powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

Ameryka jak feniks z popiołów
Robert McCammon ‹Łabędzi śpiew. Księga I›, Robert McCammon ‹Łabędzi śpiew. Księga II›
W końcu musiało się to stać: Rosjanie odpalili swoje rakiety, Amerykanie odpowiedzieli ogniem i ze świata ostały się ino proch i pył. Oraz kilkoro ludzi, mających poczucie dziejowej misji. Ale nie bójcie się, Ameryka zawsze się odrodzi.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
‹Łabędzi śpiew. Księga I›
‹Łabędzi śpiew. Księga I›
Amerykanie połowy lat 80. XX wieku musieli być doskonale przygotowani na ewentualność światowego konfliktu atomowego, ponieważ wystrzelone w niebo rakiety, pożary, zamieniony w perzynę Nowy Jork – wszystko to przyjmują z niebiańskim spokojem: och, to wojna jądrowa, świat, który znaliśmy nie istnieje, nasze rodziny i bliscy nie żyją. Z równie porażającą wrażliwością reagował na rozgrywające się wokół niego dramaty bohater „Rzeźni numer pięć” Vonneguta, mówiąc „zdarza się”. Ameryce zdarzyło się rakietowe starcie na globalną skalę, który obrócił w perzynę większość ludzkości wraz z jej wytworami. No cóż, zdarza się. A teraz czas zakasać rękawy i odbudować starą, dobrą Amerykę.
Robert McCammon od początku próbuje nas przekonać, że najlepszym wyjściem w obliczu zagłady świata jest udać się w długą, pozbawioną jasno nakreślonego celu wędrówkę. A nuż dokądś nas to doprowadzi. Po wybuchu wojny nuklearnej między Stanami Zjednoczonymi a Rosją1) grupki bohaterów, prezentowane naprzemiennie w kolejnych rozdziałach, udają się na tułaczkę. Po rozwiniętym kraju pozostały zgliszcza, wymarły flora i fauna, większość ludzi zginęła od razu lub w pierwszych tygodniach w wyniku chorób. A jednak wielu ocalało, tak więc pchani dziwnymi, dla nich samych niezrozumiałymi impulsami, przemierzają ojczyznę w poszukiwaniu nie wiedzieć czego.
Bohaterowie dramatu zostali nakreśleni diablo schematycznie. Mamy tu czarnoskórego zapaśnika Josha, który zostaje przydzielony do obrony osieroconej dziewczynki o imieniu Swan (czyli po angielsku „łabędź”). Jest kobieta nazywana Siostrą, która w obliczu wojny przechodzi zadziwiającą metamorfozę: odzyskuje zdrowe zmysły, Robin, młokos dowodzący bandą byłych wychowanków sierocińca oraz samotnik Paul. To ci dobrzy.
Poza tym występują mój ulubieniec Roland Croninger, chłopiec ocalały z zagłady specjalnego bunkra, który przeobraża się w prawdziwie wojenne zwierzę oraz biorący go pod swoje skrzydła pułkownik Macklin. Oraz diabeł. To ci źli.
Zło jest złe do szpiku kości, żądne krwi i odrażające, dobro tak dobre, że aż ocieka słodyczą. W podziale ról widoczne są dość nachalne odniesienia biblijne – dla przykładu Swan pełni rolę powracającego na ziemię mesjasza, któremu pisany jest wielki pojedynek i przywrócenie światu formy idealnej. Co ciekawe, postaci z jasnej strony mocy są tak doskonałe, że nie odczuwają nawet pociągu seksualnego (przez bite 7 lat!), szczytem ich erotycznych uniesień jest otoczenie bliźniego ramieniem czy delikatny pocałunek w policzek. Zło natomiast używa sobie jak może, oddając się zbereźnym praktykom erotycznym, a nawet hodując sobie w tym celu oddział utrzymanek. Bez dwóch zdań – zło jest tu ciekawsze, zdecydowanie bardziej intrygujące i wielowymiarowe.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
‹Łabędzi śpiew. Księga II›
‹Łabędzi śpiew. Księga II›
Każda z postaci ma swoją idée fixe, od której nie sposób ją odciągnąć. Josh oddałby życie za Swan i w tym dążeniu z czasem staje się irytująco nadopiekuńczy, Swan nie pragnie niczego więcej poza odrodzeniem świata na nowo, Siostra ochrania pierścień powstały ze stopienia kamieni szlachetnych i szkła, bo ma przeczucie, że jest on „ważny”, z kolei istota, którą możemy podejrzewać o bycie szatanem, chce ów pierścień zniszczyć, ponieważ dręczy ją to samo przeczucie, co Siostrę. Są jeszcze dwa nasienia zagłady w osobach nastoletniego kata Rolanda, który owładnięty jest kultem siły, brutalności i służalczości wobec wyimaginowanego króla oraz jego opiekuna pułkownika Macklina, byłego wojskowego, cierpiącego na poważne zaburzenia psychiczne. Dwaj ostatni organizują armię na wzór nazistowskiej (podobieństwa do Hitlera i jego życiorysu są nader czytelne), ścierając na miazgę ostatki ludzkich osad porozsiewanych w różnych stanach Ameryki.
Rozwój fabuły jest łatwy do przewidzenia, z góry można też określić kto zginie, a kto przeżyje. McCammon raczej nie bawi się w niedopowiedzenia, wykłada kawę na ławę. Całość ciąży ku nieubłaganej konfrontacji, której przebieg nietrudno przewidzieć i w zasadzie już na początku pierwszego tomu można powiedzieć jak powieść się zakończy. Co na szczęście nie odbiera całkowicie frajdy z lektury. Przy czym tom drugi przynosi nieco więcej satysfakcji, akcja nabiera wreszcie rumieńców, bohaterowie nareszcie się spotykają i dochodzi między nimi do interakcji. Pierwszy tom natomiast użyźnia tylko grunt pod to, co ma nastąpić później.
„Łabędzi śpiew” posiada pewne cechy charakterystyczne dla baśni i chyba tak właśnie powinien być odczytywany. Z tego powodu schematyczność bohaterów, jednotorowa fabuła nie rażą aż tak mocno, bo wpisują się w konwencję, z której McCammon potrafił zrobić niezły użytek. Bardziej drażni toporność stylistyczna autora i schematy, do których bez przerwy powraca (każdy opis wyglądu postaci zbudowany jest wedle tych samych reguł). Ze względu na uproszczenia realiów świata przedstawionego jest to powieść, którą dziś można by określić sformułowaniem young adult. To całkiem niezła, przygodowa historia z wyraźnym podziałem ról, wciągająca, ale nie zapadająca zanadto w czytelniczą pamięć.
Na koniec przyczepię się do językowych ciekawostek, jakich McCammon do spółki z redakcją polskiego wydania serwują nam niemało. Zwraca uwagę zwłaszcza upór w stosowaniu odmiennych od przyjętych form czasownikowych, mamy więc: „haratnąć”, „szmerzył” (to o wietrze w koronach drzew), „impet wystrzału miotnął nim w tył”, „miotnęło nim o asfalt”, „nurknął w boczny pasaż”. Zdarza się użycie czasownika w co najmniej dziwnym znaczeniu: „uwikłał [się] w porozciąganych kablach”, „pułkownik Macklin uwiązł w pomieszczeniu kontroli”. Pojawiają też interesujące połączenia wyrazowe: „złom betonu”, „szczątek samochodu”, „płaksiwa oferma”, „kipiące z oczodołów oczy”, „rozkołys jadowitej kobry”, „piechociniec” (o szeregowym żołnierzu), „kołnierz usmotruchanego płaszcza”. Nie mniej intrygująca jest fraza dotycząca najwyraźniej karnacji: „rodzina Vulcevicow miała ciemny koloryt i oliwkową skórę”. Hitem nie do pobicia jest natomiast zdanie: „Na ekranie pyszniły się poczerniałe zwłoki”. To nie wszystko, perełek językowych jest więcej, ale nie mamy miejsca na wymienianie wszystkich. Na obronę redakcji trzeba przyznać, że potrafią one urozmaicić lekturę.
1) W tekście pojawia się nazwa Rosja, choć biorąc pod uwagę czas powstania powieści, czyli połowę lat 80. XX wieku, można domniemywać, że autor ma na myśli Związek Radziecki. Jako że nie mam dostępu do tekstu oryginału, nie mogę stwierdzić, czy nastąpiło tu przekłamanie w tłumaczeniu, czy też McCammon rzeczywiście posługiwał się pierwszym określeniem.



Tytuł: Łabędzi śpiew. Księga I
Tytuł oryginalny: Swan Song
Data wydania: 29 listopada 2013
ISBN: 978-83-61386-34-6
Format: 518s. 143×205mm
Cena: 41,90
Gatunek: fantastyka, groza / horror
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%

Tytuł: Łabędzi śpiew. Księga II
Tytuł oryginalny: Swan Song
Data wydania: 6 grudnia 2013
ISBN: 978-83-61386-37-7
Format: 540s.
Cena: 42,90
Gatunek: fantastyka, groza / horror
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

71
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.