Cialdini pośpiesznie opróżnił szklankę i kontemplował przez pół minuty rozlewające się od przełyku w dół ciepło słodowego destylatu. Zdecydowanie, to było to, czego potrzebował. – Nie powiem, żebym was nie rozumiał – wycedził powoli, czując lekki szum w głowie. – Niemniej, nie mogę obiecać… – Och, mi w zupełności wystarczy, że się rozumiemy – wszedł mu w słowo jezuita. – Na ten moment to mi w zupełności wystarczy – powtórzył i podniósł się rześko z fotela. – Aha, byłbym zapomniał. Tak się składa, że przypadkowo miałem okazję poznać Barbarę, pańską pierwszą żonę. To głęboko religijna, ale jednocześnie zagubiona osóbka, stąd pewnie to nękanie prawnikami i ograniczanie kontaktu z synem. Mój przyjaciel, ojciec Stephan, jest jej spowiednikiem. Wydaje mi się, że ma na nią przemożny wpływ. Myślę, że mógłbym mu kiedyś szepnąć słówko… – Uśmiechnął się niczym najniewinniejszy z cherubinów. Antonides oderwał zmęczony wzrok od rozłożonej gazety. – Wiesz, co to jest LARP-ing? – zapytał siedzącego po drugiej stronie biurka sierżanta Johnsona. – Pojęcia nie mam, jakaś odmiana sado-maso? – To taki rodzaj gry terenowej. Cholera, no ciężko to dobrze wytłumaczyć. Weźmy coś takiego: ludzie się umawiają, na mieście lub gdzieś w lesie, żeby szukać jakiegoś skarbu i odgrywają role poszukiwaczy. Czasem się przebierają przy tym w śmieszne stylizowane ciuszki. Oczywiście, to jest wszystko zaplanowane i na niby, nie ma żadnego prawdziwego skarbu, tylko taka zabawa. Może być tak, że kilka drużyn rywalizuje ze sobą, kto pierwszy wykona zadanie. Coś jak gierka komputerowa, tylko że nie na komputerze, ale w realnym świecie. Johnson skrzywił się, jakby zabolał go ząb. – Taki paintball? Antonides pokręcił głową. – No, nie całkiem. Bo to nie jest sport. Tu bardziej chodzi o odgrywanie roli. Coś jak teatr, tylko aktorzy mają pewną swobodę działania. – Durnoty jakieś. A tak w ogóle, to w czym problem? Inspektor przekazał koledze stronę wyjętą z gazety. – Wczorajsza strzelanina przed Taco Bell. – Wskazał na zdjęcia pobojowiska. – Brał w niej udział chłopak, który jest podejrzanym w jednej mojej sprawie. – To dochodzenie wydziału czwartego. A ty masz jednego delikwenta mniej na głowie. – Wiem, ale chodzi o coś innego. Wydaje mi się, że wbrew temu co piszą, to nie były wojny gangów. To znaczy, nie do końca. To był taki… LARP-ing. – Nie kapuję. Gówniarze dla zabawy strzelają do siebie ostrą amunicją? Inspektor zamyślił się, szukając właściwych słów. – To trochę skomplikowane. Wyobraź sobie fanów pewnego filmowego cyklu, którzy tworzą dwie wrogie frakcje. Tak jakby fani westernu podzielili się na Indian i kowbojów. Na początku ścierają się w wirtualu, potem stopniowo przenosi się to do reala, rywalizacja w formie LARP-ingu staje się coraz ostrzejsza. W końcu ktoś sięga po broń. – A nie mówiłem! Taki paintball. Gdy oddalili się korytarzem wiodącym do zachodniego skrzydła rezydencji, odprowadzały ich dogasające nuty Kanonu Pachelbela. Weszli na pierwsze piętro po ażurowych spiralnych schodach, skręcili w prawo, wkraczając na puszysty czerwony dywan prowadzący do utrzymanej w kolorze kości słoniowej części sypialnianej. Minęli dwoje pierwszych drzwi i zatrzymali się przy trzecich. Jessica Crow zamarła przez chwilę w skupieniu, z ręką na złoconej klamce. Michael miał wrażenie, że aktorka nasłuchuje, czy do miejsca, gdzie stali, docierają jakiekolwiek odgłosy bankietu na dole rezydencji. W końcu kobieta przekręciła klamkę i gestem dłoni zaprosiła reżysera do sypialni. Wnętrze było urządzone wystawanie, ale z gustem. Michael usiadł na krawędzi małżeńskiego łoża, odsuwając na bok luźno zwisający kawałek jedwabnej draperii baldachimu. Jessica zamknęła drzwi, przekręciła blokadę w klamce i z westchnieniem opadła na krzesło przy toaletce. Poprawiła ramiączko białej koktajlowej sukienki, musnęła klamerkę czarnych szpilek i odgarnęła włosy. Należała do tej grupy kobiet, które non stop coś poprawiają w swojej garderobie lub makijażu. Co ciekawe, nie odbierało jej to ani krztyny klasy. – Hilary Sholes zdecydowanie powinna zmienić chirurga, to co zrobił z jej nosem… – zaczęła niezobowiązująco. Cialdini spokojnie przytaknął, dając wymownym spojrzeniem sygnał, że kobieta może od razu przejść do rzeczy. – Michael – jej głos zadrżał. Całkiem nieteatralnie. – Muszę cię o coś zapytać. – Nie wiem – odparł, odchylając się do tyłu z rękoma podpartymi o materac, jakby sprawdzał miękkość łóżka. Jessica zamarła, zbita z tropu. Po chwili otworzyła usta, by o coś zapytać, ale dobiegło z nich tylko przytłumione stęknięcie. – Chcesz mnie zapytać o scenariusz szóstego epizodu – stwierdził reżyser ze stoickim spokojem, wciąż kołysząc się na miękkim materacu. – Wszyscy mnie o to ostatnio pytają. Jeszcze nie zacząłem prac nad Mieczem sprawiedliwości, zatem odpowiedź brzmi: nie wiem. Znów odgarnęła z czoła pasma kruczoczarnych włosów i pochyliła się w stronę Cialdiniego. – Michael, ja wiem, że nienawidzisz, jak ktoś wtyka nos w scenariusz – jej głos brzmiał do bólu koncyliacyjnie, jakby w pełni podzielała tę nienawiść. – Ale ja muszę wiedzieć, co się stanie z Nysmeną. To kwestia życia i śmierci. A to nawet zabawne – pomyślał reżyser. Starał się zachować kamienną twarz, ale chyba nie bardzo mu się udało, sądząc po ognikach wzburzenia w oczach aktorki. – Tak… Dla namiestniczki to będzie kwestia życia lub śmierci – rzekł filozoficznym tonem. – Nie zrozumieliśmy się – w jej głosie pojawiła się nutka desperacji. – Tu chodzi o mnie. A Nysmena powinna… zginąć. Michael przestał się kołysać na krawędzi łóżku. Wziął głęboki oddech. – Nysmena… powinna… zginąć? – powtórzył, cedząc uważnie każde słowo. Potakująco kiwnęła głową. – Clark Murray siedzi w więzieniu za narkotyki. Ja wiem, że go wrobili… Jezu, tylko nie Murray! Jak kobieta, która bierze dwadzieścia milionów za rolę, mogła się związać z takim skończonym dupkiem? – Istnieje szansa, żeby wyszedł przed terminem za półtora roku – kontynuowała, a jej czarne oczy delikatnie się zaszkliły. – Zdecyduje o tym sędzia Olivier Schwartz. Tak, dokładnie, ten sędzia Schwartz, brat gubernatora. Na ostatnim balu charytatywnym w Santa Barbara rozmawiałam z gubernatorem. Ta obleśna demokratyczna kanalia… Boże… Żebyś widział, jak on na mnie patrzył! – Głos uwiązł jej na chwilę w gardle. – Ten facet to wariat. On zasugerował, że Clark może opuścić więzienie, ale tylko wtedy, gdy namiestniczka zginie. W przeciwnym wypadku spędzi tam jeszcze dziesięć lat. I pewnie prędzej skończy z nożem między żebrami, niż wyjdzie na wolność. Michael, ja nie przeżyję, jeśli coś mu się stanie! Jakby skończył z nożem między żebrami, to byłaby dla ciebie zdecydowanie najlepsze zakończenie tego związku, słonko. Cialdini wbił wzrok w sufit i przez chwilę dziwił się własnemu cynizmowi. – …zrobię wszystko, co ode mnie chcecie, zagram za darmo, tylko błagam, musisz uśmiercić namiestniczkę – zakończyła. Zagram za darmo. Cholera, Harold od razu wyciągnąłby papiery do podpisania. Szkoda, że ja jestem na to za miękki. Reżyser westchnął ciężko. Odpowiedź mogła być tylko jedna: – Zobaczymy, co da się zrobić… – Ładny gabinet. – Inspektor Antonides rozejrzał się onieśmielony przytłaczającym luksusem. Cialdini uśmiechnął się i gestem dłoni zaprosił funkcjonariusza, by zajął miejsce w przepastnym fotelu. W tym samym momencie do pokoju weszła sekretarka, przynosząc policjantowi filiżankę kawy, po czym szybko opuściła gabinet, odprowadzana ponaglającym wzrokiem reżysera. – Nie chciałem pana nachodzić – stwierdził policjant – ale są pewne sprawy, których jednak wolałbym nie omawiać przez telefon. Reżyser ze zrozumieniem pokiwał głową. Antonides odczekał, aż Michael uprzątnie z blatu jakieś papiery i przeniesie się zza biurka na fotel obok policjanta. – Widziałem, że ma pan już nowy samochód… – A, tak… Niesamowicie szybko się uwinęli. |