Jak na film, w którym pojawia się zarówno Batman jak i Gandalf (nie mylić z Witruwiuszem), „Lego: Przygoda” nie jest szczególnie zwariowany ani przesadnie zabawny. Sprawdza się nieźle jako przygodowa historyjka dla młodszego widza, lecz dorośli nie powinni oczekiwać zbyt wiele.  |  | ‹Lego przygoda›
|
Opowieść o przeciętniaku, który w wyniku zbiegu okoliczności musi wcielić się w rolę bohatera, to w kinie nic nowego. Możne spodziewać się takich etapów, jak zaprzeczenie, upojenie sławą, spektakularny krach, a na końcu zwycięstwo, po obowiązkowym uwierzeniu w siebie, które to zalecenie powtarzane jest tu w ilościach doprawdy przekraczających miarę. Główny bohater, Emmet, to typowa figurka Lego w odblaskowej kamizelce robotnika z budowy. Splot wydarzeń rzuca go w sam środek wielkiej misji ratowania świata, z tak obowiązkowymi elementami jak atrakcyjna twardzielka i siwobrody mentor (zadziwiające, do jak wielu filmów pasuje to streszczenie), brak tylko towarzysza-któremu-nie-do-końca-można-zaufać oraz zabawnego zwierzątka… chociaż nie, w pewnym sensie zwierzątko, czyli Kiciarożec, się pojawia. Świat Emmeta to metropolia, w pierwszych scenach sprawiająca wrażenie XXI-wiecznej wersji miasteczka z bajki, zaludnionego przez szczęśliwych, rozśpiewanych mieszkańców. Na drugi rzut oka dreszcz człowieka przechodzi, bo – jeszcze w trakcie sekwencji z optymistyczną piosenką – śliczniutka kraina okazuje się pełna inwigilacji i odmóżdżającej unifikacji. Główny bohater jest jednostką odmóżdżoną w sposób doskonały, więc jego droga do bohaterstwa będzie długa i wyboista… Co prawda przywiązanie do typowości okaże się w pewnym punkcie intrygi zbawienne, jednak twórcy filmu, jak przystało na produkcję firmowaną nazwą słynnych klocków, starają się gloryfikować raczej kreatywność. Scena, w której Emmet własną osobą zastępuje uszkodzoną oś wozu, jest świetna, lecz zabrakło mi dalszych równie zabawnych pomysłów. Owszem, bohaterowie co i rusz coś konstruują lub przebudowują, ale robią to tak błyskawicznie, że nie można dostrzec żadnych niestandardowych rozwiązań – mimo że cały pomysł filmu zasadza się na mieszaniu klocków z różnych zestawów. Co gorsza, w scenie kulminacyjnej nasz Wybraniec buduje mecha, który wygląda jak żywcem wyjęty z obrazka na opakowaniu, nawet kolor ma jednolity, w przeciwieństwie do innych tworzonych na poczekaniu maszyn. W finale dziecięca fantazja zostaje uhonorowana, ale w sposób sztucznością i dydaktyzmem powielający najbanalniejsze wzorce kina familijnego. Już w zwiastunie widać było, że w „Lego: Przygoda” wystąpi parę znanych postaci. Ważną rolę odgrywa Batman, w tle miga Superman, Green Lantern, Wonder Woman, jeden z Żółwi Ninja – ale też, nie wiedzieć dlaczego, Lincoln i Szekspir, których obecność ani nie jest źródłem humoru, ani nie wnosi nic do akcji. Zresztą poza Batmanem nikt z wymienionych nie ma nic do zagrania i zamiast zabawnego skrzyżowania różnych światów dostajemy raczej reklamę poszczególnych serii figurek. Oczywiście w pewnym sensie cały film jest reklamą, ale przynajmniej stanowi spójną fabularnie całość, natomiast pojawienie się Michelangela czy królowej syren jest li tylko ozdobnikiem. Natomiast wielkim i radosnym zaskoczeniem była dla mnie scena z udziałem postaci z pewnego bardzo znanego filmu (w oryginale dwie przemówiły nawet głosami właściwych aktorów!): sensownie wpleciona w akcję i właściwie wykorzystana, jeśli chodzi o potencjał humorystyczny. „Lego: Przygoda” jest, zgodnie z tytułem, przyzwoitym filmem przygodowym, jednak wielbicielom popkultury obiecuje więcej, niż daje. Gdyby nie te rozbudzone nadzieje, oceniłabym film na 6/10.
Tytuł: Lego przygoda Tytuł oryginalny: The Lego Movie Data premiery: 7 lutego 2014 Rok produkcji: 2014 Gatunek: akcja, animacja, komedia Ekstrakt: 50% |