powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

„Zniewolony”, „Grawitacja” i hitowe zdjęcie. Esensja komentuje Oscary
Trzy Oscary dla filmu „Zniewolony. 12 Years a Slave”, w tym dla najlepszej produkcji roku i Brada Pitta. Aż siedem Oscarów dla perfekcyjnie zrealizowanej „Grawitacji”. Matthew McConaughey i Cate Blanchett z aktorskimi nagrodami. Tyle oczywistości. Hitem gali Oscarów okazało się jednak pewne zdjęcie.
‹Oscar›
‹Oscar›
Krzysztof Spór
Wydarzenie tegorocznej gali Oscarów to zabawna, wyglądająca na spontaniczną fotografia, jaką zrobiły sobie gwiazdy podczas gali. Sprawę zainicjowała gospodyni ceremonii Ellen DeGeneres i wygląda na to, że trafiła z zabawą znakomicie. Zdjęcie stało się przebojem i pobiło wszelkie rekordy na Twitterze. Generalnie DeGeneres spisała się świetnie. Jej dowcipy miały klasę i nie musiały uciekać się do przesadnie dwuznacznych zachowań, jakie przed rokiem serwował Seth MacFarlane.
Wróćmy jednak do samych nagród. Dla mnie osobiście żadna z 24 kategorii nie przyniosła niespodzianki lub zaskoczenia. To były moje typy i tak też się stało. Można jednak przypuszczać, że w Esensji nie wszyscy zadowoleni są z tego werdyktu. Odsyłam do naszej przedoscarowej dyskusji o faworytach.
Zgodnie z przewidywaniami „Zniewolony. 12 Years a Slave” otrzymał najważniejszego Oscara oraz dwie inne statuetki (scenariusz adaptowany i aktorka drugoplanowa – Lupita Nyong′o). Już podczas gali Ellen DeGeneres żartowała, że jeżeli film ten nie wygra Oscara, to Akademii zarzucony zostanie rasizm. Żart, jak to żart… zawsze jest w nim trochę prawdy. Inna sprawa, że w moim odczuciu „Zniewolony…” zasłużył na tego Oscara za temat podjęty przez twórców, znakomity sposób opowiedzenia o nim i przede wszystkim za przypomnienie o straszliwym okresie w historii Ameryki. Można się zżymać, ale to kino porusza widza i nie pozostawia obojętnym. „Zniewolony” był nominowany do 9 Oscarów, a cieszy szczególnie złota statuetka dla Brada Pitta, który był jednym z producentów filmu. Oscara otrzymał też Steve McQueen, jakby dla potwierdzenia swojej dobrze prowadzonej kariery. W końcu to twórca cenionych „Głodu” i „Wstydu”.
Wielkim triumfatorem Oscarów została jednak „Grawitacja”, perfekcyjnie technologicznie opowiedziana historia katastrofy w kosmosie i walki o przeżycie. Nie było najmniejszych wątpliwości, że to właśnie strona techniczna zostanie tutaj zauważona. Z 10 nominacji, twórcy „Grawitacji” obronili siedem nagród. Dwie z nich otrzymał Alfonso Cuaron, który wyróżniony został za montaż oraz reżyserię. Ten drugi aspekt to w pełni zasłużone uznanie dla meksykańskiego twórcę, który nad filmem pracował 4,5 roku i dopracował go w najmniejszym szczególe (kuleje tutaj scenariusz, ale co tam…), a wspominając o pracy, mówił, że osiwiał w jej trakcie. Pozostałe nagrody to docenienie kunsztu: autora zdjęć (w końcu Oscar dla Emmanuela Lubezki), kompozytora (genialna muzyka Stevena Price′a), montażystów, autorów strony dźwiękowej oraz i przede wszystkim magików od efektów wizualnych. Jest „Grawitacja” najhojniej obdarowaną w historii Oscarów produkcją science fiction, choć ciągle w tym gatunku nie ma filmu, który zdobyłby Oscara dla produkcji roku.
Esensję bardzo cieszą trzy nagrody dla „Witaj w klubie”, naszego ulubionego oscarowego filmu. Zwyciężyli tutaj przede wszystkim aktorzy – Matthew McConaughey w roli pierwszoplanowej oraz Jared Leto w roli drugoplanowej. Ten drugi był autorem najlepszej mowy dziękczynnej w czasie tegorocznej gali – składnie wypowiedział się o sytuacji na Ukrainie oraz problemie AIDS. Trzecią nagrodę dla tego filmu zdobyli twórcy charakteryzacji. Nagrodę dla najlepszej aktorki otrzymała Cate Blanchett za występ w filmie „Blue Jasmine” i jest to jej drugi Oscar w karierze.
Dwie nagrody dla „Wielkiego Gatsby′ego”, bardzo celnie docenionego za scenografię i kostiumy (dwa Oscary dla Catherine Martin, żony Baza Luhrmanna). Dwa Oscary także dla „Krainy lodu”, która nie dała sobie wydrzeć nagród za najlepszy pełnometrażowy film animowany i za piosenkę.
Spike Jonze zdobył Oscara za scenariusz oryginalny do innej produkcji science fiction, czyli do filmu „Ona”. Wśród filmów nieanglojęzycznych triumfowało „Wielkie piękno”, które przyniosło włoskiej kinematografii rekordowego 11 Oscara w tej kategorii. „20 Feet from Stardom” to najlepszy pełnometrażowy dokument, a polski dystrybutor zapowiada niedługo jego premierę (polski tytuł „O krok od sławy”). W kategoriach krótkometrażowych wygrały: animowany „Mr. Hublot”, aktorski „Helium” i dokumentalny „The Lady in Number 6: Music Saved My Life” (przed tygodniem zmarła w wieku 110 lat bohaterka tego filmu).
Było w czasie gali kilka świetnych momentów i jak zwykle kapitalnych filmowych montażów (temat przewodni „bohaterowie”). Na scenie wykonano aż sześć piosenek, z czego cztery nominowane do Oscara. Pharrell Williams utworem „Happy” porwał do tańca gości na sali i wyszło mu to całkiem spontanicznie. Kapitalny występ był udziałem U2, które potwierdziło swoją klasę genialnego zespołu koncertowego. Karen O. w pięknej czerwonej sukni wykonała swoją skromną piosenkę do filmu „Ona”. Jednak to nie oni, ale przebojowe „Let It Go” z „Krainy lodu” zgarnęło Oscara, choć utwór ten nie dorównuje innym nominowanym. Na marginesie: w weekend oscarowy film ten przekroczył miliard dolarów wpływów z kin na całym świecie, więc Oscary są ukoronowaniem tego sukcesu.
Jennifer Lawrence ponownie się wywróciła, choć na szczęście w momencie przybycia na galę. Największe gwiazdy kina obecne były w towarzystwie swoich matek (m.in. Jared Leto, DiCaprio). Gośćmi gali byli prawdziwi Philomena Lee oraz kapitan Phillips. Gwiazdy prezentowały się pięknie, a podziękowań oscarowych dla współmałżonków, wytwórni i kolegów nie było końca (najczęściej dziękowano Alfonso Cuaronowi). Dobrze spisała się wspomniana Ellen DeGeneres, zdeklarowana lesbijka. W jednym z żartów powiedziała do Jonaha Hilla, że w „Wilku z Wall Street” pokazał coś, czego ona dawno nie widziała. W pewnym momencie też pojawiła się przebrana za wróżkę z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, a Akademia oddała hołd temu filmowi z okazji 75. rocznicy jego premiery, zapraszając Pink do zaśpiewania słynnej „Somewhere Over the Rainbow”. Zajadano sie też pizzą, choć to akurat wypadło dość przeciętnie. Niestety, po wielu starszych gwiazdach Hollywood widać było upływ czasu. Liza Minnelli i Kim Novak wypadły niestety niezbyt dobrze. W pięknym stylu na sali pojawił się za to Sidney Poitier, który dokładnie 50 lat temu zdobył Oscara dla pierwszego czarnoskórego aktora w historii Akademii. Goście zgromadzeni na gali kilkukrotnie na stojąco przekazywali swoje uznanie dla kolegów z showbiznesu.
Podczas gali wspomniano o docenionych wcześniej twórcach technicznych nowości w kinie (m.in. wyrzutnia dla samochodów, nowe pomysły wykorzystane w „Grawitacji), zdobywcach Oscarów specjalnych (m.in. Angelina Jolie za działalność charytatywną i Steve Martin za dorobek aktorski i komediowy). Akademia wybrała też grono młodych twórców, których krótkie filmy wzięły udział w specjalnym konkursie.
I jeszcze słów kilka o największych przegranych. Mimo 10 nominacji bez Oscara z gali powrócili twórcy „American Hustle”. Zapewne wiele osób rozczarowanych jest brakiem Oscarów dla „Wilka z Wall Street” i Leonardo DiCaprio, bez upragnionej statuetki mimo sporej liczby nominacji pozostały też: „Kapitan Phillips”, „Tajemnica Filomeny” i „Nebraska”.
I tak dobiegła końca 86. Ceremonia wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Zapraszam też na sporwkinie.blogspot.com.
Karolina Ćwiek-Rogalska
Tegoroczne Oscary popsuły Twittera, wsparły rozwożących pizzę i rozreklamowały robienie sobie zdjęć telefonem jako jeden z najbardziej udanych sposób spędzania czasu. Prowadząca galę Ellen DeGeneres poradziła sobie – po raz kolejny – bardzo dobrze, przez większą część ceremonii nie czuć było tej oscarowej sztuczności, co jest jednak pewną sztuką (prowadząca celnie spuentowała to, porównując ceremonię do Igrzysk Śmierci – wszędzie kamery, a w zeszłym roku wygrała Jennifer Lawrence). Nie zabrakło momentów wzruszających, jak wspomnienie o ludziach z przemysłu filmowego, którzy odeszli w minionym roku i świetne „The Wind Beneath My Wings” w wykonaniu Bette Midler. Troszkę gorzej wypadło upamiętnienie 75. rocznicy powstania „Czarnoksiężnika z Oz” – chociaż Whoopi Goldberg w charakterystycznych pantofelkach zrobiła świetny wstęp, to „Over the Rainbow” w wykonaniu Pink zepsuło ten efekt.
Jeśli chodzi o nagrodzonych – wielka przegrana „American Hustle” (10 nominacji, żadnej nagrody), „Grawitacja” rozgromiła konkurencję w kategoriach technicznych (zupełnie zasłużenie) i jednej głównej (widać było, że Alfonso Cuaron jednak spodziewał się statuetki za reżyserię). Nie było zaskoczeń, jeśli chodzi o nagrody za role główne i drugoplanowe (największą niepewność można było odczuwać przed Oscarem dla Lupity Nyong’o). Szkoda U2, którego występ na gali był zdecydowanie najlepszy – świetnie przearanżowany utwór, wykonany akustycznie – Idina Menzel z nagrodzonym „Let It Go” zaprezentowała się nieźle, choć widać było, że jest zdenerwowana. Bardziej od niej denerwował się chyba tylko Steve McQueen i nagrodzony za animowany film krótkometrażowy twórca „Mr Hublota”. Rekord przemówień po otrzymaniu statuetki pobili wspólnie aktorzy „Dallas Buyers Club”, czyli Jared Leto (Oscar za rolę drugoplanową, podziękowania rodzinne) i Matthew McConaughey (nagroda za pierwszoplanową rolę męską, podziękowania z historią życia w tle).
Ogólnie rzecz biorąc – ponieważ kategorie były bardzo mocno obsadzone, nie ma zasadniczo czego żałować. Osobiście szkoda mi McQueena nienagrodzonego za reżyserię, nagrodzenia „Frozen”, mimo że scenariuszowo ta produkcja była najbardziej zachowawcza ze wszystkich nominowanych, i pominięcia U2 oraz „Nebraski”. Za to twórcy „Let It Go” przygotowali zabawne, rymowane podziękowania (choć może jednak na „Frozen 2” nie czekałabym z niecierpliwością).
Ewa Drab
Obyło się bez niespodzianek, czyli Akademia dalej zachowuje się jak znudzony życiem staruszek, który próbuje dorównać kroku młodym, ale wychodzi z tego tylko ślepe naśladownictwo. Co roku bowiem Oscary stanowią podsumowanie sezonu nagród, a przestały być pełnoprawnym świętem kina; faworyci mogą przygotować sobie przemowy już zawczasu, bo Akademia nie odważy się odejść od opinii głównego nurtu w środowisku nagród. To dlatego Cuarón otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera, chociaż „Zniewolony” został nazwany najlepszym filmem, a „Wilk z Wall Street” powtórzył los „Gangów z Nowego Jorku”, które również nie otrzymały żadnej statuetki. Dysonans między najlepszym reżyserem a najlepszym filmem stanowi ciągle wielką oscarową zagadkę, tak było w zeszłym roku w przypadku „Operacji Argo” i „Życia Pi”, ale również wcześniej zdarzało się często, żeby wspomnieć tylko o Romanie Polańskim nagrodzonym za „Pianistę” i „Chicago” z mianem najlepszego filmu.
Gdy wiadomo z góry do kogo pójdą statuetki, sama ceremonia jest nudniejsza niż zwykle. Dużym atutem w tym roku była gospodyni wieczoru, czyli fenomenalna Ellen DeGeneres, dokładne przeciwieństwo sztucznej pompy i hollywoodzkiego napuszenia. Chyba najsympatyczniejszą spuścizną gali będą spontaniczna fotka Ellen z gwiazdami, jak i szalony skok Benedicta Cumberbatcha za plecami U2, które już obiegły media. Nie świadczy to najlepiej o energii Oscarów, skoro najciekawsze okazuje się selfie prowadzącej z aktorami i zdjęcie ochrzczone mianem „Cumberbatched”.
Jeśli chodzi o same wyniki, cieszę się sukcesami „Zniewolonego”, „Witaj w klubie” i „Grawitacji”. Rozczarowuje wybór animacji i piosenki, werdykty bardzo zachowawcze i bezpieczne. Dziwne rozłożenie nagród sprawiło również, że nie da się powiedzieć, kto jest największym triumfatorem – Cuarón z nagrodą za reżyserię i sześcioma wyróżnieniami technicznymi, czy może jednak „Zniewolony” z głównym laurem? Zastanawia mnie również wygrana Lupity Nyong’o, która zaprezentowała się świetnie w „Zniewolonym”, ale nie wiadomo, czy Oscar nie okaże się osłodą na fakt, że Hollywood nie będzie miało na młodą aktorkę pomysłu. Miejmy jednak nadzieję, że pesymistyczne przewidywania nie zmienią się w rzeczywistość, a nagrodzonych i nominowanych czeka kolejny świetlany rok.
Konrad Wągrowski
Na tegorocznej ceremonii oscarowej na sali siedział wśród aktorów, filmowców i producentów również autentyczny kapitan Phillips. Dziwne. Przecież odtwarzający go aktor (Tom Hanks) nie był nominowany. Nominowany był natomiast aktor odtwarzającą inną postać z tego filmu – Muse’a, ale autentycznego Muse’a już nie zaproszono. A przecież, z tego co mi wiadomo, przebywa obecnie na terytorium USA.
Zaczynam od takiej refleksji, bo poza tym ceremonia była najbardziej przewidywalna od czasu, gdy „Powrót króla” zgarnął pulę – wystarczy spojrzeć na nasze typowania, pokrywają się z wynikami w 99%. Co można powiedzieć o napięciu, gdy największą sensacją jest rozstrzygnięcie w kategorii Najlepsza Piosenka? Poza tym Akademia głosowała bezpiecznie – „Zniewolony” to dobre kina na słuszny temat, „Grawitacja” też biedna z siedmioma Oscarami nie będzie. Nie mam zamiaru polemizować z nagrodami dla Matthew McConaugheya i Jareda Leto, w pełni na nie zasłużyli. Cieszy statuetka dla Emmanuela Lubezkiego, sprawiedliwości stało się zadość. Nagradzając Cuarona Akedemia pokazała, że wie, że w reżyserii dziś liczy się coś więcej od zwykłego mówienia aktorom, co mają robić – liczy się odważna wizja i jej realizacja. Szkoda tylko „Wilka z Wall Street”, z pewnością na choć jedną nagrodę zasługiwał…
Tak jak i decyzje, tak i sama ceremonia była bezpieczna i chyba do historii nie przejdzie. Tym niemniej Ellen DeGeneres pokazała, że można imprezę prowadzić zabawnie, lekko i dowcipnie, nie bawiąc się w ryzykowne żarty i nabijanie z obecnych na sali. Nie, żebym miał coś przeciw ryzykownym żartom – ale wszystkie te akcje Ellen z pizzą i fotkami z komórki skutecznie spuszczały powietrze na nadętego balonu Oscarowej ceremonii.
Piotr Dobry
Oscary były już tradycyjnie przewidywalne, ale w tym roku cieszy, że akurat po trzy statuetki rozdzieliły między siebie dwa najlepsze filmy – „Zniewolony. 12 Years a Slave” i „Witaj w klubie” („Dallas Buyers Club”). Rzadka sytuacja – większość nominowanych filmów odeszła z niczym („American Hustle” mimo aż 10 nominacji!), czyli Akademia odstąpiła od tradycji przyznawania choć po jednej nagrodzie pocieszenia w mniej znaczących kategoriach. Największe rozczarowanie: piosenka. Ani „Happy”, ani „Moon Song”, ani „Ordinary Love”, tylko najbardziej zachowawcze w tym gronie „Let It Go”. Ceremonia sztampowa, ale bez nudziarstwa, robiona wedle założenia „bliżej ludu"; swojska Ellen DeGeneres dziarsko rozdawała żarciki i pizzę, głównego Oscara nie wręczała Michelle Obama, jak rok temu, a wyluzowany Will Smith (pewnie trochę udawany ten luz, zważywszy że dzień wcześniej zgarnął dwie Złote Maliny), występy muzyczne i przerywniki filmowe też bez kiczu i pompy. Udana noc.
Pełną listę nagrodzonych znajdziecie TUTAJ.



Nazwa: Oscar
Opis: Nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej.
WWW: Strona
powrót; do indeksunastwpna strona

127
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.