Poważnie spoglądający z okładki panowie z brodami nie muszą wcale zwiastować nowej płyty ZZ Top. Ubiór i wygląd wykonawców, w połączeniu z czcionką tytułu, mogą budzić skojarzenia ze sceną muzyczną lat 70. I rzeczywiście: do tego okresu w historii rocka nawiązuje berlińskie trio Kadavar, którego drugi album, zatytułowany „Abra Kadavar”, ujrzał w tym roku światło dzienne.  |  | ‹Abra Kadavar›
|
W przypadku tego dzieła o sławetnym syndromie drugiej płyty nie może być mowy. Kadavar ponownie zabiera słuchacza w podróż do złotego okresu w historii hard rocka, w którym najbardziej płodne były zespoły pokroju Black Sabbath czy Led Zeppelin. Podstawą ich muzyki jest ciężki gitarowy riff i mocna sekcja rytmiczna w klasycznym zestawieniu gitara-bas, ale gościnnie można usłyszeć na „Abra Kadavar” również klawisze. Zespół miesza psychodeliczne pasaże, często korzysta z przesteru, stawia też momentami na doomową motorykę i bluesa w ujęciu, jakie wymyślił dla tej muzyki wspominany Led Zeppelin. Określenie dźwięków stworzonych przez Kadavar mianem stoner rocka nie mija się więc z prawdą, ale nie oddaje w żadnym stopniu ich bogactwa i głębi. „Come Back Life” z miejsca urzeka prostym, chwytliwym riffem, który w połowie zmienia charakter na marszowy, podporządkowując się wokalowi, by na koniec powrócić i przekształcić się w ostrą solówkę. Głos Christopha „Lupusa” Lindemanna operuje w wyższych rejestrach i może się podobać. Wokalista bardzo dobrze radzi sobie z językiem angielskim, w którym śpiewane są wszystkie piosenki – osoba nieświadoma pochodzenia zespołu miałaby problem ze zidentyfikowaniem, skąd grupa rzeczywiście się wywodzi. Kadavar nie zwalnia ani na moment. „Doomdsay Machine” atakuje odbiorcę agresywną perkusją i gitarą, które prowadzą następnie marszowy rytm, zagęszczający się przy okazji refrenów i zwieńczony solówką. Nie ma tu miejsca na zbytnie rozproszenie uwagi, utwory trwają po 4-6 minut i są przede wszystkim niezwykle energetyczne, naładowane dźwiękami, ale unikając jednocześnie przesytu. Wewnętrznie bogate, często pozwalają poszczególnym muzykom zaprezentować ciekawe zagrywki na bębnach, basie lub gitarze. Pierwsze takty „Black Snake” i głos Lindemanna przywodzą na myśl niektóre tony Ozzy’ego z początków Black Sabbath. W utworze przebija wyraźnie bluesowy feeling, przechodzący płynnie w kolejną ścianę wysokich dźwięków. „Dust” z początku wygląda na popis umiejętności technicznych muzyków, jednak zmienia się w pełnokrwiste, hardrockowe łojenie z obowiązkową solówką. Bardzo silnym punktem „Fire” jest kapitalnie zagrany i zaśpiewany refren, wyłaniający się po raz kolejny z marszowego tempa. Klawisze pojawiają się gościnnie w „Liquid Dream”, jednak to przesterowana gitara zdobywa uwagę na sam koniec. Rozpędzający się powoli „Rythm for Endless Minds” momentami zabiera słuchacza w psychodeliczne rejony, podobnie jak kończący płytę „Abra Kadabra”, który ma też zacięcie funkowe i jako jedyny utwór jest czysto instrumentalny. Teledyski grupy przenoszą nas w różne światy: „Come Back Life” to teksańskie pustkowia, prażące słońce, przydrożne bary i szeroka wstęga drogi; „Doomsday Machine” to już bardziej swojskie klimaty – wąski asfalt, domy charakterystyczne dla europejskich przedmieść, przeplatane ujęciami z prób, koncertów i życia codziennego członków formacji. Użyte filtry budują jednak wrażenie klipu kręconego w latach 70. czy 80. i jedynie obecność w jednym z ujęć współczesnych modeli samochodów jest tu niepasującym elementem. Być może w czasach, kiedy wspominane tu już Black Sabbath czy Led Zeppelin nagrywały swoje najlepsze albumy, Kadavar przepadłby, jako jeden z wielu. Na standardy roku 2013 przynosi jednak świeżość i energię, które wraz z nutką nostalgii tworzą na „Abra Kadavar” hardrockową petardę.
Tytuł: Abra Kadavar Data wydania: 15 kwietnia 2013 Nośnik: CD Gatunek: metal, rock EAN: 727361306427 Utwory CD1 1) Come Back Life 2) Doomsday Machine 3) Eye of the Storm 4) Black Snake 5) Dust 6) Fire 7) Liquid Dream 8) Rythm for Endless Minds 9) Abra Kadabra 10) The Man I Shot Ekstrakt: 80% |