powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXXXI)
listopad 2013

Ranking, który spadł na Ziemię
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Sebastian Chosiński: Ufff, jak się cieszę, że ktoś myśli podobnie. „Raport mniejszości” to… [tu pojawia się rząd mocno niecenzuralnych określeń]. Po obejrzeniu tego knota jako wielki fan Dicka miałem ochotę udusić Spielberga. Pewnie rozczarowanie to wynikło również z ogromnych oczekiwań, bo w końcu znakomity reżyser, spec od science fiction wziął na warsztat kapitalne, wizjonerskie opowiadanie Mistrza nad mistrze gatunku. Pamiętam, że informacja o tym, iż Spielberg kręci „Raport mniejszości” dotarła do mnie w tym samym czasie, kiedy w moim miasteczku organizowałem spotkanie z Lechem Jęczmykiem. Rozmawialiśmy wtedy przy kolacji sporo o swoich oczekiwaniach wobec tej ekranizacji. Jakieś dwa lata później film dotarł na ekrany i… [tu pojawia się rząd mocno niecenzuralnych określeń].
Jarosław Loretz: Może nie byłbym aż tak surowy z udeptywaniem tej ekranizacji, ale też przyznam, że mocno się na filmie zawiodłem, bo miał ogromną liczbę spłyceń i prymitywnych chwytów pod publiczkę. Obejrzałem go, wzruszyłem ramionami i – na szczęście – już nie pamiętam.
Kamil Witek: Broniąc opisu uważam, że świat z „Raportu…” jak najbardziej romansuje z utopią – przecież świat bez morderstw niestety nie istnieje, a świat przedstawiony w filmie jest tego wyraźną namiastką. Owszem, ma też wiele elementów dystopii, jednakże punktem wyjścia jest przecież perfekcyjny układ zapobiegania morderstwom, nawet jeśli z czasem okazuje się tylko iluzją. Pisząc „świat” mam oczywiście na myśli świat przedstawiony w filmie, bowiem nie przenosimy się w nim niewiele dalej, nie mamy tu przykładowo starcia światów z pre-przestępstwem i bez niego, które moglibyśmy porównywać. Dlatego termin „świat” traktuję jako skrót myślowy, zresztą o wiele lepiej brzmiący niż „jeden z dystryktów Stanów Zjednoczonych”. Napisałem również, iż Spielberg zmienił wiele w porównaniu z opowiadaniem Dicka, nie można przecież zanegować, iż nie opierał się na jego pomyśle. Nawet jeśli luźno potraktował większość wątków bądź je całkowicie zignorował.
Sebastian Chosiński: Ale to Spielberg dodał słitaśny happy end! Poza tym postawił głównie na efekty – czy wręcz efekciarstwo – specjalne, a to zmusiło go do odejścia od wizji Dicka, dla którego zawsze ważniejsza była psychologia postaci niż wymyślanie gadżetów. Zupełnie inaczej niż dla Spielberga.
Artur Chruściel: Racja, happy end sam bym chętnie wywalił. Zresztą była furtka – cały finał mógłby się okazać wizją uwięzionego Cruise’a.
Konrad Wągrowski: Dla mnie właśnie główna zaleta „Raportu mniejszości” nie leży w jego dickizmie, z którego bierze tylko odrobinę, ale w jednej z ciekawszych i spójniejszych wizji świata przyszłości w ostatnich latach. Z tymi wszystkim dedykowanymi reklamami wyświetlającymi się po rozpoznaniu siatkówki…
Jakub Gałka: „Raport mniejszości” jest dobrym filmem, który właśnie – dzięki spójnej wizji świata przedstawionego – wytrzymuje próbę czasu. W przeciwieństwie do moim zdaniem „Facetów w czerni”, których wszystkie odsłony są na zasadzie: obejrzyj – naciesz się – zapomnij. Właściwie z perspektywy czasu jedyna zaleta filmu to utrwalenie w popkulturze wizerunku facetów w ciemnych garniturach. Osobiście wymieniłbym ich na „Ja, robot”, też współczesne, efekciarskie kino, które przy okazji próbuje przemycać pod płaszczykiem filmu akcji jakieś poważniejsze tematy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: A ja odrobinie prowokacyjnie powiem, że dla mnie zbyt wysoko jest „Seksmisja”. Ja rozumiem sentyment, sympatię, ale to nie jest aż tak dobry film, by lokował się w pierwszej dwudziestce. Dorzucę do tego „Pacific Rim”, dla którego zadziałał chyba efekt nowości. Nie cenię również zbyt wysoko „Ostatniego brzegu”, znam wiele dużo mocniejszych i ciekawszych filmów o groźbie atomowej zagłady.
Artur Chruściel: Dla mnie „Pacific Rim” również był dużym rozczarowaniem. Znalazłoby się mnóstwo lepszych sposobów na wydanie dwustu milionów dolarów niż pokazywanie cieni w półmroku i błysków w ciemności. W kategorii spektakularnych nawalanek film del Toro jest dla mnie daleko za tegorocznym „Supermanem”.
Jakub Gałka: „Seksmisja” to w pewnym sensie trochę casus filmu, w którym elementy kina (inno)gatunkowego, tu komedii, przesłaniają fabułę jako taką i elementy science ficton. I tak, choć uwielbiam rechotać na „Seksmisji” i oceniłem ją bardzo wysoko, to chyba się zgadzam, że jest słabszym filmem niż kilka umiejscowionych niżej w rankingu. No ale tu trochę dochodzimy do poruszonych przez naszych czytelników w komentarzach problemów z porównywalnością zupełnie innych filmów i podgatunków, które wrzuciliśmy do jednego wielkiego worka.
Jarosław Loretz: Bo zdaje się, że oceniamy ten film przez pryzmat dawnych czasów, przez pryzmat tego, że „Seksmisja” była jak na polskie kino filmem zrobionym z niesłychanym rozmachem, pokazującym, że mimo ogólnej kinematograficznej nędzy jesteśmy w stanie wyprodukować historię science fiction, której wcale nie trzeba się wstydzić. Ten film po prostu przebojem wdarł się na piedestał i nie chce z niego zejść, utrzymywany tam miłymi wspomnieniami i szeregiem scen, które nadzwyczaj głęboko wlazły nam w kulturę. Bo tak naprawdę „Seksmisja” jest już obrazem zauważalnie starym, momentami przaśnym, z udźwiękowieniem, które jest szalenie dalekie od doskonałości. Nadal uważam ten film za bardzo ważny i po prostu dobry, ale podejrzewam, że takiej nieprzemijającej estymy to się dorobił chyba tylko w Polsce.
Sebastian Chosiński: I w Rosji, tfu! to znaczy w byłym Związku Radzieckim, gdzie postrzegany był jak rasowe kino SF rodem z Zachodu. Poza tym obywatele tego nieistniejącego już państwa świetnie wychwytywali wszelkie aluzje polityczne. Dlatego niektóre fragmenty cenzorzy sowieccy kazali po prostu powycinać.
Jacek Jaciubek: To może wciąż trzymając się szczytów naszego zestawienia. O „Blade Runnerze” już wspominałem. Zdziwiło mnie nagłe wskoczenie na listę „Grawitacji”; gdyby to ode mnie zależało, nie zgodziłbym się na ten manewr. Uważam, że każdy artystyczny wytwór musi swoje odczekać, aby można go było ocenić z perspektywy czasowej. Nie mogę się też zgodzić z Konradem, że „Seksmisja” znalazła się zbyt wysoko – wprawdzie przez sentyment mamy pewnie wszyscy skrzywione spojrzenie, ale film Machulskiego wciąż trzyma poziom, to znakomite, choć oczywiście nieco przaśne kino. Poza tym, jeśli dobrze widzę, to jedyny przedstawiciel polskiej kinematografii w setce.
Jakub Gałka: „Wojna światów” jeszcze weszła. A tuż poza rankingiem „O-bi, O-ba”. Ale wracając do „Grawitacji”. Oczywiście masz w jakimś stopniu rację, tylko… jak długi okres jest wystarczający by perspektywa była właściwa? Rok, dwa, dziesięć? Wejście na mały ekran? Ale dlaczego właściwie mielibyśmy filmy produkowane specjalnie do oglądania w kinie – a te IMAXowe 3D są takimi szczególnie, oceniać z perspektywy kolejnych kilku obejrzeń i innych nośników? Tak czy inaczej jeżeli chodzi o efekt świeżości to chyba czepiałbym się bardziej „Pacific Rim”, choć swoje zdanie opieram tylko na zwiastunach :)
Jacek Jaciubek: Tej czasowej perspektywy nie da się określić tak jednoznacznie, ale zawsze jakaś weryfikacja czasowa powinna być. Po prostu: co nagle, to po diable, a „Grawitacja” wskoczyła prawdziwym szturmem nie tylko do naszego rankingu, ale od razu do drugiej dziesiątki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Artur Chruściel: „Grawitacja” filmem IMAXowym? Nie mogę się z tym zgodzić, bo oglądałem w 2D i nie czuję się zawiedziony. Mało tego, przed wybraniem się do kina starannie unikałem wszelkich recenzji i oczekiwałem zgoła innych proporcji kina katastroficznego i psychologicznego. To oczywiście nie jest film o ładunku intelektualnym na miarę „Odysei kosmicznej”, ale ładnie wchodzi z nią w dialog (scena „embrionalna”) i perfekcyjnie buduje dramaturgię opartą na bardzo nieatrakcyjnej sytuacji wyjściowej (no bo co właściwie może się przydarzyć astronaucie dryfującemu na orbicie?), do czego mam dużą słabość. Jedyne, co zgrzyta, to zbyt tanie, jak na taki budżet, psychologizowanie i zbyt długa, jak na milczenie kosmosu, lista dialogowa. Gdyby ostatnią scenę Clooneya zastąpić czymś sensowniejszym, a finałowy monolog Bullock przed wejściem w atmosferę wyciąć w całości, broniłbym tego filmu do upadłego. A tak powiem tylko, że druga dziesiątka spokojnie mu się należy.
Jarosław Loretz: To ja jeszcze dorzucę do pieca: jak dla mnie, za wysoko wylądował „Fahrenheit 451”. Powieść Bradbury’ego bardzo cenię, tak za niesamowitą, niebezpiecznie realną wizję przyszłości, jak i zwięzłość potraktowania tematu. Film natomiast jest już dzisiaj ordynarną ramotką z zamierzchłej epoki, wizualnie archaiczną, zrealizowaną metodami, które może pasowały do kina czarno-białego, jednak w kolorze wyglądały już nie na miejscu. Temu filmowi rzeczywiście przydałby się jakiś remake, aczkolwiek na pewno nie w formie blockbustera, bo oznaczałoby to – znowu – młodzieżową obsadę i spłycanie wymowy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

102
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.