– Mój Boże… – Łanego aż zachwiało. Powstrzymał chęć zwymiotowania i krzyknął: – Marta! Gwałtownie przekręciła głowę i spojrzała na niego mętnymi oczami. Była cała umazana krwią i płynami z rozszarpanego trupa. W bladym, skaczącym świetle jarzeniówki wyglądała kompletnie nierealnie. – …aaa–am mooo–ujeeee… – wybełkotała z pełnymi ustami i wróciła do jedzenia. Na twarzy Łanego malowała się coraz większa rozpacz. – Co ty narobiłaś – jęknął w końcu. Podszedł do niej i z wściekłością odepchnął ją od ciała. Chwyciła jego rękę i szarpnęła tak, że prawie stracił równowagę. Siła i gwałtowność ruchu kompletnie go zaskoczyły. Dziewczyna zamarkowała się jak do ugryzienia, ale zatrzymała jego dłoń przy swojej twarzy. Z odrazą patrzył na jej otwartą buzię, wypełnioną cuchnącymi strzępkami wnętrzności. Ona utkwiła w nim martwe spojrzenie matowych źrenic otoczonych gęstą siecią pękających żyłek. Syknęła, puściła rękę i pochyliła głowę. Ze wzrokiem wbitym w podłogę przesunęła się kawałek i przylgnęła do jego nóg. Ocierała się o Łanego, charcząc i stękając. – Dobra… dobra… – Paweł próbował dodać sobie odwagi. – Już, dobrze, mała, spokojnie, spokojnie… Kucnął obok niej i opuścił głowę. Słuchał jej płytkiego, nierównego oddechu, który momentami słabł i całkowicie zanikał. Po kilku minutach podniósł się i wziął ją za rękę. Szła za nim posłusznie, klapiąc bosymi stopami. Skulona i cicha jak przerażone dziecko. Zaprowadził ją do łazienki na piętrze. Mówił do niej spokojnym głosem, jakieś bzdury, o tym, że będzie dobrze, że wszystko pozałatwia i będzie po staremu. Gadając, rozebrał ją z uwalanych krwią i kawałkami mięsa ubrań. Gdy była naga, wprowadził ją do kabiny prysznicowej. Obmył ją powoli i dokładnie. Starał się nie skupiać na tej czynności – jej ciało straciło jędrność i ciepło, czuł się tak, jakby dotykał stygnącego i tężejącego trupa. Odszedł po ręcznik. Gdy się odwrócił, ona stała w kabinie, cała mokra, lekko drżąca. Kompletnie bezwolna i złamana. Zacisnął szczęki i przełknął ślinę. Wytarł Martę, okrył ręcznikiem, otoczył ramieniem i zaprowadził do jej pokoju. Przetrząsnął szafki w poszukiwaniu ubrań. Co chwilę wyciągał coś, po czym odkładał, krytycznie kręcąc głową. W końcu zaklął i chwycił pierwsze lepsze rzeczy z brzegu. Ubrał w nie dziewczynę i sprowadził ją do piwnicy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pobiegł do samochodu i wjechał do garażu. Działał jak automat, szybko i precyzyjnie, tylko klął cały czas pod nosem. Zaciągnął Martę do bagażnika, wyjechał na podjazd i zamknął garaż. Nakrył jeszcze ciało Maćka starą plandeką, po czym wrócił do samochodu. Ruszył powoli, nie wiedząc, co teraz ma robić. Po głowie chodziły mu różne możliwości: wypuścić ją w lesie, utopić, zabić i spalić. – Nie! Kurwa! Nie! – Walnął pięścią w kierownicę. Olśniło go – stara rzeźnia. Opuszczony budynek na obrzeżach osiedla. Przyspieszył, a Marta zaczęła jęczeć i walić w pokrywę bagażnika. Uspokoiła się, zanim dojechali na miejsce. Ponury budynek z ciemnej cegły. Stał tu… od zawsze, tyle Łany pamiętał. Jako dzieciak przychodził tu z kumplami na fascynujące wyprawy. Biegali po niekończącym się labiryncie pomieszczeń, otoczeni wilgotnymi murami i wszechobecną korozją. Gdy na betonowej podłodze znajdowali plamę krwi, niepokojący ślad z przeszłości, kawałkami zwęglonego drewna malowali na niej swastyki, nazwy klubów sportowych i swoje imiona. To dlatego, że ktoś im kiedyś powiedział: jak piszesz w krwi, to dużo to znaczy. Wspomnienia… Tutaj palił pierwszego papierosa, pił pierwsze wino, pierwszy raz pocałował dziewczynę. A teraz to… Otworzył bagażnik. Marta zamrugała oczami. Były mokre. Płakała. – Paeułku… – załkała. – Co ze ną będzie? Paweł przełknął ślinę. Też mu się zebrało na płacz, ale wytrzymał. Musiał. Wiedział, że teraz trzeba zacisnąć pięści mocniej niż kiedykolwiek. – Będzie OK. Chodź. Ukryję cię gdzieś tutaj. Pomógł jej wyjść z bagażnika. – I coo–o? Coo teaz ze ną? – wybełkotała, gdy prowadził ją przez opustoszały budynek. Gruz i kawałki szkła chrzęściły im pod butami. – Znajdę pomoc. Jakiś lekarz czy coś. Nie bój się, mała. Przytuliła się do niego. Objął ją i podtrzymywał, bo szła jakoś krzywo, jakby zaraz miała stracić równowagę. Doprowadził ją do sporego pomieszczenia. Kiedyś pewnie służyło za tymczasową zagrodę dla czekających na rzeź zwierząt. Otoczone było platformą, czymś w rodzaju balkonu, na który można było dostać się oddzielnym wejściem. Stamtąd, z wysokości około trzech metrów, był widok na cały kojec. Jako dzieciaki nazywali to areną, bo tak to wyglądało. Niejeden puścił tu farbę z nosa, podczas gdy koledzy wyszydzali go z balkonu i bili brawa dla jego przeciwnika. – Zostaniesz tu. Poczekasz na mnie – poinstruował Martę i ruszył w stronę wyjścia. – Paaaeł! – zawyła. Odwrócił się. Stała trochę zgarbiona, z twarzą wykrzywioną dziwnym grymasem. – Boee się! – Mała… zaraz wrócę. Ogarnę tylko ten bajzel w domu i wracam. Słowo. Podreptała w róg pomieszczenia i tam kucnęła. Łany głośno wypuścił powietrze. Wyszedł z zagrody i przystanął przy dwuskrzydłowych drzwiach z okienkami zabezpieczonymi siatką. Po chwili zastanowienia zamknął je. Zardzewiałe zawiasy przekręciły się z jękiem i chrzęstem. Zaryglował wejście prętem i poszedł do samochodu. Przed domem Marty stało auto jej rodziców. Paweł zaparkował tak, aby zablokować im wyjazd i pobiegł do środka. Nie pukał. Wpadł na korytarz jak burza, kierując się do piwnicy. Zderzył się z wychodzącym z kuchni ojcem Marty, aż temu wypadł telefon z ręki. – Paweł! – krzyknął zaaferowany mężczyzna. – Co tu się do diaska dzieje? Gdzie jest Marta? – Panie Tadku… – Paweł zerknął na upuszczoną komórkę. – Gdzieś pan dzwonił? – Dzwoniłem? No, dzwoniłem. Ale co z tego – w mojej piwnicy jest trup! – Gdzie? – No, w piwnicy. – Mężczyzna poprawił okulary, które przekrzywiły mu się przy zderzeniu z Pawłem. – Gdzie pan dzwonił: na policję? – No a gdzie? Na straż pożarną? – Chwycił Łanego za ramię. – Gdzie jest moja córka? – Wszystko wyjaśnię, panie Tadku, tylko niech pan ich odwoła. Niech pan odwoła psy, bo będzie chryja. – Chłopcze, co ty wygadujesz… – Chodzi o Martę! – przerwał mu Paweł. – To ona zabiła. – Co? Zabiła Maćka? – Co ty wygadujesz?! – Z drzwi do piwnicy wyłoniła się matka Marty. – Paweł, na litość boską, tam jest ciało. – Wiem. Pani Lidio, wszystko wam wyjaśnię. Musicie tylko odwołać policję. Oni zabiorą Martę! Kobieta zacisnęła szczęki i syknęła: – O czym ty mówisz? Co to za bzdury? Pan Tadek szarpnął go: – Oddawaj mi córkę, morderco! – Nie jestem mordercą! – Łanemu puszczały nerwy. Co chwilę zerkał w stronę drzwi wejściowych. – Słuchajcie mnie: Marta jest chora, ma tego wirusa chyba… – Gdzie jest moja… – zaczął pan Tadek, ale żona go uciszyła: – Zamknij się! – Spojrzała na Pawła. – Mów. – Od państwa wyjazdu z Martą coś się działo. Źle się czuła. To wygląda tak, jakby się zamieniała w tego żywego trupa, takiego jak z telewizji. Zapadła cisza. – Marta… – wyszeptał pan Tadek. – Zabiła kota. Zjadła go. A dzisiaj, jak wróciłem z pracy, znalazłem to, tego trupa w piwnicy. – Jezus Maria… – Pani Lidia uniosła dłoń i kurczowo zacisnęła pięść. – Gdzie ona jest? – Ukryłem ją. Na chwilę zapadła cisza. Pan Tadek chrząknął i rozłożył ręce: – No to tym bardziej potrzebujemy policji… w tej sytuacji… – spojrzał na żonę, na Pawła, znowu na żonę. – Martą muszą się zaopiekować… – Zaopiekować! – prychnęła pani Lidia. – Kto? Policja? – No, lekarze… Kobieta pokręciła głową: – Widziałeś, co się dzieje. Nikt się nimi nie opiekuje. Te egzekucje w telewizji… zrobią to samo. Łany błagalnie spojrzał na panią Lidię: – Odwołajcie psy, bo będzie po niej. – Tadeuszu, co im powiedziałeś? – No, że mają przyjechać. |