powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CXXIX)
wrzesień 2013

Homunkulus
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Spektakl okazał się sukcesem, ale sługa nie zwracał uwagi na sypiące się na arenę monety, ignorował okrzyki zachwytu. Gromkie brawa, które rozbrzmiewały jeszcze długo po jego zejściu ze sceny, w jego uszach przypominały szyderstwo. Nie potrzebował wiele czasu, żeby podjąć decyzję: tego samego wieczoru stanął przed dyrektorem cyrku, pochłoniętym liczeniem utargu. Przez chwilę przyglądał mu się nieśmiało; dopiero wspomnienie występu dodało mu odwagi.
– Chcę moje pieniądze – odezwał się niepewnym głosem. – Za ten występ. I wracam do domu. Nic nie jest tego warte.
Odpowiedział mu szyderczy śmiech. Mężczyzna podniósł się z fotela, prostując mięśnie, i spojrzał z góry na koślawą, przygarbioną sylwetkę sługi. Powolnym gestem zatarł dłonie.
– Chyba nie myślałeś, że naprawdę cię wypuszczę, dziwolągu? Po tym wszystkim, co udało mi się dziś zarobić?
Nieoczekiwanie palce dyrektora zacisnęły się na rękojeści niewielkiego biczyka. Sługa poczuł dławienie w gardle, a lęk przed kolejnym upokorzeniem przy pierwszym uderzeniu przerodził się w pewność.
Mężczyzna nie docenił umiejętności nowego pracownika: nie przypuszczał, że ktoś tak mały i niepozorny znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły, żeby stawić opór. Ale gdy instynkt wziął górę nad rozsądkiem, sługa zapomniał o wszystkich obawach. W ostatniej chwili zorientował się, co robi, i spróbował złagodzić uderzenie: nie chciał występować przeciw ludziom, do służenia którym został stworzony. Ręka odmówiła mu posłuszeństwa: opadła bezwolnie jak podcięta gałąź i kiedy wreszcie zdołał nad nią zapanować, uświadomił sobie, że stoi nad zwłokami dyrektora. Krew wsiąkała w patykowate dłonie jak woda w korzeń; to uczucie sprawiło słudze nieznaną dotąd satysfakcję.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dopiero gdy dobiegły go głosy z zewnątrz, ocknął się i wybiegł z namiotu.
• • •
Przelotne, graniczące z ekstazą mrowienie w koniuszkach palców zniknęło jeszcze prędzej, niż się pojawiło. Czuł się zmęczony i zniechęcony; niepewny, dokąd iść, zasnął w bramie pierwszej napotkanej kamienicy. Sam nie wiedział, jak długo odpoczywał, kiedy poczuł, jak ktoś potrząsa jego ramieniem. Z wysiłkiem uniósł powieki i przez chwilę wydawało mu się, że śni dalej. Zamiast kolejnych napastników dostrzegł nad sobą mizerną dziewczęcą twarz patrzącą zza zasłony błękitnych włosów; to go zaskoczyło.
– Co?… – jęknął, tuląc się mocniej do bramy. Nieznajoma znów szarpnęła go za ramię; był zbyt zmęczony, żeby zaprotestować. Przyjrzała mu się z troską.
– Dobrze się czujecie?
Potrząsnął głową. Czuł się o wiele lepiej, kiedy spał: razem ze świadomością powróciło wrażenie zimna. Próbował chłonąć wodę całą powierzchnią skóry, jak czynił to jeszcze pod ziemią, ale tym razem deszcz nie przynosił ulgi. Krople przesączały się przez cienki materiał koszuli; sługa najchętniej zrzuciłby ją z siebie i wytarzał w błocie. A jednak wyczuwał instynktownie, że nie powinien tego robić przy dziewczynie.
Zamrugał z wysiłkiem. Dopiero teraz był w stanie przyjrzeć się uważnie nieznajomej. Zrozumiał już, że wcześniej uległ złudzeniu: nie miała w sobie nic nadprzyrodzonego. Chroniąc się przed deszczem, owinęła głowę niebieskim szalem, który wziął za włosy. Woda ściekała po jej twarzy prosto na ubranie sługi, który dopiero teraz poczuł ostre, przejmujące zimno. Przeszedł go nagły dreszcz: dziewczyna zauważyła to od razu.
– Nie możecie zostać na ulicy – zauważyła nieśmiało, kładąc dłoń na jego czole. – To niebezpieczne. Macie gdzie przenocować?
Pokręcił głową. I wtedy z ciemności dobiegł ich odgłos czyichś kroków.
– Chodźcie! – syknęła dziewczyna, łapiąc go za rękę. Był zbyt zdumiony, żeby zaprotestować, kiedy prowadziła go wąskimi uliczkami. Choć wątła i wychudzona, poruszała się z zaskakującą zwinnością: nie przypuszczał, że będzie potrafiła biec tak szybko.
Zatrzymali się dopiero przy jednej z kamienic, ozdobionej kamienną figurą sowy. Sługa zawahał się, niepewny, czy powinien iść z dziewczyną, ale ona pociągnęła go w głąb, prowadząc po wąskich schodach do niewielkiej piwnicy. Pomieszczenie było ciemne, wilgotne i pachniało ziemią: odrobina światła wpadająca przez okratowane okienko nie była w stanie rozproszyć panującej w nim ciemności. Sługa z lubością odetchnął stęchłym powietrzem i skupił uwagę na nieznajomej.
Dziewczyna oparła się o ścianę, oddychając ciężko; przyjrzał się jej z ciekawością, a jego nieludzkie oczy zwęziły się, dostosowując do panującego w piwnicy półmroku. Jeszcze nigdy nie widział kobiety z tak bliska. Była drobna i raczej nieładna: czarne, gładko związane włosy, nieco zbyt śniada cera i mocno zarysowany nos nie dodawały uroku jej delikatnej twarzy. Ale kiedy patrzyła w ciemność, dziwnie zamyślona, a gęste brwi niemal łączyły się na czole, jej twarz przybrała dokładnie ten sam wyraz, za którym tak tęsknił u mistrza Samuela. To wystarczyło.
A potem ciemność rozjaśnił blask świecy i sługa cofnął się przerażony w najgłębszy kąt piwnicy; choć tak wiele czasu spędził w towarzystwie mistrza Samuela, ogień wciąż napawał go lękiem. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dziewczyna wyczuła jego słabość. Spojrzała mu prosto w oczy; nie potrzebował wiedzieć o niej nic więcej, żeby wyczytać z jej twarzy niepokój równy własnemu.
– Nie bójcie się – szepnęła, chociaż to raczej sobie samej próbowała dodać otuchy. – Tu będziecie bezpieczni.
Przysunął się w stronę dziewczyny, tak blisko, aż poczuł ciepło jej ciała, i wyciągnął rękę, próbując złapać niezręcznymi palcami kosmyk włosów; drgnęła, ale nie odsunęła się.
– Jestem Hanka.
– Hanka – powtórzył cicho, z namysłem.
Dziewczyna skinęła głową, uśmiechając się niepewnie, i sięgnęła dłonią do szyi; mokry od deszczu błękitny szal zsunął się na podłogę, czarne włosy, uwolnione z węzła, opadły wilgotnymi splotami na ramiona, muskając szyję. Sługa zamarł, wstrzymując oddech: teraz wydawała się jeszcze drobniejsza niż poprzednio. Przez długą chwilę próbowała wycisnąć z włosów nadmiar wilgoci, nieświadoma jego wzroku, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, spuściła głowę. Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec, palce sięgnęły odruchowo do kołnierza sukienki.
– A wy? – zapytała łagodnie, próbując ukryć zmieszanie. – Jak wam na imię?
– Sługa. – Zawahał się. – Dziwoląg. Cudak. Sam nie wiem.
Uniosła brwi.
– Tak na was mówią? Naprawdę?
– Nikt nigdy nie mówił inaczej.
Z westchnieniem przesunęła dłonią po jego policzku, szorstkim jak kora drewna. Jej dotyk sprawił mu nieoczekiwaną przyjemność; śledził ruch palców, gładzących jego skórę, i przez chwilę zapomniał, że nie jest jeszcze człowiekiem.
Wreszcie Hanka uniosła się ze schodka, strzepnęła spódnicę. Podniosła z podłogi błękitny szal.
– Muszę już iść – powiedziała nieśmiało, jakby przepraszająco. – Ale rano wrócę.
• • •
Nie wróciła.
Czekał długo, dłużej niż powinien. A przecież wyszedł z kryjówki, kiedy tylko dojrzał na niebie pierwsze promienie słońca. Myślał, że może zabłądziła: nie widziałby w tym nic dziwnego, jego samego też przytłaczał ogrom miasta. Usiadł w bramie, walcząc z ogarniającym go coraz silniej zmęczeniem; szarawa skóra wtapiała się w ścianę starej kamienicy, pozwalając mu unikać zaczepek przechodniów. Najgorszy wydawał się upał; wysuszał zdrewniałą już skórę, żłobiąc w niej głębokie bruzdy.
W to, że Hanka nie przyjdzie, uwierzył dopiero po kilku godzinach czekania, kiedy blask zachodzącego powoli słońca stał się mniej dokuczliwy. Najgorszy ból już minął: tylko koniuszki palców mrowiły lekko, dokładnie tak jak wtedy, gdy rzucił się na dyrektora cyrku. O wiele bardziej dokuczała mu świadomość, że nie mógł już liczyć na powrót dziewczyny.
Nie przychodziła, bo nie był człowiekiem.
Obserwacja poraziła go swoją oczywistością. Zdecydowanym krokiem wyszedł z bramy przekonany, że nie spotka jej już nigdy. Ostatecznie nie miała wcale powodu wracać: zawdzięczał jej nocleg, to i tak więcej, niż mógłby oczekiwać ktoś taki jak on. Zatrzymał się przy jednym ze sklepów i jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wystawowej szybie. Przez chwilę wpatrywał się we własne oczy, niezdrowo błyszczące w zmizerowanej, niemal obcej twarzy – i cofnął się wystraszony.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

54
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.