Chee jak na swój wiek manewrował bardzo zwinnie. Nie miał zamiaru dać się złapać byle podrzędnemu łowcy. Niejeden już próbował go dopaść i żadnemu się to jeszcze nie udało. Temu póki co również nie szło najlepiej. Rozległy się strzały z laserów. – Oho, chłopak nie żartuje – mruknął przemytnik, omijając sprytnie pociski, niemal od niechcenia. – Niech próbuje, ale mnie… Nim zdołał dokończyć, jeden z laserów sięgnął celu i statek zatrząsł się gwałtownie. Ukarany za zgubną pewność siebie Chee przeklął głośno, starając się opanować uszkodzoną maszynę. Zaczął sprawdzać wszystkie liczniki i tablice kontrolne. – Kurwa, tylko nie w silnik – powiedział, patrząc ze zrezygnowaniem to na wskaźniki, to przed siebie. – Pierdolony… Statek zaczął tracić wysokość, by po chwili uderzyć o twarde skały, odbić się, a potem uderzyć raz jeszcze. Przemytnik wciąż próbował go kontrolować na tyle, żeby się nie rozbić. Pojazd zaczął szorować podwoziem po ziemi, wzniecając za sobą gęstą chmurę kurzu, która na moment oślepiła tego, który go ścigał. Omamiony trafieniem przemytnika i nagłym pogorszeniem widoczności stracił opanowanie i trafił na jedną ze zdradliwych skał, która urwała mu część kadłuba. Reszta maszyny podskoczyła raptownie, by wreszcie eksplodować po zderzeniu z wielkim głazem. Chee robił w tej chwili wszystko, by nie podzielić jego losu. W końcu, jakimś cudem omijając wszystkie większe skały na swojej drodze, statek stanął, dając się powoli otulić szarym pyłem i przygnębiającą ciszą. Jeden z silników był uszkodzony, ale Chee wiedział, że da się go naprawić. Do tego jednak będzie potrzeba czasu, a ten w zawodzie przemytnika był niezwykle cenny i każda minuta postoju robiła sporą różnicę. Odczuwał niemal fizyczny dyskomfort w związku ze świadomością, że z każdą sekundą, kiedy nie jest w drodze, od jego dziesięciu tysięcy odcinają po drobnym kawałku. Ta wizja zawsze motywowała go najbardziej. Nie był materialistą, ale coś jeść musiał. Mimo wszystko doceniał szczęście, które akurat dziś zdecydowało się do niego uśmiechnąć. W końcu mógł zginąć, zderzyć się z jakąś skałą, spaść w przepaść, pojazd mógł eksplodować… Mogło go spotkać to, co tego, który go tu zapędził. Cały czas powtarzając sobie w myślach, że skoro głupi ma szczęście, to on sam musi być królem idiotów, Chee skierował się do ładowni. Przypomniały mu się słowa Raya odnośnie do towaru, który wiózł, i miał nadzieję, że tajemnicza skrzynia będzie równie nietknięta, jak on sam. – Do diabła – powiedział na jej widok. Od razu zauważył, że wcale nie było tak różowo, choć do tragedii też brakowało całkiem sporo. Wprawdzie na pierwszy rzut oka wydawała się w porządku, jednak Chee szybko dostrzegł pęknięcie. Kawałek instalacji musiał spaść z sufitu i trafić prosto w leżący pod nim pakunek, przytwierdzony do podłoża. Przemytnik zaklął cicho i zajrzał do środka przez dziurę, której nie powinno tu być. W środku zobaczył kawałek pękniętej szyby i cieknący przez nią rzadki płyn. Zaklął raz jeszcze, tym razem głośniej. Musiał to jakoś naprawić, a jedynym sposobem było otwarcie skrzyni i zajrzenie do środka, wbrew zakazowi Raynighta. Wprawdzie i tak nigdy nie przejmował się jego zdaniem, a towaru dotychczas nie otworzył, bo jego zawartość zasadniczo niewiele go interesowała. Teraz jednak musiał naprawić to, co zepsuł przez własny brak ostrożności. Zaczął mozolnie otwierać skrzynię. – No ładnie – stwierdził, gdy jego oczom ukazała się jej zawartość. – Coś ty mi dał, Ray… W środku tkwiła komora wypełniona specjalnym błękitnym płynem, a w niej na boku leżała niewiele mniejsza od dorosłego człowieka istota, jakiej Chee jeszcze nigdy na oczy nie widział. Była ciemnej barwy, budową przypominała nieco krzyżówkę sporego kota z człowiekiem. Miała dużą głowę ze szpiczastymi uszami, dwie pary umięśnionych kończyn zakończonych ostrymi szponami, a także włochaty ogon. Było w niej coś znajomego, a zarazem Chee dałby głowę, że spotyka się z czymś takim po raz pierwszy w swoim niekrótkim przecież życiu. Przyglądał się więc zwierzęciu dosyć długo, aż w końcu zorientował się, że i ono wpatrzone jest w niego. Istota miała wąskie, ale nieziemsko przenikliwe oczy, koloru jasnego miodu. Przeszywała teraz wzrokiem przemytnika, jeszcze bardziej badawczo niż on ją. Przez moment mężczyzna miał wrażenie, że obca kreatura nie ogranicza się jedynie do kontemplacji jego wyglądu zewnętrznego, że odkrywa wszystko, co tkwi schowane w jego wnętrzu, wszystkie myśli, tak obecne, jak i minione. Uczucia, które nim targały, wspomnienia, plany na przyszłość… Zupełnie jakby to coś strona po stronie wertowało księgę jego życia, jego osobowość, nagle otwartą do wglądu, bezbronną i niemal chętną do podzielenia się każdą skrzętnie skrywaną tajemnicą. W końcu Chee odwrócił wzrok, mrugając nerwowo. Zamiast przyglądać się głupio temu czemuś, powinien raczej zatkać pęknięcie, przez które uciekał ciurkiem płyn podtrzymujący jego „pasażera” przy życiu. Gdy naprawiał szkody, miał nieprzyjemne wrażenie, że obca istota w dalszym ciągu bacznie mu się przygląda. – Łowca głów? Jesteś pewien? – zapytał Raynight, gdy Chee przekazał mu wszystko, co się wydarzyło. Jego twarz widniejąca na ekraniku telefonu przybrała niezadowoloną minę. – Nie, ale to na pewno nie był glina, statek był nieoznakowany – odparł przewoźnik zmęczonym głosem. – Cholerni łapacze, ostatnio coraz ich więcej… – Mówiłeś, że żaden ci nie podskoczy, i co? A co z towarem? Jest cały? – Dziękuję, że najpierw zapytałeś, czy mnie nic nie jest… – Wiesz, że obchodzisz mnie mniej od niego, więc po co udawać? Poza tym widzę przecież, że jesteś cały. Gdyby było inaczej, od tego byś zaczął, skomląc, jak bardzo cię boli… – Dobra, daruj sobie. Towar jest nietknięty. – Na pewno? W stu procentach? Chee westchnął. Ray od razu go przejrzał. – Uszkodziłeś go, zgadłem? – zapytał bez ogródek. – Zniszczyłeś mój drogocenny pakunek? Ty zawszony… – Uspokój się, nic mu nie jest. Szyba lekko pękła, ale już się tym zająłem. Plomba powstrzymuje wyciek tego dziwnego płynu, więc na miejsce da radę dolecieć. – Rozumiem, że otworzyłeś skrzynię? – Ray nie wyglądał na zadowolonego, ale rozumiał, że w przeciwnym razie przemytnik nie zdołałby naprawić szkód. – Dużo płynu się wydostało? – Niewiele. W każdym razie to twoje włochate „coś” wciąż wygląda na takie, które czuje się cało i zdrowo. W przeciwieństwie do mnie… – A więc go widziałeś. – Widziałem. On mnie zresztą też. – Jak to? Powinien spać, do cholery… – Ale nie śpi. Może wstrząsy go zbudziły, nie wiem. Cały czas ma otwarte ślepia i wlepia je we mnie, jakbym to ja był jakąś atrakcją w wielkim szklanym pojemniku, a nie on. Zresztą to tylko durne zwierzę, możliwe, że właśnie tak myśli. Co to w ogóle jest? Nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Nie mów, że nie wiesz, co to kaehros? – A skąd mam wiedzieć? Jestem tylko dostawcą. Znam się na pilotażu i topografii. Od biologii są inni. – Kaehros to rzadki drapieżnik z planety Atlas. Ostatnimi czasy modne stało się polowanie na te gady i populacja drastycznie się zmniejszyła, zwłaszcza że okresy godowe trwają… Zresztą mniejsza z tym. Cały gatunek jest na wymarciu, dlatego każdy okaz jest wart majątek. Jeden z bogatszych kolekcjonerów, do którego właśnie jedziesz, zapłaci kupę kasy, jeśli ta sztuka dotrze do niego żywa. Właśnie z tego powodu znajduje się w specjalnej komorze, która utrzymuje go przy życiu. Myślałem tylko, że to coś będzie spało, tak mnie zapewniano… – Ale nie śpi, co za różnica? Nie sprawia problemów, po prostu się gapi. – Tak ci się tylko wydaje. Pamiętasz, jak prosiłem cię, żebyś nie otwierał skrzyni? Kaehros to niezwykłe zwierzę, jedyne w swoim rodzaju. Potrafi nawiązać z drugą istotą coś na kształt więzi psychicznej… Wiesz, jak niektóre gatunki umieją wprowadzić swoje ofiary w trans wzrokiem? No więc ten robi to dosłownie, przez co staje się niezwykle niebezpieczny. To drapieżnik z krwi i kości i gdyby tylko się uwolnił, nie miałby dla ciebie zmiłowania. – Trans? Brzmi idiotycznie. Zwierzę, które potrafi czytać w myślach? Bezsens. – Nie tylko czytać w myślach, ale też nawiązywać kontakt psychiczny. Jeśli tylko będzie chciał, to może ci zajrzeć do mózgu i jeszcze się z tobą porozumieć… |