Słuchowisko „Trylogii husyckiej” zostało dosłownie na dniach skompletowane. Audiobook „Lux perpetua” domknął jedno z najambitniejszych przedsięwzięć w dziejach książki mówionej.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gigantyczne logistycznie i aranżacyjnie, i ambitne artystycznie dzieło ukończone. Słuchowisko „Lux perpetua”, po nagranych w roku 2009 „Narrenturm” i w roku 2012 „Bożych bojownikach” domyka wersję dźwiękową „Trylogii husyckiej” Andrzeja Sapkowskiego. Autor jest kojarzony głównie z wiedźminem, na trwałe już obecną w polskiej kulturze popularnej postacią literacką. I całkiem słusznie, bo „Saga o wiedźminie” to arcydzieło polskiej literatury współczesnej, do dziś bezkonkurencyjne. Cieszy bardzo, że doczekała się ostatnio uzupełnienia „Sezonem burz” (oby nie był to ostatni spin-off, wszak w historii pełnego przygód i wyzwań życia Geralta z Rivii pozostało sporo przestrzeni). Tym niemniej, gdybym miał wybrać moje „ulubione święta”, bez wahania wskazałbym „Trylogię husycką”. Przesłuchanie jej od deski do deski raz na pół roku podczas jazdy autem to dla mnie minimum socjalne. Gawędziarską wirtuozerię, czerpiącą z najlepszych pikarejskich wzorców, ujawnia już zwyczajna lektura, ale gdy ta średniowieczna opowieść, suto podlana sosem fantasy, została zinterpretowana „zawodowymi” głosami polskich aktorek i aktorów (w produkcji „Narrenturm” wzięło ich udział in toto 112, w „Bożych bojownikach” wystąpiło lektorów aż 190, w „Lux perpetua” 124 osoby wcieliły się w 192 role), ujawnił się w całej pełni rozmach wyobraźni, talentu i fenomenalnego warsztatu autora. O popularności tej trylogii świadczy również fakt, że część funduszy na produkcję audiobooka części trzeciej zebrano drogą crowdfundingu poprzez serwis kolekti.pl (nie pamiętam dokładnej kwoty, ale w okolicach stu tysięcy złotych), pozwalając potencjalnym kupcom zainwestować z góry w skompletowanie całości. No, co cesarskie cesarzowi, a teraz trzy sprawy: miejsca na podium, parę drobnych potknięć w realizacji i jedno kompletne kuriozum, którego nie umiem pojąć jak Misiaczek Puchatek (Poniższe piszę, opierając się na dwóch pierwszych częściach; „Lux perpetua” czeka w kolejce, bo znów zacząłem wszystkiego słuchać de novo, toteż możliwe, że niniejszy tekst za czas jakiś doczeka się stosownego suplementu).  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pięciu było cymbalistów. Pięciu lektorów o cudownym tembrze głosów (to w zasadzie pochwała dla mamy i taty) i niemalże bezbłędnej interpretacji przydzielonej im partii tekstu (to już zasługa ich i reżysera). Miejsce numer jeden: Krzysztof Gosztyła, narrator nie z tej ziemi. Bajeczny aksamit głosu i niesamowicie wciągający, potoczysty styl czytania. Peleton jest za nim daleko w tyle, choć uciekło mu czterech zawodników: Szarlej Henryka Talara, Grzegorz Hejncze, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską Artura Barcisia, Huon von Sagar Janusza Rafała Nowickiego i kanonik Otto Bees Mariusza Benoit’a. Wszyscy czterej (wyłączywszy kompletnie przekombinowany przez Talara epizod egzorcyzmu nad bratem Deodatem), dali bezbłędny głos swoim postaciom, czyniąc to ze swobodną naturalnością profesjonalistów. A to jest klucz do sukcesu przy takiej okazji: sprawić, by głos brzmiał naturalnie w okolicznościach, w jakich znalazła się animowana w ten sposób postać. Tam, gdzie powinna mówić normalnie, swobodnie, tam, gdzie powinna być podekscytowana, przerażona, ściszona, smutna, wściekła – wszędzie tam w głosie lektora ma być to słyszalne – to raz. I nie ma być słyszalne nic innego, bo wtedy od razu wali po oczach sztucznością – to dwa. Brzmi prosto, ale proste to bynajmniej nie jest, co widać, bo w samym tylko „Narrenturm” kiksy są i to w dużej obfitości. Aktor spokojnie czyta kwestię swojej postaci, a zaraz potem wchodzi narrator, informując mnie, że to, co przed chwilą słyszałem, to był szept albo wykrzyknik. Narrator mówi, że postać powiedziała coś, uśmiechając się – a lektor rży, bo mu uśmiech ze śmiechem pomylił. Aktorka wcielająca się w Adelę, zamiast namiętnie jęczeć, gdy Reynevan przyrównuje ją do zaprzęgu faraona, szarżując na nią od tyłu jak święty Jerzy na smoka z Syleny, krzyczy, jakby ją czubił i lał po twarzy z liścia. Kiedy on sam gani się w myślach za głupie myśli o powrocie do Ziębic i spotkaniu sam na sam z niewierną kochanką, by rzucić jej w twarz wyrzut i wzgardę, uświadamiając sobie, że rozsądek przemawia głosem Szarleja – powinien to czytać właśnie Henryk Talar. I tak dalej, i tak dalej. A już szczególnie irytujące jest, kiedy lektorzy nienaturalnie zwalniają tempo i robią przydługie pauzy, by wyakcentować pod niebiosa końcowe zdanie rozdziału, jakby czytali Deklarację Niepodległości, a nie przygodową powieść.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ale w sumie to drobnica, zaniedbywalna. Na jej grzbiecie wjeżdża wspomniane już poprzednio wielkie kuriozum: Pomurnik. Wybrano dla tej postaci fenomenalny, chrapliwy, bardzo niski i ponury głos Tomasza Marzeckiego. Coś wspaniałego, jak idealnie do tej postaci pasuje. Byłem zdumiony, że w przyrodzie zaszło tak doskonałe sparowanie. Ale to, co ten człowiek ze swoją rolą zrobił i na co mu pozwolił reżyser – woła o pomstę do nieba, katolickiego i husyckiego pospołu. Pomurnik to postać złowroga, groźna, ale zimna i spokojna jak Pacyfik Magellana. To jeden z tych, co w dzieciństwie wyglądają jak Damien z „Omenu”. A tymczasem na ścieżkach płyt CD ten bardzo cyniczny, bezwzględny, brutalny morderca, idący po trupach i do celu, i bez celu, dla przyjemności – brzmi jak skończony debil. Mówi przesadnie wolno jak przygłup, to znów, ni z tego, ni z owego zapala się jak szczerbaty do suchara, jakby nie był biskupim zausznikiem, lecz młodym Werterem. Kapitalnie to widać w scenie jego rozmowy z inkwizytorem Hejnczem – gigantyczny kontrast między naturalnością a interpretacyjnym cudactwem. I chociaż wspomniane wyżej kiksy można spokojnie zbyć machnięciem ręki, wszak przy tego rozmiaru przedsięwzięciu są nie do uniknięcia, to tego jednego nie umiem kompletnie pojąć: jak podczas pracy przy tak udanej produkcji można się było wykazać taką uporczywą głuchotą na to, co wyczynia z postacią Birkarta Grellenorta pan Marzecki. Wygląda to tak, jakby nagrywał swoje partie, gdy reżyser drzemał po obiedzie. Właściwie wszystkie kwalifikują się do kosza (rozmowa ze szpitalnikiem we wrocławskiej katedrze, gdzie zdają sobie obaj urządzać zawody o najgłupszy, złowrogi śmiech w przyrodzie – pierwsza leci do kubła, i to z ostrym gwizdem). Wielka szkoda tak zmarnowanej roli, która pasuje do tego przepysznego audio-dzieła jak kilo tępych gwoździ do czegokolwiek. A jest ono mniamuśne również dzięki muzyce Adama Skorupy, kompozytora, który współtworzył swoimi kompozycjami grę „Wiedźmin”. W „Narrenturm” jego muzyka jest nie tylko tłem, lecz integralną częścią całej konstrukcji, nadającą opowieści klimat i czyniąc ją żywą, oddychającą. W drugiej części jakby straciła pazur. Mam wrażenie, że to kwestia montażu, że muzyka została tam ściszona do poziomu ledwie słyszalnego tła. Szkoda. Dzięki audiobookom „Trylogii husyckiej” korki na ulicach nie robią już na mnie wrażenia. Piękna to jest sprawa.
Tytuł: Narrenturm Data wydania: 8 października 2012 ISBN: 978-83-75780-47-5 Format: CD mp3; 23 godz. 51 min. Cena: 59,99 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 100%
Tytuł: Boży bojownicy Data wydania: 6 października 2012 ISBN: 978-83-75780-48-2 Format: 3CD mp3; 24 godz. Cena: 59,99 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 100%
Tytuł: Lux perpetua Data wydania: 23 października 2013 ISBN: 978-83-7578-049-9 Format: 3CD mp3; 22 godz. 51 min. Cena: 59,99 zł Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 100% |