powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CXXIX)
wrzesień 2013

Homunkulus
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tym razem nie miał problemów, żeby odnaleźć drogę: życie na ulicach nauczyło go, jak nie zabłądzić w zaułkach i wąskich przejściach. Wchłonięta krew krążyła w jego ciele, nadając ciepło skórze, rozgrzewając od środka i dodając sił. I nawet jeśli bał się mistrza Samuela, to w głębi ducha wiedział, że jego mieszkanie jest jedynym miejscem, do którego może jeszcze wrócić.
Zawahał się dopiero na progu. Drzwi były otwarte; pchnął je i rozluźnił dłonie. Błękitna chusta uwolniona z uścisku palców zaplątała się wokół jego kostek. Postąpił kolejny krok i runął na ziemię, gwałtownie wymachując rękami. Przez chwilę miał wrażenie, że nawet Hanka stoi po stronie jego napastników, i przestraszony rzucił się w stronę łóżka.
– Mistrzu! – wykrzyknął, czując, jak kąciki jego warg przeszywa ostry ból. – Mistrzu, ratuj!
Ale mistrz Samuel nie odpowiadał; leżał bez ruchu, ignorując rozpaczliwe krzyki swego podopiecznego. Sługa rozejrzał się w popłochu, próbując znaleźć miejsce, w którym mógłby się ukryć. Po chwili namysłu z desperacją szarpnął drzwi szafy i niemal natychmiast odskoczył w bok, gdy runęła na niego sterta papierów i starych ubrań. A potem poczuł drobne uderzenia w czubek głowy i ramiona i gdy osłonił się odruchowo, wreszcie uświadomił sobie, co go uderzyło. To odkrycie sprawiło, że przez chwilę zabrakło mu tchu.
Na półce w szafie sługa odnalazł jeszcze kilka takich samych figurek: ułożonych w równym rządku korzeni noszących wyraźne ślady noża. Jęknął; jednym szybkim ruchem strącił je wszystkie na podłogę, prosto na stertę podniszczonych notatek, i przykląkł przy łóżku. Miał ochotę potrząsnąć leżącym mężczyzną, oskarżyć go o to, co działo się na ulicach Pragi, zrobić cokolwiek, byle tylko zmusić go do zwrócenia na siebie uwagi. Ale mistrz Samuel nie odpowiadał, wpatrywał się martwo w sufit i sługa zadrżał: zbyt wiele ofiar pozbawił już życia, żeby nie zrozumieć, co to oznacza.
Dopiero teraz zrozumiał, że nie będzie już próbował stać się człowiekiem. Wcisnął się w głąb szafy pomiędzy stare, pachnące stęchlizną ubrania: duszność wydała mu się nie do zniesienia i przeklął swoje zbyt ludzkie płuca. Przez chwilę marzył o powrocie na cmentarz, o błotnistym schronieniu i kroplach deszczu nad głową.
I wtedy, w nagłym przebłysku olśnienia, wszystko zrozumiał. Zacisnął mocno powieki i wyobraził sobie wilgotną ziemię, łagodzącą suchość skóry, kojącą ból płuc, wciąż nienawykłych do oddychania. Zrobiło mu się niewygodnie, ale nie był w stanie ułożyć się inaczej – mięśnie zastygły w bezruchu, odmawiając mu posłuszeństwa. Po chwili nie mógł już nawet podnieść powiek. Westchnął z ulgą; podłoga pachniała stęchlizną, dokładnie tak jak w piwnicy.
Zdążył jeszcze usłyszeć głośny krzyk za drzwiami.
• • •
– Wiemy, że tam jesteś! Otwieraj!
Drzwi ustąpiły niemal od razu. Przygotowani do walki mieszczanie zatrzymali się na progu zaskoczeni brakiem oporu. Rozejrzeli się po mieszkaniu, spodziewając się zasadzki. Pierwszym, co udało im się zauważyć, był leżący tuż za progiem niebieski szal rozdarty w kilku miejscach i noszący wyraźne ślady czyichś ubłoconych stóp. Jedna z kobiet krzyknęła histerycznie. Dopiero najodważniejszy z grupy, który poprowadził grupkę ludzi do domu Samuela, pochylił się i podniósł z podłogi płat błękitnej tkaniny.
– Był tu. – Uniósł w górę materiał, pokazując go zebranym. – To jej szal. Musiał go zgubić, kiedy próbował uciekać.
W tłumie rozległy się szmery.
– Zabił go, zobaczcie – szepnął ochrypłym głosem jeden z mieszczan, z przerażeniem wskazując reszcie zebranych łóżko alchemika. Przywódca, z którego postawy dało się wyczytać wojenną przeszłość, bez wahania wszedł do izby; w ślad za nim nieśmiało wsunęła się reszta. Ale tylko wojskowy odważył się zbliżyć do łóżka i spojrzeć prosto w twarz trupa: zbyt wiele śmierci widział w okopach, żeby teraz czuć strach. Wielka Wojna raz na zawsze pozbawiła go nadmiaru złudzeń.
– Nie żyje, tak. Może od kilku godzin, sam nie wiem. – Pochylił się nad ciałem i ostrożnie dotknął ciemnej, częściowo już zaschniętej plamy, wyraźnie odcinającej się od bieli poduszki. – Ale to chyba gruźlica, nie morderstwo.
Kilka osób natychmiast cofnęło się w stronę drzwi. Wojskowy z pełnym szacunku milczeniem zamknął umarłemu powieki i odetchnął głęboko.
– Tam – odezwał się cicho.
I zanim ktokolwiek z tłumu zdążył zareagować, błyskawicznie rzucił się w stronę staromodnej wąskiej szafy. Szybkim ruchem uchylił drzwi i zajrzał do środka: mebel był prawie pusty, tylko na jego dnie spoczywało kilka starych ubrań i kawałki wyschniętych roślin. Sięgnął ręką w głąb i już po chwili trzymał w dłoni niewielką figurkę z korzenia. Odruchowo obrócił ją w palcach, przyjrzał się uważnie niezgrabnie wyrzeźbionej ludzkiej sylwetce i zmarszczył brwi. Figurka coś mu przypominała, ale niemal natychmiast odpędził od siebie tę myśl: była zbyt absurdalna. Cisnął korzeń w kąt pokoju, prosto w stertę papierów, i wzruszył ramionami.
– Tu go nie ma – powiedział z namysłem. – Był, ale już sobie poszedł. Nie mamy tutaj nic do roboty, zostawmy zmarłego w spokoju. Powinniśmy kogoś powiadomić, może miał jakichś krewnych, kogokolwiek bliskiego. Dziwne, że nikt się tym nie zainteresował.
– Nikt nie wiedział, czy to prawda – odezwał się czyjś niepewny głos i po chwili z gromady wysunął się niski, łysawy mężczyzna. Wojskowy spojrzał na niego uważnie.
– Pan wiesz coś o tym człowieku – zauważył. Jego pewność siebie na chwilę zbiła mieszczanina z tropu.
– Chorował od dawna, tak przynajmniej mówiono – wyjąkał. – Rzadko kiedy wychodził, zwłaszcza ostatnio.
– Znałeś go pan tak dobrze?
– To przecież mistrz Samuel – szepnął mężczyzna lękliwie, odruchowo pochylając głowę. Ale wojskowy roześmiał się z nagłą ulgą, jakby słowa przywołały mu w pamięci coś dawno zapomnianego czy mało istotnego.
– Mistrz Samuel? Skoro tak, to już wszystko rozumiem. Nie bądź pan śmieszny, sam się tak nazwał, kiedy zaczął dziwaczeć. Toż to zwykły aptekarz Szmul Rosenbaum. – Rozgarnął nogą zasypujące podłogę papiery i pogardliwie wzruszył ramionami. – Pamiętam jego zakład w podwórzu, nieźle mu chyba szło, zanim musiał zamknąć interes. Może tylko zbyt wiele naczytał się o alchemii. Przez tyle lat żył samotnie, nic dziwnego, że w końcu oszalał.
Korzeń mlecza po raz ostatni drgnął nieznacznie, zagrzebując się w stercie magicznych formuł, i zamarł w bezruchu.
powrót; do indeksunastwpna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.