powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXXXI)
listopad 2013

Martwa
Maciej Jurgielewicz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– To jest, nie tak, mówię… to nie wszystko, ogólnie zepsute już było, do dupy, idę wyrzucić, bo tego nie upieką. Wysokie standardy, rozumiesz.
– Aha… robisz w kebabach?
– No, czasami. Wszędzie robię.
Grzesiek pokiwał głową.
– Dobrze. Radź sobie, chłopaku. Chciałem o czym innym pogadać. Oglądasz telewizję? Wiesz o zombi?
– No, dziwna sprawa. Dobrze, że nie u nas.
– No właśnie są obawy, że wirus może się rozprzestrzeniać. Są pierwsze przypadki w Niemczech, niecałe trzysta kilometrów od granicy.
– To słabo.
Dzielnicowy pokiwał głową.
– Nie straszę, bo jeszcze nic się nie dzieje. Ale mamy polecenie, aby patrzeć, czy coś dziwnego się nie zdarzy w regionie. Rozumiesz? Żeby kontrolować sytuację, jakby co.
– No rozumiem, jasna sprawa.
– To taką prośbę mam, bo ty, Paweł, ogarnięty jesteś i sporo się tu kręcisz: jakbyś widział coś podejrzanego, że ktoś może przytargał tego wirusa, to daj znać, dobra?
– Jak szukasz żywych trupów, to rozejrzyj się wieczorem pod monopolowym.
Dzielnicowy uśmiechnął się.
– Żarty żartami…
– Jasne, stary, masz to jak w banku.
– No dobra… dzięki.
Łany już się szykował do odejścia, ale Grzegorz go przytrzymał za łokieć.
– Powiedz mi jeszcze, co cię łączy z Płocińską?
Paweł spojrzał na niego zdziwiony.
– Przepraszam, że pytam, ale widziałem was kilka razy. Ostatnio nawet. Ta Jolka, wiem co to za typ człowieka. Masz z nią problemy?
– Nie. Wspomnienia.
– Wspomnienia?
– Byliśmy razem w Manchesterze. Ponad pół roku na jednym zlewie. Takie coś łączy. – Łany zaśmiał się. Policjant zawtórował mu bez przekonania.
– Dobra, chciałem tyle powiedzieć, że jeśli ona ci sprawia jakieś problemy, to możesz na mnie liczyć. Wiesz?
– Wiem. Dzięki, Grześ.
– To leć, reperuj. – Policjant klepnął go w plecy. – A o trupach nie mów nikomu, dobra? Ludzie niepotrzebnie będą siać panikę.
– Się wie, stary.
I poleciał. Kota wywalił na śmietnik. W domu szybko ogarnął, co musiał. Na chwilę siadł do komputera – internet wypluł z siebie przeżutą papkę żartów, obrazków, zdjęć i nagrań. Zombi, zombi wszędzie, świat nie rozmawiał już o niczym innym. Jedni wieszczyli zagładę, inni lamentowali, grozili, domagali się, wyjaśniali, zaprzeczali. Większość żartowała. W niemal każdym miejscu sieci królował mem zwany Drętwy Joe – zdjęcie żywego trupa opatrywane różnymi napisami: „Moja mama była bardzo dobra, chociaż nieco włóknista”, „Byłem u dentysty. Powiedział mi AAAAAaaaaa!!” „Because HIV is too mainstream”, „YOLO LOL”. Główna strona serwisu informacyjnego zdominowana przez wielki, czerwony nagłówek: „Premier zapewnia: Zrobimy wszystko, co konieczne, aby powstrzymać epidemię.” Paweł otworzył artykuł: „Podczas dzisiejszego wystąpienia premier zadeklarował wolę bezpardonowej walki z epidemią. W razie pojawienia się choroby w naszym kraju użyte będą wszelkie konieczne środki mogące powstrzymać propagację wirusa. Doświadczenia innych państw pokazują, że niezbędne są radykalne działania. Wojsko i policja są już postawione w stan gotowości. Jak wyjaśnił premier, jest to objaw zdrowej ostrożności, nieco na wyrost, bo Polska nadal pozostaje wyspą życia w zalanej śmiercią Europie, i nie mamy podstaw…”. Paweł przerwał czytanie. Chwycił ubrania na jutro, powiedział matce, że nie wraca na noc. Z progu cofnął się jeszcze i zabrał narzędziówkę.
• • •
Marta była tam, gdzie ją zostawił. Siadł obok niej na sofie i objął ją ramieniem. Oglądała telewizję. Russia Today. Wyłączony dźwięk. W ciszy grupa śniadych, zarośniętych mężczyzn wymachiwała karabinami. Kamera przesunęła się nieco, pokazując trzy postaci miotające się pod ścianą parterowego obdrapanego budynku. Zakuci w łańcuchy. Zbliżenie ukazało ich wykrzywione, gnijące twarze, obnażone zęby.
– Nie oglądaj tego… – Łany sięgnął po pilota. Odsunęła jego rękę.
Mężczyźni wykrzykiwali coś, zaaferowani. Zombi miotały się na uwięzi, próbując zerwać łańcuchy. Po chwili uzbrojona grupa stanęła w nieregularnej linii i wycelowała lufy karabinów. Marta wsunęła palec do ust i przygryzła paznokieć. Kamerą szarpnęło. Poszły serie. Trupy wierzgały. Głowa jednego z nich rozbryznęła się trafiona kilkoma pociskami. Padł bezwładnie. Pozostałe wiły się w konwulsjach. Transmisja została przerwana.
Łany spojrzał na Martę. Siedziała cała skurczona. Odsunęła rękę od ust – między zębami został jej wyrwany paznokieć. Zaczęła się trząść. Rzuciła pilotem w ekran telewizora.
– Dlaczego ja?! Dlaczego ja?! – wyła w histerii. Paweł obserwował ją bez słowa.
• • •
W nocy nie mógł spać. Leżał wsłuchany w świszczący oddech Marty i starał się nie myśleć o roztaczanym przez nią coraz intensywniejszym smrodzie gnijącego mięsa.
Rano sam wyglądał jak żywy trup. Przykazał Marcie, aby siedziała w domu, nie otwierała drzwi, nie odbierała telefonów. Dziewczyna odpowiedziała, że „Obrze”. Miała już problemy z mówieniem. Jednak nie było ulgi – Lewy od siódmej wydzwaniał do niego i ganiał go z miejsca na miejsce. Dopiero około siedemnastej Łany załatwił wszystko, co mu rzucono, i pojechał z powrotem do Marty.
Gdy tylko przekroczył próg domu, poczuł mdły zapach krwi. W salonie rozpieprz, jakby ktoś się tam bił – sfałdowany dywan, rzeczy postrącane z półek, krzesło połamane na trzy części. Ruszył do kuchni.
– Marta! – krzyknął. Odpowiedziało mu stęknięcie. Z salonu. Cofnął się tam i ostrożnie zajrzał za sofę. Na podłodze leżał Maciek. Chłopak trzymał się za bok – spod trzęsących się dłoni, przez ubrania sączyła się krew. Spojrzał na Łanego przestraszonym wzrokiem.
– Co ty tu robisz? – Łany zastanowił się przez ułamek sekundy, po czym ponowił swoje pytanie głośno i agresywnie: – Co ty tu robisz?!
– Nic… nie przejmuj się stary… – Maciek zaczął się podnosić. Szło mu to opornie. Paweł chwycił go i brutalnie postawił na nogi.
– Pytam: co ty tu robisz? Gdzie Marta?
– Nie wiem, stary…
– Twoja stara – stary. – Chciał go trzasnąć, ale spojrzał na krew i uznał, że koleś i tak ma dosyć. – Co ci się stało?
– Marta… coś jej jest. Pogryzła mnie…
– Kurwa… – Łany pokręcił głową i pchnął Maćka tak, że ten przeleciał przez sofę i runął na podłogę.
– Gdzie ona jest?
– Nie wiem… Jezu… – Maciek jęknął, próbując znowu się podnieść. – Jej trzeba pomóc, to chyba ten wirus.
– Pilnuj swoich spraw, cioto. – Paweł wybiegł z salonu. Zajrzał do kuchni – pusto. – Marta! – krzyknął w głąb domu, po czym kilkoma susami pokonał schody na piętro. Szarpnął za drzwi do jej pokoju. Zamknięte.
– Otwieraj!
Załomotał. Wziął kilka głębokich oddechów.
– Jesteś tam?
Chwila ciszy i ciche „Jestem”.
– To otwieraj.
– Nije. Idź soe.
Łany postał tam chwilę, stukając się pięścią w czoło.
– Dobra. Siedź tam, zanim nie wrócę.
Zbiegł na dół. Maciek stał w progu salonu oparty o krawędź ściany.
– Musielibyśmy… musiałbyś ją ukryć, zabiorą ją… – zaczął tłumaczyć, ale Łany nie miał zamiaru go słuchać. Chwycił chłopaka za ubrania i zaciągnął na koniec korytarza.
– Po co tu przylazłeś?
– Zadzwoniła po mnie… słuchaj, ja nic nie powiem…
– Nie powiesz.
Łany otworzył drzwi do piwnicy i wepchnął tam Maćka. Ranny stracił równowagę i z jękiem stoczył się po schodach. Zniknął w ciemności na dole.
Paweł zamknął za nim drzwi na klucz i popędził do samochodu. Ekspresowa runda do swojego bloku – wpadł do piwnicy jak po ogień. Chwycił kawałek mocnej linki i kilka minut później był z powrotem u Marty. Od razu ruszył do piwnicy. Drzwi otwarte. Z ciemności doszło go charczenie i szuranie, jakby coś było ciągnięte po podłodze.
– Nie no… Marta?!
Nie odpowiedziała mu, więc zapalił światło. Na dole trzasnęła uruchomiona jarzeniówka. Zaczął powoli schodzić, stopień po stopniu.
– Martuś… mała… jesteś tu? Odezwij się… – Słowa utknęły mu w gardle. Na podłodze piwnicy leżał Maciek. Marta klęczała nad nim i garściami wyjadała parujące wnętrzności.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.