powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

Nastanie śmierć i zniszczenie...
Noam Murro ‹300: Początek imperium›
Fikcyjna kontynuacja losów grecko-perskiego pojedynku jest tak świadoma swojej przesady, że nie sposób jej za ten nadmiar krytykować. Film w zachwycie samym sobą nie pozostaje osamotniony: gdy widz we mnie próbuje zakrzyczeć krytyka, z łatwością mu się to udaje.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jak pamiętamy, narratorem „300” był jeden z wojowników króla Leonidasa. Po odbytej bitwie przemieniał się w piewcę, snującego na wpół fantastyczną opowieść o niezłomnych obrońcach Sparty, motywującą do walki pozostałych. Wówczas usprawiedliwieniem dla narracyjnej i wizualnej grandilokwencji była przyjęta przez opowiadającego konwencja, która przypominała Homerycki śpiew bohaterski – pochlebny i dający sławę dzielnym wojownikom. W tamtej opowieści nieważna była prawda oddająca bieg wydarzeń. Liczył się duch bitwy: buzujący w żyłach testosteron, zderzenia żelaznych ciał wojowników i spiżowa wola walki – a wszystko ku chwale Sparty i jej zasad.
Wobec „Początku imperium”, równoczesnej kontynuacji, prequela i reboota „300”, należy zastosować podobne kryterium. Choć w dużej mierze to znów uczestnicy wydarzeń opowiadają fikcyjny przebieg wojen perskich i przesadzone losy poszczególnych bohaterów (spora część filmu to retrospekcje), to za narratorów całości należy uznać Noama Murro (reżysera) oraz Zacka Snydera (producenta i scenarzystę). Tym razem to oni przemieniają się w bardów, a widzowie – w spragnionych legend słuchaczy. Chyba tylko takie podejście pozwala strawić tę ociekającą w równym stopniu krwią co testosteronem, zbudowaną z patosu audiowizualną BOMBOnierkę. Jeśli należy się (jak piszący te słowa) do grona widzów od czasu do czasu spragnionych prostych, niemal prymitywnych emocji i efektowności od groma, „300. Początek imperium” trzeba uznać za dzieło (teledysk) w tej kategorii znakomite, niemal doskonałe.
Kinowa parafraza wątków grecko-perskich w panoramicznych ujęciach zbliżających się wojsk przypomina największe batalie z Jacksonowskich ekranizacji epopei Tolkiena. Gdy zaczyna się bitwa, a kamera nieprzerwanie skupia się na pojedynczym wojowniku (bądź wojowniczce, bo dowodząca perską flotą Artemizja grana przez zachwycającą sprawnością, charyzmą i kształtami Evę Green to najwyrazistszy punkt na tej bitewnej mapie), gdy kamera poświęca wojownikowi całe kilkuminutowe ujęcie, wówczas na myśl przychodzą kolejne poziomy gry komputerowej. Widać tu pazur zafiksowanego na tym punkcie Zacka Snydera, twórcy „Sucker Punch”. Kiedy Ateńczycy z nieugiętym Temistoklesem (Sullivan Stapleton) na czele pokonują kolejne hordy Persów, hektolitry trójwymiarowej krwi i odrywane kończyny przypominają o komiksowym rodowodzie filmu. Podstawą jest znów dzieło autorstwa Franka Millera, tym razem nigdzie ponoć niepublikowane, „Xerxes”. O ile, mimo etosu wojownika-patrioty, którym się kierowali, Spartanie z pierwszego filmu traktowali przeciwnika z dezynwolturą, której nie powstydziłby się John McClane („Szklana pułapka”), o tyle Grecy z drugiej części walczą o większą stawkę, o losy całego kraju – nie ma więc miejsca na ironiczne one-linery z komiksowego „300”, którymi zasłynął Leonidas.
Również wojowie Temistoklesa pamiętają, że pierwszym warunkiem nieśmiertelności jest śmierć – piękna śmierć. W realizacji tego pragnienia zasadza się podstawowa jakość widowiska Snydera i spółki. Wierność ojczyźnie, braterstwo, odwaga – wszystkie te ideały zostają przeniesione na ekran w porządku jak gdyby odwrotnym do tego, którym rządzi się metafora. Tak jak w podaniach o bohaterach, tak i tutaj wyolbrzymia się cechy, które w literaturze pozostają jednak figurą jedynie retoryczną. Pola zbóż rodem z „Gladiatora” Ridleya Scotta, po których jeźdźcy (jakżeby inaczej, w slow motion!) udają się na bitwę, pokazane zostają niczym Pola Elizejskie – jak gdyby dusze herosów już zostały nagrodzone przez Bogów. Gdy oglądamy retrospekcję poświęconą historii „Człowieka-Boga” Kserksesa, duchowa przemiana z człeka w bóstwo znajduje swoją wizualną realizację – skóra wynurzającego się z wody władcy w jednej chwili przyjmuje złoty odcień, a on sam nabiera rozmiarów giganta o głosie jak dzwon. Również bitwa pod Salaminą, ten gwóźdź programu decydujący o losie całej wojny, przemienia się w orgiastyczny krwawy balet poszczególnych wojowników i w apologię strategii floty greckiej. Walka Dawida (znikomych sił Ateńczyków) z Goliatem (imperium Kserksesa) odbywa się w służbie trójwymiarowemu detalowi z jednej i monumentalnym ujęciom z lotu ptaka (lub spod powierzchni morza) z drugiej strony. Powiększony kilkukrotnie księżyc w tle tylko podkreśla tę prostacką (nie jest to zarzut!) blockbusterową lirykę.
Przeestetyzowana walka na śmierć i życie, fruwająca posoka, zmyślna choreografia pojedynków, a także oryginalne faktury zdjęć i gra trójwymiarowych świateł – wszystko to sprawia, że grzechem w trakcie seansu jest przymknąć oczy choć na chwilę. A pojawiająca się w napisach animacja, doskonale przejaskrawiająca stylistykę oryginalnego komiksu Millera, tylko potwierdza, że w swojej kategorii „Początek imperium” to dzieło efektowne, efekciarskie, a niech tam – wybitne!



Tytuł: 300: Początek imperium
Tytuł oryginalny: 300: Rise of an Empire
Dystrybutor: Warner
Data premiery: 7 marca 2014
Reżyseria: Noam Murro
Zdjęcia: Simon Duggan
Muzyka: Junkie XL
Rok produkcji: 2014
Kraj produkcji: USA
Cykl: 300
Gatunek: akcja, dramat
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

113
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.