka Ferdynanda, wyludniony o tej porze, przyciągał go obietnicą odpoczynku. Sługa przytulił się do kamieni, rozkoszując się ich przyjemnym chłodem, kojącym rozpalony krwią umysł. Siedział tak przez chwilę, chłonąc zapach mułu i nadbrzeżnych roślin. To go uspokoiło. A potem wychylił się, próbując spojrzeć na zdobiące most gargulce – i zamarł. W falach Wełtawy coś mignęło błękitem, przyciągając na chwilę jego wzrok, i znów zniknęło pod mostem, płynąc z prądem rzeki. Przez chwilę wpatrywał się osłupiały w kawałek niebieskiego materiału unoszący się na wodzie, aż wreszcie rzucił się biegiem w jego stronę. – Hanko! – wykrzyknął wystraszony, ale nie doczekał się odpowiedzi. Podążył wzdłuż brzegu, mając nadzieję, że jeszcze nie jest za późno; mgliste światło ulicznych lamp nie pozwalało mu dostrzec żadnego szczegółu. Biegł, kierując się tylko wynurzającym się czasem spomiędzy fal śladem błękitu. Nadbrzeże, niezabezpieczone żadną barierą, okazało śliskie od deszczu i niespokojnej wody; kilka razy musiał zwolnić, żeby nie poślizgnąć się na kamieniach i nie podzielić losu dziewczyny. Wreszcie przy niewielkim pomoście udało mu się złapać ją za włosy. Długo odpoczywał z zaciśniętymi powiekami, nie potrafiąc spojrzeć na spuchnięte od wody zdeformowane ciało. Rozpoznał je tylko po błękitnym szalu zaciśniętym mocno wokół szyi. Nawet przez chwilę nie zastanowił się, jakie wrażenie wzbudzi w mieszczanach, kiedy szedł ulicami Josefova w mokrym cyrkowym stroju, tuląc do siebie ciało Hanki. Nie czuł zimna: wszystko było zbyt nierzeczywiste, żeby potrafił myśleć o opinii innych. Wydarzenia ostatnich kilku godzin zacierały się w jego pamięci: liczyło się tylko mokre ciało w uścisku sztywniejących z bólu ramion i niebieski szal, który odruchowo miął w palcach, żeby choć trochę się uspokoić. Teraz, kiedy rozumiał już, dlaczego nie przyszła, wszystko nabrało zupełnie nowego znaczenia. Nieoczekiwanie zatęsknił za domem. Niewielka grupka ludzi ruszyła w jego stronę. Zatrzymał się, przygotowany, żeby przekazać im ciało, i nagle poczuł, że nie wie, co właściwie powinien powiedzieć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo różni się od nich wszystkich i jak dziwne mogą im się wydać jego tłumaczenia. – Hanka! – wykrzyknął przerażony kobiecy głos. Sługa drgnął: wyrzut był aż nazbyt oczywisty. – To nie ja – zaprotestował odruchowo. Przez chwilę miał nadzieję, że może ktoś z nich zdecyduje się go wysłuchać. Ale wokół sługi zwarł się krąg ludzi: wrogość na ich twarzach stawała się coraz wyraźniejsza, niemal namacalna. Stracił nadzieję, że zdoła się z nimi porozumieć; pozostała tylko ucieczka. Znacznie mniejszy od większości obecnych odrzucił na bruk martwe ciało dziewczyny, zacisnął dłoń na jej chustce i puścił się biegiem, przepychając przez tłum. |