powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Stanisz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
9.
Stanisza obudziło parskanie. Uniósł głowę, nadstawiając uszu.
Jędrek wyprowadzał konia. Gadał z kimś, choć równie dobrze mógł mówić do bydlęcia. Stanisz nie rozumiał słów. Łeb mu pękał od niewyspania.
Nie wsłuchiwał się – uznał, że to nie jego rzecz. Wdzięczny był stajennemu, że wziął go pod dach i nakarmił. Był tak głodny, że z wieczora wtrząchnął michę kaszy ze skwarkami i parę pajd chleba. Objadł się za wszystkie czasy. Tak jak wcześniej skręcało go z głodu, tak później z przejedzenia. Ledwie dopadł dziury, do której załatwiał się pachoł.
Potem opowiedział o spotkaniu z wodnikiem i o poszukiwaniach porwanej, które zaprowadziły go do miasta.
Jędrek drapał się po kudłatym łbie i mruczał coś pod nosem, aż rzekł:
– Widziałem tu takiego, który pasowałby jak ulał. Przejdziemy się jutro na plac, pokażę ci pokrakę. Istny wodnik: łapy wielkie, ślepia żabie. I silny jest nad podziw, choć z garbem na plecach. A dziewka przy nim krasna tańczy, aż patrzeć wstyd, takie się w łepetynie zdrożne myśli lęgną. Choćby pogadać z taką, to już lżej na sercu. Ech, jednemu Bóg szczęści, drugi schnie z tęsknicy.
Stanisz słuchał jednym uchem, dumał nad dolą. Bo gdzieżby wodnik tu, na suchej ziemi, z dala od wody, między ludźmi jak swój?
Wieczorem, kiedy zasnął, przyśniła mu się Dziewa jak malowana. Cały dzień, który spędzili ze sobą nad jeziorem, przewalił mu się przez głowę. Wiercił się i jęczał, próbując schwytać marę. Calusieńką noc ją gonił, dlatego obudził się zmęczony i zły.
Siadł, słysząc kroki.
– Ano, dawaj – rzucił stajenny. – Pójdziemy kuglarzy obaczyć. Bać się nie ma czego, a jakby co… – Poklepał się po ukrytym pod koszulą nożu. – Burek z Semkiem bydląt popilnują. – Wskazał stojącego z tyłu chłopaka.
Stanisz wstał i otrzepał się z siana i błota, które przez noc zaschło skorupą na portkach.
– Obmyjesz się, jak wrócimy – ponaglił Jędrek, zawracając na pięcie. – Wody u nas dostatek, choć wodnika brak.
Gość skinął głową i bez słowa poszedł za gospodarzem.
Dopiero na zewnątrz Stanisz zorientował się, że przespał pół dnia. Dochodziło południe. Między chmurami prześwitywało słońce, zapowiadając chłodny, lecz pogodny dzień.
Jędrek pogwizdywał wesoło. Raz za razem zerkał na idącego obok młodzika. Jak tylko ujrzał przybłędę, ukłuło go coś w boku. Przydałby się druh, bo mu się w stajni ckniło niemiłosiernie, a szynkarz miał twardą rękę. Gdyby nie to, że nie miał się gdzie podziać i lubił konie, poszedłby w świat.
Ulica, uliczka, przesmyk między składami. I rynek, gdzie w zaułku obok straganów rozsiedli się kuglarze.
– Tam. – Stajenny wyciągnął przed siebie rękę. – Jak malowany.
Stanisz spojrzał i zamarł. Na koźle ustawionego pod ścianą wozu stał karzeł. Pokraczny i brzydki jak sam diabeł, z wybałuszonymi nienaturalnie ślepiami. Walił pałeczkami w bębenek i darł się do nielicznej gawiedzi, zachwalając tańczącą dziewkę i żonglera.
Jędrek pociągnął młodzika za koszulę. Podeszli bliżej.
– Jej się przypatrz – rzekł pachoł, zatrzymując się przy stole garncarza. – Nie ona to?
Dziewczyna kręciła się jak fryga, wywijając ramionami, tylko kosy latały wokół głowy. Ładna była, lecz nie tak jak Dziewa.
– Nie – burknął Stanisz, wpatrując się w pokurcza.
– Ale niczego sobie dzierlatka, co?
Młodzik nie odpowiedział. Czy ów konus mógł porwać mu miłą? A potem próbował jego wciągnąć w topiel? Mimo swej brzydoty kurdupel nie wydawał się groźny. Ot, ktoś go pewnie przeklął i urodził się ułomny. Był raczej śmieszny, zwłaszcza gdy waląc w bębenek, podskakiwał na koźle. Dzieciarnia śmiała się w głos na widok tych wygłupów.
Nagle karzeł wywinął fikołka i spadł obok dziewczyny, chwycił ją w talii i uniósł nad głowę. Zakręcili się w szalonym tanie.
– I jak? – zagadnął stajenny, zerkając na towarzysza. – Podobny? Ej, coś się tak zapatrzył? Niby lubej szukasz, a na inną ślepisz, jakbyś baby na oczy nie widział.
– Nie na nią patrzę.
– Akurat. Dziewka śliczna jak malowanie. Piersiasta, dupiasta, a jak kosami zakręci, ech, a jak się uśmiechnie… Palce lizać.
– Gadasz tak, jakbyś nigdy dziewki nie miał.
– A jakbym i miał, to co? Patrzeć nie grzech.
– Ech, ty.
– Co ja? Nie mnie wodnik miłośnicę porwał.
– Ano – zgodził się Stanisz.
Gapił się na karła. Czasem zerknął na Inkę i na kryte wozy. Dumał nad dolą. Czy kuglarze mogli stać za porwaniem? Słyszał, że gościli u Sobierada w tym samym czasie. Dwa dni i dwie noce stał pod ratuszem, dość się nasłuchał.
Tylko po co im Dziewanna? Do igrów? Gawiedź bawić?
– Niezgorsza dzierlatka – plótł Jędrek. – Chwycić taką w pasie, pociągnąć na siano i wymiętosić słabiznę. Ho, ho. Działoby się, oj, działo. Szkoda jej dla takiej pokraki. Jak chcesz, to zagadam, może i ona porwana? – zaproponował naraz.
– Nie wygląda na taką.
– Aha, ty się znasz. W lesie żeś był, drzewa widział. Gadasz, jakbyś nie po dziewkę tu przylazł. Nie bój nic, zagadam, jak sama będzie.
– To idź.
Pachoł pokiwał głową. Już w dniu, kiedy ujrzał Inkę, miał ochotę rzec jej słowo, tylko jakoś wstyd mu było i powodu nie miał. Co innego z brzydkiej panny się pośmiać albo na siano zaciągnąć i ulżyć cierpieniu, co innego do takiej ładnej gębę otworzyć. Aż mu się trafił Stanisz z wodnikiem. Dziewka musiałaby serca nie mieć, żeby nie wysłuchać. A potem, kto wie… Na samą myśl dyszel stwardniał mu na kamień. Różnie dola plotła. Najważniejszy pierwszy krok. Zaśmiał się do siebie, zadowolony z pomysłu, i poklepał po plecach druha.
– Nie bój nic – rzekł. – Niech tylko dziewka od wozów odejdzie.
Nie czekali długo. W dwa kwadranse po tym, jak Inka znikła pod jedną z bud, ujrzeli ją znów, idącą między straganami.
– Zaczekaj tu – rzucił Jędrek.
Stanisz odprowadzał go wzrokiem, dopóki pachoł nie znikł w tłumie. Ot, ni z tego, ni z owego znalazł sprzymierzeńca w biedzie. Uśmiechnął się do myśli. Bóg dopomógł, nie na darmo się modlił. Może choć o kapkę przybliży go to do rozwikłania zagadki?
Z głodu zaczęło chłopakowi burczeć w brzuchu. Oczekiwanie przeciągało się. Jędrek przepadł i nie wracał. Stanisz zaczął się niecierpliwić. Jak długo można gadać z dziewką?
Aż podskoczył, czując czyjąś dłoń na barku.
– Tuś mi! – Stajenny zaśmiał się, rad, że przestraszył młodzika. – No, możemy wracać. Załatwione.
– Coś wskórał?
– Ano, zmówieni jesteśmy.
Stanisz aż się cofnął, zaskoczony wieścią. Na gębie Jędrka zagościł szeroki uśmiech.
– Z początku nie chciała gadać – zaczął opowieść – a i potem co raz oglądała się za siebie. Dopiero jak jej powiedziałem o tobie i całą resztę, odciągnęła mnie na bok i szepnęła, że musi się z tobą zobaczyć, bo ma coś ważnego do powiedzenia.
Stanisz schwycił Jędrka za ramiona.
– O Dziewie? – wydyszał.
– Nie wiem. Zmówiłem się, że będziemy czekać w stajni. Dała słowo, że przyjdzie, kiedy tylko karzeł zaśnie. Boi się go, bo ponoć knyp zna się na czarach i silny jest niezwykle. Tyle mi zdążyła rzec, bo już jej wyglądali. Odczekałem mało wiele na wszelki wypadek i oto jestem.
– Więżą ją?
– Ano. Mówiłem ci, że to podejrzana kompania.
– A jak nie przyjdzie?
– Co ma nie przyjść? Pod krzyżem się klęła.
– Pilnować jej mogą. Jak zobaczą, to po nas.
– Spokojna głowa. Pięciu ich ledwie, a tylko karzeł jest groźny. Reszta słucha się go we wszystkim.
– Jeśli z czartem się skumał…
– Coś widzę, że cię strach obleciał, co? O lubej zapomniałeś? I na czarta są sposoby. Krzyż, woda święcona, słowo boże.
Stanisz milczał.
Jędrek pogwizdywał wesoło. Takiej gładkiej jeszcze nie chędożył…
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

39
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.