– Przeklął mnie, rozumiesz? Dał mi te wszystkie słowa, i teraz spójrz na mnie – Pawle, ja mówię. Ja myślę. Tam, w tej chacie… Chciałam… Jestem taka głodna. Podeszłam do tego mężczyzny… Nie patrz tak na mnie. Nie patrz tak na mnie, słyszysz? Nic się nie stało. Nic, rozumiesz? To przez ten naszyjnik… Rainer mi to powiedział. Że będziemy mogły z niego czerpać, ja i Marianna, tylko wtedy, gdy będziemy mieć ten talizman, ten cholerny naszyjnik. I że póki będziemy mieć go na sobie, nigdy nie będziemy mogły czerpać z nikogo innego. Zamknął mnie tu, w tym ciele! Ja… Ja myślę, że umieram. – Więc go zdejmij i wyrzuć. – Nie mogę – powiedziała dziewczyna. – Nie mogę. Próbowałam. – Chcesz, bym ci pomógł? Nic nie odpowiedziała. Paweł nachylił się nad nią – ona leżała na wznak, oddychała szybko, płytko. Miała zamknięte oczy. Wbrew samemu sobie Paweł poczuł podniecenie. Zawstydzony, obrócił się, wstał. – Tak – usłyszał za sobą jej szept. – Zabierz mi go. Irina podniosła się i przyklękła przy nim, pochylając głowę. Talizman się żarzył i lekko kołysał, jakby był obdarzony własnym życiem. Paweł dotknął go ostrożnie – pamiętał, jak dymiły się ręce kobiety i mężczyzny w tamtym drewnianym domu. Nic się jednak nie stało. Potem, gdy naszyjnik leżał już spokojnie na jego dłoni, czerwony kamień powoli zgasł, jak mały węgielek zasypywany piaskiem. Irina odetchnęła głęboko i otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła nieco nieprzytomnym spojrzeniem. – Co z nim zrobiłeś? – Schowałem. Tobie już nie będzie potrzebny. A mi… – wzruszył ramionami. – Nie! Nie… Nie możesz. On jest Rainera. On jest mój. – Więc co mam z nim zrobić? Wyrzucić go? – Wtedy może go znaleźć jakaś inna struna, prawda? – powiedziała Irina, podnosząc na niego oczy. – A wtedy… będzie mogła… skrzywdzić Rainera. – Dlaczego miałoby cię to obchodzić? Irina nie odpowiedziała. Potem nagle podniosła na Pawła spojrzenie pełne determinacji. – Zniszcz go! – Paweł zawahał się, a wtedy ona złapała go za rękę i potrząsnęła nim. – Wrzuć do ogniska! Spal go! Wyjął naszyjnik z kieszeni i wrzucił go do ognia. Irina chwilę stała obok niego. Potem nagle rzuciła się naprzód, wyciągając gołe dłonie do płomieni. Paweł złapał ją i odciągnął, podczas gdy ona płakała i krzyczała. Spojrzała na swoje dłonie, łzy leciały jej po twarzy, krzyknęła i znowu rzuciła się do ognia. Paweł przydusił ją do ziemi, ona szarpała się pod nim, płacząc i przeklinając. – Zostaw! – krzyknął jej wreszcie do ucha Paweł. – Nie tak! Wyciągnę ten twój talizman, ale jakimś patykiem, nie gołymi rękoma! Roztrzęsiony, złapał kij i wygrzebał naszyjnik spomiędzy płonących drew. Irina wciąż szlochała, leżąc bezwładnie na ziemi. Paweł kucnął obok niej; przez chwilę odczuwał coś w rodzaju współczucia. A potem targnął nim gniew. – Powiedziałem ci przecież, nie rób ze mnie idioty – powiedział. – A więc to po to była ta cała gadka o tym, że czujesz? Jesteś struną. Próbujesz zachowywać się jak dziewczyna. A przecież wiesz, że ja wiem, kim jesteś, a kim nie. Irina skuliła się, zakrywając twarz i płacząc dalej. Łzy wyciekały jej spomiędzy palców i kapały na ziemię. Paweł stał nad nią niezdecydowany i wściekły. Marna aktorka, pomyślał. – Daj, obejrzę ci dłonie – powiedział wreszcie. – Bardzo realistyczne oparzenia, postarałaś się. Poczekaj, Rainer dał mi apteczkę. Mam ją w worku, może tam coś znajdę – jakiś bandaż, czy coś. – Boli – jęknęła Irina i podnosi dłonie do oczu. – Boli… Co się dzieje, Pawle? Co się dzieje? Paweł sięgnął do worka i wyjął apteczkę. Wyciągnął pierwszy lepszy słoiczek. Niebieski napis na etykietce głosił: „Idealny środek na oparzenia. Działa na ludzi i struny”. Paweł wyciągnął bandaż, maść i nagle znieruchomiał. Idealny środek na oparzenia. Działa na ludzi i struny. To było niemożliwe, żeby Rainer przewidział, co się stanie. – Ja chyba umieram, Pawle – powiedziała Irina, wpatrując się w dłonie. – Nie wiedziałam, że to tak będzie wyglądać. – Dlaczego odeszłaś od Rainera? – Bo… – zaczęła dziewczyna i urwała. Odwróciła głowę. – Coś się ze mną zaczęło dziać. Potem milczała przez cały czas, gdy Paweł smarował jej oparzenia cudowną maścią ze słoika i bandażował dłonie. Potem położyli się znowu obok siebie. Paweł podłożył ręce pod głowę. – Jak ty to robisz? – spytał nagle Paweł. – To znaczy to… – Machnął ręką, obejmując tym gestem rozgwieżdżone niebo, trawę, horyzont. – To wszystko. – Nie wiem. To się robi samo. W jaki sposób ty bijesz sercem? – Nie mówi się: biję sercem. Serce po prostu bije. – No właśnie. Leżeli znowu, milcząc. Irina szepnęła coś cicho. Paweł podniósł się na łokciu, nachylił nad nią. Ona patrzyła w niebo nieruchomym spojrzeniem, na jej policzkach widać było ślady łez. – Jestem… Jestem głodna. Patrzył na nią, czując znowu rosnący gniew. Marna aktorka, pomyślał, sięgając do swojego naszyjnika. – Nie – powstrzymał go jej głos. – Nie zdejmuj. – Umrzesz. – Tak zaraz nie umrę. – Irina próbowała się uśmiechnąć. – Nie zwracaj na mnie uwagi. My, struny, potrafimy żyć bardzo długo bez pokarmu… Ale… – pokręciła głową. – No… widziałem dzisiaj, że jadłaś całkiem sporo. Nawiasem mówiąc nie wiedziałem, że struny jedzą. – No właśnie. – Irina usiadła, położyła brodę na kolanach. – Jem. Jestem głodna. Mam ochotę na najdziwniejsze rzeczy… Często wymiotuję. Czuję też ucisk w brzuchu. Jakbym… jakbym coś tam miała. Paweł nagle zrozumiał. Patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem. – Ty niby jesteś w ciąży. – To było tak oczywiste, i zarazem tak absurdalne, że zaczął się śmiać. – Jestem struną, ty głupku. Struny nie mogą być w ciąży. – Nie wiem, czy mogą, ale ty jesteś w ciąży. – Nie jestem – powiedziała z naciskiem Irina. Przycisnęła dłonie do brzucha. – Jak myślisz, co niby miałoby się urodzić? Mały człowiek? Tutaj nie rodzą się ludzie. – A jak się rodzą struny? – Nie rodzą się. – No dobrze, nie rodzą się, więc jak powstają? – Po prostu powstają. Nie ma nic, a potem jesteśmy. Całe mrowie. A potem wszystkie walczymy między sobą i te, które przeżyją, odchodzą, każda w inną stronę. – Ale jak to się dzieje? Jest jakieś jajo czy coś? – Sam jesteś jajo. To nie dzieje się w ten sposób. – No dobrze. – Paweł wzruszył ramionami. – Tym razem to będzie się działo w taki sposób. – Idź spać. – Jestem martwy. Martwi nie śpią. – Więc chociaż udawaj. – Irina odwróciła się do niego plecami, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną. Paweł leżał jeszcze chwilę, wpatrując się w niebo. Nie chciał zamykać oczu. Przecież jestem martwy, pomyślał. Martwi nie śpią. Martwi nie śpią, pomyślał leniwie i nagle uświadomił sobie, że jednak spał, i śnił; przypominał sobie zamglone detale przeżywanej jeszcze raz katastrofy, potem chwile spędzone przy szpitalnym łóżku, wreszcie skok i zbliżającą się czerń asfaltu. Nie dogoniłem jej, pomyślał. Nigdy jej nie dogonię. Dopiero wtedy otworzył oczy. Irina pochylała się nad nim, wpatrując się w niego z dziwnym wyrazem twarzy. – Oddaj mi mój naszyjnik – powiedziała. – Co chcesz zrobić? – Wracam. Ja… – Paweł czekał cierpliwie, aż struna dokończy zdanie, lecz ona wyciągnęła tylko rękę. Paweł wyjął naszyjnik z kieszeni i położył jej na dłoni. Ona patrzyła chwilę na talizman. Potem zamknęła oczy, wstrzymała oddech i szybko nałożyła wisiorek na szyję. On nie spuszczał z niej wzroku, pełen napięcia. Struna rozluźniła powoli mięśnie, otworzyła oczy, uśmiechnęła się, wstała. – Powodzenia – powiedziała. – Mam nadzieję, że odnajdziesz Lenę. Naprawdę mam taką nadzieję, wiesz? – Milczała chwilę. – Chociaż, jeżeli mam powiedzieć prawdę, to… raczej ci się nie uda. Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego policzka. Jej dłoń zawisła na chwilę w powietrzu. Potem Irina odwróciła się i ruszyła szybkim marszem. Paweł patrzył za nią przez chwilę. Cholernie marna aktorka, pomyślał z rozdrażnieniem. Cholernie marna. A ja? |