powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

Dyeu-Peter
ciąg dalszy z poprzedniej strony
17 kwietnia 2124 r.
ERC. Dan Werber
Dzisiaj nie pracujemy. Nie tylko dlatego, że jest niedziela – dzień przeznaczony dla Boga – ale z powodu niezwykłego wydarzenia, którego będziemy świadkami.
Ilustracja: <a href='mailto:zyto@poczta.onet.pl'>Maciej Żytowiecki</a>
Ilustracja: Maciej Żytowiecki
Łazik podskakuje na nierównej powierzchni. Rzucam spojrzenie na Lokera, który siedzi z tyłu, w śmiesznej, przygarbionej pozycji. Na początku nie chciał jechać, ale gdy powiedziałem mu, że będzie prawdopodobnie pierwszym robotem we Wszechświecie, który na własne sensory optyczne zarejestruje uderzenie asteroidy w Jowisza, zgodził się zabrać z nami.
Zatrzymujemy się na szczycie Mont Blanc II – jednego z najwyższych wzniesień w bezpośrednim otoczeniu bazy. Co prawda daleko tej niewysokiej górze do jej ziemskiego pierwowzoru, ale jest to idealny punkt obserwacyjny.
Roboty przeciskają się do ładowni, a ja w tym czasie zakładam skafander. Gdy jestem gotowy, droidy wychodzą na zewnątrz i instalują generator pola ochronnego. Bez niego nie mógłbym poruszać się po powierzchni Europy bez poważnych konsekwencji. Niezwykle silne oddziaływanie Gazowego Olbrzyma wywołałoby w moim organizmie chorobę popromienną. Umarłbym w przeciągu kilku dni.
Stoimy na lodowym występie i podziwiamy niezwykły spektakl, który przygotowała dla nas natura. Sheola zdążyła się już rozpaść na kilkanaście kawałków. Okruchy skalne suną majestatycznie w kierunku wielokolorowej tarczy planety, przypominając lśniące krople zastygłej rtęci. Pierwszy odłamek uderza dokładnie w granicę dnia i nocy. Widzimy zaskakująco jasny rozbłysk, a chwilę później w oświetlonej przez Słońce strefie pojawia się ślad po kolizji: ciemnobrązowa plama otoczona przez zawirowania, do złudzenia przypominające kręgi na wodzie po wrzuceniu kamienia.
O tym niecodziennym spotkaniu wiedzieliśmy jeszcze przed rozpoczęciem misji. Ziemskie superkomputery skanujące przestrzeń kosmiczną obliczyły dokładną trajektorię lotu asteroidy i wyznaczyły datę i godzinę zderzenia. Wszyscy czekaliśmy na ten dzień i mieliśmy stać tutaj w komplecie, cała dwunastka. Zostałem tylko ja…
Kolejne kawałki spadają na Jowisza, wywołując na jego powierzchni wybuchy o sile, która mogłaby wymazać Ziemię z mapy naszej galaktyki. Olbrzym wydaje się jednak zupełnie niewzruszony atakiem.
– Właśnie w ten sposób Jowisz od milionów lat strzeże Układu Słonecznego – mówię, przerywając ciszę. – Dzięki swojej masie wyłapuje większość obiektów, które mogłyby zagrozić planetom wewnętrznym. To opiekun, który chroni swoje dzieci. Nawet starożytni nazywali go Dyeu-Peter, co dosłownie oznacza Bóg Ojciec.
– „Przychodzimy nie wiadomo skąd. Odchodzimy w nieznane. A wszystko, co pomiędzy, to kręta droga we mgle. Jakże straszna i piękna zarazem” – cytuje Eryk i wzdycha cicho. Jest mocno poruszony dzisiejszym wydarzeniem. Jowisz zawsze wywołuje w nim ten dziwaczny nostalgiczny stan, ale czasem mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. Wolę się jednak nie zastanawiać, jakie myśli kłębią się za tymi nieprzeniknionymi kroplami bursztynu.
– Oho – rzuca ironicznie Loker. – Pan poeta dostał przypływu natchnienia.
– To nie moje. Napisał to Austerlitz. Odkrywca i podróżnik, który żył w piętnastym wieku. Wiedziałbyś, gdybyś choć trochę interesował się historią.
– Eryk, rany boskie, ty jesteś robotem. RO-BO-TEM!. Maszyną trochę bardziej inteligentną niż toster, tylko dlatego, że ludzie postanowili wlać ci trochę rozumu w ten blaszany łeb.
– Za to ty jesteś skończonym debilem.
– Przestańcie się przekomarzać, jak stare babcie – wcinam się w kłótnię. – Zbierajmy się stąd. Generator zaraz straci moc.
Droidy warczą na siebie jeszcze przez chwilę, a ja pakuję się do łazika.
Kiedy wracamy do bazy, Eryk zadaje niespodziewane pytanie:
– Jak myślisz, co się tak naprawdę wydarzyło na Ziemi, Danielu?
– Nie wiem – dopowiadam i uśmiecham się pod nosem. – Jakoś nie mieści mi się w głowie, że doszło do wojny ultrajądrowej. Oznaczałoby to, że jestem jedynym ocalałym przedstawicielem ludzkiej cywilizacji, a wy… ostatnimi inteligentnymi robotami. To trochę groteskowe, jak historia science fiction. Ocaleni wybrańcy… Czekać tylko, aż przylecą po nas kosmici i zabiorą na swoją piękną i tętniącą życiem planetę. Z drugiej strony… Nie wiem jak wytłumaczyć awarię botów.
– Ja wiem, co się stało – oznajmia Loker. – Ta misja to kompletna porażka. Nikt nie będzie wysyłał transportera taki kawał drogi po jednego człowieka i dwa roboty. Zapomnieli o nas. Spisali na straty.
– Nie zgadzam się z tobą. Jurgen by nas nie zostawił. To po prostu niemożliwe. Musiało się coś stać, nie wiem co, ale nie uwierzę, że Thomas nie spróbowałby nam pomóc. Jestem pewien, że wysłał statek. Dlatego musimy dokończyć maszt, dowiedzieć się kiedy przylecą…
– Danielu… Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Nikt nie przyleci.
Milknę. Bardzo chcę coś odparować, tak żeby poszło robotowi w pięty, ale tylko otwieram i zamykam usta. Loker lubi prowokować, ale tym razem nie dam się wciągnąć w tę bezsensowną dyskusję.
Dalszą drogę do bazy pokonujemy w ciszy.
29 maja 2124
ERC. Dan Werber
Siedzę na metalowej kładce i patrzę na wodę, która niemal muska moje stopy. Próbuję uzmysłowić sobie to, co się stało, ale ciągle mam wrażenie, że błądzę w jakimś obłąkanym śnie. Albo zatracam się w jednym ze swoich chorych majaków.
Dzisiaj zginął Loker i wraz z nim nasza nadzieja dokonała żywota. Nie chodzi tylko o to, że zabrakło dokładnie trzystu kilogramów do ukończenia masztu. Przez ostatnie dwa lata ten krnąbrny i gburowaty robot był mi bliższy niż niejeden człowiek, z którym kiedykolwiek byłem związany na Ziemi. A teraz jego pogruchotane szczątki spoczywają gdzieś w najgłębszych otchłaniach Wszechoceanu.
Zaciskam powieki i widzę powtarzającą się raz za razem scenę, jak zapętlony czarno-biały film. Dwa szczękacze pojawiają się nie wiadomo skąd. Jednym z nich jest oczywiście Białas. Drugiego osobnika widzę pierwszy raz. Nie wiem jak to się stało, że postanowiły zapolować wspólnie, szczękacze to przeważnie samotnicy, ale dopadają nas w połowie drogi do kopalni. Pędzą jak dwa błyszczące tarany i jestem pewien, że tym razem nic nam nie pomoże. Eryk wciska włącznik reflektorów i w tym samym momencie przez pulpit przebiega jasne wyładowanie, które wywala bezpieczniki zewnętrznego oświetlenia. Sekundę później widzę na konsoli komunikat od Lokera i, nim zdążę zareagować, robot wypływa przed batyskaf. Staje na drodze stworów, odpala swoje własne halogeny i rozkłada dwie pary potężnych rąk, jakby chciał nas zasłonić. Zwierzęta, spłoszone światłem, zwalniają. Wtedy Loker błyskawicznie podpływa do Białasa i wali pięściami prosto w gruzłowaty czerep. Uderzenie jest tak silne, że stwór momentalnie wpada w dzikie konwulsje i zaczyna kręcić się wokół własnej osi, raz za razem ukazując sine, pokryte wypustkami podbrzusze. Drugi potwór jest jednak za szybki. Spada na droida z siłą góry lodowej, chwyta go w swoje potężne szczęki i nasz przyjaciel dosłownie rozpada się w chmurze czarnych płynów hydraulicznych.
Zamieram.
Eryk mówi coś do mnie podniesionym głosem, a ja nie mogę się ruszyć. Czuję narastające drgania w lewej ręce – znak, że nadchodzi atak. Wiem, że powinniśmy uciekać, ale jestem totalnie odrętwiały. Tylko ta cholerna ręka podryguje niczym obca forma życia przytwierdzona na stałe do mojego ciała.
A potem robot przejmuje stery i kieruje batyskaf w górę, ku stacji. Gdzieś z tyłu słyszę wściekły wielorybi ryk potwora – a może mój własny? – i zapadam w ciemność.
• • •
Siedzę na kładce i patrzę w wodę. To byłoby takie proste. Głęboki wdech, skok prosto w ten parszywy granat, droga w dół do punktu bez powrotu. Następnie kilka chwil męczarni z płucami wypełnionymi lodowatym płynem, a potem… słodkie zapomnienie. Koniec z udręką, koniec z nadciągającym jak lokomotywa szaleństwem, które wcześniej czy później i tak by mnie wykończyło.
Wychylam się mocniej do przodu. Mam wrażenie, że w wodzie pojawiają się jakieś kształty. Wykrzywione twarze, ręce o przypominających szpony palcach. Pełzną w moim kierunku, zapraszają i nęcą czarnym spokojem, który rozciąga się pod nimi.
Nagle w głośniku zawieszonym pod sufitem sterowni rozlega się kilka metalicznych trzasków i pomieszczenie wypełnia spokojny głos Eryka:
– Danielu, powinieneś przyjść do pokoju komunikacyjnego.
Nie odpowiadam. Nie mam ochoty nigdzie iść.
– Danielu? Jesteś tam? Wydarzyło się coś… niezwykłego.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.