„Słowo i miecz” Jabłońskiego mogło być całkiem niezłą powieścią o początkach chrześcijaństwa na ziemiach polskich i konflikcie między dawną a nową wiarą. Jest jednak do bólu typową historyjką fantasy z nieodłączną wyprawą bohaterów po skarb i włóczeniem się po lochach niczym na klasycznych sesjach RPG.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rzecz dzieje się w pierwszej połowie XI wieku, za panowania pierwszych Piastów, poczynając od Bolesława Chrobrego (początek książki) po rządy Kazimierza Odnowiciela. Opis książki głównym bohaterem nazywa Miecława, jednak ów mazowiecki możnowładca odgrywa w powieści jedynie drugorzędną rolę. Jako rzekomy bękart Chrobrego i syn pięknej Żywii ma przywrócić chwałę swojemu rodowi, stając się pionkiem w rękach własnej matki. W efekcie na kartach powieści nie spotkamy Miecława zbyt często. Zamiast tego podążamy śladami pogańskiej kapłanki, która za wszelką cenę stara się przeciwstawić odrodzeniu władzy Piastów i chrystianizacji kraju. Wydaje się, że główną ideą, jaka przyświecała Jabłońskiemu w pisaniu książki, było przedstawienie krytyki chrześcijaństwa. To jeszcze można zrozumieć, ale obrane przez niego metody zupełnie nie spełniają swojej roli. Oto bowiem każdy kapłan (czy też, jak nazywają ich poganie, czerniec) jest odrażającą kreaturą, fizycznie odpychającą i w jakiś sposób zdeformowaną (jeden z antagonistów, brat Lucjusz, jest kulawy) kreaturą, która nie myje ani siebie, ani swoich szat. Nie mówiąc już o samych władcach: poznany na samym początku Chrobry, krzewiciel chrześcijaństwa i przyjaciel Ottona, okazuje się niewyżytym brutalem, który dopuszcza się gwałtu na głównej bohaterce. Dla większej karykaturalności postaci król umieszcza ją później w klasztorze, a urodzonego bękarta wychowuje na własnym dworze. Żeby bohaterom nie zabrakło mięsa armatniego, na karty powieści wprowadza Jabłoński przedstawicieli niezwykle tajemniczego, katolickiego zakonu rycerzy o nazwie Gladius Dei, oczywiście prezentowanego jako siedlisko najgorszego fanatyzmu. Wśród tych wszystkich iście paszkwilowych ataków na chrześcijaństwo Jabłoński prezentuje niekiedy całkiem celne spostrzeżenia związane z religią, rozbieżnościami między starą a nową wiarą czy głęboko zakorzenionymi w ludziach tradycjami. Jeden z bohaterów, dumając nad gotowością czerńców do poświęcania swojego życia za wiarę, stwierdza gorzko, że nikt nie mówi o pogańskich męczennikach. Innym razem mieszkańcy miasta nie potrafią zrozumieć, dlaczego nowy bóg domaga się krwawej ofiary całopalnej z całej rodziny miejscowego guślarza. Niestety, wszystko to tonie w masie męczącego, propagandowego bełkotu, którym jesteśmy zasypywani na co drugiej stronie. Nie ratuje książki ani wartka akcja, ani interesujące intrygi. Obserwujemy dwa równolegle prowadzone wątki: pierwszy przedstawia nam historię Żywii i jej syna, Miecława, podczas gry drugi, rozgrywany w roku 1047, to wspomniana we wstępie wyprawa po skarb, dungeon crawl i walka ze słowiańskimi zombie, a także spotkania z mało rozgarniętymi bogami panteonu Polan. Pierwsze elementy historii głównej bohaterki wydają się całkiem ciekawe; nie sposób się tu powstrzymać przed porównaniem jej do Martinowskiej Cersei, z tą tylko różnicą, że u Jabłońskiego ta postać jest o wiele bardziej „udana”, a podejmowane przez nią działania prawie zawsze kończą się sukcesem. Czego innego można by oczekiwać od wybranki bogini? Niestety, wątek polityczny szybko znika, a zastępują go słabo związane z głównym wątkiem fabularnym opowieści o bohaterach trzecioplanowych: jeden dotyczący zabójcy wysłanego na poszukiwania Kazimierza (przyszłego Odnowiciela), drugi pewnego mnicha. W obu przypadkach to jedynie preteksty (dodajmy, że dość nudne), by uraczyć nas kolejną porcją literackiej krytyki wczesnej chrystianizacji ziem polskich. Druga część książki to niezwykle ważna wyprawa, w której udział bierze dwoje kapłanów, zmiennokształtny wojownik i tajemniczy przybysz. Ot, wypisz wymaluj skład typowej drużyny sesji Dungeons and Dragons: wojownik, ranger, kapłan i mag. Ich misja wygląda na kolejny pretekst: tym razem do zaprezentowania nam autorskiej znajomości mitologii słowiańskiej. Bohaterowie walczą ze staropolskimi upiorami i zombie, w przerwach pertraktując z bogami i tocząc ze sobą przydługie i męczące (dla czytelnika) dysputy. A im dalej w las tym więcej drzew… znaczy więcej sztampowych motywów fantasy, łącznie ze szwendaniem się po lochach. Całość wygląda tak, jakby Jabłoński miał całkiem niezły pomysł, który mógł zostać dobrze zrealizowany. Sztuczne rozdmuchiwanie go do rozmiarów powieści (która na dodatek ma mieć dalszy ciąg) okazuje się jednak całkowitą pomyłką, szczególnie przez wzgląd na wprowadzanie w ów słowiański świat elementów gatunkowo nie przystających do kreowanej wizji średniowiecza. Tym trudniej zrozumieć wymienienie na samym końcu bibliografii, którą posłużył się autor przy kreśleniu realiów historycznych. Bo przecież to żadna powieść historyczna, a i termin historycznego fantasy ciężko tutaj zastosować.
Tytuł: Słowo i miecz Data wydania: 22 marca 2013 ISBN: 978-83-757-8040-6 Format: 648s. 120×198mm Cena: 42,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 40% |