powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Stanisz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Woj czuł, że odpowiedź, co stało się z Dziewanną, była gdzieś tu.
Tylko jak na nią wpaść? Czego szukać? W którą stronę pójść?
Staję dalej natrafili na dukt.
– Tośmy doszli – mruknął, przyglądając się przecince.
Od dawna nikt nie ciągnął nią zwałów, bo zdążyła zarosnąć wszelakim chwastem, brzózkami i chojakami, lecz w miękkiej ziemi czerniły się wyraźnie odciśnięte ślady kół. A pomiędzy nimi mniej widoczne odciski kopyt. Krup patrzył na nie chwilę, wyprostował się i przyłożywszy dłonie do ust, zahuczał przeciągle.
– Dobre wieści – rzekł do diakona. – Mamy, po cośmy przyszli.
Tomaszek milczał, niezupełnie pojmując, co mają, bo oprócz zarośniętej drożyny nie widział nic. A przecież szukali wodnika.
Nie próbował zgadywać. Ściskając szkaplerz w dłoni, bez słowa poszedł za wojem. Sulik z Gormem dołączyli po drodze.
Pół mili dalej dukt skrzyżował się z traktem.
– Wodnik, psia mać! – warknął Krup.
Mógł się mylić, lecz to, że o milę stąd, gdzie stali, był gród, nie podlegało wątpliwości. Wystarczyło pójść na zachód.
4.
Sobierad odgryzł kęs z kurzego udka, przeżuł, przełknął i popił cienkuszem. Zerknął na małżonkę i dwie siedzące za połowicą córki. Nie wyobrażał sobie, by mógł którąkolwiek z nich stracić. Co prawda ślubna postarzała się znacznie, lecz i on posunął się w latach, posiwiał i utył. Nawet przejażdżki konne od jakiegoś czasu odwdzięczały się bólem pleców.
Piąty krzyżyk na karku, ot, co. Przebywając na dworze księcia, grododzierżca nasłuchał się mądrych dysput o tym, jak przedłużyć młodość. Władca lubił otaczać się uczonymi mężami, a przez to i gościom dane było pobyć w ich towarzystwie i posłuchać, o czym prawili. Po powrocie zagadnął Wita, czy możliwe jest, by krew dziewic zmieszana z kozim mlekiem mogła dać długowieczność. Odpowiedź kapelana wystarczyła, by nie pytał więcej, choć żałował czasem, zwłaszcza przeglądając się w zwierciadle czy zimą, kiedy ziąb ciągnął po kościach i zaczynało łamać w stawach.
Tak, Wit nie był dobrym kompanem do rozmów. Za to Danuta jak najbardziej. Kiedyś karmiła go swym ciałem, teraz potrafili, leżąc w łożnicy, dyskutować do późnej nocy.
– Cóż, mężu? – Uwadze kobiety nie uszedł zamyślony wzrok męża.
– Dumam o owej uprowadzonej dziewce.
– W Bogu nadzieja. Dopóki nie ma ciała, wierzyć trzeba, że wszystko skończy się dobrze. A nuż znudziło się dziewczynie chłopskie życie?
– Być może – mruknął Sobierad i zastygł nad uniesionym do ust udkiem, ujrzawszy głowę zaglądającego zza framugi sługi. Machnął mięsiwem.
– Krup wrócił, włodarzu – rzucił pachoł.
– Niech wejdzie – przyzwolił pan przez wzgląd na małżonkę, bo zazwyczaj w biesiadnej nie przyjmował.
Woj widać czekał za drzwiami, bo ledwie przebrzmiały słowa, pojawił się w progu. Skłonił głową Danucie i dziewczynkom.
– Mów, coś wskórał. – Sobierad odłożył udko i wytarł dłonie w serwetę. – Dobre wieści?
– Dziewki ani wodnika żeśmy nie odnaleźli – odparł woj.
– Zatem z czym wracasz?
Mężczyzna wyciągnął przed siebie puste dłonie.
– Krup, na litość boską. Towarzystwo Tomaszka ci zaszkodziło, że kluczysz jak szarak? Nie mów mi, żeś się niczego nie dowiedział.
– Na przecince opodal jeziora natrafiliśmy na ślady kół. Zgubiliśmy je na trakcie. Pewności nie mam, jednak mniemam, że wóz dojechał tu.
– Do grodu? – Sobierad podniósł się z ławy.
– Ano.
Włodarz popatrzył z ulgą na małżonkę. Jednak nie wodnik. Krup nie zwykł rzucać słów na wiatr i nie plótł trzy po trzy. Nie powiedział wprost, lecz jasno dawał do zrozumienia, że Dziewanna żyje.
– Czyli gadka o wodniku to zwykły wymysł?
– Tak sądzę, włodarzu.
– Wit wie?
Krup nie zdążył odpowiedzieć. Najpierw usłyszeli odgłos szybkich kroków, a w chwilę potem pojawił się zdyszany kapelan.
– Tomaszek rzekł mi wszystko – rzucił od progu. – W imię Ojca i Syna, Bogu niech będą dzięki.
– Nie ma za co dziękować – rzekł Sobierad. – Wciąż nie wiemy, gdzie jest dziewka? – Spojrzał pytająco na woja, który skinął głową.
– Wszelako wieść o czarcie została obalona – zauważył duchowny. – Czyż nie? – Popatrzył tryumfalnie po twarzach zgromadzonych, bo przecież od początku nie wierzył w słowa Stanisza. – A to kończy sprawę.
– Nie kończy, dopóki nie znajdziemy dziewki lub jej ciała. Krup, masz jakieś podejrzenia? Rozumiem, że byłeś w Brzezinach?
– Byłem. I sądzę, że Stanisz rzekł prawdę.
– Że co? – Wit podniósł głos. – Przed chwilą…
– Ojcze! – Tym razem Sobierad się uniósł, na co w stosunku do duchownego pozwalał sobie bardzo rzadko. – Nie podlega dyskusji, że wodnik to wymysł. Jednak ciekaw jestem, kto porwał dziewkę i w jakim celu. Czy was, ojcze, to nie ciekawi?
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, synu.
– Zatem nic was nie obchodzi los dziewczyny?
– Tego nie twierdzę. – Kapelan uniósł dłonie, jakby chciał się nimi zasłonić przed niesłusznym oskarżeniem. – Winny powinien zostać ukarany. I wiem, że zrobicie wszystko, by tak się stało. Jednak równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jest to, by plotka nie znalazła potwierdzenia. Gdyby się rozeszło, że słowo boże i święcenia… – Kapelan zawiesił głos.
– Nie musicie mi tego, Wicie, przypominać. Moja wiara w Boga jest równie silna jak wasza. Od lat tępię zabobon i nie przestanę, pókim żyw.
Wit skłonił głowę.
– A zatem zastanówmy się, jak zbója znaleźć – zaproponował włodarz.
• • •
Krup oparł się o węgieł ratusza, wyjął zza pazuchy kawał wędzonej świńskiej skóry i włożył do ust. Przez chwilę przyglądał się Ince, po czym spojrzał na zachmurzone niebo. Zmierzchało. Po tygodniu skwaru zapowiadała się plucha, jak to jesienią.
Rybałci pakowali dobytek. Sądząc po ilości zakupionych antałków z piwem i miodem, opłaciły się dwutygodniowe wygłupy.
Od trzech dni Krup włóczył się po grodzie, zaglądając do szop, obór i stajni. Każdego ranka i wieczora obchodził podgrodzie. Miał dziwną pewność, że Dziewanna gdzieś tu jest, a to powodowało, że zaczynał czuć respekt do porywacza. Schować brankę pod okiem grododzierżcy mógł tylko ktoś wyjątkowo cwany.
Po tym, jak Wit na niedzielnej sumie ogłosił bezwzględną walkę z zabobonem i przy okazji wspomniał o wodniku z Brzezin, gawiedź nie gadała o niczym innym.
Inka wygięła się w tył, oparła na rękach i uniosła nogi. Prawą dłonią chwyciła lewą stopę.
Zza wozu wylazł karzeł. Kiwając się jak kaczka, podszedł do dziewki, chwycił ją w talii i podniósł nad głowę. Kuglarka zachichotała na cały głos. Pokurcz zakręcił się jak fryga i nagle wyprostował ugięte ręce. Dziewczyna na dobre trzy łokcie wyleciała w górę, by po chwili wylądować w ramionach konusa.
Krup przełknął skórę. Silny rab – pomyślał nie bez podziwu, gapiąc się na żabie stopy pokurcza.
I zapadł się w ciemność.
• • •
Przebudzenie było jednym wielkim bólem, który rozsadzał czaszkę. Spróbował poruszyć ręką lub nogą, lecz nie był w stanie. Otworzył oczy. Dostrzegł jasne nieokreślone plamy, cienie, kształty. I ruch. Kołysanie. Jakby… jakby czas zwolnił.
Zacisnął szczęki, opanowując omdlewającą słabość. Pociągnął nosem. W gardle rozlał się ciepły słodki smak. Krew.
Wówczas dotarło do niego, że wisi głową w dół ze skrępowanymi na plecach rękami jak złapany w paść szarak. Szarpnął ciałem raz i drugi, zakołysał się. Uszy wychwyciły szelest. Ktoś się zbliżał.
Wykrzywił głowę, wytężając wzrok. Cień kiwał się z boku na bok jak kaczka. Idąc, dłońmi dotykał ziemi. Zatrzymał się, nachylił do ucha wisielca i szepnął:
– A Pan przyszedł do mnie i rzekł mi: Bądź posłuszny, a dam ci ziemię i ludy wszystkie na własność.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

33
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.