powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Medalik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Chee nie odpowiedział. Wszystko go bolało, sama tylko głowa zdawała się właśnie obwieszczać, że zaraz wybuchnie, czy się to komuś podoba, czy nie.
– W ładowni znaleźliśmy tylko jakąś stłuczoną komorę, co w niej było? – kontynuował przesłuchanie pirat, szarpiąc przemytnika za kołnierz już i tak naddartej koszuli. – I gdzie reszta towaru? Gadaj!
– Nie mam nic więcej – wyszeptał Chee, a czując podrażnienie gardła, zaczął kaszleć, opluwając sobie brodę śliną i krwią. Nie miał nawet siły mówić.
Złodziej nie wyglądał na zadowolonego. Prawdopodobnie i tak mu nie uwierzył i miał zamiar wraz z kolegami najpierw zabić go, a potem rozebrać jego statek na części, zabierając wszystko, co tylko może być użyteczne. Przewoźnikowi było już wszystko jedno.
Dopiero po chwili dotarło do niego, co mężczyzna powiedział: że komora kaehrosa była rozbita. Czyżby istota, którą Chee transportował, zginęła? A może wręcz przeciwnie, zdołała się uwolnić i uciec? Chyba że wciąż gdzieś tu jest…
Najpierw usłyszał znajomy chichot, nie będąc już pewnym, czy rozbrzmiał on tylko w jego głowie, czy tym razem naprawdę ktoś lub coś się zaśmiało złowieszczo. Zaraz potem rozległ się wrzask jednego z piratów, do niego szybko dołączyły kolejne. Ten, który stał nad Chee, zaczął się rozglądać nerwowo, zanim jednak zdążył się zorientować, co się dzieje, czarny cień rzucił się na niego z furią.
Wciąż leżący na ziemi Chee dostrzegł jedynie kątem oka, jak piraci padają ofiarą zwierzęcia, które poznawszy ponownie smak wolności, postanowiło nie czekać i od razu urządzić sobie polowanie. Ludzie krzyczeli w panice i strzelali z pistoletów, ale na darmo, drapieżnik był zbyt szybki i zwinny dla zdezorientowanych złodziei, którzy jeden po drugim upadali po jego ciosach i ugryzieniach, rozrywani na strzępy i pozbawiani kończyn. Kaehros poruszał się niezwykle zgrabnie, ruchy miał precyzyjne i dokładne, nie było mowy o żadnej przypadkowości. W minutę uporał się ze wszystkimi, a Chee w niemal fizyczny sposób odczuwał, jaką przyjemność to coś czerpie z zabijania. To zwierzę nie mordowało, bo było głodne. Mordowało, bo to lubiło.
Cały czas słysząc w głowie ten dziki śmiech, przemytnik poczuł, że ponownie zaczyna tracić świadomość i nim dostrzegł zbliżającego się w jego stronę drapieżnika, który właśnie pozbawił życia ostatniego z piratów, jego powieki zamknęły się, a świadomość odcięła od tego, czego przed momentem był świadkiem.
Słyszał już tylko ciche kroki stawiane przez kaehrosa, a także ten mrożący krew w żyłach śmiechopodobny dźwięk, coraz jednak odleglejszy…
• • •
– Obudziłeś się wreszcie, stary inwalido?
Chee zamrugał. Głos był znajomy, brzmiał jak ktoś, kogo dobrze znał, ale kto nie miał prawa się tu znajdować.
– Ray? – wychrypiał, starając się przypomnieć sobie wszystko, co się mogło wydarzyć, nim utracił świadomość, co ostatnio zdarzało mu się zdecydowanie zbyt często. Był przecież na pustkowiu, złapany przez piratów… Co Raynight mógłby tu robić? A może był jedynie zjawą, wytworem jego przegrzanego umysłu? Wcale by go to nie zdziwiło.
– Nie, cycata dziwka, która chce cię zajechać na śmierć – usłyszał w odpowiedzi ironiczny głos starego znajomego. – Jasne, że to ja. A niby kto?
Przemytnik dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie leży już na pustyni, tylko w wygodnym łóżku, podłączony do jakiejś aparatury leczniczej.
– Gdzie ja jestem? – zapytał wciąż niezbyt głośno, gardło ciągle było wyschnięte i drapało nieprzyjemnie przy każdym słowie. – Co się stało?
– Jesteś u mnie, spokojnie – odpowiedział Raynight, siadając na krześle stojącym obok łóżka. – Miałeś wypadek. To chyba byli piraci, bo obok twojego statku stały ich ścigacze. Swoją drogą nieźle cię załatwili, twój pojazd nadaje się najwyżej na złom.
Scena po scenie Chee zaczynał odtwarzać sobie w głowie wszystko, co spotkało go w drodze do Atrium. Przypomniał sobie łowcę głów i pierwszy wypadek, potem ucieczkę przed tymi złodziejami, którzy w końcu jakoś go dopadli, ale nie zdołali nic mu zrobić, bo…
– Kaehros – wychrypiał patrząc na Raya. – Co z nim?
– Skąd mogę wiedzieć? Uciekł albo zginął. Na miejscu go nie było, tylko tyle wiem. Prosiłem cię, żebyś był ostrożny, bo to cenny towar, mówiłem, żebyś nie dał dupy…
– On się uwolnił. Z kapsuły.
– Wiem, słyszałem, że była rozbita. Zresztą jak cała reszta twojego statku.
– Widziałem go. Zabił tych wszystkich piratów na moich oczach. Jednego po drugim. A potem…
Chee urwał, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. No bo co było potem? Stracił przytomność. A kaehros? Co z nim?
– Dlaczego mnie nie zabił? – zapytał cicho, patrząc na swoje pokryte zmarszczkami dłonie.
– Może uznał, że taki stary dziad będzie zbyt żylasty i niesmaczny – zaśmiał się Ray, ale widząc, że jego rozmówcy to nie rozbawiło, dodał: – Słuchaj, Chee, nie wiem, dlaczego cię nie zabił, ale to nie zmienia faktu, że przeżyłeś. Jesteś w ogóle pewny, że go widziałeś? Nie znaleźliśmy żadnych szczątków po tych piratach… Ale jeśli to faktycznie ten zwierz ich powybijał, to słusznie pytasz, dlaczego nie zabił i ciebie. Może doszedł do wniosku, że polowanie na rannego starca, który nie może nawet wstać o własnych siłach, nie jest tak zabawne i zrezygnował?
Choć brzmiało to niedorzecznie, przemytnik uznał, że teoria może i nie była taka głupia. Widział przecież, jak ta istota dopadała kolejnych piratów. Dostrzegał dziką radość z każdego śmiertelnego ciosu, który zadała. Być może on sam, leżący bez ruchu, nie był godnym obiektem do polowania?
A może chodziło o coś jeszcze? Przez niemal całą drogę Chee odnosił wrażenie, że to coś czyta mu w myślach. Te wszystkie wspomnienia, wyraźne jak nigdy przedtem… Wszystko, o czym sobie przypominał w czasie ich podróży, wszystko było na wyciągnięcie ręki tego zwierzęcia. Czyżby kaehros przez tych kilka dni zdążył go poznać? Nie tylko z zewnątrz, ale jako człowieka? Jego wspomnienia, plany, charakter. Wszystko to mógł przecież wygrzebać w jego głowie. Na ile więc go poznał? Poznał, a może nawet… polubił? Czy coś takiego było w ogóle możliwe?
Ale gdyby go lubił, to nie wysyłałby do jego umysłu gróźb o tym, że może go zabić. W momencie jednak, kiedy faktycznie mógł pozbawić go życia, nie zdecydował się na to, a Chee prawdopodobnie nigdy już nie dowie się dlaczego.
– Jak mnie znalazłeś? – zmienił temat. Odczuwał lekkie pulsowanie w skroniach i nie miał teraz najmniejszej ochoty na rozmyślania. Chciał się skupić wyłącznie na przyswajaniu suchych faktów.
– Nie wyłączyłeś radaru – odparł Raynight. – Kazałem ci go włączyć po tej kraksie z łowcą głów, pamiętasz? Na twoje szczęście zapomniałeś go potem wyłączyć.
Fakt, zupełnie wypadło mu to z głowy. W tej chwili jednak cieszył się z tego powodu.
– Namierzenie cię nie było trudne. Gdy tylko zobaczyłem, że sygnał zgasł, postanowiłem się z tobą połączyć, ale dostałem tylko informację, że twój numer jest niedostępny. Wysłałem więc chłopaków, żeby to sprawdzili. Na twoje szczęście mam znajomych w różnych częściach planety, więc skontaktowałem się z kimś, kto był niedaleko ciebie, inaczej pewnie leżałbyś na tej pustyni, dopóki byś nie zgnił całkowicie. Rzecz jasna nie pomogli ci za darmo, nie dość więc, że nie zarobiłem na tym interesie, to jeszcze do niego dołożyłem…
– Wiem. Tym bardziej dziękuję za pomoc.
– Pieprzę ciebie, martwiłem się o towar. Towar, który swoją drogą straciłeś.
– Nie byłoby tej całej afery, gdybyś dał mi coś normalnego… Wiesz dobrze, że nienawidzę przewozić żywych istot.
– Wiem, dlatego zawsze zlecałem takie zadania Arniemu.
– Arniemu? Z nim też robisz interesy? Nie znoszę go… – Chee podniósł głos, nie kryjąc oburzenia, ale natychmiast poczuł nowe zastrzyki bólu w głowie, więc umilkł.
– A jak myślisz, kto miałby mi transportować zwierzynę i ludzi, skoro ty się tego nie podejmujesz, do czego sam się przed chwilą przyznałeś?
Coś w tym było, Chee nic więc już nie powiedział.
– Tym razem Arnie miał inną robotę, a kaehros nie mógł czekać, to była pilna przesyłka. Dlatego dałem ją tobie, mając złudną nadzieję, że podołasz. Ale jak widać, myliłem się… Zawiodłeś mnie, staruszku, i to tym razem na serio. Wiesz, ile pieniędzy przeszło mi przez ciebie koło nosa?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.