powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Medalik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Droga była trudna – mruknął przewoźnik. – A ładunek trefny. Cały czas grzebał mi w mózgu.
– Dobra, dobra, nie rób teraz z siebie ofiary. Dałeś ciała i tyle. A ja dla ciebie specjalnie znalazłem to.
Ray rzucił na leżącego mały srebrny medalik na łańcuszku. Chee od razu go rozpoznał.
– Znalazłeś tę sukę, która mi go ukradła? – zapytał, biorąc go od razu do rąk. Nie było wątpliwości, to był jego medalik.
– Ja nie, znajomy.
Dostawca wpatrywał się uważnie w swoją odzyskaną własność. Nie wyglądał na zachwyconego, ale cieszył się, że zguba do niego wróciła. Bez niej czuł się dziwnie, jakby w pewien sposób niepełny, pozbawiony komfortu istnienia.
– Może teraz wytłumaczysz mi, dlaczego tak ci zależało na tej drobnostce? – zapytał Raynight, przerywając ciszę, która nastała, gdy jego rozmówca przyglądał się medalikowi z każdej możliwej strony. – Straciłeś mój towar, w dodatku niezwykle kosztowny, jesteś mi więc chyba coś winien.
– Nie wystarczy ci, że dla mnie to coś cennego?
– Nie. Dlaczego znalezienie tego było takie ważne? Należał do twojej żony? Zgadłem?
Chee przez moment nie odpowiadał, ale w końcu uznał, że Ray się nie odczepi, jeśli nie pozna prawdy. I choć wcale nie miał ochoty się nią z nikim dzielić, chyba nic się nie stanie, jeśli w końcu to z siebie wyrzuci.
– Linda nigdy nie była moją żoną – powiedział w końcu.
– Nie? – Ray nie ukrywał zdziwienia. – Kiedyś mówiłeś, że była…
– Widocznie kłamałem – odparł szczerze przemytnik. – Ale byliśmy ze sobą kilka lat i chciałem wziąć ślub… Miałem się oświadczyć i dać jej ten właśnie medalik.
– I co się stało? Mieliście wypadek?
– Nie było żadnego wypadku, to też wymyśliłem.
– Nadużywasz mojego zaufania, Chee.
– Zamknij się i daj mi dokończyć. Razem z Lindą żyliśmy z przemytu. Pewnego razu dostaliśmy zlecenie, całkiem spore, największe, jakie w życiu miałem… Oferowali nam pół miliona.
– Kredytów?
– Nie, skarpetek. Oczywiście, że kredytów.
Oczy Raya niemal wyszły z orbit.
– To masa forsy, niemożliwe, żeby ktoś chciał tyle zapłacić za sam transport – wymamrotał. – Co wyście przewozili, na Boga? Broń jądrową?
– Nie mogę powiedzieć – odparł z przekąsem Chee, co sprawiło mu niemałą satysfakcję. Sam zresztą nie miał pojęcia, co wtedy było ich towarem. Z reguły nie zaglądał do ładunku, istotniejsze było to, żeby dobrze mu płacono.
Tymczasem jego kolega przybrał podejrzliwy wyraz twarzy.
– Wiesz co, mam wrażenie, że znowu mnie nabierasz – powiedział, przyglądając się Chee, ale ten nie miał zamiaru się tłumaczyć. Sam wiedział najlepiej, jaka była prawda.
– Zadanie było ciężkie, ale koniec końców udało nam się – kontynuował. – Zostało nam jedynie odebrać nagrodę. Linda poleciała po nią sama i już nigdy nie wróciła. Nie wiem, co się z nią stało, albo zginęła, albo uciekła z całą kwotą. Sam nie wiem, co gorsze.
Ray umilkł. A więc ten starzec został wykiwany przez kobietę… Rzecz jasna to się zdarzało wielu ludziom, ale akurat jego by o takie coś nie podejrzewał.
– A więc ten medalik to rodzaj pamiątki po Lindzie? – zapytał.
– Nie tylko – mruknął Chee, ściszając głos, ale nic już nie powiedział. Miał ochotę skończyć już ten temat, i tak powiedział Rayowi więcej niż komukolwiek innemu. Więcej, niż miałby ochotę mówić.
– Może więc kaehros nie zabił cię, bo wyczytał w twoich myślach, jaki jesteś zgorzkniały, i uznał, że stanąłbyś mu tylko w gardle – zaśmiał się jego rozmówca, chcąc poprawić atmosferę, ale na niewiele się to zdało. Zmienił więc temat. – Jest jeszcze jedna rzecz… Kiedy kłamałeś o tym wypadku, wspomniałeś, że to właśnie wtedy straciłeś czucie w nogach. Rozumiem, że to też nieprawda?
Przemytnik skinął głową.
– Jeździłem na wózku jeszcze przed poznaniem Lindy.
– A jak na niego trafiłeś?
Na twarzy leżącego w łóżku mężczyzny zagościł skromny uśmiech, niemal wstydliwy.
– Przez kauczuk. Przesadziłem z nim i straciłem czucie w nogach. Z początku tylko częściowo, ale z czasem przestałem w ogóle nimi ruszać. Teraz to tylko dwa martwe kikuty.
– Przez kauczuk? I dalej żujesz to gówno?! Dlaczego?
Chee przestał się uśmiechać. Ray wyciągnął z niego więcej, niż by sobie życzył.
– Bo mam nadzieję, że to samo zrobi z resztą mojego ciała – odparł w końcu, wbijając pusty wzrok w medalik, wciąż trzymany w kościstych, ale silnych dłoniach.
Ray parsknął śmiechem i pokręcił głową. Nie mógł uwierzyć, że ten stary głupek żuł, żeby się zabić. Nawet jeśli, to były przecież łatwiejsze sposoby? Choć znał Chee na tyle długo, żeby domyślać się, że gdyby ten miał możliwość wyboru własnej śmierci, to pewnie właśnie tak chciałby się pożegnać z życiem. Przez żucie kauczuku.
– Jesteś zdrowo szurnięty, wiesz o tym? – zapytał, po czym wstał z krzesła. – Leż i odpoczywaj. Za jakiś czas dojdziesz do siebie, a potem się zobaczy, co z tobą zrobimy. Popieprzony staruch…
Po chwili wyszedł, zostawiając przewoźnika samego w małym pokoiku. Chee ułożył się wygodniej i zatopił w myślach. Wiedział, że Ray nie zrozumie, nie oczekiwał tego. Ważne, że on sam był świadom swojego życia i wyborów, które podejmował. A może nie? Może wszystko, co robił, było błędem? Począwszy od tego cholernego kauczuku, przez to, z czego żył, a skończywszy na Lindzie, na zaufaniu, którym ją bezgranicznie obdarzył? Może te wszystkie lata były jedynie niekończącym się pasmem złych decyzji, które stopniowo prowadziły jego bezsensowne życie do kresu? A kiedy umrze, nic po sobie nie pozostawiając, okaże się, że pamięć o nim zgaśnie szybko i bezboleśnie, że każdy o nim zapomni i wszystko, co dotychczas robił, było kompletnie bezcelowe, wręcz głupie…
Czy ten drapieżnik wyczytał to w jego myślach? Zobaczył depresję starego człowieka, który nie ma już żadnego powodu do życia? Który na siłę szuka jakiegoś wyższego celu, ale zadowala się przyziemnymi przyjemnościami, lekceważąc konsekwencje swojego postępowania?
Może rzeczywiście był tylko żałosnym kaleką, który zmarnował sobie życie. Może nie był wart nawet tego, żeby zostać czyjąś przekąską. W końcu po co ktoś miałby go zabijać, skoro on sam zabija się najskuteczniej, bo systematycznie, powoli i boleśnie…
Zamknął oczy, pogrążając się w kojącym mroku. Głowa powoli przestawała pulsować, dając odrobinę wytchnienia. W tej chwili był zbyt zmęczony na rozważania. Postanowił się zdrzemnąć, a potem… Potem się zobaczy.
Nim zasnął, usłyszał jeszcze w głowie cichy głos, jednak wyraźny i znajomy. Głos, który kiedyś wydawał mu się obcy i niemal straszny, ale teraz dostrzegł, że jest mu bliski jak żaden inny, że jest to głos z jego wnętrza, głos jego samego.
Wiesz, że mogę cię zabić?
„Wiem” – odparł sam do siebie w myślach, po czym zachichotał pod nosem.
Po chwili zaś oderwał się od tego wszystkiego i zasnął, otulony przez bezpieczne skrzydła snu, gwarantującego ucieczkę od problemów doczesnego świata. Ucieczkę do miejsca, w którym Chee wciąż jeszcze coś znaczył.
powrót; do indeksunastwpna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.