powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXXXI)
listopad 2013

Martwa
Maciej Jurgielewicz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Mój Boże… – Łanego aż zachwiało. Powstrzymał chęć zwymiotowania i krzyknął: – Marta!
Gwałtownie przekręciła głowę i spojrzała na niego mętnymi oczami. Była cała umazana krwią i płynami z rozszarpanego trupa. W bladym, skaczącym świetle jarzeniówki wyglądała kompletnie nierealnie.
– …aaa–am mooo–ujeeee… – wybełkotała z pełnymi ustami i wróciła do jedzenia. Na twarzy Łanego malowała się coraz większa rozpacz.
– Co ty narobiłaś – jęknął w końcu. Podszedł do niej i z wściekłością odepchnął ją od ciała. Chwyciła jego rękę i szarpnęła tak, że prawie stracił równowagę. Siła i gwałtowność ruchu kompletnie go zaskoczyły. Dziewczyna zamarkowała się jak do ugryzienia, ale zatrzymała jego dłoń przy swojej twarzy. Z odrazą patrzył na jej otwartą buzię, wypełnioną cuchnącymi strzępkami wnętrzności. Ona utkwiła w nim martwe spojrzenie matowych źrenic otoczonych gęstą siecią pękających żyłek. Syknęła, puściła rękę i pochyliła głowę. Ze wzrokiem wbitym w podłogę przesunęła się kawałek i przylgnęła do jego nóg. Ocierała się o Łanego, charcząc i stękając.
– Dobra… dobra… – Paweł próbował dodać sobie odwagi. – Już, dobrze, mała, spokojnie, spokojnie…
Kucnął obok niej i opuścił głowę. Słuchał jej płytkiego, nierównego oddechu, który momentami słabł i całkowicie zanikał. Po kilku minutach podniósł się i wziął ją za rękę. Szła za nim posłusznie, klapiąc bosymi stopami. Skulona i cicha jak przerażone dziecko. Zaprowadził ją do łazienki na piętrze. Mówił do niej spokojnym głosem, jakieś bzdury, o tym, że będzie dobrze, że wszystko pozałatwia i będzie po staremu. Gadając, rozebrał ją z uwalanych krwią i kawałkami mięsa ubrań. Gdy była naga, wprowadził ją do kabiny prysznicowej. Obmył ją powoli i dokładnie. Starał się nie skupiać na tej czynności – jej ciało straciło jędrność i ciepło, czuł się tak, jakby dotykał stygnącego i tężejącego trupa. Odszedł po ręcznik. Gdy się odwrócił, ona stała w kabinie, cała mokra, lekko drżąca. Kompletnie bezwolna i złamana. Zacisnął szczęki i przełknął ślinę. Wytarł Martę, okrył ręcznikiem, otoczył ramieniem i zaprowadził do jej pokoju. Przetrząsnął szafki w poszukiwaniu ubrań. Co chwilę wyciągał coś, po czym odkładał, krytycznie kręcąc głową. W końcu zaklął i chwycił pierwsze lepsze rzeczy z brzegu. Ubrał w nie dziewczynę i sprowadził ją do piwnicy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pobiegł do samochodu i wjechał do garażu. Działał jak automat, szybko i precyzyjnie, tylko klął cały czas pod nosem. Zaciągnął Martę do bagażnika, wyjechał na podjazd i zamknął garaż. Nakrył jeszcze ciało Maćka starą plandeką, po czym wrócił do samochodu. Ruszył powoli, nie wiedząc, co teraz ma robić. Po głowie chodziły mu różne możliwości: wypuścić ją w lesie, utopić, zabić i spalić.
– Nie! Kurwa! Nie! – Walnął pięścią w kierownicę. Olśniło go – stara rzeźnia. Opuszczony budynek na obrzeżach osiedla. Przyspieszył, a Marta zaczęła jęczeć i walić w pokrywę bagażnika. Uspokoiła się, zanim dojechali na miejsce.
Ponury budynek z ciemnej cegły. Stał tu… od zawsze, tyle Łany pamiętał. Jako dzieciak przychodził tu z kumplami na fascynujące wyprawy. Biegali po niekończącym się labiryncie pomieszczeń, otoczeni wilgotnymi murami i wszechobecną korozją. Gdy na betonowej podłodze znajdowali plamę krwi, niepokojący ślad z przeszłości, kawałkami zwęglonego drewna malowali na niej swastyki, nazwy klubów sportowych i swoje imiona. To dlatego, że ktoś im kiedyś powiedział: jak piszesz w krwi, to dużo to znaczy. Wspomnienia… Tutaj palił pierwszego papierosa, pił pierwsze wino, pierwszy raz pocałował dziewczynę. A teraz to…
Otworzył bagażnik. Marta zamrugała oczami. Były mokre. Płakała.
– Paeułku… – załkała. – Co ze ną będzie?
Paweł przełknął ślinę. Też mu się zebrało na płacz, ale wytrzymał. Musiał. Wiedział, że teraz trzeba zacisnąć pięści mocniej niż kiedykolwiek.
– Będzie OK. Chodź. Ukryję cię gdzieś tutaj.
Pomógł jej wyjść z bagażnika.
– I coo–o? Coo teaz ze ną? – wybełkotała, gdy prowadził ją przez opustoszały budynek. Gruz i kawałki szkła chrzęściły im pod butami.
– Znajdę pomoc. Jakiś lekarz czy coś. Nie bój się, mała.
Przytuliła się do niego. Objął ją i podtrzymywał, bo szła jakoś krzywo, jakby zaraz miała stracić równowagę.
Doprowadził ją do sporego pomieszczenia. Kiedyś pewnie służyło za tymczasową zagrodę dla czekających na rzeź zwierząt. Otoczone było platformą, czymś w rodzaju balkonu, na który można było dostać się oddzielnym wejściem. Stamtąd, z wysokości około trzech metrów, był widok na cały kojec. Jako dzieciaki nazywali to areną, bo tak to wyglądało. Niejeden puścił tu farbę z nosa, podczas gdy koledzy wyszydzali go z balkonu i bili brawa dla jego przeciwnika.
– Zostaniesz tu. Poczekasz na mnie – poinstruował Martę i ruszył w stronę wyjścia.
– Paaaeł! – zawyła. Odwrócił się. Stała trochę zgarbiona, z twarzą wykrzywioną dziwnym grymasem. – Boee się!
– Mała… zaraz wrócę. Ogarnę tylko ten bajzel w domu i wracam. Słowo.
Podreptała w róg pomieszczenia i tam kucnęła. Łany głośno wypuścił powietrze. Wyszedł z zagrody i przystanął przy dwuskrzydłowych drzwiach z okienkami zabezpieczonymi siatką. Po chwili zastanowienia zamknął je. Zardzewiałe zawiasy przekręciły się z jękiem i chrzęstem. Zaryglował wejście prętem i poszedł do samochodu.
• • •
Przed domem Marty stało auto jej rodziców. Paweł zaparkował tak, aby zablokować im wyjazd i pobiegł do środka. Nie pukał. Wpadł na korytarz jak burza, kierując się do piwnicy. Zderzył się z wychodzącym z kuchni ojcem Marty, aż temu wypadł telefon z ręki.
– Paweł! – krzyknął zaaferowany mężczyzna. – Co tu się do diaska dzieje? Gdzie jest Marta?
– Panie Tadku… – Paweł zerknął na upuszczoną komórkę. – Gdzieś pan dzwonił?
– Dzwoniłem? No, dzwoniłem. Ale co z tego – w mojej piwnicy jest trup!
– Gdzie?
– No, w piwnicy. – Mężczyzna poprawił okulary, które przekrzywiły mu się przy zderzeniu z Pawłem.
– Gdzie pan dzwonił: na policję?
– No a gdzie? Na straż pożarną? – Chwycił Łanego za ramię. – Gdzie jest moja córka?
– Wszystko wyjaśnię, panie Tadku, tylko niech pan ich odwoła. Niech pan odwoła psy, bo będzie chryja.
– Chłopcze, co ty wygadujesz…
– Chodzi o Martę! – przerwał mu Paweł. – To ona zabiła.
– Co? Zabiła Maćka?
– Co ty wygadujesz?! – Z drzwi do piwnicy wyłoniła się matka Marty. – Paweł, na litość boską, tam jest ciało.
– Wiem. Pani Lidio, wszystko wam wyjaśnię. Musicie tylko odwołać policję. Oni zabiorą Martę!
Kobieta zacisnęła szczęki i syknęła:
– O czym ty mówisz? Co to za bzdury?
Pan Tadek szarpnął go:
– Oddawaj mi córkę, morderco!
– Nie jestem mordercą! – Łanemu puszczały nerwy. Co chwilę zerkał w stronę drzwi wejściowych. – Słuchajcie mnie: Marta jest chora, ma tego wirusa chyba…
– Gdzie jest moja… – zaczął pan Tadek, ale żona go uciszyła:
– Zamknij się! – Spojrzała na Pawła. – Mów.
– Od państwa wyjazdu z Martą coś się działo. Źle się czuła. To wygląda tak, jakby się zamieniała w tego żywego trupa, takiego jak z telewizji.
Zapadła cisza.
– Marta… – wyszeptał pan Tadek.
– Zabiła kota. Zjadła go. A dzisiaj, jak wróciłem z pracy, znalazłem to, tego trupa w piwnicy.
– Jezus Maria… – Pani Lidia uniosła dłoń i kurczowo zacisnęła pięść. – Gdzie ona jest?
– Ukryłem ją.
Na chwilę zapadła cisza. Pan Tadek chrząknął i rozłożył ręce:
– No to tym bardziej potrzebujemy policji… w tej sytuacji… – spojrzał na żonę, na Pawła, znowu na żonę. – Martą muszą się zaopiekować…
– Zaopiekować! – prychnęła pani Lidia. – Kto? Policja?
– No, lekarze…
Kobieta pokręciła głową:
– Widziałeś, co się dzieje. Nikt się nimi nie opiekuje. Te egzekucje w telewizji… zrobią to samo.
Łany błagalnie spojrzał na panią Lidię:
– Odwołajcie psy, bo będzie po niej.
– Tadeuszu, co im powiedziałeś?
– No, że mają przyjechać.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.