– Zna! – Roześmiała się. – Ale czemu czortach od razu. Co to, dziadzie pogodowy, deszcz to zło? Czort, diabeł? – Deszcz deszczowi nierówny. Jest deszcz na pożytek przez Boga zesłany, a jest taki, który wprawdzie On dopuścić musiał, ale go gnają anioły potępione. A z niego to dobra niewiele skapnie, może tyle co komu na otrzeźwienie, że nie tylko majątek… – I wy rozróżnić umiecie jeden od drugiego? – spytała Babka, wyraźnie poważniejąc.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– A pewnie, że umiem! – potwierdził. – Bez tego to by była głupiego robota. A najgorzej, że ostatnio tych dobrych coraz mniej widuję, a złych jakby więcej niż kiedyś. Niektóre to nawet nazywać ludzie zaczęli, jakby podświadomie czuli, że to jakieś osobowe zło się za tym czai. Babka pociągnęła nosem, a Antosi się zdawało, że spojrzała przy tym na dziwnego gościa z pewnym szacunkiem. Choć wedle Antosi to było wręcz niemożliwe, bo on tu o Bogu mówi, a gdzie tam Babce do tego! Przecież dużo ją było łatwiej w lesie na uroczysku spotkać, niż w kościele. – Pogadam z nimi – powiedziała twardo Babka i nie czekając na żadną odpowiedź wyszła z chaty na deszcz. Trzasnęła przy tym drzwiami tak, że nie było wątpliwości, że nie chciała aby ktokolwiek za nią wychodził Antosia niewiele myśląc zwlokła się ze szlabanu i podreptała do okna. Ciekawość zwyciężyła w niej strach. – Ciemno się zrobiło, leje jak z cebra. Nic nie zobaczycie – zagadał do niej Płanetnik. – Może choć odrobinę. W końcu to dziw nad dziwy! Z kim ona będzie gadać? – Z diabłami z chmur. Antosię aż przebiegł dreszcz. Nigdy wcześniej nie myślała sobie, że w chmurach mogą być diabły. Jednak w jej głowie powoli układało się to w całość i, dla przykładu, dobrze tłumaczyło skuteczność takich zabiegów jak gromnice i święcona sól. – I wy je widzicie? – spytała strwożona. Brodaty mężczyzna uśmiechnął się ciepło i zdmuchnął stojącą na stole świeczkę. – Tak będzie lepiej widać – dodał szybko, kiedy tylko zorientował się, że to mogło dodatkowo Antosię przestraszyć. – Ano diabły z chmur! Słyszę jak jęczą, czasem widzę ludzkie kształty w obłokach, czasem raczej żmije przypominają. Tfu! Wolałbym ja ich nigdy nie spotkać. Rzeczywiście po zgaszeniu świeczki dało się zauważyć przez okno ciemną sylwetkę Babki. Jednak nie był to wcale niesamowity widok – po prostu stała na środku podwórza z głową zadartą do góry i od czasu do czasu wygrażała niebu kułakiem. – To czemu wy, ksiądz by ich przegnać nie mógł? – A bo to teraz każdy ksiądz w diabła wierzy? A w diabła w chmurach to już pewnie żaden. Zresztą, to wcale proste nie jest. Na deszczu trzeba stać czasem i parę godzin i więcej, krzyżem się namachać… Babcia Antosia pokiwała głową ze zrozumieniem. Natomiast Babka wykonała gest jak gdyby spluwała na ziemię, odwróciła się na pięcie i zaczęła wracać do chaty. Stanęła w progu, zanim się obejrzeli i spytała: – A co tak ciemno? O, i Antosia ozdrowiała? – Nie trzeba było tak straszyć! – Antosię obudził tym razem głos starca. – Kto świeczki pogasił? Ja nie straszyła, spytała tylko. – Dobrze się czuje? Antosia sama była zaskoczona swoją reakcją. W końcu nigdy wcześniej nie zemdlała, a przepracowała na polu, w pełnym słońcu, niejeden dzień. A tutaj już drugi raz w przeciągu kilku godzin… – Dobrze, to znaczy nie najgorzej – odparła. – Starość nie radość. – Śmierć nie wesele – wtrąciła Babka i zapadła niepokojąca cisza. Gdzieś z głębi domu dało się słyszeć dźwięk przypominający kwilenie dziecka, Babka usłyszawszy go zaraz wyszła do drugiego pokoju. – I co diabły Babce powiedziały? – spytała Antosia. O ile bałaby się spytać Babki, albo nawet w jej obecności, to Płanetnik budził w niej zaufanie. – Powiedziała, że kłamały tylko. Ale jej nie wierzę. Zdaje się, że coś ukrywa. I spytała, czy na pewno u tej spowiedzi byłem. W to przenigdy Antosia nie wątpiła – gdyby Znachorka nie miała nic do ukrycia, to nie mieszkałaby w tak ustronnym miejscu, nie unikała ludzi i rozmów. – A byłeś? – Byłem, ależ się zarzekam! Jak nigdy w życiu się wyspowiadałem, na tyle że jak od konfesjonału odszedłem, to się czułem jakby dziesięć kilo lżejszy. Do izby wróciła Babka z kwaśną miną. – Nic ja pomóc nie mogę. Idźcie już. Płanetnik mało co się nie rozpłakał, ale posłusznie się skłonił i podszedł do drzwi. – Idź już idź, wózek przygotuj, ja tu Antosi jeszcze lekarstwa dam! – krzyknęła do niego Babka. On podziękował jeszcze, kapeluszem podłogę zamiótł i wyszedł. Nadzwyczaj spokojny człowiek. Antosia czuła się nieswojo sam na sam z Babką. – Nie o lekarstwa chodzi? – spytała Antosia, a Babka pokiwała głową. – Mówię ci tylko temu, żebyś się nie wystraszyła. – Czego? – Jemu już niedługo zostało. Antosia zrobiła wielkie oczy, a setki niewypowiedzianych pytań zawisły w powietrzu. Babka odpowiedziała na pierwsze z brzegu: – Chmurniki się na pogrzeb zleciały. Złe to one są, ale godnego przeciwnika umieją uszanować. – Ale… – zaczęła Antosia. – Ale jak to? – Ty mnie nie pytaj, to już zdaje się wyższe rozdania. Chyba prosił, prosił i się doprosił. – Ale o co? – Jak to się mówi… o dobrą śmierć. O ile ta może być w ogóle dobra. Przez całą drogę babcia Antosia nie odezwała się ani słowem. W głębi duszy cieszyła się, że Płanetnik ciągnący wózek jest do niej odwrócony plecami, bo przynajmniej nie musiała patrzeć mu w twarz. Las nocą zawsze wydawał się straszny, ale dopiero teraz, kiedy przed Antosią kroczył człowiek, który miał niedługo umrzeć… Chociaż z drugiej strony – każdy człowiek ma umrzeć, prędzej czy później. Czy to aż taka wielka różnica? Kiedy dojechali do Antosinego domu, Płanetnik poprosił o nocleg. Obawiała się, że to zrobi, ale nie mogła mu teraz odpowiedzieć, że nie, bo boi się, że umrze w jej domu. Kiwnęła więc głową, zaprosiła do środka i zaparzyła herbatę. Z szafy wyciągnęła białą wykrochmaloną pościel, która nasunęła jej nieprzyjemne skojarzenie z całunem. – No bez przesady! Nowa pościel to nie na takiego gościa jak ja. Nic nie odpowiedziała. Co miała powiedzieć? Że to może być jego ostatnia noc, więc niech chociaż śpi w białej pachnącej pościeli? – Dobry z pana człowiek – powiedziała, kiedy szykowali się już do snu. Płanetnik uśmiechnął się i podziękował. Babcia Antosia myślała, że nie uśnie tej nocy. Płakała w poduszkę, zupełnie jak wtedy, kiedy była młoda i jakiś wysoki brunet sobie z niej zakpił. Prawie jak wtedy, kiedy chowała Stanisława, z którym przeżyła ponad czterdzieści lat, a z którym pod koniec nawet nie chciało się jej rozmawiać, a o co żywiła do siebie potem żal przez długie lata. Ale zasnęła i, o dziwo, spała twardym snem. Zbudził ją krzyk. Otwarła oczy i zobaczyła ogień. Chata stała już w płomieniach. Antosia znieruchomiała. Nie była w stanie podnieść się z łóżka. Nie mogła się nawet przeżegnać ani zawołać o pomoc. Do jej pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Bez kapelusza, a włosy i brodę miał osmalone. Otworzył szerokie drzwi, które zawsze pozostawały zamknięte i w zamierzeniu służyły jedynie do wynoszenia trumny. Podszedł do jej łóżka. Podniósł ją jak małą dziewczynkę. Przeniósł kilkanaście kroków za próg, byle dalej od żaru i płomieni. A potem padł na kolana i wypuścił ją z rąk. Głośno sapał. Deszcz dużymi kroplami spadał na jego przypaloną brodę, jak gdyby dogaszał ją jeszcze. Tak się mu odwdzięczali diabełkowie z chmur? Ale deszcz padał też na rozbitą głowę, na poparzone plecy, które Antosia zauważyła dopiero po chwili. Płanetnik położył się w błocie i zaśmiał lekko, ale chyba sprawiło mu to ból, bo szybko przestał. Przewrócił się na plecy i wpatrywał w zachmurzone wczesnoporanne niebo. Oczy przymykały mu się coraz bardziej, sapanie stawało się coraz cichsze, a oddechy coraz płytsze. – Dziękuję – powiedział jeszcze, zanim umarł. Przyjechała i straż i policja, kiedy dom dogasał już, a chmury rozchodziły się we wszystkie strony. Pierwszy i ostatni raz w życiu widziała babcia Antosia takie widowisko – chmury rozpierzchające się na wszystkie strony świata. – Kto to taki? – spytał policjant, kiedy tylko upewniono się, że z babcią wszystko w porządku. – Płanetnik – odpowiedziała z dumą. Nie śmiałaby mówić o nim inaczej niż tak, jak on nazywał siebie. 1) szyberek – specjalna zasuwa służąca do regulacji ciągu w kominie 2) historia zasłyszana 3) bieluń dziędzierzawa – trujący chwast, z rzadka używany do narkotyzowania się 4) szlaban – drewniany mebel przypominający skrzynię, który służyć może zarówno do siedzenia, jak i (po zdjęciu wieka) spania 5) wiszczy – gwarowo, w znaczeniu „krzyczy, wydaje przeraźliwy dźwięk” |