Kiedy bohaterem powieści okazuje się być młody chłopak, z dużym prawdopodobieństwem możemy oczekiwać pojawienia się młodej dziewczyny i jakiegoś młodzieńczego romansu. „Złomiarz” nie wyłamuje się z tego schematu fabularnego, będąc dość naiwną opowieścią, której nie jest w stanie uratować całkiem ciekawy świat z nutką postapokalipsy w tle.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tytułowy złomiarz ma na imię Nailer i jest młodym chłopakiem, który na co dzień czołga się w kanałach serwisowych wielkich tankowców. Jego zadaniem, jako członka lekkiej ekipy złomiarzy, jest wydobyć z wielkich wraków jak najwięcej drutów, kabli i innego drobnego żelastwa, które później zostanie przetopione i sprzedane. Wszyscy, których zna nasz bohater, zajmują się rozbiórką kilku tankowców, które utknęły na mieliźnie gdzieś nad Zatoką Meksykańską. Rozłożone na brzegu obozowisko jest niczym jeden wielki slums zamieszkany przez ludzi pozbawionych nadziei na lepszą przyszłość, żyjących z dnia na dzień, dla których nie istnieje nic poza pracą. Oczywiście nasz bohater ma swoje marzenia, a dominuje wśród nich nadzieja na rejs jednym z wielkich kliprów, które może oglądać tylko jako niewyraźne kształty gdzieś na horyzoncie. W klasycznych bajkach los nagradza bohaterów za ich spryt lub ciężką pracę. Nailer nie wyróżnia się jednak żadną z tych cech – on po prostu ma szczęście. I to właśnie owo szczęście młodego chłopaka pcha naprzód całą fabułę. Oznacza to ni mniej ni więcej sporą dozę przypadkowości oraz wychodzenie z tarapatów za każdym razem – niezależnie od tego, jak bardzo beznadziejna byłaby sytuacja. O ile jednak na samym początku wydaje się to czymś do przyjęcia, to im bardziej zagłębiamy się w powieść, tym bardziej zaczynają te rozwiązania irytować. Wydaje się, że brak pomysłu na rozwój fabuły oraz na to, jak młody bohater miałby sobie poradzić w brutalnym świecie, wymusiły na autorze stosowanie się do takich, a nie innych chwytów. Ale opieranie na nich całej historii świadczy wyraźnie o braku ciekawszych pomysłów i gdzieś w połowie „Złomiarza” tracimy zainteresowanie dalszymi wypadkami. Największy kłopot polega właśnie na zestawieniu owej fabularnej miałkości z niektórymi pomysłami, które już na samym początku rokują nadzieje na całkiem przyzwoitą lekturę. Jednak zamiast iść w kierunku eksploatacji bogactwa świata i jego realistycznie brutalnego wydźwięku, Bacigalupi wybiera wygładzoną, bajkową konwencję, kreując Nailera na nieprzeciętnego pohatera, nawet pomimo podejmowania przez niego wielu głupich decyzji. Nie można jednocześnie narzekać na brak konsekwencji w takim, a nie innym przedstawianiu nam realiów. Świat może i mógł się zmienić, poziom morza mógł się podnieść, ale wciąż jest tam miejsce na heroicznych bohaterów rezygnujących ze wszystkiego w imię jakiejś dziwnej, nieopisanej manii i poszukiwania przygód. Jestem przekonany, że gdyby wydźwięk tych przygód był o wiele mroczniejszy (żaden z przedstawionych później obrazów Ameryki nie wywołuje tak silnego wrażenia jak początkowe przedstawienie nadbrzeżnego obozowiska i monumentalnych wraków tankowców), a bohaterowie nie zachowywali się, jak gdyby ciężka harówka nie nauczyła ich niczego o świecie, jakość „Złomiarza” byłaby o wiele lepsza. Tymczasem już w okolicach połowy książki wiemy, jak się to wszystko potoczy i jedyne, czym autor może nas zaskoczyć, to kolejne naiwne rozwijanie wątków. Ich jedynym celem – jakże by inaczej – jest podkreślanie wyjątkowości głównego bohatera. Oczywiście trzeba mieć cały czas na względzie młodzieżowy charakter „Złomiarza”, ten jednak średnio przystaje do brutalnego, postapokaliptycznego świata kreowanego jak gdyby nieco nieśmiało przez Bacigalupiego. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że zarówno lepszych książek młodzieżowych, jak i lepszej fantastyki jest na rynku pod dostatkiem.
Tytuł: Złomiarz Tytuł oryginalny: Ship Breaker Data wydania: 6 marca 2013 ISBN: 978-83-7480-295-6 Format: 360s. 125×195mm Cena: 29,– Gatunek: dla dzieci i młodzieży, fantastyka Ekstrakt: 40% |