„Żal mi francuskiego kina, bo nie ma pieniędzy. Żal mi amerykańskiego – bo nie ma pomysłów” – powiedział kiedyś Jean-Luc Godard. Po zobaczeniu prezentowanego w konkursie głównym „La jalousie” słynny reżyser zapewne zmieniłby zdanie. O filmie Philippe’a Garrela można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest pomysłowy.  |  | ‹La jalousie›
|
Jeżeli ktoś nie przepada za filmami wywodzącymi się znad Sekwany, od „La jalousie” powinien trzymać się z daleka. To uosobienie wszystkiego, co najgorsze we francuskim kinie. Philippe Garrel jest aktorem, scenarzystą i reżyserem wielu ciekawych filmów, za „Noc wolności” został w 1984 roku wyróżniony w Cannes, a za „Dziecięcy sekret” otrzymał nagrodę imienia Jeana Vigo. Tym bardziej szokuje więc fakt, że jego najnowsze dzieło przypomina pretensjonalną szkolną etiudę. Wygwizdaną w Wenecji „La jalousie” można już zaliczyć do zaszczytnego grona najgorszych filmów tegorocznego festiwalu. Ubogi aktor (syn reżysera Louis Garrel) rozdarty jest pomiędzy porzuconą matką jego córeczki a nową partnerką, Claudią (Anna Mouglalis). Claudia była kiedyś uważana za wschodzącą gwiazdę, ale od lat nie udaje jej się zdobyć żadnej roli, ma dość czekania na poprawę sytuacji i życia w ubóstwie. Gdy poznaje bogatego mężczyznę, wydaje się, że los wreszcie się do niej uśmiechnął. „La jalousie” to jeden z najzabawniejszych filmów festiwalu. Problem w tym, że nie stanowiło to raczej zamierzenia reżysera. Śmieszą zarówno egzaltowane postaci, jak i napuszone dialogi. To film, w którym bohaterowie rozmawiają o Majakowskim i Senece, o przyjacielu mówi się, że jest „naszym młodym Werterem” a główny bohater recytuje poezję podczas golenia. Wypowiadane przez aktorów zdania przypominają bełkot podchmielonych studentów filozofii. Jeśli tacy ludzie rzeczywiście istnieją należy modlić się o to, żeby nigdy nie spotkać ich na swojej drodze. Jak przystało na dzieło „artystyczne” film Garrela jest czarno-biały, podzielony na absurdalnie zatytułowane rozdziały, a aktorzy cierpią w bardzo fotogeniczny sposób pozując w najkorzystniejszym dla siebie świetle. Z niewiadomego powodu przez cały film chodzą w tych samych ubraniach, co dodatkowo wzmacnia wrażenie, że „La jalousie” nakręcono jednego popołudnia po zbyt suto zaprawianym winem obiedzie. Trudno zdecydować, któremu z dwojga głównych aktorów udało się zwyciężyć w pojedynku na najbardziej irytującą postać ekranową. Bohater grany przez Louisa Garrela najwyraźniej ma problemy z pamięcią krótkotrwałą, wydaje się, że zapomina kwestii już w trakcie ich wygłaszania. Próbkę tego stylu doskonale widać podczas jego rozmowy z młodsza siostrą: „To normalne (przerwa) byłaś mała (przerwa) gdy umarł.” James Cagney wygłosiłby w tym samym czasie trzystronicowy monolog. Piękna i sztywna jak drewno Anna Mouglalis z kamienną twarzą wygłasza patetyczne obserwacje. „To miejsce okaże się śmiercią nas obojga, nie można kochać w pustce” – brzmi jej spostrzeżenie na temat całkiem przytulnego, choć małego mieszkania, w którym wspólnie żyją. Nawet muzyka wzbudza ironiczny uśmiech. Mamy wrażenie, że jak w czasach kina niemego przed ekranem siedzi sympatyczna pani i w przerwach między szydełkowaniem przygrywa sobie na pianinie. Zastanawia, jak tak nieudolne, amatorskie dzieło trafiło do konkursu. To, że w jednej scenie eksponuje się mapę weneckiego Lido, gdzie odbywa się festiwal, nie wydaje się wystarczającym uzasadnieniem wyboru selekcjonerów.
Tytuł: La jalousie Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Francja, Niemcy Czas trwania: 77 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 0% |