powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Stanisz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Krup pamiętał ten głos. Tak. Tylko skąd? Nie mógł sobie przypomnieć. Plątały mu się myśli. Musieli zajść go od tyłu i walnąć po łbie, dlatego tak go rwało i nie mógł się skupić. Spojrzał w górę, lecz przez spływającą do oczu krew niewiele widział. Opuścił głowę.
– Tylko ten przezwycięży śmierć, który bać się jej nie będzie. Tylko ten żyć będzie wiecznie, kto posiądzie rząd dusz nieśmiertelnych – płynął chrapliwy szept.
Tam, w dole. Stopy? Łapy? Karykaturalnie duże, z błoną między palcami. Nieludzkie. Żabie. Tomaszek mówił… W imię Ojca i Syna… Wodnik?
Nowy cień przesłonił słońce.
– Dajcie kielich. – Głos był twardy, rozkazujący i również znajomy. – Nim śmierć przyniesie nieśmiertelność, to oto ciało stanie się naszym pokarmem na najbliższe dni. Ten, który zebrał krew Pańską, przemieni to, co jest grzeszne, i da nam siłę.
Uderzenie odebrało Krupowi oddech.
• • •
Zakrzywiony nóż po rękojeść wbił się w brzuch ofiary, kierowany ręką oprawcy przeciął przeponę i doszedł do kości. Gdy krew wypełniła kielich, mężczyzna włożył dłoń w ranę i wyrwał z niej serce.
– Oto ciało i krew – rzekł. – Jedzcie i pijcie. Chrystus jest naszym Panem i Bogiem. Prostuje nam ścieżki i wskazuje drogę. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
– Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
– Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
– Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
– Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Podawany z rąk do rąk kielich wędrował wśród ludzi stojących w kręgu.
– Panie, daj nam siłę, uwolnij od lęków i grzechu, ustrzeż przed nienawiścią ludzką, spraw, byśmy mogli żywić się krwią uświęconą przez Graala. Po wieki wieków.
– Amen.
5.
Sobierad wyjrzał przez okno, pokręcił głową i spojrzał w niebo. Zbierało się na burzę, pierwszą jesienną. Dawno nie padało – pomyślał.
Przy dobrej aurze chłopi szybko zebrali plony. Dość, by starczyło na daninę dla księcia i Wit nie był stratny, a w spichlerzach zostało więcej niż zawsze.
To był dobry rok.
Tylko ta Dziewanna… Diabli znów namieszali. A jeszcze, jakby tego było mało, Krup przepadł jak kamień w wodę.
– Tfu! – Grododzierżca splunął przez lewe ramię i na wszelki wypadek przeżegnał się trzykrotnie.
Mijał trzeci dzień. Za wcześnie, by przesądzać, ale i tak coś nie dawało spokoju, a niepokojący dreszcz plątał myśli. Drużynnik przez wzgląd na stare czasy miał wielką swobodę, nie pozwalał sobie jednak na zbyt wiele.
Do tego ten Stanisz. Przylazł dwa dni temu, waląc do drzwi, rozbudził cały ratusz, po czym jak kołek w płocie albo jakiś przygłup tkwił po drugiej stronie rynku i gapił się w okna. Grododzierżcy żal było chłopaka, dlatego jeszcze nie kazał go przegnać, lecz ilekroć wyjrzał, wzbierała w nim na to ochota. Durny kmiot! Ubzdurał sobie, że wystoi powrót dziewki, zamiast pójść do kaplicy i legnąć krzyżem albo gromnicę zapalić za duszę zmarłej.
Krasna była z niej dziewka, lecz czy ona jedna na świecie?
Za Danuśką też ze dwadzieścia lat temu niejeden wypatrywał oczy. A córki poszły w matkę. I dobrze, bo ładnemu lżej w życiu. Sobierad był niezwykle dumny z latorośli. Syna się nie doczekał, lecz cóż, widocznie Bóg tak chciał.
Oderwał się od okna, podszedł do stołu i siadł ciężko na ławie. Jak to jesienią, znów zaczynało łamać go w kościach. Oparł łokcie o blat i schował głowę w dłoniach. Byle tylko srogiej zimy nie było. Miał dość nieprzespanych nocy i pilnowania ognia.
Szybko narastający odgłos kroków sprawił, że włodarz opuścił ręce. Kogo znów czarci nieśli?
W izbie pojawił się pachoł.
– Krupa znaleźli – wydyszał, nie czekając na gest pana.
– Gdzie? Kto znalazł? – Grododzierżca ledwie drgnął.
– W lesie, panie. Na gałęzi.
– Mów jaśniej.
– Ano, zaszlachtowali go jak wieprzka.
– Kto? Na Boga żywego? Kto?! – Sobierad zerwał się z ławy.
Pachoł nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Gdzie trup?
– Na wozie. Chłopi przywieźli.
Włodarz wypadł z izby, jakby gnało go stado diabłów. Omal nie połamał kulasów, pędząc schodami na dół.
Zaprzęgnięty w wyliniałą chabetę wóz stał na środku dziedzińca. Obok kilku wojów, dwóch smardów i Stanisz. W kilku susach Sobierad dopadł furmanki i aż się cofnął na widok złożonego na dechach ciała.
– Wszelki duch pana Boga chwali – jęknął, czyniąc pospiesznie znak krzyża.
Wiele w życiu widział, nie spodziewał się jednak tego, co zobaczył. Trup ledwie przypominał woja, którego pamiętał. Poszarzały, wychudły, ze sczerniałą dziurą w piersi, bardziej jak upiór niż człowiek. Jednak bez wątpienia był to Krup.
– Gdzieście go znaleźli? – Włodarz z trudem wydobył głos.
– W lesie, panie – odburknął jeden z chłopów, pochylając kudłatą głowę. – Zdjęlim go z gałęzi.
– Gdzie w lesie?
– Nad jeziorem, opodal Grądów.
Nagły lęk wysuszył Sobieradowi gardło. Wodnik? Nie, niemożliwe. Zeszłego roku jeździł tam z Witem. Duchowny poświęcił wodę jak należy. Grododzierżca stał obok, modlił się szczerze, z dłońmi na piersiach. Cała wieś towarzyszyła obrządkowi, zaśpiew powtarzali chórem. Niechby zresztą któryś gębę miał zawartą… Pachoły dostały wyraźne polecenie obserwować chłopów.
Grądy. Trzy mile od grodu, prawie pod nosem. Ale i Brzeziny niedaleko. Konno w parę godzin można w dwie strony obrócić. Diabli nadali.
Patrząc na trupa, grododzierżca czuł, że nie może zbójom popuścić, lecz z drugiej strony, kogo szukać, wiatru w polu? Wodnik był mrzonką i tylko dureń…
– Panie?
Sobierad spojrzał na Stanisza.
– Czego chcesz? – odwarknął.
– Zezwólcie jechać z wami do Grądów – wydukał młodzian.
– A skąd ci do łba przyszło, że mam zamiar tam jechać, a?
– Toć to Krup, wasz człek. – Niechętne pytanie nie zraziło młodzika.
Sobierad zmełł w ustach przekleństwo. Nie skrzyczał jednak otroka. Hardyś – pomyślał tylko. – Gozdowy syn. A głośniej rzekł:
– Krup mi powiedział, że dziewka była twoją kochanicą. Prawda to?
– Prawda. Miłowaliśmy się, panie.
– A nie wiesz, że to grzech z siostrą stryjeczną?
Młodzik opuścił głowę. Nie sądził, że ktokolwiek pozna prawdę, tym bardziej włodarz. A skoro wiedzieli w grodzie, niezadługo wiedzieć będą we wsi. Oj, ojciec nie strzyma ręki.
– Skąd wiesz, że to nie czart ci dziewkę porwał za to, co żeście robili nad jeziorem? – Grododzierżca ani myślał odpuścić. Z gniewu spurpurowiał na twarzy. Przez sprośną chuć chudopachołka stracił najlepszego woja! – Wodnika żeś sobie ubzdurał, ale o tym, że was diabeł chronił, ani słowa. A nie lepiej było prawdę rzec i nie zawracać mi głowy? – Sobierad chwycił młodzika za ucho i pociągnął w górę. – Kuciapę wiedziałeś, jak znaleźć! To może i miłośnicę znajdziesz?! Won mi oczu! Won! – Pchnął młodzika, obalając go na ziemię. – Won!
Chłopak zerwał się na nogi. Nie prosił już o nic.
– I żebym cię tu więcej nie widział! – Krzyk grododzierżcy gonił Stanisza. – Pokażesz się, to każę pasy drzeć. W jamie zdechniesz jak pies. Tfu! Diabelskie nasienie. Tfu!
Sobierad spojrzał na furę, na milczących pachołów i chłopów, a potem na trupa. Oparł ręce o kłonicę. Za jakie grzechy? Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie. Sporo zła miał Krup na sumieniu, oj, sporo. Drugiego takiego ze świecą przyjdzie mu szukać.
Otarł łzę, która zamgliła na chwilę lewe oko. Kto by pomyślał, że sprawią woja jak wieprzka? I to za co? Za bajdy o wodniku?
Tfu!
• • •
Stanisz wypadł z grodu, nie przystając nawet dla zaczerpnięcia oddechu. Zatrzymał się za bramą, zdyszany i zły, z płucami robiącymi jak miechy. Jedno miał w głowie: Grądy. Jak wyruszy od razu, może znajdzie jakiś ślad. Pomacał za pazuchą: zostały mu ćwiartka chleba i połeć słoniny, które zabrał z Brzezin. Na dziś starczy, a jutro jak Bóg da. Chabeta, która ciągnęła furmankę, nie wyglądała na zdrożoną.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.