– Jak na razie najwidoczniej nie chce, bo się nie odezwał ani słowem. Słuchaj, Ray, wiesz, że nie wierzę w takie bajki… – To nie są bajki, to nauka, takie są fakty. Naukowcy wciąż badają te istoty, których pełni możliwości jeszcze nie poznaliśmy. Ostrzegam cię więc jako przyjaciel, nie nawiązuj z tym czymś kontaktu wzrokowego. Najlepiej zapakuj go z powrotem tak, jak był, i nie dotykaj niczego do końca lotu. Mam nadzieję, że się wyrobisz na czas? – Nie wiem, mam taką nadzieję. Większość szkód jestem w stanie naprawić od ręki, ale akumulatory potrzebują światła słonecznego, żeby się naładować. A właśnie zbliża się wieczór, więc najwcześniej wyruszę jutro po południu, inaczej nie da rady. Wybaczysz mi, tatusiu? – Nie żartuj sobie, to nie jest śmieszne. Nie wolno ci się spóźnić, pamiętaj. Komora kaehrosa jest ustawiona na działanie jeszcze tylko przez pięć dni. Potem przestanie pełnić swoją funkcję i twój towar prawdopodobnie zdechnie, nim dotrze na miejsce. – Lepiej on niż ja, prawda? Ray przez grzeczność zmienił temat. – Widzę, że ciągle żujesz ten przeklęty kauczuk. Mógłbyś chociaż sobie odpuścić, kiedy lecisz… – Lubię żuć. Uspokaja mnie to. – I do tego osłabia twój refleks. Kiedy uciekałeś przed tym łowcą, to też żułeś? – Nie – skłamał przemytnik. Ray i tak mu nie wierzył. Chee miał już kończyć rozmowę, ale przypomniał sobie o najważniejszym. – Co z moją zgubą? Wiesz już coś? – Pracuję nad tym. A ty pilnuj mojego ładunku. I włącz radar, żebym w razie czego mógł cię namierzyć. W ten sposób będę wiedział, gdzie jesteś, w razie jakby coś się stało. – A co się może stać? Wszystko gra, załatwiłem dupka… – Nie wymądrzaj się, tylko rób, co ci każę. I postaraj się nie dać dupy, OK? Choć na razie nieźle ci to idzie – odparł sztywno Ray, po czym sam się rozłączył. „Cholerny palant” – pomyślał gorzko przewoźnik, gdy na statku znów zapanowała cisza. – „Ja dla niego życiem ryzykuję, a on nie potrafi nawet znaleźć głupiej dziwki…” Ale na tę chwilę musiał zająć się naprawą statku. Na pewno zajmie mu to sporą część nocy, a musiał jeszcze złapać trochę snu, ostatnio czuł się coraz bardziej zmęczony. Fakt, miał swoje lata, ale teraz miał wrażenie, jakby coś stopniowo wysysało z niego resztki energii, jakby stracony medalik był jej podstawą, bez której jego źródło życia wysychało kropla po kropli. Przypomniał sobie to, co mówił Ray o tym całym zwierzęciu w komorze i jego zdolnościach. „Bzdura” – uspokoił się w myślach i ruszył do pracy. Jeśli faktycznie ma dolecieć na czas, to każda minuta była teraz na wagę złota. Poczuł coś jakby ukłucie, gdy tylko zbliżył się do komory z istotą, przed którą Ray tak go ostrzegał. Spojrzał na nią. Ona również odwzajemniała jego wzrok, ale w niczym nie przypominała groźnego drapieżnika. Leżąc spokojnie w tej cieczy, która podtrzymywała ją przy życiu, nie wykonywała żadnych zbędnych ruchów, jakby wiedziała, że i tak nie jest w stanie się uwolnić. Jakby oszczędzała siły, kumulowała je, odkładając na właściwy moment. Chee zaczął się zastanawiać, co się z nią stanie, gdy dolecą na miejsce, do miasta zwanego Atrium, osiedla bogatych i źle wychowanych polityków i biznesmenów. Im bogatsi byli, tym gorzej wychowani, jakby to zawsze szło w parze. A może to działało na odwrót? Może im paskudniejszy ktoś miał charakter, tym większego majątku się dorabiał? Stary przemytnik szybko jednak odrzucił tę teorię, dochodząc do wniosku, że gdyby tak to właśnie działało, sam pławiłby się w luksusach. Co mogło czekać zwierzę, które miał na pokładzie? Śmierć? Jeśli tak, to szybka, czy może ktoś zamierzał się pobawić w polowanie na własnym podwórku? A może tak rzadki okaz będzie służył nie tyle za trofeum, ile jako atrakcja, udomowione zwierzątko? Albo trafi prosto na talerz. Chee zaczął zastanawiać się, czy kaehros może być smaczny, na co wpływ miał pusty żołądek. No tak, przecież od rana nic nie jadł. Jak tylko skończy zakrywać komorę, to koniecznie musi wrzucić coś na ząb… Kolejne ukłucie, wymierzone jakby prosto w jego mózg, z ominięciem czaszki i wszelkiej tkanki okrywającej jego osobiste centrum dowodzenia. Skrzywił się, mrucząc z niezadowolenia. Czyżby to z głodu? A może jest ranny i nawet tego faktu nie odnotował? W końcu jego statek miał awaryjne lądowanie i trochę nim szarpnęło pod koniec; niewykluczone, że coś sobie uszkodził… Wbił wzrok w kaehrosa. Ten patrzył mu prosto w oczy, jakby wiedział. Jakby rzeczywiście potrafił czytać w pokrętnych ludzkich myślach, zbierając informacje na temat przemytnika, szykując się powoli do ataku, niczym napastnik stopniowo osaczający bezbronną ofiarę, nieświadomą zagrożenia. Chee zadał sobie w myślach pytanie, czy Ray mógł mieć rację. Oczywiście, że tak, na pewno lepiej znał się na biologii. Przewoźnik nie miał o tej dziedzinie wiedzy zielonego pojęcia. Skoro nie mógł na tym zarobić, nie interesowało go to. Człowiek na wózku i istota zamknięta w komorze przyglądali się sobie w cichym skupieniu, badając się nawzajem. Chee poczuł, że nie może odwrócić wzroku od kaehrosa, choćby bardzo chciał, jakby ich wzrok splótł się w jedną grubą nić, niemożliwą do rozerwania, chyba że jedno z nich umrze. Cały świat nagle się rozmył, a wszystko, co było teraz istotne, Chee miał przed sobą, jedynie to uwięzione zwierzę, które właśnie sprawiało, że sam czuł się jak ktoś zamknięty w ciasnej klatce, odcięty od dopływu tlenu, duszący się i kurczący wraz z całym otoczeniem, które zdawało się zwijać do środka niczym przekwitający kwiat. Oczy zaczęły mu łzawić, w ustach zaschło, a gardło ścisnęło się, jakby ktoś je złapał i zgniatał. Wszystko powoli rozpływało się w złocistych oczach, które stanowiły centrum wszystkiego. Oczach stających się jego więzieniem, mentalną klatką, z której nie mógł się już uwolnić i wrócić do swojej fizycznej postaci, rozszarpanej na strzępy przez to, co kiedyś było nim samym, a co w tej chwili powoli obracało się przeciw niemu… Zamrugał, mimowolnie przeklinając pod nosem. Odwróciwszy głowę od kaehrosa, zaczął trzeć dłońmi wilgotne oczy. Po policzkach ściekły strużki łez, znikających szybko w siwym zaroście. – Do diabła – powiedział, starając się jakoś pozbierać. Czuł się jak topielec dopiero co wyciągnięty z głębokiej wody, zalewającej płuca i miażdżącej całe ciało. Ręce mu zdrętwiały, wszędzie czuł mrowienie, a najbardziej na karku. Raz jeszcze rzucił okiem na kaehrosa. Ten cały czas znajdował się za szkłem, w tej samej pozycji, co zawsze. Spokojnie spoglądał na człowieka, z nieskrywanym zainteresowaniem. A może Ray faktycznie miał rację? Jeśli tak, trzeba bardziej uważać na to stworzenie. – Zamknięty czy nie, wygląda na to, że faktycznie niezłe z ciebie ziółko – powiedział Chee do kaehrosa, ale już nie patrząc mu w oczy. W pełni wystarczyło mu to, co przeżył chwilę temu. Nie miał już najmniejszej ochoty przyglądać się temu czemuś za szybą, postanowił więc zakryć komorę zwykłą płachtą. Szkoda mu było tracić czas i siły na ponowne pakowanie w skrzynię, zatem póki co takie zabezpieczenie musiało wystarczyć. Kaehros z kolei oglądał poczynania przemytnika, ani na moment nie spuszczając z niego czujnych oczu. Na ekranie telefonu pojawiła się szczurowata twarz Raya, jak zwykle nieogolonego, z przyklejonym koślawym uśmiechem, który był tak nieszczery, że aż obraźliwy. Tom jednak nie skomentował, był już przyzwyczajony do tego widoku. – Witaj, Raynight – powiedział, po czym ziewnął przeciągle. – Musisz mieć bardzo ważny powód, skoro dzwonisz o takiej godzinie… Właśnie starałem się złapać trochę snu. – Myślałem, że skoro prowadzisz klub nocny, to śpisz za dnia? – Bo tak robię. Dla twojej informacji: wstaję za dwie godziny. Ray podrapał się po szczecinie, starając się wyglądać na zakłopotanego. Szczerze mówiąc, miał gdzieś problemy Toma, ale akurat dziś potrzebował jego pomocy. – W takim razie wybacz – powiedział niezbyt przekonującym tonem. – A dzwonię, bo mam sprawę. – Domyśliłem się. Potrzebujesz panienki? – Nie. To znaczy tak, ale nie w tym sensie… Kojarzysz Chee? – Starego na wózku? Jasne, że tak. Opryskliwy jak nikt inny, wybrzydza gorzej niż dziecko w sklepie ze słodyczami. Takich klientów się nie zapomina. |