powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXXXI)
listopad 2013

Burza nad Łaźniami
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Zna! – Roześmiała się. – Ale czemu czortach od razu. Co to, dziadzie pogodowy, deszcz to zło? Czort, diabeł?
– Deszcz deszczowi nierówny. Jest deszcz na pożytek przez Boga zesłany, a jest taki, który wprawdzie On dopuścić musiał, ale go gnają anioły potępione. A z niego to dobra niewiele skapnie, może tyle co komu na otrzeźwienie, że nie tylko majątek…
– I wy rozróżnić umiecie jeden od drugiego? – spytała Babka, wyraźnie poważniejąc.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– A pewnie, że umiem! – potwierdził. – Bez tego to by była głupiego robota. A najgorzej, że ostatnio tych dobrych coraz mniej widuję, a złych jakby więcej niż kiedyś. Niektóre to nawet nazywać ludzie zaczęli, jakby podświadomie czuli, że to jakieś osobowe zło się za tym czai.
Babka pociągnęła nosem, a Antosi się zdawało, że spojrzała przy tym na dziwnego gościa z pewnym szacunkiem. Choć wedle Antosi to było wręcz niemożliwe, bo on tu o Bogu mówi, a gdzie tam Babce do tego! Przecież dużo ją było łatwiej w lesie na uroczysku spotkać, niż w kościele.
– Pogadam z nimi – powiedziała twardo Babka i nie czekając na żadną odpowiedź wyszła z chaty na deszcz. Trzasnęła przy tym drzwiami tak, że nie było wątpliwości, że nie chciała aby ktokolwiek za nią wychodził
Antosia niewiele myśląc zwlokła się ze szlabanu i podreptała do okna. Ciekawość zwyciężyła w niej strach.
– Ciemno się zrobiło, leje jak z cebra. Nic nie zobaczycie – zagadał do niej Płanetnik.
– Może choć odrobinę. W końcu to dziw nad dziwy! Z kim ona będzie gadać?
– Z diabłami z chmur.
Antosię aż przebiegł dreszcz. Nigdy wcześniej nie myślała sobie, że w chmurach mogą być diabły. Jednak w jej głowie powoli układało się to w całość i, dla przykładu, dobrze tłumaczyło skuteczność takich zabiegów jak gromnice i święcona sól.
– I wy je widzicie? – spytała strwożona.
Brodaty mężczyzna uśmiechnął się ciepło i zdmuchnął stojącą na stole świeczkę.
– Tak będzie lepiej widać – dodał szybko, kiedy tylko zorientował się, że to mogło dodatkowo Antosię przestraszyć. – Ano diabły z chmur! Słyszę jak jęczą, czasem widzę ludzkie kształty w obłokach, czasem raczej żmije przypominają. Tfu! Wolałbym ja ich nigdy nie spotkać.
Rzeczywiście po zgaszeniu świeczki dało się zauważyć przez okno ciemną sylwetkę Babki. Jednak nie był to wcale niesamowity widok – po prostu stała na środku podwórza z głową zadartą do góry i od czasu do czasu wygrażała niebu kułakiem.
– To czemu wy, ksiądz by ich przegnać nie mógł?
– A bo to teraz każdy ksiądz w diabła wierzy? A w diabła w chmurach to już pewnie żaden. Zresztą, to wcale proste nie jest. Na deszczu trzeba stać czasem i parę godzin i więcej, krzyżem się namachać…
Babcia Antosia pokiwała głową ze zrozumieniem. Natomiast Babka wykonała gest jak gdyby spluwała na ziemię, odwróciła się na pięcie i zaczęła wracać do chaty. Stanęła w progu, zanim się obejrzeli i spytała:
– A co tak ciemno? O, i Antosia ozdrowiała?
• • •
– Nie trzeba było tak straszyć! – Antosię obudził tym razem głos starca.
– Kto świeczki pogasił? Ja nie straszyła, spytała tylko.
– Dobrze się czuje?
Antosia sama była zaskoczona swoją reakcją. W końcu nigdy wcześniej nie zemdlała, a przepracowała na polu, w pełnym słońcu, niejeden dzień. A tutaj już drugi raz w przeciągu kilku godzin…
– Dobrze, to znaczy nie najgorzej – odparła. – Starość nie radość.
– Śmierć nie wesele – wtrąciła Babka i zapadła niepokojąca cisza.
Gdzieś z głębi domu dało się słyszeć dźwięk przypominający kwilenie dziecka, Babka usłyszawszy go zaraz wyszła do drugiego pokoju.
– I co diabły Babce powiedziały? – spytała Antosia. O ile bałaby się spytać Babki, albo nawet w jej obecności, to Płanetnik budził w niej zaufanie.
– Powiedziała, że kłamały tylko. Ale jej nie wierzę. Zdaje się, że coś ukrywa. I spytała, czy na pewno u tej spowiedzi byłem.
W to przenigdy Antosia nie wątpiła – gdyby Znachorka nie miała nic do ukrycia, to nie mieszkałaby w tak ustronnym miejscu, nie unikała ludzi i rozmów.
– A byłeś?
– Byłem, ależ się zarzekam! Jak nigdy w życiu się wyspowiadałem, na tyle że jak od konfesjonału odszedłem, to się czułem jakby dziesięć kilo lżejszy.
Do izby wróciła Babka z kwaśną miną.
– Nic ja pomóc nie mogę. Idźcie już.
Płanetnik mało co się nie rozpłakał, ale posłusznie się skłonił i podszedł do drzwi.
– Idź już idź, wózek przygotuj, ja tu Antosi jeszcze lekarstwa dam! – krzyknęła do niego Babka.
On podziękował jeszcze, kapeluszem podłogę zamiótł i wyszedł. Nadzwyczaj spokojny człowiek. Antosia czuła się nieswojo sam na sam z Babką.
– Nie o lekarstwa chodzi? – spytała Antosia, a Babka pokiwała głową.
– Mówię ci tylko temu, żebyś się nie wystraszyła.
– Czego?
– Jemu już niedługo zostało.
Antosia zrobiła wielkie oczy, a setki niewypowiedzianych pytań zawisły w powietrzu. Babka odpowiedziała na pierwsze z brzegu:
– Chmurniki się na pogrzeb zleciały. Złe to one są, ale godnego przeciwnika umieją uszanować.
– Ale… – zaczęła Antosia. – Ale jak to?
– Ty mnie nie pytaj, to już zdaje się wyższe rozdania. Chyba prosił, prosił i się doprosił.
– Ale o co?
– Jak to się mówi… o dobrą śmierć. O ile ta może być w ogóle dobra.
• • •
Przez całą drogę babcia Antosia nie odezwała się ani słowem. W głębi duszy cieszyła się, że Płanetnik ciągnący wózek jest do niej odwrócony plecami, bo przynajmniej nie musiała patrzeć mu w twarz.
Las nocą zawsze wydawał się straszny, ale dopiero teraz, kiedy przed Antosią kroczył człowiek, który miał niedługo umrzeć… Chociaż z drugiej strony – każdy człowiek ma umrzeć, prędzej czy później. Czy to aż taka wielka różnica?
Kiedy dojechali do Antosinego domu, Płanetnik poprosił o nocleg. Obawiała się, że to zrobi, ale nie mogła mu teraz odpowiedzieć, że nie, bo boi się, że umrze w jej domu. Kiwnęła więc głową, zaprosiła do środka i zaparzyła herbatę. Z szafy wyciągnęła białą wykrochmaloną pościel, która nasunęła jej nieprzyjemne skojarzenie z całunem.
– No bez przesady! Nowa pościel to nie na takiego gościa jak ja.
Nic nie odpowiedziała. Co miała powiedzieć? Że to może być jego ostatnia noc, więc niech chociaż śpi w białej pachnącej pościeli?
– Dobry z pana człowiek – powiedziała, kiedy szykowali się już do snu.
Płanetnik uśmiechnął się i podziękował.
Babcia Antosia myślała, że nie uśnie tej nocy. Płakała w poduszkę, zupełnie jak wtedy, kiedy była młoda i jakiś wysoki brunet sobie z niej zakpił. Prawie jak wtedy, kiedy chowała Stanisława, z którym przeżyła ponad czterdzieści lat, a z którym pod koniec nawet nie chciało się jej rozmawiać, a o co żywiła do siebie potem żal przez długie lata.
Ale zasnęła i, o dziwo, spała twardym snem.
• • •
Zbudził ją krzyk. Otwarła oczy i zobaczyła ogień. Chata stała już w płomieniach. Antosia znieruchomiała. Nie była w stanie podnieść się z łóżka. Nie mogła się nawet przeżegnać ani zawołać o pomoc.
Do jej pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Bez kapelusza, a włosy i brodę miał osmalone. Otworzył szerokie drzwi, które zawsze pozostawały zamknięte i w zamierzeniu służyły jedynie do wynoszenia trumny. Podszedł do jej łóżka. Podniósł ją jak małą dziewczynkę. Przeniósł kilkanaście kroków za próg, byle dalej od żaru i płomieni.
A potem padł na kolana i wypuścił ją z rąk. Głośno sapał. Deszcz dużymi kroplami spadał na jego przypaloną brodę, jak gdyby dogaszał ją jeszcze. Tak się mu odwdzięczali diabełkowie z chmur? Ale deszcz padał też na rozbitą głowę, na poparzone plecy, które Antosia zauważyła dopiero po chwili. Płanetnik położył się w błocie i zaśmiał lekko, ale chyba sprawiło mu to ból, bo szybko przestał. Przewrócił się na plecy i wpatrywał w zachmurzone wczesnoporanne niebo. Oczy przymykały mu się coraz bardziej, sapanie stawało się coraz cichsze, a oddechy coraz płytsze.
– Dziękuję – powiedział jeszcze, zanim umarł.
• • •
Przyjechała i straż i policja, kiedy dom dogasał już, a chmury rozchodziły się we wszystkie strony. Pierwszy i ostatni raz w życiu widziała babcia Antosia takie widowisko – chmury rozpierzchające się na wszystkie strony świata.
– Kto to taki? – spytał policjant, kiedy tylko upewniono się, że z babcią wszystko w porządku.
– Płanetnik – odpowiedziała z dumą.
Nie śmiałaby mówić o nim inaczej niż tak, jak on nazywał siebie.
1) szyberek – specjalna zasuwa służąca do regulacji ciągu w kominie
2) historia zasłyszana
3) bieluń dziędzierzawa – trujący chwast, z rzadka używany do narkotyzowania się
4) szlaban – drewniany mebel przypominający skrzynię, który służyć może zarówno do siedzenia, jak i (po zdjęciu wieka) spania
5) wiszczy – gwarowo, w znaczeniu „krzyczy, wydaje przeraźliwy dźwięk”
powrót; do indeksunastwpna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.