„Narodziny Venoma”, piąty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, trudno jest jednoznacznie ocenić. Poza średniakami zawiera bowiem dwie świetne opowieści, z czego jedna narysowana jest przez fenomenalnego Todda McFarlane’a.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nie od dziś wiadomo, że superbohater jest tak ciekawy, jak jego przeciwnicy, a Spider-Man dorobił się całej menażerii barwnych superłotrów, zaś jednym z tych najbarwniejszych bez wątpienia jest Venom. Już sam jego wygląd robi wrażenie – napakowana sterydami wersja czarnego Spider-Mana z szerokim uśmiechem, eksponującym imponującą kolekcję ostrych kłów. Ale to nie wszystko. Przede wszystkim jest to postać o rozwiniętym rysie osobowościowym, która nie ściera się ze Spiderem w celu bliżej nieokreślonej potrzeby zapanowania nad światem. Chce wyrównania rachunków i to na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony mamy byłego dziennikarza Eddiego Brocka, który obarcza Pajęczaka winą za swoje niepowodzenia zawodowe, z drugiej kosmicznego symbiota, który został przez niego odrzucony. A jedyną szansą na realizację tego celu jest śmierć. Wierni fani Spider-Mana, którzy posiadają w kolekcji pierwsze roczniki zeszytów wydawanych przez TM-Semic, mogą poczuć się zaniepokojeni, że wydawnictwo Hachette po raz kolejny chce im zaserwować powtórkę z rozrywki. Uspokajam, że ponad połowa albumu to rzeczy na polskim rynku premierowe. Niestety są to średniaki, które tylko prowadzą do powstania Venoma, natomiast te najciekawsze części zdążyliśmy poznać. Aczkolwiek warto je przypomnieć, zwłaszcza że ukazały się w 1990 i 1991 roku. To co najbardziej denerwuje w niniejszym zbiorze, to straszne poszatkowanie materiału. Pomijając już fakt, że nie poznajemy samego momentu, kiedy Spider-Man staje się posiadaczem czarnego kostiumu, to jeszcze po drodze omijamy kilka numerów oryginalnego wydania. Niemniej jeśli skupimy się wyłącznie na relacji Petera Parkera z obcym symbiotem, historia ma swój ciąg i dramaturgię, wyraźnie śledzimy bowiem, jak kostium przejmuje nad nim władzę. Trochę gorzej idzie z opanowaniem relacji bohatera z Mary Jane. Zwłaszcza że przez większość czasu nie mogą się zdecydować, czy chcą się ze sobą związać, a w ostatniej części są już małżeństwem. Szkoda też, że ostatecznie nie dowiadujemy się niczego na temat dziennikarskiej przeszłości Eddiego Brocka, a przede wszystkim jego wpadki z ujawnieniem tożsamości Zjadacza Grzechów, za co został zwolniony z pracy. Podobnie jest z Czarną Kotką, która w zaprezentowanej formie komiksu staje się irytującym balastem. Niemniej wszystko prowadzi nas do oryginalnego 300. numeru „The Amazing Spider-Man”, kiedy mamy już do czynienia z Venomem, czyli połączeniem Brocka z symbiotem. I tu na arenę wchodzi Todd McFarlane, który bezsprzecznie jest jednym z najlepszych artystów pracujących nad Człowiekiem Pająkiem. Jego bardzo szczegółowa, klimatyczna kreska zachwyca do dziś (patrz Mary Jane pozująca Peterowi, by poprawić mu nastrój). Poza tym Venom jego autorstwa jest wyjątkowo przerażający (ten uśmiech wyłaniający się w ciemności, kiedy nachodzi panią Parker), zanim jeszcze zyskał groteskowy jęzor, o który postarał się później Erik Larsen. Dla tego epizodu, a także dla poprzedzającej go historii, w której Spider walczy z kostiumem i Sępowcami, na pewno warto sięgnąć po „Narodziny Venoma”. Jednak jeśli nie jesteście wielkimi fanami przygód Parkera, może to być trochę za mało.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #5:The Amazing Spider-Man - Narodziny Venoma Data wydania: styczeń 2013 ISBN: 9788377397541 Cena: 39,99 Gatunek: przygodowy, superhero Ekstrakt: 70% |