powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CXXX)
październik 2013

Nocą wszystkie koty są czarne
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ios była mała i pusta. Opływali ją od wschodu, mijając strome rude zbocza. Trasa biegnąca lądem z Manganari do głównego miasta i potem w dół do portu musiała być karkołomna.
Po wojnie turystyka w tym rejonie odżyła, ale mimo upływu blisko czterech dekad to nadal nie było to, co kiedyś. Wysepki zamiast porastać kolejnymi hotelami, raczej zdziczały jeszcze bardziej. Przy tym, o ile Hiszpanie, przerażeni wizją powtórki z arabskiej obecności na półwyspie, zamknęli radykalnie szlaki przemytnicze z Afryki Północnej, o tyle na Morzu Egejskim między stęsknionymi do słońca wczasowiczami przewijali się też ludzie skupieni na swoich drobnych, lub całkiem sporych, nielegalnych interesach. Działo się to za częściowym przyzwoleniem odpowiednich służb, tkających swoją sieć wpływów, wędrujących w labiryncie wysepek po nitce do kłębka, aż na Bliski Wschód.
Wodolot zatoczył szeroki łuk i wpłynęli do nieco większej zatoki. Zachodzące słońce oświetlało skalistą górę nad portem, oblepioną białymi sześciennymi domkami o granatowych okiennicach.
Dimitris pokazał młodym hotelowy bungalow, tuż nad plażą, w odległości spaceru zakurzoną szosą od przystani.
– Facet siedzi w pokoju, cały czas – dodał. – Chyba ze dwa razy wyszedł na balkon.
Znaleźli sobie dobry punkt widokowy, w tawernie na świeżym powietrzu.
– Promem ktoś ma przypłynąć. To jest kluczowy moment, chcą zgarnąć ich dopiero wszystkich razem.
Noc zapadała stopniowo. W bungalowie zamknięto okiennice i zapalono światło. W końcu do portu zawinął wielki prom, groteskowy w małej zatoce, jak zabawka z zestawu o zupełnie innej skali niż wyspa. Fala, jaką wywołał, aż chlupnęła o plażę, w ciemności za niskim murkiem.
Na betonowe nabrzeże wyjechał jeden samochód i wyszła grupka podróżnych. Żaden z nich nie ruszył w stronę obserwowanego hotelu, a kilka minut później prom odpłynął.
– Coś się sypnęło…
Dimitris nawet nie maskował napięcia. Zdenerwowany, bawił się breloczkiem z kluczykami do suzuki i nagle podzielił się z Kotami wiedzą, którą – skoro mówił im o tym teraz – powinien był im pewnie zaserwować od razu na wstępie.
– Ten blog, to oni znaleźli przypadkiem. Jeden zespół trafił do szejka po linii kontaktów z podejrzanymi ludźmi, drugi zupełnie niezależnie znalazł go jako autora bloga. Kiedy okazało się, że można dziadka pod tym pretekstem choćby na chwilę aresztować, sprawę przejął w całości kontrwywiad. Bo przede wszystkim chodzi o to, że szejk był niby taki leciwy, ale on normalnie pracował nadal na kontrakcie! Tylko, że jakimś krótkim. Jako ekspert dla przedsiębiorstwa, które na zasadzie outsourcingu współpracowało z producentem sztucznych inteligencji używanych w przemyśle.
Ilustracja: <a href='mailto:wolffowna@gmail.com'>Magdalena Wolff</a>
Ilustracja: Magdalena Wolff
– Jakim przemyśle? – pytanie Sanji zabrzmiało raczej wisielczo.
– Producent głównie chwali się zleceniami dla farm wiatrowych na Bałtyku, wiecie, te wielkie wiatraki generujące prąd.
Zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, na telefon Katranidisa przyszła wiadomość. Grek wstał od stolika.
– Zmiana planów. Muszę was tu na jakiś czas zostawić, trzymajcie się w nocy z dala od hotelu.
Popović i Rueckner odprowadzili wzrokiem Dimitrisa, który szedł szybko w kierunku wodolotu.
– Powiedział „w nocy”. Ale chyba wolałby, żeby aresztowali tego gościa natychmiast.
– Ja też bym wolała.
• • •
Większość przyjezdnych zatrzymywała się na Horze czyli w miasteczku wysoko nad portem, więc tawerna, w której siedziały Koty, wyglądała raczej na taką dla miejscowych – krzesła nie od kompletu, papierowy obrus. Paragon dostali w kieliszku, żeby nie porwał go wiatr, ale w porównaniu z Manganari tutaj panowała ciepła, spokojna cisza.
Kelner z zatkniętym za ucho kwiatem oleandra miał gości w nosie, przekonany, poniekąd słusznie, że nikomu tu nigdzie się nie śpieszy. Rozmawiał z zasuszonym, spalonym słońcem mężczyzną, który – jak zorientowały się Koty z drobnych, w zasadzie nieuchwytnych przesłanek – miał chyba niewiele ponad sześćdziesiąt lat, ale dla nieuważnego obserwatora wyglądał i na dziesięć więcej.
Grek przeniósł wzrok na trójkę młodych ludzi akurat w momencie, kiedy Sanja wyjadała coś Peterowi z talerza, a Szymczyk, oparta o ramię kumpla, piła piwo z jego szklanki. Dziadek zarechotał i zawołał po angielsku, z tutejszym akcentem:
– O, a tym to wesoło! Jeden chłopak, dwie dziewczynki, zupełnie jak w Kalifacie.
– Przecież to moje siostry! – oświadczył Rueckner z głębokim przekonaniem, mimo że jedyne geny, jakie mieli wspólne, pochodziły od kota.
– W Arabii to byśmy tu siedziały w czarnych abajach i tylko by nam oczy znad nikabów błyskały – Lwie Serce pokazała gestami, jak ponuro i groźnie wyglądałyby wtedy.
Mężczyzna śmiał się do jasnowłosej Kotki, ale niewinnie, jak do dziecka.
– Oj, nie lubisz ty Kalifatu, co, dziewczynko? Dzisiaj młodzi raczej się polityką nie interesują, to tylko, my, stare dziady, rozprawiamy o dawnych bojach.
– Pan walczył? – Sanja podsunęła mu krzesło.
– Toż my tu wszyscy weterani! Jeden własnymi rękami bronił Krety przed arabskim desantem, drugi Cypr Turkom odbijał, a jakby się lepiej rozejrzeć, to by się pewnie znalazło i takich spod Maratonu – Grekowi najwyraźniej dopisywał świetny humor. – Nie, tak serio, to nie walczyłem. Służyłem na morzu, na unijnym okręcie, wiele się nie nawojowałem.
Nastrój zepsuł mu się nagle, Koty zamarły. Peter szepnął coś do kelnera i ten po chwili postawił przed starym marynarzem kieliszek ouzo.
– Ratowaliśmy cywilów z Palestyny, Żydów, Arabów. No… Wtedy.
Popović wzdrygnęła się. Pod sam koniec wojny, będącej w dużym stopniu serią wewnętrznych rewolucji, wspieranych tylko z Rijadu, w najbardziej zapalnym punkcie regionu zakotłowało się ostatecznie. Unia pośredniczyła w rozmowach pokojowych, ludzie usiłowali uciekać na własną rękę. Gołym okiem było widać, że za chwilę Kalifat zaleje swoją potęgą wszystko, aż do morza, choćby na mocy porozumień oddana miała być tylko – i aż – Jerozolima.
Tyle, że izraelski generał, który miał w tym przekazaniu wziąć udział – on uważał się za patriotę. W tamtych czasach naprawdę nie było trudno o fanatycznego generała, ani też o dostęp do broni atomowej. Święte Miasto przestało istnieć. Nuklearna Masada.
Na wybrzeżu wybuchła ostateczna panika.
– Ewakuowaliśmy tylu ludzi, ilu tylko się dało. Znaleźliśmy się w strefie skażonych deszczy. Ja jestem zdrowy jak ryba, ale mój syn urodził się z ciężką wadą. Mówią, że to nie od tego. – Stary wzruszył ramionami. – Wyście tam, na północy Unii, już od iluś pokoleń prawdziwej wojny na oczy nie widzieli.
– No, bez przesady – żachnęła się nagle Sanja. – A chociażby zamach w tunelu pod kanałem La Manche?
– Ale to chyba przed waszym urodzeniem?
Skinęła głową. Niewątpliwie przed, w związku przyczynowo-skutkowym. Kiedy w czterdziestym szóstym w tunelu pod kanałem terroryści rozpylili fosgen, klimat polityczny osiągnął ten punkt, w którym zostało zmienione prawo. A w związku z tym mógł ruszyć Projekt, od strony naukowej gotowy już od dłuższego czasu. Dwa i pół roku później urodził się Steven Griffin, pierwszy Kot, a kilka tygodni po nim – Sanja. Potem cała reszta, partiami po pięcioro.
Gdyby nie zamach, byłaby zupełnie innym… kimś. Normalnym człowiekiem. Pewnie i tak wstąpiłaby do armii, starsza z córek swojego ojca, traktowana zawsze raczej jak chłopak. Może latałaby myśliwcem jak stary Popović, może służyła w wywiadzie jak Katranidis, no i w sumie jak ona sama teraz. Ale wszystko byłoby inaczej.
Grek, widząc wyraz twarzy Kotki, uciął temat:
– Jesteście młodzi, dość gadania o takich rzeczach! Powinniście iść na Horę, pić całą noc, tańczyć, spać na szosie!
• • •
Z zaleceń weterana skorzystali tylko o tyle, że rozłożyli się na ciepłym piasku plaży, z zamiarem złapania kilku godzin cennego dla nich snu. Za ulicą i żywopłotem z hibiskusów kelner gasił światła na tarasie tawerny.
Rueckner już przysypiał. Lwie Serce zwinęła się przy nim, przeżegnała się i z półprzymkniętymi powiekami modliła się, przesuwając palcem po różańcowym pierścionku.
Sanja siedziała jeszcze chwilę, patrząc na czarną wodę zatoki. Twarz muskał jej upalny wiatr, pachnący solą, wiejący od Kalifatu. Popović pomyślała nagle o Stevenie. Na pewno nie można było o nim powiedzieć, żeby był praktykującym muzułmaninem, zwłaszcza, że byłoby to po prostu niewykonalne przy trybie życia Kota. Jadł, co mu dawano, w wolnym czasie chodził z wszystkimi na imprezy i pił na nich, choć nigdy nie upijał się tak naprawdę. Oczywiście nie modlił się pięć ani nawet trzy razy dziennie, ale Sanja widziała go kilka razy przy modlitwie. Znała słowa, uczona arabskiego od dziecka.
Pomyślała, że to właśnie byłby jeden z takich momentów, kiedy Steven, jak Maja, mógłby chcieć porozmawiać z Bogiem. Stąd Mekka wydawała się być dużo bliższa.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.