powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Medalik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Chee poczuł, że się poci, a ręce zaczynają mu drżeć, nad czym nie mógł zapanować. Kontrola zdawała się przeciągać w nieskończoność, Linda cały czas czekała na zewnątrz pod czujnym okiem całej chmary gotowych ją rozstrzelać żołnierzy. Czas zwolnił jakby na złość przemytnikom, przyprawiając ich o napięcie, które nie mogło w tej chwili znaleźć żadnego, choćby najmniejszego ujścia…
Wreszcie dowódca żołnierzy pokiwał głową, widząc swoich kolegów, wychodzących ze statku i dających mu znać, że wszystko gra. Linda posłała mu ostatni uśmiech i wróciła szybko na pokład. Gdy usiadła obok Chee, ten niemal czuł niezdrowe podniecenie i gorąco, którym emanowała, jakby w każdej chwili miała eksplodować.
– Udało nam się – wymruczała przez zaciśnięte w przerażającym uśmiechu zęby.
– Jeszcze nie – odparł Chee, studząc nieco jej zapał, choć sam w tej chwili czuł się, jakby miał wystrzelić w kosmos ze szczęścia. Prędko zaczął odpalać silniki i po chwili statek znowu ruszył z miejsca, wprost do otwieranej specjalnie dla nich bramy. – Jeszcze nie dostarczyliśmy towaru.
– Pierdolisz, kochanie, udało nam się – stwierdziła Linda, niemal przy tym podskakując na siedzeniu. – Pół miliona… Wiesz, co możemy zrobić z taką kasą?
– Nie myśl jeszcze o tym. – Chee ciągle starał się trzymać nerwy na wodzy, spoglądając kątem oka na mijanych powoli strażników. Jeszcze chwila i będą w środku, jeszcze tylko parę metrów…
W końcu przelecieli przez bramę, która momentalnie zaczęła się za nimi zamykać. Byli w środku. Udało im się.
– Boże, jak ja cię kocham – stwierdził w końcu zadowolony z siebie Chee do Lindy.
Nie odpowiedziała. Patrzyła tylko z szerokim uśmiechem przed siebie, a w jej oczach tańczyły szalone iskierki.
• • •
Wiesz, że mogę cię zabić?
Ta myśl powtórzyła się już któryś raz. Dotychczas Chee ją ignorował, ale w końcu nie wytrzymał.
Skończył naprawiać uszkodzenia już parę godzin temu, teraz zaś odsypiał, korzystając z tego, że słońce, które niedawno raczyło się pokazać na pomarańczowym niebie, ładowało akumulatory statku. Obudziło go jednak nagłe przeczucie, że coś jest nie tak, że przez cały ten czas coś się zmieniało i to wcale nie na lepsze. Sen rozmył się w przestrzeni, zabierając ze sobą fałszywe poczucie ciepła i bezpieczeństwa, skazując starego przemytnika na powrót do nieprzyjemnej rzeczywistości.
Wiesz, że mogę cię zabić?
W jego głowie rozległ się paskudny chichot, niemal nieludzki, odpychający, prawie jakby ktoś właśnie zrobił coś nieprzyzwoitego w jego głowie. Tego było już za wiele.
Chee podniósł się z leżanki i przeniósł sprawnie na stojący obok wózek. Jeśli to ten stwór z ładowni ciągle siedzi mu w mózgu, to już on mu da popalić… Nie wiedział jeszcze, w jaki konkretnie sposób, ale coś na pewno wymyśli.
W ładowni panowała cisza i spokój. Komora, w której tkwił kaehros, w dalszym ciągu przykryta była sporą płachtą. Chee sądził wcześniej, że bez kontaktu wzrokowego stwór nie będzie w stanie mu się wedrzeć do głowy, ale najwyraźniej się mylił.
Jednym szybkim ruchem zdarł okrycie z komory podtrzymującej przy życiu drapieżnika, który mimo szczelnego zamknięcia zdołał go zbudzić ze snu. Drapieżnika, który najwyraźniej sam teraz spał.
– Co jest? – zapytał sam siebie Chee, widząc kaehrosa leżącego w tej samej co zawsze pozycji. Tym razem jednak miał zamknięte oczy.
Mężczyzna na wózku sprawdził parametry życiowe. Wszystkie był w normie, stwór musiał więc ucinać sobie drzemkę. Niedoczekanie. Jakby chciał przemytnikowi dodatkowo zrobić na złość.
Chcąc się jakoś zemścić na zwierzęciu, stary uderzył pięścią w szybę, nie za mocno jednak, żeby jej nie uszkodzić. Jeszcze tego by mu tylko brakowało…
Kaehros jednak ani myślał otworzyć powiek, Chee spróbował więc jeszcze raz. Do tego krzyknął, raz, drugi, ale i to nie przyniosło rezultatu. Stworzenie miało najwidoczniej bardzo twardy sen, bo wątpił, żeby szyba była całkiem dźwiękoszczelna.
– Cholerna paskuda – mruknął, przyglądając się swojemu ładunkowi z odrazą. – Śpi jak kamień…
Nagle przyszło mu do głowy, że może ta istota wcale nie spała? Może właśnie próbowała dostać się do jego myśli, a może już siedziała mu w głowie, przeglądając wspomnienia, analizując krok po kroku całe jego życie, jego liczne sukcesy i znacznie liczniejsze porażki? Badała jego plany na przyszłość, pragnienia i lęki, jego sny i marzenia, erotyczne fantazje z młodości i skrywane tajemnice, których nigdy nikomu miał nie zdradzać… Czy to w ogóle było możliwe? Na ile to coś było w stanie zagłębić się w jego umysł?
I znów ten podły chichot, jakby ktoś zaśmiał mu się wprost do otwartej głowy.
Chee jeszcze przez moment wpatrywał się w uśpionego kaehrosa, by w końcu oderwać wzrok. Już raz takie coś przeżył i nie miał najmniejszej ochoty na powtórkę. Ponownie więc okrył komorę brudną płachtą i wyjechał z ładowni z głębokim poczuciem zawodu oraz niepewności. W obecnej sytuacji był bezsilny, nie mógł przecież nic zrobić temu czemuś, nie umiał też przerwać nieprzyjemnych myśli. Jedyne, co teraz wchodziło w grę, to znowu się położyć i zacząć żuć trochę kauczuku w oczekiwaniu, aż akumulatory naładują się na tyle, by mogli ruszyć w dalszą drogę.
Zaczął się zastanawiać, ile narkotyku ostatnio zażywał. Dobrze znał jego działanie. Używka odprężała i dawała poczucie ukojenia, jednocześnie powodując jednak lekkie spowolnienie ruchów, choć można je było przezwyciężyć. Przynajmniej po tylu latach żucia on to potrafił. Kauczuk jednak mógł mieć zły wpływ na układ nerwowy. Ostrzegano, że może oddziaływać na mózg i nerwy, z czasem prowadzić do paraliżu, a nawet zabić, choć nie było to regułą. Chee miał tego świadomość. Może więc to wcale nie kaehros wpływał na jego myśli, tylko to ten cholerny kauczuk, którego ostatnio notorycznie nadużywał? To, że był nałogowcem, wiedział od dawna, ale nigdy jeszcze nie miał z tego powodu problemów z myśleniem. Może więc powoli siadał mu umysł przez to ciągłe żucie?
Szybko odsunął od siebie te myśli. Teraz tak naprawdę nie miało znaczenia, co jest powodem jego stanu. Musi dostarczyć towar do Atrium i to było w tej chwili najważniejsze. Pozbędzie się tego stwora i zobaczy, na ile mu to pomoże. Jeśli z jego głową nadal będzie się coś działo, wtedy zacznie się martwić.
Wyjechał na zewnątrz, by sprawdzić stan akumulatorów. Wszystko wyglądało tak jak powinno, jeszcze kilka godzin i będą mogli znów ruszyć w drogę. Tymczasem Chee oderwał beztrosko kawałek wyjętego z kieszeni kauczuku, po czym wsadził go sobie do ust i zaczął powoli żuć, ciesząc się orzeźwiającym smakiem i chłodnym porannym powietrzem, które owionęło jego pooraną licznymi zmarszczkami twarz.
• • •
Minęło parę dni. Statek po naprawie leciał bez przeszkód, stopniowo zbliżając się do celu, i jak na razie wszystko wskazywało na to, że na miejsce dotrze przed terminem. Chee już nie zaglądał do istoty, którą wiózł w ładowni, choć jeszcze kilka razy odniósł wrażenie, że słyszy dziwne głosy oraz nieludzki chichot w swojej głowie. Jakby kaehros co jakiś czas włamywał się do jego umysłu, tak dla sportu, żeby nie wyjść z wprawy. Przemytnik starał się jednak to ignorować, pocieszając się w duchu, że już wkrótce pozbędzie się kłopotliwego pasażera. Dalsze losy stwora były mu już całkiem obojętne, jego wielka głowa może zawisnąć na ścianie jako kolejna ozdoba czyjejś chorej, nietypowej kolekcji martwych zwierząt.
Leciało się spokojnie. Chee uwielbiał takie podróże. Najlepiej bawił się wtedy, gdy nic się nie działo. Zbyt wiele już przeżył, więc namiętnie celebrował te chwile, kiedy mógł w spokoju odpocząć, napić się wysokoprocentowego peruzzi i pogryźć kawałek kauczuku. Pomijając wypadek z łowcą głów, ten lot wydawał się przebiegać idealnie, ale nic przecież nie trwa wiecznie.
Kharma była planetą w przeważającej części pustynną i górzystą. Rejony, którymi teraz podróżował Chee, obfitowały w kaniony, uskoki, pęknięcia i nierówności. Drobne ruchy tektoniczne w niektórych częściach planety powodowały szybką zmianę krajobrazu, trzeba było więc uważać, żeby się nie pogubić w labiryncie skał i urwisk z jednej strony, a z drugiej by nie wpaść na kawałek góry, która właśnie postanowiła dosłownie wyrosnąć spod ziemi.
Wszystko to powodowało, że mało kto się tu zapuszczał, a już w szczególności policja, która nie miała w zwyczaju narażać swojego życia w imię patrolowania takich pustkowi, które stały się rajem dla przemytników, ale nie tylko.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.