– Strzała, stary! – Przechodzący obok koleś klepnął go na powitanie. Łany przytrzymał go. – Widziałeś Martę? Zagadnięty kiwnął głową i wskazał kierunek. – Tam jest. Tańczy. – Uśmiechnął się, uniósł brwi i poszedł dalej. Paweł ruszył przez salę, rozpychając się między tańczącymi. Dotarł do miejsca, gdzie było trochę luźniej. Grupa napalonych kolesi utworzyła dygające koło, w środku którego znajdowała się Marta. Bez bluzki, w samym staniku. Szarpała się dosyć chaotycznie, w rytm pulsującej muzyki, w której ktoś pomieścił wszystkie możliwe rytmy. Jej ruchy były spazmatyczne, a jednocześnie zwierzęco wyzywające. Otaczający ją faceci pożerali ją wzrokiem. Łany brutalnie odepchnął jednego z nich i przedarł się do środka kręgu. Chwycił Martę za nadgarstek. – Chodź! – krzyknął jej w ucho. Przestała tańczyć i wlepiła w niego otępiały wzrok. Wyglądała, jakby wyciągnięto ją z grobu. Dookoła niej słodko-kwaśny odór. Ktoś walnął Łanego w ramię. – Ej, typie, co jest?! – Grupa adoratorów Marty skupiała się wokół niego. Jeden z nich chwycił go za bluzę na wysokości klatki piersiowej i zaczął szarpać. Paweł puścił dziewczynę i odepchnął agresora. – Wypierdalaj – syknął. – Sam wypierdalaj. – Ktoś zaatakował go z boku. Łany uchylił się przed nieporadnym ciosem i wymierzył atakującemu krótkiego haka na szczękę. Uderzony zachwiał się i odskoczył. Pozostali zacieśniali krąg, nawzajem dodając sobie animuszu. Marta zniknęła. Paweł natarł na grupę, próbując wydostać się na zewnątrz. Dostał kopniaka w udo, strzała na pysk i odepchnęli go z powrotem. Uniósł gardę, cofnął głowę między barki i lekko rozstawił nogi. Z rozbitej wargi sączyła mu się krew. W tym momencie do akcji wkroczył Bary. Przepchnął się przez grupę. Dwóm kolesiom sprzedał po ciężkim liściu na twarz, aż ich zatoczyło. Reszta przez moment spięła się do ataku, ale odpuścili i zaczęli się ciśnieniować, wskazując na Łanego. Bary burknął „Dobra, dobra” i wyciągnął Łanego poza krąg. Poprowadził go w stronę wyjścia: – Co odpierdalasz? – Dziewczyna. – Takie rzeczy to nie u mnie. To ostatni raz. – Jasne. – Stanęli w progu knajpy. Łany grzbietem dłoni otarł krew z ust i rozejrzał się po ulicy. – Widziałeś… – Tam. – Bary uprzedził jego pytanie. Paweł pobiegł we wskazanym kierunku.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Znalazł ją bardzo szybko. Jej postać majaczyła w ciemnej uliczce, ściśniętej między dwoma pozbawionymi okien ślepymi ścianami. Wbiegł w zaułek i zwolnił. Dziewczyna stała twarzą do muru. Kiwała się, jakby zaraz miała zemdleć. – Marta… Na dźwięk głosu stężała. Gwałtownie przekręciła głowę i wlepiła w Łanego głodne ślepia. Rzuciła się w jego stronę, warcząc i sycząc. Jej twarz – jak maska z taniego horroru. Napięte mięśnie, zęby odsłonięte w zwierzęcym grymasie. Paweł nie zdążył zdecydować, czy uciekać, czy się bronić. Dopadła go, chwyciła i naparła gwałtownie. Przewrócili się. Leżała na nim i z mieszaniną kwików oraz charczenia próbowała dosięgnąć zębami jego głowy. Szarpał się, ale siła i gwałtowność jej ruchów sprawiły, że uległ, zanim zdążył pomyśleć, w jak gównianej sytuacji się znalazł. Dopiero w ostatniej chwili zaświtało mu: to koniec, ta suka mnie zagryzie. I wtedy furia ustała. Marta zawisła tuż nad nim. Czuł dotyk jej zębów na policzku i ostry, śmierdzący oddech. Spojrzał w jej wyblakłą źrenicę, rozszerzoną jak po kilogramie amfy, wiszącą tuż nad nim, niczym pieprzona planeta śmierci. Dziewczyna dyszała ciężko, a jej palce drgały na jego ciele. Hipnotycznie powoli zaczęła przesuwać twarz. Wąchała go. Paweł wyczuł, że jej ciało wiotczeje. Truchlała coraz bardziej, zwijała się, a warkot i charczenie przechodziły w żałosny jęk. Ostrożnie zsunął ją z siebie. – Spokojnie, malutka, już jest OK, jest luz…– gadał, podnosząc się i wyciągając z plecaka obrożę. Nie protestowała, gdy założył jej masywną uprząż na szyję. Koślawym, rozedrganym ruchem ocierała się głową o jego rękę. – To żałosne. – Od wylotu uliczki dobiegł go głos Jolki. Dwie postaci – ona i jakiś dryblas. Światło latarni za ich plecami wycinało dwie wyraźne sylwetki. Podeszli bliżej, ona lekko, ze stukotem szpilek, on ciężko, z głuchym człapaniem. – Nie ma to jak wybrać się na nocny spacer ze swoim pupilem. – Jolka zaniosła się śmiechem. – Czego chcesz? Kobieta przyjrzała się Marcie. – Dżizas, to naprawdę żałosne… ta twoja suka już się rozkłada. – Gówno cię to obchodzi. Dryblas sięgnął pod bluzę i wyciągnął teleskopową pałkę. Rozłożył ją energicznym szarpnięciem. Skrzywił się w groźnym grymasie – miał okrągłą, piegowatą twarz i zadarty nos. Wyglądał jak zmutowany sześciolatek. – Pytasz, czego chcę… – Jolka przesuwała się powoli, z fascynacją obserwując Martę. – Ty sobie kpisz, Romeo? – Jolka. Nie teraz – wycedził Łany przez zaciśnięte zęby. – Jakby ci to powiedzieć… Pawełku, twoje słodkie pierdzenie się skończyło. – Słuchaj, załatwimy to. Nie teraz. Nie widzisz, kurwa? – Uniósł rękę z łańcuchem. Marta szarpnęła się gwałtownie, sycząc i plując brązową, cuchnącą wydzieliną. Łany zaparł się i przytrzymał ją na miejscu. – Widzę. – Jolka przystanęła. – Świnio, fajkę i ognia. Dryblas posłusznie spełnił jej polecenie. Zaciągnęła się mocno, uniosła głowę i teatralnie wypuściła dużą chmurę dymu. – Marnie skończyła. – Nie wnikaj. Nie twoja sprawa. – Moja. Ja to załatwiłam. – Co? – Ten syf. Ma go dzięki mnie. – Pierdolisz. – To ona się pierdoliła. Z chorym. I bez zbytniej skromności, ja jej go podsunęłam. – Uśmiechnęła się szeroko. – Wiedziałeś, że tak ją swędzi cipa? Eksport z czarnego kontynentu. Szmatki lubią murzynów, bo mają duże pały. Ten też. I jeszcze wtedy wyglądał na zdrowego. Teraz nie wygląda. Dryblas zarechotał, a Jolka przysunęła się do Marty. – To gorsze niż AIDS – stwierdziła, kręcąc głową. Marta szarpnęła się i kłapnęła zębami tuż przy niej. Kobieta odskoczyła z krzykiem. Jej ochroniarz ruszył do ataku. Paweł puścił łańcuch – Marta rzuciła się na faceta z gardłowym rykiem. Chciał się zamachnąć, ale nie zdążył. Atak był zbyt zdecydowany, zwierzęcy. Obalił dryblasa na plecy. Przywarła do niego i wgryzła mu się w twarz. Próbował krzyczeć, jednak zdławiła go, łapczywie wpychając mu rękę w gardło. Jolka zaczęła uciekać. Paweł dopadł ją, zanim opuściła zaułek. Zdążyła wrzasnąć, ale szybko zasłonił jej usta. Zaciągnął ją z powrotem, obok Marty, która ucztowała na konającym w drgawkach dryblasie. Jolka trzęsła się nie gorzej od niego. Przez nos uchodził z niej stłumiony jęk. Marta oderwała się od jej ochroniarza i, pokryta parującą krwią, rzuciła się na nią. Rozerwała jej bluzkę i wgryzła się w wielkie piersi. Paweł spiął się cały, aby utrzymać szarpiącą się konwulsyjnie ofiarę. Obejmował ją, z zaciśniętymi zębami, ze łzami w oczach, a jego dziewczyna powoli wyjadała jej wnętrzności. Ofiara wiotczała mu w rękach, aż w końcu poczuł, że trzyma bezwładny kawał mięsa. Puścił ciało. Osunęło się na ziemię, a Marta z dziką pasją ryła twarzą w rozbebeszonym korpusie. Łany pobiegł po samochód, prosząc Boga, w którego nie wierzył, aby Marty w tym czasie nic nie odciągnęło od ciała. Gdy wrócił, nadal tam była. Oświetlona reflektorami, podniosła upstrzoną strzępami flaków głowę. Wpatrywała się w Pawła, ciężko dysząc. Chwycił łańcuch i zaciągnął ją do bagażnika. Jadąc do rzeźni, zadzwonił do rodziców dziewczyny. – Tu Paweł. – Całe szczęście. – Głos jej matki, zimny i opanowany. – Znalazłeś ją? – Tak. Przyjedźcie. – Ten trup w piwnicy… on chyba ożył. – Jezus Maria… niech pani go tam zamknie. – Jest zamknięty. Jęczy i węszy pod drzwiami. – Zabarykadujcie czymś drzwi. On jest niebezpieczny. – Maciek? – No, tak jakby to już nie on. Dobra… – zastanowił się chwilę. – Weźcie kłódkę i przyjedźcie. Do rzeźni. Rozłączył się. Z bagażnika dochodziło go chrobotanie. Włączył radio i rozpuścił hałaśliwy kawałek, aby to zagłuszyć. Kiwał energicznie głową i starał się nucić pod nosem, ale wychodziło mu coś jak żałosne zawodzenie. |