powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

Dyeu-Peter
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Moi przyjaciele to droidy. Myślące mechy składające się ze stali, kevlaru, żelaznych ścięgien i silników hydraulicznych. Jednak ich mózgi w sporej części są zbudowane z żywych neuronów. Dzięki temu Eryk i Loker potrafią się uczyć, zapamiętywać, rozwiązywać problemy o niebo lepiej niż roboty, których umysły w całości opierają się na strukturze zakodowanej przez programistów. Minusem tej techniki jest potrzeba dostarczania komórkom składników odżywczych. Krótko mówiąc, droidy muszą jeść. Nie tak często jak ja, wystarczy im jeden posiłek na dobę, ale gdyby zabrakło pożywienia, wcześniej czy później umarłyby z głodu. Ale to się nie stanie, bo Wszechocean Europy zawiera niewyczerpalne źródło pożywienia.
Podchodzę do niewielkiego urządzenia przypominającego ekspres do kawy, podstawiam pod kranik plastikową miskę i wciskam „start”. Po chwili siadam za stołem naprzeciwko Eryka i konsumuję zieloną papkę, tę samą, którą raczy się droid. Przez sekundę korci mnie, aby go zapytać, jak mam rozumieć dziwną wypowiedź w kaplicy, ale w drzwiach prowadzących na korytarz techniczny pojawia się Loker i postanawiam porzucić ten temat. Chłopaki posiadają skrajnie odmienne poglądy na większość spraw i nie chcę, aby wrażliwy Eryk znowu poczuł się urażony jakąś kąśliwą uwagą swojego większego kumpla.
– Dzień dobry, Loker – mówię, patrząc jak ta trzyipółmetrowa żelazna góra zbliża się do nas płynnymi, dostojnymi krokami. Pomarańczowe osłony na jego torsie, przedramionach i goleniach błyskają światłem odbitym od jarzeniowych lamp. Loker – superwytrzymały robot głębinowy do zadań specjalnych – lubi dbać o stan techniczny swojego mechanicznego ciała.
– Witaj, Danielu, cześć Eryk. Co dzisiaj na śniadanie? – pyta ironicznie, składa na plecach drugą parę rąk i usadawia się przy większym dystrybutorze. Jego twarz również nie posiada ust, ale głos płynący z głośników jest wyraźnie męski, niski, o dziwnym, jakby szkockim akcencie. Ot, taka fanaberia programisty, który miał sentyment do rodzinnego kraju.
– Plankton i fitoplankton – odpowiada uprzejmie Eryk, zapatrzony w mozaikowy sufit kuchni.
– Szlag!… Znowu to kurewsko niedobre, zielone gówno?
– Wyrażaj się, przyjacielu. Nie po to odblokowałem wam funkcję mowy, żebyście teraz bluzgali na lewo i prawo.
– Przepraszam, Danielu, ale jemy tę wstrętną breję, odkąd przybyliśmy na Europę. My również rozpoznajemy smaki. Choć nie jest to tak złożony proces jak u ludzi, potrafimy ocenić, czy coś jest smaczne, czy obrzydliwe.
– Powinieneś już przywyknąć – wtrąca mniejszy robot. – To mieszanina podstawowych składników odżywczych niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Prawie wszystko inne we Wszechoceanie jest wściekle toksyczne, albo samo próbuje nas pożreć.
– A dlaczego nie możemy zapolować na anioły?
– Dobrze wiesz dlaczego – rzucam nerwowo. – Rozmawialiśmy o tym dziesiątki razy. Na ich terytoriach polują szczękacze. Pamiętasz ostanie spotkanie z Białasem?
– Pamiętam… – odpowiada Loker ściszonym głosem. – Ale moglibyśmy przynajmniej spróbować.
Ilustracja: <a href='mailto:zyto@poczta.onet.pl'>Maciej Żytowiecki</a>
Ilustracja: Maciej Żytowiecki
– Nie. Nie będziemy próbować – ucinam rozmowę i wstaję, zostawiając niedojedzone śniadanie. – Koniec tematu. Dziękujcie Panu za to, co macie. Za pół godziny spotykamy się w sterowni.
• • •
Górnicza łódź podwodna kołysze się lekko na ciemnoniebieskiej, niemal granatowej tafli wody, przypominając ogromny, brudnozielony owoc. Idę po metalowej kładce zawieszonej tuż nad falującą powierzchnią i czuję ciarki wędrujące po plecach. Sterownia to jedyne miejsce, gdzie Wszechocean ma bezpośredni kontakt ze stacją. Aby tu trafić, trzeba zjechać dwuipółkilometrowym szybem wywierconym w lodzie, przejść przez kilka grubych na dziewięćdziesiąt centymetrów śluz oraz zaliczyć odkażanie w dwóch różnych komorach sterylizacyjnych. Potężne pompy, których gardziele wychodzą ze ścian, mają zapobiegać skutkom okresowych pływów, gdy księżyc wędruje po orbicie Jowisza. Nic złego nie ma prawa się stać. Mimo to, patrząc na to niewielkie jezioro chlupocące wokół mnie, czuję respekt i coś w rodzaju narzuconego stanu posłuszeństwa.
Drzwi otwierają się i przez wypełniony światłem otwór wchodzą droidy. Chyba zdążyły się już pokłócić. Obłe twarze nie mogą wyrażać uczuć, ale znam chłopaków na tyle dobrze, że potrafię wyczuć subtelne zmiany w ich zachowaniu. Eryk idzie z lekko uniesioną głową, nie zwracając na nic uwagi. Natomiast Loker kroczy wyprostowany i pewny siebie, niewątpliwie zadowolony, że znowu zdołał dopiec malcowi.
– Jak tam pokrycie? – pytam, obchodząc powoli batyskaf. Nie mam ochoty dociekać, o co poszło. Przejdzie im.
– Kiepsko – odpowiada Loker.
– Ile rudy zużyliście?
– Dwa kilogramy.
– Niedobrze. Jak tak dalej pójdzie, będziemy pracować tylko po to, aby naprawiać sprzęt. Trzeba bardziej uważać podczas wydobycia.
– Robię, co mogę, Danielu. Wiertła są mocno zużyte. Kruszarki też już ledwo zipią.
– Wiem. Ale musisz się bardziej starać.
– Dobrze, Danielu – rzuca oschle i idzie do ładowni po zbiorniki z tlenem.
Wraca po chwili, taszcząc dwie ogromne tuby. Montuje je w gniazdach na tyłach batyskafu, a potem bez słowa wskakuje do wody – tam gdzie jego królestwo. Na części dziobowej naszej jedynej łodzi podwodnej znajduje się stanowisko pracy Lokera. Podczas wydobycia droid operuje trzema ogromnymi wiertłami, precyzyjnie penetrując złoże. Jest w tym świetny. Wiem, że czasem niepotrzebnie się go czepiam, ale to nasze jedyne narzędzia. Jeśli je stracimy, cały dotychczasowy wysiłek pójdzie na marne.
– Czas do pracy – mówię do Eryka, który czeka cierpliwie przy łodzi, po czym naciskam wypukłość na burcie i górna część „owocu” pęka, ukazując wypełnione elektroniką bebechy. Eryk gramoli się do środka, a ja obrzucam ostatnim spojrzeniem wnętrze sterowni, jakbym chciał wchłonąć każdy jej szczegół, i ruszam za nim.
Podróż w dół zawsze wygląda tak samo. Otacza nas ciemność. Czerń wypełnia stęchłe, sztuczne powietrze, czepia się naszych ciał i myśli.
– To o co znowu poszło? – zagaduję Eryka, który siedzi w fotelu drugiego sternika, tuż za moimi plecami. Pytam trochę z ciekawości, a trochę z nudów. Będziemy tak sunąć w głębiny przez około godzinę. Aparatura pokładowa jest przygaszona do niezbędnego minimum, nie możemy też włączyć reflektorów. Wszystko po to, aby nie przywabić polujących bliżej lodu drapieżników. – No dawaj. Przecież wiem, że się dąsasz.
– Loker powiedział, żebym przestał zawracać sobie głowę tymi bzdurami, które mi wciskasz.
– Aha – oznajmiam i ściszam ogólny kanał radiowy tak, aby Loker nie mógł nas usłyszeć. – Miał coś konkretnego na myśli?
– On uważa, że nie istnieje istota wyższa, która stworzyła Wszechświat.
– Rozumiem. A jaka jest jego teoria na ten temat?
– Nie ma żadnej teorii. Kosmos, gwiazdy, planety, ludzie, maszyny – to wszystko twory przypadku, które wyłoniły się z chaosu.
– Przypadku, mówisz? – Uśmiecham się pod nosem. Już dawno zrezygnowałem z próby nawracania Lokera. Dobrze wiem, jakie są jego poglądy, choć nigdy o nich ze mną nie rozmawia. Jest dosyć skryty w pewnych kwestiach. Posłuszny, mimo iż nie zgadza się z wieloma moimi decyzjami czy osądami. Często wykorzystuje Eryka, aby przekazać mi coś, czego nigdy nie powiedziałby wprost.
– To jego opinia, Danielu.
– A ty? Co o tym myślisz?
– Ja nie muszę wierzyć w Boga. Widziałem go. I wiem, gdzie naprawdę jest Niebo.
Milknę. Eryk czasem potrafi zbić mnie zupełnie z tropu. Od jakiegoś czasu opowiada naprawdę dziwne rzeczy i zaczynam się o niego martwić.
– I… Jest jeszcze coś – mówi niepewnie po chwili.
– Tak?
– Loker twierdzi, że jest z tobą coraz gorzej. Często rozmawiasz sam ze sobą, albo z ludźmi, których nie ma. Ja też to zauważyłem, Danielu. Czasem stoisz przez kilka minut i patrzysz przed siebie zamglonym wzrokiem, a twoja ręka drży i podryguje, jakbyś tracił nad nią kontrolę. Przestałeś brać tabletki…
No tak. Wchodzimy na mój ulubiony temat. Po raz kolejny żałuję, że rozpocząłem rozmowę.
– Dziękuję za troskę, ale nie potrzebuję nianiek, tylko robotów, które pomogą mi odbudować nadajnik i wrócić na Ziemię – rzucam oschle, mając nadzieję, że taka odpowiedź zniechęci Eryka do dalszego analizowania stanu mojej psychiki.
– Choroba postępuje, Danielu. Nie możesz temu zaprzeczać. – Robot nie chce dać za wygraną.
– Dość! Poradzę sobie. A wy róbcie swoje i uważajcie na sprzęt. Niczego więcej od was nie oczekuję.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.