W miniony weekend na nasze ekrany wszedł „Kongres” Ariego Folmana, luźna adaptacja powieści Stanisława Lema „Kongres Futurologiczny”. Z tej okazja na łamach Esensji chcemy przypomnieć długą i niekoniecznie szczęśliwą historię kinowych adaptacji dzieł najsłynniejszego polskiego pisarza SF.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Milcząca gwiazda (Der Schweigende Stern, NRD-Polska, 1960, reż. Kurt Maetzig) Pierwsza z powieści Stanisława Lema wydanych oficjalnie jako książka nie należy wprawdzie do jego najwybitniejszych dzieł, ale pozytywnie wyróżnia się na tle produkcji tamtego okresu w krajach socjalistycznych. Historia wyprawy na Wenus zawiera oczywiście silny element propagandowy (dowiadujemy się, że „wiele już lat minęło od upadku ostatniego państwa kapitalistycznego”), tyle że dla Lema najważniejsze są obszerne dygresje naukowo-techniczne. Ta naukowa oprawa przyćmiewa nawet główny z pozoru temat książki – ostrzeżenie przed atomową zagładą i apel o rozbrojenie. „Astronauci” szybko doczekali się ekranizacji. „Milcząca gwiazda” Kurta Maetziga, wystawna barwna koprodukcja polsko-enerdowska, była największym przedsięwzięciem fantastycznonaukowym krajów socjalistycznych w tamtym okresie. Niestety naukowe dywagacje Lema praktycznie zniknęły, poszerzono za to warstwę propagandową. Postacie wygłaszają deklaracje wprost do kamery, co chwilę podkreślana jest przewodnia rola ZSRR w podboju kosmosu. Warstwa przygodowa jest naiwna, a pozbawieni poczucia humoru bohaterowie tworzą, wbrew intencjom twórców, antypatyczną gromadkę sztywniaków. Dzisiaj zainteresować może tu widza chyba tylko ciekawa scenografia Anatola Radzinowicza. Co ciekawe, film, w skróconej wersji, wyświetlany był również w USA, jako „First Spaceship on Venus”. Przemontowany, zdubbingowany, skrócony, okazał się… jeszcze gorszy i dostąpił niesławy zaprezentowania w poświęconym złej fantastycze prześmiewczym cyklu „Mystery Science Theater 3000”. Opinia Lema: „Ten film był dnem dna”  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ikaria XB1 (Ikarie XB1, Czechosłowacja, 1963, reż. Jindrich Polák) „Obłok Magellana” to chyba najbardziej epicka opowieść w karierze Lema, połączony zapis pierwszej, wieloletniej wyprawy międzygwiezdnej i historia ludzkości aż do XXX stulecia. W mniejszym stopniu niż „Astronauci” koncentruje się na technice, bardziej na psychologii. Lem kładzie nacisk na relacje między ludźmi zamkniętymi na 20 lat w statku kosmicznym. Przedstawia bohaterów zmagających się z kryzysami wewnętrznymi, a nie z zagrożeniem z Kosmosu. Jeszcze nie ryzykuje tu pokazania kontaktu z obcą cywilizacją – przerywa powieść w najciekawszym momencie. Czarno-biały czeski film Jindrzicha Polaka „Ikaria XB-1” nie wymienia w napisach Stanisława Lema, zmieniono nazwę statku (z mitycznej „Gei” na równie mityczną „Ikarię”), a bohaterowie noszą inne imiona, jednak główne wątki – życie na pokładzie statku w trakcie długiej podróży, kryzys psychiczny załogi, spotkanie wymarłego statku kosmicznego z Ziemi – ewidentnie zaczerpnięto z powieści Lema. W latach 60. film był chwalony za nietypowe podejście do tematu podróży kosmicznej, potraktowanej nie jako pasmo przygód, ale społeczno-psychologiczne doświadczenie. Dziś widać, że właśnie tego typu najlepsze wątki pożyczono od Lema, a gdy twórcy próbowali dodać coś od siebie, wprowadzali schematyczne i logicznie błędne klisze z gorszych produkcji fantastycznych. Tu także powstała amerykańska wersja, skrócona, zdubbingowana (zmieniono nawet nazwiska), z dodaną absurdalną końcową sceną, gdy kosmonauci, lądując na obcej planecie, widzą witającą ich… Statuę Wolności.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Profesor Zazul (Polska, 1965 reż. Marek Nowicki, Jerzy Stawicki) W 1965 roku para Marek Nowicki i Jerzy Stawicki napisała scenariusze i wyreżyserowała dwie krótkometrażówki oparte na opowiadaniach Stanisława Lema, w obu wykorzystując Ijona Tichego (w tej roli Piotr Kurowski). Pierwsza z nich, „Profesor Zazul” (która doczekała się premiery 3 lata później) to ekranizacja tekstu „Ze wspomnień Ijona Tichego cz III”, pierwotnie opublikowanego w tomie „Księga robotów”, później dołączana do „Dzienników gwiazdowych”. Tichy, podróżując samochodem, trafia do domu tajemniczego profesora Zazula, rodzimego wcielenia idei szalonego naukowca. Zazul opowiada Tichemu o eksperymentach z klonowaniem, by ujawnić straszliwą prawdę – on sam jest kopią profesora, a oryginał spoczywa w słoju z formaliną. Całości mrocznego dziełka dopełnia paranoiczna i nieoczywista pętla, spinająca w finale początek i zakończenie filmu. Dwudziestominutowy film jest solidną nowelką grozy, w której rozbawienie budzi fakt, że twórcy pokazują, że akcja toczy się na zachodzie poprzez ciągłe eksponowanie butelek coca-coli…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przyjaciel (Polska, 1965, reż. Marek Nowicki, Jerzy Stawicki) Dwudziestominutowa nowelka filmowa z 1965 jest z kolei ekranizacją jednego z opowiadań z „Inwazji z Aldebarana”, tu z gościnnym (bo w tekście oryginalnym go nie było) występem Ijona Tichego (tytułowanego „inżynierem”) – w tej roli ponownie Piotr Kurowski. Dziś „Przyjaciel” to nawet dość urokliwa ramotka. Tytułowy bohater to superkomputer, pragnący zapanować nad światem, a pomaga mu oddany opiekun nazwiskiem Harden, który nawet w sprytny sposób werbuje do pomocy niczego nie spodziewającego się Ijona Tichego, wykorzystując jego poczucie winy po sfingowanym wypadku samochodowym. Nie z Tichym takie numery, ukryte motywy zostają odkryte, a podstępny plan zniweczony. Całość ma sugestywny kształt rodzimej fantastyki naukowej z lat 60. – z industrialnymi fabrycznymi wnętrzami i ogromnym komputerem obezwładniającym feerią nieustannie migających lampek.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przekładaniec (Polska, 1968, reż. Andrzej Wajda) „Przekładaniec” Andrzeja Wajdy ze znakomitym Bogumiłem Kobielą w roli głównej, do scenariusza samego Lema to jedyne w dorobku twórcy „Człowieka z żelaza” dzieło SF. Ta miniatura świetnie ujmuje dwie charakterystyczne cechy Lema: jego wyczucie absurdu i pytania o praktyczne problemy związane z postępem naukowym. Kierowcy wyścigowemu po kolejnych wypadkach przeszczepia się części ciała różnych osób, co w trudnej sytuacji stawia samego kierowcę (na ile pozostaje sobą?) i firmy ubezpieczeniowe wypłacające odszkodowanie za śmierć ofiar (ile procent wypłacić, skoro niektóre części ciała nadal żyją?). Opinia Lema mówi sama za siebie: „Przekładaniec sprawdził się do tego stopnia, ze przedstawiona historia wydała mi się nawet bardziej zrozumiała w filmie, niż w noweli.”  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Solaris (ZSRR, 1968, reż. Nikołaj Nirenburg) Nie, nie, nie dajmy się zwieść! To nie jest film, ale telewizyjna – dwuczęściowa (trwająca w sumie ponad 140 minut) – inscenizacja teatralna najsłynniejszej w świecie (a w Rosji cieszącej się szczególną popularnością i estymą) powieści Stanisława Lema. Powstała na cztery lata przed ekranizacją autorstwa Andrieja Tarkowskiego i w zasadzie popadła w zapomnienie, gdy tylko na ekranach kin pojawił się nowy „Solaris”. Od strony scenariuszowej dzieło Borisa Nirenburga i Lidii Iszymbajewej jest dużo bliższe zamysłowi oryginalnemu; niestety, w warstwie wizualnej – pozostawia wiele do życzenia. Czemu zresztą trudno się dziwić. Scenografia, rekwizyty, nawet stroje bohaterów – wszystko sprawia dzisiaj wrażenie, jakby zostało wyciągnięte z zapleśniałych sowieckich magazynów. Patrząc na to, trudno uwierzyć, że jesteśmy na pokładzie stacji badawczej gdzieś w kosmosie. Nie mniejszy kłopot autorzy mieli z przedstawieniem cytoplazmatycznego oceanu pokrywającego planetę. Spektakl broni się za to aktorstwem. Ale czy mogło być inaczej, skoro Krisa Kelvina zagrał Wasilij Łanowoj (hrabia Aleksiej Wroński w „ Annie Kareninie” Aleksandra Zarchiego), a naukowca Snauta – Władimir Etusz (inżynier Bruns z „ 12 krzeseł” Leonida Gajdaja)? W porównaniu z późniejszym o kilka lat obrazem kinowym, telewizyjno-teatralny „Solaris” może się wydawać jego „ubogim dzieckiem”, ale z drugiej strony nie sposób nie docenić próby wiernego oddania idei pisarza, bez poprawek i religijnej otoczki, jaką przydał swojej wersji Tarkowski.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Solaris (ZSRR, 1972, reż. Andriej Tarkowski) Przyznajmy to szczerze – „Solaris”, uważanej całkiem słusznie za najwybitniejsze dzieło Lema, nie da się sfilmować przy zachowaniu całej głębi przekazu. To zarówno oszałamiająca wizja Obcego, traktat o ograniczeniach nauki i przypowieść o niemożności kontaktu z odmienną inteligencją. Powieść jest wypełniona błyskotliwymi paranaukowymi opisami badania obcej planety i solaryjskiego Oceanu, z psychologicznym zacięciem schodzi w mroczne głębie ludzkiego umysłu, dotyka motywów religijnych, a także – a może przede wszystkim – jest historią miłości, straty i winy. Dla potrzeb filmu trzeba to wszystko okroić do wybranych wątków. Tym tropem poszedł zarówno Andriej Tarkowski, jak trzy i pół dekady później Steven Soderbergh w dwóch ekranizacjach „Solaris”. Tarkowski przez kilka tygodni dyskutował z samym Lemem o koncepcji filmu, ale w końcu zupełnie rozeszli się w interpretacji „Solaris” i doszło do słynnego epizodu, w którym Lem powiedział Tarkowskiemu „Wy durak” i zrezygnował z udziału w projekcie. Pisarza wzburzyło usilne ignorowanie przez Tarkowskiego zasadniczego pytania powieści: jak zachowa się człowiek w zetknięciu z obcym bytem, nijak niepasującym do ludzkich wyobrażeń (nieantropomorficznym, niecharakteryzującym się ludzką inteligencją, niezainteresowanym kontaktem itd.). Zdaniem Lema, Tarkowski z problemu naukowego chciał zrobić melodramat rodzinny, w którym pyta przede wszystkim o relacje międzyludzkie. Tarkowski protestował – twierdził, że pyta raczej o naturę człowieczeństwa, argumentował, że twórca z wizją musi podczas ekranizowania dzieła szukać swojej własnej koncepcji, czasami ignorując zamysły autora pierwowzoru. Do tego twierdził – akurat cokolwiek głupawo – że atrybuty fantastyczno-naukowe nie mają nic wspólnego ze sztuką i należy z nich kompletnie zrezygnować. W jednym miał chyba jednak rację – Lem nie rozumiał wówczas języka kina i sugerował rozwiązania zbyt literackie, opierające się głównie na słowie mówionym, a nie na operowaniu obrazem i dźwiękiem. Poza rozbieżnościami w koncepcjach obu twórców do gry weszła też rosyjska cenzura, która wymusiła na Tarkowskim szereg zmian w jego własnych pomysłach. W rezultacie powstał film złamany, gubiący w drugiej połowie zasadnicze pytania, jakie stawia w pierwszej połowie. Z tego powodu sam Tarkowski uważał „Solaris” za swój najsłabszy film, choć patrząc z dzisiejszej perspektywy, trudno zaprzeczyć, że stawia on ciekawe pytania właśnie o to kiedy i gdzie człowiek pozostaje człowiekiem. Opinia Lema: „Solaris to film bez-na-dziej-ny. Niestety, facet (Tarkowski – przyp. red.)był uparty jak dziki osioł. (…) tego reżysera nie można zreformować, a przede wszystkim niczego nie da się mu wytłumaczyć, bo i tak wszystko przerobi na swoje”. |