powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Yeah, Yeah… bęc…
Yeah Yeah Yeahs ‹Mosquito›
Kiedyś musiało się to stać. Przecież nie można bez końca nagrywać coraz lepszych albumów. Na „Mosquito” Yeah Yeah Yeahs zaliczają spadek formy, choć szczerze mówiąc, wszystkim życzyłbym, aby ich najsłabsze dokonania były takiej jakości.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trio Yeah Yeah Yeahs to jeden z tych przedstawicieli Nowej Rockowej Rewolucji, któremu udało się przeskoczyć wysoko postawioną poprzeczkę debiutanckim albumem (tu najbardziej spektakularnym kiksem jest The Strokes, którego wydawnictwa są coraz gorsze). Natomiast wokalistka formacji, Karen O, śmiało może ubiegać się o miano następczyni PJ Harvey. Z albumu na album styl YYY się rozwijał, czego kulminację mieliśmy na trzecim krążku, „It’s Blitz!” z 2009 roku. Oczekiwania były więc mocno wygórowane, ale jak widać, nie bezpodstawnie. Niestety tym razem zespół im nie sprostał. Być może gdyby „Mosquito” nagrał jakiś inny, mniej znany zespół, ocena płyty byłaby przychylniejsza, ale nowojorczycy zaszli już tak daleko, że poza świetną produkcją wymaga się od niech równie udanych kompozycji. Tymczasem z tym drugim nie jest tak dobrze.
Chociaż w każdym utworze dzieje się sporo, a odpowiedzialny za brzmienie David Andrew Sitek dołożył wszelkich starań, by całość iskrzyła się elektronicznymi wstawkami, pogłosami i klawiszowymi pasażami, to jednak szwankuje sama podstawa kompozycji. Co z tego, że taki „Subway” od strony producenckiej jest bez zarzutu (wrażenie robi zwłaszcza odgłos pociągu sunącego po torach), jeśli w połowie zaczyna po prostu nudzić. Podobnie jest z końcówką – „Always”, „Despair” i „Wedding Song” ciągną się w nieskończoność i w zasadzie można je sobie odpuścić.
Na szczęście nie zawsze jest tak źle. Są też absolutnie fenomenalne momenty, które dobitnie pokazują, że „Mosquito” to jednak niewykorzystana szansa na to, by powstał kolejny powalający album. Daleko nie trzeba szukać, weźmy już sam początek „Sacrilege”. Utwór powoli rozkręca się, by ze zdehumanizowanej elektroniki i przetworzonego śpiewu Karen O wyłonił się chwytliwy refren, który następnie podchwycony jest przez chór gospel. Na wyróżnienie zasługuje również zadziorny kawałek tytułowy, który przypomina o jednoznacznie rockowej przeszłości Yeah Yeah Yeahs. Podobnie sytuacja wygląda z „Area 52”. Natomiast fanom Depeche Mode spodoba się zapewne oscylujący w podobnych klimatach „Slave”, a ci mniej ortodoksyjni słuchacze na pewno docenią „Buried Alive” z gościnnym udziałem rapera Dr. Octagona.
Z „Mosquito” jest ten sam problem, co z wyjątkowo paskudną okładką płyty, która ma zapewnione miejsce w najbliższym zestawieniu najgorszych, jakie ukazały się w 2013 roku. Niby wszystko jest kolorowe, dopracowane, efektowne, a jednak brakuje tego czegoś, co przykułoby uwagę. Jeśli nawet silna osobowość Karen O nie potrafi się przebić w tej muzyce, to znak, że towarzystwo po prostu przekombinowało. Może to nauczka, by następnym razem robić między albumami przerwy krótsze niż cztery lata.



Tytuł: Mosquito
Wykonawca / Kompozytor: Yeah Yeah Yeahs
Data wydania: 16 kwietnia 2013
Nośnik: CD
Gatunek: rock
EAN: 602537375165
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Sacrilege
2) Subway
3) Mosquito
4) Under the Earth
5) Slave
6) These Paths
7) Area 52
8) Buried Alive
9) Always
10) Despair
11) Wedding Song
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

190
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.