powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CXXIX)
wrzesień 2013

Ranę zadałeś, ranę otrzymasz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– To wy go popełniliście w chwili, kiedy zmówiliście się z Kassandrem. Oby was Cerber pokąsał w zaświatach – warknął hetajr i przebił go mieczem. Perdikkas zacharczał, zwalił się na podłogę.
– Zająć się innymi w budynku? – spytał Silas, kiedy dowódca zszedł na dół.
Mężczyzna wsłuchał się w odgłosy dochodzące zza ścian.
– Za dużo tu ludzi, zresztą weszliśmy tyłem, nikt nas nie widział. Słuchaj – hetajr zwrócił się do podstarzałej hetery. – Jeśli ktokolwiek dowie się, że tutaj byliśmy, ten burdel spłonie, a was wszystkie każę ponabijać na pale. Zrozumiano?
Kobieta kiwnęła głową.
Kiedy niedługo później hetajrowie znaleźli się z dala od lupanaru, Diodoros odetchnął z ulgą. Teraz pozostał już tylko Kassander. Ruszyli z powrotem do rezydencji, w której mieszkał. Nie uszli jednak zbyt daleko, gdyż nagle, u wylotu ulicy, pojawili się żołnierze. Diodoros zatrzymał swoich i odwrócił głowę – z drugiej strony uzbrojeni ludzie również zatarasowali drogę. Nie wyglądało to dobrze. Na ich czele mógł stać każdy, nawet syn Antypatra albo jakiś inny spiskowiec, o którym jeszcze nie wiedział.
– Szykujcie się do ataku – zarządził zdecydowanym tonem. – Musimy się przez nich przebić.
– Na głowę Gorgony, co ty wyrabiasz?! – usłyszał z oddali znajomy głos Lizymacha. Dowódca wystąpił przed szereg z twarzą posiniałą ze złości. – Doniesiono mi, że miotasz się po mieście jak oszalały i napadasz na Macedończyków.
– Bogom niech będą dzięki, że cię wreszcie widzę, Lizymachu. Pod twoją nieobecność w koszarach musiałem podjąć decyzję. Postanowiłem wyrżnąć zdrajców, którzy ośmielili się wystąpić przeciw monarsze.
Powiedziawszy te słowa, Diodoros wręczył mu listy. Przez chwilę panowała cisza, a oczy Lizymacha biegały w prawo i w lewo.
– Nawet Peukestas? – spytał z niedowierzaniem. – Przecież to on podczas bitwy o miasto Mallów własnym ciałem zasłaniał nieprzytomnego króla! To dzięki niemu władca w ogóle przeżył tę potyczkę! Nie wierzę, że on również bierze w tym udział!
– Tym podlejsza jest jego zdrada. Na szczęście wszyscy już nie żyją. Został tylko Kassander.
– Dobrze postąpiłeś, reagując tak szybko. Król będzie dumny, kiedy się o tym dowie.
Diodoros mimowolnie pokraśniał z zadowolenia.
– Musimy go dorwać jak najszybciej i wreszcie to zakończyć. Kassander straci głowę, a jeśli Antypater wypowie władcy wojnę, to trudno – ciągnął Lizymach.
– Wezwij żołnierzy z garnizonu miejskiego! Jeśli mamy taką siłę na podorędziu, nikt nam nie zagrozi.
– Nie ufam straży miejskiej. Przecież połowa z nich to Persowie! Skąd wiesz, czy i oni nie są zamieszani w spisek? Kassander równie dobrze mógł dotrzeć do perskich wielmożów, a śmierć króla bez wątpienia by ich ucieszyła. Nie będziemy mieszać tutejszych, to sprawa między nami, Macedończykami.
– Cóż zatem radzisz?
– Musimy podzielić siły. Dam ci część moich hetajrów i pójdziesz zabezpieczyć pałac, a ja z resztą aresztuję Kassandra.
– To dobry pomysł, nie wiadomo, co nas jeszcze czeka tej nocy. Moi ludzie wzmocnią straż pałacową, z tym że ja chcę iść z tobą. Własnoręcznie poderżnę gardło Kassandrowi i nie możesz odebrać mi tej przyjemności.
Lizymach patrzył na niego przez długą chwilę, a potem uśmiechnął się mściwie.
– Zgoda.
• • •
Świtało już, kiedy klapa w izbie dla służby uchyliła się ze skrzypieniem. Kassander ostrożnie wynurzył się z korytarza. Był nieco zaspany, ale uśmiechał się pod nosem, widać spędził noc nader udanie. Nie zdołał się jeszcze dobrze wyprostować, a otoczyli go ukryci w głębi pomieszczenia żołnierze.
– Kassandrze, synu Antypatra! – krzyknął Diodoros z uciechą w głosie. – W imieniu, Aleksandra III jesteś aresztowany za zdradę i skazany na śmierć!
– Doprawdy? – spytał Kassander, uśmiechnąwszy się szyderczo.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Diodoros sięgnął po miecz, aby zadać morderczy cios, lecz nim jego dłoń spoczęła na rękojeści, ktoś z całych sił uderzył go w tył głowy. Mężczyzna zatoczył się, wpadł na stół z naczyniami i z hukiem wywrócił się na ziemię. Przez chwilę leżał ogłuszony, nie mogąc pojąć, co się dzieje wokół niego. Kiedy wreszcie doszedł do siebie, poczuł pustkę u pasa. Ktoś zabrał kopis i sztylet, a potem związał mu ręce.
– Przykro mi, Diodorosie, że tak to się potoczyło – rzekł Lizymach, drąc listy na kawałki – ale swoim wścibstwem nie dałeś mi wyboru.
– Co ty, na Dzeusa, wyprawiasz?! Postradałeś rozum?!
– Nie, to ty go utraciłeś – parsknął szyderczo Kassander, który stał obok Lizymacha z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – Tej nocy wymordowałeś dowódców, którzy nie chcieli dołączyć do naszego spisku. Po śmierci Aleksandra na pewno wystąpiliby przeciw nam, a przecież nikt nie chce wyniszczającej wojny domowej.
– Lizymachu… To prawda?
Hetajr nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Milczał z zaciśniętymi ustami. Nagle Diodoros zobaczył wszystko jak na dłoni. Przecież to Lizymach zasugerował mu istnienie spisku, a potem zachęcił do przesłuchania służącego Kassandra. Ów mężczyzna musiał być podstawiony, a listy znalezione w amforze sfabrykowane. Peukestas, Leonnatos oraz Perdikkas tak naprawdę nigdy nie odwiedzili syna Antypatra.
Och, Fortuno, pomyślał, czemuś mnie nie powstrzymała?
– Uwierzyłbym w zdradę każdego, tylko nie ciebie! Dlaczego?! Powiedz mi, dlaczego?! Przecież to nasz umiłowany król! Jesteśmy somatofylakes! Przysięgaliśmy służyć mu wiernie aż do śmierci!
– Zgadza się. Wszyscy go kochaliśmy. Wszyscy. Bez wyjątków. Od oficerów aż po zwykłych hoplitów, którzy szli w pierwszym szeregu do bitwy. Wtedy jak jeden mąż podążylibyśmy za nim nawet i do Tartaru. Tylko że te czasy minęły już bezpowrotnie. Wielki wojownik okazał się równie wielkim nieudacznikiem na tronie.
– Nieprawda! – warknął Diodoros. – Te czasy wcale nie minęły! Król cieszy się miłością poddanych! Tylko on może utrzymać w ryzach imperium, a także powiększyć jego granice do niewyobrażalnych rozmiarów!
– Jesteś ślepym głupcem, przyjacielu. W ogóle nie dostrzegasz tego, co dzieje się poza komnatami Aleksandra – powiedział Lizymach lodowatym tonem. – Miłość poddanych? Których? Perskich? Oni nienawidzą go jak każdego najeźdźcy. Macedońskich? Każdy prawy Macedończyk płonie z gniewu, kiedy musi wkładać kolorowe fatałaszki na modłę tych perskich kundli. Jeszcze trochę i nawet ty sam zamienisz się w nędznego Achemenida. Aleksander postradał zmysły i ze znakomitego wodza przekształcił się w krótkowzrocznego pijaka. Bez silnego władcy imperium tysiąca narodów niebawem się rozpadnie, dlatego musimy usunąć króla.
– To wy jesteście ślepi – upierał się Diodoros. – Czyż Arystoteles nie mawiał o swym wychowanku, że prawdziwy monarcha jest bogiem wśród śmiertelnych? Czyż wielki mówca Isokrates nie twierdził, iż zdobywcy Azji nie pozostanie nic prócz ubóstwienia?
– Wieczorem Aleksandra spotka to, na co zasłużył. Zresztą zabawne, że wspominasz akurat Arystotelesa. Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak bardzo nam pomógł – wtrącił Kassander chłodnym tonem, ale umilkł, kiedy dostrzegł wściekłe, karcące spojrzenie Lizymacha.
– I co teraz będzie? – spytał Diodoros, żałując, że nie może rzucić się zdrajcom do gardeł.
– Powinien umrzeć – powiedział natychmiast Kassander.
– Ja to zrobię – zadecydował Lizymach, dobywszy miecza. – Spotkamy się potem. Zostało jeszcze dużo do zrobienia.
Syn Antypatra uśmiechnął się szyderczo, przytaknął i wyszedł. Lizymach tymczasem chwycił za kark skrępowanego hetajra i powiódł go na dziedziniec.
Ostry piasek kłuł w kolana, gdy Diodoros klęczał i w myślach prosił Fortunę, aby Lizymachowi nie zadrżała ręka. Jeniec wypiął dumnie pierś i zamknął oczy. Poczuł chłód ostrza na gardle. Wiedział, że już za moment zostanie postawiony przed obliczem Charona, a potem będzie musiał wiosłować ile sił w płucach, aby wraz z innymi nieszczęśnikami znaleźć się po drugiej stronie Styksu.
Śmierć jednak wciąż nie nadchodziła, a napór klingi na gardło wyraźnie słabł.
– Uratowałeś mi życie pod Issos – rzekł po długiej chwili Lizymach. – Niestety nie mogę tego zignorować. Na Hadesa, chciałbym wypruć ci flaki i rozwlec je wzdłuż dziedzińca, ale nie mogę. Będziesz trzymany pod strażą, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Potem puszczę cię wolno pod warunkiem, że wyjedziesz jak najdalej stąd.
Diodoros odchrząknął i splunął mu pod nogi.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

62
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.