powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXXII)
grudzień 2013

Co nam w kinie gra: Dotyk grzechu
Zhangke Jia ‹Dotyk grzechu›
Wczoraj premierę w naszych kinach miał chiński dramat „Dotyk grzechu” Zhangke Jia. My oglądaliśmy go już przy okazji tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, dziś przypominamy napisane wówczas recenzje filmu.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nie wiem, skąd się u niektórych twórców wzięło przeświadczenie, że jakość filmu rośnie wprost proporcjonalnie do jego długości. I że sceny brutalne, w których obficie chlusta krew i strzelają po okolicy odłamki kości, albo na przykład męczone jest jakieś zwierzę, w ogóle podnoszą tę jakość do kwadratu. Jednak dziwnie robi się dopiero wtedy, gdy na takie płytkie zagrywki dają się złapać doświadczeni jurorzy z renomowanego canneńskiego festiwalu. A tak było w przypadku „Dotyku grzechu”, który otrzymał Złotą Palmę za scenariusz. Jednak cóż ukrywać, Europa, a zwłaszcza Francja, zawsze miała słabość do chińskich filmów.
„Dotyk grzechu”, wbrew wszelkim pozorom, jest filmem dość płytkim i niespójnym stylistycznie. Jego fabuła składa się z czterech niepowiązanych ze sobą wątków, z których trzy w śladowym stopniu się zazębiają (głównie ze względu na miejsce akcji) i poruszają temat sięgania po przemoc w nowej chińskiej rzeczywistości, czwarty zaś wygląda jak chapnięty z zupełnie innej bajki, takiej bez przemocy, mimo że właśnie to zagadnienie miało być motywem przewodnim filmu, i doklejony wyłącznie po to, by czas projekcji całości przekroczył dwie godziny. Co więcej, nie ma zauważalnego przejścia między historiami i za każdym razem przez dłuższą chwilę odnosi się wrażenie, że przeskok nastąpił tylko czasowo, szczególnie że przynajmniej dwa z segmentów kończą się ni w pięć, ni w dziewięć, urywając się w dość losowo wybranym momencie. Na to nakładają się rozmaite wątpliwości, na przykład dotyczące dostępności broni i swobodnego jej używania w środku miasta, a także zupełnie niepotrzebnie, wyjątkowo hałaśliwe sceny zabijania ludzi. Bach! Facet nie ma pół twarzy. Bach! Auto zostaje skąpane we krwi, a na ulicę chlapie mózg ofiary. A jak by tego było mało, reżyser dorzucił bezwzględnie batożonego muła oraz – zupełnie już bez związku z fabułą – gęś, której zostaje poderżnięte gardło. A zdawałoby się, że do Chin tendencja zużywania na jeden film kilku wiader czerwonej farby jeszcze nie dotarła…
Te wszystkie mankamenty powodują, że film ogląda się bez większego zaangażowania emocjonalnego i chwilami wręcz ze zniechęceniem, zwłaszcza że fabuła znowuż nie porywa, a akcja wcale nie pędzi. Są jednak liczne plusy, które bez większych kłopotów pozwalają wytrwać do napisów końcowych. Przede wszystkim nie zawodzi strona techniczna filmu. Zdjęcia są bardzo dobre, plenery potrafią zdumieć skalą zmian, jakie zaszły w Chinach w ostatnim dziesięcioleciu, a aktorzy – i to bez najmniejszego wyjątku – radzą sobie po prostu doskonale. Najciekawsze są jednak umieszczone w filmie spostrzeżenia społeczne oraz wpadające od czasu do czasu w obiektyw kamery widoki codziennego życia. Z jednej strony mamy więc zachłannych właścicieli firm, którym przewraca się w głowach od nadmiaru gotówki (luksusowe auta, prywatne samoloty, żony posiadające nawet kilkaset ekskluzywnych torebek), różnych biznesmenów, którzy uważają, że za pieniądze da się kupić absolutnie wszystko, uważających się za udzielnych panów władnych gnoić istoty niższe, czyli zwyczajnych obywateli. Z drugiej – możemy zauważyć ogromny skok technologiczny, objawiający się gwałtownym rozwojem motoryzacji, wprowadzeniem luksusowych pociągów wielkich prędkości, do których wsiada się po przejściu przez nowoczesne bramki z wykrywaczem metalu i skanerem bagażu, obecnością teleskopowych szlabanów kolejowych z elektronicznym wyświetlaczem na końcu, a także mnogością nowych przepraw kolejowych i drogowych, i to o coraz wymyślniejszej architekturze. Widać również postępujące wyburzanie starych budynków i powstawanie nowoczesnych, szklanych biurowców i luksusowych apartamentowców.
Warto więc rzucić okiem na „Dotyk grzechu”, ale niekoniecznie dlatego, że na ekranie rozgrywają się dramaty, a raczej po to, żeby zobaczyć, jakie zmiany zachodzą w Chinach, i jak wielką przepaść muszą mentalnie przeskoczyć Chińczycy, żeby dogonić stechnicyzowany świat Zachodu.
Jarosław Loretz [60%]
• • •
Wielopiętrowa opowieść o buncie przeciwko kapitalistycznymi układowi świata. „Dotyk grzechu” to wybuch. Wybuch agresji, buntu, zła wynikających z ucisku, upokorzenia, poczucia beznadziei. Jia Zhang-ke niby bazuje na czytelnych i oczywistych społecznych nastrojach, ale nadaje im bardzo wyrafinowaną formę. Narracja wciąga widza powoli, metodycznie, atmosfera filmu niemal wchodzi pod skórę i stawia nam pytania, czy to już nie czas na wielką rewolucję. „Dotyk grzechu” pokazuje ją w skali mikro, ukazując osobisty, pojedyncze przypadki, które przekroczyły już granicę, przestając odróżniać dobro od zła, oraz przestając to rozróżnienie w jakikolwiek sposób cenić. Radykalizm zachowań bohaterów działa niczym przestroga. Przestroga przed dojściem do osobistej ściany i przestroga przed dojściem całego świata do krawędzi. A do niej zostało mu już całkiem niewiele kroków.
Urszula Lipińska [70%]



Tytuł: Dotyk grzechu
Tytuł oryginalny: Tian zhu ding
Data premiery: 6 grudnia 2013
Reżyseria: Zhangke Jia
Scenariusz: Zhangke Jia
Muzyka: Giong Lim
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: Chiny
Czas trwania: 133 min
Gatunek: dramat
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

121
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.