Im dalej w las, tym więcej drzew, a im bliżej zakończenia „Malazańskiej Księgi Poległych”, tym wrażenie chaosu staje się silniejsze. Zamiast powoli zmierzać ku końcowi, w „Pyle snów” Erikson raz jeszcze mnoży rozmaite wątki i komplikuje już i tak po wielokroć zapętloną fabułę. Nie wychodzi to powieści na zdrowie.  |  | ‹Pył snów›
|
Karty zostały rozdane – zarówno przez Eriksona, jak przez niechętnego zabawie Talią Smoków Skrzypka. Choć od początku wiemy, jakie aspekty i role przypisano wielu kluczowym postaciom przebywającym w Letherze, tak na dobrą sprawę ta wiedza nie wykracza poza nasze dotychczasowe domysły. Wydaje się nawet, że owo rozdawanie kart przez Skrzypka przeznaczone jest bardziej dla samych bohaterów niż dla nas. Jednocześnie Erikson stawia przed nami niełatwe pytania dotyczące tego, po której stronie tak naprawdę stoją niektórzy bohaterowie. Ale tylko z pozoru jest to podział na sojuszników i wrogów – w konflikcie z Okaleczonym nic nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Tym razem fabuła wraca do losów armii Przybocznej. Po podbiciu Letheru Malazańczycy szykują się do kolejnej kampanii, ale tym razem zupełnie nikt – poza samą głównodowodzącą – nie ma pojęcia, jaki jest prawdziwy cel ich wędrówki w stronę bliżej nikomu nieznanego Kolanse. Obok Łowców Kości możemy spotkać także Zgubańczyków i Wypalone Łzy oraz Baghrastów z Białych Twarzy pod dowództwem Onosa Toolana. Oczywiście nie mogło zabraknąć Tehola i jego nieodłącznego lokaja (obecnie cedy i kanclerza w jednym) Bugga. Erikson po raz kolejny dowodzi swoich umiejętności w łączeniu rozmaitych wątków w jakąś spójną całość. Tylko że nie jest to całość, która zapierałaby dech w piersiach i wywoływała zdumienie w związku ze zręcznością autora. Co więcej, nie mogło zabraknąć wątków zupełnie nowych i, wydawałoby się, zupełnie zbędnych, a przy tym nijak nie przystających do tego, co działo się w „Malazańskiej” dotychczas. To już tom dziewiąty, a zamiast rozbudowywać lub w jakiś sposób łączyć ze sobą niektóre rozrzucone kawałki układanki, Erikson serwuje nam jeszcze bardziej rozbuchaną (by nie rzec rozdmuchaną) historię składającą się z tuzina, jeśli nie większej ilości, odmiennych fragmentów. Pierwszy wątek z rozdaniem kart daje nadzieję na rozwinięcie i lepsze a wyraźniejsze ukształtowanie konkretnych postaci, bo o niektórych z nich nadal wiemy zdecydowanie zbyt mało. Tak się jednak nie dzieje i losy poszczególnych Łowców Kości schodzą na dalszy plan, przygniecione przez opisy wędrówek wielkich armii przetaczających się przez karty „Pyłu snów”. Wraz ze zbliżaniem się do punktu kulminacyjnego (bo obietnica cliffhangera nie powstrzymuje Eriksona przed pokazaniem nam wielkich scen batalistycznych i, jak w przypadku chyba wszystkich jego powieści, kolejnej konwergencji mocy) ludzie tracą zupełnie na znaczeniu i ostatecznie (vide Gesler i Chmura) stają się jedynie trybikami służącymi temu, co najważniejsze – czyli dobru opowieści. Oczywiście nic nie dzieje się przypadkiem (choć oderwana od wszystkiego opowieść o Żebrowanym Wężu zdaje się wyjątkiem od reguły) i nawet pojawienie się dotychczas tajemniczych K’Chain Che’malle ma swoje uzasadnienie – ale znów niekoniecznie fabularne. Choć musimy dość długo czekać na konkrety, wielkie gady mają swoją istotną rolę do odegrania w fabule opowieści. Jednocześnie wychodzi na jaw cel ich obecności w „ Wichrze śmierci”. Nie udało się niestety przedstawienie całkowitej obcości tej rasy, bo mimo odmiennych cech fizycznych i zhierarchizowanego społeczeństwa okazują się oni w swych działaniach i myśleniu zaskakująco ludzcy. Dziewiąty tom swojego cyklu Erikson zaczyna od oficjalnego zwrócenia się do fanów z przeprosinami za cliffhanger, którym ma zakończyć się „Pył snów”. Nie zdradza przy tym, czego owo zawieszenie akcji miałoby dotyczyć i na dobrą sprawę im dalej w powieść, tym mniej mamy pewności, do czego autor zmierza i jakie wielkie zaskoczenie czeka na nas na ostatnich stronach. Tym razem jest ono jeszcze większe niż w tomach poprzednich, bo zupełnie nic nie wskazywało na taki obrót wydarzeń. Nie sposób się przy tym pozbyć wrażenia, że cały dziewiąty tom składa się z zupełnie przypadkowych elementów, między którymi trudno doszukiwać się logicznych zależności, a ich finałowe połączenie wydaje się być zupełnie nie z tej bajki. Jednocześnie takie rozwiązanie sprawy czyni świat „Malzańskiej” miejscem żyjącym własnym życiem, ale taki nagły przeskok z opowieści o konkretnych bohaterach (nawet jeśli wiemy, że każdy z nich może w każdej chwili umrzeć) na opowieść o świecie stoi w zaskakującym kontraście z poprzednimi częściami cyklu. Szczególnie że ów świat, stojący na krawędzi zagłady (o czym dość łatwo zapomnieć przez brak Okaleczonego Boga i jego sług), wydaje się z tomu na tom miejscem niezwykle bogatym, ale jednocześnie niezwykle losowym. Przyznaję, że jakoś nie odczułem szczególnie ponurego nastroju „Pyłu snów” w podobny sposób jak Łukasz Bodurka. Owszem, jest mrocznie i bez nadziei na poprawę, bohaterowie padają jak muchy, a brutalność świata i niektórych fragmentów (wspomniany już Żebrowany Wąż) wykracza nawet poza dotychczasowe standardy. Ale fabuła zdaje się odzwierciedlać losy świata, a zagubienie bohaterów – zagubienie czytelnika, który sam do końca nie wie, jakie zaskoczenia czekają go w „Okaleczonym bogu”.
Tytuł: Pył snów Tytuł oryginalny: Dust of Dreams Data wydania: 15 listopada 2013 ISBN: 978-83-7480-384-7 Format: 864s. 150×225mm Cena: 59,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 70% |