powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Medalik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– No właśnie chodzi o dziewczynę, którą sobie ostatnio zamówił w jakimś barze. Myślałem, że może to jedna z twoich, a jeśli nie, to chciałem zapytać, czy chociaż nie mógłbyś mi pomóc jej odszukać? W końcu znasz niemal każdą prostytutkę w okolicy. A ta podobno ukradła staremu coś bardzo ważnego, jakiś medalik czy coś…
– I pewnie chce to odzyskać? – Tom ponownie ziewnął. – Wiesz, my tu mamy taką zasadę, że skoro panienka zabrała coś ekstra, to na pewno miała powód. Widocznie sobie zapracowała. Powiedz mu, że może po prostu zgubił tę swoją błyskotkę…
– Nie da rady, Chee to uparty typ. Nie odpuści, dopóki nie odzyska swojej własności. Bądź łaskaw porozglądać się za tą dziwką i jakoś odzyskać ten zasrany wisiorek, zależy mi. Nie znam jej imienia, ale ma jakiś dziwny tatuaż na lewym barku…
– Po pierwsze: nie nazywaj ich dziwkami, one tego bardzo nie lubią. Gdybyś tak jednej powiedział wprost, to rano mógłbyś się obudzić nie ograbiony, a z nożem wbitym w twoją chudą pierś. A po drugie, teoretycznie mogę to zrobić, ale jaki właściwie mam w tym interes? Co z tego będę miał?
Ray zaczął sprawiać wrażenie zniecierpliwionego. Tom nigdy nie należał do łatwych rozmówców.
– Słuchaj, zrób to dla mnie – spróbował się przymilić. – W końcu znamy się od lat… Ile razy już ci pomagałem, co?
Tom zastanowił się.
– Niewiele – odparł w końcu, pozwalając sobie na ironiczny uśmieszek.
– Nieprawda, nieraz ratowałem ci tyłek. Zrób więc raz coś dla mnie, dobra? Przecież nic nie tracisz…
– Niech ci będzie, popytam. Ale nie mogę nic obiecać, wiesz, jakie są dziewczyny. Być może ten medalik już dawno zmienił właściciela i to kilka razy. Takie rzeczy przechodzą z rąk do rąk szybciej, niż mógłbyś pomyśleć. Swoją drogą, wytłumacz mi, dlaczego temu staruszkowi tak na tym zależy?
Raynight zrobił zamyśloną minę. Miał teorię, ale nie był jej pewny. Jeśli jednak nie podzieli się nią z Tomem, ten może być mniej skory do pomocy.
– Wydaje mi się, że ten medalik należał do jego żony – powiedział w końcu.
– Żony? To kaleka był żonaty?
– Dawno temu. Jeszcze go wtedy nie znałem, pracował po drugiej stronie Kharmy. Kiedyś Chee wspomniał, że miał żonę imieniem Linda czy jakoś tak, ale mieli wypadek. Ich statek się rozbił, ona zginęła na miejscu, a on stracił czucie w nogach i od tamtej pory jeździ na tym swoim wózku. Przynajmniej tak mi to pokrótce przedstawił, wiesz, jaki on jest mało rozmowny. Raczej wydusiłem z niego tę informację, niż on sam mi się zwierzył. Nigdy więcej już do tego tematu nie nawiązywał, widać, że nie ma ochoty o tym gadać. W sumie nawet mu się nie dziwię. Kto wie, może sam prowadził wtedy ten statek i ma wyrzuty sumienia?
– Wzruszające. A ten medalik, jak rozumiem, jest jedyną pamiątką po jego świętej pamięci żonie? I gdyby go całkiem stracił, popadłby w depresję totalną?
– Tak podejrzewam. Nic mi nie powiedział wprost, to wszystko tylko moje spekulację. W każdym razie ten wisiorek jest dla dziadka cenny i byłbym wdzięczny, gdybyś go dla niego odzyskał. Zrozum, Chee to mój najlepszy przewoźnik i nie chciałbym go stracić.
Tom westchnął ciężko. Widać po nim było, że jeśli jest w potencjalnym posiadaniu czegoś cennego, to niełatwo mu się z tym rozstawać, ale tym razem mógł zrobić wyjątek, przez wzgląd na Raya, z którym kilka razy ubijali interesy.
– Dobra, zobaczę, co da się zrobić – oznajmił. – Ale daj mi jeszcze trochę pospać, jeśli łaska. Muszę dzisiejszej nocy wcześnie wstać.
– Jasne – odparł usatysfakcjonowany Ray, powstrzymując się od tryumfalnego uśmiechu. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo.
Tom rozłączył się. Medalik dla starego na wózku… Prychnął. Nie miał teraz głowy do myślenia o takich rzeczach, jego umysł był jeszcze zbyt zaspany. Wręcz domagał się powrotu do krainy snów, pozbawionej trosk i obowiązków, którymi świat realny był zapchany do granic możliwości. Noce w jego klubie były ciężkie i akurat on wiedział o tym najlepiej. Ale kiedy już się wyśpi, to może spróbuje coś zdziałać w sprawie tej skradzionej biżuterii. Kto wie, a nuż to się jakoś opłaci?
• • •
Statek powoli podleciał do bramy obstawionej przez co najmniej dwudziestu uzbrojonych strażników. Port kosmiczny, na który mieli dostarczyć zamówiony towar, był miejscem niezwykle pilnie strzeżonym. Dostanie się tutaj graniczyło z cudem, jeśli nie miało się właściwych dokumentów.
– Przepustki – rozkazał wartownik, który stanął naprzeciwko pojazdu, zmuszając go do zatrzymania się. Za nim rozciągała się sporej wielkości brama, w tej chwili zamknięta. Po obu jej stronach wieże z działkami. Dookoła straż, bacznie obserwująca wszystko, co działo się w pobliżu. Widać było, że znali się na swojej pracy.
– No dobra, idę – powiedziała Linda, biorąc głęboki wdech.
– Uważaj na siebie – ostrzegł Chee. Nie czuł się zbyt komfortowo ze świadomością, że to ona wyjdzie do wartowników, a nie on, ale w tej kwestii jego partnerka się uparła, nie dając mu żadnej możliwości dyskusji. Linda zawsze miała stanowczy charakter i nieczęsto udawało mu się ją do czegoś przekonać.
– O mnie się nie martw – odparła krótko i pocałowała go w zarośnięty policzek, ale widać po niej było, że też się denerwuje. – Pokażę im, co trzeba, i zaraz wracam.
– Tylko nie pokazuj za dużo.
– Bardzo śmieszne. Siedź tu i pilnuj wszystkiego, za moment będę z powrotem.
Mimo wszystko Chee miał złe przeczucia co do tej akcji. Wprawdzie udało im się zdobyć fałszywe papiery i przepustki, teoretycznie więc nie powinno być problemu z wjazdem, ale tutejszy port był istną fortecą ze względu na towary, które się przez niego przewijały. Te pół miliona jednak przeważały szalę i ani on, ani Linda nawet przez moment nie mieli wątpliwości, czy chcą się podjąć tego zadania. Ta kwota była tak duża i nierealna, że aż nasuwała podejrzenia o oszustwo, ale ludzie, którzy zlecili im tę przesyłkę, nigdy jeszcze nie zawiedli, dlaczego więc teraz mieliby to zrobić? Chee niemal im ufał, co w dzisiejszym świecie było naprawdę sporo warte.
Pół miliona ustawiłoby ich oboje do końca życia. Nie musieliby już utrzymywać się z przemytu, choć nawet to lubili. Praca dostawcy bywała jednak niebezpieczna, a im ostatnimi czasy życie było miłe ponad wszystko inne. Za odpowiednią sumę mogliby więc rzucić to wszystko w diabły i przenieść się do jakiegoś spokojnego miasta, kupić porządny, bezpieczny dom, żyć normalnie… Kto wie, może też wezmą ślub, o czym wcześniej Linda nie chciała nawet słyszeć. W końcu już tyle lat byli razem, może wreszcie nadszedł ten przełomowy moment, żeby sformalizować związek? A może nawet zrealizują pewne plany, o których od dawna już myśleli, ale nie mieli wystarczających środków, by je wprowadzić w życie. W zasadzie to chyba o tym najczęściej teraz śnił.
Niektórzy mówili, że pieniądze nie są najważniejsze w życiu. Chee zawsze uważał, że twierdzą tak tylko bogacze. Teraz sam chciał się przekonać, czy to prawda.
Patrzył w skupieniu przez przednią szybę statku, jak jego partnerka rozmawia ze strażnikiem, oglądającym przekazane dokumenty. Co jakiś czas kiwał głową, przyglądał się też pojazdowi, którym tu przylecieli. Przemytnik z kolei nie spuszczał wzroku z karabinu, który zwisał mu z ramienia. Żołnierz w każdej chwili mógł nabrać podejrzeń, sięgnąć po broń i zacząć strzelać, do statku, do Lindy…
Na pokład weszło kilku wartowników ze skanerami przeczesującymi statek. Rutynowa kontrola. Znajdą kilka skrzyń z żywnością, ale to, co przewoźnicy naprawdę transportowali, było dobrze zabezpieczone i nie powinno zostać wykryte, chyba że szukający okażą się bardzo podejrzliwi. Linda wciąż stała z głównym strażnikiem na zewnątrz, skutecznie starając się nie okazywać zdenerwowania.
Jeden z żołnierzy wszedł do kabiny pilotów, przeglądając ją dokładnie, ale nie natarczywie. Chee nie odzywał się ani słowem, czekając spokojnie, aż skończy. Jak na razie szło gładko, nikt niczego nie znalazł. Lindzie nic nie jest, jemu również. Towar w dalszym ciągu był ukryty pod pokładem, w specjalnych schowkach za nieprzepuszczalnymi płytami, których skanery straży nie były w stanie prześwietlić. Jeśli więc żołnierze nie zaczną zaglądać osobiście do każdej szczeliny, powinno się udać. Dostaną się do portu, zostawią pakunek komu trzeba i odlecą bezpiecznie. Wrócą do siebie i skontaktują się ze zleceniodawcą, który dał im już skromną zaliczkę, ale teraz będzie zmuszony wypłacić resztę wynagrodzenia, które stanie się fundamentem ich wspólnej przyszłości…
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.