Po drugiej stronie pomieszczenia jeden z chłopców pochylił się nad Królową. Mówił coś do niej, jednocześnie łypiąc łapczywie w rozpościerający się przed jego oczami przepastny dekolt. Życzyłem mu, żeby chociaż się nie zaślinił. Każdy człowiek zasługuje na odrobinę godności. – Dlaczego wołają cię Śnieżka? – spytałem naiwnie. Uśmiechnęła się. Zaczerwieniony nos i puste, przekrwione oczy pozbawiły mnie wątpliwości. – Zapomnij, że pytałem. – Pytałeś o co? Przekręciła się na stołku barowym, patrząc na mnie uporczywie. Jej spojrzenie w założeniu miało chyba być łobuzerskie, może nawet inteligentne. Odniosłem jedynie wrażenie, że gdyby nie przytrzymywała się kurczowo blatu, runęłaby na podłogę. – Co robisz, Śnieżko? – pociągnąłem rozmowę. – Czym się zajmujesz? – Studiuję – odparła. – Kulturoznawstwo. – Czyli znasz się na kulturach? Nie wygrałbym konkursu na żart miesiąca. Śnieżka nie była jednak wybredna, parsknęła śmiechem tak tubalnym, że prawie zaraźliwym. Prawie, bo jej oczy psuły czar. Rozszerzone źrenice, dwie czarne dziury, zdawały się pożerać mnie żywcem. – Co o mnie mówili przy twoim stoliku? – zapytałem. – Czyli słyszałeś? – Gdybym słyszał, to bym nie pytał. Widziałem tylko, że na mnie wskazujesz. – Przepraszam. Mama nigdy mnie nie nauczyła, żeby nie pokazywać obcych palcami. Była za bardzo zajęta. – Zajęta? – Tłumami chętnych. – Taka ładna była z niej dziewczyna? – Nie, taki gruby miała portfel. Ostatnie dziedziczki rodu. Stare pieniądze. Kimkolwiek był ich prywatny Hilton, Rockefeller czy Gates, pewnie przewracałby się w grobie na wieść o tym, jak traktuje się jego krwawicę. – Jesteś bogata? – spytałem z udawanym niedowierzaniem. – Cholera, mogłem chociaż ładniej się uczesać. – Nie jestem. Moja matka jest. Była. – Już nie jest? – Teraz bogaty jest jej facet. Wyobraź sobie najbardziej zaborczego typa na świecie, przemnóż przez dwa i będziesz mniej więcej wiedział, co to za gość. – Aż tak źle? – Żartujesz? Praktycznie wyrzucił mnie na bruk. Zabrał całe pieniądze, matkę przekabacił albo zastraszył, diabli wiedzą. Wyglądał na brutala, ale miał też gadkę. A mnie posłał tu na studia. – Na złość? – Chciałam studiować, pewnie. Kulturoznawstwo, jakże inaczej. Ale mogłam to robić w domu. Tam też mamy uniwersytet, wiesz. Nie miałem pojęcia, gdzie właściwie mieszkała, ale zgodziłem się bez protestów. Ten przypływ szczerości mnie wzruszał. Troszeczkę. Chciałem, żeby się wygadała. – To gdzie mieszkasz? – Wynajmuję pokój. – W akademiku? – Nie. Nigdy nie pójdę do tego motłochu. Wolałam iść na swoje, nawet gówniane, niż tam. – Nie jest tak źle. Kiedyś sam mieszkałem. Piętnaście lat temu. Byłem starszy, niż jej się wydawało. Gdyby była trzeźwa i rozsądna, pewnie by zauważyła. Zmarszczki tu i tam, pojedynczy siwy włos, cera dorosłego mężczyzny. Na szczęście nic do niej nie docierało. Świat zewnętrzny stanowił kolorową plamę, trochę jak ostatnie kilkanaście minut „Odysei kosmicznej”. Widziała mnie przekrwionymi oczkami i czuła ode mnie wodę kolońską swoim kokainowym noskiem, ale tak naprawdę nie dostrzegała żadnych szczegółów. – Widzisz ich? – spytała, pokazując kogoś. Nie przyglądałem się uważnie, ale potaknąłem. – Z nimi mieszkam – powiedziała. – Z tamtymi dwoma? – Tak. Nie tylko. Siedmiu facetów. Mieszkanie jest duże, rozumiesz. Połączyli dwa piętra, są schodki, wspólna kuchnia, dwie łazienki. Na górze dwa pokoje, na dole trzy i pół. Pół, bo jeden śpi w salonie. Inny dzieli się pokojem z kumplem. Jeszcze inny z bratem. Właściciel nic nie wie. Nawet mu do głowy nie przyszło ich sprawdzać. – Musi tam być gęsto. – Czasem nie idzie się przepchnąć do kuchni. Albo wchodzisz nocą do łazienki, a tam ktoś robi sobie dobrze. – Nie przeszkadza ci to? – Przyzwyczaiłam się. Jak siedmiu facetów mieści się w mieszkaniu, nawet dwupoziomowym? Pomyślałem, że muszą być bardzo mali. Wręcz kompaktowi. Bądź, jak mówiono w dawnych czasach, nikczemnego wzrostu. – Miałaś braci? – spytałem trochę od niechcenia. – Nie. Siostrę, ale umarła dawno temu. Bardzo dawno. Byłam tak mała, że ledwie ją pamiętam. Mama mówiła, że urodziła się z defektami i nie przeżyła. Nie pamiętam nic z tego. Może tak tylko mówi. – Pokolenie Czarnobyla. – Już gdzieś to słyszałam. – Wybacz. Spojrzałem na jej kolegów. Jeden z nich rozmawiał z niewysoką dziewczyną o obfitych kształtach. Nie grubą, nie to mam na myśli. Krągłą we wszystkich miejscach, które interesują przeciętnego faceta. Rzucała się w oczy najbardziej z całej gromadki. Bardziej nawet niż moja rozmówczyni. Śnieżka zauważyła moje spojrzenie. – Podoba ci się Królowa? – spytała. – Królowa? – Tamta ze skarpetkami w biustonoszu. Byłem w stanie się założyć, że Królowa bynajmniej nie musiała się uciekać do równie tanich chwytów. Zacząłem za to zastanawiać się, czy wyeksponowany dekolt Śnieżki to tylko i wyłącznie dzieło natury i dobrze skrojonego ubrania. – Może być – odparłem. – Może być? Połowa sali na nią leci. – Pewnie tak. – Jesteś gejem? W jej oczach zobaczyłem szczere zainteresowanie. – A gdybym był, to odeszłabyś od stolika? Trawiła to dłuższą chwilę. – Wiesz, chyba za dużo myślisz – powiedziałem w końcu. – Postawiłbym ci drinka, ale nie powinnaś już więcej pić. – Jesteś gejem. – Właściwie to niezupełnie. – Bi? – Nie. – Bi-ciekawy? – Najprędzej. Ale czemu tak naprawdę cię to interesuje? Nerwowe zerknięcie w bok, w stronę toalet. Zabawna sprawa, jedne drzwi zdobił rysunek chłopca, drugie dziewczynki, a na trzecich znajdowała się para obojga płci. Właściciele tego miejsca nie dbali o pozory. – Nieważne – mruknęła. – Mieszkam z siedmioma facetami. Statystycznie przynajmniej jeden z nich musi być gejem. Nie jestem homofobką. – Statystycznie jeden na dziesięciu. – Co? – Tak było w tym starym żarcie. Dziewięciu na dziesięciu facetów woli kobiety z dużym biustem. Na przykład Królową. A ten dziesiąty woli tamtych dziewięciu. – Bardzo śmieszne, ha ha. – Nie mówiłem, że będzie śmieszne. To tylko skojarzenie. Popatrzyła na mnie. – Wypytujesz mnie jak gliniarz. Jakbyś sprawdzał, czy nie zwiałam z domu czy coś. – Może faktycznie trochę tak. – Jestem pełnoletnia, wiesz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zdanie klucz. Tak mówisz, kiedy rodzice robią się nadopiekuńczy. Kiedy sprzedawca w sklepie waha się, czy wydać ci alkohol. Kiedy lekarz zastanawia się, czy przepisać ci antykoncepcję. Kiedy planujesz iść do łóżka ze starszym facetem, a jego dręczą wątpliwości. – Nie jestem gliną – uspokoiłem ją. – To dobrze. Chociaż i tak mam wrażenie, że zaraz rzucisz coś… no wiesz, jak z filmu sensacyjnego. Raczej coś w rodzaju „ta karczma Rzym się nazywa”. Najstarszy hollywoodzki greps w historii literatury polskiej. No chyba że Biblię napisał Polak – nic nie umywa się do „Jestem, który jestem”. Wszechmogący nie potrzebował nawet ciemnych okularów i spluwy, w odróżnieniu od bohaterów kina akcji. Po drugiej stronie pomieszczenia jeden z chłopców pochylił się nad Królową. Mówił coś do niej, jednocześnie łypiąc łapczywie w rozpościerający się przed jego oczami przepastny dekolt. Życzyłem mu, żeby chociaż się nie zaślinił. Każdy człowiek zasługuje na odrobinę godności. Dziś rozumiem już, czego chciał. Widzicie, teraz wiem o wiele więcej o Królowej. Jej ksywa wzięła się od tego, że lubiła dominować w łóżku. Nie po prostu być na górze, ale kazać facetom czołgać się po podłodze i kwiczeć. Po namyśle jej dekolt wydaje mi się o wiele bardziej niedostępnym miejscem niż wtedy. Królowa nie była łatwą dziewczyną. |