powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Stanisz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Wrócił do stajni.
Młody brzezinianin siedział na pniaku, stary klęczał przy dziewce.
– Dobrześ ją zdzielił – mruknął chłop, nie przerywając cucenia dziewczyny. – Byle nie za mocno.
– A tamci dwaj? Nie lepiej tamtych wziąć na spytki?
– To ożywieńcy. Nic nie powiedzą.
– Że kto? – Pachoł nie zrozumiał. – Spróbować warto. Z ostrzem przy kuśce najtwardsi miękną.
– A ty skąd o tym wiesz? – Gozd obejrzał się nagle, popatrzył na Jędrka, wstał i podszedł do niego.
Stanął tak, że niemal się dotykali. Był wyższy o głowę, szerszy w barach i ledwo przypominał chodzącego za radłem chłopa. Stajenny ugiął się pod spojrzeniem gościa, odstąpił o krok.
– Bo co? – zapytał.
– Bo coś mi się widzi, że umiesz wiązać dziewki.
– Przygarnąłem ci syna…
Gozd odwrócił się powoli.
– Racja – rzucił po kilku krokach. – Dlatego daruję ci życie.
– A ty kto, żeby… – Pachoł nie dokończył. Ledwie mrugnął, gdy poczuł zaciskające się na kubraku dłonie, a naprzeciw oczu ujrzał wykrzywioną twarz gościa. Zamachał bezradnie nogami.
– Ojciec? – Stanisz wstał z pnia.
Gozd poluźnił chwyt i opuścił ręce. Nie rzekłszy słowa, wrócił do cucenia Inki.
Jędrek oparł się o ścianę i wcisnął koszulę w portki. O chędożeniu mógł zapomnieć. Tfu! Dostał za swoje. Miał Stanisza za słabeusza, a tu proszę, tak się zląkł byle chłopa, że ledwie stał na nogach. Klapnął na ziemię, przyrzekając na wszystkie świętości, że nie daruje zniewagi. A zwłaszcza dziewki, bo stracił nadzieję, że zakosztuje jej wdzięków.
Spode łba spoglądał na Gozda. Stary musiał znać się na cuceniu, bo nie trwało długo, a Inka otworzyła oczy i słaby jęk wyrwał się z jej gardła.
– Pamiętasz mnie? – zapytał chłop.
Patrzyła chwilę, próbując przypomnieć sobie twarz. W końcu skinęła głową.
– To dobrze – pochwalił Gozd. – Bo chciałem cię spytać, co Kosma zamierzał zrobić ze Staniszem.
– Nie wiem.
– Wiesz. Wiem, że wiesz. Piłem z kielicha na długo przed tobą. – Gozd pochylił się, zaglądając dziewczynie w oczy. Twarz mężczyzny przesłonił cień, coś obcego zakradło się do myśli dziewki i wypełniło głowę. Zdjął ją strach, pierwotny, obrzydliwie śliski. Jak robak drążący zepsute mięso wpełzł do umysłu i przyniósł ból. Inka zwinęła się w kłębek i niczym ryba wyrzucona na brzeg w niemym krzyku otwarła usta. Wyciągnęła przed siebie ręce, próbując odsunąć ulotne zimno śmierci. Kostucha przystanęła, zwabiona ciepłotą ciała. Skłębiona czerń uwięzionych dusz spłynęła z oczodołów i zwiewnością niebytu otoczyła niespodziewanego gościa, odbierając oddech i świeżość.
Gozd odchylił się, przerywając czar.
Inka wciągnęła ze świstem powietrze.
– Kim jesteś? – wycharczała, czując, że nie wytrzymał jej pęcherz.
– Demonem twego serca – szepnął Gozd i włożywszy dłoń pod koszulę na piersiach dziewczyny, wbił palce w skórę. – Mów.
– Niestek z Czaborem mieli go nastraszyć.
– A potem? Zjeść?
– Nie wiem. – Inka skuliła się ze strachu.
– Gdzie Kosma?
– Przy taborze.
Mężczyzna obejrzał się na syna. Przez własną głupotę mógł go stracić. Przez swą wiarę w Boga, który wie i widzi wszystko, i nie wybacza łamania ustanowionych dogmatów.
A przecież nie tak dawno, lat temu kilkanaście, Gozd czuł się mu równy. Bluźnił i mordował z bożym imieniem na ustach. Skąpana krwią spływającą z Gozdowych rąk Praga klęczała u stóp najeźdźców, prosząc o zmiłowanie.
Nie okazali łaski, bo nie mieli jej w sercu.
Nad gęstą od trupów Wełtawą Gozd poznał Kosmę. I po raz pierwszy napił się ludzkiej posoki.
W dniu, w którym nad jeziorkiem ujrzał Stanisza leżącego z Dziewanną, ćma naszła mu na oczy. Wściekł się, lecz miast wkroczyć z łapami, padł na kolana. Modlitwa sprawiła, że gniew minął. Uznał swe podejrzenia za niedorzeczne, lecz nie mogąc uwolnić od nich myśli, zaczął śledzić syna. Nie czekał długo na potwierdzenie najgorszych przypuszczeń.
Dwa tygodnie miotał się, nie wiedząc, co zrobić, aż przypomniał sobie o Wicie. Niewiele myśląc, poszedł do grodu, do spowiedzi. Za siebie i za syna.
Nie dotarł do kaplicy. Dostrzegł Kosmę i czart go podkusił, by zagadnąć dawnego druha. Od słowa do słowa opowiedział o strapieniu.
Kuglarz obiecał pomóc. Przyniósł kielich. Przysiągł, że rozdzieli młodych, nie czyniąc im krzywdy.
Gozd zgodził się i przez to znalazł się teraz w Głogowej, choć jeszcze parę niedziel nazad nawet by mu przez myśl nie przeszło, że tu zawita.
– Co z Dziewanną? – zapytał Inkę.
– Żyje.
– Jest tu?
– Tak.
Musiał spotkać się z Kosmą, a potem wyjaśnić dzieciom swój udział w porwaniu. Wyznać grzech.
Przeżegnał się szerokim krzyżem i rzekł do Jędrka:
– Weźmiecie ją między siebie. Pójdziemy odwiedzić kuglarzy.
– Może zawołać kogo do pomocy? – zapytał stajenny.
– Nie trzeba. No, ruszcie się, póki noc.
Nie patrząc, wyszedł ze stajni na zimny jesienny wiatr.
Nie czuł strachu, zostawił go w brudnych wodach Wełtawy, gdy ze strzałą w piersi i rozciętą czaszką unosił się na fali. Piękna była wiosna owego roku, a lato jeszcze piękniejsze. Pogodził się ze śmiercią, lecz nie dane mu było jej spotkać. Kiedy otworzył oczy, ujrzał obcą zarośniętą twarz i zrozumiał, że żyje. Tak poznał Kosmę.
• • •
Szli w milczeniu. Gozd przodem, za nim Jędrek, dziewka i Stanisz.
Miasto trwało ciche i uśpione, tylko wiatr wył w zaułkach. Czasem zaszczekał pies, zamiauczał kot. Z piskiem przemknął nietoperz. Nawet straż nocna schowała się w wieży. Znów zbierało się na deszcz.
Na rynku Gozd przystanął. Popatrzył ku kołyszącym się na wietrze latarniom, które zawieszono nad wozami kuglarzy.
– Któryś się odezwie, obedrę ze skóry – rzucił, ruszając.
Nim doszli, od jednej z fur oderwał się pokraczny cień. Chybotliwym, kaczym krokiem wyszedł im naprzeciw.
– Gozd? – Na twarzy karła odmalowało się zdziwienie. – Skądżeś tu?
– Gdzie Kosma? – Chłop nie miał zamiaru odpowiedzieć.
– Tu. – Od fur doszedł twardy głos.
Kuglarz zeskoczył z wozu.
– Witaj, bracie – rzekł, podchodząc do gości. – Czekałem na ciebie. Dobrze, że jesteś.
– Martwiłem się o syna.
– Niepotrzebnie. Nie zrobiłbym mu krzywdy. Jest twoją krwią, bracie.
– Chciałem mieć pewność. Cień plącze w głowach. Widziałem, jak sprawiliście Krupa.
– Zawadzał nam. Sam wiesz. Chcesz zobaczyć córkę?
– Ojciec?! – Stanisz wyrwał się z tyłu.
– Milcz! – Gozd obejrzał się, wpatrzył w syna. – Twój grzech nas tu przywiódł.
– Bratek, przyprowadź dziewkę – polecił Kosma. – Tylko ostrożnie, żeby ci ślepi nie wydrapała. – Uśmiech wykrzywił usta kuglarza. – Twarda z niej dziewczyna, pamiętliwa. Chcesz ją zabrać z powrotem?
– Nie. Zbyt wiele zaszło.
– Rozumiem. A co z nim? – Kiwnął głową ku młodzikowi.
– Nie wiem.
Bratek zeskoczył z fury, za nim Dziewanna. Przez moment nie wiedziała, co się dzieje. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, aż nagle pognała ku Staniszowi.
– Miła! – Chłopak chwycił dziewczynę w ramiona, przycisnął do piersi.
Jędrek przełknął ślinę. Dużo ładnych dzierlatek widział, ale takiej jak ta jeszcze nigdy. Inkę uważał za piękną, lecz do Dziewanny było jej daleko.
– Młodzi – mruknął Kosma, kładąc dłoń na barku Gozda.
Chłop westchnął. Co miał rzec? Z jego grzechu wzięło się zło. Gdyby nie chwila słabości przed kilkunastu laty, pewnie nie byłoby go tutaj.
Tylko co dalej? Co teraz? Wyznać winy, zdradzić tajemnicę? Patrzył na młodych i nie miał sił, by ich rozdzielić. Jeśli wrócą do Brzezin, pytania nigdy się nie skończą. Nie ukryje prawdy. Przed Sobieradem, przed Witem. Na świętej spowiedzi…
Jedno kłamstwo zrodziło drugie, a potem kolejne. Kłamstwa bez końca…
– Jeśli nie będziemy zawadzać – zwrócił się do Kosmy – zostalibyśmy z wami.
Kuglarz rozwarł ramiona i objął dawnego druha.
– Niech się stanie – rzekł.
powrót; do indeksunastwpna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.