Najważniejsza postać „Cudu” ginie w pierwszych kilku akapitach, ale wznowionej właśnie książki Ignacego Karpowicza ruch ten na szczęście zabić nie jest w stanie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pomysł na swoją drugą powieść autor miał iście zwariowany, choć teraz, gdy mamy już za sobą lekturę „Balladyn i romansów”, wiemy też, że absurd jest czymś, w czym Karpowicz czuje się jak ryba w wodzie (lub, nawiązując do tytułu jego najnowszej książki – jak ości w rybie). Mikołaj, czyli wspomniany już główny bohater, ginie w wypadku samochodowym, ale ginie… nie do końca. Ciało zabitego zachowuje temperaturę 36,7 stopnia („mamy do czynienia z chorym nieboszczykiem” – skomentuje później lekarz). Cud? Tak, cud. I motor napędowy całej powieści. Martwy Mikołaj w jednej chwili staje się punktem odniesienia dla wszystkich pozostałych postaci. Jako trup i jednocześnie nie-trup okazuje się znacznie bardziej wpływowym gościem, niż był za życia. Staje się centrum zainteresowania naukowców, mediów, ale też tzw. zwykłych ludzi, a jedna z bohaterek usilnie zapragnie mieć z nim dziecko. Ciepły nieboszczyk jako pępek świata? Groteskowy pomysł Karpowicz wykorzystuje do paru zadań. Przede wszystkim mamy tu do czynienia z diagnozą społeczną – autor „Niehalo” stawia ją poprzez fabułę i język. W pierwszym wypadku ujawnia ludzką potrzebę tytułowego cudu, pozamaterialnego wpływu na nasz świat, uderzenia, jakiego ów „zwykły człowiek” potrzebuje, by jego egzystencja przestała przypominać życie robota „pracującego” przy taśmie w fabryce. Z kolei w warstwie językowej Karpowicz dociera do fraz, jakie mogłyby stać się koszmarem średnio wyedukowanego polonisty. Pisarz ma niebywałe ucho do tego, jak mówimy i w bardzo naturalny sposób (jest w tym chyba nawet lepszy niż ceniona właśnie za podobne zabiegi Dorota Masłowska) wplata je w narrację. Grafomania potocznej polszczyzny zostaje tu również wzbogacona, bo przecież nikt nie używa na co dzień fraz typu „rozhibernowane półtusze bólu”, ale nie da się ukryć, że jest to spotęgowana narracja rodem z niezwykle popularnych obecnie docu-soap, czyli niestety także z naszego życia. Konwencja absurdu posłużyła nie tylko obnażeniu naszych przywar, ale też zmierzeniu się z pytaniem: co zrobić z Bogiem, który nagle zaplątał się do naszego świata (i wprowadził do niego niezłe zamieszanie)? Karpowicz udziela na nie odpowiedzi, ta odpowiedź niejako „wisi” cały czas nad opowiadaną historią, by w zaktualizowanym na potrzeby wznowienia finale spaść z pełną mocą. Uważny czytelnik spyta tutaj: no dobrze, ale skąd nagle Bóg? Ano stąd, że (nomen omen) obcujemy z pierwszą od czasów Chrystusowych osobą przełamującą barierę życia i śmierci. Dodatkowo toczy się też równoległa narracja ojca Mikołaja, stylizowana ni to na gawędę, ni to na wiejską gwarę, ni to wreszcie na Ewangelię. Fragmenty te jednoznacznie wskazują na boską proweniencję bohatera, ale dla wielu czytelników mogą okazać się niestrawne – wymagają skupienia i bywają męczące, choć rezygnowanie z nich odbiera część przyjemności z lektury, bo trafiają się tam kolejne perełki językowe. Męczący może okazać się też sposób narracji całości – Karpowicz jest oczywiście bardzo sprawny językowo, tym razem zdecydował się jednak na zabieg stylistyczny polegający na wrzucaniu dopowiedzeń w nawiasach (naprawdę częstych) (co z reguły jest autentycznie zabawne) (ale momentami irytujące). To jednak tak naprawdę drobiazgi do przeżycia, a poza wspomnianymi stylizowanymi rozdziałami „Cud” czyta się lekko. Dzięki solidnej dawce humoru, w tym częstym grom językowym, sporą przyjemność z lektury można czerpać nawet odrzucając „biblijny” poziom interpretacyjny. Doskonałe zastosowanie znajduje tu motto książki: „Skoro nie chcieliście zbawienia mądrością, zbawiłem was głupotą”. Wystarczy tylko podmienić „zbawienie” na czytelnicze ukontentowanie.
Tytuł: Cud Data wydania: 11 września 2013 ISBN: 978-83-08-05219-8 Format: 256s. 145x205 mm Cena: 34,90 Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 70% |