Shawney Cohen uważa się za filmowca, ale od lat pracuje w The Manor, podrzędnym klubie ze striptizem w Guelph w Ontario. To właśnie w tym miejscu odbywały się wszystkie ważne uroczystości jego dzieciństwa, a na swoje trzynaste urodziny w prezencie dostał…prywatny taniec erotyczny. Z chęcią zmieniłby swoją pracę na inną, ale nie jest to takie proste – od ponad trzydziestu lat klub stanowi rodzinny biznes.  |  | ‹The Manor›
|
Wbrew powszechnym wyobrażeniom praca w klubie ze striptizem nie jest specjalnie ekscytująca; trzeba płacić rachunki, szorować czerwone neony, pilnować dziewczyn i managera klubu, który dorabia sobie na boku handlem heroiną. Przynosi zyski i pozwala na utrzymanie kiczowatej rezydencji z jeziorkiem, po którym pływa para łabędzi, ale nie zapewnia sympatii sąsiadów. Nawet nazywanie klubu „hotelem”, tak jak robi to matka głównego bohatera, niewiele w tej kwestii zmienia. Czy Cohenowie przypłacą swój nietypowy wybór miejsca pracy rozpadem rodziny? O rodzinie i o chorobie najbliższych można mówić z czułością, nawet jeśli dotyka się bolesnych, nieprzyjemnie intymnych tematów. Doskonale widać to na przykładzie „Tarnation” Jonathana Caouette, w którym ukazał swoje życie z cierpiącą na schizofrenię matką, czy „Historii rodzinnych”, najnowszego filmu aktorki Sarah Polley. Odkrywanie przed światem wstydliwych sekretów wymaga jednak pewnej delikatności. Niestety, „The Manor” udowadnia, że Shawney Cohen ma wyjątkowo ciężką rękę. Największą słabością filmu jest dobiegający nieprzerwanie z offu komentarz reżysera. Wydaje się, że za jego pośrednictwem usiłuje zakleić dziury w narracji, ale dodatkowo je przez to uwypukla. Traktuje widza jak idiotę, któremu nie tylko trzeba dokładnie wyjaśnić, co się w danej chwili dzieje, ale też co ogląda. Trudno się temu dziwić, bo „The Manor” to właściwie dwa filmy w jednym. Wygląda na to, że początkowo Cohen chciał nakręcić dokument o wpływie, jaki nietypowy rodzinny interes wywiera na każdego członka rodziny, by ostatecznie skończyć na obserwowaniu postępującej choroby matki. Brenda Cohen ma poważne problemy psychiczne i cierpi na zaburzenia odżywiania, kamera napawa się jej szkieletem w takim stopniu, że widz może się poczuć autentycznie zawstydzony. Cohena nie interesuje jakaś forma rodzinnej terapii, po obejrzeniu filmu odnosi się wrażenie, że pewnego dnia, gdy śmiertelnie nudził się w „biurze” uznał, że zaburzenia matki wzbogacone o przemykającą co kilka minut w tle striptizerkę okażą się materiałem na dobry film. I tu się pomylił.  | ‹DocPoint - Helsinki Documentary Film Festival›
|
Rodzina Cohenów, mimo że na papierze może wydać się interesująca, na ekranie wypada dość blado; naśladujący Tony’ego Soprano monstrualnie gruby ojciec, który w każdym pokoju eksponuje wspólne zdjęcie z ukochany labradorem, brat wyglądający jak uczestnicy „Jersey Shore”, wiecznie gotująca matka-anorektyczka i wreszcie sam reżyser – pasywny trzydziestolatek, który wciąż właściwie nie ma pomysłu życie. Jedynym interesującym bohaterem filmu wydaje się mało rozgarnięty Bobby, którego ojciec Cohena zatrudnił w klubie wiele lat temu pomimo jego problemów z narkotykami. W koszulce z napisem „z góry przepraszam za moje zachowanie dziś wieczorem” i utlenionymi na żółto włosami Bobby jest ciekawszy od całej rodziny Cohenów wliczając spasionego psa. „Jestem agresywny i brutalny, ale nie ma we mnie gniewu” – oburza się, gdy ktoś sugeruje, że powinien nauczyć się kontrolować złość. Pomimo dowodów świadczących o czymś zdecydowanie przeciwnym jego reakcja wydaje się szczera i jako jedyny wzbudza sympatię. „The Manor” to nieprzyjemny seans. Jedyne, co po sobie pozostawia to niesmak i zażenowanie. Reżyser tak naprawdę nie lubi chyba swojej rodziny i z pewnością nie ułatwia tego widzowi. Nikt nie chciałby spotkać Cohenów na ulicy i nie ma powodu, aby robić to w kinie.
Tytuł: The Manor Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Kanada Czas trwania: 80 min Gatunek: dokument Ekstrakt: 0%
Miejsce: Helsinki, Finlandia Od: 28 stycznia 2014 Do: 2 lutego 2014 |