powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Medalik
Autor pisze o sobie:
Urodziłem się w 1987 roku w Szczecinie, gdzie spędziłem niemal całe swoje życie. Tutaj także ukończyłem studia, jestem absolwentem filozofii z elementami kulturoznawstwa. Wciąż szukam pomysłu na siebie, stopniowo rozwijając swoje skromne umiejętności zarówno w pisaniu, rysowaniu komiksów, czy gry na gitarze. Jako debiutant nie posiadam żadnych znaczących publikacji.
Banda sześciu małych pojazdów niebezpiecznie zbliżała się do jego statku. Mężczyzna wiedział, że nie odpuszczą. Piraci żyli z ograbiania innych, najczęściej pechowych przemytników, którzy niezbyt ostrożnie dobierali sobie trasę. Jeśli ruszyli za nim w pogoń, to nie po to, żeby się ścigać dla zabawy. Nie ucieknie im tak łatwo i miał tego świadomość, nie znaczyło to jednak, że podda się bez walki.
Zbudziły go natarczywe promyki słońca, przebijające się przez brudne okna i atakujące jego wystawioną na poranne światło twarz. Otworzył niechętnie oczy, mrucząc przy tym z niezadowoleniem. Nienawidził poranków. Dlatego też kiedy tylko mógł, spał do południa.
Gdy ostatnie senne szpony w końcu go wypuściły ze swoich rozpływających się sideł, rozejrzał się po mieszkaniu. Nie było wielkie. Wystarczyło wspomnieć, że pokój, w którym się teraz znajdował, uchodził za sypialnię, kuchnię, jadalnię, pokój gościnny… W zasadzie poza łazienką było to jedyne pomieszczenie, jakie opłacał. Ale mężczyzna nigdy nie miał większych wymagań i tyle w zupełności mu wystarczało.
Z pozoru wszystko wydawało się być w porządku, dopóki nie zaczął się drapać po porośniętej siwymi włosami klatce piersiowej, kiedyś całkiem pokaźnej, z czasem coraz bardziej wątłej.
– Co jest, do diabła – mruknął, po czym odchrząknął. Gardło miał kompletnie zaschnięte, ale zawsze tak było, kiedy wieczorem zbyt dużo wypił.
Sprawdził szyję. Łańcuszek, który zawsze na niej wisiał, zniknął. Tak po prostu.
W przypływie paniki zaczął grzebać w wymiętej pościeli, ale nigdzie go nie znalazł. Nie zależało mu zresztą na samym łańcuszku, ale na tym, co było do niego przyczepione. Na małym fragmencie jego życia, na wspomnieniach, jeszcze nie tak dawno uwiązanych do jego dziwnie teraz gołej szyi.
– Kurwa mać, cholerna suka – zaklął przypominając sobie poprzedni wieczór i dziewczynę, którą do siebie sprowadził. Dziewczynę, która zniknęła, kiedy on pogrążony był we śnie. W dodatku rozpłynęła się wraz z jego medalikiem, którego zawsze strzegł jak oka w głowie. – Przeklęta dziwka, zabiję ją…
Zsunął się na krawędź łóżka, obok którego stał wózek. Wierny towarzysz, który go nigdy nie opuszczał nawet na krok. Jego błogosławieństwo, dzięki któremu mógł się poruszać po tym koszmarnym świecie, a zarazem przekleństwo, do którego był przykuty na wieki. Niczym porzucony w lesie pies przymocowany grubym łańcuchem do drzewa. Bez wózka nie mógł nic, był na niego skazany, czy mu się to podobało, czy nie.
Sprawdził schowek w bocznym oparciu. Karta identyfikacyjna była na miejscu, a więc tamta złodziejka jej nie znalazła, choć mężczyzna podejrzewał, że skoro zabrała mu wisiorek prosto z szyi, to zapewne szukała i tego kawałka plastiku. Gdyby ukradła mu i kartę, byłoby po nim, na niej znajdowały się wszystkie jego dane, klucze, dostęp do konta w banku. Całe jego życie na jednym błyszczącym prostokąciku ze zdjęciem krzywej facjaty, na którą nie mógł patrzeć.
Nie tracąc czasu na ubranie się, zręcznie przeniósł się z łóżka na wózek i podjechał do telefonu wiszącego na ścianie, akurat na wysokości jego wykrzywionej ze złości twarzy. Wybrał odpowiedni numer i zadzwonił. Dawno już nie był tak zdenerwowany.
Po chwili na ekraniku pokazała się znajoma szczupła twarz.
– Czego chcesz, Chee? – zapytała, nie tracąc czasu na uprzejmości. – Jestem zajęty, nie mam czasu na pogaduchy…
– Ciebie też miło widzieć, Raynight – odparł oschle Chee. – Mam małą sprawę, musisz mi pomóc.
– O tej porze? A to nie może poczekać? I tak masz dziś do mnie przylecieć, mam dla ciebie specjalny pakunek do przewiezienia.
– Pamiętam, nie martw się. Ale to muszę załatwić jak najszybciej.
– Dobra, gadaj. Byle szybko. Czas to pieniądz, pamiętaj.
– Jakaś dziwka coś mi dziś ukradła i chcę to odzyskać.
– Dziwka? Nie za stary jesteś na panienki?
– Nie interesuj się. A może po prostu lubię sobie popatrzeć?
– A lubisz?
Lubił, ale na pytanie nie odpowiedział.
– Dobra, nieważne – Raynight podrapał się po niedogolonej brodzie. – Skąd ją wytrzasnąłeś?
– Dziwkę?
– Nie, łysinę. Jasne, że dziwkę.
– Z jakiegoś obskurnego baru. Nawet nie wiem, czy miał jakąś nazwę.
– A ta dziewczyna? Wiesz chociaż, jak ona się nazywała?
– Pewnie wspominała, ale wiesz dobrze, że nie mam pamięci do imion. Zresztą, po prawdzie to jej godność niewiele mnie interesowała.
Ray westchnął ciężko. Chee widząc to, szybko dodał:
– Ale miała jakiś tatuaż na prawym barku… Nie, na lewym.
– Co przedstawiał?
– Nie wiem, do diabła. To był jakiś dziwaczny wzorek, przypuszczam, że zupełnie pozbawiony sensu.
– Wiesz, że nie będzie łatwo znaleźć kogoś takiego?
– Wiem, ale zależy mi na tym, żeby odzyskać mój medalik.
– Medalik?
– Wiesz, ten, który zawsze noszę na szyi… Zabrała go, kiedy ja we śnie po raz kolejny ratowałem wszechświat dla zabawy.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, o czym mówisz, ale w sumie mało mnie to obchodzi. Po znajomości mogę jednak popytać znajomych, może ktoś będzie coś wiedział. Ukradła ci coś jeszcze?
– Gdybym je jeszcze miał, to pewnie zabrałaby w diabły moje zaufanie do kobiet. A poza tym… Nie wiem, nie rozglądałem się, ale mam swoją kartę identyfikacyjną, a to najważniejsze. Ale mój medalik… Muszę go odzyskać.
– Dobra, postaram się coś zdziałać w tej sprawie. A tymczasem ogarnij się i wpadaj do mnie, mam specjalną przesyłkę dla mojego najlepszego przemytnika.
– Przewoźnika.
– Jak zwał, tak zwał. Ubierz się, zjedz coś i przylatuj.
Raynight rozłączył się. W mieszkaniu ponownie zapadła cisza, która nieco ukoiła nerwy Chee, wciąż siedzącego przed telefonem. Rozmyślał o skradzionej własności, o wisiorku, który jak mało co stanowił dla niego jakąś wartość. W normalnych okolicznościach odpuściłby, za stary już był na uganianie się za drobnymi złodziejkami, ale to było coś więcej niż tylko zwykłe świecidełko. Musiał je odzyskać i miał nadzieję, że Ray go nie zawiedzie.
• • •
Skrzynia była naprawdę spora. Chee patrzył niecierpliwie, jak Raynight ładuje ją za pomocą wózka widłowego na pokład jego sfatygowanego statku. Robił to bardzo starannie, ze skupioną miną, niekiedy zagryzając wargę jak małe dziecko, które układa swój pierwszy domek z klocków. Wiedział, że musi być ostrożny, ten towar był nietypowy i nie mógł sobie pozwolić, żeby go w jakikolwiek sposób uszkodzić. Ani on, ani Chee, stary przemytnik, któremu powierzy odpowiedzialność za tę przeklętą skrzynię.
Gdy Ray skończył załadunek, wysiadł z wózka widłowego i podszedł do przewoźnika, który żuł nerwowo kawałek kauczuku, lekką używkę, dosyć popularną na tej planecie. Chee nigdy się do tego na głos nie przyznał, ale był od niej uzależniony i jego kolega dobrze o tym wiedział. Sam nigdy nie zażywał tego świństwa; wystarczająco dużo pił, żeby jeszcze się dobijać takimi chemicznymi trutkami.
– Mówiłeś, że rzucasz to gówno – zagaił.
– Nigdy bym tak nie powiedział.
Ray o tym wiedział, ale warto było spróbować.
– Wykończysz się przez ten kauczuk, zobaczysz. Wiesz, jak on wpływa na układ nerwowy. Już nie wspominając o tym, że wiecznie chodzisz z jego powodu spłukany…
– Nie twoje zmartwienie. Zajmij się lepiej moim medalikiem.
– Nie przejmuj się, później zadzwonię do Toma. To stary kumpel, ma znajomości w tym interesie… Może to nawet jednej z jego dziewczyn szukasz i pójdzie sprawniej, niż myślę.
– Później? Czyli jeszcze palcem nie kiwnąłeś?
– A myślisz, że co ja robię w swoim warsztacie, co? Urządzam sobie wieczorki poetyckie? Mam tu dziś taki zapierdol, że aż mi się łapy trzęsą, popatrz. W dodatku jeden z moich chłopaków wziął wolne, bo żona mu rodzi czy coś… Mówię ci, koszmar.
– Mam to gdzieś, znajdź mi mój medalik.
– Dostaniesz go, bez obaw. Dlaczego w ogóle aż tak ci na nim zależy? Cenny jest?
– Dla mnie tak. To pamiątka.
– Pamiątka? Niech zgadnę, pewnie po Lindzie?
Chee nie odpowiedział. Nigdy nie lubił Raya na tyle, żeby mu się zwierzać z takich rzeczy.
– Jak czegoś się dowiesz na jego temat, to daj znać – rzucił w końcu przemytnik. – I powiedz mi lepiej, co jest w tej skrzyni i gdzie mam ją dowieźć. I przede wszystkim ile za to dostanę, to mnie najbardziej interesuje.
– Tu masz dokładną lokalizację. – Ray podał Chee niewielką płytkę z danymi. – To gdzieś w kolonii Atrium. Powinieneś dolecieć tam w jakieś trzy, góra cztery dni. Choć znając ciebie, pewnie się spóźnisz…
– Odchrzań się, dobra? Ładnie to tak, kalekę obrażać?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.